Wbrew
przekonaniu Deirdre, że uda się jej utrzymać znajomość z Lennanem w tajemnicy,
plotki szybko rozeszły się po mieście. Wszystko przez to, że dziewczyna coraz
częściej zapominała o ostrożności. Wszystkie jej myśli wiecznie skupione były
na ukochanym i nie liczyło się nic więcej prócz perspektywy rychłego spotkania.
Deirdre nie dbała więc już o to, czy ktokolwiek widział ją w pośpiechu
zmierzającą w stronę lasu i nie przejmowała się, gdy coraz więcej osób
zauważyło, że w Collie Fada spędza
praktycznie całe dnie.
Nic dziwnego, że ktoś
wreszcie postanowił ruszyć za nią i dowiedzieć się, czego może szukać pośród
drzew. Pierwszego ciekawskiego Blair przekupiła i to bez wiedzy córki.
Upomniała Deirdre, by była ostrożniejsza, a dziewczyna w roztargnieniu pokiwała
głową, wcale się nie zastanawiając, czemu matka nagle postanowiła poruszyć ten
temat.
Było jednak oczywiste,
że mimo zapłacenia jednemu ciekawskiemu mieszczaninowi, nie uda się długo
powstrzymać plotek. Na pewno mieli pojawić się następni znudzeni własnym życiem
śmiałkowie, którzy ruszyliby za Deirdre do lasu. A ona coraz częściej bywała
tak zamyślona, że nie spostrzegłaby nawet, gdyby podążał za nią cały tłum.
Blair ze smutkiem
obserwowała zmiany, jakie zachodziły w Deirdre. I wcale nie chodziło tylko o
jej charakter. Kobiety nie martwił jedynie smutek tak często goszczący w sercu
córki. Deirdre za każdym razem wracała przygnębiona i bez sił padała na łóżko.
Czasami leżała tak dłuższy czas, nim w końcu postanowiła się chociażby umyć.
Stało się oczywiste, że brak prawdziwego kontaktu z ukochanym musi być dla niej
istną torturą. A potem, po nocy, następował dzień i dziewczyna desperacko
pragnęła jak najszybciej znów znaleźć się przy granicy. Jakby wierzyła, że
wtedy cały ból odejdzie, że wszystko znów nabierze sensu. Ale każdego dnia
wracała równie smutna.
I nie chodziło nawet o
to szaleństwo w jej oczach, które Blair czasami dostrzegała. Z początku nie
rozumiała, czemu dziewczyna ma takie zamglone spojrzenie, jakby widziała zupełnie
inny świat niż pozostali ludzie. Dopiero potem przez myśli Blair przemknęło
słowo obłęd, ale odsunęła je od
siebie pospiesznie, jak odrażającego owada i wmawiała sobie, że to tylko
rozkojarzenie spowodowane ciągłym myśleniem o Lennanie.
– Tak nie może być –
westchnął któregoś dnia Edan, kiedy Blair, kompletnie wyczerpana usiadała z nim
do obiadu. Nigdy by nie pomyślała, że smutek córki ją samą może kosztować aż
tyle sił.
– Przecież i tak nie
możemy nic zrobić – podparła rękami głowę, która z jakiegoś powodu wydawała się
tego dnia niemiłosiernie ciężka. Dziwiło ją, że mąż, który był tym bardziej
wyrozumiałym rodzicem i zazwyczaj bronił córki, teraz obrał przeciwne
stanowisko
– A gdyby… – zamyślił
się Edan, ale najwyraźniej nie miał żadnego pomysłu, bo po chwili pokręcił
głową z frustracją. – Ale tak być nie może. Widzisz, jak ona wygląda?
Wtedy do Blair dotarło,
że mąż również zauważył to, co i ona dostrzegła. Najbardziej przerażającą
przemianę, jaką wywarła na Deirdre znajomość z tym chłopakiem.
Dziewczyna bardzo
schudła. Już dawniej należała do tych szczuplejszych i Blair czasem żałowała,
że córka nie mogła przytyć i nieco bardziej się zaokrąglić we właściwych
miejscach. Teraz Deirdre była jeszcze chudsza i zdecydowanie nie dodawało jej
to uroku. Twarz stała się jakby zapadła, cienie pod oczami nigdy nie znikały, a
same oczy wyglądały na nienaturalnie wielkie. Obojczyk dziwnie wystawał, włosy
straciły blask, a paznokcie nieustannie się łamały. Skóra Deirdre nabrała
szarego, niezdrowego odcienia i to wszystko razem składało się na okropny obraz.
Nie dało się
zaprzeczyć, że Deirdre zbrzydła. Choć i tak była dosyć ładna, to daleko jej
było do urody sprzed poznania Lennana. Kiedyś zachwycano się wyglądem zarówno
starszej z rodu Lancaster, jak i jej córki. Teraz Blair słyszała komplementy
skierowane jedynie do niej samej i dostrzegała pełne litości spojrzenia
posyłane córce. Kiedyś jeden ze śmielszych gości zapytał nawet, czy Deirdre cierpi
na jakąś poważną chorobę. Blair miała ochotę odpowiedzieć, że tak, że jest to
nieuleczalna choroba nazywana nieszczęśliwą miłością, ale ograniczyła się
jedynie do subtelnego zmienienia tematu.
Później Blair
uświadomiła sobie, że już dawno nie jadła dziczyzny upolowanej przez córkę. Ta
kupiona na Margadh smakowała gorzej i
było coś przytłaczającego w jej spożywaniu. Blair nigdy nie sądziła, że będzie
jej brakować polowań córki, które do tej pory kosztowały ją wiele nerwów. Teraz
jednak każdego dnia czekała z nadzieją, że może Deirdre pojawi się z jakąś
sarną albo chociaż zającem. Potem dotarło do niej, że dziewczyna nie zamierza
tracić ani chwili w lesie i że ważne są dla niej tylko rozmowy z Lennanem. Któregoś
dnia Blair spojrzała na wychudzone ręce córki i uświadomiła sobie, że Deirdre
nie miałaby siły napiąć cięciwy, a tym bardziej dowlec do domu ciało zabitego
zwierzęcia.
O harfie dziewczyna nie
zapomniała całkowicie. Grywała jednak tylko wtedy, kiedy padał deszcz albo inne
czynniki nie pozwalały na spotkanie z ukochanym. Wtedy spędzała przy
instrumencie całe dnie, a Blair czasem musiała wyjść z domu, by nie słuchać
melodii, które z jakichś powodów sprawiały, że oczy zachodziły jej łzami.
Zresztą widok córki pogrążonej w przerażającym muzycznym transie i sunącej zbyt
chudymi palcami po strunach, wydawał się Blair nie do zniesienia.
Pewnego dnia w progu
domu rodu Lancaster stanęła Cahan.
– Deirdre nie ma. Jest
w lesie – wyjaśniła Blair.
– Nie szkodzi. I tak
przyszliśmy do pani – odpowiedziała dziewczyna. Odsunęła się nieco i kobieta
dostrzegła, że był z nią jeszcze Oisin.
Blair gestem zaprosiła
ich do środka, nie bardzo wiedząc, czego się spodziewać. Dostrzegła smutek
malujący się na twarzach gości i uświadomiła sobie, że związek Deirdre
oddziaływał nie tylko na nią samą, ale także na całe otoczenie, wysysał ze
wszystkich życie i wszelkie powody do uśmiechu.
– Nie wiemy, co robić.
Musimy jakoś pomóc Deirdre – wyjaśniła Cahan.
Blair przyjrzała się
uważnie tej dziewczynie. Jak zwykle była ubrana w sposób, jakiego Blair nie
akceptowała i dziwiła się, że państwo de Burgh, jej bliscy przyjaciele,
zezwalali na taką swobodę. Własnej córki na pewno nie wypuściłaby z domu
ubranej w ten sposób. Poza tym to Cahan była tą, która zwykle namawiała Deirdre
do robienia niemądrych rzeczy, wyrażania sprzeciwu wobec nakazów rodziców.
Blair nigdy nie darzyła Cahan sympatią, w przeciwieństwie do Kiary, którą
uważała za wzór wszelkich cnót i idealny materiał na przyjaciółkę dla córki.
Teraz jednak dostrzegła
prawdziwą troskę i ten rodzaj miłości, jaką darzą się nawzajem przyjaciele. I w
jednej chwili dotarło do niej, że Cahan naprawdę zależy na Deirdre i że
prawdopodobnie jest to teraz jej jedyna naprawdę bliska jej osoba, odkąd Kiara
znalazła męża i rzadko bywała na wyspie.
– Też chciałabym coś
zrobić, ale przecież nie mogę zabronić wychodzić jej z domu. Doskonale wiemy,
jak ostatnim razem się to skończyło. Wcale nie było lepiej, niż jest teraz.
– Tak, ale… – Oisin
pokręcił głową. – Ja po prostu nie mogę na to wszystko patrzeć! – Poderwał się
nagle z krzesła, na którym siedział i zaczął gniewnie przechadzać się po
pomieszczeniu. Blair spojrzała na niego ze współczuciem. – To wszystko ją
niszczy.
Nie tylko ją, miała
ochotę powiedzieć, ale nie sądziła, by wypowiedzenie tych słów w czymkolwiek by
pomogło. Z początku usiłowała zdobyć się na typowy dla siebie, z pozoru pogodny
uśmiech, którym zawsze raczyła gości, bez względu na to, jak naprawdę się
czuła. Uświadomiła sobie jednak, że nie ma na to siły, że nawet gdyby
rzeczywiście chciała utrzymać pozory, nie dałaby rady.
Pospiesznie zamrugała,
gdy w kącikach oczu pojawiły się łzy. Poczuła się okropnie ze świadomością, że
ktoś może zobaczyć ją w takim stanie. Zawsze jawiła się jako uosobienie spokoju
i perfekcji, a teraz nagle nie potrafiła nad sobą panować.
Pospiesznie wstała,
oznajmiając, że zawoła służbę i poleci przygotować coś do picia. Dzięki temu zyskała
chwilę, by się uspokoić.
Lennan leżał tuz przy Teorainn Diamond i wpatrywał się w
niebo. Obok niego położyła się Deirdre i oboje wystawili ręce w taki sposób, że
przypadkowemu obserwatorowi mogłoby się wydać, że stykają się palcami.
Niestety, bariera nieodwołalnie istniała i sami nie potrafili się łudzić i
udawać, że doświadczają choćby odrobiny dotyku.
Od dawna niemal każdy
dzień był taki sam. Spędzali razem każdą możliwą chwilę. Z tą różnicą, że
Deirdre dłużej przebywała w lesie. Nie musiała pomagać w domu czy pracować,
dlatego zrywała się z samego rana i czekała na Lennana na polanie. On tymczasem
musiał czasami pomóc matce, spędzić czas z bratem albo udać się do warsztatu i
zrealizować jakieś zamówienie. Już dawno przestał jednak czerpać przyjemność z
rzeźbienia. Jego ruchy stały się bezmyślne, jakby wypełniał jedynie przykry
obowiązek. Najchętniej porzuciłby to wszystko, ale potrzebował pieniędzy, by
rodzinie żyło się jak najlepiej.
Poza tym w warsztacie
często przebywała Breena i to był kolejny powód, dla którego Lennan chciałby
zrezygnować z pracy. Wciąż pamiętał o chwili, gdy dał ze sobą wygrać swojemu
demonowi. Oznajmił potem Breenie, że to było złe, że więcej nie może jej chociażby
dotknąć. Ale najgorsza okazała się świadomość, że to nie minęło. Wciąż szukał
możliwości ulokowania uczuć, zaznania dotyku, którego tak bardzo mu brakowało.
Nie powiedział o niczym
Deirdre. Nie mógłby jej tak zranić. Poza tym uznał, że jeśli nic nie czuł do
Breeny, Deirdre nie musiała znać prawdy. To tylko by ją przygnębiło,
doprowadziło do istnego szaleństwa, a dziewczyna i tak już znajdowała się na
granicy i Lennan każdego dnia obawiał się, że w końcu ją przekroczy i wtedy
nastąpi koniec. Wpatrywał się z niepokojem w jej twarz, która z każdym dniem
zdawała się zapadać i brzydnąć. Dla niego Deirdre i tak była piękna, zresztą
nie obchodził go jej wygląd tylko to, kim była. Zdawał sobie jednak sprawę, że
dziewczyna straciła na urodzie i z bólem uświadomił sobie, że choć kiedyś
Breena przy Deirdre wyglądała naprawdę przeciętnie, teraz prezentowała się nawet
lepiej.
Sam również nie czuł
się dobrze. Dostrzegał wyraz stałego zmęczenia na twarzy, nagle zaczął się
garbić i jeszcze mniej niż zwykle chciało mu się rozmawiać z innymi ludźmi.
Wciąż miał jednak siłę i to w ogóle się nie zmieniało, w przeciwieństwie do
Deirdre, która z każdym dniem wyraźnie słabła.
– Idealne chmury na
idealnym niebie – wyszeptała, wyrywając go z zamyślenia. – Cały świat jak
zwykle jest idealny. Tylko nasza znajomość taka nie jest.
– Proszę cię… –
westchnął. Nie miał ochoty rozmawiać o Teorainn
Diamond i o bólu, jaki sprawiało im jej istnienie. Rozmyślanie o tym w
niczym nie mogło pomóc, jedynie wyssać z nich jeszcze więcej energii.
– Dobrze, już nic nie
mówię – zirytowała się.
Odwrócił głowę,
zaniepokojony tonem jej głosu. Dostrzegł łzy w jej zielonych oczach i zdał
sobie sprawę, że irytacja już dawno zniknęła, zastąpiona przygnębieniem.
Deirdre ciągle bywała przygnębiona. On również, ale dziewczyna zdawała się
nosić cały ciężar na swoich ramionach i ledwie sobie z nim radzić. Może dlatego
tak bardzo osłabła.
– Deirdre – wymówił jej
imię bardzo miękko. Chciał w jakikolwiek sposób ją pocieszyć. Przez myśl
przemknęło mu, że najprościej byłoby po prostu ją przytulić i ta świadomość
jego również wprawiła w zły nastrój. Zresztą ostatnio każde ich spotkanie
sprawiało, że czuli się okropnie.
– Jestem przeklęta,
wiesz? – nagle się zaśmiała. – Rodzice nadali mi imię smutku, a teraz dziwią
się, że moje życie jest takie okropne.
– Przecież imię nie ma
aż takiego znaczenia.
Były to jednak tylko
puste słowa. Ostatnio coraz wyraźniej dostrzegł, że imię ma większe znaczenie,
niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Wpatrywał się w twarz Deirdre i zdawał
sobie sprawę, że on ją zabija, a właściwie zabija ją jej uczucie do niego. Nie
byłby jednak w stanie pozwolić jej odejść, bo kochał ją tak bardzo, że nie mógł
wyobrazić sobie przyszłości bez niej. Nawet jeśli te spotkania w lesie
kosztowały go wiele energii. To wszystko było warte swojej ceny.
– Nie może tak dalej
być – stwierdziła Deirdre, a on pokiwał głową. To i tak nie miało większego
znaczenia. Podobne rozmowy odbyli już wiele razy i zawsze uznawali, że stan
rzeczy musi ulec zmianie. Nic jednak się nie działo.
Deirdre czuła, jakby
znalazła się w zupełnie innym świecie. Całe jej życie polegało teraz tylko na
spotkaniach z Lennanem. Budziła się i od razu biegła do lasu. Czasami czekała
naprawdę długo, nim chłopak się zjawił. Nigdy jednak nie próbowała czynić mu
wyrzutów. Wiedziała, że ma zobowiązania wobec rodziny i że sama mogłaby przyjść
nieco później. Czasami nawet zazdrościła Lennanowi, że prócz spotkań z nią
znalazł sobie jeszcze jakieś zajęcia.
Potem spędzali razem
całe dnie, podczas których wszystko z pozoru było cudowne, takie jak zawsze.
Mogli rozmawiać godzinami i tematy nigdy im się nie kończyły. To niewiarygodne,
bo przecież spędzali ze sobą każdą wolną chwilę i już dawno powinni się sobą
znudzić albo zirytować, tymczasem każde kolejne spotkanie utwierdzało Deirdre w
przekonaniu, że doświadczyła miłości, jakiej niektórzy nie mają okazji zaznać w
całym swoim życiu. To była miłość piękna, niepokonana i czasem nawet
niebezpieczna, bo właśnie ta miłość odbierała Deirdre wszelkie siły. Dlatego
kiedy dziewczyna wracała do domu, niemal od razu kładła się spać. Niewiele
rozmawiała z rodzicami albo z Cahan czy z Oisinem, chociaż zdarzało jej się
zamienić z nimi kilka zdań. Do dłuższych spotkań dochodziło tylko, kiedy padał
deszcz, ale nawet wtedy Deirdre myślami pozostawała przy Lennanie.
Wiedziała, że żadna
miłość nie powinna tak wyglądać, że cały świat nie może się ograniczać tylko do
jednego człowieka, bo gdyby z jakiegoś powodu nagle go zabrakło, nic nie
miałoby sensu. Uspokajała ją jednak myśl, że Lennan czuje to samo i wobec tego
ona nie zachowuje się jak szalona. A nawet jeśli, w takim razie on również
oszalał.
Mogłaby w
nieskończoność słuchać tego pięknego głosu, który już przy pierwszym spotkaniu
wywarł na niej ogromne wrażenie. Słyszała ten cudowny ton w swojej głowie
nawet, gdy wyszła z lasu i było tak, jakby Lennan wciąż znajdował się przy
niej.
A jednak wiedziała, że
dzieje się coś złego. Obwiniała o to Teorainn.
Jakimś cudem granica powoli doprowadzała ją do obłędu i Deirdre wyraźnie to
czuła. Czasami była bardzo wesoła, a nagle nadchodził smutek i łzy zalewały jej
twarz. Nastrój zmieniał się nagle, nieoczekiwanie tak, że ona sama często za
wszystkim nie nadążała. Jedyne, co pozostawało niezmienne, to przytłaczające
zmęczenie, tak ogromne, że momentami Deirdre traciła świadomość.
Po ostatnim spotkaniu z
Lennanem czuła się przytłoczona rzeczywistością. Patrzyła na idealne chmury i
idealny las i na wszystko to, co było takie idealne i coraz wyraźniej zdawała
sobie sprawę, jak bardzo nieidealna na tle świata jest miłość jej i Lennana.
Potem przypomniała sobie, że jest przeklęta i z jakiegoś powodu wybuchnęła
śmiechem. Kiedy usłyszała jego dźwięk, nieprzyjemny, pełen obłędu, opanował ją
taki strach, że aż zadrżała.
– Co się ze mną dzieje?
– wyszeptała, ale już po chwili kompletnie o tym zapomniała, zajęta myślami,
które przelatywały jedna po drugiej tak, że na żadnej nie potrafiła się skupić.
Bezmyślnie podeszła do
drzewa i wyciągnęła łuk i kołczan. Już dawno nie trzymała ich w swoich rękach i
zaskoczył ją ciężar, jaki poczuła. Przez chwilę wydawało jej się, że nie będzie
miała siły zrobić choćby kroku z dodatkowym balastem, ale mimo wszystko jakoś
jej się udało.
Cahan przemierzała
właśnie Margadh i zamierzała udać się
do portu, kiedy dostrzegła tłum ludzi zgromadzonych tuż na środku placu.
Zaciekawiło ją to na tyle, że postanowiła nie spieszyć się tak bardzo na spotkanie
z chłopcem okrętowym. Przez myśl przemknęło jej, że może to jacyś artyści z
innej wyspy postanowili zawitać do miasta. Nie słyszała jednak żadnych okrzyków
towarzyszących przedstawieniom, jedynie niewyraźnie pomruki publiczności.
Jej niepokój wzmagał
się z każdym kolejnym krokiem. Dostrzegła zmieszanie na twarzach ludzi,
widziała, jak nachylali się do siebie i szeptali coś do ucha. Niewątpliwie
plotka właśnie obiegała miasto, a jej przyczyna znajdowała się wśród tłumu
gapiów.
Na środku placu stała
Deirdre. Cahan przeraził obłęd w jej oczach. Patrzyła na ludzi, ale zdawała się
ich nie widzieć. Przepaska dziwnie się przekrzywiła, włosy były poczochrane i z
jakiegoś powodu wyblakłe. Tylko suknia wyglądała całkiem zwyczajnie, zapewne
uprana przez służbę. Dopiero potem Cahan dostrzegła łuk oraz kołczan i jej
serce mocno zabiło.
Nie obawiała się, że
Deirdre kogokolwiek zastrzeli, bo jej wątłe ramiona nie miałby siły, by
odpowiednio napiąć łuk. Nie wiadomo nawet, czemu dziewczyna postanowiła przyjść
do miasta z ekwipunkiem do polowania. Pewnie gdyby ją o to zapytano, nie
znalazłaby żadnego sensownego powodu. Wciąż wpatrywała się przed siebie
niewidzącym wzrokiem.
Cahan poczuła
przerażenie, gdy dotarło do niej, że teraz wszyscy już wiedzą o polowaniach
Deirdre. A potem usłyszała, jak ktoś rozpowiadał o jej spotkaniach z Lennanem.
Oczywiście nikt nie nazywał go po imieniu, ale ludzie doskonale wiedzieli, że
jakiś mieszczanin z drugiej krainy zdołał skraść serce jednej z najbardziej
adorowanych dam w Ádh. Było
oczywiste, że teraz Deirdre straci w oczach ludzi. Cahan czuła wściekłość, że
ktoś, komu suto zapłacono za milczenie, postanowił jednak wyjawić tajemnicę i
że teraz wszyscy patrzyli na dziewczynę z litością, a jednocześnie także z
cieniem pogardy. Pewnie wydawało się im nie do pomyślenia, że można dać się
doprowadzić do takiego stanu komuś niżej urodzonemu. I to w dodatku komuś, kogo
nawet nie sposób dotknąć.
– To śmieszne –
stwierdziła jakaś kobieta. – Jak można wierzyć w prawdziwą miłość z kimś, kto
jest niedostępny? I to w dodatku z mieszczaninem… No i proszę do czego ją to
doprowadziło…
Cahan mocno zacisnęła
wargi, by nie wypowiedzieć wielu nieprzyjemnych słów i zaczęła przepychać się
przez tłum. W końcu chwyciła Deirdre za rękę. Dziewczyna gwałtownie zamrugała i
najwyraźniej rozpoznała przyjaciółkę.
– Chodź, Deirdre,
idziemy do domu – powiedziała łagodnie Cahan i stanowczo pociągnęła dziewczynę
za rękę.
Blair nie protestowała,
gdy w progu prócz Cahan zobaczyła jakiegoś nisko urodzonego chłopaka
prowadzącego Deirdre pod ramię. Bez słowa pozwoliła wejść im do domu i z
niepokojem wysłuchała całej historii po krótce opowiedzianej przez Cahan.
Obawiała się najgorszego niemal każdego dnia, ale kiedy wreszcie miasto zaczęło
huczeć od plotek, a Deirdre wyraźnie popadła w obłęd, Blair zdała sobie sprawę,
że do tej pory miała nadzieję. Nadzieję, że to jednak nigdy się nie wydarzy.
Carney pomógł Deirdre
położyć się do łóżka i wpatrywał się w nią z wyraźną troską. Cahan cała się
trzęsła ze zdenerwowania, dlatego zareagowała ulgą na dotyk szorstkich dłoni na
swoich ramionach. Pozwoliła, by chłopak ją objął i przez chwilę stali w milczeniu,
przyglądając się Deirdre.
Dziewczyna była tak
wycieńczona, że niemal od razu zasnęła. Kiedy spała, wyglądała jeszcze bardziej
żałośnie. Cahan mogłaby nawet pomyśleć, że przyjaciółka jest martwa, gdyby nie
niespokojny, szybki oddech unoszący jej pierś raz za razem.
– Ostrzegałam ją od
samego początku. Wiedziałam, że to się nie może dobrze skończyć – westchnęła.
– I tak niewiele mogłaś
zrobić – stwierdził Carney.
– Mogłam to powstrzymać
zanim… – obróciła się w jego stronę ze wściekłością na samą siebie i na cały
świat, ale w tym momencie jej warga zadrżała i Cahan wybuchnęła płaczem.
Chłopak czule ją przytulił i ścierał łzy z jej policzków. – Ta sytuacja nie
może trwać w nieskończoność. Trzeba coś zmienić. Albo wszystko skończyć, albo
utwierdzić ich w przekonaniu, że to uczucie jest stałe. Może wtedy zaczną robić
coś więcej poza spotykaniem się w lesie…
– Myślę, że za bardzo
się kochają i nie zrezygnują z siebie, jeśli ich do tego zmusimy. Zresztą
ostatnio niezbyt dobrze się to skończyło.
– Czyli nic nie możemy zrobić!
– parsknęła z irytacją.
– Możemy. Właściwie to
mam pomysł…
Spojrzała na niego z
zainteresowaniem.
– Mogliby wziąć ślub.
– Chyba żartujesz. Jak
ty to sobie wyobrażasz?
–Wszystko da się
zorganizować. W Collie Fada, przy Teorainn. Zaprosimy najbliższych i wtedy
przynajmniej już na zawsze będą wiedzieć, że są ze sobą połączeni. Może Deirdre
będzie spokojniejsza. I tak nigdy się nie dotkną, ale przynajmniej będą bliżej
siebie niż kiedykolwiek.
– Ale żaden druid nie
zgodzi się uczestniczyć w czymś takim.
– Poradzimy sobie bez
druida – wzruszył ramionami. Nigdy nie widziałaś chłopskich ślubów. Często nie
ma na nich druidów i ludzie jakoś żyją.
Nie mieli nic do
stracenia. Mogli jedynie wiele zyskać, uratować Deirdre przed katastrofą, ku
której nieuchronnie zmierzała, a przy okazji ocalić samych siebie przed
cierpieniem, jakie dzielili z przyjaciółką.
– Chyba masz rację. Wszystkim
się zajmiemy…– ożywiła się, a w jej sercu nagle zagościła nadzieja. – A teraz
chodź. Musimy coś jeszcze dzisiaj zrobić…
Pociągnęła go za rękę.
Uświadomiła sobie, że życie jest zbyt krótkie, by czegoś się obawiać, że
tłumienie uczuć i pragnień może doprowadzić ludzi do obłędu. A przede wszystkim
zdała sobie sprawę, że Deirdre jest skazana na cierpienie, ona tymczasem ma
szczęście na wyciagnięcie ręki, tylko zawsze bała się po nie sięgnąć.
Postanowiła więc przedstawić Carneya rodzicom i oznajmić, że wyrusza w rejs.
Tak jak się
spodziewała, wizyta kogoś z klasy trzeciej w domu rodu de Burgh wywołała
skandal. Rodzice byli oburzeni i niewiele dali sobie wytłumaczyć. Ale Cahan
oznajmiła, że i tak popłynie i że z Carneyem może ją łączyć taka relacja,
jakiej zapragnie. Nie pomogło przywołanie zdarzenia tego dnia, okropne
komentarze względem Deirdre i Lennana, jakie czynili ludzie na Margadh. Cahan oznajmiła, że ci ludzie
jej nie obchodzą, że i tak przez niemal rok nie będzie ich widzieć.
Wiedziała, że rodzicom
chodzi też o ich dobre imię. To oni musieliby znosić ciekawskie spojrzenia
ludzi, słuchać plotek na swój temat i wstydzić się za córkę. Ale Cahan nie
zamierzała pozostać nieszczęśliwa do końca życia tylko dlatego, by nie czynić
przykrości rodzicom. Nagle dotarło do niej, że z chwilą, gdy wyznała prawdę,
stała się wolna i jakby lżejsza.
Wiedziała, że rodzice
kiedyś jej wybaczą. Póki co pochłonęły ją przygotowania do ślubu Deirdre. No i
oczywiście do rejsu. Serce biło jej jak szalone, gdy tylko pomyślała, że już
niedługo zacznie spełniać swoje marzenia.
Co z kolejnym rozdziałem?
OdpowiedzUsuńW sumie sama nie wiem czy popieram ten pomysł ze ślubem czy nie. Z jednej strony to rzeczywiście może dać im jakieś tam szczęście i może nawet ulgę, ale tylko tymczasowo. Na ile poprawi im to nastrój? Na dzień, dwa, miesiąc? A co potem? Trudno będzie ułożyć sobie życie z kimś innym, pamiętając tę chwilę. Przykro mi się czytało o tej wyniszczającej sile miłości i zmianach, jakie zachodziły w Deirdre. Ale duży ukłon w Twoją stronę za sposób w jaki to pokazałaś. Bo pod względem technicznym moim zdaniem wyszło cudownie!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! ;)
L i D są romantykami oderwanymi od rzeczywistości, więc ten ślub może się im wydawać takim "złączeniem dusz na wieczność". Prawdziwej ulgi im to nie przyniesie, ale może łatwiej im będzie żyć dalej ze świadomością, że w jakiś sposób na zawsze są ze sobą połączeni.
UsuńBardzo dziękuję za miłe słowa! Cieszę się, że te opisy Ci się spodobały ;))
Oisin jest aż tak niski, że Cahan dała radę go zasłonić? (tak jakoś dziwnie zacząłem nad tym gdybać i spokoju mi to nie daje).
OdpowiedzUsuńJak nie może jej zabronić wychodzić z domu do Lennana? Może. Czasy w jakich toczy się akcja i prawa wyspy dają jej takie możliwości. Podobnie jak może wydać córkę za mąż, a nawet powinna. Seks potrafi dużo rzeczy naprawić i może tego drugiego chłopaka nigdy by nie pokochała jak Lennana, to mogła poczuć do niego namiętność, przynależność, a nawet mieć z nim dzieci i cieszyć się z powiększającej się rodziny. To mogłaby być dla niej zdrowsza kuracja, niż zezwalanie jej na mrzonki i niespełnione marzenia.
Z drugiej strony, jak już o seksie mowa, bo Lennanowi wyraźnie tego brakuje, to zawsze mogliby spróbować przez granice. Skoro ludzie dają radę zadowalać się poprzez cyberki, gdy oddzielają ich tysiące kilometrów albo więźniowie z żonami robić to przez szybę z pleksi, po kryjomu, plotąc przy tym świństwa i walać sobie pod ławą, to może oni też daliby radę znaleźć jakieś minimalne zadowolenie.
Chłopca okrętowego miałem do tej pory za najbardziej logicznie myślącego, a teraz... teraz mam go za idiotę. Pomysł ze ślubem jest chory i nie będzie im przez to lepiej. Im szybciej odcięliby D&L od siebie, tym prędzej oni sami z siebie nawzajem by się wyleczyli.
Nawet się nad tym specjalnie nie zastanawiałam. Ale zawsze można uznać, że stał po prostu z boku i dopiero, kiedy Cahan nieco się przesunęła, dało się zobaczyć, że nie przyszła sama.
UsuńPewnie że rodzice mogą zabronić Deirdre wychodzić z domu. I do wielu rzeczy już dawno mogliby ją zmusić, choć tego nie zrobili. A Oisina pewnie nigdy nie pokocha, ale traktuje go jak przyjaciela, więc mogłaby z nim stworzyć mimo wszystko całkiem udany związek. W realiach świata, w którym żyje D., samotne kobiety mają tak trudną sytuację, że żadna dobrowolnie raczej nie rezygnuje z małżeństwa, nawet takiego bez miłości.
Nawet gdyby takie rozwiązanie się sprawdziło, to na pewno nie na długo. Na pewno nie na całe życie. Zresztą Deirdre potrzebuje nie tylko kochanka, ale przede wszystkim kogoś, kto ją utrzyma, a Lennan na pewno nie będzie w stanie tego zrobić.
Pomysł ze ślubem na pewno w niczym nie pomoże, ale biorąc pod uwagę podejście do życia D i L , im na pewno się spodoba. Chociaż jak teraz o tym myślę, to rzeczywiście masz rację, ze Carney nie powinien być pomysłodawcą, tylko np. Kiara, bo to się bardzo kłóci z jego charakterem, a do Kiary pasowałoby to idealnie. Choć z drugiej strony ona siedzi teraz z mężem na innej wyspie, więc nie jest na bieżąco z tym, co się dzieje u Deirdre.