sobota, 30 stycznia 2016

# Teorainn: Rozdział 17.


           
Matka czekała w głównej izbie. Deirdre w ogóle jej nie zauważyła i zamierzała po raz kolejny opuścić dom bez słowa. Dopiero głośne chrząknięcie zmusiło ją do zatrzymania się i obrócenia w stronę rodzicielki.
Blair wyglądała nadzwyczaj spokojnie, ale coś w jej spojrzeniu sprawiło, że dziewczyna lekko zadrżała. Matka zawsze zdawała się opanowana, ale to wcale nie znaczyło, że w środku właśnie nie gotowała się ze złości. Deirdre próbowała sobie przypomnieć, czy przypadkiem nie zrobiła czegoś złego, ale w głowie odnalazła pustkę.
– Usiądź – poprosiła Blair, wskazując krzesło naprzeciwko siebie. Deirdre posłusznie zajęła miejsce. – Gdzie idziesz? – zapytała kobieta, uważnie patrząc w zielone oczy córki. Czasami Deirdre odnosiła wrażenie, że Blair dzięki tym spojrzeniom jest w stanie przejrzeć każde kłamstwo.
– Do lasu. Przecież widzisz, że mam ze sobą łuk – wzruszyła ramionami. Była niezwykle poirytowana od czasu pocałunku z Oisinem.
– Często tam ostatnio chodzisz. Czy coś się dzieje, Deirdre? Tak bardzo spodobało ci się polowanie? A może spotykasz się z kimś…
Dziewczyna się wzdrygnęła. Starała się nie dać nic po sobie poznać, bo matka wciąż przeszywała ją spojrzeniem. Blair była już drugą osobą zaniepokojoną coraz częstszymi wyprawami do Collie Fada. Fakt, że podejrzewała własną córkę o spotykanie się z kimś nieodpowiednim, sprawiał, że Deirdre poczuła żal i oburzenie.
– Nie martw się, matko, nie pojawie się pewnego dnia z rosnącym brzuchem – odpowiedziała chłodno.
– To dobrze. Wiesz, że powinnaś pamiętać, iż członkom rodu Lancaster pewne zachowanie po prostu nie przystoi. Nie chciałam cię urazić, ale się martwię.
Chociaż Blair często zachowywała się w sposób, którego Deirdre nie pochwalała, nie można było zaprzeczyć, że bardzo kochała córkę. Czasem można było odnieść wrażenie, że dla matki liczy się jedynie wysoka pozycja i uznanie ze strony innych mieszkańców, ale nie ulegało wątpliwości, że troszczy się o swoją rodzinę.
– Wiem, matko, ale nic się nie dzieje. Po prostu coraz bardziej lubię tam przebywać.
– I właśnie to mnie niepokoi. Deirdre, masz już siedemnaście lat i powinnaś znać kandydata na męża, a może nawet mieć pierwsze dziecko. To nie najlepsza pora, by odsuwać się od ludzi i spędzać czas w lesie. Jak chcesz wziąć ślub, jeśli nie próbujesz nikogo poznać?
– Myślę, że już wystarczająco wielu kandydatów na męża kręci się w pobliżu. Zresztą, jeśli to cię uspokoi, obiecałam Oisinowi, że jeśli wkrótce nie pokocham żadnego mężczyzny, przyjmę jego oświadczyny.
Twarz Blair rozświetlił uśmiech. Właściwie nie było się czemu dziwić, bo Oisin od zawsze uchodził za faworyta. Nikt nie pytał, czego pragnie Deirdre. Uczucia nie miały znaczenia. Przecież miłość przychodzi z czasem, mawiano.
– To rzeczywiście mnie uspokaja. W takim razie możesz iść do lasu. A czy słyszałaś radosne nowiny? Kiara zaręczyła się z młodzieńcem z sąsiedniej wyspy!
Deirdre przystanęła. Nie miała pojęcia, że w życiu przyjaciółki zaszły takie zmiany. Nigdy nie ulegało wątpliwości, że idealna dziewczyna znajdzie świetnego kandydata na męża. Alanowi niczego nie brakowało. Był uprzejmy, całkiem przystojny, choć w zupełnie inny sposób niż Oisin, no i jego majątek przerastał dobytek wszystkich, których Deirdre znała. Kiedyś widziała jeden z domów Alana, ten znajdujący się na ich wyspie. Wyglądał jak mały zameczek i z pewnością kosztował majątek.
Z jakiegoś powodu myśl o zamążpójściu Kiary zasmuciła Deirdre. Było za wcześnie, by mówić o miłości, ale niewątpliwie przyjaciółka nie miała pożałować swojej decyzji. Deirdre bardzo chciałaby poczuć kiedyś pewność, że mężczyzna, na którego patrzy, jest tym, przy którym zazna możliwie największego szczęścia.
– Och, a więc nie słyszałaś. Przepraszam, zepsułam ci niespodziankę – Blair zakryła usta dłonią.
– Nie szkodzi, matko. A teraz przepraszam, ale wyjdę, póki jest jeszcze widno.
Opuściła dom bez słowa, zaciskając pięści. Nie tak powinno wyglądać jej życie. Kiara już niedługo miała odpłynąć z wyspy z poczuciem szczęścia, pozostawiając Deirdre w tym samym miejscu, prawdopodobnie u boku Oisina, bo przecież nic innego jej nie pozostało.
Pokonała drogę do Teorainn zaskakująco szybko. Lennan jak zwykle siedział na polanie i przyglądał się jednemu z rosnących kwiatów. Na widok przyjaciela Deirdre jedynie blado się uśmiechnęła. W ciemnych oczach chłopaka dostrzegała smutek, który nigdy nie znikał. Lennan też nie miał prostego życia, na jego drodze wiecznie pojawiały się pytania bez odpowiedzi i szereg wątpliwości, ale były to problemy innego rodzaju. On przynajmniej kogoś kochał, chociaż Deirdre nie była pewna, czy rzeczywiście powinna mu tego zazdrościć. Może lepiej nie kochać nigdy, niż żyć już zawsze ze złamanym sercem?
Nie słyszał, kiedy się zbliżyła. Zawsze śmiał się, że chodzi jak sarna albo prawdziwa królowa lasu. Dopiero kiedy położyła łuk tuż przy Diamentowej Granicy, Lennan uniósł głowę.
– Co się stało, dziewczyno z lasu? – zapytał. Deirdre bardzo lubiła, kiedy nazywał ją w ten sposób, chociaż nie potrafiła określić dlaczego.
– Po prostu znów za dużo myślę. Kiara wychodzi za mąż. Opowiadałam ci o Alanie, prawda? – zapytała, a on potwierdził skinieniem głowy. – Zazdroszczę jej, że jest taka idealna, zdecydowana i że nigdy nie pożałuje swoich decyzji. A tymczasem ja ciągle odtrącam Oisina, bo go nie pokocham i prawdopodobnie nie pokocham również nikogo innego. Nie wiem, co robić ze swoim życiem, a matka pogania mnie, bym znalazła męża. Tak bardzo chciałabym pozostać dzieckiem!
Nie zamierzała płakać, ale mimo usilnych starań kilka łez spłynęło po jej policzkach. Lennan przez chwilę przyglądał się temu z dziwnym wyrazem twarzy. W końcu wstał i uniósł rękę. Chyba chciał zetrzeć łzy z bladych policzków, ale jego ręka napotkała opór. Chłopak cicho zaklął, a Deirdre spojrzała na niego ze zdziwieniem. Nigdy wcześniej nie wyrażał się w ten sposób. Najwyraźniej był podenerwowany.
– Zapomniałem o granicy. Zazwyczaj mi to nie przeszkadza, ale tym razem czuję, że naprawdę potrzebujesz pocieszenia.
– Nie szkodzi – pokręciła głową. – Nie powinnam w ogóle zaczynać tematu.
– Nieprawda. Właśnie, że powinnaś. Wszystko tłumisz w sobie, Deirdre. Chcesz być silna oraz niezależna i doskonale to rozumiem. Nie powinnaś zawsze polegać na innych i przyznawać się do każdej słabości, ale czasem warto wyzbyć się złości czy smutku. Wiesz, że jestem twoim przyjacielem i zawszę cię wysłucham. Zresztą i tak nie mógłbym powiedzieć o wszystkim twoim znajomym. Nawet nie mam takiej możliwości – uderzył rękę w Teorainn.
Deirdre pokiwała głową. Mimo wszystko czuła się źle ze świadomością, że po raz kolejny po jej policzkach spłynęły łzy. Działo się z nią coś złego. Zbyt często płakała.
– Pamiętasz co mi powiedziałeś przy pierwszym spotkaniu? – zapytała. Że moje imię oznacza nieszczęśliwą. Zaczęłam wtedy kpić z twojego, ale chyba po prostu nie chciałam przyznać, że matka miała niezwykłą intuicję, kiedy tak mnie nazwała. Naprawdę czuję się nieszczęśliwa i to zdecydowanie za często.
– Wydawałaś się wtedy taka pewna siebie, jakby nic nie mogło cię złamać. Odniosłem wrażenie, że osiągasz wszystko, czego tylko zapragniesz, bez względu od ilości przeszkód na twojej drodze. I jeszcze bezczelnie na mnie nakrzyczałaś, chociaż to nie przystoi damie!
Deirdre nie mogła się nie uśmiechnąć, choć było to jedynie lekkie uniesienie kącików ust. Na nic więcej nie mogła się zdobyć, bo po raz drugi w ostatnim czasie w jej sercu coś gwałtownie pękło.
– Widzisz, jakie złudne bywa pierwsze wrażenie? Miałeś mnie za pewną siebie dziewczynę, a teraz siedzę przed tobą z zapuchniętymi oczami i opowiadam, jak bardzo nienawidzę swojego życia. I z pewnością nie wyglądam teraz jak dama.
– Jeśli mam być szczery, to rzadko wyglądasz jak dama, kiedy tak biegasz z łukiem i próbujesz zabić wszystko, co się rusza – uśmiechnął się Lennan. Ostatnio jakoś powrócił mu dobry humor. – Słysząc te słowa, Deirdre parsknęła.
– Wiesz co, myliłam się przy naszym pierwszym spotkaniu. Powiedziałam, że „ukochany” do ciebie nie pasuje, ale ty jesteś najbardziej kochanym człowiekiem, jakiego mogłam spotkać. Zobacz, potrafisz sprawić, że się śmieję!
– Bardzo mnie to cieszy – wyszczerzył do niej zęby, a ona otarła łzy. – I powiem ci, że nie powinnaś tak bardzo się wszystkim przejmować. Nie znalazłaś jeszcze drogi w życiu, ale jestem pewien, że kiedyś się zakochasz i nie będziesz miała wątpliwości, kogo poślubić.
– Naprawdę to wierzysz? – Uniosła brwi.
– Obiecuję ci, że tak będzie – potwierdził, dla wzmocnienia wrażenia kładąc rękę na sercu.
– Zapamiętam to sobie – pogroziła mu palcem i już w nieco lepszym humorze usiadła pod drzewem niedaleko granicy. – Chciałabym cię teraz przytulić. W każdym razie dziękuję, Lennanie.
– Nie ma sprawy, od tego są przyjaciele. A skoro już mowa o przyjaciołach, to pewnie niedługo będziesz bardzo zajęta przygotowaniami do ślubu Kiary.
– Zapewne. Ale jeszcze z nią nie rozmawiałam, więc nawet nie mam pojęcia, kiedy odbędzie się wesele. Na razie to nieważne. Opowiedz lepiej, Lennanie, czemu ostatnio jesteś taki zadowolony z życia? Czyżbyś ostatecznie wyleczył złamane serce?
– Chyba po części tak – uśmiechnął się i przeciągnął. Deirdre przyglądała się mu z uśmiechem. O wiele bardziej wolała go właśnie takiego. – Bardzo mi pomogłaś. Posłuchałem twojej rady i powiedziałem Lavenie, że póki co nie możemy się przyjaźnić. Wyglądała na zszokowaną, kompletnie nie spodziewała się odmowy. Naprawdę wierzyła, że wciąż ulęgnę każdej jej prośbie. No a poza tym jest jeszcze Breena…
– Jaka znowu Breena?
Deirdre poczuła ukłucie w sercu. Nie spodobało jej się, że dopiero teraz usłyszała to imię. Najwyraźniej był to ktoś ważny w życiu Lennana, skoro pomógł mu otrząsnąć się z nieszczęśliwej miłości. Czemu więc do tej pory chłopak milczał?
– Poznałem taką jedną dziewczynę w Mór. A właściwie to ona poznała mnie. Jest bardzo pewna siebie i nie miała żadnych oporów, by odwiedzać mnie w warsztacie. Właściwie nawet mi to zaimponowało. Breena trochę przypomina ciebie, chociaż pod wieloma względami jest też zupełnie inna. Uczy mnie żyć chwilą i nie przejmuje się przyszłością ani przeszłością.
– Aha, a więc to twoja przyjaciółka?
Tym razem Deirdre poczuła coś na kształt zazdrości. Wiedziała, że Lennan ma prawo mieć innych przyjaciół, tak jak ona miała Oisina. Ale czemu rady innej dziewczyny okazały się bardziej pomocne? Breena, kimkolwiek właściwie była, miała wiele racji, mówiąc, by żyć chwilą. To wszystko ułatwiało. Deirdre poczuła smutek na myśl, że Lennan nie potrzebował jej równie mocno, co ona jego. Nie tak to sobie wyobrażała. Nie była tak silna, za jaką próbowała uchodzić. Miała w sobie wiele słabości.
– Właściwie nie wiem, kim jest. Nie kocham jej. Ale nasza relacja nie wygląda na czysto przyjacielską. W oczach innych możemy uchodzić za kochanków…
Świetnie, a więc Lennan znalazł dziewczynę, której pocałunki pozwalały mu zapomnieć o całym świecie. A być może nie tylko pocałunki… Deirdre nie chciała jednak wypytywać o szczegóły. Miała ochotę zasugerować Lennanowi, że zachowuje się bezuczuciowo i okropnie, całując dziewczynę, której nie darzy uczuciem. Potem jednak przypomniała sobie o ostatnim spotkaniu z Oisinem i momentalnie zamknęła usta.
– Wydaje mi się, że Breena może się we mnie zakochać, ale nie sprawia wrażenia, jakby przeszkadzało jej, że nie odwzajemnię uczuć. Właśnie to jest niezwykłe w tym jej życiu chwilą. Nie myśli o przyszłości, ważne, że w danej chwili jest ze mną i to wystarcza.
– Och, a ja ostatnio całowałam się z Oisinem – wyznała Deirdre z obojętnym wyrazem twarzy.
Nie miała pojęcia, czemu właściwie powiedziała coś takiego. Przecież miała to trzymać w tajemnicy! I co właściwie chciała osiągnąć? Sprawić, że Lennan będzie zazdrosny? Przecież i tak nie miałby ku temu powodów, skoro Deirdre wciąż powtarzała, że nie darzy Oisina uczuciem. Skrzywiła się, kiedy dotarła do niej niedorzeczność własnej reakcji. Była zazdrosna o relacje Lennana z inną dziewczyną. Od kiedy to stała się taka próżna, by sądzić, iż należy jej się uwielbienie ze strony każdego mężczyzny?
– O! – wykrztusił Lennan. Z wyrazu jego twarzy nie sposób było cokolwiek odczytać.
Deirdre czuła ogromną złość. Po co w ogóle się odzywała? Zachowała się okropnie, jak zadufana w sobie dziewczyna, jedna z typowych dam klasy pierwszej, do których nigdy nie chciała się upodabniać.
– Nieważne, zapomnij – westchnęła. – Nie mam pojęcia, po co to powiedziałam.
– Ja też nie wiem, czemu powiedziałem o Breenie. Czułem, że nie powinienem…
Świetnie, a więc Lennan uważał, że Deirdre źle zareaguje na taką wiadomość. Właściwie miał całkowitą rację. Wcale nie chciała mieć o sobie zbyt wysokiego mniemania, ale nie potrafiła tego zmienić. Czy to wpływy matki, czy zawsze taka była?
– Czemu? – zapytała, chociaż znała odpowiedź. Chyba właśnie obudził się w niej jakiś masochistyczny instynkt. Mimo wszystko pragnęła, by chłopak powiedział na głos to, o czym oboje myśleli.
– Nie wiem – wzruszył ramionami i o dziwo zabrzmiało to szczerze, choć Deirdre podejrzliwie zmrużyła oczy. – Nie masz tak czasem? Wiesz, że nie powinnaś czegoś robić, ale nie potrafisz wytłumaczyć dlaczego? Wyglądasz na smutną – zauważył po chwili. Z jego twarzy zniknął uśmiech zastąpiony troską.
– Chyba po prostu mam za dużo wolnego czasu. Dziewczyny wymyślają sobie problemy, kiedy im się nudzi.
Nie była pewna, czy to prawda, ale wolała wierzyć, że jeśli znajdzie jakieś zajęcie, nieprzyjemne myśli szybko znikną. Lennan przyglądał się jej w milczeniu, chyba nie wiedząc, co odpowiedzieć. To była najdziwniejsza rozmowa, jaką do tej pory przeprowadzili. Teoretycznie nie wydarzyło się nic szczególnego, ale tak naprawdę każde słowo miało ogromne znaczenie.
– Chyba pójdę coś upolować. Dawno tego nie robiłam, chociaż spędzam w Collie Fada tyle czasu…
Deirdre z niezadowoleniem zauważyła, że jej sukienka pobrudziła się od trawy. To zdarzało się nie pierwszy razy, ale dopiero w tamtej chwili zielone pręgi na materiale bardzo ją zirytowały. Rzeczywiście nie pamiętała, kiedy ostatnio polowała. Chociaż często wychodziła z domu z łukiem, za każdym razem jedynie rozmawiała z Lennanem. Matka musiała się dziwić, że od długiego czasu na stół nie trafiła żadna sarna.
– Już idziesz? Nie chcesz zostać jeszcze trochę?
Lennan wyglądał, jakby naprawdę pragnął dłużej porozmawiać. Przez chwilę Deirdre poczuła satysfakcję. A więc przyjacielowi naprawdę zależało na jej towarzystwie. To jednak nie miało w tamtej chwili znaczenia, bo dziewczyna potrzebowała samotności. Wydawało jej się, że lepiej, by ona i Lennan od siebie odpoczęli.
– Mówiłeś o dziwnym przeczuciu, które nagle się pojawia. Mam je właśnie w tej chwili. Powinnam odejść. Teraz. Do zobaczenia wkrótce, Lennanie.
Z lekkim uśmiechem, choć zdecydowanie niewesołym, zarzuciła łuk oraz kołaczan na ramię i poprawiła przywiązane buty. Kiedy odchodziła, Lennan wciąż siedział w tym samym miejscu.
– Do zobaczenia, dziewczyno z lasu.


Deirdre podbiegła do sarny i wyszarpnęła z jej szyi strzałę. Jak zwykle precyzyjnie wycelowała. Nie trzeba było zakończyć życia zwierzęcia sztyletem. Przeciągnęła zwłoki pod drzewo. Obok nich leżał już młody jeleń i sporych wielkości zając. Tego dnia dziewczyna zabiła więcej zwierząt niż zwykle. Nagle wezbrała w niej wielka ochota na polowanie.
            – Świetnie, a więc jestem morderczynią. Strzelam do biednych zwierząt i bardzo mi to odpowiada – mruknęła pod nosem i wbiła palce w pomazaną krwią skórę sarny, próbując wydobyć grot, który w niej pozostał. Po chwili poddała się, wytarła dłonie o trawę i usiadła pod drzewem obok swoich łupów.
            Już zapomniała, jak bardzo lubi gonić za zwierzętami, skradać się, celować, naciągać cięciwę i wypuszczać strzały. Gdyby teraz zobaczył ją któryś z zalotników albo wysoko urodzone dziewczęta bywające na przyjęciach Blair! Bezwzględna morderczyni Deirdre z rodu Lancaster. Brakowało już chyba tylko, by jak mężczyzna przywdziała spodnie. Zdecydowanie nie zachowywała się jak dama.
            Była na siebie zła, ale nie tylko dlatego, że dała się ponieść i zastrzeliła aż trzech mieszkańców lasu. Mogła to bez problemu usprawiedliwić, tłumacząc, że nie polowała od bardzo dawna  i jedynie nadrobiła zaległości. Nie, złość pojawiła się w jej sercu z zupełnie innego powodu. Jak mogła porzucić polowania na rzecz rozmów z Lennanem?! Oczywiście, miło spędzali czas, ale przecież pochodzili z różnych światów. Zresztą nawet gdyby chłopak należał do Ádh, nie powinna była rezygnować dla niego z chwil, kiedy jej serce biło niespokojnie, krew szybciej płynęła w żyłach i wszystko zdawało się być na swoim miejscu.
            I jeszcze to, co powiedziała Lennanowi… Nie miała pojęcia, co się z nią działo. Może właśnie nadszedł czas, który ojciec ze śmiechem nazywał „okresem ciągłych wybuchów, te kilka dni, które powtarzały się co miesiąc…
            Jakakolwiek była przyczyna tych dziwnych wahań nastroju, Deirdre pragnęła, by szybko zniknęły i by wszystko wróciło do względnej normalności. Wiedziała, że życie nie stanie się nagle kolorowe i cudowne jak krajobraz Ádh. Nadal miały targać nią wątpliwości, ale może chociaż istniała szansa, że ta okropna irytacja zniknie i dziewczyna zdoła zapanować nad swoim językiem i czynami.
            Zmierzyła uważnym spojrzeniem upolowane zwierzęta. Wiedziała, że kucharka będzie zachwycona. Matka niekoniecznie. Pozostawało jeszcze pytanie, jak przetransportować wszystko do domu. Po chwili namysłu Deirdre odwiązała ze sztyletu sznurek, którym był owinięty, umocowała do zwierząt, by trzymały się razem i zaczęła ostrożnie ciągnąć je po ściółce, omijając korzenie i wszystko, co mogłoby uszkodzić wspaniałe zdobycze. Szykowała się długa przeprawa przez las, ale tak właściwie Deirdre nigdzie się nie spieszyło.

~*~

Tym razem wreszcie trochę dłuższy rozdział no i po długiej przerwie pojawia się Deirdre, o którą kilka osób dopytywało się w komentarzach. 
Wydaje mi się, że u Was jestem na bieżąco, ale jeśli o kimś zapomniałam, to niech śmiało się upomni w komentarzu. 


4 komentarze:

  1. Wiesz, dopiero teraz cytat J. L. Wiśniewskiego zaczyna nabierać sensu. Zdaję sobie sprawę tego, że mój zapłon jest beznadziejny :x
    Ten moment, w którym Lennan chciał dotknąć Deirdre i napotkał barierę, był smutny. Tak myślę, że teraz Teorainn zacznie im coraz bardziej przeszkadzać.
    Zazdrosna Deirdre :D Jej reakcja była trochę dziecinna, ale ludzka.
    Blair w gruncie rzeczy nie jest taką złą matką. Może na nasze realia nikt nie chciałby mieć takiej mamy, ale tam życie nie jest takie same jak tutaj, nieprawdaż? Myślę, że ona po prostu została tak wychowana i nie umie inaczej wyrazić miłości, niż troską o to żeby D. nie została starą panną.
    Czekam na następny, jak zwykle genialny, rozdział :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Między Deirdre a Lennanem rośnie coraz to większe napięcie. Zdają sobie sprawę jak bardzo potrzebują tego drugiego w swoim życiu, a bariera Teorainnu coraz bardziej staje się dla nich uciążliwa.
    Ta rozmowa uświadomiła dziewczynę, że dość często przebywa w lesie na pogawędkach z mężczyzną i coś czuję, że będzie chciała na chwilę oderwać się od tych spotkań, żeby chwilę ochłonąć.
    Ciekawa jestem, jak Lennan odczuł te spotkanie z Deridre... więc czekam na dalszy ciąg :)

    Pozdrawiam serdecznie :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem czy upominanie się w komentarzu ma sens. Jeśli kogoś czytałaś, bo naprawdę podobała ci się fabuła, to wcześniej czy później zatęsknisz za tym opowiadaniem, a tym samym sobie o nim samoistnie przypomnisz, tak jak ja o twoim po tak długim czasie i o kilku jeszcze innych :)
    Twój rozdział przypomniał mi jak zawaliłam zajęcia teatralne i kółko takie polekcyjne, na którym robiliśmy wiele ciekawych rzeczy, bo zamiast chodzić tam, to chodziłam do mojego teraz już męża. Moja matka też się dziwiła, że nagle już nie dostaje zaproszeń na występy czy nie rozmawiam z nią o kombinowaniu elementów strojów, nie robię dekoracji. Miłość... właściwie każda fascynacja, w którą się angażujemy coś nam odbiera, bo zabiera nasz wolny czas, który wolny jest tylko z nazwy, bo wcześniej poświęcaliśmy go na coś innego, a nagle zaczynamy poświęcać go jakieś osobie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytam teraz tylko te blogi, które naprawdę mi się podobają, więc jeśli przegapiam jakiś rozdział, to nie dlatego, że nie chciało mi się go czytać, tylko dlatego, że narobiłam sobie mnóstwo zaległości i gdzieś zapomniałam zajrzeć z komentarzem. Dlatego takie upominanie się bardzo mi pomaga, bo dzięki temu mam pewność, że jestem na bieżąco.
      Wydaje mi się, że jeśli poświęca się komuś mnóstwo czasu nawet kosztem pasji, to jest to najlepszy dowód na to, że ta osoba staje się nam bliska. Chcemy spędzać razem jak najwięcej czasu i to jest cudowne. No chyba, że ktoś postanawia porzucić swoje marzenia czy zainteresowania na stałe i cały czas poświęcać drugiej osobie. Ale zazwyczaj po prostu w końcu odnajduje się równowagę i ma się czas zarówno na hobby, jak i na spędzanie chwil z kimś bliskim.

      Usuń