piątek, 31 sierpnia 2012

# Koszmar na jawie: Rozdział 2. Kolejne iskierki szczęścia



Szczęście to jedyna rzecz, która się mnoży, jeśli się ją dzieli
~ Albert Schweitzer

            Jak każdego dnia z krainy sennych marzeń wyrywa mnie brutalnie natarczywy budzik. Kolejne dźwięki piosenki napełniającej pozytywną energią, sączą się z głośnika komórki. Dopiero po chwili wyciągam rękę, by nacisnąć odpowiedni klawisz. W pokoju momentalnie zalega przyjemna cisza, a ja mam ochotę wysoko naciągnąć kołdrę i dalej spać. Spoglądam jednak w okno i zauważam, że na niebie nie ma ani jednej chmury. Jesienią to niemal nigdy się nie zdarza. Kałuże nie wydają się okropne, a zimne podmuchy wiatru nie przeszkadzają aż tak bardzo. Bezchmurne niebo jest przebłyskiem kolorowego szczęścia w miejscu, gdzie swoje rządy sprawuje z pozoru ponura jesień. Nie chcąc marnować ani jednej minuty, w której może spotkać mnie szczęście, z uśmiechem podrywam się z łóżka i wchodzę do garderoby.
Przez chwilę jedynie lustruję wzrokiem kolejne rzędy idealnie poskładanych bluzek, spodni i sukienek. W końcu chwytam w dłonie pierwsze rzeczy, które przykuły moją uwagę. Nie wierzę we wszystkie przesądy jak czarne koty przebiegające przed nogami czy przechodzenie pod drabiną. Mam za to swoją własną wizję, w której nasze życie usłane jest znakami zwiastującymi nadchodzące chwile szczęścia. Tak jak to bezchmurne niebo czy kolorowe ubrania, na które od razu zwróciłam uwagę. Nie zamierzam się zastanawiać, czy to ma jakikolwiek sens. Wiara umila każdy dzień. Nawet jeśli jest bezpodstawna, czemu mam ją odrzucać i przez to czuć się mniej szczęśliwa?
Tańcząc do muzyki, której nikt nie słyszy, wbiegam do łazienki. Biorę szybki, zimny prysznic, który pobudza krążenie krwi. Przynajmniej wydaje mi się, że coś takiego mówiono na biologii. Wtedy, na lekcji, całkowicie pochłonęło mnie szkicowanie drzew za oknem. Doskonale pamiętam, że dostałam uwagę za nieskupianie się na lekcji, a rodzice za karę nie pozwolili mi wychodzić z domu przez tydzień. Ale właściwie mieli rację – szkoła jest od tego, by się uczyć, a nie rysować.
Niedokładnie suszę włosy i zbiegam po schodach, chwyciwszy jeszcze torbę leżącą pod ścianą. Mam ochotę zjechać po poręczy, ale wiem, że mama bardzo tego nie lubi. Kiedy jestem już na dole, zauważam jednak że nie ma jej w domu. Chwytam szklankę z gęstym sokiem, który pospiesznie wypijam i czytam liścik pozostawiony na kuchennym stole. Mama wyszła wcześnie rano do pracy i prawdopodobnie nie wróci na noc, więc mam kupić sobie coś na obiad za pieniądze pozostawione na lodówce.
Wzdycham tylko i odkładam szklankę do zlewu. Zabieram pieniądze i chowam do portfela, choć tak naprawdę nie są mi potrzebne. Mam swoje własne konto, na które rodzice co miesiąc wpłacają pewną kwotę. Chyba chcą w ten sposób wynagrodzić mi fakt, że tak często nie ma ich w domu. Wcale nie potrzebuję aż tyle pieniędzy, wydaję niewielką część tego, co otrzymuję. Moje oszczędności rosną nieustannie, a ja nawet nie mam pomysłu, na co mogłabym je przeznaczyć.
Zamykam dom na klucz i w pośpiechu ruszam w stronę szkoły. Jest już dosyć późno, zresztą nigdy nie należałam do osób punktualnych i na lekcję zawsze zdążam na ostatnią chwilę. Przyspieszam kroku jeszcze bardziej, gdy zauważam, że do dzwonka pozostało zaledwie pięć minut. Nie mam ochoty biec, ale po chwili zaczynam truchtać, aby nie spóźnić się po raz kolejny. W końcu docieram do szkoły i pospiesznie wchodzę do środka.
Idę korytarzem z torbą przewieszoną przez ramię. Niektórzy witają mnie skinieniem głowy, przyjaznym uśmiechem, a inni podbiegają, by mnie uściskać. Znam większość mijanych osób, właściwie niemal z każdym uczniem w szkole zamieniłam choćby zdanie.
Kiedy ogląda się filmy o licealnej młodzieży, wśród nich znajduje się grupa popularnych osób. Zazwyczaj dzielą się one na dziewczyny, które zostają królowymi oraz ponurych i imprezowych buntowników, którzy łamią zakazy i dzięki swojej inności pozostają widoczni na tle innych. Chociaż wydaje się, że to przerysowana sytuacja stworzona na potrzeby fabuły, to nie znam żadnej szkoły, w której sytuacja wyglądałaby inaczej. Zawsze znajdzie się choć kilka jednostek, których imię znają wszyscy. Jedna z takich osób to ja.
Jestem popularna, ale w dość nietypowy sposób. Nie rozmawiam jedynie o imprezach, ubraniach czy chłopakach. Nie chwalę się wszystkim, ile ostatnio wypiłam i ile papierosów zdołałam wypalić w jeden wieczór. Nie uważam także, że szkoła jest bezużyteczna i liczy się tylko zabawa oraz zawieranie nowych znajomości. Właściwie nad książkami spędzam mnóstwo czasu, a oceny mam tak dobre, że śmiało można by mnie nazwać „kujonem”. Nikt jednak tego nie robi. Może właśnie dlatego, że nie obraża się popularnych.
To, że szkoła się dla mnie liczy, nie jest jedyną rzeczą, która odróżnia mnie od innych rozpoznawalnych uczniów. Również moje ubranie nie odpowiada normom. Oczywiście, robię zakupy w markowych sklepach, ale bynajmniej nie wybieram najmodniejszych w danym sezonie spodni czy bluzki, którą każda dziewczyna koniecznie musi mieć. Nie pasuję do tej części szkolnej elity, która usiłuje udawać bunt, ubiera się kontrowersyjnie i pali po kątach w trakcie przerw. Nie jestem także jedną z farbowanych blondynek, które przez większość ludzi określane są mianem „plastików”. Znajduje się pomiędzy wszystkimi grupami popularnych osób, dryfuję gdzieś samotnie i tak naprawdę do żadnej nie pasuję, a mimo to wszyscy w szkole znają moje imię. Nie wpasowuję się nigdzie z bluzkami w bardzo wyrazistych kolorach i kilkunastoma plecionymi bransoletkami z ulubionego sklepu, które zawsze noszę na ręce. Potrafię ubrać się dziwnie, a mimo to inni zdają się mnie akceptować. Jak na przykład połączenie moich żółtych martensów i jaskraworóżowej, typowo dziewczęcej sukienki, którym zachwycało się wiele osób. A do tego nieco porwana torba z pacyfką. Żadna ze mnie hipiska, po prostu wyrazistość torby idealnie podkreśla moją osobowość.
Nie wiem, czemu jestem popularna, skoro tak bardzo odstaję od wszystkich norm. Zbyt odważnie okazywana oryginalność zazwyczaj nie jest ceniona. A mimo to mogę liczyć na przyjazną rozmowę z każdym uczniem spotkanym na korytarzu, z każdą popularną dziewczyną palącą papierosy w kącie i każdą farbowaną blondynką. I właściwie nie rozumiem tego, bo nie jestem ideałem, który wszyscy powinni lubić. Nie potakuję głową na każde usłyszane słowa, umiem się sprzeciwić i wyrazić swoje zdanie, ale jednocześnie zawsze próbuję znaleźć wspólny temat do rozmowy.
Renée twierdzi, że dzieje się tak, bo jestem „urocza”. Krzywię się zawsze, słysząc to określenie. Przyjaciółka uważa, że mój zachwyt drobnymi szczegółami i umiejętność dostrzegania w każdym czegoś godnego podziwu, sprawia, że ludzie lgną do mnie. Możliwe, że w tych uprzejmych rozmowach kryje się wiele fałszu, że mnóstwo ludzi obgaduje mnie za plecami. Właściwie to bez znaczenia. Nie potrzebuję popularności, która tak na dobrą sprawę jest przereklamowana. Wystarczą mi moje dwie przyjaciółki. Cała reszta to i tak tylko przelotni znajomi. Gdy zmienimy szkoły, nasze drogi się rozejdą. Najwyżej raz czy dwa wybierzemy się gdzieś razem, a potem kontakt zaniknie i nawet nie wiadomo, czy skiniemy sobie głową na ulicy. Nie wiem, z iloma z tych ludzi będę się widywała jeszcze przez długie lata. Pewność mam jedynie co do dwóch przyjaciółek, na których zawsze będę mogła polegać.
Tak jak teraz, gdy mijam tłum, w którym kilka osób się ze mną wita – liczy się tylko Renée, której wołanie słyszę za plecami. Odwracam się i spoglądam prosto w piwne, roześmiane oczy przyjaciółki, którą ostatnio widziałam jakiś miesiąc temu, zanim wyjechała w odwiedziny do babci.
Nie zmieniła się ani trochę. Zresztą chyba trudno mówić o zmianach, bo miesiąc nie jest wcale długim okresem czasu. Nadal mam przed sobą dziewczynę z burzą czarnych loków. Uśmiecha się szeroko, a jej oczy błyszczą. Ubrana jest w obcisłe dżinsy i luźną, zwiewną bluzkę. Renée wygląda naprawdę ładnie i stwierdzam, że ten kto powiedział, że uśmiech dodaje uroku, miał całkowitą rację.
Jakiś chłopak zerka na moją przyjaciółkę, ale ona tego nie dostrzega. Zresztą i tak upierałaby się, że to spojrzenie było przeznaczone dla mnie. Renée uważa się za grubą i nie słucha, gdy tłumaczę, że chłopakom podobają się dziewczyny o prawidłowej wadze, a nie nieco zbyt kościste jak ja. Nie wyglądam może jak anorektyczka, ale z pewnością nie zaszkodziłoby, gdybym trochę przytyła.
– Joslyn! Nie widziałam cię chyba ze sto lat!
Renée mocno mnie przytula. Kilka osób uśmiecha się, słysząc entuzjazm w głosie mojej przyjaciółki. Zresztą trudno go przegapić – dziewczyna krzyczy niemal na całą szkołę.
– Nie wyobrażasz sobie, jak strasznie nudziło mi się u babci. Wiem, że niby jest tam ogromna plaża, w końcu to Miami, ale i tak mogłam tylko przyglądać się tym przystojniakom, którzy w życiu by do mnie nie zagadali. No i wiesz, głupio mi było się przy nich pokazać w stroju kąpielowym, bo na pewno widują tam szczupłe dziewczyny, a nie takie jak ja… Tęskniłam za wami każdego dnia, naprawdę, za tobą i za Cassie. Boże, ile czasu straciłam! Pewnie tyle się tu działo!
– Brakowało mi twojego słowotoku przez ostatni miesiąc – uśmiecham się lekko. Dobrze jest znów widzieć nieco roztrzepaną i jak zwykle rozgadaną Renée. – Ale teraz chyba już muszę iść, zaraz będzie dzwonek…
Spoglądam na zegarek i w tej samej chwili słyszę głośny okrzyk zdziwienia i piski radości przyjaciółki. Podnoszę wzrok i widzę, że Renée ściska kompletnie zaskoczoną Cassie. Jej blond włosy związane w kitek nieco się czochrają, gdy dziewczyny padają sobie w objęcia.
–Tak bardzo się stęskniłam!
Cassie unosi kąciki ust i poprawia ramiączko koszulki, które nieco zsunęło się z jej ramienia. Jest ubrana w męskie szorty sięgające kolan i obcisłą koszulkę na ramiączkach. Można dzięki temu podziwiać jej umięśnione nogi i ramiona. Cassie często ubiera się na sportowo, bo większość czasu spędza na treningach siatkówki. Zajmują jej po kilka godzin dziennie i niedawno nawet pojawiła się szansa, by dziewczyna wzięła udział w stanowych mistrzostwach nastoletnich siatkarek. Co prawda to jeszcze nic pewnego – Cassie musi przejść ostatnie eliminacje, ale ja wiem, że na pewno się uda. Nieraz widziałam, jak blondynka gra i nawet chłopcy nie dawali jej rady.
Tłum zaczyna popychać nas w głąb korytarza i musimy się rozdzielić. Ja i Cassie idziemy na angielski, Renée tymczasem udaje się na lekcję biologii. Macha do nas jeszcze i krzyczy, że porozmawiamy w czasie lunchu. Dobrze jest znów spotkać tą zwariowaną, czarnowłosą dziewczynę. O ile do tej pory chętnie chodziłam do szkoły, to teraz, gdy Renée wróciła, będę pojawiać się na lekcjach z jeszcze większą przyjemnością. Nie oznacza to oczywiście, że czerpię ogromną radość z nauki. Po prostu dzięki Cassie i Renée każde miejsce jest ciekawe.
Angielski zaczyna się jak zawsze. Zajmujemy ławki i po chwili do klasy wchodzi nasz nauczyciel. Ma na sobie nieco wytartą marynarkę, a siwe włosy sterczą w nieładzie. Wiele osób w pośpiechu przegląda swoje notatki w obawie przed jedną z jego słynnych niezapowiedzianych kartkówek. Ja tymczasem tylko siedzę i przyglądam się wszystkiemu z uśmiechem. Mężczyzna nie wydaje mi się aż tak surowy, jak postrzegają go inni. Jest chyba po prostu bardzo samotny i zmęczony życiem. Ale wiele osób twierdzi, że przeceniam ludzi, przypisując im zbyt wiele pozytywnych cech. W każdym razie nie obawiam się kartkówki, bo uczyłam się w domu przez godzinę, jak oczekiwali tego rodzice. Mama co prawda nie pilnowała mnie, pracując w kuchni, ale i tak zrobiłam to, co powinnam, czyli spędziłam wieczór z notatkami z angielskiego.
W tym momencie słyszę znaczące kaszlnięcie i spoglądam w bok. Zauważam, że patrzy na mnie Shane Lorens. Jest to chłopak o szaro-niebieskich oczach i brązowych włosach. Mamy razem kilka wspólnych zajęć, ale do tej pory nigdy z nim nie rozmawiałam. Jestem więc nieco zdziwiona tą nagłą próbą zwrócenia na siebie mojej uwagi. Spoglądam na chłopaka w zamyśleniu, a on lekko się uśmiecha. Moim oczom ukazują się dwa rzędy prostych i idealnie białych zębów, w policzkach pojawiają się malutkie dołeczki, a szare tęczówki świecą, jakby skrywały jakiś sekret. Brązowa czupryna tylko dodaje Shane’owi uroku. Chłopak jest dosyć przystojny, choć daleko mu do rozchwytywanych w szkole nastolatków.
– Czemu nie uczysz się do kartkówki? Czyżbyś jako jedyna w klasie nie bała się nauczyciela? – Shane odzywa się do mnie chyba po raz pierwszy w życiu. Jego głos jest dosyć niski i przyjazny.
– Po prostu uczyłam się w domu – odpowiadam i czuję się głupio. Nie chcę, by Shane pomyślał, że cały czas poświęcam na naukę. Ale taka właśnie jest prawda – wychodzę czasem na imprezę albo na zakupy, ale nauka zawsze stoi na pierwszym miejscu. Poza tym od kiedy to obchodzi mnie czyjekolwiek zdanie?
– No tak, w końcu ty jesteś tą niezwykle mądrą Joslyn Howard. Mam nadzieję, że w takim razie będziesz mi podpowiadała na sprawdzianie.
Uśmiecha się przyjaźnie, a ja odpowiadam tym samym. Cieszę się, że Shane pamięta, jak się nazywam. W tej szkole wie to chyba każdy, a mimo wszystko ten fakt sprawia mi ogromną przyjemność. Shane nie należy może do chłopaków uznawanych za najlepsze partie w szkole. Utrzymuje się raczej gdzieś po środku, wśród przeciętnych. Ale to nie ma znaczenia, skoro jest bardzo miły. Nie chodzi o to, że mi się podoba. Po prostu lubię, gdy chłopcy najzwyczajniej w świecie przyjaźnie mnie zagadują, nie tylko po to, by zaproponować wspólne wyjście po szkole.
Kiwam głową na znak, że zgadzam się na propozycję Shane’a i będę mu podpowiadała, ale patrząc na twarz nauczyciela, wiem, że tego dnia kartkówki nie będzie. Nie mylę się – już po chwili zaczynamy omawiać kolejny temat lekcji.
Skupiam się na słowach nauczyciela i z uwagą notuję w zeszycie. Ręka nieco mnie boli od sumiennego sporządzania notatek, ale właściwie zdążyłam już przywyknąć. W końcu jestem dziewczyną, która usiłuje sprostać oczekiwaniom rodziców i uczy się pilnie. Wolałabym błądzić myślami gdzieś daleko albo wyglądać przez okno i podziwiać piękno natury. Ale nie to należy robić, rodzice byliby rozczarowani. Skupiam się więc na nieco nudnym temacie lekcji.
Po chwili moje uważne sporządzanie notatek zostaje brutalnie przerwane, gdy z zamyślenia wyrywa mnie kopnięcie w kostkę. Napotykam spojrzenie Cassie siedzącej w ławce obok. Przyjaciółka rozgląda się wokół, sprawdzając, czy nikt nie patrzy, a potem podaje mi liścik.
O co chodzi? Flirtujesz z Shanem Lorensem? Czemu akurat on? Jest raczej… zwyczajny.
 Spoglądam na Cassie ze zdziwieniem. Nie flirtowałam z Shanem. On po prostu był miły. Wielu chłopaków w szkole mnie podrywa i czasami rzeczywiście z nimi flirtuję. Ale nie z Shanem, to była zwykła rozmowa. Poza tym chłopak wcale jest zwyczajny. Po prostu nie należy do popularnych, a według mnie w popularnych chłopcach nie ma nic interesującego. Zazwyczaj traktują dziewczyny przedmiotowo albo są mało inteligentni.
Nie flirtuję. Tylko rozmawialiśmy. Zwykła pogawędka o szkole.
Spoglądam na nauczyciela. Notuje coś na tablicy i kompletnie nie zwraca uwagi na klasę. Podaję więc liścik Cassie i z wyrzutami sumienia myślę o otwartym zeszycie, w którym powinnam dalej pisać.
Odpowiedź przychodzi bardzo szybko.
Taa… jasne. Dlatego teraz twój nowy kolega bez przerwy się na ciebie patrzy.
 Spoglądam na Shane’a i rzeczywiście napotykam jego spojrzenie. Szybko odwracam wzrok, nie wiedząc, co robić. Pomimo bycia popularną, w takich sytuacjach staję się bardzo nieśmiała. Nie wiem, jak się zachować, gdy chłopak mnie obserwuje, pomimo tego, że nie zdarza się to po raz pierwszy. Bezradnie wbijam wzrok w zeszyt. Lepiej słuchać nauczyciela i skupić się na lekcji. Przecież muszę sporządzać notatki! Chwytam długopis i zabieram się do pisania.
Pomimo tego, że przez cały czas uważnie słuchałam nauczycieli, lekcje upływają szybko. Nadchodzi pora lunchu i wreszcie mogę posłuchać radosnej paplaniny Renée. Przyjaciółka żywo gestykuluje, opowiadając o kolejnych chłopcach spotkanych na plaży.
– To na pewno byli ci mega popularni z najwyższej półki – wzdycha.
– Według mnie, nie ma co zawracać sobie takimi głowy. Ci zwyczajni są lepsi – wtrącam pomiędzy kolejnymi kęsami jabłka.
– O nie! Moja superpopularna przyjaciółka zwariowała! – krzyczy Renée i kiedy w naszą stronę obracają się głowy niemal wszystkich uczniów, wybuchamy śmiechem. – Zdążyłam już zapomnieć, że jesteś nienormalna.
– Ty też nie jesteś uosobieniem normalności – uśmiecha się lekko Cassie. – Przez twoje entuzjastyczne okrzyki Danielle właśnie piorunuje nas wzrokiem.
Wszystkie trzy w tym samym momencie spoglądamy kilka stołów dalej i dostrzegamy parę zielonych oczu, które bacznie nas obserwują.
W całej szkole jest tylko jedna osoba, której obecności nie potrafię znieść. To właśnie Danielle Sullivan. Próbowałam być dla niej miła, dostrzec jakieś pozytywne cechy jej charakteru, ale nie jestem w stanie. To typowa dziewczyna, która nachalnością i zbyt wielkimi staraniami zdobyła popularność. Chyba wydaje jej się, że stanowię dla niej konkurencję, bo zdaje się mnie nienawidzić. Właściwie to Danielle nie toleruje nikogo, poza swoją wierną świtą. Potrafię jednak prowadzić przyjazne rozmowy z każdą z przyjaciółek dziewczyny, ale nie z nią samą. Może dlatego, że znajome Danielle wcale nie są do niej podobne. Gdy tylko się oddalają, dziewczyna zaczyna opowiadać o ich bezużyteczności, jakby były przedmiotami, a nie żywymi ludźmi.
Danielle ma małe, zielone oczy i sięgające nieco za ramiona włosy pofarbowane na ognisty rudy. Jeśli chodzi o budowę ciała, dziewczyna cierpi na lekką nadwagę. Niedużą, jakieś pięć czy dziesięć kilogramów ponad normę. Dzięki temu ma większe krągłości niż wszystkie szczupłe dziewczyny. Danielle nieustannie irytuje mnie swoim gadaniem. Jej samoocena jest tak wielka, że nie wiem, jak w ogóle ego tej dziewczyny mieści się w jakimkolwiek pomieszczeniu. Wierzy, że jest niezwykle chuda, właściwie to, że ma ogromną niedowagę, że wszyscy chłopcy za nią szaleją, a dziewczyny podziwiają. I doprawdy nie rozumiem w jaki sposób takim zachowaniem rzeczywiście przyciąga chłopców. Może to dzięki tej niezachwianej pewności siebie.
– Może jej pomachamy? – pyta Cassie z mściwym uśmiechem i unosi rękę. Danielle tylko unosi brwi i odwraca wzrok, a moja przyjaciółka na ten widok przewraca oczami. Nawet nie próbuje ukryć, że nie lubi rudowłosej. Zresztą Danielle również nie sprawia wrażenia, jakby chciała udawać przyjaciółkę Cassie.
– No proszę, od razu znalazła sobie lepsze zajęcie i przestała się gapić – mruczy z zadowoleniem Cassie, a ja na te słowa lekko się uśmiecham. Całości dopełnia jeszcze donośny śmiech Renée. Dobrze jest mieć wreszcie przyjaciółki w komplecie.


Po szkole udaje mi się namówić dziewczyny na spacer po lesie. Kocham las, mogłabym chodzić jego ścieżkami przez długie godziny i tylko wsłuchiwać się w śpiew wiatru, wypatrywać wiewiórek skaczących po drzewach oraz wdychać zapach leśnego poszycia. W przeciwieństwie do mnie, Cassie i Renée wcale nie zachwycają się pięknem otaczającego nas świata. O wiele bardziej pochłania je rozmowa i radość z tego, że znów jesteśmy razem.
– No dobrze, Cassie, zaczęłaś mówić o jakimś chłopaku – wtrąca Renée i ze śmiechem wskakuje w kałuże, ochlapując nas wszystkie.
– Tak… Kojarzycie Tylera z drużyny siatkarskiej?
 – Tego przystojnego ciemnowłosego chłopaka, za którym ugania się pół naszej szkoły? – pytam z niedowierzaniem.
– Tak, właśnie tego. Na początku myślałam, że jest jednym z tych zapatrzonych w siebie popularnych idiotów. Ale rozmawiałam z nim trochę i zmieniłam zdanie…
– Tyler wpadł w oko naszej Cassie! – wykrzykuje Renée. Przez jej krzyk wystraszone ptaki podrywają się do lotu. Widząc to, głośno śmieję się.
Cassie zaprzecza, ale jej uśmiech mówi sam za siebie. To ten specjalny rodzaj uśmiechu, którego nie da się powstrzymać, który sam ciśnie się nam na usta i sprawia, że mamy ochotę głośno się śmiać. Płynie w nas wtedy pojedyncza fala szczęścia, która rozchodzi się od twarzy aż po same koniuszki palców i wypełnia ciało nieposkromioną radością.
W czasie drogi powrotnej razem z Renée wścibsko wypytujemy o szczegóły rozmowy z Tylerem. Cassie jest nieco zawstydzona, ale chętnie dzieli się z nami informacjami na temat chłopaka. Jej entuzjazm jest zaraźliwy i wchodząc do domu, nadal czuję ogromną radość oraz chęć, by głośno się roześmiać. Trochę szczęścia ulatuje ze mnie w chwili, gdy wita mnie jak zwykle tylko głucha cisza. No tak, przecież mamy nie ma…
Zauważam jednak buty ojca na wycieraczce i jego płaszcz zawieszony na wieszaku. Podbiegam i przytulam twarz do szarego materiału. Pachnie znajomo, tatą. Czuję się niezwykle szczęśliwa, mam ochotę skakać, tańczyć. A najbardziej chciałabym po prostu mocno wyściskać ojca i opowiedzieć, co działo się przez kilka tygodni, kiedy on przebywał na planie najnowszego filmu gdzieś w Europie.
Zamaszystym ruchem otwieram drzwi do sypialni rodziców i dosłownie w ostatniej chwili udaje mi się je przytrzymać, by nie uderzyły w ścianę. Mam tacie tak wiele do opowiedzenia! Na pewno będzie dumny z mojej oceny z trygonometrii. Mama była zajęta, gdy się tym chwaliłam, ale tata ma teraz wolne, na pewno ze mną porozmawia.
Zauważam, że ojciec śpi. Kołdra unosi się miarowo z jego kolejnymi oddechami. No tak, przecież podróż z Europy musiała być męcząca. Tata ciężko pracował przez wiele tygodni. Pracował dla mamy i dla mnie. Teraz musi odpocząć.
Udaję się do swojego pokoju, by nie zbudzić taty i sama również wślizguję się pod kołdrę. Z uśmiechem patrzę przez okno na księżyc częściowo skryty za chmurami. Jest piękny. Wszystko jest piękne, a ja czuję się szczęśliwa. Szczęśliwa, że Renée wróciła, że Cassie ktoś się spodobał, że Shane był miły, a przede wszystkim, że tata wrócił. Nie jestem zła, że śpi, skoro jest zmęczony. Ale jutro usiądziemy przy gorącej herbacie i będziemy długo rozmawiać.
Bo jutro przecież też jest dzień.

~*~

Postanowiłam jednak zamieszczać rozdziały w całości, bo dzielenie ich na dwie części jest chyba bez sensu. Może i rozdział nie odstrasza wtedy swoją długością, ale za to zanim ukazuje się druga połowa, pewnie większość osób zapomina, co działo się na początku . Tak więc mam nadzieję, że mimo wszystko nie wszyscy zniechęcą się długością kolejnych postów i znajdzie się chociaż kilka osób, które dalej będą czytać moje opowiadanie. Dziękuję też wszystkim za miłe komentarze pod poprzednimi postami - to dzięki Wam mam więcej zapału do pisania!



6 komentarzy:

  1. Naprawdę uwielbiam Twój styl pisania. Myślę, że poprawi się jeszcze bardziej - opisy w każdym razie masz genialne.
    Prawdę powiedziawszy ten optymizm Joslyn nieco mnie zaczyna wkurzać, ona jest już niemal śmieszna z tym. No ale cóż, każdy ma swój charakter, a jej wykreowałaś bardzo dokładnie i obrazowo :) Fajnie, że dziewczyna nie wykorzystuje swojej pozycji finansowej a także sympatii rówieśników i pozostała po prostu sobą, z własnym sposobem na życie. Przyjaciółki także ma bardzo zgrane. Jeśli zaś chodzi o Danielle, sądzę, iż kieruje nią wyłącznie zazdrość - innej opcji nie widzę. Odnoszę wrażenie, że nie bez powodu wprowadziłaś jej postać; może kiedyś dojdzie do jakiejś konfrontacji?
    No i oczywiście bardzo interesuje mnie Shane! Mam nadzieję, że znajomość jego i Joslyn z czasem się rozwinie... :)
    Czekam na ciąg dalszy :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajnie! Znowu ;)
    Podobają mi się Cassie i Renée! Są sympatyczne!
    Fajnie, że wprowadziłaś postać Shane'a! sądzę, że nie przypadkiem rozmawia z Joslyn i, że coś z tego wyjdzie! Miło przeczytać kolejny rozdział. I wcale nie odstrasza długością nie martw się!

    U mnie też pojawił się nowy rozdział więc zapraszam!

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. No wreszcie coś zaczęło się dziać! :D Ten chłopak mi się spodobał ~ ! niech będą razem xD :D No i jakoś niepokoi mnie ta rodzina tej dziewczyny., nielubię jej matki już, ale ojca mam nadzieję, ze polubię :D Zbytnio są skryci i nie mają czasu dla dziecka :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Shane jak ten aktor? Chyba ten co grał w "Szkole uczuć" ma tak na imię.
    Czasy szkolne już dawno za mną, ale postaram się jakoś wczuć w ten klimat.
    Przedstawiłaś dziewczynę z kompleksami co kumpluje się z siatkarką, a do tego pannę MamWielkieEgo. Ta ostatnia zaciekawiła mnie najbardziej i mam głośne nadzieje, że nie zrobiłaś z niej tej wrednej Maryśki co nie ma drugiego dna i jest jednolita.
    A twoja bohaterka to coś zażywa? Aż chce mi się jej zapytać o namiar na tego dilera (taki żart). Obawiam się, że trzeba coś ćpać świadomie, albo mieć coś dolewane do herbaty, by być taką wieczną, niepoprawną optymistką.

    OdpowiedzUsuń
  5. Koleżanek bohaterki zbyt nie lubię i nie jestem pewna czy polubię. Może dlatego, że wydają mi się sztuczne i mam wrażenie, że lada chwila zdradzą w czymś J, a może dlatego, że z doświadczenia wiem, że te szkolne koleżanki, to za długo się później nie utrzymują.
    Boże, ona jest tak dobrze nastawiona do wszystkiego, że aż nie mogę uwierzyć. Momentami, to mi nawet zajeżdża taką gadką psychologów mydlących oczka "ludzie są dobrzy, świat jest dobry, musisz wierzyć, wiara czyni cuda, blablabla". Jos żyje w wyimaginowanym świecie, naprawdę i to przykre. Na początku jeszcze mi coś świtało, że może ona przeszła jakąś traumę i wmawianie sobie, że wszystko jest dobre, to był jej rodzaj histerycznego tłumaczenia samej sobie, żeby się nie załamać, ale z tego co widzę, to nie. Ale mimo wszystko, dziewczyna wzbudza sympatie. Choć jak na razie, moja sympatia jest jeszcze niepewna.
    Chciałam jeszcze coś napisać, ale zanim zaczęłam, to już zapomniałam co, więc lecę dalej

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzień dobry. Trochę mnie nie było u siebie, u innych, ale powoli wracam do blogowego życia.
    Uwielbiam ten cytat, co umieściłaś na początku. Taki pozytywny i trochę głębszy zarazem.
    Tu głupi budzik, czytam o klawiszach, a przed oczami mam nie budzik, a pianino i piękne dźwięki... Chyba się dziwnie zamarzyłam, więc pora zmienić podkład muzyczny (nigdy nie czytam ani nie piszę w ciszy) i skupić na lekturze.
    Niewychodzenie z domu przez tydzień? No nieźle... i to tylko za rysowanie i jedną uwagę, pewnie nie jakąś szczególnie ważną (na przykład o niskiej wartości przy systemie punktowym).
    Czuję, że spodobałby mi się sposób ubierania głównej bohaterki (ajć, zapomniałam, jak się nazywa).
    Jak inni, też mam mieszane uczucia co do znajomych...
    Miłego dnia,
    mendoid Corteen

    OdpowiedzUsuń