Bardziej od pieniędzy, potrzebujesz miłości. Miłość to siła nabywcza szczęścia
~ Phil Bosmans
Budzę się z poczuciem,
że dzień będzie cudowny. Z początku nie wiem, skąd w mojej głowie pojawiła się
taka myśl. Dopiero po chwili spoglądam na zegarek wskazujący godzinę dziewiątą
i uświadamiam sobie, że oto nadszedł weekend. Normalnie o tej porze byłabym w
szkole i sumiennie sporządzała kolejne notatki, teraz jednak mogę spokojnie
cieszyć się sobotą.
Jeszcze przez chwilę nie
ruszam się z miejsca, zagrzebana w pachnącej pościeli i kuszona miękkością
poduszki. Mogłabym przeleżeć tak cały dzień, ale byłaby to oczywista strata
czasu. Cassie już dawno jest na nogach, zapewne spędzając kolejne godziny na
treningu, a Renée buszuje po sklepach, jak to ma w zwyczaju. Tak naprawdę nie
mam jednak pomysłu, co robić z samego rana, dlatego jeszcze przez chwilę
odwlekam wyjście z łóżka.
Gdybym była normalną
dziewczyną, pewnie w każdą sobotę musiałabym posprzątać pokój, do tego kuchnię
albo łazienkę. Wszystkimi tymi rzeczami zajmuje się jednak pani, która trzy
razy w tygodniu troszczy przychodzi do mieszkania. Mogę więc robić wszystko, na
co mam ochotę. Wystarczy, że codziennie znajdę chwilę na naukę. Zawsze jednak
pozostaje mnóstwo wolnego czasu do zagospodarowania w dowolny sposób.
I kiedy tak rozmyślam
nad tym, jak w pełni wykorzystać kolejną sobotę, słyszę ciche szuranie
dobiegające z kuchni. Uświadamiam sobie, że mama jest w domu. A po chwili do
moich uszu dociera także męski głos i już wiem, że także tata ma dzień wolny.
Czuję, jak moje serce wypełnia się radością i niemal eksploduje dokładnie tak,
jak podczas ostatniej rozmowy z Shanem. Pospiesznie ubieram żółte spodnie z
wysokim stanem i fioletową, zwiewną bluzkę. Nie przejmuję się makijażem, a
włosy związuje niedbale w luźny kok. Chwilę później zbiegam do kuchni, gdzie
zastaję pogrążonych w rozmowie rodziców.
– Macie dzisiaj wolne? –
pytam uradowana. Jestem bardzo szczęśliwa, że wreszcie mogę spędzić trochę
czasu z rodziną. Nie brakuje mi towarzystwa, codziennie znajdzie się ktoś ze
szkoły, z kim mogę wyjść na zakupy czy porozmawiać. To jednak nie to samo co
rodzina. Rodziny nie da się zastąpić grupą znajomych.
– Na miłość Boską,
Joslyn, tyle razy mówiłam ci, że masz nie chodzić boso po domu. Będziesz chora,
a poza tym co to za przyjemność brudzić sobie nogi – wzdycha mama. Siedzi przy
kuchennym barku na jednym z wysokich krzeseł, a w ręce trzyma kubek z parującą
kawą. Jej pofarbowane na czarno włosy swobodnie opadają na ramiona i
kontrastują z białą bluzką z cienkiego materiału.
Bez słowa wychodzę z
pomieszczenia, żeby chwilę później wrócić do kuchni w grubych skarpetkach. Gdy
mama na mnie spogląda, wymachuję nogą w powietrzu, żeby pokazać jej, że
spełniłam prośbę.
– I kto potem dopierze
te brudne skarpety – mruczy cicho, choć i tak doskonale słyszę każde słowo.
– Daj spokój, Rebeco,
przecież i tak nie ty robisz pranie. Poza tym chyba nie szkoda nam pieniędzy na
skarpety – tata staje w mojej obronie.
Uśmiecham się do niego z
wdzięcznością, ale on chyba tego nie zauważa. Wygląda na bardzo wypoczętego.
Zniknęły lekkie cienie pod oczami, które gościły na jego twarzy odkąd wrócił z
Europy. Włosy mieniące się wszystkimi odcieniami brązu sprawiają wrażenie
zdrowych i zadbanych. Przez chwilę w zamyśleniu bawię się kosmykiem, który
wydostał się z upiętego koka. Jest to niezwykle jasne pasemko brązu. Tata ma
takie same, mieszają się z kasztanowymi a także takimi, które można uznać za
niemal czarne.
– Mamo, macie dzisiaj
wolne? – ponawiam pytanie, odrywając myśli od koloru włosów moich i taty.
– Tak, kochanie –
odpowiada w końcu mama. W przeciwieństwie do swojego męża sprawia wrażenie
bardzo zmęczonej, chyba nieco schudła przez ostatni tydzień.
Nie mogę pohamować
okrzyku radości. Rzucam się na szyję najpierw tacie, a potem mamie, która w
ostatniej chwili zdąża odsunąć kubek z kawą. Mruczy coś o tym, że jestem
nieostrożna, a po chwili nieco niezdarnie odwzajemnia uścisk. Czuję się
szczęśliwa i nie mogę powstrzymać nagłego słowotoku.
– Wyjdziemy gdzieś
razem? Na spacer albo do kina. Albo po prostu posiedzieć w domu, zjeść razem
obiad czy upiec ciasteczka. Tak jak wtedy, kiedy byłam mała i w trójkę
spędzaliśmy popołudnia w kuchni… – trajkoczę wesoło zupełnie jak Renée.
– Myśleliśmy z tatą,
żeby pojechać do centrum handlowego. Możemy wybrać się na rodzinne zakupy –
przerywa mój monolog mama i odnoszę wrażenie, że przez jej twarz przemknął cień
uśmiechu.
– Na zakupy? Tak
spędzaliśmy soboty, kiedy byłam mała! – krzyczę uradowana. Nie pamiętam, kiedy
ostatnio byliśmy całą rodziną w centrum handlowym. Zdaje się, że to miało
miejsce całe wieki temu. Jakieś trzy czy nawet cztery lata minęły od ostatniego
takiego wyjścia. – Ale ciasteczka też niedługo upieczemy, prawda? Jak kiedyś…
– Oczywiście, Joslyn –
odpowiada mama i tym samym sprawia, że na mojej twarzy znów pojawia się
uśmiech.
– Ale teraz zjedz
śniadanie, idź się pomalować i zrobić co tam jeszcze potrzebujesz – dodaje
tata.
Z radością podbiegam do
lodówki, z której wyciągam ser żółty, ketchup i chleb. Przygotowuję kilka
dużych tostów z zapiekanym serem. Dostrzegam, że mama na ten widok krzywi się
nieznacznie. Niemal widzę, jak w jej głowie obracają się trybiki, przeliczając
wszystko na ilość kalorii i tłuszczu. Takie śniadanie z pewnością nie jest
zdrowe, ale nie muszę martwić się o wagę, więc nie czuję wyrzutów
sumienia. W podskokach podbiegam do czajnika i nastawiam wodę na herbatę.
Wiruję po kuchni, niczym w jakimś dziwnym, nieokrzesanym tańcu. Na ten widok
tata lekko się uśmiecha, a mama tylko kręci głową. Tymczasem ja pochłaniam
błyskawicznie śniadanie i już pędzę na górę, żeby się przygotować.
Pospiesznie ścielę
łóżko, a potem biegnę do łazienki, żeby zrobić makijaż. Jest tam specjalna
toaletka zastawiona wieloma drogimi kosmetykami. Właściwie najchętniej
zrezygnowałabym z podkładu oraz tuszu i zrobiła sobie „naturalny dzień”, jak to
określa Cassie. Jest jednak kilka powodów, dla których nie mogę tego zrobić.
Nigdy nie wiadomo, kogo spotkam w centrum handlowym, a poza tym mama, kobieta
perfekcji, uznałaby pojawienie się bez makijażu za okropny wstyd. W końcu ja,
jej zadbana córka z dobrego domu, mam pieniądze na kosmetyki i niczego mi nie
brakuje. Dlaczego więc miałabym dopuścić, by ktoś dostrzegł delikatne żyłki pod
oczami i kilka czerwonych punkcików na czole? Każdy ma jakieś niedoskonałości,
ale mama pragnie, żeby wszyscy uważali mnie za ideał.
Pospiesznie nakładam
korektor, podkład i tusz do rzęs, a potem zmieniam grube, wełniane
skarpetki na zwykłe, czarne, które bardziej nadają się do wyjścia z domu. Z
jednej z wielu półek przeznaczonych na buty ściągam obuwie od Gucciego i
pospiesznie wciskam je na nogi. Chwytam jeszcze w rękę cudowny, granatowy
płaszczyk i zbiegam ze schodów, tupiąc obcasami. Mama spogląda na mnie z
dezaprobatą.
W końcu wychodzimy z
domu. Wiem, że to tylko zwyczajne zakupy, podczas których moja garderoba
zostanie wzbogacona o kilka nowych ubrań i dodatków, jednak ogromnie się
cieszę. Dla większości nastolatków byłby to kolejny zwyczajny weekend. Dla mnie
to jeden z niewielu dni, gdy rodzina jest w komplecie. Sobota, której
wyczekiwałam z tęsknotą już od bardzo dawna. Przez całą drogę samochodem
uśmiecham się bardzo szeroko, a rodzice posyłają mi zdziwione spojrzenia.
Czuję, jak kolejne iskierki szczęścia napływają do mojego serca w zawrotnym
tempie.
W końcu samochód
zatrzymuje się na wielkim parkingu centrum handlowego. Wyskakuję z pojazdu z
szerokim uśmiechem na twarzy i kątem oka zauważam, że jakiś chłopak przygląda
mi się z zamyśleniem. Nie wiem, czy po prostu zastanawia go moja radość, czy
może się mu spodobałam. Właściwie nie ma to żadnego znaczenia. Teraz ważny jest
tylko weekend spędzany z rodziną. Poza tym mój umysł i tak został już
zawładnięty przez innego chłopaka. Jakimś cudem Shane zdołał wkraść się do
mojego serca i pozostać tam na dobre. A dokonał tego za sprawą wymiany
uśmiechów i zwyczajnych rozmów, które prowadzimy zaledwie od dwóch czy trzech
miesięcy.
Do pierwszego sklepu
wchodzimy z inicjatywy taty, który zauważa piękną sukienkę na wystawie. Ma
dosyć głęboki dekolt i składa się ze zwiewnej góry oraz obcisłej spódnicy
sięgającej do połowy uda. Tata wskazuje na ubranie i mówi, że koniecznie
powinnam je przymierzyć. Rzeczywiście, sukienka jest piękna, ale nie przekonuje
mnie pastelowy odcień różu, który bardzo nie pasuje do mojego charakteru i
całej garderoby. Ponieważ jednak są to pierwsze od wielu lat rodzinne zakupy,
ochoczo wchodzę do sklepu i proszę ekspedientkę o zdjęcie sukienki z manekina.
W przebieralni przez
chwilę przeglądam się w lustrze i stwierdzam, że tata miał rację. Sukienka leży
na mnie świetnie. Pomimo koloru, który nie do końca mi odpowiada, uznaję, że
koniecznie muszę mieć to ubranie. W końcu czasem zdarzają się jakieś rodzinne
obiady, czy święta i wtedy mama wymaga ode mnie zakładania ubrań w nieco
bardziej stonowanych barwach niż te, które zwykłam nosić na co dzień.
Zamaszystym ruchem
odsuwam zasłonkę i wybiegam na środek sklepu, obracając się kilka razy, żeby
rodzice mogli podziwiać sukienkę w całej okazałości. Dopiero po chwili
uświadamiam sobie, że nigdzie nie mogę dostrzec taty. Jedynie mama mi się
przygląda, by w końcu pokiwać głową na znak aprobaty.
– Ładnie – stwierdza
krótko i rzeczowo. – Jeśli chcesz coś jeszcze przymierzyć, to pospiesz się.
Przed nami jeszcze dużo sklepów.
– Nie, chyba nic już nie
będę mierzyć. A gdzie jest tata? – pytam.
– Dostał ważny telefon.
Jakaś nagła sprawa związana z produkcją filmu. Musiał jak najszybciej pojechać
do pracy. Kazał przeprosić i kupić ci od niego kilka ładnych ubrań. No już,
przebieraj się szybko, żebym mogła zapłacić.
Mama chyba nie zauważa,
że uśmiech na mojej twarzy nie jest już tak naturalny, jak zaledwie kilka chwil
wcześniej. Zakupy z jednym rodzicem to już nie to samo. Co jakiś czas
wybierałyśmy się we dwie, żeby pochodzić po sklepach. Czasem, gdy mama była
zajęta, a tata akurat przebywał w domu, również zabierał mnie do centrum
handlowego i kupował, co tylko chciałam. Jednak już tak dawno nie spędzaliśmy
czasu całą trójką. Tym razem również się nie udało i czuję, że ogarnia mnie
lekki smutek.
Ruszam w stronę przebieralni,
żeby jak najszybciej zdjąć z siebie sukienkę. Przez chwilę rozmyślam nad tym,
jak bardzo chciałabym, żebyśmy robili coś całą rodziną. Pozwolić sobie na
zakupy w drogich sklepach mogę właśnie dzięki rodzicom. Nic dziwnego, że tata
pojechał do pracy. Przecież w ten sposób zarabia na nasze utrzymanie, a ja nie
mam prawa narzekać, że czegokolwiek mi brakuje. Poza tym dzień jest długi.
Zakupy się nie udały, ale możemy upiec wieczorem ciasteczka.
Z lepszym humorem
wychodzę z przebieralni, ściskając w ręce piękną sukienkę. Sprzedawczyni z
uznaniem kiwa głową i wystukuje coś na kasie.
– Dwieście dolarów –
mówi z szerokim uśmiechem, a mama bez mrugnięcia okiem podaje kobiecie swoją
kartę.
Gdyby nie praca
rodziców, ubrania o takich cenach byłyby dla mnie nieosiągalne. Ponieważ tata
odpowiada na każde wezwanie do pracy, a mama poświęca się całkowicie sprzedaży
nieruchomości, możemy kupować, na co tylko mamy ochotę. Ostatecznie uznaję
więc, że nie mam prawa być zła na ojca.
Wychodzę ze sklepu,
ściskając w ręce torbę, na której widnieje logo markowego sklepu. Uśmiecham się
do mamy i zaczynam rozmyślać nad tym, gdzie możemy się udać tym razem.
– A może pójdziemy do
tego sklepu na drugim piętrze? Wiesz, tego, w którym zawsze spędzamy najwięcej
czasu…
Mama kiwa z zamyśleniem
głowa. Przez chwilę myślę, że rozważa, czy nie udać się wcześniej do innego
butiku. W końcu uświadamiam sobie, że kobieta w ogóle mnie nie słucha. W oddali
zauważyła znajomą postać i teraz wymachuje ręką, zajęta skupianiem na sobie
uwagi koleżanki.
– Rebeca! – słyszę
wysoki głos i stukot obcasów. Podbiega do nas kobieta w drogich markowych
ubraniach, z torebką od Prady przewieszoną przez ramię. – Co za niespodzianka!
Dawno się nie widziałyśmy. Kochana, kiedy my ostatnio byłyśmy na wspólnych
zakupach?
– Jakieś dwa miesiące
temu. Wiesz jak to jest, na nic ostatnio nie mam czasu. Tylko praca i praca –
wzdycha mama. – Joslyn, czemu się nie przywitałaś? Chyba nie tak cię wychowałam
– karci mnie, choć podczas całego tego trajkotania nie miałam szansy, żeby
cokolwiek powiedzieć, chociażby wykrztusić słowa powitania.
– Dzień dobry – mówię
cicho.
Kobieta odpowiada mi
krótkim uśmiechem, który jest tak samo sztuczny, jak jej policzki pozbawione
zmarszczek. Pewnie często wstrzykuje w nie botoks, co zdecydowanie nie jest
rzadkością wśród najzamożniejszych pań w okolicy. Tak samo sztuczne są
przyjaźnie wszystkich bogatych kobiet. Udają, że bardzo się lubią, żeby coś
znaczyć w towarzystwie. Mama również zazwyczaj słodko szczebiocze, gdy spotyka
jedną z bogatych osób tak bardzo podobną do niej samej. Nigdy nie może
zrozumieć, czemu nie zachowuję się tak jak ona i nie zawieram bliższych
znajomości z najbogatszymi nastolatkami w dzielnicy. Nie robię tego właśnie
dlatego, że nie chciałabym, aby moje życie towarzyskie opierało się na
sztucznych przyjaźniach i udawanej sympatii.
– A co powiesz na to,
żeby wybrać się na zakupy teraz? – pyta znajoma mamy.
– Oczywiście, świetny
pomysł. Skoro już tu jestem i wreszcie mam wolną chwilę…
Z niedowierzaniem patrzę
na mamę, która w jednej chwili porzuca wszelkie plany rodzinnych zakupów. Nie
tak wyobrażałam sobie wyjście do centrum handlowego. Tymczasem kończy się na
tym, że zostaję sama.
– A nasze wspólne
zakupy? – wtrącam nieśmiało.
– Joslyn, nie bądź
nieuprzejma. Naprawdę, powinnyśmy popracować nad twoją kulturą, żebym nie
musiała się za ciebie tak wstydzić – wzdycha moja
rodzicielka.
– Oj tak, tak. Ta
dzisiejsza młodzież jest coraz gorsza – odzywa się jaj znajoma.
– Po prostu kup sobie,
co chcesz. Ja i tak nie jestem ci do niczego potrzebna. Nigdy się ze mną nie
zgadzasz i wybierasz te swoje ubrania w wyzywających kolorach – mama wciska mi
do ręki swoją kartę. – Pin znasz.
– Nie musisz mi dawać
karty. Mam swoją…
– Przecież na twoim
koncie są tylko pozostałości kieszonkowego. Nie ograniczaj się. Poza tym to
prezent ode mnie, kupuj, co tylko chcesz. A jak będziesz chciała już wracać,
zamów sobie taksówkę. Nie wiem, o której wrócę. A o twoim zachowaniu
porozmawiamy w domu.
Nie mam szansy
powiedzieć już nic więcej. Mama odchodzi, rozmawiając ze swoją znajomą. Patrzę
jeszcze chwilę, jak dwie kobiety oddalają się, stukając obcasami drogich butów,
a potem siadam na pobliskiej ławce.
Czuję smutek, który znów
zakradł się do mojego serca. Nie pierwszy raz mama w ten sposób zostawiła mnie
dla jednej ze swoich koleżanek. Nie wiem, czy chodzi jej o to, by utrzymywać
udawane przyjaźnie w jak najlepszych stosunkach, czy może po prostu tak bardzo
nie lubi spędzać ze mną czasu. Po chwili karcę samą siebie. Przecież każdy ma
prawo wybrać się gdzieś ze znajomymi. Ja często wychodzę z Cassie i Renée czy z
kimkolwiek innym. To, że mama ma nieco inne priorytety przy wyborze przyjaciół,
niczego nie zmienia.
Dobry humor powraca na
dobre, gdy moją uwagę przykuwa fontanna. Już jako mała dziewczynka lubiłam ją
podziwiać, gdy chodziłam na zakupy z rodzicami. Jest w niej coś uspokajającego
i przy okazji pięknego. Mały chłopiec właśnie biega naokoło z głośnym krzykiem.
Goni go jakaś dziewczynka, próbując wyrwać z małej rączki lizaka w kształcie
serca. Uśmiecham się na ten widok i zaczynam obserwować kolejne osoby. Jakaś
nastoletnia para właśnie się całuję. Uśmiecham się jeszcze szerzej. Widok
czyjegoś szczęścia zawsze poprawia mi humor. Nieco dalej kobieta z wózkiem
przystanęła, żeby tak jak ja przyjrzeć się fontannie. Mówi coś z czułością do
dziecka w wózku i na ten widok, czuję ciepło w sercu. Prawdziwą miłość można
dostrzec w tak wielu miejscach, wystarczy uważnie szukać…
W tym momencie, jakby w odpowiedzi
na moje myśli, dostrzegam brązową czuprynę Shane’a. Moje serce zaczyna wybijać
niespokojny rytm, niemal wyskakuje z piersi. Ręce w jednej chwili stają się
lodowate i nie mogę nic na to poradzić. Czuję wielkie zdenerwowanie, jakbym
miała zaraz wystąpić przed ogromną publicznością. Opanowuję jednak strach,
który pojawił się tak nagle i ruszam na spotkanie chłopaka. Chcę, żeby myślał,
że wpadłam na niego przypadkiem, chociaż nie jest to prawdą. Gdybym go nie
dostrzegła, udałabym się w przeciwnym kierunku, w stronę jednego z ulubionych
sklepów.
Moje kroki są nieco
niepewne, ale staram się to zignorować i wmówić sobie, że nie mam się czego
bać. To przecież zwykła rozmowa. Kolejne spotkanie z Shanem. Udaję więc, że z
początku nie zauważam chłopaka, a potem, gdy jest już nieco bliżej, zdobywam
się na odwagę. To niedorzeczne, że nie mam problemów z rozmową z kimkolwiek, a
ten jeden chłopak potrafi zmienić mnie w nieśmiałą dziewczynkę.
– Cześć – to słowo
kosztuje bardzo wiele odwagi. Po chwili zaczynam się zastanawiać, czy mój głos
brzmi normalnie. I czemu powiedziałam „cześć”? Może lepsze byłoby „hej”. A może
w ogóle coś innego…
Shane nie odpowiada. Z
początku myślę, że to wszystko przez moje idiotyczne przywitanie. Im dłużej się
zastanawiam, tym bardziej „cześć” jest jakieś nie na miejscu. Prawdopodobnie za
dużo myślę, ale nie zmienia to faktu, że chłopak mi nie odpowiedział.
Przechodzi obok, patrząc w zupełnie inną stronę. Dopiero wtedy dociera do mnie,
że mnie nie zauważył.
W jednej chwili znika
cały stres. Jednocześnie pojawia się też złość na samą siebie. Zmarnowałam
okazję na rozmowę z Shanem. A może zapytałby się, gdzie idę. Może chciałby
towarzyszyć mi w wyprawach po sklepach, może powiedziałby, że ładnie wyglądam,
gdy przymierzyłabym jakąś bluzkę… Tyle przypuszczeń, których nie będę miała
okazji sprawdzić. Gdybym tylko przywitała się w lepszym momencie i Shane by
mnie zauważył! Zbyt szybko wypowiedziałam to jedno słowo. Teraz nie ma już
sensu gonić za chłopakiem, to wydaje się jeszcze bardziej idiotyczne.
Ale z drugiej strony
czym ja właściwie się martwię? Rzeczą ludzką jest się mylić, poza tym Shane i
tak niczego nie usłyszał, nie wie, że powiedziałam „cześć”, przecież właśnie
dlatego mnie nie zauważył. Uśmiecham się nieco uspokojona. Ściskam kartę mamy i
ruszam w stronę następnych sklepów.
Zaledwie pół godziny
później wychodzę z kolejnego butiku z dwiema torbami w ręku. Przede mną jeszcze
dużo sklepów. Mam zamiar kupić kosmetyki, może też jakieś buty. Nie
przepuszczam co tydzień fortuny na zakupach, jak większość bogatych nastolatek.
Moja garderoba wymaga jednak odświeżenia, a poza tym warto korzystać z okazji
kupowania bez limitu. Przystaję na chwilę, by zastanowić się, gdzie pójść w
pierwszej kolejności i wtedy moje serce zamiera już po raz drugi tego dnia.
Znów widzę Shane’a.
Zmierza w moją stronę, jednak chyba znów mnie nie zauważa. Kieruje się nieco na
ukos ode mnie i z niewiadomych powodów wzrok ma utkwiony w czubkach butów.
Pewnie nad czymś rozmyśla, a może czuje się nieswojo sam w wielkim centrum
handlowym. Jestem ciekawa, co w ogóle tu robi. Raczej nie buszuje po sklepach.
Może umówił się gdzieś z kolegami?
Postanawiam przywitać
się po raz kolejny. Chłopak nie słyszał poprzednich słów, więc jest tak, jakby
minione zdarzenie w ogóle nie miało miejsca. Przez chwilę czekam, aż Shane
podejdzie nieco bliżej. Nie chcę po raz drugi popełnić tego samego błędu.
– Hej – mówię nieco
nieśmiało. Po chwili namysłu dochodzę do wniosku, że lepiej było powiedzieć
„cześć”. „Hej” brzmi po prostu głupio.
Shane albo znów nie
usłyszał, albo też nie sądzi, że słowa są skierowane do niego. Może nie
rozpoznał mojego głosu, a może był zbyt zajęty własnymi myślami i wpatrywaniem
się w swoje sportowe buty. Mimowolnie zauważam, że jest to obuwie do gry w
koszykówkę. Niezbyt mi się podoba, ale pewnie dobrze biega się w nim po boisku.
No tak, Shane i jego zamiłowanie do koszykówki…
– Shane – odzywam się
trochę głośniej. Czuję się nieco urażona, że chłopak mnie nie usłyszał, czy też
nie rozpoznał mojego głosu. Teraz jednak nie może mieć wątpliwości, że słowa są
skierowane właśnie do niego. Odwraca się powoli, jakby niechętnie. Rozważam,
czy to dlatego, że przerwałam jego rozmyślania. – Cześć – dodaję w końcu. Teraz
„cześć” brzmi jeszcze gorzej niż poprzednim razem.
– Cześć – odpowiada
pospiesznie, jakby w zamyśleniu i nie przystaje nawet na moment.
Odchodzi gdzieś z
nieokreślonym wyrazem twarzy, a ja stoję na środku centrum handlowego,
ściskając w rękach torby z zakupami. Wszystko zrobiłam źle, nie tak to miało
wyglądać. Skompromitowałam się przed chłopakiem moich marzeń. Drżącą ręką
wyciągam z torebki komórkę i wystukuję numer, żeby wezwać taksówkę. Jakoś
odeszła mi ochota na zakupy.
– Jestem idiotką –
wzdycham, wtulając twarz w poduszkę. Znajduję się w pokoju Cassie. Przyjechałam
tu zaraz po feralnym dniu w centrum handlowym, aby wyżalić się przyjaciółce. –
Na pewno usłyszał mnie za pierwszym razem, tylko nie wiedział, że mówię do
niego. A kiedy odezwałam się po raz drugi i trzeci, musiał mnie uznać za
zdesperowaną.
– Przesadzasz, nie mogło
być tak źle. Gdzie się podziała wieczna optymistka? – pyta Cassie.
– Zniknęła. Albo
zostawiłam ją w centrum handlowym – mruczę posępnie. – O Boże, a jeśli on po
prostu nie chciał tego usłyszeć i udawał, że mnie nie widzi? Tym bardziej wyszłam
na desperatkę. Co ja teraz zrobię?
Ku mojemu zdumieniu
Cassie cicho się śmieje. Podnoszę wzrok, nieco urażona wesołością przyjaciółki.
Przeżywam swój własny wewnętrzny dramat, a ona po prostu się śmieje.
– Rozpaczasz dokładnie
jak Renée, kiedy zje dziesięć kalorii za dużo. – To stwierdzenie sprawia, że i
ja lekko się uśmiecham. – A tak serio, to może coś się stało. Może Shane miał
zły humor, a może tak jak mówisz, był zamyślony. Przecież sama to zauważyłaś…
Uśmiech na mojej twarzy
poszerza się i znów czuję radość. Cassie ma całkowitą rację. Przecież Shane
wyraźnie był pochłonięty własnymi myślami, na pewno po prostu mnie nie widział.
Czemu ostatnio wiecznie dramatyzuję? Ten chłopak naprawdę namieszał mi w głowie.
Tak bardzo się nim przejmuję, że na kilka chwil zgubiłam wieczny optymizm.
– Masz rację. Naprawdę
nie wiem, co się ze mną dzieje, za bardzo się przejmuję.
– To miłość, Joslyn,
miłość – podśpiewuje Cassie ze złośliwym uśmiechem, a ja w odpowiedzi rzucam w
nią poduszką. – Ale wiesz co? Cały czas mówisz, jak to Shane do ciebie
podchodzi, jak zagaduje, jak cię woła. Biedny chłopak się stara, a ty co prawda
rozmawiasz z nim, uśmiechasz się i w ogóle, ale zawsze czekasz, aż on sam
najpierw coś zrobi. Wiadomo, że chłopcy lubią zdobywać niedostępne dziewczyny,
ale bez przesady. Musisz sama też czasem coś zrobić, bo się zniechęci.
Przez chwilę przyglądam
się Cassie, rozmyślając nad jej słowami. Potem nagle w mojej głowie pojawia się
pomysł. Z radością zarzucam przyjaciółce ręce na szyję. Jej blond włosy nieco
się przy tym czochrają, a w szarych oczach dostrzegam zdziwienie.
– Cassie, dziękuję ci,
dziękuję! Jesteś cudowną przyjaciółką!
Dzięki blondynce
uświadomiłam sobie, że może właśnie dlatego wszystko stoi w miejscu. Wiadomo,
nie mam na co narzekać, z Shanem spędzam większość przerw, często rozmawiamy i
wtedy czuję, jakbym była najszczęśliwszą osobą na świecie. Ale to on rozpoczyna
rozmowy, to on pierwszy posyła mi uśmiechy. Skoro więc i tak starał się o wiele
bardziej, nie mam prawa oczekiwać, że nasza znajomość przeniesie się na poziom
poza szkolny. Nie, póki sama nie zacznę się angażować. Nie dopuszczę do tego,
żeby Shane się poddał, za bardzo mi na nim zależy. To uczucie pojawiło się
znikąd i jeśli nie chcę potem czuć się nieszczęśliwa, nadeszła najlepsza pora,
bym ja także dała coś z siebie. Następnym razem sama rozpocznę rozmowę, na
pewno. I wtedy wszystko będzie jeszcze lepsze.
Ta myśl bardzo mnie
uspokaja, sprawia, że dobry humor całkowicie powraca. Mam ochotę skakać,
tańczyć i śmiać się w niebogłosy. Odchodzą wszystkie ponure myśli, uśmiecham
się do przyjaciółki po raz kolejny. Jestem jej bardzo wdzięczna za słowa
prawdy, dzięki którym wszystko stanie się lepsze.
– Wiesz co, Cassie?
Chodźmy na najpyszniejszą pizzę na świecie. Ja stawiam – proponuję pod wpływem
chwili.
– Ok – dziewczyna
szeroko się uśmiecha. Ponieważ codziennie trenuje, nie musi się przejmować
kaloriami. Gdybym zaproponowała pizzę Renée, ta pewnie bałaby się, że przytyje.
Niemal wybiegamy z domu,
kierując swoje kroki w stronę najlepszej pizzerii w okolicy. Nasze głośne
śmiechy niosą się po całej ulicy, przyciągając zaciekawione albo pełne
dezaprobaty spojrzenia przechodniów. Nas jednak to nie obchodzi, jesteśmy
zajęte własnym światem pełnym żartów, spontanicznych zachowań i głośnych
śmiechów. Światem, w którym wszystko zawsze się udaje, a znajomości z chłopcami
rozkwitają.
Światem, w którym w
gruncie rzeczy rzeczywiście żyję i to już od siedemnastu lat.
Super! Ciekawi mnie, co będzie dalej. Ale się trochę boję, bo jak mówiłaś akcja będzie zmierzać do "koszmaru na jawie". Mam nadzieję, że to nie będzie taki mocny "koszmar" i że Joslyn to przeżyje bez uszczerbku na psychice ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę dużo weny
Nessie
Koszmar na jawie, to brzmi co najmniej nieźle. Osobiście - również uwielbiam pisać dramatyczne sceny, chociaż od czasu do czasu trzeba sobie trochę odpuścić z tymi dramatami.
OdpowiedzUsuńNo cóż, a mnie się od początku wydawało, że chłopak widział Joslyn, tylko... chciał(!) ją zignorować. I że dziewczyna słusznie się martwi.
Poza tym - Joslyn czasem mnie wkurza swoim stosunkiem do rodziców. Wybacza im wszystko, nie patrząc na to, że matki kompletnie nie obchodzi to, jak dziewczyna się czuje i co jest dla niej najważniejsze...
Ech, piszesz świetnie.
Oczywiście - obserwuję już odkąd zaprosiłaś mnie na swojego bloga, po prostu złożyło się tak, że nie skomentowałam.
Pozdrawiam :)
PS: Nówka na http://bkk-szukajac-szczescia.blogspot.com ;)
Doskonale Cię rozumiem - ja też uwielbiam pisać dramatyczne rozdziały, dlatego niezmiernie ciekawi mnie to, co wydarzy się w kolejnej części tego opowiadania.
OdpowiedzUsuńPodziwiam Joslyn za jej bezgraniczny optymizm. Ja bym tak nie potrafiła. Dziewczyna nie przejmuje się zachowaniem matki, która jak widać woli udawaną znajomą od własnej córki (mam nadzieję, że ta kobieta w porę zmądrzeje i zacznie szanować swoje dziecko), Shanem i ciągle zapracowanym ojcem. Może kiedyś zacznie postrzegać świat w innych barwach? Stąd też taki, a nie inny tytuł.
Shane zachował się dziwnie. Wydaje mi się, że coś ukrywał. Może stało się coś złego? Mam nadzieję, że Joslyn porozmawia z nim w szkole. Jestem pewna, że będzie zachowywał się w podobny sposób. Sama nie wiem, dlaczego.
Rozdział cudny, jak zwykle zresztą :) Długi, jednak baardzo wciągający, przeczytałam go w naprawdę krótkim czasie. Liczę na to, że kolejne notki będą podobnej długości :) Podoba mi się to, że zagłębiasz się w psychikę Joslyn. Informujesz czytelnika o tym, co myśli dany bohater. Wydaje mi się, że właśnie to jest największą zaletą Twoich opowiadań :)
Jejjejejjejekuuuu!!! Dawaj dalej ::)) Kocham <3
OdpowiedzUsuńNominuję cię do LIEBSTER AWARD !! Mam nadzieję że odpowiesz na pytania :D
http://zahipnotyzowanaja.blogspot.com/
Rozdział genialny, ale to oczywiste.
OdpowiedzUsuńPrzejdźmy do rzeczy.
Nominuję cię do Liebster Award !
Więcej szczegółów znajdziesz na moim blogu.
Pozdrawiam i Gratuluję !
Jak zawsze, rozdział jest przedni, z dreszczykiem, z nutą tajemnicy...
OdpowiedzUsuńJest świetnie dopracowany i dobrze się go czyta, serio.
Nie masz powodu, by być z niego niezadowoloną, bo piszesz GENIALNIE, a każdy z rozdziałów jest dowodem Twojego talentu i wyobraźni.
Pozdrawiam.
Och! Cudowny rozdział! Naprawdę. ;)Taki opis weekendu, który najczęściej wychodzi nudno Ci wyszedł świetnie. Ani razu się nie nudziłam. ;) Nie mogę doczekać się kolejnych rozdziałów. Skoro dramatyczne rozdziały pisze ci się lepiej, to znaczy, że opowiadanie będzie jeszcze lepsze. Choć nie wiem czy to możliwe. ;P
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
Byłam naprawdę w szoku, kiedy mama głównej bohaterki zaproponowała wspólne zakupy w trójkę. Aż wytrzeszczyłam oczy, serio. Kiedy opisywałaś ich drogę do centrum handlowego, pomyślałam sobie: "może oni jednak są szczęśliwą rodziną, a wcześniej mieli po prostu kryzys?". Moje złudzenia zostały jednak rozwiane, kiedy tylko ojciec Jose zniknął, udając się do pracy. A gdy Rebeca spotkała swoją pożal się Boże przyjaciółkę, od razu wiedziałam, że rodzinna sobota właśnie została doszczętnie zniszczona. Kompletnie nie rozumiem zachowania Joslyn. Wiem, że jest optymistką, ale nie może w kółko usprawiedliwiać rodziców. Oni mają ją głęboko gdzieś, sądząc,że pieniędzmi zapchają wszystkie potrzeby. Mylą się.
OdpowiedzUsuńSzczerze mówiąc zaniepokoiłam się tym dziwnym zachowaniem Shane'a. Byłam pewna, że zatrzyma się, aby rozpocząć rozmowę. Czyżby chłopak miał jakieś problemy? Jeśli Joslyn zbliży się do niego, na pewno coś jej o tym wspomni. Bardzo bym chciała zobaczyć tę dwójkę razem ;) A Cassie to naprawdę dobra przyjaciółka, a przede wszystkim rozsądna dziewczyna. Dobrze jest mieć kogoś takiego obok siebie.
Rozdział bardzo mi się podobał. Pozdrawiam <3
"kiwa z zamyśleniem głowa" - głową
OdpowiedzUsuńZastanawiam się po co tacy ludzie jak tych dwoje (rodzice nastolatki) w ogóle zdecydowali się na dziecko i na bycie małżeństwem. Przecież w ich rodzinie nie ma żadnych relacji, nawet tych małżeńskich. Zauważyłam nawet, że matce pogorszył się humor i wydała się być bardziej zmęczona teraz, gdy ojciec był w domu, a nie gdy go nie było.
Natomiast dziewczyna widocznie potrzebuje czyjeś uwagi, ona jej łaknie i przy tym nie ma poczucie własnej wartości, no ale co się dziwić...
Podobała mi się wzmianka o kaloriach, najbardziej mi zapadła w pamięć, bo jakieś dziesięć minut temu szturchałam męża, by przyniósł mi pączka.
- To nie jesteś na diecie?
- Jeszcze nie, jeszcze mam trzy minuty (z zegarkiem w ręku)
Boże, jaka ja jestem głupia czasami xD
Miałam nadzieję, że w końcu będę mogła coś pozytywnego o rodzicach Jos powiedzieć, ale nie dali mi tej szansy. Zaraz się zmyli i kolejny raz, wcisnęli jej tylko pieniądze. Jak dla mnie, nie zasługują na miano rodziców. A i do siebie są bez uczuć. Nie rozumiem sensu w zakladaniu rodziny, jeśli nie ma się na nią czasu, ale i nie ma się ochoty na budowanie w niej relacji. Bohaterka jest w takim wieku, że jednak tej uwagi potrzebuje, szczególnie, że ona jest taka delikatna.
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie też Shane, o co mu nagle zaczęło chodzić, bo szczerze wątpię, że by się nagle "poddał". To chyba nie ten typ