poniedziałek, 9 października 2017

# Teorainn: Rozdział 42.


            Wszystko było idealne i tym razem nie tylko na otoczenie, które zawsze wyglądało niczym wyjęte z najpiękniejszego snu. Las, polana skąpana w poświacie księżyca w pełni, doskonale widoczne gwiazdy, niebo wolne od granatowych chmur – to była doskonała sceneria na ślub. Jakby cały świat chciał uczynić tą jedną chwilę najcudowniejszą chwilą w życiu dwójki zakochanych.
Na polanie zjawili się goście, w tym również Cahan z chłopcem okrętowym. Dziewczyna nie zrezygnowała z krótkiej sukienki, ale wybrała bardziej odświętną, a swojemu towarzyszowi kupiła elegancką koszulę. Nie dało się nie zauważyć, że Carney czuł się w takim odzieniu bardzo niekomfortowo, ale wcale nie protestował i nawet starał się sprawiać wrażenie zadowolonego. Deirdre po twarzy przemknął uśmiech, gdy uświadomiła sobie, jak bardzo chłopiec okrętowy podobny jest do Cahan. Ona również czuła się zniewolona, gdy musiała dostosowywać się do jakichkolwiek norm.
Nawet Kiara przypłynęła z sąsiedniej wyspy, choć bez męża. Został z ich córeczką, która urodziła się kilka miesięcy wcześniej. Deirdre przyglądała się przyjaciółce i dostrzegła, że ta bardzo dojrzała. Nadal była tą samą, poukładaną Kiarą, która wydawała się uosobieniem wszystkich cnót. Teraz stanowiła jednak także przykład dobrej, kochającej matki oraz żony i wydawała się naprawdę szczęśliwa. Spełniło się wszystko, o czym kiedykolwiek mogła marzyć.
I oczywiście był też Oisin, choć jego twarz co jakiś czas ukazywała nieprzyjemny grymas, kiedy tylko chłopak zapomniał o uśmiechu. Czasami też wpatrywał się w jakiś punkt w zamyśleniu i jego oczy zachodziły dziwną mgłą.
Od strony Lennana przyszedł oczywiście Aidan. Była także ich matka, która wydała się Deirdre osobą bardzo ciepłą. Dziewczyna z radością uświadomiła sobie, że kiedy wieczór dobiegnie końca, stanie się dla tej kobiety kimś bliższym. Może nie prawdziwą synową, bo przecież bez obecności druida ślub nie miał większego znaczenia, zresztą nie wiadomo, czy nawet z nim można by było uznać związek osób z dwóch różnych światów za prawdziwe małżeństwo. Liczyło się jednak tylko to, co Deirdre czuła, a dla niej ślub naprawdę miał znaczenie.
Pojawiła się też Breena, której z twarzy nie znikał lekki uśmiech. Zapewniała Lennana, że cieszy się jego szczęściem i że nie może się doczekać początku uroczystości, a Deirdre przyglądała się dziewczynie z podejrzliwością. Jakoś nie chciało się jej wierzyć tym słowom. Odnosiła wrażenie, że w oczach Breeny dostrzegała błysk przeczący wszystkiemu, co mówiła.
Wiadomość o ślubie pozwoliła Deirdre na chwilę wynurzyć się z otchłani obłędu. Miała nadzieję, że już nigdy nie da wciągnąć się w podobne szaleństwo. Zdała sobie sprawę, że ostatnie tygodnie jej życia były naprawdę okropne, mimo tych wszystkich spotkań z Lennanem. Wyniszczyła siebie, wyniszczyła swoich bliskich i wyniszczyła nawet samego ukochanego. Czuła, że uroczystości weselne pozwolą jej skończyć z tym wszystkim, że odnajdzie w sobie nową siłę, dzięki której będzie przeżywać każdy kolejny dzień, uśmiechać się i robić coś poza przebywaniem w Collie Fada.
Bo od teraz ona i Lennan mieli należeć do siebie, na zawsze i nieodwołalnie i Deirdre nie musiała się go chwytać aż tak kurczowo.
Kiara zrobiła krok do przodu i spojrzała uroczyście na zebranych. Wszyscy zamilkli i wpatrywali się w dziewczynę, a właściwie w młodą kobietę, która miała poprowadzić całą uroczystość. Deirdre nerwowo poprawiła suknię – fioletową jak w dniu ich pierwszego spotkania – a potem spojrzała na Lennana i nagle wszystko inne przestało się liczyć.
Tej nocy wydawał się przystojniejszy niż kiedykolwiek przedtem. Wpatrywał się w nią z taką miłością, że nie potrzebowała żadnych słów, by być pewna jego uczuć. Nie musiał nawet nic mówić, chociaż pragnęła by się odezwał. Dzięki temu mogłaby słuchać miękkich tonów, które docierały do najgłębszych zakamarków jej duszy i poruszały cienkimi strunami jej serca.
Przez chwilę nie potrafiła przestać myśleć, jak bardzo chciałaby dotknąć czarnych włosów Lennana, położyć rękę na jego twarzy o ciemniejszej karnacji, poprawić kołnierzyk tym razem starannie zapiętej koszuli. Pospiesznie zepchnęła tę myśl gdzieś głęboko tak, że mogła udawać, że nigdy nie istniała.
Lennan patrzył na Deirdre i myślał tylko o tym, jak pięknie wyglądała w tamtej chwili. I wcale nie chodziło o suknię, bo w podobnych widywał ją niemal każdego dnia, tak samo jak w nieodłącznej przepasce na włosach. Podobało mu się, że miała bose stopy tak jak przy ich pierwszym spotkaniu. I nie chodziło także o twarz, bo ta wciąż nosiła ślady wyniszczenia, jakimi naznaczyły ją ich ostatnie spotkania. Od dziewczyny bił jakiś niezwykły blask. Spokój, nadzieja oraz bezgraniczna miłość i właśnie to wszystko razem sprawiało, że Deirdre jawiła się przed nim jako piękna, wręcz nieludzka istota. W tamtym momencie jeszcze bardziej niż zwykle przypominała mu nimfę czy leśnego elfa.
Kiara zatrzymała się przed dużym drzewem, tym samym, z którego jakiś czas temu spadł Lennan. Teraz złe wspomnienia miały zostać zmazane, zastąpione nowymi, cudownymi i słodkimi. Powoli i uroczyście nakreśliła znak w języku ogam. Nie wiedziała, co oznacza, ale taki sam widniał pod dębem na jej własnej ceremonii. Zaczęła nucić pod nosem śpiewne modlitwy. Nie były to prawdziwe, druidzkie formuły, bo te znali tylko wtajemniczeni. To jednak nie miało większego znaczenia. Kiara nie umiała pięknie śpiewać, poza tym ze zdenerwowania drżał jej głos. Po chwili dołączył do niej jednak ktoś inny, kto śpiewał dźwięcznie, czysto i bardzo pewnie. Dziewczyna uniosła wzrok z wdzięcznością i jej oczy spotkały się z ciemnymi oczami czarnowłosej przyjaciółki Lennana.
 –  Fáilte! Cieszę się, że możemy się tu spotkać i uczestniczyć w ceremonii ślubnej dwójki ludzi, którzy kochają się tak mocno, jak nie kocha się nikt inny na świecie. Dzieli ich wiele, ale to w niczym im nie przeszkadza. Ich uczucie jest mocniejsze niż uczucie innych osób, którym nic nie stoi na przeszkodzie do szczęścia.
Uroczystość nie wyglądała dokładnie tak jak wszystkie inne. Kiara powołała co prawda drzewo na świadka, odpędziła złe duchy. Nie mogła jednak związać rąk zakochanym. Zamiast tego przerzuciła kolorowy sznur przez ręce Deirdre i położyła go tak, by dotykał Teorainn. Matka Lennana po drugiej stronie uczyniła dokładnie to samo.
– Bogowie – Lennan rozpoczął cytowanie ślubnej formuły. – Bądźcie mi świadkami, że choć teraz należę do siebie, od tej chwili należeć będę do Deirdre i wszystko, co moje, będzie też jej. Będę wołał głośno jej imię, patrzył rano w jej oczy… Nie mogę oddać jej pierwszego łyka wina z mojego pucharu, jak i pierwszego kęsa mojego mięsa, ale gdybym mógł, na pewno bym to zrobił. Do niej będzie należeć każdy mój dzień i każda moja noc, moje życie i moja śmierć. Będę troszczyć się o nią równie mocno, co ona o mnie, stanę się jej tarczą i podporą. Nie będę jej oczerniać ani ona nie będzie mówić źle za moimi plecami. Choć nie będę mógł być takim mężem, jakiego Deirdre znalazłaby w swoim świecie, będę ją kochał bardziej niż ktokolwiek byłby w stanie i uczynię wszystko, by była szczęśliwa. Deirdre, to jest mój ślub do ciebie. To jest małżeństwo równych sobie.
Deirdre rozpłakała się, Cahan i Kiara również zaczęły wycierać łzy spływające im po policzkach. To rzeczywiście było małżeństwo równych sobie. Mimo tego, że pochodzili z różnych klas, że mieszkali po dwóch stronach Teorainn. W obliczu miłości nie miało to żadnego znaczenia.
Deirdre również wyrecytowała przysięgę, choć zdawało się, że ze wzruszenia straci głos. A potem zdjęła Claddagh i założyła na drugą rękę nowy, zakupiony na rynku przez Cahan. Lennan również miał swój pierścień, chociaż zazwyczaj mężczyźni nie nosili symboli zawarcia małżeństwa. Chłopak chciał mieć jednak namacalny dowód tego, że od teraz z Deirdre połączyła go jakaś nierozerwalna więź.
– Teraz naprawdę jesteście całym swoim światem – oznajmiła Carry.
– Od dawna byliśmy – odparła Deirdre, przyciskając rękę do Teorainn. Lennan uczynił to samo. Niektórzy zebrani odwrócili wzrok, jakby przeszkodzili w bardzo intymnej chwili.
– Szkoda tylko, że nie możemy mieć normalnego ślubu i normalnego wesela… – Po twarzy Lennana przemknął cień. – Nie ma tu zbyt wielu gości, muzyków, nawet nie możemy tańczyć.
– To nie ma żadnego znaczenia – pokręciła głową Cahan. – Ciesz się, Lennanie, zamiast narzekać. Masz cudowną żonę!
Chłopak krzywo się uśmiechnął, a Cahan wyszczerzyła do niego zęby. Na chwilę jej twarz również ogarnął smutek. Z samego rana wyruszała w życiową podróż. Choć serce biło jej niespokojnie i niecierpliwie na samą myśl o rejsie, wiedziała, że będzie tęsknić z Deirdre, swoją siostrą, a nawet za rodzicami. Ścisnęła mocniej rękę Carneya, jakby to miało odegnać wszelkie smutki i wątpliwości.
Usiedli na polanie wciąż skąpanej w blasku księżyca i rozmawiali, a także jedli przyniesione przez siebie potrawy. Deirdre przyglądała się posiłkom mieszkańców Mór tak różnym od tych, które przygotowała dla niej służba. W takich chwilach wyraźniej dostrzegała wszystko, co dzieliło ją i Lennana. Ale właściwie było coś pięknego w tych wszystkich różnicach.
– Patrzcie! – wykrzyknął Aidan, wskazując palcem na niebo. Wszyscy podążyli wzrokiem za jego małą rączką. – Spadająca gwiazda. Specjalnie na wasz ślub! To dar od świata! Pomyślcie życzenie!
Deirdre z całej siły zacisnęła powieki i skupiła się na największym pragnieniu, jakie nosiła w sercu. Kiedy w końcu otworzyła oczy i spojrzała prosto na Lennana, a potem dostrzegła na jego twarzy tą bezgraniczną miłość, ciepło i zrozumienie, nabrała pewności, że pomyślał o tym samym.
I nagle w jej serce wstąpiła nadzieja, że jeśli dwoje ludzi w taką noc będzie pragnąć tego samego niezwykle mocno, świat może zlitować się nad zakochanymi i pomóc ich uczuciu w pełni rozkwitnąć. Bo przecież w idealne noce w tak idealnym miejscu jak to, w którym żyli, życzenia powinny się spełniać.

~*~

Powoli zbliżamy się do końca. Za tydzień ukaże się już ostatnia część Teorainn. 



8 komentarzy:

  1. Jestem bardzo ciekawa, jak to zakończysz. Miałam przez chwile mysl, ze moze ten ślub w jakis sposob zniszczy barierę, ale to byłoby zbyt idealistyczne ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak naprawdę zniszczenie tej bariery niewiele by zmieniło. Starałam się to pokazać w opowiadaniu - tak, byliby razem, przez chwilę byliby szczęśliwi, ale różni ich tak wiele, że prawdopodobnie i tak by się rozstali. Deirdre może mówić, że jej poziom życia Lennana odpowiada, ale po prostu nie zdaje sobie sprawy, jak wiele tak naprawdę ich dzieli i jak bardzo by musiała obniżyć swoje standardy. Już nie wspominając o tym, że rodzina pewnie by się jej wyrzekła, a może i także niektórzy znajomi. Może się jej wydawać, że to by nie miało znaczenia w obliczu miłości, ale życie aż tak kolorowe nie jest.

      Usuń
  2. Nie mogę uwierzyć, że to będzie koniec. Ten rozdział pozostawił po sobie wiele nadziei, bo koncowe słowa wręcz sprawiają, że chce się uwierzyć że D i L pokonają przeciwności i beda szczesliwi. Że ich małżeństwo bedzie prawdziwe i zlamia Teorian. Ciekawa jestem jak to zakonczysz :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co prawda mam raczej duszę romantyczki i uwielbiam takie wyobrażenia o romantycznej miłości, która wszystko pokona, ale w tym opowiadaniu to by się nie sprawdziło.

      Usuń
  3. Ja też, podobnie jak Condawiramurs, miałam nadzieję, że ten ślub i słowa przysięgi zdołają zniszczyć barierę, chociaż dla Lennana i Deirdre. Jedno z nich przeniknęłoby do świata drugiego, czy coś w tym stylu ;D Ale niestety nie zrobiłaś mi tej przyjemności :< Może to nawet dobrze, w końcu nie wszystko musi kończyć się dobrze.
    Rozdział czytało mi się świetnie, ale to norma. Odkąd zaczęły się te smutne rozdziały, dajesz świetny popis swojej umiejętności dobierania słów. Wcześniej też było super, ale teraz - moim zdaniem bomba.

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję! Jakoś tak mam, że o smutnych rzeczach pisze mi się zdecydowanie łatwiej. Te smutne rozdziały wymagają zazwyczaj mniej poprawek, podczas gdy nad tymi wesołymi spędzam czasem trzy razy więcej czasu, a potem jeszcze muszę wprowadzać wiele zmian. Słyszałam już w wielu wywiadach z różnymi artystami, że łatwiej im się inspirować smutkiem i coś w tym rzeczywiście jest - o wiele łatwiej jest opisać smutek, a żeby radość zdawała się rzeczywista i by czytelnik mógł w nią naprawdę uwierzyć, trzeba się znacznie bardziej natrudzić.

      Usuń
  4. Ja tam się ciesze, że nie szykuje się szczęśliwe zakończenie i mam nadzieję, że ta przelatująca po niebie gwiazda nie ma mocy, by dać się małżonką wzajemnie przelecieć.
    O ile rozumiem, że młodzi wzięli udział w takiej farsie, o tyle nie potrafię zrozumieć jakim cudem na taką głupotę zgodziła się matka L. i rodzice D., a nawet mąż K., który nie wiedzieć czemu zezwolił żonie na wzięcie w tej bzdurze udziału.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, to nie miało być aż tak bajkowe opowiadanie. Gwiazdy nie mają tu magicznej mocy ;))
      Matka L. wspiera swojego syna we wszystkim, nie zawsze słusznie, zresztą już niejednokrotnie było pokazane, że jest takim synkiem mamusi, a nie mężczyzną. A rodziców D. nie było na ślubie! Aż specjalnie przejrzałam jeszcze raz rozdział, bo zdziwiłam się, że umieściłam ich w tej scenie. Blair w życiu by się na coś takiego nie zgodziła. Mogłaby co prawda nie puścić córki do lasu, ale biorąc pod uwagę, jak to się ostatnio skończyło, chyba wolała się zgodzić.

      Usuń