sobota, 17 listopada 2012

# Koszmar na jawie: Rozdział 6. Zbyt wiele myśli



Bardziej od pieniędzy, potrzebujesz miłości. Miłość to siła nabywcza szczęścia
~ Phil Bosmans

Budzę się z poczuciem, że dzień będzie cudowny. Z początku nie wiem, skąd w mojej głowie pojawiła się taka myśl. Dopiero po chwili spoglądam na zegarek wskazujący godzinę dziewiątą i uświadamiam sobie, że oto nadszedł weekend. Normalnie o tej porze byłabym w szkole i sumiennie sporządzała kolejne notatki, teraz jednak mogę spokojnie cieszyć się sobotą.
Jeszcze przez chwilę nie ruszam się z miejsca, zagrzebana w pachnącej pościeli i kuszona miękkością poduszki. Mogłabym przeleżeć tak cały dzień, ale byłaby to oczywista strata czasu. Cassie już dawno jest na nogach, zapewne spędzając kolejne godziny na treningu, a Renée buszuje po sklepach, jak to ma w zwyczaju. Tak naprawdę nie mam jednak pomysłu, co robić z samego rana, dlatego jeszcze przez chwilę odwlekam wyjście z łóżka.
Gdybym była normalną dziewczyną, pewnie w każdą sobotę musiałabym posprzątać pokój, do tego kuchnię albo łazienkę. Wszystkimi tymi rzeczami zajmuje się jednak pani, która trzy razy w tygodniu troszczy przychodzi do mieszkania. Mogę więc robić wszystko, na co mam ochotę. Wystarczy, że codziennie znajdę chwilę na naukę. Zawsze jednak pozostaje mnóstwo wolnego czasu do zagospodarowania w dowolny sposób.
I kiedy tak rozmyślam nad tym, jak w pełni wykorzystać kolejną sobotę, słyszę ciche szuranie dobiegające z kuchni. Uświadamiam sobie, że mama jest w domu. A po chwili do moich uszu dociera także męski głos i już wiem, że także tata ma dzień wolny. Czuję, jak moje serce wypełnia się radością i niemal eksploduje dokładnie tak, jak podczas ostatniej rozmowy z Shanem. Pospiesznie ubieram żółte spodnie z wysokim stanem i fioletową, zwiewną bluzkę. Nie przejmuję się makijażem, a włosy związuje niedbale w luźny kok. Chwilę później zbiegam do kuchni, gdzie zastaję pogrążonych w rozmowie rodziców.
– Macie dzisiaj wolne? – pytam uradowana. Jestem bardzo szczęśliwa, że wreszcie mogę spędzić trochę czasu z rodziną. Nie brakuje mi towarzystwa, codziennie znajdzie się ktoś ze szkoły, z kim mogę wyjść na zakupy czy porozmawiać. To jednak nie to samo co rodzina. Rodziny nie da się zastąpić grupą znajomych.
– Na miłość Boską, Joslyn, tyle razy mówiłam ci, że masz nie chodzić boso po domu. Będziesz chora, a poza tym co to za przyjemność brudzić sobie nogi – wzdycha mama. Siedzi przy kuchennym barku na jednym z wysokich krzeseł, a w ręce trzyma kubek z parującą kawą. Jej pofarbowane na czarno włosy swobodnie opadają na ramiona i kontrastują z białą bluzką z cienkiego materiału.
Bez słowa wychodzę z pomieszczenia, żeby chwilę później wrócić do kuchni w grubych skarpetkach. Gdy mama na mnie spogląda, wymachuję nogą w powietrzu, żeby pokazać jej, że spełniłam prośbę.
– I kto potem dopierze te brudne skarpety – mruczy cicho, choć i tak doskonale słyszę każde słowo.
– Daj spokój, Rebeco, przecież i tak nie ty robisz pranie. Poza tym chyba nie szkoda nam pieniędzy na skarpety  – tata staje w mojej obronie.
Uśmiecham się do niego z wdzięcznością, ale on chyba tego nie zauważa. Wygląda na bardzo wypoczętego. Zniknęły lekkie cienie pod oczami, które gościły na jego twarzy odkąd wrócił z Europy. Włosy mieniące się wszystkimi odcieniami brązu sprawiają wrażenie zdrowych i zadbanych. Przez chwilę w zamyśleniu bawię się kosmykiem, który wydostał się z upiętego koka. Jest to niezwykle jasne pasemko brązu. Tata ma takie same, mieszają się z kasztanowymi a także takimi, które można uznać za niemal czarne.
– Mamo, macie dzisiaj wolne? – ponawiam pytanie, odrywając myśli od koloru włosów moich i taty.
– Tak, kochanie – odpowiada w końcu mama. W przeciwieństwie do swojego męża sprawia wrażenie bardzo zmęczonej, chyba nieco schudła przez ostatni tydzień.
Nie mogę pohamować okrzyku radości. Rzucam się na szyję najpierw tacie, a potem mamie, która w ostatniej chwili zdąża odsunąć kubek z kawą. Mruczy coś o tym, że jestem nieostrożna, a po chwili nieco niezdarnie odwzajemnia uścisk. Czuję się szczęśliwa i nie mogę powstrzymać nagłego słowotoku.
– Wyjdziemy gdzieś razem? Na spacer albo do kina. Albo po prostu posiedzieć w domu, zjeść razem obiad czy upiec ciasteczka. Tak jak wtedy, kiedy byłam mała i w trójkę spędzaliśmy popołudnia w kuchni… – trajkoczę wesoło zupełnie jak Renée.
– Myśleliśmy z tatą, żeby pojechać do centrum handlowego. Możemy wybrać się na rodzinne zakupy – przerywa mój monolog mama i odnoszę wrażenie, że przez jej twarz przemknął cień uśmiechu.
– Na zakupy? Tak spędzaliśmy soboty, kiedy byłam mała! – krzyczę uradowana. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byliśmy całą rodziną w centrum handlowym. Zdaje się, że to miało miejsce całe wieki temu. Jakieś trzy czy nawet cztery lata minęły od ostatniego takiego wyjścia. – Ale ciasteczka też niedługo upieczemy, prawda? Jak kiedyś…
– Oczywiście, Joslyn – odpowiada mama i tym samym sprawia, że na mojej twarzy znów pojawia się uśmiech.
– Ale teraz zjedz śniadanie, idź się pomalować i zrobić co tam jeszcze potrzebujesz – dodaje tata.
Z radością podbiegam do lodówki, z której wyciągam ser żółty, ketchup i chleb. Przygotowuję kilka dużych tostów z zapiekanym serem. Dostrzegam, że mama na ten widok krzywi się nieznacznie. Niemal widzę, jak w jej głowie obracają się trybiki, przeliczając wszystko na ilość kalorii i tłuszczu. Takie śniadanie z pewnością nie jest zdrowe, ale nie muszę martwić się o wagę, więc nie czuję wyrzutów sumienia.  W podskokach podbiegam do czajnika i nastawiam wodę na herbatę. Wiruję po kuchni, niczym w jakimś dziwnym, nieokrzesanym tańcu. Na ten widok tata lekko się uśmiecha, a mama tylko kręci głową. Tymczasem ja pochłaniam błyskawicznie śniadanie i już pędzę na górę, żeby się przygotować.
Pospiesznie ścielę łóżko, a potem biegnę do łazienki, żeby zrobić makijaż. Jest tam specjalna toaletka zastawiona wieloma drogimi kosmetykami. Właściwie najchętniej zrezygnowałabym z podkładu oraz tuszu i zrobiła sobie „naturalny dzień”, jak to określa Cassie. Jest jednak kilka powodów, dla których nie mogę tego zrobić. Nigdy nie wiadomo, kogo spotkam w centrum handlowym, a poza tym mama, kobieta perfekcji, uznałaby pojawienie się bez makijażu za okropny wstyd. W końcu ja, jej zadbana córka z dobrego domu, mam pieniądze na kosmetyki i niczego mi nie brakuje. Dlaczego więc miałabym dopuścić, by ktoś dostrzegł delikatne żyłki pod oczami i kilka czerwonych punkcików na czole? Każdy ma jakieś niedoskonałości, ale mama pragnie, żeby wszyscy uważali mnie za ideał.
Pospiesznie nakładam korektor, podkład  i tusz do rzęs, a potem zmieniam grube, wełniane skarpetki na zwykłe, czarne, które bardziej nadają się do wyjścia z domu. Z jednej z wielu półek przeznaczonych na buty ściągam obuwie od Gucciego i pospiesznie wciskam je na nogi. Chwytam jeszcze w rękę cudowny, granatowy płaszczyk i zbiegam ze schodów, tupiąc obcasami. Mama spogląda na mnie z dezaprobatą.        
W końcu wychodzimy z domu. Wiem, że to tylko zwyczajne zakupy, podczas których moja garderoba zostanie wzbogacona o kilka nowych ubrań i dodatków, jednak ogromnie się cieszę. Dla większości nastolatków byłby to kolejny zwyczajny weekend. Dla mnie to jeden z niewielu dni, gdy rodzina jest w komplecie. Sobota, której wyczekiwałam z tęsknotą już od bardzo dawna. Przez całą drogę samochodem uśmiecham się bardzo szeroko, a rodzice posyłają mi zdziwione spojrzenia. Czuję, jak kolejne iskierki szczęścia napływają do mojego serca w zawrotnym tempie.
W końcu samochód zatrzymuje się na wielkim parkingu centrum handlowego. Wyskakuję z pojazdu z szerokim uśmiechem na twarzy i kątem oka zauważam, że jakiś chłopak przygląda mi się z zamyśleniem. Nie wiem, czy po prostu zastanawia go moja radość, czy może się mu spodobałam. Właściwie nie ma to żadnego znaczenia. Teraz ważny jest tylko weekend spędzany z rodziną. Poza tym mój umysł i tak został już zawładnięty przez innego chłopaka. Jakimś cudem Shane zdołał wkraść się do mojego serca i pozostać tam na dobre. A dokonał tego za sprawą wymiany uśmiechów i zwyczajnych rozmów, które prowadzimy zaledwie od dwóch czy trzech miesięcy.
Do pierwszego sklepu wchodzimy z inicjatywy taty, który zauważa piękną sukienkę na wystawie. Ma dosyć głęboki dekolt i składa się ze zwiewnej góry oraz obcisłej spódnicy sięgającej do połowy uda. Tata wskazuje na ubranie i mówi, że koniecznie powinnam je przymierzyć. Rzeczywiście, sukienka jest piękna, ale nie przekonuje mnie pastelowy odcień różu, który bardzo nie pasuje do mojego charakteru i całej garderoby. Ponieważ jednak są to pierwsze od wielu lat rodzinne zakupy, ochoczo wchodzę do sklepu i proszę ekspedientkę o zdjęcie sukienki z manekina.
W przebieralni przez chwilę przeglądam się w lustrze i stwierdzam, że tata miał rację. Sukienka leży na mnie świetnie. Pomimo koloru, który nie do końca mi odpowiada, uznaję, że koniecznie muszę mieć to ubranie. W końcu czasem zdarzają się jakieś rodzinne obiady, czy święta i wtedy mama wymaga ode mnie zakładania ubrań w nieco bardziej stonowanych barwach niż te, które zwykłam nosić na co dzień.
Zamaszystym ruchem odsuwam zasłonkę i wybiegam na środek sklepu, obracając się kilka razy, żeby rodzice mogli podziwiać sukienkę w całej okazałości. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że nigdzie nie mogę dostrzec taty. Jedynie mama mi się przygląda, by w końcu pokiwać głową na znak aprobaty.
– Ładnie – stwierdza krótko i rzeczowo. – Jeśli chcesz coś jeszcze przymierzyć, to pospiesz się. Przed nami jeszcze dużo sklepów.
– Nie, chyba nic już nie będę mierzyć. A gdzie jest tata? – pytam.
– Dostał ważny telefon. Jakaś nagła sprawa związana z produkcją filmu. Musiał jak najszybciej pojechać do pracy. Kazał przeprosić i kupić ci od niego kilka ładnych ubrań. No już, przebieraj się szybko, żebym mogła zapłacić.
Mama chyba nie zauważa, że uśmiech na mojej twarzy nie jest już tak naturalny, jak zaledwie kilka chwil wcześniej. Zakupy z jednym rodzicem to już nie to samo. Co jakiś czas wybierałyśmy się we dwie, żeby pochodzić po sklepach. Czasem, gdy mama była zajęta, a tata akurat przebywał w domu, również zabierał mnie do centrum handlowego i kupował, co tylko chciałam. Jednak już tak dawno nie spędzaliśmy czasu całą trójką. Tym razem również się nie udało i czuję, że ogarnia mnie lekki smutek.
Ruszam w stronę przebieralni, żeby jak najszybciej zdjąć z siebie sukienkę. Przez chwilę rozmyślam nad tym, jak bardzo chciałabym, żebyśmy robili coś całą rodziną. Pozwolić sobie na zakupy w drogich sklepach mogę właśnie dzięki rodzicom. Nic dziwnego, że tata pojechał do pracy. Przecież w ten sposób zarabia na nasze utrzymanie, a ja nie mam prawa narzekać, że czegokolwiek mi brakuje. Poza tym dzień jest długi. Zakupy się nie udały, ale możemy upiec wieczorem ciasteczka.
Z lepszym humorem wychodzę z przebieralni, ściskając w ręce piękną sukienkę. Sprzedawczyni z uznaniem kiwa głową i wystukuje coś na kasie.
– Dwieście dolarów – mówi z szerokim uśmiechem, a mama bez mrugnięcia okiem podaje kobiecie swoją kartę.
Gdyby nie praca rodziców, ubrania o takich cenach byłyby dla mnie nieosiągalne. Ponieważ tata odpowiada na każde wezwanie do pracy, a mama poświęca się całkowicie sprzedaży nieruchomości, możemy kupować, na co tylko mamy ochotę. Ostatecznie uznaję więc, że nie mam prawa być zła na ojca.
Wychodzę ze sklepu, ściskając w ręce torbę, na której widnieje logo markowego sklepu. Uśmiecham się do mamy i zaczynam rozmyślać nad tym, gdzie możemy się udać tym razem.
– A może pójdziemy do tego sklepu na drugim piętrze? Wiesz, tego, w którym zawsze spędzamy najwięcej czasu…
Mama kiwa z zamyśleniem głowa. Przez chwilę myślę, że rozważa, czy nie udać się wcześniej do innego butiku. W końcu uświadamiam sobie, że kobieta w ogóle mnie nie słucha. W oddali zauważyła znajomą postać i teraz wymachuje ręką, zajęta skupianiem na sobie uwagi koleżanki.
– Rebeca! – słyszę wysoki głos i stukot obcasów. Podbiega do nas kobieta w drogich markowych ubraniach, z torebką od Prady przewieszoną przez ramię. – Co za niespodzianka! Dawno się nie widziałyśmy. Kochana, kiedy my ostatnio byłyśmy na wspólnych zakupach?
– Jakieś dwa miesiące temu. Wiesz jak to jest, na nic ostatnio nie mam czasu. Tylko praca i praca – wzdycha mama. – Joslyn, czemu się nie przywitałaś? Chyba nie tak cię wychowałam – karci mnie, choć podczas całego tego trajkotania nie miałam szansy, żeby cokolwiek powiedzieć, chociażby wykrztusić słowa powitania.
– Dzień dobry – mówię cicho.
Kobieta odpowiada mi krótkim uśmiechem, który jest tak samo sztuczny, jak jej policzki pozbawione zmarszczek. Pewnie często wstrzykuje w nie botoks, co zdecydowanie nie jest rzadkością wśród najzamożniejszych pań w okolicy. Tak samo sztuczne są przyjaźnie wszystkich bogatych kobiet. Udają, że bardzo się lubią, żeby coś znaczyć w towarzystwie. Mama również zazwyczaj słodko szczebiocze, gdy spotyka jedną z bogatych osób tak bardzo podobną do niej samej. Nigdy nie może zrozumieć, czemu nie zachowuję się tak jak ona i nie zawieram bliższych znajomości z najbogatszymi nastolatkami w dzielnicy. Nie robię tego właśnie dlatego, że nie chciałabym, aby moje życie towarzyskie opierało się na sztucznych przyjaźniach i udawanej sympatii.
– A co powiesz na to, żeby wybrać się na zakupy teraz? – pyta znajoma mamy.
– Oczywiście, świetny pomysł. Skoro już tu jestem i wreszcie mam wolną chwilę…
Z niedowierzaniem patrzę na mamę, która w jednej chwili porzuca wszelkie plany rodzinnych zakupów. Nie tak wyobrażałam sobie wyjście do centrum handlowego. Tymczasem kończy się na tym, że zostaję sama.
– A nasze wspólne zakupy? – wtrącam nieśmiało.
– Joslyn, nie bądź nieuprzejma. Naprawdę, powinnyśmy popracować nad twoją kulturą, żebym nie musiała się za ciebie tak wstydzić – wzdycha moja rodzicielka.     
– Oj tak, tak. Ta dzisiejsza młodzież jest coraz gorsza – odzywa się jaj znajoma.
– Po prostu kup sobie, co chcesz. Ja i tak nie jestem ci do niczego potrzebna. Nigdy się ze mną nie zgadzasz i wybierasz te swoje ubrania w wyzywających kolorach – mama wciska mi do ręki swoją kartę. – Pin znasz.
– Nie musisz mi dawać karty. Mam swoją…
– Przecież na twoim koncie są tylko pozostałości kieszonkowego. Nie ograniczaj się. Poza tym to prezent ode mnie, kupuj, co tylko chcesz. A jak będziesz chciała już wracać, zamów sobie taksówkę. Nie wiem, o której wrócę. A o twoim zachowaniu porozmawiamy w domu.
Nie mam szansy powiedzieć już nic więcej. Mama odchodzi, rozmawiając ze swoją znajomą. Patrzę jeszcze chwilę, jak dwie kobiety oddalają się, stukając obcasami drogich butów, a potem siadam na pobliskiej ławce.
Czuję smutek, który znów zakradł się do mojego serca. Nie pierwszy raz mama w ten sposób zostawiła mnie dla jednej ze swoich koleżanek. Nie wiem, czy chodzi jej o to, by utrzymywać udawane przyjaźnie w jak najlepszych stosunkach, czy może po prostu tak bardzo nie lubi spędzać ze mną czasu. Po chwili karcę samą siebie. Przecież każdy ma prawo wybrać się gdzieś ze znajomymi. Ja często wychodzę z Cassie i Renée czy z kimkolwiek innym. To, że mama ma nieco inne priorytety przy wyborze przyjaciół, niczego nie zmienia.
Dobry humor powraca na dobre, gdy moją uwagę przykuwa fontanna. Już jako mała dziewczynka lubiłam ją podziwiać, gdy chodziłam na zakupy z rodzicami. Jest w niej coś uspokajającego i przy okazji pięknego. Mały chłopiec właśnie biega naokoło z głośnym krzykiem. Goni go jakaś dziewczynka, próbując wyrwać z małej rączki lizaka w kształcie serca. Uśmiecham się na ten widok i zaczynam obserwować kolejne osoby. Jakaś nastoletnia para właśnie się całuję. Uśmiecham się jeszcze szerzej. Widok czyjegoś szczęścia zawsze poprawia mi humor. Nieco dalej kobieta z wózkiem przystanęła, żeby tak jak ja przyjrzeć się fontannie. Mówi coś z czułością do dziecka w wózku i na ten widok, czuję ciepło w sercu. Prawdziwą miłość można dostrzec w tak wielu miejscach, wystarczy uważnie szukać…
W tym momencie, jakby w odpowiedzi na moje myśli, dostrzegam brązową czuprynę Shane’a. Moje serce zaczyna wybijać niespokojny rytm, niemal wyskakuje z piersi. Ręce w jednej chwili stają się lodowate i nie mogę nic na to poradzić. Czuję wielkie zdenerwowanie, jakbym miała zaraz wystąpić przed ogromną publicznością. Opanowuję jednak strach, który pojawił się tak nagle i ruszam na spotkanie chłopaka. Chcę, żeby myślał, że wpadłam na niego przypadkiem, chociaż nie jest to prawdą. Gdybym go nie dostrzegła, udałabym się w przeciwnym kierunku, w stronę jednego z ulubionych sklepów.
Moje kroki są nieco niepewne, ale staram się to zignorować i wmówić sobie, że nie mam się czego bać. To przecież zwykła rozmowa. Kolejne spotkanie z Shanem. Udaję więc, że z początku nie zauważam chłopaka, a potem, gdy jest już nieco bliżej, zdobywam się na odwagę. To niedorzeczne, że nie mam problemów z rozmową z kimkolwiek, a ten jeden chłopak potrafi zmienić mnie w nieśmiałą dziewczynkę.
– Cześć –  to słowo kosztuje bardzo wiele odwagi. Po chwili zaczynam się zastanawiać, czy mój głos brzmi normalnie. I czemu powiedziałam „cześć”? Może lepsze byłoby „hej”. A może w ogóle coś innego…
Shane nie odpowiada. Z początku myślę, że to wszystko przez moje idiotyczne przywitanie. Im dłużej się zastanawiam, tym bardziej „cześć” jest jakieś nie na miejscu. Prawdopodobnie za dużo myślę, ale nie zmienia to faktu, że chłopak mi nie odpowiedział. Przechodzi obok, patrząc w zupełnie inną stronę. Dopiero wtedy dociera do mnie, że mnie nie zauważył.
W jednej chwili znika cały stres. Jednocześnie pojawia się też złość na samą siebie. Zmarnowałam okazję na rozmowę z Shanem. A może zapytałby się, gdzie idę. Może chciałby towarzyszyć mi w wyprawach po sklepach, może powiedziałby, że ładnie wyglądam, gdy przymierzyłabym jakąś bluzkę… Tyle przypuszczeń, których nie będę miała okazji sprawdzić. Gdybym tylko przywitała się w lepszym momencie i Shane by mnie zauważył! Zbyt szybko wypowiedziałam to jedno słowo. Teraz nie ma już sensu gonić za chłopakiem, to wydaje się jeszcze bardziej idiotyczne.
Ale z drugiej strony czym ja właściwie się martwię? Rzeczą ludzką jest się mylić, poza tym Shane i tak niczego nie usłyszał, nie wie, że powiedziałam „cześć”, przecież właśnie dlatego mnie nie zauważył. Uśmiecham się nieco uspokojona. Ściskam kartę mamy i ruszam w stronę następnych sklepów.


Zaledwie pół godziny później wychodzę z kolejnego butiku z dwiema torbami w ręku. Przede mną jeszcze dużo sklepów. Mam zamiar kupić kosmetyki, może też jakieś buty. Nie przepuszczam co tydzień fortuny na zakupach, jak większość bogatych nastolatek. Moja garderoba wymaga jednak odświeżenia, a poza tym warto korzystać z okazji kupowania bez limitu. Przystaję na chwilę, by zastanowić się, gdzie pójść w pierwszej kolejności i wtedy moje serce zamiera już po raz drugi tego dnia.
Znów widzę Shane’a. Zmierza w moją stronę, jednak chyba znów mnie nie zauważa. Kieruje się nieco na ukos ode mnie i z niewiadomych powodów wzrok ma utkwiony w czubkach butów. Pewnie nad czymś rozmyśla, a może czuje się nieswojo sam w wielkim centrum handlowym. Jestem ciekawa, co w ogóle tu robi. Raczej nie buszuje po sklepach. Może umówił się gdzieś z kolegami?
Postanawiam przywitać się po raz kolejny. Chłopak nie słyszał poprzednich słów, więc jest tak, jakby minione zdarzenie w ogóle nie miało miejsca. Przez chwilę czekam, aż Shane podejdzie nieco bliżej. Nie chcę po raz drugi popełnić tego samego błędu.
– Hej – mówię nieco nieśmiało. Po chwili namysłu dochodzę do wniosku, że lepiej było powiedzieć „cześć”. „Hej” brzmi po prostu głupio.
Shane albo znów nie usłyszał, albo też nie sądzi, że słowa są skierowane do niego. Może nie rozpoznał mojego głosu, a może był zbyt zajęty własnymi myślami i wpatrywaniem się w swoje sportowe buty. Mimowolnie zauważam, że jest to obuwie do gry w koszykówkę. Niezbyt mi się podoba, ale pewnie dobrze biega się w nim po boisku. No tak, Shane i jego zamiłowanie do koszykówki…
– Shane – odzywam się trochę głośniej. Czuję się nieco urażona, że chłopak mnie nie usłyszał, czy też nie rozpoznał mojego głosu. Teraz jednak nie może mieć wątpliwości, że słowa są skierowane właśnie do niego. Odwraca się powoli, jakby niechętnie. Rozważam, czy to dlatego, że przerwałam jego rozmyślania. – Cześć – dodaję w końcu. Teraz „cześć” brzmi jeszcze gorzej niż poprzednim razem.
– Cześć – odpowiada pospiesznie, jakby w zamyśleniu i nie przystaje nawet na moment.
Odchodzi gdzieś z nieokreślonym wyrazem twarzy, a ja stoję na środku centrum handlowego, ściskając w rękach torby z zakupami. Wszystko zrobiłam źle, nie tak to miało wyglądać. Skompromitowałam się przed chłopakiem moich marzeń. Drżącą ręką wyciągam z torebki komórkę i wystukuję numer, żeby wezwać taksówkę. Jakoś odeszła mi ochota na zakupy.


– Jestem idiotką – wzdycham, wtulając twarz w poduszkę. Znajduję się w pokoju Cassie. Przyjechałam tu zaraz po feralnym dniu w centrum handlowym, aby wyżalić się przyjaciółce. – Na pewno usłyszał mnie za pierwszym razem, tylko nie wiedział, że mówię do niego. A kiedy odezwałam się po raz drugi i trzeci, musiał mnie uznać za zdesperowaną.
– Przesadzasz, nie mogło być tak źle. Gdzie się podziała wieczna optymistka? – pyta Cassie.
– Zniknęła. Albo zostawiłam ją w centrum handlowym – mruczę posępnie. – O Boże, a jeśli on po prostu nie chciał tego usłyszeć i udawał, że mnie nie widzi? Tym bardziej wyszłam na desperatkę. Co ja teraz zrobię?
Ku mojemu zdumieniu Cassie cicho się śmieje. Podnoszę wzrok, nieco urażona wesołością przyjaciółki. Przeżywam swój własny wewnętrzny dramat, a ona po prostu się śmieje.
– Rozpaczasz dokładnie jak Renée, kiedy zje dziesięć kalorii za dużo. – To stwierdzenie sprawia, że i ja lekko się uśmiecham. – A tak serio, to może coś się stało. Może Shane miał zły humor, a może tak jak mówisz, był zamyślony. Przecież sama to zauważyłaś…
Uśmiech na mojej twarzy poszerza się i znów czuję radość. Cassie ma całkowitą rację. Przecież Shane wyraźnie był pochłonięty własnymi myślami, na pewno po prostu mnie nie widział. Czemu ostatnio wiecznie dramatyzuję? Ten chłopak naprawdę namieszał mi w głowie. Tak bardzo się nim przejmuję, że na kilka chwil zgubiłam wieczny optymizm.
– Masz rację. Naprawdę nie wiem, co się ze mną dzieje, za bardzo się przejmuję.
– To miłość, Joslyn, miłość – podśpiewuje Cassie ze złośliwym uśmiechem, a ja w odpowiedzi rzucam w nią poduszką. – Ale wiesz co? Cały czas mówisz, jak to Shane do ciebie podchodzi, jak zagaduje, jak cię woła. Biedny chłopak się stara, a ty co prawda rozmawiasz z nim, uśmiechasz się i w ogóle, ale zawsze czekasz, aż on sam najpierw coś zrobi. Wiadomo, że chłopcy lubią zdobywać niedostępne dziewczyny, ale bez przesady. Musisz sama też czasem coś zrobić, bo się zniechęci.
Przez chwilę przyglądam się Cassie, rozmyślając nad jej słowami. Potem nagle w mojej głowie pojawia się pomysł. Z radością zarzucam przyjaciółce ręce na szyję. Jej blond włosy nieco się przy tym czochrają, a w szarych oczach dostrzegam zdziwienie.
– Cassie, dziękuję ci, dziękuję! Jesteś cudowną przyjaciółką!
Dzięki blondynce uświadomiłam sobie, że może właśnie dlatego wszystko stoi w miejscu. Wiadomo, nie mam na co narzekać, z Shanem spędzam większość przerw, często rozmawiamy i wtedy czuję, jakbym była najszczęśliwszą osobą na świecie. Ale to on rozpoczyna rozmowy, to on pierwszy posyła mi uśmiechy. Skoro więc i tak starał się o wiele bardziej, nie mam prawa oczekiwać, że nasza znajomość przeniesie się na poziom poza szkolny. Nie, póki sama nie zacznę się angażować. Nie dopuszczę do tego, żeby Shane się poddał, za bardzo mi na nim zależy. To uczucie pojawiło się znikąd i jeśli nie chcę potem czuć się nieszczęśliwa, nadeszła najlepsza pora, bym ja także dała coś z siebie. Następnym razem sama rozpocznę rozmowę, na pewno. I wtedy wszystko będzie jeszcze lepsze.
Ta myśl bardzo mnie uspokaja, sprawia, że dobry humor całkowicie powraca. Mam ochotę skakać, tańczyć i śmiać się w niebogłosy. Odchodzą wszystkie ponure myśli, uśmiecham się do przyjaciółki po raz kolejny. Jestem jej bardzo wdzięczna za słowa prawdy, dzięki którym wszystko stanie się lepsze.
– Wiesz co, Cassie? Chodźmy na najpyszniejszą pizzę na świecie. Ja stawiam – proponuję pod wpływem chwili.
– Ok – dziewczyna szeroko się uśmiecha. Ponieważ codziennie trenuje, nie musi się przejmować kaloriami. Gdybym zaproponowała pizzę Renée, ta pewnie bałaby się, że przytyje.
Niemal wybiegamy z domu, kierując swoje kroki w stronę najlepszej pizzerii w okolicy. Nasze głośne śmiechy niosą się po całej ulicy, przyciągając zaciekawione albo pełne dezaprobaty spojrzenia przechodniów. Nas jednak to nie obchodzi, jesteśmy zajęte własnym światem pełnym żartów, spontanicznych zachowań i głośnych śmiechów. Światem, w którym wszystko zawsze się udaje, a znajomości z chłopcami rozkwitają. 
Światem, w którym w gruncie rzeczy rzeczywiście żyję i to już od siedemnastu lat.


10 komentarzy:

  1. Super! Ciekawi mnie, co będzie dalej. Ale się trochę boję, bo jak mówiłaś akcja będzie zmierzać do "koszmaru na jawie". Mam nadzieję, że to nie będzie taki mocny "koszmar" i że Joslyn to przeżyje bez uszczerbku na psychice ;)
    Pozdrawiam i życzę dużo weny
    Nessie

    OdpowiedzUsuń
  2. Koszmar na jawie, to brzmi co najmniej nieźle. Osobiście - również uwielbiam pisać dramatyczne sceny, chociaż od czasu do czasu trzeba sobie trochę odpuścić z tymi dramatami.
    No cóż, a mnie się od początku wydawało, że chłopak widział Joslyn, tylko... chciał(!) ją zignorować. I że dziewczyna słusznie się martwi.
    Poza tym - Joslyn czasem mnie wkurza swoim stosunkiem do rodziców. Wybacza im wszystko, nie patrząc na to, że matki kompletnie nie obchodzi to, jak dziewczyna się czuje i co jest dla niej najważniejsze...
    Ech, piszesz świetnie.
    Oczywiście - obserwuję już odkąd zaprosiłaś mnie na swojego bloga, po prostu złożyło się tak, że nie skomentowałam.
    Pozdrawiam :)

    PS: Nówka na http://bkk-szukajac-szczescia.blogspot.com ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Doskonale Cię rozumiem - ja też uwielbiam pisać dramatyczne rozdziały, dlatego niezmiernie ciekawi mnie to, co wydarzy się w kolejnej części tego opowiadania.
    Podziwiam Joslyn za jej bezgraniczny optymizm. Ja bym tak nie potrafiła. Dziewczyna nie przejmuje się zachowaniem matki, która jak widać woli udawaną znajomą od własnej córki (mam nadzieję, że ta kobieta w porę zmądrzeje i zacznie szanować swoje dziecko), Shanem i ciągle zapracowanym ojcem. Może kiedyś zacznie postrzegać świat w innych barwach? Stąd też taki, a nie inny tytuł.
    Shane zachował się dziwnie. Wydaje mi się, że coś ukrywał. Może stało się coś złego? Mam nadzieję, że Joslyn porozmawia z nim w szkole. Jestem pewna, że będzie zachowywał się w podobny sposób. Sama nie wiem, dlaczego.
    Rozdział cudny, jak zwykle zresztą :) Długi, jednak baardzo wciągający, przeczytałam go w naprawdę krótkim czasie. Liczę na to, że kolejne notki będą podobnej długości :) Podoba mi się to, że zagłębiasz się w psychikę Joslyn. Informujesz czytelnika o tym, co myśli dany bohater. Wydaje mi się, że właśnie to jest największą zaletą Twoich opowiadań :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Jejjejejjejekuuuu!!! Dawaj dalej ::)) Kocham <3

    Nominuję cię do LIEBSTER AWARD !! Mam nadzieję że odpowiesz na pytania :D

    http://zahipnotyzowanaja.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział genialny, ale to oczywiste.
    Przejdźmy do rzeczy.

    Nominuję cię do Liebster Award !
    Więcej szczegółów znajdziesz na moim blogu.


    Pozdrawiam i Gratuluję !

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak zawsze, rozdział jest przedni, z dreszczykiem, z nutą tajemnicy...
    Jest świetnie dopracowany i dobrze się go czyta, serio.
    Nie masz powodu, by być z niego niezadowoloną, bo piszesz GENIALNIE, a każdy z rozdziałów jest dowodem Twojego talentu i wyobraźni.


    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Och! Cudowny rozdział! Naprawdę. ;)Taki opis weekendu, który najczęściej wychodzi nudno Ci wyszedł świetnie. Ani razu się nie nudziłam. ;) Nie mogę doczekać się kolejnych rozdziałów. Skoro dramatyczne rozdziały pisze ci się lepiej, to znaczy, że opowiadanie będzie jeszcze lepsze. Choć nie wiem czy to możliwe. ;P
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Byłam naprawdę w szoku, kiedy mama głównej bohaterki zaproponowała wspólne zakupy w trójkę. Aż wytrzeszczyłam oczy, serio. Kiedy opisywałaś ich drogę do centrum handlowego, pomyślałam sobie: "może oni jednak są szczęśliwą rodziną, a wcześniej mieli po prostu kryzys?". Moje złudzenia zostały jednak rozwiane, kiedy tylko ojciec Jose zniknął, udając się do pracy. A gdy Rebeca spotkała swoją pożal się Boże przyjaciółkę, od razu wiedziałam, że rodzinna sobota właśnie została doszczętnie zniszczona. Kompletnie nie rozumiem zachowania Joslyn. Wiem, że jest optymistką, ale nie może w kółko usprawiedliwiać rodziców. Oni mają ją głęboko gdzieś, sądząc,że pieniędzmi zapchają wszystkie potrzeby. Mylą się.
    Szczerze mówiąc zaniepokoiłam się tym dziwnym zachowaniem Shane'a. Byłam pewna, że zatrzyma się, aby rozpocząć rozmowę. Czyżby chłopak miał jakieś problemy? Jeśli Joslyn zbliży się do niego, na pewno coś jej o tym wspomni. Bardzo bym chciała zobaczyć tę dwójkę razem ;) A Cassie to naprawdę dobra przyjaciółka, a przede wszystkim rozsądna dziewczyna. Dobrze jest mieć kogoś takiego obok siebie.
    Rozdział bardzo mi się podobał. Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  9. "kiwa z zamyśleniem głowa" - głową
    Zastanawiam się po co tacy ludzie jak tych dwoje (rodzice nastolatki) w ogóle zdecydowali się na dziecko i na bycie małżeństwem. Przecież w ich rodzinie nie ma żadnych relacji, nawet tych małżeńskich. Zauważyłam nawet, że matce pogorszył się humor i wydała się być bardziej zmęczona teraz, gdy ojciec był w domu, a nie gdy go nie było.
    Natomiast dziewczyna widocznie potrzebuje czyjeś uwagi, ona jej łaknie i przy tym nie ma poczucie własnej wartości, no ale co się dziwić...
    Podobała mi się wzmianka o kaloriach, najbardziej mi zapadła w pamięć, bo jakieś dziesięć minut temu szturchałam męża, by przyniósł mi pączka.
    - To nie jesteś na diecie?
    - Jeszcze nie, jeszcze mam trzy minuty (z zegarkiem w ręku)
    Boże, jaka ja jestem głupia czasami xD

    OdpowiedzUsuń
  10. Miałam nadzieję, że w końcu będę mogła coś pozytywnego o rodzicach Jos powiedzieć, ale nie dali mi tej szansy. Zaraz się zmyli i kolejny raz, wcisnęli jej tylko pieniądze. Jak dla mnie, nie zasługują na miano rodziców. A i do siebie są bez uczuć. Nie rozumiem sensu w zakladaniu rodziny, jeśli nie ma się na nią czasu, ale i nie ma się ochoty na budowanie w niej relacji. Bohaterka jest w takim wieku, że jednak tej uwagi potrzebuje, szczególnie, że ona jest taka delikatna.
    Zastanawia mnie też Shane, o co mu nagle zaczęło chodzić, bo szczerze wątpię, że by się nagle "poddał". To chyba nie ten typ

    OdpowiedzUsuń