Kiedy w końcu zjawiła
się przy Teorainn Diamond, on już na
nią czekał. Polanę, na której zazwyczaj się spotykali, tym razem porastała
jedynie trawa. Lennan nie zdołał dopatrzyć się choćby jednego małego pąka,
jednej wątłej łodyżki, chociaż do tej pory polana zawsze mieniła się kolorami
różnorodnych płatków. Od jego ostatniej wizyty w tym miejscu minęło kilka
księżyców. Możliwe, że w tym czasie zaszły zmiany. Może pojawiły się nowe
zwierzęta, które szczególnie zasmakowały w kwiatach, a może gleba straciła
żyzność. A może natura próbowała dostosować się do jego nastroju.
Deirdre wyglądała tak
pięknie jak zawsze. Odkąd ostatni raz się widzieli, bardzo wydoroślała. Nie
dostrzegł co prawda żadnych większych zmian w jej sylwetce czy na twarzy.
Chodziło chyba po prostu o jakiś niezwykły wyraz jej oczu, zupełnie inny niż
dotychczas. To było spojrzenie kogoś niezwykle doświadczonego i mądrego
zarazem.
I
bardzo skrzywdzonego przez życie, przemknęło mu przez
myśl.
Najchętniej podbiegłby
do Teorainn Diamond i przycisnął
dłonie do przeźroczystej powierzchni. Powstrzymał jednak gwałtowne ruchy i
nadal siedział w milczeniu, póki dziewczyna wreszcie nie podeszła. Usiadła na
trawie tuż przed nim, cicho, delikatnie i z typową dla siebie gracją. Widział
dokładnie każdy włos na jej głowie, każdą plamkę na bladej skórze i pojedyncze
włókna przepaski. Gdyby nie okropny ból spowodowany świadomością, że nigdy jej
nie dotknie, byłby skłonny uwierzyć, że znajdują się w tym samym świecie.
Dostrzegł mały
pierścionek na jej palcu, tuż pod nieco większym i zdecydowanie droższym
pierścieniem – symbolem tego, że Deirdre należy do kogoś innego. Ale do niego
też należała, przekonywał sam siebie, patrząc na mniejszy Claddagh, ten, który wsunęła, gdy przez łzy przysięgali sobie
miłość aż do śmierci.
– Lennanie –
wyszeptała, szeroko otwierając zielone oczy.
– Minęło dużo czasu –
stwierdził, odwracając wzrok.
– To prawda – skinęła
głową. Zaczęła wygładzać suknię na brzuchu. Do tej pory w żaden sposób nie
okazywała przy Lennanie skrępowania. Jak widać, wiele rzeczy uległo zmianie. –
Co u ciebie słychać?
– Raczej bez zmian.
Pomagam matce, Aidan bardzo szybko rośnie… Ale widzę, że za to u ciebie
zmieniło się wiele…
Nie odrywał wzroku od
pierścienia na jej palcu. Podążyła za jego spojrzeniem i przygryzła wargę. Nie
miał prawa czynić jej wyrzutów, przecież kiedy ostatni raz się widzieli,
oznajmiła mu, że przyjęła oświadczyny Oisina.
– On bardzo mnie kocha
– odezwała się po dłuższej chwili. – Zależy mu na mnie, zawsze się o mnie
troszczy. I ja też go kocham. Po prostu nie tak, jak on by tego chciał. Nie
mogę być do końca życia samotna, przeklinać los, że znalazłam się po złej
stronie granicy. Ty też musisz zacząć żyć, Lennanie.
– Wiem – skinął głową.
– Jutro idę się spotkać z rodzicami Breeny. Poproszę o jej rękę.
Jego słowa nie
zabrzmiały radośnie. Poczuł satysfakcję na widok bólu na twarzy Deirdre. Nie
powinien był cieszyć się jej cierpieniem, ale chciał mieć pewność, że nie stał
się jej obojętny. Dziewczyna zamrugała gwałtownie i zauważył pojedynczą łzę
zawieszoną na długich rzęsach.
– Nie tak wyobrażałam
sobie dorosłe życie. Miało być jak w bajce – westchnęła i znów wygładziła
suknię. – Tylko Kiarze się udało. Najwidoczniej należy przestrzegać zasad, nie
buntować się, nie wyróżniać z tłumu, okazywać posłuszeństwo rodzicom. Wtedy ma
się idealne życie.
– Naprawdę byś tego
chciała? Słuchać rodziców i nigdy mnie nie spotkać? – Nie potrafił ukryć
wyrzutu w swoim głosie. – Wzięłabyś ślub z Oisinem i nie wiedziała, że można
naprawdę kochać.
– Teraz wiem i co mi z
tego przyszło? – zapytała, gwałtownie podnosząc głowę. W jej oczach błyszczała
złość, rozpacz i jakiś rodzaj nieokreślonego szaleństwa. – Do końca życia będę
umierać kawałek po kawałku, bo nie będzie mnie przy tobie.
Nie odpowiedział. Nie
znalazł odpowiednich słów.
– Zresztą gdybyś nawet
mieszkał po tej samej stronie Teorainn,
to niewiele by zmieniło. Pochodzimy z różnych klas – zaśmiała się gorzko.
– Nie sądziłem, że to
dla ciebie jakakolwiek przeszkoda.
– Tu nie chodzi o mnie.
Chodzi o życie, Lennanie! Życie karze nas za nieposłuszeństwo. Zawsze.
– A Cahan? Nie związała
się z kimś ze swojej klasy. Mówiłaś, że kiedy odpływała, była szczęśliwa.
Deirdre na powrót
spuściła głowę i jej ciałem wstrząsnął pojedynczy szloch. W końcu spojrzała na
Lennana oczami wilgotnymi od łez.
– Była. Była, kiedy
wypływała. I pewnie jeszcze jakiś czas, kiedy zwiedzała świat. A potem utonęła.
On i ta jej wielka miłość razem z ich statkiem i całą załogą. Tak się kończy
nieposłuszeństwo, Lennanie.
Nie chciał słuchać jej
słów, nie chciał w nie uwierzyć. Miał ochotę wytłumaczyć Deirdre, że to
nieprawda, że Cahan po prostu przytrafiło się nieszczęście. Zacisnął jednak
usta. A potem też pięści, kiedy zauważył, że Deirdre po raz kolejny wygładziła
suknię na brzuchu. Wtedy pojął, że wcale nie była to oznaka skrępowania.
Poderwał się i
przycisnął ręce do Teorainn Diamond.
Deirdre wzdrygnęła się, zaskoczona taką gwałtowną reakcją. Dopiero wtedy
podążyła za jego spojrzeniem, pojęła, na co patrzył. Znowu zaczęła płakać. Na
kolanach podeszła do Diamentowej Granicy, jakby nie miała siły ustać na nogach
i przycisnęła do niej dłonie, w tych samych miejscach, co Lennan.
– Nie mogę w to
uwierzyć. I nie mogę na to patrzeć. Nosisz jego dziecko!
– A co miałam zrobić?!
– krzyknęła. – Mogę cię kochać i zawsze będę. Nigdy nie poczuję się naprawdę
szczęśliwa. Ale musimy żyć dalej. Byle jakoś przeżyć. Nic innego nam już nie
zostało.
Szlochając, przycisnęła
twarz do bariery. On uczynił to samo. Próbował wyobrazić sobie, że rzeczywiście
dotykają się czołami. Patrzył w jej zielone oczy, które z tak bliskiej
odległości zlewały się w dużą, ciemną plamę. Słyszał szloch ukochanej, czuł jej
ból, bo przecież sam nosił w sercu równie wiele cierpienia.
– Musimy żyć dalej –
szepnęła.
– Musimy – skinął
głową, chociaż w tamtej chwili bardzo pragnął umrzeć.
– Należymy do dwóch
różnych światów. Może kiedyś, w innym życiu…
– Po śmierci będziesz
moja. On mi cię wtedy nie zabierze.
– Nigdy bym mu na to
nie pozwoliła. Zawsze będę twoja. Nawet teraz jestem – odsunęła się na chwilę,
by pokazać mu Claddagh. – Oisin
ciągle prosi, żebym przestała go nosić. Mówi, że to głupie. Poza tym widzę, jak
go to boli. Ale ja nie zdejmę, nigdy.
– Ja też nie – uniósł
swoją dłoń. – Nawet, gdyby Breena miała mnie za to znienawidzić.
Siedzieli w milczeniu
jeszcze długą chwilę. Deirdre w zamyśleniu co chwilę zbliżała rękę w kierunku
brzucha. Widać było, że starała się powstrzymać, by nie ranić Lennana, ale
instynkt macierzyński wygrywał z silną wolą.
– Nawet nie wiesz, jak
bardzo chciałbym cię teraz pocałować.
– Wiem. Sama też to
czuję.
– Spotkamy się jeszcze?
– Nie wiem, Lennanie.
Nie wiem, czy to dla nas dobre. Najgorsze są chwile zaraz po rozstaniu. Kiedy
długo cię nie widzę i powoli zapominam brzmienia twojego głosu, rysów twojej
twarzy, wtedy jest łatwiej. Nie wiem, czy chcę tu ciągle przychodzić, na nowo
za tobą tęsknić.
– Mieliśmy żyć dalej –
skinął głową.
– Nie mamy innego
wyjścia.
Podniosła się z trawy i
zauważył, że tak jak zwykle pobrudziła suknię. Tym razem nie miała jednak ze
sobą łuku czy kołczanu, a z nóg nie zdjęła butów. Zmieniło się więcej, niż
Lennan mógłby chcieć. I on sam też się zmienił. Świat zmieniał się z każdym
kolejnym dniem, a oni na siłę próbowali stać w miejscu.
– Żegnaj, Lennanie.
– Żegnaj, Deirdre.
Patrzył, jak
odchodziła. Z każdym jej krokiem czuł, jakby wydzierano mu serce. Nawet nie
wiedział, czy jeszcze kiedykolwiek ją zobaczy. Może przypadkiem, gdzieś z
daleka, kiedy akurat oboje znajdą się na Margadh
albo wybiorą się na spacer. Ale może miną się, nie patrząc w oczy, odwracając
głowy. Albo ona będzie wtedy ze swoim mężem i dzieckiem. Lub on z poślubioną
sobie Breeną…
– Lennanie…? –
odwróciła się i spojrzała na niego przez ramię. Wpatrywał się w jej twarz z
zachłannością, pragnąc zapamiętać każdy szczegół, zachować niezmieniony obraz w
sercu aż do śmierci. – Zauważyłeś, że kwiaty już nie kwitną? Kiedyś było ich tu
mnóstwo. Ciekawe, co się stało.
– Ciekawe…– skinął
głową, ale ona tego nie usłyszała. Już zdążyła się obrócić i teraz odchodziła
coraz dalej od Teorainn Diamond.
~*~
Przepraszam za to kilkudniowe opóźnienie. Chciałam przed opublikowaniem epilogu nadrobić wszystkie blogowe zaległości. Ostatecznie nie do wszystkich udało mi się zajrzeć, więc wstawiam epilog teraz, a do pozostałych zajrzę w tym tygodniu.
W tym miejscu chciałam podziękować wszystkim, którzy byli z tą historią do końca, szczególnie mojej najwierniejszej czytelniczce, która pilnowała mnie, żebym trzymała się terminów zapowiedzianych publikacji. To fantastyczne uczucie wiedzieć, że ktoś tak bardzo wyczekuje kolejnych rozdziałów. No i dziękuję też wszystkim innym, którzy czytali i komentowali - wiele Waszych wskazówek naprawdę mi się przydało nie tylko w tworzeniu tej historii, ale także przy pisaniu innych tekstów.
Zakończenie jest smutne, ale wydaje mi się, że nie mogłoby być inne. Od początku miałam jedno założenie - Teorainn jest nie do pokonania. W związku z tym obojętnie, jak to wszystko by się potoczyło, dla Lennana i Deirdre nie mogłoby być naprawdę szczęśliwego zakończenia.
Jak nietrudno zauważyć, na blogu bywam coraz rzadziej. Dłuższy czas cierpiałam na brak weny, teraz wreszcie mam pomysł na nowe opowiadanie. Kilka miesięcy zajęło mi przemyślenie ogólnego zarysu fabuły i bohaterów, ale nie chcę publikować go tutaj od razu. Muszę się więc zastanowić, co w tym czasie będzie z blogiem. Prawdopodobnie będę tu publikować jakieś krótkie formy, w każdym razie mam nadzieję, że nie zniknę znów na kilka miesięcy. A przynajmniej będę się starać, żeby zaglądać tu regularnie.
W tym miejscu chciałam podziękować wszystkim, którzy byli z tą historią do końca, szczególnie mojej najwierniejszej czytelniczce, która pilnowała mnie, żebym trzymała się terminów zapowiedzianych publikacji. To fantastyczne uczucie wiedzieć, że ktoś tak bardzo wyczekuje kolejnych rozdziałów. No i dziękuję też wszystkim innym, którzy czytali i komentowali - wiele Waszych wskazówek naprawdę mi się przydało nie tylko w tworzeniu tej historii, ale także przy pisaniu innych tekstów.
Zakończenie jest smutne, ale wydaje mi się, że nie mogłoby być inne. Od początku miałam jedno założenie - Teorainn jest nie do pokonania. W związku z tym obojętnie, jak to wszystko by się potoczyło, dla Lennana i Deirdre nie mogłoby być naprawdę szczęśliwego zakończenia.
Jak nietrudno zauważyć, na blogu bywam coraz rzadziej. Dłuższy czas cierpiałam na brak weny, teraz wreszcie mam pomysł na nowe opowiadanie. Kilka miesięcy zajęło mi przemyślenie ogólnego zarysu fabuły i bohaterów, ale nie chcę publikować go tutaj od razu. Muszę się więc zastanowić, co w tym czasie będzie z blogiem. Prawdopodobnie będę tu publikować jakieś krótkie formy, w każdym razie mam nadzieję, że nie zniknę znów na kilka miesięcy. A przynajmniej będę się starać, żeby zaglądać tu regularnie.
To zakonczenie jest chyba najlepszym rozdziałem tego opowiadania, b dobrze napisane i b przejmujące. Do bólu wręcz prawdziwe, choc nie zgodziłabym się z Deirde do konca z tym, ze powinno się byc posłusznym i tylko tak się ma szanse byc szczęśliwym... ona cierpi i to cierpienie przeznnia mowi, ale chyba jednak dobrze, ze poznała, czym jest miłośc, i Musle, zd zarówno ona, jak i Leannan znacznie dorośli. A i Cathleen... kurczę tak jej przerażająco szkoda, ale tez myślę, ze dobrze p tyle, ze była szczęśliwa, bo sięgała po swoje marzenia. A tak... co to by było za życie? Za to jej siostra miała inne marzenia, stateczne i wpisujące sie w zasady społeczne, i to tez dobrze.
OdpowiedzUsuńJa też się nie zgadzam, że zawsze posłuszeństwo wychodzi na dobre, bo czasem nie wychodzenie przed szereg i robienie dokładnie tego samego, co inni, sprawia, że nie można się rozwijać czy osiągnąć tego, na co nas stać. W tym przypadku jednak Deirdre rzeczywiście lepiej wyszłaby na słuchaniu się matki. A wypowiedziane przez nią słowa podyktowane były losem nie tylko tym, który spotkał ją samą, ale także Cahan. Z drugiej strony Cahan rzeczywiście może i miała krótkie życie, ale za to spełniła swoje marzenie i pewnie była szczęśliwa na tym rejsie i wreszcie czuła się wolna.
UsuńBardzo dziękuję, że czytałaś całe to opowiadanie, dziękuję za wszystkie cenne wskazówki i wiele miłych słów!
To smutne, że miłość Deirdre i Lennan nie mogła mieć szczęśliwego zakończenia. Teorainn nie do pokonania. Choć myślę, że gdyby można było bardziej wgłębić się w jej zagadkę, to kto wie... może udało by im się przekroczyć tę granicę? Tak,bardzo mnie to nurtuję, ale po prostu mi jest żal tych dwoje, bo musieli się związać z osobami, których nie kochają tak bardzo jak siebie.
OdpowiedzUsuńChoć z drugiej strony, Lennan i Deirdre przeżyli coś niesamowitego... Los dał im szansę poznania, co to jest prawdziwa miłość. To silne uczucie, którym nawet nie jest dane tego poznać, a mają nawet szansę się dotknąć.
I szkoda mi Cohen... :( Lubiłam ją.
Historia bardzo mi się podobała i czekam z niecierpliwię na kolejne Twoje opowiadanie :)
Pozdrawiam serdecznie :*:*
Może i nie kochają, z drugiej strony żadne z nich nie ma jeszcze 20 lat. Całe życie przed nimi. Może jeszcze L. pokocha Breenę, a D. Oisina. Deirdre miała okazję przekonać się, jak wygląda miłość, której tak bardzo pragnęła przed poznaniem Lennana, dowiedziała się też trochę o życiu po drugiej stornie, a przede wszystkim dowiedziała się o życiu ludzi niżej urodzonych. Pewnie gdyby nie poznała Lennana, zawsze traktowałaby niżej urodzonych jako gorszych i patrzyłaby na nich z góry, jak jej własna matka. Miłość do Lennana na pewno będzie miała wpływ na całe życie Deirdre. Dziewczyna póki co nie jest naprawdę szczęśliwa, ale przynajmniej nie zachowuje się jak obłąkana, jak to było kilka miesięcy wcześniej, kiedy widywała się z Lennanem regularnie. Ta miłość była dla nich wyniszczająca i w końcu zdali sobie z tego sprawę. Jeśli naprawdę nie mogli być ze sobą, musieli się rozstać i żyć dalej.
UsuńDziękuję za wszystkie Twoje komentarze pod tym opowiadaniem. Cieszę się, że Ci się podobało i że zostałaś do końca ;))
Nie wiem, co powiedzieć. Tzn mam dość sporo przemyśleń na temat tego opowiadania, ale nie wiem jak sklecić je w słowa :D
OdpowiedzUsuńZacznę może od tego, że bardzo mi szkoda, że to opowiadanie nie zakończyło się szczęsliwie. Ono zakończyło się wręcz tragicznie. Cahan zginęła, Deirdre jest nieszczęśliwa, Lennan nieszczęśliwy... Jedyne pocieszenie to to, że oboje znaleźli osoby zdolne skoczyć za nimi w ogień. Przynajmniej nie idą przez życie zupełnie sami.
Żal mi tego, co zrobiłaś z Cahan. I nie zgadzam się z tym, że życie każe za nieposłuszeństwo. Moim zdaniem trzeba być nieposłusznym, trzeba walczyć o swoje i czasem iść pod prąd, żeby osiągnąć zamierzone cele. Ale dobrze, że chociaż Kiarze się udało.
Jeśli chodzi o całość opowiadania, to przyznam, że bardzo mi się podobało. Masz świetny styl i zdolność do bardzo obrazowego przedstawiania swoich bohaterów i ich uczuć. Ale gdybym miała coś doradzić, to patrząc na opowiadanie tak całościowo, brakowało mi troszkę tła. Tradycji miasta, historii granicy, legend, opowieści na jej temat, jakiś scen, w których lepiej poznalibyśmy Blair i Edana, więcej komplikacji w życiu Kiary i Cahan. Wiem, że wtedy z 40 rozdziałów zrobiłoby się 80 i że nie taki był Twój zamysł, ale podczas czytania rzuciło mi się w oczy, że takich scen urozmaicających mogłoby być troszeczkę więcej.
I to tyle.
Bardzo dziękuję Ci za to opowiadanie! ;) I mam nadzieję, że niebawem przywitasz nas z nowym ;-)
Pozdrawiam!
Ja bym nie powiedziała, że są aż tak nieszczęśliwi. Cahan spełniła swoje marzenie, choć zapłaciła za to bardzo wysoką cenę. Deirdre i Lennan napotkali na swojej drodze przeszkodę nie do pokonania i musie po prostu się z tym pogodzić. Może i łączyła ich prawdziwa miłość, ale są jeszcze bardzo młodzi. Niejedna osoba w ich wieku miała złamane serce, a potem jeszcze znalazła szczęście, więc i oni mają na to szansę.
UsuńJa też nie zgadzam się ze słowami Deirdre. Trzymanie się zasad w wielu przypadkach uniemożliwia rozwijanie się czy wykorzystywanie w pełni swoich możliwości. Z drugiej strony buntowanie się w wielu przypadkach ma też złe konsekwencje - wszystko zależy od sytuacji. No i trzeba przyznać, że osoby trzymające się zasad mają w życiu nieco łatwiej.
Dziękuję za miłe słowa! Co do tych wskazówek, zgadzam się z Tobą. Tym bardziej, że akurat celtycki świat dawał mi duże możliwości do stworzenia ciekawego tła, a tego nie wykorzystałam. Ale przy pisaniu kolejnych opowiadań zwrócę uwagę na to, by historia nie była budowana tylko na uczuciach i charakterze poszczególnych bohaterów, ale tez była osadzona w jakimś czasie i przestrzeni.
Na nowe opowiadanie będzie trzeba jeszcze długo poczekać. Na razie dopiero je piszę, a zanim dopracuję na tyle, żeby nadawało się do publikacji, minie sporo czasu. Ale za to pojawią się jakieś krótkie formy.
Podobnie jak Rudej brakowało mi pobocznych wątków. Może nie jakiegoś szczególnego ich rozwinięcia, ale takiego... nie wiem jak zapisać to co mam namyśli... takiego ubarwienia historii o inne odcienie, niż tylko miłość.
OdpowiedzUsuńJak na moje zmarnowali czas, energie, siły i zdrowie i miałem rację, że to uczucie nie będzie stało im na przeszkodzie do ułożenia sobie życia z kimś innym. Gdyby więc nie było tego ślubu, tych mrzonek, dziecięcych marzeń, to już dawno on byłby z B., ona z O. i każde układałoby sobie życie, bez konieczności tłumaczenia się przed drugim i wzajemnego się tym ranienia.
Coś jest w tym trzymaniu się za brzuch. Moja żona trzymała się zanim w ogóle było cokolwiek widać. Miała też zwyczaj mówienia w liczbie mnogiej "Podaj nam czekoladki, jesteśmy głodni" itd.
Podobał mi się końcowy morał, iż należy być posłusznym zasadom, że życie karze nas za nieposłuszeństwo, odchył od jakieś normy i bycie zbuntowanym indywidualistą wcale nie ułatwia życia, wręcz przeciwnie - utrudnia je, czyni zgorzkniałym.
Pozdrawiam i osobiście czekam na "Pocałunek Śmierci". Myślę, że za tydzień uda mi się tam wpaść i sprawdzić ile już opublikowałaś.
Trochę ze skrajności w skrajność popadam - albo za dużo pobocznych wątków, albo za mało. Z "Teorainn" miałam w ogóle ten problem, że w połowie pisania cała koncepcja mi się trochę "rozjechała", na kilka miesięcy zapomniałam w ogóle o tym opowiadaniu i dopiero potem dopisałam dalszy ciąg.
UsuńRzeczywiście, dużo czasu zmarnowali na tę nieszczęśliwą miłość, choć myślę, że też nauczyli się trochę o sobie i dowiedzieli się też o życiu ludzi z innych klas. Ale po tym spotkaniu widać, że powoli zaczynają sobie układać życie. A że młodzi są, to jeszcze większość życia przed nimi.
Wiele kobiet w ciąży tak robi, często nawet nieświadomie. Ale o takim mówieniu w liczbie mnogiej pierwszy raz słyszę i bardzo mi się to podoba ;))
Jak już pisałam wyżej - nie do końca się zgadzam ze sposobem myślenia Deirdre. Bycie indywidualistą rzeczywiście jest trudniejsze, choć często na końcu wychodzi się na tym lepiej. W końcu ludzie, którzy naprawdę dużo osiągają, to właśnie tacy, którzy mają odwagę iść pod prąd czy próbować nowych rzeczy. No ale w przypadku D i L akurat niesłuchanie ludzi, którzy mówili, by skończyli wreszcie z marzeniami o wspólnym życiu, zdecydowanie nie wyszło im na dobre.
Pocałunek Śmierci jest nadal na tym samym etapie, na którym był kilka miesięcy temu. Problem w tym, że niezbyt wiem, jak wykorzystać pomysł o śmierci i zarazie w ludzkich postaciach, tak żeby całość nie wyszła bardzo płaska. W pierwotnej koncepcji wszystko kręciło się wobec problemów bogatych nastolatków i niezbyt chciałabym iść w tę stronę. Na razie skupiam się na czymś innym i mam nadzieję, że w końcu wymyślę, jak poprowadzić historię Dione.