sobota, 15 września 2012

# Koszmar na jawie: Rozdział 3. Nieokreślone uczucie



Co to jest szczęście? Innych uczynić szczęśliwymi. Co to jest radość? Innym sprawić radość
~ Wilhelm Keppler

            Gdy następnego dnia wcześnie wstaję i w piżamie zbiegam do kuchni, widzę tatę siedzącego przy stole. Szeroki uśmiech pojawia się na mojej twarzy i czuję, jakby każdy centymetr promieniował radością. Ojciec siedzi ze spuszczoną głową, czytając gazetę, a w ręce ściska kubek z parującą kawą. Jest tak, jak zawsze, gdy tata wreszcie wraca do domu. Bardzo brakowało mi jego obecności przy stole. Tak dawno nie widziałam jego błękitnych oczu i włosów mieniących się tysiącem odcieni brązu, dokładnie jak moje. Nie miałam okazji poczuć zapachu wody po goleniu, ani zaznać uścisku silnych ramion. Teraz wystarczy, że podbiegnę, przytulę się i wszystko będzie jak dawniej, jak dwa miesiące temu, gdy widziałam tatę po raz ostatni. Co prawda w ciągu tego okresu czasu niekiedy przylatywał do domu, ale zazwyczaj spał, gdy wracałam ze szkoły, a rano już go nie było. W końcu wrócił na dłużej.
– Tato! – podbiegam do niego i mocno przytulam. I rzeczywiście, czuję uścisk silnych ramion oraz zapach wody po goleniu. Dłuższy kosmyk jego włosów łaskocze mnie w twarz, ale zupełnie mi to nie przeszkadza.
– Joslyn, nie widziałem cię tak dawno… – tata przygląda mi się z uśmiechem, gdy siadam naprzeciwko. – Chyba trochę urosłaś przez te dwa miesiące.
– Możliwe, ale niedużo. Przynajmniej nie wydaje mi się – odpowiadam szerokim uśmiechem i w jednej chwili wstaję, żeby nastawić wodę na herbatę i zrobić sobie kanapkę.
W kuchni zaczyna panować cisza. Na początku kompletnie mi to nie przeszkadza. Słychać jedynie niemrawy szum czajnika, stukot drzwi od lodówki, gdy otwieram ją, by wyjąć ser i pomidora, a następnie, gdy ponownie ją zamykam. Cieszę się samą obecnością taty, właściwie wydaje się, że nic więcej nie jest mi potrzebne do szczęścia, ale już po chwili dochodzę do wniosku, że wolałabym z nim porozmawiać i nadrobić stracony czas.
Odnoszę wrażenie, że tata nie zamierza się odzywać, więc, gdy tylko zalewam herbatę wrzątkiem, siadam znów naprzeciw niego i z uśmiechem pytam:
– Jak było w pracy? Wszystko się udało?
Wzdycha przeciągle i odrywa wzrok od gazety.
– Jak zwykle pełno problemów. Niektórzy aktorzy są bardzo nieodpowiedzialni. Mylili swoje role i dlatego wyjazd się przeciągnął. Naprawdę, jeśli zatrudniamy najlepszych i płacimy im ogromne pieniądze, to mogliby się trochę przyłożyć. A oni zamiast tego spóźniają się na plan filmowy. Raz nawet część obsady upiła się w nocy i następnego dnia nie była w stanie pracować.
– Ale wszystko się w końcu udało? – pytam. Jestem trochę zdezorientowana. Myślałam, że tata zacznie wychwalać Europę, powie o ciekawych miejscach, które zdołał zwiedzić i świetnych ludziach, których poznał. Tymczasem on zachowuje się, jakby taki wyjazd był najgorszą rzeczą na świecie.
– Mhm – odpowiada i znów wbija wzrok w gazetę.
Bębnię nerwowo palcami o kubek. Chciałabym powiedzieć coś jeszcze, jakoś kontynuować rozmowę, ale tata uciął temat. Zaczynam się wiercić, a cisza coraz bardziej mi przeszkadza. Wyobrażałam sobie, że nadrobimy stracony czas i będziemy długo rozmawiać przy śniadaniu, śmiać się i cieszyć swoją obecnością, a potem jak zwykle spóźniona pobiegnę do szkoły.
– A jak tam w szkole? – odzywa się nagle tata. Właściwie to jego standardowe pytanie po powrocie z podróży. Teraz zadał je chyba tylko dlatego, że zauważył moje zniecierpliwienie.
– Świetnie! Napisałam test z trygonometrii na sto procent, wiesz? Uczyłam się dużo, chociaż wcale mi się nie chciało, ale pomyślałam, że będziesz ze mnie dumny, kiedy się dowiesz i to mnie zmotywowało…
– Oczywiście, że jestem z ciebie dumny – odpowiada, a ja czuję się szczęśliwa. Wiedziałam, że doceni moją ciężką pracę.
W tym momencie znów zalega nieprzyjemna cisza. Chciałabym porozmawiać o czymś z tatą, ale za każdym razem, gdy wspominam o jego pracy, on wzdycha i ucina temat, a kiedy mówię coś o sobie, wydaje się znudzony i spogląda na gazetę. Nie próbuję nawet poruszać kwestii piękna liści jesienią czy cudownego lotu ptaków, który niedawno miałam okazję podziwiać. Wiem, że tata jest realistą, tak samo jak mama i nie dostrzega w zwykłych sprawach niczego szczególnego. Nie przeszkadza mi to, bo każdy człowiek jest inny, ale brakuje mi rozmowy, a tymczasem nie potrafię znaleźć żadnego tematu, który zdawałby się interesować ojca.
– A jak tam twoje znajome? – pyta, gdy już zdążam się poddać i milknę.
– Świetnie! Renée wróciła niedawno z Miami, a Cassie prawdopodobnie dostanie się do stanowej reprezentacji siatkówki…
–  Renée i Cassie? – powtarza na głos, jakby nie mógł sobie przypomnieć o kim mówię. – Myślałem raczej o tych dwóch miłych blondynkach, które czasami bywały w naszym domu. Jak one miały na imię… Jane i…
– Tato, ostatni raz rozmawiałam z nimi jakieś trzy lata temu – mówię cicho.
Czuję smutek, który pojawia się gdzieś w moim sercu i powoli wyciąga swe macki, by opanować całe moje wnętrze. Jakoś udaje mi się go odepchnąć, chociaż na chwilę. Nie jest to jednak łatwe. Dziewczyny, o których wspomniał tata, nigdy nie były moimi przyjaciółkami. To córki znajomej mojej mamy, z którymi za wszelką cenę chciała mnie zaprzyjaźnić tylko dlatego, że pochodziły z bogatego domu. Potrafiłam z nimi rozmawiać, znajdywałyśmy wspólne tematy, ale to były zapatrzone w siebie popularne dziewczyny ponad wszystko ceniące przystojnych chłopców i markowe ubrania. Mogły zostać moimi koleżankami, ale przyjaźń była niemożliwa. Gdy kiedyś powiedziałam o tym mamie, nie kryła oburzenia. Ale to miało miejsce trzy lata temu, teraz nie mam z tymi dziewczynami nic wspólnego. Trochę smuci mnie fakt, że tata tak mało wie o moim życiu. Ale przecież ciągle wyjeżdża, oczywiste, że nie może poświęcać mi tyle uwagi, ile bym chciała.
– Hmm – tata wydaje się trochę zmieszany. – Wiesz co? Może masz ochotę się wybrać ze swoimi nowymi przyjaciółkami na zakupy? Dam ci trochę pieniędzy, żebyś mogła z nimi pochodzić po sklepach.
Wciska mi do ręki trzy banknoty studolarowe, jakby te kawałki papieru miały wszystko zrekompensować – brak jego uwagi, ciągły brak obecności… Ale już po chwili uśmiecham się lekko i całuję tatę w policzek, by w ten sposób podziękować. Przecież widzę, że czuje się niezręcznie, że ma wyrzuty sumienia. Nie powinnam być smutna, tata na pewno zechce  nadrobić stracony czas.
Wybiegam z domu w doskonałym humorze, choć jak zwykle do lekcji pozostało zaledwie kilka minut. Powinnam biec, ale zamiast tego tylko podskakuję, lądując prosto w kałużach. Krople moczą moje cienkie czarne rajstopy, które tego dnia postanowiłam założyć, a w głowie słyszę karcący ton mamy, bo brudzę właśnie drogie, zamszowe buty. Postanawiam zetrzeć z nich błoto w szkolnej łazience, gdzie pewnie zaczepi mnie kilka dziewczyn, próbując nawiązać przyjazną rozmowę. I właściwie nie mam nic przeciwko. Lubię popularność nie ze względu na to, że wszyscy mnie znają, ale dlatego, że zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie miał ochotę ze mną porozmawiać.
Gdy wchodzę do szkoły, akurat rozlega się dźwięk dzwonka, który drażni moje uszy. Widzę, jak uczniowie nerwowo wyciągają książki z szafek, a potem w pośpiechu zmierzają do klas. Ja w tym czasie gnam do łazienki, modląc się w duchu, by nie stracić równowagi na wysokich obcasach.
– Hej, Joslyn, świetnie dziś wyglądasz – słyszę przyjazny głos jednej z popularnych dziewczyn. Ma na imię Sarah i właśnie wita mnie uśmiechem uczepiona ramienia swojego przystojnego chłopaka.
Witam się z nimi, dziękuję za komplement, ale nie mam czasu, by dłużej rozmawiać. Muszę jak najszybciej dotrzeć do łazienki. Zauważam, że nauczycielka trygonometrii już zmierza w stronę klasy, więc zmieniam gwałtownie kierunek i staram się jak najszybciej dostać pod drzwi od sali.
Przytrzymuję rękami niesforną spódnicę w kolorze jaskrawego turkusu, którą tata przywiózł z Paryża, gdzie ostatnio kręcone były zdjęcia do filmu. Bardzo spodobał mi się ten prezent – spódnica sięga kolan, ma mnóstwo tiulu, a jaskrawy kolor idealnie do mnie pasuje.
W ostatniej chwili wyprzedzam nauczycielkę. Mam przyspieszony oddech, serce bije mi nierówno i dziękuję w duchu nie wiadomo komu, że nie wywróciłam się na śliskiej podłodze. Okazało się, że tym razem zasada „ubieraj to, co przykuje twoją uwagę jako pierwsze” się nie sprawdziła –  to nie był żaden znak, raczej przekleństwo.
Siadam w ławce i uśmiecham się do chłopaka, który właśnie się ze mną przywitał. Ma na imię Sean i jest blondynem grającym w koszykówkę. Całkiem przyjemnie się z nim rozmawia. Wiele dziewczyn błądzi za nim rozmarzonym wzrokiem. Ja też uważam, że Sean jest sympatyczny, ale nie zdołał zawrócić mi w głowie na tyle, bym wzdychała do niego po nocach. To raczej jeden z wielu kolegów, do których nie czuję nic więcej.
– Znów spóźniona – uśmiecha się Sean.
– Tylko trochę – odpowiadam cicho, by nauczycielka mnie nie usłyszała. Właśnie rozpoczęła lekcję i zapisuje numery zadań na tablicy. – Wiesz przecież, że nie jestem punktualna…. A jak tam twój ostatni mecz koszykówki?
– Dobrze… ale wiesz co, Joslyn? Opowiem ci wszystko na jakiejś przerwie albo po szkole, bo widzę, jak co chwilę zerkasz na tablicę. Licz te zadania, nie przeszkadzam – uśmiecha się, a ja odwzajemniam ten gest. No tak, wszyscy wiedzą, że poważnie podchodzę do nauki. Miło, że Sean też o tym pamięta.
Otwieram zeszyt i zabieram się do pracy. Może i ostatnio dostałam dobrą ocenę ze sprawdzianu, ale teraz czuję, że znów niczego nie rozumiem. Najwidoczniej czekają mnie kolejne długie godziny spędzone w domu nad książkami. Wzdycham cicho, by nikt mnie nie usłyszał i po raz kolejny czytam polecenie zadania. Mam nadzieję, że nagle doznam olśnienia i zdołam rozwiązać kolejny matematyczny problem zapisany w podręczniku, którego tak bardzo nienawidzę.


Następną lekcją ma być angielski. Powoli idę w stronę klasy zatłoczonym korytarzem. Nie mam ochoty na dalsze siedzenie w szkole, chociaż to dopiero druga godzina. Wolałabym raczej pójść na spacer z przyjaciółkami albo spotkać się ze znajomymi. Tymczasem czeka mnie jeszcze sześć lekcji sumiennego notowania. Teraz muszę poświęcić przerwę na wyczyszczenie butów, chyba, że chcę spędzić więcej czasu z poczuciem, że wszyscy patrzą na moje obuwie. Co prawda nikt nie jest złośliwy i nie komentuje w żaden sposób tego, jak prezentują się buty, ale ja i tak pragnę jak najszybciej je wyczyścić. Tym bardziej, że właśnie dostrzegam na końcu korytarza rudą czuprynę Danielle. To chyba jedyna osoba w szkole, która byłaby zachwycona możliwością skrytykowania mnie.
Otwieram drzwi do damskiej łazienki i widzę, że wszystkie zlewy oblegają dziewczyny poprawiające makijaż. Oprócz tego kilka osób przebywa w pomieszczeniu jedynie dla towarzystwa, przez co jest bardzo tłoczno. Nie chcę na siłę się przepychać, dlatego wychodzę z powrotem na korytarz z nadzieja, że w innej łazience sytuacja nie będzie wyglądała podobnie. Muszę przyspieszyć, by w ogóle zdążyć wyczyścić buty na tej przerwie.
Idąc w pośpiechu, przypadkowo na kogoś wpadam. Pewnie wywróciłabym się, gdyby silne ręce mnie nie przytrzymały. Zaczynam pospiesznie przepraszać, śmiejąc się z własnej nieuwagi, a gdy podnoszę wzrok, napotykam spojrzenie szaro-niebieskich oczu Shane’a. Znowu zauważam, że błyszczą tajemniczo i chociaż tęczówki mają właściwie całkiem pospolity kolor, to jednak w oczach chłopaka jest coś niezwykłego.
– No tak, a ty jak zwykle gdzieś pędzisz, Joslyn – Shane wymawia moje imię inaczej niż wszyscy. Nie potrafię tego nawet sprecyzować, po prostu brzmi odmiennie, nie mam nawet pewności, czy to dobrze, czy może źle.
– Muszę wyczyścić buty – ruchem głowy wskazuję na ubłocony zamsz. Nadal czuję na ramionach ręce Shane’a i nie za bardzo wiem, jak się w tej sytuacji zachować
– Niech zgadnę, znów skakałaś w kałuże? – pyta. – Widziałem, jak kilka dni temu też to robiłaś, ale wtedy przynajmniej miałaś martensy i wracałaś już do domu.
Nie muszę odpowiadać. Lekki uśmiech, który pojawia się na mojej twarzy, mówi sam za siebie.
– Właściwie ciągle mnie zaskakujesz. W szkole wydajesz się taka spokojna, kiedy robisz te swoje notatki na każdej lekcji, a chwilę później widzę, jak z radością małego dziecka skaczesz po kałużach i uśmiechasz się do chmur.
– No tak, nie jestem do końca normalna. Moja mama nie wydaje się zbytnio zachwycona, gdy widzi, jak wracam cała w błocie albo spóźniona, bo się zapatrzyłam.
– To dobrze, normalni ludzie są nudni – stwierdza Shane, a ja nie mogę opanować kolejnego radosnego uśmiechu, który pojawia się na mojej twarzy.
Przygnębienie związane z brakiem porozumienia z tatą już zupełnie zniknęło. A to za sprawą zwykłej rozmowy z praktycznie obcym chłopakiem, dzięki jego uśmiechowi, którego nie sposób nie odwzajemnić. Ludzie zawsze tak na mnie działają, od razu zarażam się ich szczęściem, by potem móc przekazać je tym, którzy są smutni.
– Nie będę cię już dalej zagadywał, bo nie zdążysz wyczyścić butów. Masz tylko dwie minuty – Shane spogląda na zegarek i śmieje się, widząc przerażenie na mojej twarzy. – Idź, tylko znowu na kogoś nie wpadnij.
Macha mi jeszcze, a ja biegnę w stronę łazienki, czując, że kilka osób na mnie patrzy. Z różnych stron dobiegają mnie słowa powitania, ale nie mam nawet czasu, żeby odpowiedzieć. W końcu wpadam do toalety i z ulgą stwierdzam, że jeden zlew jest wolny. W pośpiechu zaczynam czyścić zamsz, w między czasie opowiadając dziewczynie obok o tym, jak udało mi się zabłocić obuwie. To jedna z koleżanek Danielle. W przeciwieństwie do rudowłosej jest bardzo miła i przyjemnie się z nią rozmawia.
Do klasy wpadam w ostatniej chwili, tuż przed tym, nim nauczyciel zdąża usiąść za biurkiem. Dostrzegam kilka przyjaznych uśmiechów. Pospiesznie idę w stronę ławki, poprawiając nerwowo spódnicę, która nieco się podwinęła i przygładzając poczochrane włosy. W tej chwili zdecydowanie nie wyglądam jak idealna dziewczyna, jaką chciałaby widzieć moja mama.
– No tak, Joslyn znów spóźniona – mówi Cassie, gdy ją mijam.
– Chyba nigdy nie uda mi się przyjść na lekcję tak, żeby nie pędzić na złamanie karku – wzdycham.
– Ale, sądząc po twoim uśmiechu, było warto. Wyglądasz, jakbyś właśnie wygrała na loterii. Co takiego wydarzyło się na przerwie? Czyżby w naszej szkole pojawił się jakiś przystojny chłopak, który ci się spodobał?
Jestem zdziwiona, że Cassie z taką łatwością zauważa zmianę mojego humoru.
– Nie, niestety nadal nie spotkałam nikogo kto wydałby się moim wymarzonym księciem, nie to, co ty i twój Tyler…
Śmieję się, czując, jak przyjaciółka trącam nie w ramię i nerwowo sprawdza, czy nikt nie usłyszał moich słów. Wszyscy są jednak pochłonięci własnymi sprawami. No może nie licząc nauczyciela, który spojrzeniem nakazuje mi wreszcie usiąść.
Posłusznie zajmuję swoje miejsce i jak zwykle otwieram zeszyt. Mam nadzieję, że tego dnia będziemy analizować wiersz albo dłużej dyskutować na zadany temat, bo wtedy nie musiałabym dużo pisać. Wpatruję się w tablicę, w duchu mając nadzieję, że moja niewypowiedziana prośba zostanie wysłuchana. Tymczasem zaczynam czuć się dziwnie.
Najpierw nie zwracam na to uwagi. Po prostu w mojej głowie pojawia się jakaś nieokreślona myśl, chwilowy przebłysk, który w ułamku sekundy znika i już nie pamiętam, co go wywołało. Próbuję skupić się na lekcji, ale coś nadal mnie rozprasza, a ja nie potrafię zdefiniować, co to może być. Odkładam długopis, wiedząc, że i tak nie napiszę nic sensownego, będąc aż tak rozproszona. Zaczynam wodzić wzrokiem po klasie i wtedy dziwne uczucie się nasila. Nie potrafię go nawet nazwać. To nie mrowienie na ciele, skurcz w żołądku czy coś, czemu nadano pewne określenie. To po prostu coś. Coś, co pojawiło się nagle. I właśnie wtedy gdy błądzę wzrokiem po poszczególnych osobach, doznaję olśnienia.
To Shane. Po prostu czułam na sobie jego spojrzenie. Chyba każdy tak ma, że wie, gdy ktoś mu się przygląda. I ja tego doświadczam. Zyskuję pewność, gdy kieruję wzrok w stronę chłopaka i nasze oczy się spotykają. Od razu wbijam spojrzenie w tablicę, jakbym zauważyła tam coś niezwykle interesującego. Chyba powinnam być bardziej pewna siebie, biorąc pod uwagę tłumy ludzi, które zaczepiają mnie w szkole każdego dnia. Tymczasem w takiej chwili nie mam pojęcia, co ze sobą zrobić. Nerwowo wiercę się na krześle i mimowolnie znów zerkam na Shane’a. Nadal na mnie patrzy i wytrzymuję jego spojrzenie może przez dwie sekundy. Shane lekko się uśmiecha. Gwałtownie chwytam długopis i postanawiam skupić się na lekcji. Spuszczam nieco głowę, a włosy zasłaniają moją twarz. Mam nadzieję, że dzięki temu chłopak nie zdoła dostrzec uśmiechu, który mimowolnie pojawił się na mojej twarzy i nie chce zniknąć.
Nadal uśmiecham się bez powodu, co zdarza mi się często, ale tym razem jest jakoś inaczej. Po raz kolejny nie potrafię określić, co czuję. To chyba jakiś specjalny rodzaj radości, którego do tej pory jeszcze nie miałam okazji doświadczyć. Może Shane jest jedną z takich osób, które samą swoją obecnością poprawiają ludziom humor. A może chodzi o coś zupełnie innego. Bo jest we mnie także jakaś dziwna, obca iskierka, której nie potrafię zdefiniować. Dzisiaj jakoś brak mi odpowiednich słów na opisanie uczuć. I pomyśleć, że podobno mam najlepsze oceny z angielskiego i najszerszy zasób słownictwa w klasie.  

                        
                 
               


6 komentarzy:

  1. Bardzo mi się podobał ten rozdział, zresztą nie wyobrażam sobie, by miało być inaczej. Fantastycznie piszesz, potrafię wszystko sobie wyobrazić bardzo dokładnie, a wpływanie w taki sposób na czytelnika to nie lada sztuka.
    Spodziewałam się, że ojciec Joslyn będzie zachowywał się nieco inaczej. Po tym, jak dziewczyna zareagowała na jego powrót, czekałam na czułości, pełne zaangażowanie, troskę, tymczasem mężczyzna wydał mi się nieco... odległy? Niby ucieszył go widok córki, a jednocześnie zdawał się wcale nie czerpać radości z jej obecności. Nie dziwię się zatem, że Jose poszła w takim humorze do szkoły - pieniądze nie zrekompensują jej braku uwagi ze strony rodzica.
    Optymizm głównej bohaterki jest szczególnie przydatny w takich chwilach; dzięki niemu może zepchnąć smutki na dalszy plan i przywołać na twarz uśmiech. Lubię w niej szczególnie fakt, że nie wywyższa się i jest po prostu naturalna, zamiast traktować innych jak śmieci ze względu na stan konta.
    Co się zaś tyczy Shane'a... Ten chłopak intryguje mnie coraz bardziej, w niemal równym stopniu jak Joslyn. Nie wyróżnia się niczym specjalnym, a jednak przyciąga wzrok i ciekawi. Zdaje się nieco odsunięty od reszty rówieśników, co wydaje mi się dziwne, bo jest naprawdę błyskotliwy, inteligentny i zabawny. Jestem pewna, że on i Joslyn znaleźliby wspólny język, gdyby mieli więcej okazji do rozmowy. Ktoś taki jak on na pewno potrafi docenić drobne uśmiechy losu. I te jego spojrzenia posyłane w stronę dziewczyny... Coś tu się kroi, jestem pewna ;)
    Czekam na ciąg dalszy. :*

    OdpowiedzUsuń
  2. No, no ktoś tu się zakochał! Wiedziałam, że tak będzie. Od początku chłopak zachowywał się dziwnie, ale te spojrzenia na Joslyn mówią same za siebie! Po prostu super ciekawe! Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i życzę Ci żebyś miała wenę!
    Pozdrawiam ponownie!

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem w szoku. Coś czułam, że on się zakocha, no i bum. :) Jednak szok wywołała atmosfera, klimat. Piszesz nieziemsko, zawsze to powtarzam. Opisy są precyzyjne i szczegółowe, a przy tym barwne, o tak. Łatwo wyobrażam sobie całą scenerię. Pięknie, jednym słowem.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Boże jaka ona jest porządna, spokojna, dokładna... brakuje jej tej naturalnej, takiej nastoletniej radości i spontaniczności. Niby skacze w kałuże, ale to zdają się być chwile powrotu do dzieciństwa, a nie taka nastoletnia radość.
    Świetnie przedstawiłaś to, że osoba tak kolorowo ubrana, popularna, bogata, na dodatek optymistka, może być tak naprawdę tak bardzo nieszczęśliwa. Wydaje mi się, że jej życie to koszmar, a sen jest tylko na jawie. A z drugiej strony, jakby porównać jej życie do życia innych, to dla nich wydawać się może ono bajką.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak czułam, że ojciec zignoruje dziewczynę. Mam też jakoś wrażenie, że ten facet nie ma zbyt czystego sumienia, szczególnie po tym wyjeździe. Ale nie spekuluje, bo moje spekulacje zawsze są nietrafne.
    Te dzieciaki są troche jak z filmu. Ten koszykówka, ten siatkówka, ta porządna, ta roztrzepana, ta wredna itd. Nie wiem jak jest teraz, ale jak ja chodziłam do szkoły, nie było aż takiego schematu. Może teraz to co innego, cholera wie. Wspomnę jeszcze o amancie Jos(świetnie wybrnęłam tym "amancie", prawda? 5 minut próbowałam odmienić Shane :) ). Chłopak wydaje się być sympatyczny, rezolutny i zdaje się już od dłuższego czasu interesować się dziewczyną. Zgaduję, że to będzie jedna z pierwszych miłości naszej bohaterki, boje się tylko intencji chłopaka, bo tak jak przy ojcu J, mam przy nim jakieś obawy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dobry wieczór.
    Chyba już wolę tatę Joslyn od mamy, ale oczywiście w tym rozdziale się nie popisał... Widać, na co dziewczyna liczyła, a co dostała... Sama jestem realistką i nie widzę związku między tym a dostrzeganiem czegoś szczególnego w zwykłych sprawach lub nie.
    Au... z tymi przyjaciółkami... Wyszło... ech, wiadomo jak. Chociaż ojciec się trochę stara. Źle postrzega znajomych córki i myśli, że pieniądze, prezenty wszystko załatwią, ale wydaje mi się... bardziej ciepły od matki Joslyn.
    Taaak, pewnie wszyscy w szkole zazdroszczą Jos, myślą, że jej życie jest takie idealne, ma przyjaciół, popularność, pieniąze, wszystko, co zechce, a wiadomo, jak wygląda rzeczywistość... Smutna prawda.
    Całkiem miły się wydał ten Sean, mam nadzieję, że się jeszcze pojawi. Jeszcze ten Shane, mhm... Mówiłam, jak bardzo podoba mi się wątek (no może wątek to za duże określenie) ze skakaniem do kałuż? Taki przyjemny, właśnie kontrastujący z wizerunkiem grzecznej panny.
    Zobaczymy, jak się rozwinie potencjalna (?) miłosna historia.
    Miłego wieczoru,
    mendoid Corteen

    OdpowiedzUsuń