Szczęście to jedyna rzecz, która się mnoży, jeśli się ją dzieli
~ Albert Schweitzer
Jak każdego dnia z krainy sennych marzeń wyrywa mnie brutalnie natarczywy
budzik. Kolejne dźwięki piosenki napełniającej pozytywną energią, sączą się z
głośnika komórki. Dopiero po chwili wyciągam rękę, by nacisnąć odpowiedni
klawisz. W pokoju momentalnie zalega przyjemna cisza, a ja mam ochotę wysoko
naciągnąć kołdrę i dalej spać. Spoglądam jednak w okno i zauważam, że na niebie
nie ma ani jednej chmury. Jesienią to niemal nigdy się nie zdarza. Kałuże nie
wydają się okropne, a zimne podmuchy wiatru nie przeszkadzają aż tak bardzo.
Bezchmurne niebo jest przebłyskiem kolorowego szczęścia w miejscu, gdzie swoje
rządy sprawuje z pozoru ponura jesień. Nie chcąc marnować ani jednej minuty, w
której może spotkać mnie szczęście, z uśmiechem podrywam się z łóżka i wchodzę
do garderoby.
Przez chwilę jedynie
lustruję wzrokiem kolejne rzędy idealnie poskładanych bluzek, spodni i
sukienek. W końcu chwytam w dłonie pierwsze rzeczy, które przykuły moją uwagę.
Nie wierzę we wszystkie przesądy jak czarne koty przebiegające przed nogami czy
przechodzenie pod drabiną. Mam za to swoją własną wizję, w której nasze życie
usłane jest znakami zwiastującymi nadchodzące chwile szczęścia. Tak jak to
bezchmurne niebo czy kolorowe ubrania, na które od razu zwróciłam uwagę. Nie
zamierzam się zastanawiać, czy to ma jakikolwiek sens. Wiara umila każdy dzień.
Nawet jeśli jest bezpodstawna, czemu mam ją odrzucać i przez to czuć się mniej
szczęśliwa?
Tańcząc do muzyki,
której nikt nie słyszy, wbiegam do łazienki. Biorę szybki, zimny prysznic,
który pobudza krążenie krwi. Przynajmniej wydaje mi się, że coś takiego mówiono
na biologii. Wtedy, na lekcji, całkowicie pochłonęło mnie szkicowanie drzew za
oknem. Doskonale pamiętam, że dostałam uwagę za nieskupianie się na lekcji, a
rodzice za karę nie pozwolili mi wychodzić z domu przez tydzień. Ale właściwie
mieli rację – szkoła jest od tego, by się uczyć, a nie rysować.
Niedokładnie suszę włosy
i zbiegam po schodach, chwyciwszy jeszcze torbę leżącą pod ścianą. Mam ochotę
zjechać po poręczy, ale wiem, że mama bardzo tego nie lubi. Kiedy jestem już na
dole, zauważam jednak że nie ma jej w domu. Chwytam szklankę z gęstym sokiem,
który pospiesznie wypijam i czytam liścik pozostawiony na kuchennym stole. Mama
wyszła wcześnie rano do pracy i prawdopodobnie nie wróci na noc, więc mam kupić
sobie coś na obiad za pieniądze pozostawione na lodówce.
Wzdycham tylko i
odkładam szklankę do zlewu. Zabieram pieniądze i chowam do portfela, choć tak
naprawdę nie są mi potrzebne. Mam swoje własne konto, na które rodzice co
miesiąc wpłacają pewną kwotę. Chyba chcą w ten sposób wynagrodzić mi fakt, że
tak często nie ma ich w domu. Wcale nie potrzebuję aż tyle pieniędzy, wydaję
niewielką część tego, co otrzymuję. Moje oszczędności rosną nieustannie, a ja
nawet nie mam pomysłu, na co mogłabym je przeznaczyć.
Zamykam dom na klucz i w
pośpiechu ruszam w stronę szkoły. Jest już dosyć późno, zresztą nigdy nie
należałam do osób punktualnych i na lekcję zawsze zdążam na ostatnią chwilę.
Przyspieszam kroku jeszcze bardziej, gdy zauważam, że do dzwonka pozostało
zaledwie pięć minut. Nie mam ochoty biec, ale po chwili zaczynam truchtać, aby
nie spóźnić się po raz kolejny. W końcu docieram do szkoły i pospiesznie
wchodzę do środka.
Idę korytarzem z torbą
przewieszoną przez ramię. Niektórzy witają mnie skinieniem głowy, przyjaznym
uśmiechem, a inni podbiegają, by mnie uściskać. Znam większość mijanych osób,
właściwie niemal z każdym uczniem w szkole zamieniłam choćby zdanie.
Kiedy ogląda się filmy o
licealnej młodzieży, wśród nich znajduje się grupa popularnych osób. Zazwyczaj
dzielą się one na dziewczyny, które zostają królowymi oraz ponurych i
imprezowych buntowników, którzy łamią zakazy i dzięki swojej inności pozostają
widoczni na tle innych. Chociaż wydaje się, że to przerysowana sytuacja
stworzona na potrzeby fabuły, to nie znam żadnej szkoły, w której sytuacja
wyglądałaby inaczej. Zawsze znajdzie się choć kilka jednostek, których imię
znają wszyscy. Jedna z takich osób to ja.
Jestem popularna, ale w
dość nietypowy sposób. Nie rozmawiam jedynie o imprezach, ubraniach czy
chłopakach. Nie chwalę się wszystkim, ile ostatnio wypiłam i ile papierosów
zdołałam wypalić w jeden wieczór. Nie uważam także, że szkoła jest bezużyteczna
i liczy się tylko zabawa oraz zawieranie nowych znajomości. Właściwie nad
książkami spędzam mnóstwo czasu, a oceny mam tak dobre, że śmiało można by mnie
nazwać „kujonem”. Nikt jednak tego nie robi. Może właśnie dlatego, że nie
obraża się popularnych.
To, że szkoła się dla
mnie liczy, nie jest jedyną rzeczą, która odróżnia mnie od innych rozpoznawalnych
uczniów. Również moje ubranie nie odpowiada normom. Oczywiście, robię zakupy w
markowych sklepach, ale bynajmniej nie wybieram najmodniejszych w danym sezonie
spodni czy bluzki, którą każda dziewczyna koniecznie musi mieć. Nie pasuję do
tej części szkolnej elity, która usiłuje udawać bunt, ubiera się
kontrowersyjnie i pali po kątach w trakcie przerw. Nie jestem także jedną z
farbowanych blondynek, które przez większość ludzi określane są mianem
„plastików”. Znajduje się pomiędzy wszystkimi grupami popularnych osób, dryfuję
gdzieś samotnie i tak naprawdę do żadnej nie pasuję, a mimo to wszyscy w szkole
znają moje imię. Nie wpasowuję się nigdzie z bluzkami w bardzo wyrazistych
kolorach i kilkunastoma plecionymi bransoletkami z ulubionego sklepu, które
zawsze noszę na ręce. Potrafię ubrać się dziwnie, a mimo to inni zdają się mnie
akceptować. Jak na przykład połączenie moich żółtych martensów i
jaskraworóżowej, typowo dziewczęcej sukienki, którym zachwycało się wiele osób.
A do tego nieco porwana torba z pacyfką. Żadna ze mnie hipiska, po prostu
wyrazistość torby idealnie podkreśla moją osobowość.
Nie wiem, czemu jestem
popularna, skoro tak bardzo odstaję od wszystkich norm. Zbyt odważnie okazywana
oryginalność zazwyczaj nie jest ceniona. A mimo to mogę liczyć na przyjazną
rozmowę z każdym uczniem spotkanym na korytarzu, z każdą popularną dziewczyną
palącą papierosy w kącie i każdą farbowaną blondynką. I właściwie nie rozumiem
tego, bo nie jestem ideałem, który wszyscy powinni lubić. Nie potakuję głową na
każde usłyszane słowa, umiem się sprzeciwić i wyrazić swoje zdanie, ale
jednocześnie zawsze próbuję znaleźć wspólny temat do rozmowy.
Renée twierdzi, że
dzieje się tak, bo jestem „urocza”. Krzywię się zawsze, słysząc to określenie.
Przyjaciółka uważa, że mój zachwyt drobnymi szczegółami i umiejętność
dostrzegania w każdym czegoś godnego podziwu, sprawia, że ludzie lgną do mnie.
Możliwe, że w tych uprzejmych rozmowach kryje się wiele fałszu, że mnóstwo
ludzi obgaduje mnie za plecami. Właściwie to bez znaczenia. Nie potrzebuję
popularności, która tak na dobrą sprawę jest przereklamowana. Wystarczą mi moje
dwie przyjaciółki. Cała reszta to i tak tylko przelotni znajomi. Gdy zmienimy
szkoły, nasze drogi się rozejdą. Najwyżej raz czy dwa wybierzemy się gdzieś
razem, a potem kontakt zaniknie i nawet nie wiadomo, czy skiniemy sobie głową
na ulicy. Nie wiem, z iloma z tych ludzi będę się widywała jeszcze przez długie
lata. Pewność mam jedynie co do dwóch przyjaciółek, na których zawsze będę
mogła polegać.
Tak jak teraz, gdy mijam
tłum, w którym kilka osób się ze mną wita – liczy się tylko Renée, której
wołanie słyszę za plecami. Odwracam się i spoglądam prosto w piwne, roześmiane
oczy przyjaciółki, którą ostatnio widziałam jakiś miesiąc temu, zanim wyjechała
w odwiedziny do babci.
Nie zmieniła się ani
trochę. Zresztą chyba trudno mówić o zmianach, bo miesiąc nie jest wcale długim
okresem czasu. Nadal mam przed sobą dziewczynę z burzą czarnych loków. Uśmiecha
się szeroko, a jej oczy błyszczą. Ubrana jest w obcisłe dżinsy i luźną, zwiewną
bluzkę. Renée wygląda naprawdę ładnie i stwierdzam, że ten kto powiedział, że
uśmiech dodaje uroku, miał całkowitą rację.
Jakiś chłopak zerka na
moją przyjaciółkę, ale ona tego nie dostrzega. Zresztą i tak upierałaby się, że
to spojrzenie było przeznaczone dla mnie. Renée uważa się za grubą i nie
słucha, gdy tłumaczę, że chłopakom podobają się dziewczyny o prawidłowej wadze,
a nie nieco zbyt kościste jak ja. Nie wyglądam może jak anorektyczka, ale z
pewnością nie zaszkodziłoby, gdybym trochę przytyła.
– Joslyn! Nie widziałam
cię chyba ze sto lat!
Renée mocno mnie
przytula. Kilka osób uśmiecha się, słysząc entuzjazm w głosie mojej
przyjaciółki. Zresztą trudno go przegapić – dziewczyna krzyczy niemal na całą
szkołę.
– Nie wyobrażasz sobie,
jak strasznie nudziło mi się u babci. Wiem, że niby jest tam ogromna plaża, w
końcu to Miami, ale i tak mogłam tylko przyglądać się tym przystojniakom,
którzy w życiu by do mnie nie zagadali. No i wiesz, głupio mi było się przy
nich pokazać w stroju kąpielowym, bo na pewno widują tam szczupłe dziewczyny, a
nie takie jak ja… Tęskniłam za wami każdego dnia, naprawdę, za tobą i za
Cassie. Boże, ile czasu straciłam! Pewnie tyle się tu działo!
– Brakowało mi twojego
słowotoku przez ostatni miesiąc – uśmiecham się lekko. Dobrze jest znów widzieć
nieco roztrzepaną i jak zwykle rozgadaną Renée. – Ale teraz chyba już muszę
iść, zaraz będzie dzwonek…
Spoglądam na zegarek i w
tej samej chwili słyszę głośny okrzyk zdziwienia i piski radości przyjaciółki.
Podnoszę wzrok i widzę, że Renée ściska kompletnie zaskoczoną Cassie. Jej blond
włosy związane w kitek nieco się czochrają, gdy dziewczyny padają sobie w
objęcia.
–Tak bardzo się
stęskniłam!
Cassie unosi kąciki ust
i poprawia ramiączko koszulki, które nieco zsunęło się z jej ramienia. Jest
ubrana w męskie szorty sięgające kolan i obcisłą koszulkę na ramiączkach. Można
dzięki temu podziwiać jej umięśnione nogi i ramiona. Cassie często ubiera się
na sportowo, bo większość czasu spędza na treningach siatkówki. Zajmują jej po
kilka godzin dziennie i niedawno nawet pojawiła się szansa, by dziewczyna
wzięła udział w stanowych mistrzostwach nastoletnich siatkarek. Co prawda to
jeszcze nic pewnego – Cassie musi przejść ostatnie eliminacje, ale ja wiem, że
na pewno się uda. Nieraz widziałam, jak blondynka gra i nawet chłopcy nie
dawali jej rady.
Tłum zaczyna popychać
nas w głąb korytarza i musimy się rozdzielić. Ja i Cassie idziemy na angielski,
Renée tymczasem udaje się na lekcję biologii. Macha do nas jeszcze i krzyczy,
że porozmawiamy w czasie lunchu. Dobrze jest znów spotkać tą zwariowaną,
czarnowłosą dziewczynę. O ile do tej pory chętnie chodziłam do szkoły, to
teraz, gdy Renée wróciła, będę pojawiać się na lekcjach z jeszcze większą
przyjemnością. Nie oznacza to oczywiście, że czerpię ogromną radość z nauki. Po
prostu dzięki Cassie i Renée każde miejsce jest ciekawe.
Angielski zaczyna się
jak zawsze. Zajmujemy ławki i po chwili do klasy wchodzi nasz nauczyciel. Ma na
sobie nieco wytartą marynarkę, a siwe włosy sterczą w nieładzie. Wiele osób w
pośpiechu przegląda swoje notatki w obawie przed jedną z jego słynnych
niezapowiedzianych kartkówek. Ja tymczasem tylko siedzę i przyglądam się
wszystkiemu z uśmiechem. Mężczyzna nie wydaje mi się aż tak surowy, jak
postrzegają go inni. Jest chyba po prostu bardzo samotny i zmęczony życiem. Ale
wiele osób twierdzi, że przeceniam ludzi, przypisując im zbyt wiele pozytywnych
cech. W każdym razie nie obawiam się kartkówki, bo uczyłam się w domu przez
godzinę, jak oczekiwali tego rodzice. Mama co prawda nie pilnowała mnie,
pracując w kuchni, ale i tak zrobiłam to, co powinnam, czyli spędziłam wieczór
z notatkami z angielskiego.
W tym momencie słyszę
znaczące kaszlnięcie i spoglądam w bok. Zauważam, że patrzy na mnie Shane
Lorens. Jest to chłopak o szaro-niebieskich oczach i brązowych włosach. Mamy
razem kilka wspólnych zajęć, ale do tej pory nigdy z nim nie rozmawiałam.
Jestem więc nieco zdziwiona tą nagłą próbą zwrócenia na siebie mojej uwagi.
Spoglądam na chłopaka w zamyśleniu, a on lekko się uśmiecha. Moim oczom ukazują
się dwa rzędy prostych i idealnie białych zębów, w policzkach pojawiają się
malutkie dołeczki, a szare tęczówki świecą, jakby skrywały jakiś sekret.
Brązowa czupryna tylko dodaje Shane’owi uroku. Chłopak jest dosyć przystojny,
choć daleko mu do rozchwytywanych w szkole nastolatków.
– Czemu nie uczysz się
do kartkówki? Czyżbyś jako jedyna w klasie nie bała się nauczyciela? – Shane
odzywa się do mnie chyba po raz pierwszy w życiu. Jego głos jest dosyć niski i
przyjazny.
– Po prostu uczyłam się
w domu – odpowiadam i czuję się głupio. Nie chcę, by Shane pomyślał, że cały
czas poświęcam na naukę. Ale taka właśnie jest prawda – wychodzę czasem na
imprezę albo na zakupy, ale nauka zawsze stoi na pierwszym miejscu. Poza tym od
kiedy to obchodzi mnie czyjekolwiek zdanie?
– No tak, w końcu ty
jesteś tą niezwykle mądrą Joslyn Howard. Mam nadzieję, że w takim razie
będziesz mi podpowiadała na sprawdzianie.
Uśmiecha się przyjaźnie,
a ja odpowiadam tym samym. Cieszę się, że Shane pamięta, jak się nazywam. W tej
szkole wie to chyba każdy, a mimo wszystko ten fakt sprawia mi ogromną
przyjemność. Shane nie należy może do chłopaków uznawanych za najlepsze partie
w szkole. Utrzymuje się raczej gdzieś po środku, wśród przeciętnych. Ale to nie
ma znaczenia, skoro jest bardzo miły. Nie chodzi o to, że mi się podoba. Po
prostu lubię, gdy chłopcy najzwyczajniej w świecie przyjaźnie mnie zagadują,
nie tylko po to, by zaproponować wspólne wyjście po szkole.
Kiwam głową na znak, że
zgadzam się na propozycję Shane’a i będę mu podpowiadała, ale patrząc na twarz
nauczyciela, wiem, że tego dnia kartkówki nie będzie. Nie mylę się – już po
chwili zaczynamy omawiać kolejny temat lekcji.
Skupiam się na słowach
nauczyciela i z uwagą notuję w zeszycie. Ręka nieco mnie boli od sumiennego
sporządzania notatek, ale właściwie zdążyłam już przywyknąć. W końcu jestem
dziewczyną, która usiłuje sprostać oczekiwaniom rodziców i uczy się pilnie.
Wolałabym błądzić myślami gdzieś daleko albo wyglądać przez okno i podziwiać
piękno natury. Ale nie to należy robić, rodzice byliby rozczarowani. Skupiam
się więc na nieco nudnym temacie lekcji.
Po chwili moje uważne
sporządzanie notatek zostaje brutalnie przerwane, gdy z zamyślenia wyrywa mnie
kopnięcie w kostkę. Napotykam spojrzenie Cassie siedzącej w ławce obok.
Przyjaciółka rozgląda się wokół, sprawdzając, czy nikt nie patrzy, a potem
podaje mi liścik.
O co chodzi? Flirtujesz
z Shanem Lorensem? Czemu akurat on? Jest raczej… zwyczajny.
Spoglądam na
Cassie ze zdziwieniem. Nie flirtowałam z Shanem. On po prostu był miły. Wielu
chłopaków w szkole mnie podrywa i czasami rzeczywiście z nimi flirtuję. Ale nie
z Shanem, to była zwykła rozmowa. Poza tym chłopak wcale jest zwyczajny. Po
prostu nie należy do popularnych, a według mnie w popularnych chłopcach nie ma
nic interesującego. Zazwyczaj traktują dziewczyny przedmiotowo albo są mało
inteligentni.
Nie flirtuję. Tylko
rozmawialiśmy. Zwykła pogawędka o szkole.
Spoglądam na
nauczyciela. Notuje coś na tablicy i kompletnie nie zwraca uwagi na klasę.
Podaję więc liścik Cassie i z wyrzutami sumienia myślę o otwartym zeszycie, w
którym powinnam dalej pisać.
Odpowiedź przychodzi
bardzo szybko.
Taa… jasne. Dlatego
teraz twój nowy kolega bez przerwy się na ciebie patrzy.
Spoglądam na
Shane’a i rzeczywiście napotykam jego spojrzenie. Szybko odwracam wzrok, nie
wiedząc, co robić. Pomimo bycia popularną, w takich sytuacjach staję się bardzo
nieśmiała. Nie wiem, jak się zachować, gdy chłopak mnie obserwuje, pomimo tego,
że nie zdarza się to po raz pierwszy. Bezradnie wbijam wzrok w zeszyt. Lepiej
słuchać nauczyciela i skupić się na lekcji. Przecież muszę sporządzać notatki!
Chwytam długopis i zabieram się do pisania.
Pomimo tego, że przez
cały czas uważnie słuchałam nauczycieli, lekcje upływają szybko. Nadchodzi pora
lunchu i wreszcie mogę posłuchać radosnej paplaniny Renée. Przyjaciółka żywo
gestykuluje, opowiadając o kolejnych chłopcach spotkanych na plaży.
– To na pewno byli ci
mega popularni z najwyższej półki – wzdycha.
– Według mnie, nie ma co
zawracać sobie takimi głowy. Ci zwyczajni są lepsi – wtrącam pomiędzy kolejnymi
kęsami jabłka.
– O nie! Moja
superpopularna przyjaciółka zwariowała! – krzyczy Renée i kiedy w naszą stronę
obracają się głowy niemal wszystkich uczniów, wybuchamy śmiechem. – Zdążyłam
już zapomnieć, że jesteś nienormalna.
– Ty też nie jesteś
uosobieniem normalności – uśmiecha się lekko Cassie. – Przez twoje
entuzjastyczne okrzyki Danielle właśnie piorunuje nas wzrokiem.
Wszystkie trzy w tym
samym momencie spoglądamy kilka stołów dalej i dostrzegamy parę zielonych oczu,
które bacznie nas obserwują.
W całej szkole jest
tylko jedna osoba, której obecności nie potrafię znieść. To właśnie Danielle
Sullivan. Próbowałam być dla niej miła, dostrzec jakieś pozytywne cechy jej
charakteru, ale nie jestem w stanie. To typowa dziewczyna, która nachalnością i
zbyt wielkimi staraniami zdobyła popularność. Chyba wydaje jej się, że stanowię
dla niej konkurencję, bo zdaje się mnie nienawidzić. Właściwie to Danielle nie
toleruje nikogo, poza swoją wierną świtą. Potrafię jednak prowadzić przyjazne
rozmowy z każdą z przyjaciółek dziewczyny, ale nie z nią samą. Może dlatego, że
znajome Danielle wcale nie są do niej podobne. Gdy tylko się oddalają,
dziewczyna zaczyna opowiadać o ich bezużyteczności, jakby były przedmiotami, a
nie żywymi ludźmi.
Danielle ma małe,
zielone oczy i sięgające nieco za ramiona włosy pofarbowane na ognisty rudy.
Jeśli chodzi o budowę ciała, dziewczyna cierpi na lekką nadwagę. Niedużą,
jakieś pięć czy dziesięć kilogramów ponad normę. Dzięki temu ma większe
krągłości niż wszystkie szczupłe dziewczyny. Danielle nieustannie irytuje mnie
swoim gadaniem. Jej samoocena jest tak wielka, że nie wiem, jak w ogóle ego tej
dziewczyny mieści się w jakimkolwiek pomieszczeniu. Wierzy, że jest niezwykle
chuda, właściwie to, że ma ogromną niedowagę, że wszyscy chłopcy za nią
szaleją, a dziewczyny podziwiają. I doprawdy nie rozumiem w jaki sposób takim
zachowaniem rzeczywiście przyciąga chłopców. Może to dzięki tej niezachwianej
pewności siebie.
– Może jej pomachamy? –
pyta Cassie z mściwym uśmiechem i unosi rękę. Danielle tylko unosi brwi i
odwraca wzrok, a moja przyjaciółka na ten widok przewraca oczami. Nawet nie
próbuje ukryć, że nie lubi rudowłosej. Zresztą Danielle również nie sprawia
wrażenia, jakby chciała udawać przyjaciółkę Cassie.
– No proszę, od razu
znalazła sobie lepsze zajęcie i przestała się gapić – mruczy z zadowoleniem
Cassie, a ja na te słowa lekko się uśmiecham. Całości dopełnia jeszcze donośny
śmiech Renée. Dobrze jest mieć wreszcie przyjaciółki w komplecie.
Po szkole udaje mi się
namówić dziewczyny na spacer po lesie. Kocham las, mogłabym chodzić jego
ścieżkami przez długie godziny i tylko wsłuchiwać się w śpiew wiatru,
wypatrywać wiewiórek skaczących po drzewach oraz wdychać zapach leśnego
poszycia. W przeciwieństwie do mnie, Cassie i Renée wcale nie zachwycają się
pięknem otaczającego nas świata. O wiele bardziej pochłania je rozmowa i radość
z tego, że znów jesteśmy razem.
– No dobrze, Cassie,
zaczęłaś mówić o jakimś chłopaku – wtrąca Renée i ze śmiechem wskakuje w
kałuże, ochlapując nas wszystkie.
– Tak… Kojarzycie Tylera
z drużyny siatkarskiej?
– Tego
przystojnego ciemnowłosego chłopaka, za którym ugania się pół naszej szkoły? –
pytam z niedowierzaniem.
– Tak, właśnie tego. Na
początku myślałam, że jest jednym z tych zapatrzonych w siebie popularnych
idiotów. Ale rozmawiałam z nim trochę i zmieniłam zdanie…
– Tyler wpadł w oko
naszej Cassie! – wykrzykuje Renée. Przez jej krzyk wystraszone ptaki podrywają się
do lotu. Widząc to, głośno śmieję się.
Cassie zaprzecza, ale
jej uśmiech mówi sam za siebie. To ten specjalny rodzaj uśmiechu, którego nie
da się powstrzymać, który sam ciśnie się nam na usta i sprawia, że mamy ochotę
głośno się śmiać. Płynie w nas wtedy pojedyncza fala szczęścia, która rozchodzi
się od twarzy aż po same koniuszki palców i wypełnia ciało nieposkromioną
radością.
W czasie drogi powrotnej
razem z Renée wścibsko wypytujemy o szczegóły rozmowy z Tylerem. Cassie jest
nieco zawstydzona, ale chętnie dzieli się z nami informacjami na temat
chłopaka. Jej entuzjazm jest zaraźliwy i wchodząc do domu, nadal czuję ogromną
radość oraz chęć, by głośno się roześmiać. Trochę szczęścia ulatuje ze mnie w
chwili, gdy wita mnie jak zwykle tylko głucha cisza. No tak, przecież mamy nie
ma…
Zauważam jednak buty
ojca na wycieraczce i jego płaszcz zawieszony na wieszaku. Podbiegam i
przytulam twarz do szarego materiału. Pachnie znajomo, tatą. Czuję się
niezwykle szczęśliwa, mam ochotę skakać, tańczyć. A najbardziej chciałabym po
prostu mocno wyściskać ojca i opowiedzieć, co działo się przez kilka tygodni,
kiedy on przebywał na planie najnowszego filmu gdzieś w Europie.
Zamaszystym ruchem
otwieram drzwi do sypialni rodziców i dosłownie w ostatniej chwili udaje mi się
je przytrzymać, by nie uderzyły w ścianę. Mam tacie tak wiele do opowiedzenia!
Na pewno będzie dumny z mojej oceny z trygonometrii. Mama była zajęta, gdy się
tym chwaliłam, ale tata ma teraz wolne, na pewno ze mną porozmawia.
Zauważam, że ojciec śpi.
Kołdra unosi się miarowo z jego kolejnymi oddechami. No tak, przecież podróż z
Europy musiała być męcząca. Tata ciężko pracował przez wiele tygodni. Pracował
dla mamy i dla mnie. Teraz musi odpocząć.
Udaję się do swojego
pokoju, by nie zbudzić taty i sama również wślizguję się pod kołdrę. Z
uśmiechem patrzę przez okno na księżyc częściowo skryty za chmurami. Jest
piękny. Wszystko jest piękne, a ja czuję się szczęśliwa. Szczęśliwa, że Renée
wróciła, że Cassie ktoś się spodobał, że Shane był miły, a przede wszystkim, że
tata wrócił. Nie jestem zła, że śpi, skoro jest zmęczony. Ale jutro usiądziemy
przy gorącej herbacie i będziemy długo rozmawiać.
Bo jutro przecież też
jest dzień.
~*~
Postanowiłam jednak zamieszczać rozdziały
w całości, bo dzielenie ich na dwie części jest chyba bez sensu. Może i
rozdział nie odstrasza wtedy swoją długością, ale za to zanim ukazuje się druga
połowa, pewnie większość osób zapomina, co działo się na początku . Tak więc
mam nadzieję, że mimo wszystko nie wszyscy zniechęcą się długością kolejnych
postów i znajdzie się chociaż kilka osób, które dalej będą czytać moje
opowiadanie. Dziękuję też wszystkim za miłe komentarze pod poprzednimi postami
- to dzięki Wam mam więcej zapału do pisania!
Naprawdę uwielbiam Twój styl pisania. Myślę, że poprawi się jeszcze bardziej - opisy w każdym razie masz genialne.
OdpowiedzUsuńPrawdę powiedziawszy ten optymizm Joslyn nieco mnie zaczyna wkurzać, ona jest już niemal śmieszna z tym. No ale cóż, każdy ma swój charakter, a jej wykreowałaś bardzo dokładnie i obrazowo :) Fajnie, że dziewczyna nie wykorzystuje swojej pozycji finansowej a także sympatii rówieśników i pozostała po prostu sobą, z własnym sposobem na życie. Przyjaciółki także ma bardzo zgrane. Jeśli zaś chodzi o Danielle, sądzę, iż kieruje nią wyłącznie zazdrość - innej opcji nie widzę. Odnoszę wrażenie, że nie bez powodu wprowadziłaś jej postać; może kiedyś dojdzie do jakiejś konfrontacji?
No i oczywiście bardzo interesuje mnie Shane! Mam nadzieję, że znajomość jego i Joslyn z czasem się rozwinie... :)
Czekam na ciąg dalszy :*
Bardzo fajnie! Znowu ;)
OdpowiedzUsuńPodobają mi się Cassie i Renée! Są sympatyczne!
Fajnie, że wprowadziłaś postać Shane'a! sądzę, że nie przypadkiem rozmawia z Joslyn i, że coś z tego wyjdzie! Miło przeczytać kolejny rozdział. I wcale nie odstrasza długością nie martw się!
U mnie też pojawił się nowy rozdział więc zapraszam!
Pozdrawiam!
No wreszcie coś zaczęło się dziać! :D Ten chłopak mi się spodobał ~ ! niech będą razem xD :D No i jakoś niepokoi mnie ta rodzina tej dziewczyny., nielubię jej matki już, ale ojca mam nadzieję, ze polubię :D Zbytnio są skryci i nie mają czasu dla dziecka :)
OdpowiedzUsuńShane jak ten aktor? Chyba ten co grał w "Szkole uczuć" ma tak na imię.
OdpowiedzUsuńCzasy szkolne już dawno za mną, ale postaram się jakoś wczuć w ten klimat.
Przedstawiłaś dziewczynę z kompleksami co kumpluje się z siatkarką, a do tego pannę MamWielkieEgo. Ta ostatnia zaciekawiła mnie najbardziej i mam głośne nadzieje, że nie zrobiłaś z niej tej wrednej Maryśki co nie ma drugiego dna i jest jednolita.
A twoja bohaterka to coś zażywa? Aż chce mi się jej zapytać o namiar na tego dilera (taki żart). Obawiam się, że trzeba coś ćpać świadomie, albo mieć coś dolewane do herbaty, by być taką wieczną, niepoprawną optymistką.
Koleżanek bohaterki zbyt nie lubię i nie jestem pewna czy polubię. Może dlatego, że wydają mi się sztuczne i mam wrażenie, że lada chwila zdradzą w czymś J, a może dlatego, że z doświadczenia wiem, że te szkolne koleżanki, to za długo się później nie utrzymują.
OdpowiedzUsuńBoże, ona jest tak dobrze nastawiona do wszystkiego, że aż nie mogę uwierzyć. Momentami, to mi nawet zajeżdża taką gadką psychologów mydlących oczka "ludzie są dobrzy, świat jest dobry, musisz wierzyć, wiara czyni cuda, blablabla". Jos żyje w wyimaginowanym świecie, naprawdę i to przykre. Na początku jeszcze mi coś świtało, że może ona przeszła jakąś traumę i wmawianie sobie, że wszystko jest dobre, to był jej rodzaj histerycznego tłumaczenia samej sobie, żeby się nie załamać, ale z tego co widzę, to nie. Ale mimo wszystko, dziewczyna wzbudza sympatie. Choć jak na razie, moja sympatia jest jeszcze niepewna.
Chciałam jeszcze coś napisać, ale zanim zaczęłam, to już zapomniałam co, więc lecę dalej
Dzień dobry. Trochę mnie nie było u siebie, u innych, ale powoli wracam do blogowego życia.
OdpowiedzUsuńUwielbiam ten cytat, co umieściłaś na początku. Taki pozytywny i trochę głębszy zarazem.
Tu głupi budzik, czytam o klawiszach, a przed oczami mam nie budzik, a pianino i piękne dźwięki... Chyba się dziwnie zamarzyłam, więc pora zmienić podkład muzyczny (nigdy nie czytam ani nie piszę w ciszy) i skupić na lekturze.
Niewychodzenie z domu przez tydzień? No nieźle... i to tylko za rysowanie i jedną uwagę, pewnie nie jakąś szczególnie ważną (na przykład o niskiej wartości przy systemie punktowym).
Czuję, że spodobałby mi się sposób ubierania głównej bohaterki (ajć, zapomniałam, jak się nazywa).
Jak inni, też mam mieszane uczucia co do znajomych...
Miłego dnia,
mendoid Corteen