Wszystko
było idealne i tym razem nie tylko na otoczenie, które zawsze wyglądało niczym
wyjęte z najpiękniejszego snu. Las, polana skąpana w poświacie księżyca w
pełni, doskonale widoczne gwiazdy, niebo wolne od granatowych chmur – to była
doskonała sceneria na ślub. Jakby cały świat chciał uczynić tą jedną chwilę
najcudowniejszą chwilą w życiu dwójki zakochanych.
Na polanie zjawili się
goście, w tym również Cahan z chłopcem okrętowym. Dziewczyna nie zrezygnowała z
krótkiej sukienki, ale wybrała bardziej odświętną, a swojemu towarzyszowi
kupiła elegancką koszulę. Nie dało się nie zauważyć, że Carney czuł się w takim
odzieniu bardzo niekomfortowo, ale wcale nie protestował i nawet starał się
sprawiać wrażenie zadowolonego. Deirdre po twarzy przemknął uśmiech, gdy
uświadomiła sobie, jak bardzo chłopiec okrętowy podobny jest do Cahan. Ona
również czuła się zniewolona, gdy musiała dostosowywać się do jakichkolwiek
norm.
Nawet Kiara przypłynęła
z sąsiedniej wyspy, choć bez męża. Został z ich córeczką, która urodziła się
kilka miesięcy wcześniej. Deirdre przyglądała się przyjaciółce i dostrzegła, że
ta bardzo dojrzała. Nadal była tą samą, poukładaną Kiarą, która wydawała się
uosobieniem wszystkich cnót. Teraz stanowiła jednak także przykład dobrej,
kochającej matki oraz żony i wydawała się naprawdę szczęśliwa. Spełniło się
wszystko, o czym kiedykolwiek mogła marzyć.
I oczywiście był też
Oisin, choć jego twarz co jakiś czas ukazywała nieprzyjemny grymas, kiedy tylko
chłopak zapomniał o uśmiechu. Czasami też wpatrywał się w jakiś punkt w
zamyśleniu i jego oczy zachodziły dziwną mgłą.
Od strony Lennana
przyszedł oczywiście Aidan. Była także ich matka, która wydała się Deirdre
osobą bardzo ciepłą. Dziewczyna z radością uświadomiła sobie, że kiedy wieczór
dobiegnie końca, stanie się dla tej kobiety kimś bliższym. Może nie prawdziwą
synową, bo przecież bez obecności druida ślub nie miał większego znaczenia,
zresztą nie wiadomo, czy nawet z nim można by było uznać związek osób z dwóch
różnych światów za prawdziwe małżeństwo. Liczyło się jednak tylko to, co
Deirdre czuła, a dla niej ślub naprawdę miał znaczenie.
Pojawiła się też
Breena, której z twarzy nie znikał lekki uśmiech. Zapewniała Lennana, że cieszy
się jego szczęściem i że nie może się doczekać początku uroczystości, a Deirdre
przyglądała się dziewczynie z podejrzliwością. Jakoś nie chciało się jej
wierzyć tym słowom. Odnosiła wrażenie, że w oczach Breeny dostrzegała błysk
przeczący wszystkiemu, co mówiła.
Wiadomość o ślubie
pozwoliła Deirdre na chwilę wynurzyć się z otchłani obłędu. Miała nadzieję, że
już nigdy nie da wciągnąć się w podobne szaleństwo. Zdała sobie sprawę, że
ostatnie tygodnie jej życia były naprawdę okropne, mimo tych wszystkich spotkań
z Lennanem. Wyniszczyła siebie, wyniszczyła swoich bliskich i wyniszczyła nawet
samego ukochanego. Czuła, że uroczystości weselne pozwolą jej skończyć z tym
wszystkim, że odnajdzie w sobie nową siłę, dzięki której będzie przeżywać każdy
kolejny dzień, uśmiechać się i robić coś poza przebywaniem w Collie Fada.
Bo od teraz ona i
Lennan mieli należeć do siebie, na zawsze i nieodwołalnie i Deirdre nie musiała
się go chwytać aż tak kurczowo.
Kiara zrobiła krok do
przodu i spojrzała uroczyście na zebranych. Wszyscy zamilkli i wpatrywali się w
dziewczynę, a właściwie w młodą kobietę, która miała poprowadzić całą
uroczystość. Deirdre nerwowo poprawiła suknię – fioletową jak w dniu ich
pierwszego spotkania – a potem spojrzała na Lennana i nagle wszystko inne
przestało się liczyć.
Tej nocy wydawał się
przystojniejszy niż kiedykolwiek przedtem. Wpatrywał się w nią z taką miłością,
że nie potrzebowała żadnych słów, by być pewna jego uczuć. Nie musiał nawet nic
mówić, chociaż pragnęła by się odezwał. Dzięki temu mogłaby słuchać miękkich
tonów, które docierały do najgłębszych zakamarków jej duszy i poruszały
cienkimi strunami jej serca.
Przez chwilę nie
potrafiła przestać myśleć, jak bardzo chciałaby dotknąć czarnych włosów
Lennana, położyć rękę na jego twarzy o ciemniejszej karnacji, poprawić
kołnierzyk tym razem starannie zapiętej koszuli. Pospiesznie zepchnęła tę myśl
gdzieś głęboko tak, że mogła udawać, że nigdy nie istniała.
Lennan patrzył na
Deirdre i myślał tylko o tym, jak pięknie wyglądała w tamtej chwili. I wcale
nie chodziło o suknię, bo w podobnych widywał ją niemal każdego dnia, tak samo
jak w nieodłącznej przepasce na włosach. Podobało mu się, że miała bose stopy
tak jak przy ich pierwszym spotkaniu. I nie chodziło także o twarz, bo ta wciąż
nosiła ślady wyniszczenia, jakimi naznaczyły ją ich ostatnie spotkania. Od
dziewczyny bił jakiś niezwykły blask. Spokój, nadzieja oraz bezgraniczna miłość
i właśnie to wszystko razem sprawiało, że Deirdre jawiła się przed nim jako
piękna, wręcz nieludzka istota. W tamtym momencie jeszcze bardziej niż zwykle
przypominała mu nimfę czy leśnego elfa.
Kiara zatrzymała się
przed dużym drzewem, tym samym, z którego jakiś czas temu spadł Lennan. Teraz
złe wspomnienia miały zostać zmazane, zastąpione nowymi, cudownymi i słodkimi. Powoli
i uroczyście nakreśliła znak w języku ogam.
Nie wiedziała, co oznacza, ale taki sam widniał pod dębem na jej własnej
ceremonii. Zaczęła nucić pod nosem śpiewne modlitwy. Nie były to prawdziwe,
druidzkie formuły, bo te znali tylko wtajemniczeni. To jednak nie miało
większego znaczenia. Kiara nie umiała pięknie śpiewać, poza tym ze
zdenerwowania drżał jej głos. Po chwili dołączył do niej jednak ktoś inny, kto
śpiewał dźwięcznie, czysto i bardzo pewnie. Dziewczyna uniosła wzrok z
wdzięcznością i jej oczy spotkały się z ciemnymi oczami czarnowłosej
przyjaciółki Lennana.
– Fáilte! Cieszę się, że możemy się tu
spotkać i uczestniczyć w ceremonii ślubnej dwójki ludzi, którzy kochają się tak
mocno, jak nie kocha się nikt inny na świecie. Dzieli ich wiele, ale to w
niczym im nie przeszkadza. Ich uczucie jest mocniejsze niż uczucie innych osób,
którym nic nie stoi na przeszkodzie do szczęścia.
Uroczystość nie
wyglądała dokładnie tak jak wszystkie inne. Kiara powołała co prawda drzewo na
świadka, odpędziła złe duchy. Nie mogła jednak związać rąk zakochanym. Zamiast
tego przerzuciła kolorowy sznur przez ręce Deirdre i położyła go tak, by
dotykał Teorainn. Matka Lennana po
drugiej stronie uczyniła dokładnie to samo.
– Bogowie – Lennan
rozpoczął cytowanie ślubnej formuły. – Bądźcie mi świadkami, że choć teraz
należę do siebie, od tej chwili należeć będę do Deirdre i wszystko, co moje,
będzie też jej. Będę wołał głośno jej imię, patrzył rano w jej oczy… Nie mogę
oddać jej pierwszego łyka wina z mojego pucharu, jak i pierwszego kęsa mojego
mięsa, ale gdybym mógł, na pewno bym to zrobił. Do niej będzie należeć każdy
mój dzień i każda moja noc, moje życie i moja śmierć. Będę troszczyć się o nią
równie mocno, co ona o mnie, stanę się jej tarczą i podporą. Nie będę jej
oczerniać ani ona nie będzie mówić źle za moimi plecami. Choć nie będę mógł być
takim mężem, jakiego Deirdre znalazłaby w swoim świecie, będę ją kochał
bardziej niż ktokolwiek byłby w stanie i uczynię wszystko, by była szczęśliwa.
Deirdre, to jest mój ślub do ciebie. To jest małżeństwo równych sobie.
Deirdre rozpłakała się,
Cahan i Kiara również zaczęły wycierać łzy spływające im po policzkach. To
rzeczywiście było małżeństwo równych sobie. Mimo tego, że pochodzili z różnych
klas, że mieszkali po dwóch stronach Teorainn.
W obliczu miłości nie miało to żadnego znaczenia.
Deirdre również
wyrecytowała przysięgę, choć zdawało się, że ze wzruszenia straci głos. A potem
zdjęła Claddagh i założyła na drugą
rękę nowy, zakupiony na rynku przez Cahan. Lennan również miał swój pierścień,
chociaż zazwyczaj mężczyźni nie nosili symboli zawarcia małżeństwa. Chłopak
chciał mieć jednak namacalny dowód tego, że od teraz z Deirdre połączyła go
jakaś nierozerwalna więź.
– Teraz naprawdę
jesteście całym swoim światem – oznajmiła Carry.
– Od dawna byliśmy –
odparła Deirdre, przyciskając rękę do Teorainn.
Lennan uczynił to samo. Niektórzy zebrani odwrócili wzrok, jakby przeszkodzili
w bardzo intymnej chwili.
– Szkoda tylko, że nie
możemy mieć normalnego ślubu i normalnego wesela… – Po twarzy Lennana przemknął
cień. – Nie ma tu zbyt wielu gości, muzyków, nawet nie możemy tańczyć.
– To nie ma żadnego
znaczenia – pokręciła głową Cahan. – Ciesz się, Lennanie, zamiast narzekać.
Masz cudowną żonę!
Chłopak krzywo się
uśmiechnął, a Cahan wyszczerzyła do niego zęby. Na chwilę jej twarz również
ogarnął smutek. Z samego rana wyruszała w życiową podróż. Choć serce biło jej
niespokojnie i niecierpliwie na samą myśl o rejsie, wiedziała, że będzie
tęsknić z Deirdre, swoją siostrą, a nawet za rodzicami. Ścisnęła mocniej rękę
Carneya, jakby to miało odegnać wszelkie smutki i wątpliwości.
Usiedli na polanie
wciąż skąpanej w blasku księżyca i rozmawiali, a także jedli przyniesione przez
siebie potrawy. Deirdre przyglądała się posiłkom mieszkańców Mór tak różnym od tych, które
przygotowała dla niej służba. W takich chwilach wyraźniej dostrzegała wszystko,
co dzieliło ją i Lennana. Ale właściwie było coś pięknego w tych wszystkich
różnicach.
– Patrzcie! –
wykrzyknął Aidan, wskazując palcem na niebo. Wszyscy podążyli wzrokiem za jego
małą rączką. – Spadająca gwiazda. Specjalnie na wasz ślub! To dar od świata!
Pomyślcie życzenie!
Deirdre z całej siły
zacisnęła powieki i skupiła się na największym pragnieniu, jakie nosiła w
sercu. Kiedy w końcu otworzyła oczy i spojrzała prosto na Lennana, a potem
dostrzegła na jego twarzy tą bezgraniczną miłość, ciepło i zrozumienie, nabrała
pewności, że pomyślał o tym samym.
I nagle w jej serce
wstąpiła nadzieja, że jeśli dwoje ludzi w taką noc będzie pragnąć tego samego niezwykle
mocno, świat może zlitować się nad zakochanymi i pomóc ich uczuciu w pełni
rozkwitnąć. Bo przecież w idealne noce w tak idealnym miejscu jak to, w którym
żyli, życzenia powinny się spełniać.
~*~
Powoli zbliżamy się do końca. Za tydzień ukaże się już ostatnia część Teorainn.
Jestem bardzo ciekawa, jak to zakończysz. Miałam przez chwile mysl, ze moze ten ślub w jakis sposob zniszczy barierę, ale to byłoby zbyt idealistyczne ;p
OdpowiedzUsuńTak naprawdę zniszczenie tej bariery niewiele by zmieniło. Starałam się to pokazać w opowiadaniu - tak, byliby razem, przez chwilę byliby szczęśliwi, ale różni ich tak wiele, że prawdopodobnie i tak by się rozstali. Deirdre może mówić, że jej poziom życia Lennana odpowiada, ale po prostu nie zdaje sobie sprawy, jak wiele tak naprawdę ich dzieli i jak bardzo by musiała obniżyć swoje standardy. Już nie wspominając o tym, że rodzina pewnie by się jej wyrzekła, a może i także niektórzy znajomi. Może się jej wydawać, że to by nie miało znaczenia w obliczu miłości, ale życie aż tak kolorowe nie jest.
UsuńNie mogę uwierzyć, że to będzie koniec. Ten rozdział pozostawił po sobie wiele nadziei, bo koncowe słowa wręcz sprawiają, że chce się uwierzyć że D i L pokonają przeciwności i beda szczesliwi. Że ich małżeństwo bedzie prawdziwe i zlamia Teorian. Ciekawa jestem jak to zakonczysz :)
OdpowiedzUsuńCo prawda mam raczej duszę romantyczki i uwielbiam takie wyobrażenia o romantycznej miłości, która wszystko pokona, ale w tym opowiadaniu to by się nie sprawdziło.
UsuńJa też, podobnie jak Condawiramurs, miałam nadzieję, że ten ślub i słowa przysięgi zdołają zniszczyć barierę, chociaż dla Lennana i Deirdre. Jedno z nich przeniknęłoby do świata drugiego, czy coś w tym stylu ;D Ale niestety nie zrobiłaś mi tej przyjemności :< Może to nawet dobrze, w końcu nie wszystko musi kończyć się dobrze.
OdpowiedzUsuńRozdział czytało mi się świetnie, ale to norma. Odkąd zaczęły się te smutne rozdziały, dajesz świetny popis swojej umiejętności dobierania słów. Wcześniej też było super, ale teraz - moim zdaniem bomba.
Pozdrawiam!
Bardzo dziękuję! Jakoś tak mam, że o smutnych rzeczach pisze mi się zdecydowanie łatwiej. Te smutne rozdziały wymagają zazwyczaj mniej poprawek, podczas gdy nad tymi wesołymi spędzam czasem trzy razy więcej czasu, a potem jeszcze muszę wprowadzać wiele zmian. Słyszałam już w wielu wywiadach z różnymi artystami, że łatwiej im się inspirować smutkiem i coś w tym rzeczywiście jest - o wiele łatwiej jest opisać smutek, a żeby radość zdawała się rzeczywista i by czytelnik mógł w nią naprawdę uwierzyć, trzeba się znacznie bardziej natrudzić.
UsuńJa tam się ciesze, że nie szykuje się szczęśliwe zakończenie i mam nadzieję, że ta przelatująca po niebie gwiazda nie ma mocy, by dać się małżonką wzajemnie przelecieć.
OdpowiedzUsuńO ile rozumiem, że młodzi wzięli udział w takiej farsie, o tyle nie potrafię zrozumieć jakim cudem na taką głupotę zgodziła się matka L. i rodzice D., a nawet mąż K., który nie wiedzieć czemu zezwolił żonie na wzięcie w tej bzdurze udziału.
Nie, to nie miało być aż tak bajkowe opowiadanie. Gwiazdy nie mają tu magicznej mocy ;))
UsuńMatka L. wspiera swojego syna we wszystkim, nie zawsze słusznie, zresztą już niejednokrotnie było pokazane, że jest takim synkiem mamusi, a nie mężczyzną. A rodziców D. nie było na ślubie! Aż specjalnie przejrzałam jeszcze raz rozdział, bo zdziwiłam się, że umieściłam ich w tej scenie. Blair w życiu by się na coś takiego nie zgodziła. Mogłaby co prawda nie puścić córki do lasu, ale biorąc pod uwagę, jak to się ostatnio skończyło, chyba wolała się zgodzić.