Kto miłości nie zna, ten żyje szczęśliwy, i noc ma spokojną, i dzień nietęskliwy
~Adam Mickiewicz
W szkole zjawiam się
niemal tak wcześnie, jak ostatnio. Tym razem mojemu przybyciu o tej godzinie
nie towarzyszy już tyle zdumionych spojrzeń. Najwidoczniej wszyscy uznali, że
dzięki lepszej organizacji porannych czynności nie będę się już spóźniać na
lekcje. Nie zamierzam nikogo wyprowadzać z błędu, choć wiem, że nie uda mi się
wytrwać w tej punktualności dłużej niż kilka dni. I tak czuję się nieco
dziwnie, robiąc wszystko, by tylko mieć okazję kilka minut porozmawiać z
Shanem. Ale przynajmniej zaczęłam coś robić sama z siebie i nie czekam jedynie
na reakcję chłopaka. Tego dnia pragnę za wszelką cenę odegnać przykre sobotnie
wspomnienia i za pomocą subtelnych sygnałów zachęcić Shane’a do dalszych
starań. Nie jestem dobra w takich działaniach, nie mam doświadczenia w
dążeniach do stwarzania związków. Postanawiam zdać się na intuicję i działać
według przeczucia, całkowicie zaufać wewnętrznemu instynktowi.
Ze zdenerwowaniem
poprawiam wygniecenie na granatowej spódniczce. Ma ona kształt bombki i sięga
do połowy ud. Celowo zdecydowałam się właśnie na coś granatowego – przecież
Shane powiedział, że to bardzo ładny kolor. Wiem, że prawdopodobnie o wiele za
bardzo przejmuje się tym, co chłopak myśli i jak wypadnę w jego oczach, ale nie
potrafię nic na to poradzić. Może właśnie dlatego ubrałam idealnie
podkreślającą wcięcie w talii bluzkę na ramiączkach i sweterek w odcieniu
intensywnej żółci. Dzięki takiemu doborowi stroju czuję się ładna, ale nadal
pozostaję wiecznie kolorową Joslyn, jaką wszyscy znają.
Mam większą tremę, niż
przed jakimkolwiek konkursem, w którym brałam udział. Nigdy nie denerwowałam
się tak przed recytacją wiersza czy na chwilę przed rozdaniem testu ostatniego
etapu konkursu fizycznego. Mam świadomość, że za bardzo się przejmuję, za
bardzo angażuję, ale jeśli takie zachowanie zawsze idzie w parze z ogromnym
poczuciem szczęścia, jakie ogarnia mnie właśnie w tej chwili, to już zawsze
mogłabym się wszystkim przejmować.
I właśnie wtedy, kiedy
po raz kolejny wygładzam granatowy materiał i robię kilka nerwowych kroków,
mając nadzieję, że nie potknę się na obcasach, zauważam Shane’a. Stres potęguje
się, jakby samo podejście do chłopaka miałoby być czymś godnym medalu. Biorę
kilka głębokich wdechów i wykonuję kolejne kroki. Po raz pierwszy zdarza się,
żebym to ja do niego podeszła, a nie czekała, aż on sam to zrobi. Mam nadzieję,
że będzie to jakiś postęp w naszej relacji. W końcu samo odezwanie się kosztuje
mnie wiele nerwów.
– Cześć – mówię, gdy już
odważam się podejść dostatecznie blisko.
Niestety to jedno słowo
przypomina o przykrych zdarzeniach poprzedniego dnia. Na chwilę zamykam oczy i
karcę siebie w myślach. Wracanie do źle zinterpretowanych wcześniej sytuacji
nie ma sensu. Tylko jeszcze bardziej mnie zestresuje.
Shane odwraca się w moją
stronę, przerywając na chwilę rozmowę z Tylerem. Chłopak nie wygląda, jakby
zamierzał odejść i zapewnić nam trochę prywatności. Właściwie nie powinnam być
zdziwiona. Przecież nie wie, ile odwagi kosztuje mnie ta rozmowa. Może myśleć,
że po prostu chcę zapytać o coś Shane’a. Tym bardziej, że on i Tyler mają teraz
chemię, a ja powinnam być na drugim końcu szkoły, czekając na lekcję WF-u.
Nadarza się okazja, żeby
kątem oka przyjrzeć się chłopakowi, który tak bardzo spodobał się Cassie. Ma na
sobie brązowe spodnie o modnym teraz kroju, szarą bluzkę i błękitny sweter. Bez
wątpienia jest to najlepiej ubierający się chłopak w naszej szkole. Nie spędza
oczywiście w sklepach większości wolnego czasu. Tyler jest jak najbardziej
męskim typem chłopaka, ale jednocześnie dba o siebie. Właściwie to taki
powszechny ideał. Nic dziwnego, że tyle dziewczyn do niego wzdycha, a koledzy
zazdroszczą mu niemal wszystkiego.
Shane kiwa głową na
powitanie, co od razu wyrywa mnie z zamyślenia. Przestaję skupiać się na
Tylerze i z powrotem kieruję uwagę na chłopaku, na widok którego zwykle miękną
mi kolana. Rozważam, co powiedzieć i z przerażeniem uświadamiam sobie, że nie
mam pojęcia, jaką wymówkę wymyślić. Nie mogę zapytać się o nic związanego z
lekcją, skoro właściwie już dawno powinnam znajdować się przy szatni, podczas
gdy Shane oczekiwałby na dzwonek zapowiadający początek chemii.
– Jak tam mecz
koszykówki? – pytam, gdy słowa nagle znikąd pojawiają się w mojej głowie.
W duchu dziękuję całemu
światu i nie wiem komu jeszcze, że znalazłam pretekst do rozmowy. I to jaki
idealny! Nie dość, że sama pierwsza się odezwałam, to jeszcze pokazałam, że
pamiętam o tym, co Shane mówił mi kilka dni temu, kiedy wspomniał o ważnych dla
niego eliminacjach. Mecz odbył się w sobotę. Całe szczęście, że nagle sobie o
tym przypomniałam. Może chłopak zrozumie, że również jestem nim zainteresowana
i uważnie słucham tego, co mówi.
– Super, zupełnie ich
zmiażdżyliśmy!
Twarz Shane’a od razu
rozświetla uśmiech. Trudno nie dostrzec, że koszykówka jest jego wielką pasją.
Nadal uważam, że to najgorszy sport na świecie i bieganie za pomarańczową piłką
nie ma sensu, ale również szeroko się uśmiecham. Zresztą nic dziwnego, przecież
nie potrafię pozostawać obojętna na gesty Shane’a.
– To świetnie. A kiedy
kolejny wielki mecz? – pytam. Z przerażeniem zauważam, że zaczęłam bawić się
włosami. Pospiesznie opuszczam rękę. Mam nadzieję, że Shane nie wziął mnie za
idiotkę.
– Za dwa tygodnie.
Przede mną dużo treningów. Ale wątpię, żebyśmy przegrali. Drużyna, z którą mamy
grać, jest raczej słaba – odpowiada. W jego głosie brzmi nuta pewności siebie i
przekonania o zwycięstwie. Chyba chłopak i jego drużyna muszą dobrze grać,
skoro nawet nie dopuszczają myśli o przegranej.
– Czyli zwycięstwo jest
niemal pewne – uśmiecham się lekko.
Shane kiwa głową,
chociaż patrzy w zupełnie inną stronę. Jest zamyślony, a ja nie wiem, czy ma to
coś wspólnego ze mną. Czuję się jednak nieco nieswojo, odnoszę wrażenie, że
chłopak nie jest zainteresowany rozmową. Wiem oczywiście, że moje obawy są
niedorzeczne, bo zawsze Shane sam do mnie podchodził. Jakby nie patrzeć,
spędzaliśmy razem mnóstwo czasu. Skoro wszystko działo się z jego inicjatywy,
na pewno mu zależy. Mimo tego coś się zmieniło. To pewnie moje głupie
wyobrażenia, tylko dramatyzuję. Boję się jednak, że zgodnie z przewidywaniami
Cassie, Shane postanowił sobie odpuścić, a ja nie mam pojęcia, jak sprawić, by
wszystko wróciło do normy.
– Joslyn! – słyszę nagle
Renée.
Odwracam się w stronę,
skąd dochodzi głos przyjaciółki. Posyłam jej szeroki uśmiech i czekam, aż
podejdzie, chociaż tak naprawdę najchętniej znalazłabym się jak najdalej od
niej. Właśnie przerwała rozmowę z Shanem. Jestem zła, że ktoś nam przeszkodził,
ale nie należę przecież do osób, które potrafią długo się gniewać, a tym
bardziej na przyjaciółkę nieświadomą tego, co zrobiła. Zresztą rozmowa i tak
nie była niczym osobistym. Tyler cały czas stał z boku i słuchał każdego słowa.
– Czemu jesteś tutaj?
Powinnaś znajdować się na drugim końcu szkoły – zaczyna swoją paplaninę
Renée. – Cholera, chyba rezygnuję z siłowni. Na początku było super, ale
potem zrobiło się nudno. I miałam wrażenie, że wszyscy patrzą i krzywią się na
widok moich grubych ud. Muszę po prostu być bardziej aktywna na WF-ie w szkole.
I może zapiszę się na jakieś zajęcia sportowe. No dobra, ale czemu my nadal tu
stoimy? Przecież powinnyśmy być…
Dopiero w tym momencie
Renée zauważa Tylera i Shane’a, jakby nagle została wyrwana ze swojego
prywatnego świata, w którym znajduje się tylko ona i jej rozmówca. W jednej
chwili na twarzy przyjaciółki pojawia się rumieniec. Dziewczyna spuszcza wzrok,
zawstydzona słowami, jakie padły z jej ust. Nie lubi, gdy ktoś poza mną i
Cassie słyszy o jej kompleksach. Przy nas ciągle opowiada o dietach i
treningach, ale jeśli w pobliżu znajdzie się ktoś inny, a tym bardziej chłopak,
czarnowłosa zachowuje się, jakby nie miała żadnych problemów z samoakceptacją.
– Cześć, Renée – odzywa
się Shane, obdarzając dziewczynę jednym z tych jego szerokich uśmiechów. Czuję
się nieco zazdrosna. Myślałam, że takie gesty są przeznaczone tylko dla mnie.
Teraz wydają się już bardziej zwyczajne.
– Hej – w oczach Renée
pojawiają się wesołe ogniki. Pewnie właśnie do głowy przyszedł jej kolejny
świetny pomysł na dietę albo po prostu zapomniała o chwilowych zmartwieniach.
Renée ma pamięć złotej
rybki. Najpierw bardzo się czymś przejmuje i wygląda, jakby w jednej chwili
straciła całą wiarę w siebie, a już chwilę później wszędzie słychać jej donośny
śmiech, na twarzy gości radość i aż trudno uwierzyć, że wcześniej umysł
dziewczyny zaprzątały nieprzyjemne myśli.
Renée spogląda to na
mnie, to na Shane’a i dopiero po chwili na jej twarzy pojawia się zrozumienie.
Moja przyjaciółka czasami zachowuje się jak małe zwierzątko, które ze
zdumieniem zauważa fakty dopiero po jakimś czasie. I tym razem udało się jej
wreszcie połączyć moją obecność w tej części korytarza z osobą Shane’a.
– Hmm, to może ja sobie
pójdę. Miałam jeszcze zapytać się o coś Jane przed lekcją…
– Czekaj, pójdę z tobą –
wtrącam i odchodzę z przyjaciółką, posyłając jeszcze uśmiech Shane’owi.
– Czemu nie zostałaś? –
dziwi się Renée, gdy odchodzimy na tyle, że chłopcy nie mogą nas usłyszeć. –
Przecież celowo chciałam wam dać trochę prywatności. Jejku, przepraszam cię,
Joslyn, że w ogóle wam przerwałam. Po prostu jakoś kompletnie nie zauważyłam
Shane’a… Czasami jestem taka głupia!
– Spokojnie, właściwie i
tak rozmowa jakoś niezbyt się kleiła – macham tylko ręką. – A poszłam z tobą,
bo czułam się nieco dziwnie, stojąc jak idiotka obok nich. Wydaje mi się, że
każdy od razu domyślał się, po co tam przyszłam.
– No nie wiem, ja się
nie domyślałam, przynajmniej na początku. A jestem twoją przyjaciółką i wiem o
wszystkim, więc skoro ja niczego nie widzę, to inni tym bardziej. Chyba, że po
prostu jestem bardzo głupia – mówi Renée i śmiejąc się, odrzuca na plecy czarne
loki. Podskakują jak sprężynki i kilka dziewczyn z zazdrością spogląda na te
piękne, zdrowe włosy. – A co do waszej rozmowy, to nie pomyślałaś, że Shane
może być speszony obecnością Tylera? No bo wiesz, co innego jak rozmawia z tobą
na osobności albo przy twoich przyjaciółkach, a zupełnie inaczej, jak
wszystkiemu przygląda się jego przyjaciel. Pewnie już go zaczepia i rzuca
jakieś głupie uwagi…
W tym momencie wybucham
śmiechem, a Renée patrzy na mnie jak na wariatkę. Przecież ona ma całkowitą
rację! Przejmowałam się wszystkim tak bardzo, sądząc, że na pewno coś zrobiłam
źle, a tymczasem nie rozważyłam tak oczywistej możliwości. Czuję, jak w jednej
chwili wszystko wraca do normy. Znów zachwyca mnie każda, nawet najmniejsza
rzecz. Poza tym cieszy mnie zawstydzenie Shane’a. Skoro dziwnie mu było ze mną
rozmawiać, to oznacza, że coś jest na rzeczy…
– Za co to? – pyta
zdumiona Renée, gdy ją przytulam.
– Za to, że jesteś taka
mądra – odpowiadam z radością. Słysząc moje słowa, przyjaciółka wybucha
śmiechem.
Opieram głowę na rękach
i mam zdecydowanie dosyć lekcji i całego dnia spędzonego w szkole. Minęło kilka
dni od dziwnej rozmowy z Shanem, a mimo tego coś się zmieniło. I ku mojemu
zdziwieniu wcale nie na lepsze.
Choć przez jakiś czas
wierzyłam w słowa przyjaciółki, powodem dziwnego zachowania Shane’a nie była
obecność Tylera. Od tamtej pory odbyliśmy kilka rozmów bez kogokolwiek, kto
mógłby się przysłuchiwać. Shane zdaje się być czasem jakiś nieobecny,
zamyślony. Co prawda w innych momentach rozmawia z wyraźnym zaangażowaniem, tak
jak kiedyś. Ale tylko wtedy, gdy sama rozpocznę rozmowę. Właściwie, jakby nie
patrzeć, w ciągu ostatnich kilku dni nie zamienilibyśmy ze sobą nawet słowa,
gdybym za każdym razem specjalnie do niego nie podchodziła. Nie wiem, może to
jakieś wyrównywanie, w końcu wcześniej role były odwrotne, może wszystko wróci
do normy, gdy zapanuje równowaga. Póki co czuję się strasznie, gdy sama muszę
za każdym razem znajdować pretekst do rozmowy. Ma to swoje dobre strony, teraz
nie jestem już taka nieśmiała. Co prawda serce i tak przyspiesza za każdym
razem, gdy chłopak spojrzy na mnie swoimi szaro-niebieskimi oczami, ale zniknął
paniczny strach. W pewnym sensie mogłabym nazwać całą tę sytuację zmianą na
lepsze. Ale tylko, jeśli brać pod uwagę jedynie kwestię mojej nieśmiałości.
Patrzę na długopis,
który leniwie toczy się po ławce. Już dawno porzuciłam sporządzanie notatek,
wiedząc, że niespokojne myśli i tak nie dadzą mi się skupić na słuchaniu
nauczyciela. Wpatruję się więc przed siebie niewidzącym wzrokiem i myślę. Myślę
cały czas i właściwie to chyba nie jest dla mnie dobre. Jeśli dalej będę się
zadręczać, mogę popsuć sobie humor, a przecież nie o to chodzi. Problem w tym,
że nie potrafię przestać. Jestem przecież Joslyn Howard. Zawsze wszystko mam
poukładane według nienagannego planu, którego punkty kolejno odhaczam. Ale tym
razem cały plan opiera się na zachowaniu chłopaka, którego nie mogę przewidzieć
i co gorsza, którego w ogóle nie rozumiem. Pierwszy raz nie jestem w stanie
wszystkiego poukładać. Potrzebuję odpowiedzi, żeby w moim świecie na nowo
zapanował ład.
Uparcie staram się nie
spoglądać na Shane’a, który siedzi niedaleko. Nie chcę znów na niego patrzeć,
tym bardziej, że ostatnio on wydaje się w ogóle nie kierować na mnie wzroku.
Jakby zmieniły się nie tylko nasze rozmowy. W czasie całej lekcji nasze oczy
spotkały się tylko dwa razy, choć kiedyś zdarzało się to niemal co chwilę.
Czuję się nieco zagubiona, a w myślach powtarzam uparcie „spójrz na mnie
wreszcie”, obserwując chłopaka kątem oka. To wszystko jest bez sensu – oszukuję
samą siebie, że wcale nie jestem całkowicie skupiona na zachowaniu Shane’a. I
pomyśleć, że jeszcze kilka tygodni temu lekcje angielskiego wyglądały zupełnie
inaczej. Wtedy po prostu siedziałam i uważnie słuchałam nauczyciela, skupiona
jedynie na nauce i starannym notowaniu.
Siedzę na łóżku w
luźnych spodniach dresowych i szerokiej bluzie taty. Na nogach mam wełniane
skarpetki, na twarzy brak makijażu, a włosy niedbale związałam w koka. Z
pewnością nie wyglądam teraz zbyt pięknie, mama pewnie kazałaby mi się
przebrać, gdyby zobaczyła ten strój. Nie ma jej jednak w domu. Jestem tylko ja,
panująca wokół cisza i szkicownik, który trzymam na kolanach. Nie obchodzi mnie
nic, prócz własnego świata kreowanego za pomocą ołówka. Właśnie teraz tworzę
nową historię. Historię dziewczyny.
Nieznana mi zagubiona
osoba, która jest najważniejszą postacią na rysunku, błąka się po ulicach
cichego miasta. W oddali widać błysk pojedynczego reflektora samochodu, lampy w
parku dają nikłą poświatę, oświetlając niewielkie obszary. Obok znajduje się
nieco zniszczona ławka, na której dawno temu wyryto jakieś słowa nożem. Może
była to zakochana para, a może tylko jakiś znudzony nastolatek. Dziewczyna
przygląda się wszystkiemu, a na jej twarzy gości wyraz dezorientacji. Właściwie
ta nastolatka jest wszystkim tym, czym jestem ja teraz. Bo właśnie tak się
czuję – jakbym znalazła się w ciemności, w zupełnie obcym miejscu, w którym nie
potrafię się poruszać po ciemku. A gdzieś z boku, niemal w rogu kartki czai się
sylwetka chłopaka łudząco podobnego do Shane’a. I właściwie nie ma w tym nic
dziwnego, bo jestem dziewczyną z rysunku, a przyczyna mojego zagubienia to
właśnie chłopak o szaro-niebieskich oczach.
Rysowanie pomaga mi
oderwać się od rzeczywistości, przelać wszystkie wątpliwości i niespokojne
myśli na papier, sprawić, że emocje wsiąkną w kartkę wraz z kolejnymi kreskami
kreślonymi przez ołówek. A najwspanialsze w tym wszystkim jest to, że wystarczy
jedno pociągniecie gumki, żeby zniknęło coś, czego nie chciałabym już więcej
widzieć. Z pomocą jednego przedmiotu można naprawić świat stworzony na
papierze. Szkoda tylko, że w normalnym życiu to niewykonalne.
Nie czuję się smutna.
Właściwie nigdy taka nie bywam, dlatego smutek to dla mnie pojęcie
abstrakcyjne – słyszałam o nim, ale go nie doświadczyłam. Po prostu jestem
nieco zdezorientowana, trochę spokojniejsza. Brak we mnie chęci do zjeżdżania
po poręczy czy ślizgania się po drogim parkiecie. Zamiast tego wolę siedzieć w
wygodnych ubraniach z kubkiem ciepłej herbaty pod ręką i co jakiś czas
spoglądać przez okno. Jeśli tak wygląda smutek, jeśli jest on po prostu
spokojem, któremu towarzyszy uczucie jakiejś niezidentyfikowanej pustki, to
bycie smutnym wcale nie jest takie złe.
Z zamyślenia wyrywa mnie
dźwięk dzwonka do drzwi. Wstaję z łóżka, nie wiedząc, kto też mógłby wpaść z
wizytą, w końcu rodziców nie ma, a ja nikogo się nie spodziewam. Z rąk
wyślizguje mi się szkicownik i upada na podłogę. Zza okładki wysuwa się kilka
luźnych kartek. Na wszystkich widnieje podobizna Shane’a. Jednym ruchem nogi
pospiesznie wsuwam je pod łóżko i zbiegam na dół, by otworzyć drzwi. Kiedy
pędzę w wełnianych skarpetkach, ślizgając się po schodach, uczucie
niezidentyfikowanego spokoju ustępuje i znów jestem starą Joslyn. Zeskakuję z
ostatniego stopnia i docieram do drzwi.
W progu wita mnie
uśmiechnięta twarz Renée. Co prawda nie spodziewałam się ujrzeć przyjaciółki,
ale taka niezapowiedziana wizyta sprawia mi przyjemność. Dziewczyna wydaje
zdumiony okrzyk na mój widok i wchodząc do przedsionka od razu zaczyna swój
monolog.
– Ojej, Joslyn, co ty
masz na sobie? Nie wierzę, jedna z najlepiej ubierających się dziewczyn w
szkole otwiera drzwi w dresach? Wyglądasz, jakbyś była chora. Albo jakbyś
właśnie się obudziła… – W tym momencie Renée dostrzega zabrudzenie od ołówka na
mojej ręce i kiwa głową ze zrozumieniem. – No tak, teraz wszystko jasne.
Uciekłaś do świata, w którym nikt nie przejmuje się wyglądem.
– No i przy okazji
zrobiłam sobie wolne od pilnującej idealności mamy – dodaję i zmierzam w stronę
kuchni, a za mną podąża Renée.
Zatrzymujemy się przy
drzwiach spiżarni. Właściwie jej wnętrze przywodzi na myśli mały sklep. Pełno
tu owoców, warzyw, niezdrowego jedzenia, soków, ryżu, mąki i wszystkiego, czego
tylko się zapragnie. Wyjmuję mrożoną pizzę i butelki z napojami, a potem włączam
piekarnik. Stawiam przed Renée szklankę i butelkę z wodą. Doskonale wiem, że
jej wieczna dieta wyklucza picie czegokolwiek poza herbatą, wodą i
niesłodzonymi sokami.
– Słuchaj, Joslyn, mam
świetny pomysł. Zapiszę się na taniec hinduski – oznajmia Renée.
– Taniec hinduski? –
pytam ze zdziwieniem. Stawiam przed przyjaciółką talerz, a ona z wahaniem
spogląda w stronę piekarnika.
– No dobrze, ale zjem
tylko mały kawałek – zgadza się, najwidoczniej skuszona przez cudowny zapach. –
Ten taniec to świetna sprawa. Nie pamiętam dokładnie, jak to się nazywa, ale
wykonujesz specjalne układy, dzięki którym spalasz dużo kalorii. No i przy
okazji świetnie się bawisz. W przyszłym tygodniu zapiszę się na zajęcia.
– To chyba najfajniejszy
z twoich pomysłów – stwierdzam z przekonaniem. Perspektywa hinduskiego tańca
wydaje się ciekawa.
– No jasne, wyobraź to
sobie. Za miesiąc wejdę do szkoły, wyglądając zupełnie inaczej. I do tego będę
umiała tańczyć te różne fajne hinduskie rzeczy – uśmiecha się Renée i próbuje
naśladować ruchy tancerek. Zdecydowanie jej to nie wychodzi, dlatego wybuchamy
śmiechem.
– Chyba musisz się
trochę poduczyć – szturcham ją w ramię.
Wśród rozmów i śmiechów
szybko płynie czas i po chwili pizza jest już gotowa. Wyciągam ją z piekarnika
i stawiam na stole pięknie pachnący talerz. Mama pewnie na ten widok
skrzywiłaby się i powiedziała, że to okropne świństwo. Jeśli już moja
rodzicielka zjawia się w domu, zazwyczaj jemy na obiad zdrowe potrawy, idealnie
pasujące do ogólnego obrazu perfekcji.
– Boże, jakie to dobre –
wzdycha Renée, wgryzając się w swój kawałek pizzy. – Już dawno nie jadłam nic
tak tuczącego i jednocześnie tak dobrego.
– Nie rozumiem, jak
możesz wytrzymywać bez dobrego jedzenia – dziwię się, ze smakiem pochłaniając
kolejne kęsy.
– Jeśli kiedykolwiek
będziesz dziesięć kilogramów cięższa, to zrozumiesz – mruczy Renée. –
Zresztą nie mówmy już o tym, ok? Każdy ma swoje małe obsesje. Ja lubię
wynajdywać różne diety i treningi, ty lubisz opracowywać punkty planu rozmów z
Shanem…
Przyjaciółka śmieje się,
gdy rzucam w nią pizzą. Jej czarne loczki jak zwykle podskakują, a piwne oczy
świecą radością. Z piskiem uchyla się przed kolejnym lecącym w jej stronę
kawałkiem i oblewa mnie wodą ze stojącej na stole butelki. W słowach Renée jest
sama prawda. Ona lubi się odchudzać nie tylko ze względu na kompleksy, ale
także dlatego, że poznawanie nowych diet i treningów sprawia jej przyjemność.
Ja tymczasem w głowie układam plany kolejnych spotkań z chłopakiem, który
zdołał całkowicie zawładnąć moim światem. Ale to nie jest moment, w którym
chciałabym myśleć o miłosnych problemach. Chwilowe uczucie spokoju i zamyślenia
było czymś nowym i ciekawym, ale wolę, by nie powróciło. O wiele bardziej
podoba mi się wpatrywanie z zachwytem w piękne krople deszczu spływające po
szybie.
Jakby w odpowiedzi na te
myśli, Renée ciągnie mnie do pokoju, gdzie w internecie znajdujemy filmiki z
tańcami, o których opowiadała. Kolejne godziny upływają nam na nieudolnych
próbach naśladowania poszczególnych ruchów. Ściany odbijają echo naszych
śmiechów, a ja pomimo tego, że taniec nieco mnie męczy, zauważam, że jestem
szczęśliwa. Czuję się tak, jakbym właśnie spełniła jedno z największych marzeń.
A to wszystko za sprawą kilku dziwnych ruchów i nieskomplikowanych układów. I
oczywiście dzięki Renée, która jak zwykle sprawia, że jestem jeszcze większą
optymistką.
I kiedy wreszcie po
dwóch godzinach skakania i podrygiwania zmęczone siadamy na miękkim dywanie,
szeroko się uśmiecham. Znów spoglądam na krople leniwie spływające po szybie.
Renée podąża za moim spojrzeniem i wybucha głośnym śmiechem. Nie mam pojęcia,
co tak bardzo ją rozbawiło, ale właściwie mnie to nie obchodzi. Śmiech
przyjaciółki jest zaraźliwy i po chwili również do niej dołączam. Od tego
wszystkiego aż boli mnie brzuch, ale to bez znaczenia. W tej chwili wiem na
pewno, że jeśli radość wydłuża życie, to ja i Renée nigdy nie umrzemy.
Kolejny wspaniały rozdział! Tylko co się dzieje z Shane’em ? Jest dziwny - martwi mnie to.
OdpowiedzUsuńCzekam niecierpliwie na ciąg dalszy!
Pozdrawiam
Nessie
Mnie powiadamiać nie musisz, mam Twojego bloga w obserwowanych i od razu wiem, że dodałaś nowy rozdział ;)
OdpowiedzUsuńKiedy tylko Renee zasugerowała przyjaciółce, że Shane był skrępowany rozmową w obecności kumpla, wcale nie potraktowałam tego jako dobre wytłumaczenie. Po prostu czułam, że coś jest nie tak, a Tyler wcale nie jest przeszkodą. Jak, niestety, widać, nie pomyliłam się. Co do cholery zaczęło dziać się z Shanem? Do tej pory mogliśmy go poznać jako sympatycznego, totalnie oddanego Joslyn chłopaka, który jest zawsze skory do rozmowy i niemal cały czas wodzi za nią oczami. Dlaczego jest nagle taki zamyślony, jakby też nieco zdystansowany? Może ma jakieś problemy? Tylko to przychodzi mi do głowy, przecież z byle jakiego powodu nie stracił zainteresowania względem głównej bohaterki. Szczerze powiedziawszy Joslyn o wiele bardziej podobała mi się w tym rozdziale. Jej bezgraniczny optymizm potrafi czasem nieźle zirytować, a teraz zachowała się jak typowa nastolatka: mdlejąca ze strachu przed rozmową z wymarzonym chłopakiem, niedbale ubrana, kiedy przebywa w domu, a nawet przygnębiona. Taką o wiele bardziej ją lubię. Chociaż sama zawsze staram się myśleć pozytywnie, to chyba ciągłe postrzeganie świata w taki sposób wcale nie jest dobre.
Świetny rozdział, a przede wszystkim genialne opisy - już któryś raz Ci to mówię, ale wprost nie można się powstrzymać.
Pozdrawiam <3
Mnie nie powiadamiaj - obserwuję ;))
OdpowiedzUsuńCo dzieje się z Shanem? Czemu jest taki dziwny? Co stało się u niego, że stał się zamyślony, nieswój? Coś czuję, że tę zagadkę rozwiążemy o wiele później, niż byśmy chcieli. Nie podoba mi się jednak to, że chłopak totalnie zapomina o świecie i, z tego co zdołałam zaobserwować, tylko i wyłącznie przy naszej ulubionej Joslyn. Nawiasem mówiąc w tym rozdziale udało mi się polubić Joslyn znacznie bardziej niż przez wszystkie poprzednie, gdzie była uporządkowaną, idealną dziewczyną, która była wiecznie wesoła. Ta jej wizja, gdy siedzi w rozciągniętych dresach i szerokiej bluzie taty z rozczochranymi włosami i nieco zamyślona bardzo przybliżyła mi jej obraz jako nastolatki, w końcu pokazała, że ma takie same problemy jak każda z nas i też bywa niewesoła. Za to Renee, ach, Renee! To jest świetna postać! Taka żywiołowa, nieco zamaszysta. Lubię ją znacznie bardziej niż Cassie, która jest stonowana i spokojna, a przynajmniej zdaje się być taka bez wyrazu troszkę.
Renee jest naprawdę cudowna, zawsze jak o niej piszesz uśmiecham się, bo to taki żywioł zaklęty w osobie :D
Poza tym masz cudowne opisy. W pewnym momencie miałam przed oczami rysunek wykonany przez Joslyn, naprawdę! Kobieto, ja czekam na coś napisanego przez Ciebie i wydanego na papierze :D
Pozdrawiam. PS: Informować Cię o nówkach na Berenice? :3
Mnie nie musisz informować - obserwuję :)
OdpowiedzUsuńShane faktycznie jest dziwny. Nie wierzę w taką nagłą przemianę bez powodu. Coś musiało się stać. Czyżby Joslyn zrobiła coś nieświadomie? Nie wierzę, przecież cały czas była sobą. Mam nadzieję, że ta sprawa w następnych rozdziałach się wyjaśni.
Przeraża mnie sposób pojmowania świata przez rodziców głównej bohaterki. Większość rzeczy ma swoje granice, nawet perfekcjonizm, który w nadmiarze zabija wszelkie ludzkie uczucia. Przecież nie można być aż tak twardym i nieczułym jak robot.
Smutek... czyżby i Joslyn zachowywała się podobnie do swoich rodziców? Odrzucała wszystko, co nie było idealne? Nawet jeśli tak było, mam wrażenie, że ta sytuacja powoli się zmienia.
Bardzo polubiłam Renee. Jest taką optymistką, wzorem do naśladowania, prawdziwą przyjaciółką. Zawsze potrafi pomóc Joslyn, wytłumaczyć niektóre sprawy. Taka osoba jest prawdziwym skarbem.
Rozdział czytało się bardzo przyjemnie! Zwłaszcza podobał mi się fragment, w którym nasza główna bohaterka rysowała. Jest on naprawdę świetnie napisany :)
Czekam na kolejną notkę :*
[Windy]
GENIALNE!
OdpowiedzUsuńTekst ma w sobie wszystko, co trzeba: piękne opisy, ciekawą i wartką akcję, niebanalnych bohaterów, odpowiedni nastrój i aurę.
Rozdział wyszedł przedni!
Ps: Mam przyjemność poinformować, że na http://fire-earth-water-air.blogspot.com pojawił się prolog.
Literacka N.
Po przeczytaniu tego rozdziału, zastanawiam się czy twoi bohaterowie będą mieli jakieś realne, poważniejsze problemy niż zawody miłosne i kilka kilogramów nadwagi. Póki co życie tej nastoletniej paczki wydaje się być raczej beztroskie, takie typowo gówniarskie.
OdpowiedzUsuńNie pamiętam czy to było w tym rozdziale czy w kolejnym, bo przeczytałam już dwa :) Chciałam jednak powiedzieć, że zupełnie nie popieram rzucania jedzeniem i kojarzy mi się z takimi typowymi dziećmi z bogatych domów, które nigdy nie widziały chociażby obrazu Afryki i panującego tam głodu. Uważam, że ich zachowanie wynika z nieświadomości, więc powinno im się chociażby taki dokument zapuścić.
Ten Shane to naprawdę jest jakiś... dziwny. Od początku mi w nim coś nie pasowało. Dalej jednak nie wiem o co dokładnie chodzi, ale podejrzewam, że może potrzebował chociażby pomocy w nauce, ale zobaczył, że Jos się opuściła i odbił? Zobaczymy.
OdpowiedzUsuńRenee jest pokręcona, ale taka do polubienia. Co do drugiej koleżanki, jeszccze nie wiem, ale ta zyskała dziś trochę mojej sympatii. Szczególnie przy tym podejściu do odchudzania, że to nie jest jednak takie, a, bo gruba jestem. Nasunęła mi nawet znajomą, która też się tak właśnie ciągle odchudza, biega, ćwiczy itd. i wypaliła ostatnio na pytanie mojego męża - po co właściwie, "a co ja bym robiła, gdybym się nie odchudzała?". Renee wydaje mi się być tak samo pokręcona, więc cofam te moje "nie polubie jej", bo czuję, że polubie :)