Sztuka życia – to cieszyć się małym szczęściem
~ Phil Bosmans
Przyjaciółki nazywają mnie niepoprawną optymistką. Pewnie na moim miejscu
byłyby obrażone na mamę albo przynajmniej złe. Ja nigdy nie chwytam kurczowo
jednej sytuacji, nie daję się ponieść negatywnym emocjom. Najpierw wszystko
dokładnie analizuję i zazwyczaj okazuje się, że nie mam powodu do zmartwień.
Poza tym nie lubię się przejmować. Znajdywanie iskierek szczęścia w każdej
sytuacji jest o wiele lepszym rozwiązaniem.
Mam swoje własne spojrzenie na świat. Według mnie każda sytuacja
zawiera jakąś pozytywną iskierkę, nawet jeśli się jej nie dostrzega. Trzeba
jednak cierpliwie szukać. Potem te okruchy szczęścia należy do siebie
przyciągać, gromadzić i pamiętać o nich, zamiast skupiać się na kłębisku
negatywnych emocji. Nie wiem, czemu właściwie nazywam pozytywne cząstki
iskierkami. Może dlatego, że potrafią rozświetlić każdą chwilę i że trzeba
dokładnie wypatrywać ich błysku w niektórych sytuacjach. Ja nauczyłam gromadzić
iskierki w sobie i czasem czuję się tak przepełniona szczęściem, że mam ochotę
skakać z radości. Nadal pamiętam, jak wpatrywałam się w liście. Inni nie
zrozumieliby tego właśnie dlatego, że nie potrafią szukać iskierek. Ale one są
wszędzie, w mało istotnych rzeczach również. Szczęście szybowało na wietrze
razem z liśćmi, a ja przypatrywałam się mu z zachwytem i radością. To
niesamowite uczucie, gdy cieszy cię każda chwila. Czasem, gdy poczuję drobne
ukłucie smutku, wystarczy, że przypomnę sobie o zapasie iskierek, jakie
gromadzę w duszy. W jednej chwili znika cała złość i żal. Pozostaje tylko
uśmiech i wspomnienia przyjemnych chwil, a także myśl, że nie ma sytuacji do
końca złych, to ludzie nie potrafią dostrzegać szczęścia.
Szkicuję uśmiechniętą dziewczynę, tańczącą wśród wirujących liści. W
pewnym sensie jestem to ja. Pewnie wyglądałam podobnie, stojąc na chodniku i
przypatrując się baletowi natury. Z drugiej strony postać na rysunku jest
zupełnie do mnie niepodobna. Ma inne włosy, inne oczy i nawet inny uśmiech. Ale
z tą dziewczyną łączy mnie umiejętność dostrzegania piękna świata. Przez chwilę
wpatruję się w kartkę, a potem wkładam ją do teczki, w której trzymam prace.
Czuję się wolna i szczęśliwa. Nie ma takiej rzeczy, która potrafiłaby
doszczętnie zepsuć mi humor. To chyba dobrze, chociaż wieczni optymiści nie
zawsze są pozytywnie odbierani. Ale czy byłabym optymistką, gdybym przejmowała
się zdaniem innych? Nie jestem samotnikiem, potrzebuję otaczać się ludźmi, ale
na szczęście moje nastawienie do świata sprawia, że znalazło się kilku takich,
z którymi dobrze mi się rozmawia.
Spoglądam przez okno w zamyśleniu. Jutro znów pójdę do szkoły. Ma wrócić
moja przyjaciółka, której nie widziałam już bardzo długo. Próbuję sobie
wyobrazić, czy się zmieniła, ale tak naprawdę wiem, że to niemożliwe. Są
ludzie, którzy zawsze pozostają tacy sami i jest to ich zaletą, a nie wadą. Z
zadowoleniem uświadamiam sobie, że po raz kolejny udało mi się odpędzić od
siebie nieprzyjemne myśli.
Spoglądam na zeszyt i otwieram go na stronie z napisem „Funkcje
trygonometryczne: 100%”. Uśmiecham się szeroko, poprawiam pomiętą kołdrę, by
mama nie zezłościła się o bałagan, a potem schodzę na dół.
– Joslyn, nastaw wodę na herbatę – prosi moja rodzicielka, nawet nie
podnosząc wzroku znad ekranu komputera. Już nie rozmawia przez telefon, ale
najwyraźniej nadal jest czymś bardzo zajęta.
– Dobrze – ruszam w stronę czajnika, ale na chwilę jeszcze zatrzymuję
się i obracam w jej stronę. – Widziałaś jak ładnie jest na dworze? – pytam z
szerokim uśmiechem.
Mama unosi głowę i wygląda przez okno. Przez moment odnoszę wrażenie,
że udało nam się nawiązać porozumienie i wreszcie ktoś oprócz mnie dostrzegł
piękno wirujących liści. Gdy kolejne z nich obijają się o szybę, widzę złote
błyski. Tymczasem mama odwraca wzrok z powrotem w stronę komputera i stosu
papierów leżących tuż obok.
– Zaraz zacznie padać, znów pojawi się pełno kałuż i łatwo będzie
ubłocić buty. Czasem zastanawiam się, czemu ty wiecznie się uśmiechasz. Nie
wiem, co pięknego widzisz w ciemnych chmurach. To raczej przygnębiające.
Nie zrozumiała. Ale ja nie zamierzam niczego tłumaczyć. Najwidoczniej
jest zbyt zajęta pracą, ale w jakiś wolny dzień, gdy nie będzie się przejmowała
kolejnymi klientami, zabiorę ją na spacer i wszystko wyjaśnię. Na pewno
zrozumie całe piękno, którego teraz nie dostrzega przez zapracowanie. Ja też
czasem, gdy siedzę do późna nad książkami, zapominam o cudownościach, które
mnie otaczają.
– Joslyn, proszę cię, idź na górę. Trochę mi przeszkadza ta twoja
krzątanina.
Kiwam tylko głową i ruszam w stronę schodów. Mam ochotę wbiec po nich w
podskokach, ale nie chcę przeszkadzać mamie jeszcze bardziej. Usiłuję stawiać
kroki jak najciszej.
– Joslyn… – mama odzywa się, gdy jestem już w połowie schodów.
Przystaję z nadzieją, że może dostrzegła piękno liści za oknem albo chce mi
pogratulować oceny. – Co z moją herbatą?
Zbiegam po schodach, chwytam czajnik i nalewam wrzątku do kubka.
Stawiam go obok mamy, a ona tylko kiwa głową, nie podnosząc wzroku. Uśmiecham
się lekko, ale moja rodzicielka tego nie dostrzega, pochłonięta własnym światem
domów na sprzedaż. Przez chwilę stoję i przyglądam się skomplikowanym umowom i
mailom do klientów.
– Joslyn, proszę cię, nie przeszkadzaj.
Odwracam się i ruszam po schodach, znów starając się iść jak najciszej.
– I proszę, zachowuj się cicho, mam jeszcze mnóstwo pracy.
Wchodząc do sypialni, myślę o tym, jak ciężko rodzice pracują, by tylko
zapewnić mi wszystko, czego potrzebuję. Spoglądam na meble, garderobę, w której
piętrzą się ubrania, a także sporych rozmiarów biblioteczkę w pokoju na
przeciwko. Widzę ją przez otwarte drzwi i mogę podziwiać ogrom książek w
błyszczących okładkach.
Rodzice dają wszystko, o co poproszę. Z wyjątkiem jednego – często
bywa, że nie mają dla mnie czasu, a o wiele bardziej od kolejnych ubrań
wolałabym chwilę spędzoną z rodziną. Ale przecież są jeszcze weekendy. Wtedy
rodzice odpoczywają. Nie ma się czym przejmować, już niedługo sobota.
~*~
Nareszcie
znalazłam czas, by zamieścić drugą część rozdziału pierwszego. Kolejne
rozdziały również będę zamieszczała w częściach, ze względu na to, że są dość
długie. Chciałam podziękować wszystkim za miłe komentarze pod poprzednimi
postami. Cieszę się, że mam dla kogo pisać i przede wszystkim, że to, co piszę,
komuś się podoba. Dzięki tylu miłym słowom miałam wielki zapał do pisania i na
moim komputerze już czekają gotowe do publikacji kolejne rozdziały. Mam
nadzieję, że dalsza część rozdziału pierwszego się Wam spodobała.
W tym przypadku naprawdę nie rozumiem optymizmu głównej bohaterki. Jak można dostrzegać pozytywną stronę w ignorowaniu własnego dziecka? Przecież Ci rodzice - a przynajmniej matka, gdyż póki co ona pojawiła się w rozdziale - zupełnie nie zwracają na nią uwagi i mam wrażenie - ba! - jestem pewna, że gdyby tylko mogli, zamknęliby ją na cały dzień w jednym miejscu, przywiązali do łóżka i zakneblowali, żeby im nie przeszkadzała. Albo wysłali do kina, żeby obejrzała tam wszystkie możliwe filmy i wróciła, kiedy wszyscy będą już mieli iść spać. Ech... Nie rozumiem takich ludzi. Po co im w ogóle dzieci, skoro oprócz pieniędzy i "wszystkiego, co tylko sobie zażyczą", niczego im nie dają? Brak pozytywnych uczuć, ciepła... Szkoda gadać.
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo mi się podobał ze względu na to, że wprowadziłaś nas w świat głównej bohaterki i mimo, że nie działo się tam zbyt wiele, to jest to dobry wstęp do tej opowieści, jakkolwiek się ona dalej rozwinie.
Pozdrawiam i czekam na nowość.
przesiakniete-grzechem.blogspot.com
PS. Jakiś tydzień temu opublikowałam pierwszy rozdział - chcesz, żebym Cię o tym informowała na bieżąco, czy wystarczy Ci obserwacja?
Dobra... Jestem optymistką, ale gdyby moja mama mnie tak traktowała to bym się wściekła. Współczuje w sumie bohaterce... Może i jest bogata, ale co z tego? Ja z moją mamą mogę pogadać, obejrzeć film. Może nie zawsze mam to, co sobie zażyczę, ale mam coś o wiele cenniejszego, miłość.
OdpowiedzUsuńOgólnie rozdział mi się podobał. Jestem ciekawa do czego to zmierza. I skoro tu tyle szczęśliwości, to o co chodzi z tym "Koszmarem na jawie"? Liczę na to, że się dowiem.
Pozdrawiam :)
Szczerze powiedziawszy nie potrafiłabym być taką optymistką jak Joslyn. Jest coś fajnego w tej jej metodzie: w chwilach smutku czy złości zacząć wspominać coś miłego, a wówczas uśmiech wypiera negatywne uczucia. Mimo wszystko podziwiam ją za patrzenie na świat przez różowe okulary. Jestem z natury marzycielką i łatwo dostrzegam piękno przyrody, ale kiedy jest jakiś straszny moment, to jakoś nie potrafię pamiętać o, załóżmy, ładnym zachodzie słońca. Joslyn ma ciekawe usposobienie, ale obawiam się, iż ten przesadzony optymizm może jej kiedyś zaskoczyć.
OdpowiedzUsuńAleż jej matka mnie wkurza! Jak można być takim obojętnym i nieczułym? Ten protekcjonalny, oschły ton, brak nawet krótkiego spojrzenia w stronę własnej córki... Moi rodzice nie są zbyt bogaci, ale od ubrań zdecydowanie bardziej cenię sobie chwile, kiedy żartuję z tatą albo prowadzę z mamą długie, poważne rozmowy. A niestety wydaje mi się, że rodzice Joslyn nawet w weekend są takimi egoistami jak teraz.
Nie mniej gratuluję. Naprawdę cudowne opisy przeżyć wewnętrznych. To zdecydowanie wychodzi Ci najlepiej ;) Zdążyłam już bardzo polubić Twój styl.
Pozdrawiam :*
Szkoda mi Joslyn. Jest niepoprawną optymistką, więc los łatwo może ją skrzywdzić, przynieść silne rozczarowania. Do tego... Jej matka to chłodna osoba, nie poświęcająca czasu swemu dziecku, wręcz je ignorująca. Jest oschła i nieczuła a ton jakim zwraca się do Joslyn wskazuje na to, ze w ogóle nie zależy jej na córce i relacjach między nimi.
OdpowiedzUsuńRozdział jest naprawdę udany. Przyjemnie się czytało. :)
Pozdrawiam.
Tak czytam poprzednie komentarze... Kurcze, Joslyn jest AŻ za dobra dla swojej mamy. Ja, osobiście, nie potrafiłabym znieść, że moja własna matka mnie tak ignoruje. Widocznie nie jest taka cierpliwa, jak bohaterka. Chociaż z drugiej strony jest dla siebie samej niesprawiedliwa. W sumie mogłaś to zamieścić razem z poprzednim rozdziałem, bo teraz chcę jeszcze więcej... Pozdrawiam i zapraszam do siebie - u mnie coś nowego.
OdpowiedzUsuńMi sie podoba bardzo. I sorry że nie dodałam pod wcześniejszą notką komentarza, ale po prostu nie miałam czasu, nawet przeczytać.
OdpowiedzUsuńTak czy owak ja dalej uwarzam że świtnie piszesz!
Bardzo ładnie! Piszesz bardzo ciekawie, barwnie. Świetnie opisujesz całą sytuacje Joslyn. Jej relację z matką, jej delikatną, marzycielską duszę i jej talenty.
OdpowiedzUsuńNaprawdę bardzo mi się podoba!
Proszę o obejrzenie mojego bloga. Jestem na nim od nie dawna i mam mało recenzji, które pomogły by mi osądzić czy moje teksty mają sens.
To link : http://wcieniukryjesiemagia.blogspot.com/
Pozdrawiam!
Ja tylko czekam aż zacznei się akcja, która mnie porwie w wir emocji i zdarzęń :D Jak na razie pdokładnie poznałam Joslyn, jej emocje, uczucia myśli. Zwyczaje, stosunek do siebie, rodziców. :D
OdpowiedzUsuńPodoba mi się Joslyn jako postać. Jej optymizm udziela się czytelnikowi. :)
OdpowiedzUsuń
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam obie części pierwszego na raz, więc skomentuje razem.
Bohaterka musi być naprawdę młodziutka, że ma takie podejście do życia, wyidealizowane wręcz. Człowiek z wiekiem wszystko zaczyna widzieć w podstawowych kolorach(to metafora oczywiście, nic się ze wzrokiem nie dzieje :) ) i takie różowe i błękitne płatki śniegu czy tęczowa rosa mu umyka, a jak ma lecieć biegiem do domu i być przy tym smaganym zimnym wiatrem po policzkach, to wchodzi do tego domu wściekły i do tego ciężko oddycha, bo płuca go bolą i się zatykają od zimnych podmuchów.
Tak myślałam, że bohaterka, to taka artystyczna dusza. Więc pewnie i delikatna, stąd np. po reakcji matki, a dokładniej braku reakcji matki na osiągnięcie córki, nie wybuchnęła gniewem, tylko schowała się do swojego pokoju.
Swoją drogą, naprawdę nie rozumiem rodziców z takim podejściem. Praca nie jest najważniejsza, na pewno nie ważniejsza od dziecka. Nawet w najważniejszych z prac można znaleźć czas na poświęcenie mu uwagi, zwyczajne spędzenie czasu, pożartowanie, przygotowanie razem posiłku, cokolwiek.
Zaczynam współczuć Jos. Teraz jest jej dobrze, zdaje się jej, jakby życie to była bajka, ale jak się zderzy z rzeczywistością… To dopiero pierwszy rozdział, a ja już jestem ciekawa tej dziewczyny i jej poglądów w Epilogu.
Joslyn w opowiadaniu ma 17 lat, a ja kiedy to pisałam, miałam 15, także można powiedzieć, że główna bohaterka jest mentalnie piętnastolatką. Z drugiej strony znam ludzi, którzy mimo wieku nie przestają się zachwycać światem i patrzą na otoczenie z dziecięcą fascynacją.
UsuńRodzice Joslyn pewnie znaleźliby czas, gdyby byli typem czułych, kochających rodziców. Ale to raczej karierowicze, którzy z czasem zapomnieli o okazywaniu miłości.
Widzę, że potem zrezygnowałaś z tego publikowania w częściach i całe szczęście, bo ja lubię długie rozdziały.
OdpowiedzUsuńJa wiem, że nie powinnam porównywać dwóch opowiadań do siebie, zwłaszcza opowiadań innych autorów, ale postać matki dziewczyny skojarzyła mi się z Magdą z opowiadania Tychona, tytuł "Spróbuj". Tamta też byłą totalną pracoholiczką, zapatrzoną w pieniądze i sukcesy, mającą głęboko w poważaniu swoje dziecko. Niby potem się zaczęła starać, ale tak naprawdę lubiła robić to w czym czuła się dobra, gdzie czuła się potrzebna, a że macierzyństwo jej się nie udawało, to od własnego dziecka stroniła. Ciekawe jakie będą relacje u ciebie miedzy matką a córką, gdy w końcu nastanie to wolne.
Rozumiem wyrozumiałość dziewczyny, bo jednak jest już nastolatką, to gdzieś tam już pędzi do własnego dorosłego życia, a jednak gdzieś tam, każdy potrzebuje matki. Ja sama łapię się na tym, że brak mi tej relacji jaką powinnam mieć z rodzicielką. Z matką jednak powinno się i oblewać sukcesy jakimś winkiem i zapijać porażki mocną kawą przy tonie chusteczek higienicznych.
Ja myślę, że z pewnością matce nie zrobiłabym w takiej sytuacji herbaty. Wybuchłabym. We mnie obudziłby się bunt. Ciekawe kiedy twoja bohaterka się zbuntuje i czy w ogóle. Zastanawiam się dlaczego opowiadania nie osadziłaś w polskich realiach, jest jakiś powód? Niechęć do polskich nazwisk? To, że sama mieszkasz za granicą i znasz inne realia i łatwiej ci się w tych innych odnaleźć? A może to zwyczajny autorski kaprys?
A więc dziewczynka ma wszystko oprócz zainteresowania zapracowanych rodziców. Z jednej strony to przykre, bo każdy chce być chwalony, chce widzieć, że jego trud, praca, zaangażowanie i poświęcenie zostają doceniane. Takiej potrzeby nie mają tylko dzieci, mają ją też dorośli. Ostatnio usłyszałem, że mają ją głównie mężczyźni, bo rzekomo jesteśmy cały czas jak takie maluszki co lubią być głaskani po główkach i słuchać jak to im siłę coś udało, jacy to jesteśmy wspaniali. Z drugiej jednak strony niekoniecznie rodzice muszą dziecku, które jest już prawie dorosłe, to zainteresowanie dawać. Nie ma nikogo innego od kogo Joslyn mogłaby otrzymać to czego jej brak. Może jakaś przyjaciółka, chłopak, kuzyn, dziadek?
OdpowiedzUsuńTo znów ja. :)
OdpowiedzUsuńNie wiem, co byłoby z główną bohaterką, gdyby nie jej godne pochały (i pozazdroszczenia) nastawienie. I super, że ma pasję. To ważne w życiu. Można się oderwać, znaleźć w innym świecie. Kiedyś też bardzo lubiłam rysować, ostatnio robię to coraz rzadziej.
Z jednej strony wszystko jest takie banalne (widać, że pisane nie dziś), ale chyba w tym urok tego opowiadania. Takie żywe spojrzenie, kogoś w wieku bohaterki, z takim nastawieniem. Ludzie tak odbierają podobne sytuacje, nie książkowo i prawidłowo, ale z patosem i tak dalej. Naturalnie wyszło.
Och, ciekawe jak z przyszłością Joslyn...
Pozdrawiam.