piątek, 7 grudnia 2012

# Koszmar na jawie: Rozdział 7. Zmiany



Kto miłości nie zna, ten żyje szczęśliwy, i noc ma spokojną, i dzień nietęskliwy
~Adam Mickiewicz

W szkole zjawiam się niemal tak wcześnie, jak ostatnio. Tym razem mojemu przybyciu o tej godzinie nie towarzyszy już tyle zdumionych spojrzeń. Najwidoczniej wszyscy uznali, że dzięki lepszej organizacji porannych czynności nie będę się już spóźniać na lekcje. Nie zamierzam nikogo wyprowadzać z błędu, choć wiem, że nie uda mi się wytrwać w tej punktualności dłużej niż kilka dni. I tak czuję się nieco dziwnie, robiąc wszystko, by tylko mieć okazję kilka minut porozmawiać z Shanem. Ale przynajmniej zaczęłam coś robić sama z siebie i nie czekam jedynie na reakcję chłopaka. Tego dnia pragnę za wszelką cenę odegnać przykre sobotnie wspomnienia i za pomocą subtelnych sygnałów zachęcić Shane’a do dalszych starań. Nie jestem dobra w takich działaniach, nie mam doświadczenia w dążeniach do stwarzania związków. Postanawiam zdać się na intuicję i działać według przeczucia, całkowicie zaufać wewnętrznemu instynktowi.
Ze zdenerwowaniem poprawiam wygniecenie na granatowej spódniczce. Ma ona kształt bombki i sięga do połowy ud. Celowo zdecydowałam się właśnie na coś granatowego – przecież Shane powiedział, że to bardzo ładny kolor. Wiem, że prawdopodobnie o wiele za bardzo przejmuje się tym, co chłopak myśli i jak wypadnę w jego oczach, ale nie potrafię nic na to poradzić. Może właśnie dlatego ubrałam idealnie podkreślającą wcięcie w talii bluzkę na ramiączkach i sweterek w odcieniu intensywnej żółci. Dzięki takiemu doborowi stroju czuję się ładna, ale nadal pozostaję wiecznie kolorową Joslyn, jaką wszyscy znają.
Mam większą tremę, niż przed jakimkolwiek konkursem, w którym brałam udział. Nigdy nie denerwowałam się tak przed recytacją wiersza czy na chwilę przed rozdaniem testu ostatniego etapu konkursu fizycznego. Mam świadomość, że za bardzo się przejmuję, za bardzo angażuję, ale jeśli takie zachowanie zawsze idzie w parze z ogromnym poczuciem szczęścia, jakie ogarnia mnie właśnie w tej chwili, to już zawsze mogłabym się wszystkim przejmować.
I właśnie wtedy, kiedy po raz kolejny wygładzam granatowy materiał i robię kilka nerwowych kroków, mając nadzieję, że nie potknę się na obcasach, zauważam Shane’a. Stres potęguje się, jakby samo podejście do chłopaka miałoby być czymś godnym medalu. Biorę kilka głębokich wdechów i wykonuję kolejne kroki. Po raz pierwszy zdarza się, żebym to ja do niego podeszła, a nie czekała, aż on sam to zrobi. Mam nadzieję, że będzie to jakiś postęp w naszej relacji. W końcu samo odezwanie się kosztuje mnie wiele nerwów.
– Cześć – mówię, gdy już odważam się podejść dostatecznie blisko.
Niestety to jedno słowo przypomina o przykrych zdarzeniach poprzedniego dnia. Na chwilę zamykam oczy i karcę siebie w myślach. Wracanie do źle zinterpretowanych wcześniej sytuacji nie ma sensu. Tylko jeszcze bardziej mnie zestresuje.
Shane odwraca się w moją stronę, przerywając na chwilę rozmowę z Tylerem. Chłopak nie wygląda, jakby zamierzał odejść i zapewnić nam trochę prywatności. Właściwie nie powinnam być zdziwiona. Przecież nie wie, ile odwagi kosztuje mnie ta rozmowa. Może myśleć, że po prostu chcę zapytać o coś Shane’a. Tym bardziej, że on i Tyler mają teraz chemię, a ja powinnam być na drugim końcu szkoły, czekając na lekcję WF-u.
Nadarza się okazja, żeby kątem oka przyjrzeć się chłopakowi, który tak bardzo spodobał się Cassie. Ma na sobie brązowe spodnie o modnym teraz kroju, szarą bluzkę i błękitny sweter. Bez wątpienia jest to najlepiej ubierający się chłopak w naszej szkole. Nie spędza oczywiście w sklepach większości wolnego czasu. Tyler jest jak najbardziej męskim typem chłopaka, ale jednocześnie dba o siebie. Właściwie to taki powszechny ideał. Nic dziwnego, że tyle dziewczyn do niego wzdycha, a koledzy zazdroszczą mu niemal wszystkiego.
Shane kiwa głową na powitanie, co od razu wyrywa mnie z zamyślenia. Przestaję skupiać się na Tylerze i z powrotem kieruję uwagę na chłopaku, na widok którego zwykle miękną mi kolana. Rozważam, co powiedzieć i z przerażeniem uświadamiam sobie, że nie mam pojęcia, jaką wymówkę wymyślić. Nie mogę zapytać się o nic związanego z lekcją, skoro właściwie już dawno powinnam znajdować się przy szatni, podczas gdy Shane oczekiwałby na dzwonek zapowiadający początek chemii.
– Jak tam mecz koszykówki? – pytam, gdy słowa nagle znikąd pojawiają się w mojej głowie.
W duchu dziękuję całemu światu i nie wiem komu jeszcze, że znalazłam pretekst do rozmowy. I to jaki idealny! Nie dość, że sama pierwsza się odezwałam, to jeszcze pokazałam, że pamiętam o tym, co Shane mówił mi kilka dni temu, kiedy wspomniał o ważnych dla niego eliminacjach. Mecz odbył się w sobotę. Całe szczęście, że nagle sobie o tym przypomniałam. Może chłopak zrozumie, że również jestem nim zainteresowana i uważnie słucham tego, co mówi.
– Super, zupełnie ich zmiażdżyliśmy!
Twarz Shane’a od razu rozświetla uśmiech. Trudno nie dostrzec, że koszykówka jest jego wielką pasją. Nadal uważam, że to najgorszy sport na świecie i bieganie za pomarańczową piłką nie ma sensu, ale również szeroko się uśmiecham. Zresztą nic dziwnego, przecież nie potrafię pozostawać obojętna na gesty Shane’a.
– To świetnie. A kiedy kolejny wielki mecz? – pytam. Z przerażeniem zauważam, że zaczęłam bawić się włosami. Pospiesznie opuszczam rękę. Mam nadzieję, że Shane nie wziął mnie za idiotkę.
– Za dwa tygodnie. Przede mną dużo treningów. Ale wątpię, żebyśmy przegrali. Drużyna, z którą mamy grać, jest raczej słaba – odpowiada. W jego głosie brzmi nuta pewności siebie i przekonania o zwycięstwie. Chyba chłopak i jego drużyna muszą dobrze grać, skoro nawet nie dopuszczają myśli o przegranej.
– Czyli zwycięstwo jest niemal pewne – uśmiecham się lekko.
Shane kiwa głową, chociaż patrzy w zupełnie inną stronę. Jest zamyślony, a ja nie wiem, czy ma to coś wspólnego ze mną. Czuję się jednak nieco nieswojo, odnoszę wrażenie, że chłopak nie jest zainteresowany rozmową. Wiem oczywiście, że moje obawy są niedorzeczne, bo zawsze Shane sam do mnie podchodził. Jakby nie patrzeć, spędzaliśmy razem mnóstwo czasu. Skoro wszystko działo się z jego inicjatywy, na pewno mu zależy. Mimo tego coś się zmieniło. To pewnie moje głupie wyobrażenia, tylko dramatyzuję. Boję się jednak, że zgodnie z przewidywaniami Cassie, Shane postanowił sobie odpuścić, a ja nie mam pojęcia, jak sprawić, by wszystko wróciło do normy.
– Joslyn! – słyszę nagle Renée.
Odwracam się w stronę, skąd dochodzi głos przyjaciółki. Posyłam jej szeroki uśmiech i czekam, aż podejdzie, chociaż tak naprawdę najchętniej znalazłabym się jak najdalej od niej. Właśnie przerwała rozmowę z Shanem. Jestem zła, że ktoś nam przeszkodził, ale nie należę przecież do osób, które potrafią długo się gniewać, a tym bardziej na przyjaciółkę nieświadomą tego, co zrobiła. Zresztą rozmowa i tak nie była niczym osobistym. Tyler cały czas stał z boku i słuchał każdego słowa.
– Czemu jesteś tutaj? Powinnaś znajdować się na drugim końcu szkoły – zaczyna swoją paplaninę  Renée. – Cholera, chyba rezygnuję z siłowni. Na początku było super, ale potem zrobiło się nudno. I miałam wrażenie, że wszyscy patrzą i krzywią się na widok moich grubych ud. Muszę po prostu być bardziej aktywna na WF-ie w szkole. I może zapiszę się na jakieś zajęcia sportowe. No dobra, ale czemu my nadal tu stoimy? Przecież powinnyśmy być…
Dopiero w tym momencie Renée zauważa Tylera i Shane’a, jakby nagle została wyrwana ze swojego prywatnego świata, w którym znajduje się tylko ona i jej rozmówca. W jednej chwili na twarzy przyjaciółki pojawia się rumieniec. Dziewczyna spuszcza wzrok, zawstydzona słowami, jakie padły z jej ust. Nie lubi, gdy ktoś poza mną i Cassie słyszy o jej kompleksach. Przy nas ciągle opowiada o dietach i treningach, ale jeśli w pobliżu znajdzie się ktoś inny, a tym bardziej chłopak, czarnowłosa zachowuje się, jakby nie miała żadnych problemów z samoakceptacją.
– Cześć, Renée – odzywa się Shane, obdarzając dziewczynę jednym z tych jego szerokich uśmiechów. Czuję się nieco zazdrosna. Myślałam, że takie gesty są przeznaczone tylko dla mnie. Teraz wydają się już bardziej zwyczajne.
– Hej – w oczach Renée pojawiają się wesołe ogniki. Pewnie właśnie do głowy przyszedł jej kolejny świetny pomysł na dietę albo po prostu zapomniała o chwilowych zmartwieniach.
Renée ma pamięć złotej rybki. Najpierw bardzo się czymś przejmuje i wygląda, jakby w jednej chwili straciła całą wiarę w siebie, a już chwilę później wszędzie słychać jej donośny śmiech, na twarzy gości radość i aż trudno uwierzyć, że wcześniej umysł dziewczyny zaprzątały nieprzyjemne myśli.
Renée spogląda to na mnie, to na Shane’a i dopiero po chwili na jej twarzy pojawia się zrozumienie. Moja przyjaciółka czasami zachowuje się jak małe zwierzątko, które ze zdumieniem zauważa fakty dopiero po jakimś czasie. I tym razem udało się jej wreszcie połączyć moją obecność w tej części korytarza z osobą Shane’a.
– Hmm, to może ja sobie pójdę. Miałam jeszcze zapytać się o coś Jane przed lekcją…
– Czekaj, pójdę z tobą – wtrącam i odchodzę z przyjaciółką, posyłając jeszcze uśmiech Shane’owi.
– Czemu nie zostałaś? – dziwi się Renée, gdy odchodzimy na tyle, że chłopcy nie mogą nas usłyszeć. – Przecież celowo chciałam wam dać trochę prywatności. Jejku, przepraszam cię, Joslyn, że w ogóle wam przerwałam. Po prostu jakoś kompletnie nie zauważyłam Shane’a… Czasami jestem taka głupia!
– Spokojnie, właściwie i tak rozmowa jakoś niezbyt się kleiła – macham tylko ręką. – A poszłam z tobą, bo czułam się nieco dziwnie, stojąc jak idiotka obok nich. Wydaje mi się, że każdy od razu domyślał się, po co tam przyszłam.
– No nie wiem, ja się nie domyślałam, przynajmniej na początku. A jestem twoją przyjaciółką i wiem o wszystkim, więc skoro ja niczego nie widzę, to inni tym bardziej. Chyba, że po prostu jestem bardzo głupia – mówi Renée i śmiejąc się, odrzuca na plecy czarne loki. Podskakują jak sprężynki i kilka dziewczyn z zazdrością spogląda na te piękne, zdrowe włosy. – A co do waszej rozmowy, to nie pomyślałaś, że Shane może być speszony obecnością Tylera? No bo wiesz, co innego jak rozmawia z tobą na osobności albo przy twoich przyjaciółkach, a zupełnie inaczej, jak wszystkiemu przygląda się jego przyjaciel. Pewnie już go zaczepia i rzuca jakieś głupie uwagi…
W tym momencie wybucham śmiechem, a Renée patrzy na mnie jak na wariatkę. Przecież ona ma całkowitą rację! Przejmowałam się wszystkim tak bardzo, sądząc, że na pewno coś zrobiłam źle, a tymczasem nie rozważyłam tak oczywistej możliwości. Czuję, jak w jednej chwili wszystko wraca do normy. Znów zachwyca mnie każda, nawet najmniejsza rzecz. Poza tym cieszy mnie zawstydzenie Shane’a. Skoro dziwnie mu było ze mną rozmawiać, to oznacza, że coś jest na rzeczy…
– Za co to? – pyta zdumiona Renée, gdy ją przytulam.
– Za to, że jesteś taka mądra – odpowiadam z radością. Słysząc moje słowa, przyjaciółka wybucha śmiechem.


Opieram głowę na rękach i mam zdecydowanie dosyć lekcji i całego dnia spędzonego w szkole. Minęło kilka dni od dziwnej rozmowy z Shanem, a mimo tego coś się zmieniło. I ku mojemu zdziwieniu wcale nie na lepsze.
Choć przez jakiś czas wierzyłam w słowa przyjaciółki, powodem dziwnego zachowania Shane’a nie była obecność Tylera. Od tamtej pory odbyliśmy kilka rozmów bez kogokolwiek, kto mógłby się przysłuchiwać. Shane zdaje się być czasem jakiś nieobecny, zamyślony. Co prawda w innych momentach rozmawia z wyraźnym zaangażowaniem, tak jak kiedyś. Ale tylko wtedy, gdy sama rozpocznę rozmowę. Właściwie, jakby nie patrzeć, w ciągu ostatnich kilku dni nie zamienilibyśmy ze sobą nawet słowa, gdybym za każdym razem specjalnie do niego nie podchodziła. Nie wiem, może to jakieś wyrównywanie, w końcu wcześniej role były odwrotne, może wszystko wróci do normy, gdy zapanuje równowaga. Póki co czuję się strasznie, gdy sama muszę za każdym razem znajdować pretekst do rozmowy. Ma to swoje dobre strony, teraz nie jestem już taka nieśmiała. Co prawda serce i tak przyspiesza za każdym razem, gdy chłopak spojrzy na mnie swoimi szaro-niebieskimi oczami, ale zniknął paniczny strach. W pewnym sensie mogłabym nazwać całą tę sytuację zmianą na lepsze. Ale tylko, jeśli brać pod uwagę jedynie kwestię mojej nieśmiałości.
Patrzę na długopis, który leniwie toczy się po ławce. Już dawno porzuciłam sporządzanie notatek, wiedząc, że niespokojne myśli i tak nie dadzą mi się skupić na słuchaniu nauczyciela. Wpatruję się więc przed siebie niewidzącym wzrokiem i myślę. Myślę cały czas i właściwie to chyba nie jest dla mnie dobre. Jeśli dalej będę się zadręczać, mogę popsuć sobie humor, a przecież nie o to chodzi. Problem w tym, że nie potrafię przestać. Jestem przecież Joslyn Howard. Zawsze wszystko mam poukładane według nienagannego planu, którego punkty kolejno odhaczam. Ale tym razem cały plan opiera się na zachowaniu chłopaka, którego nie mogę przewidzieć i co gorsza, którego w ogóle nie rozumiem. Pierwszy raz nie jestem w stanie wszystkiego poukładać. Potrzebuję odpowiedzi, żeby w moim świecie na nowo zapanował ład.
Uparcie staram się nie spoglądać na Shane’a, który siedzi niedaleko. Nie chcę znów na niego patrzeć, tym bardziej, że ostatnio on wydaje się w ogóle nie kierować na mnie wzroku. Jakby zmieniły się nie tylko nasze rozmowy. W czasie całej lekcji nasze oczy spotkały się tylko dwa razy, choć kiedyś zdarzało się to niemal co chwilę. Czuję się nieco zagubiona, a w myślach powtarzam uparcie „spójrz na mnie wreszcie”, obserwując chłopaka kątem oka. To wszystko jest bez sensu – oszukuję samą siebie, że wcale nie jestem całkowicie skupiona na zachowaniu Shane’a. I pomyśleć, że jeszcze kilka tygodni temu lekcje angielskiego wyglądały zupełnie inaczej. Wtedy po prostu siedziałam i uważnie słuchałam nauczyciela, skupiona jedynie na nauce i starannym notowaniu.


Siedzę na łóżku w luźnych spodniach dresowych i szerokiej bluzie taty. Na nogach mam wełniane skarpetki, na twarzy brak makijażu, a włosy niedbale związałam w koka. Z pewnością nie wyglądam teraz zbyt pięknie, mama pewnie kazałaby mi się przebrać, gdyby zobaczyła ten strój. Nie ma jej jednak w domu. Jestem tylko ja, panująca wokół cisza i szkicownik, który trzymam na kolanach. Nie obchodzi mnie nic, prócz własnego świata kreowanego za pomocą ołówka. Właśnie teraz tworzę nową historię. Historię dziewczyny.
Nieznana mi zagubiona osoba, która jest najważniejszą postacią na rysunku, błąka się po ulicach cichego miasta. W oddali widać błysk pojedynczego reflektora samochodu, lampy w parku dają nikłą poświatę, oświetlając niewielkie obszary. Obok znajduje się nieco zniszczona ławka, na której dawno temu wyryto jakieś słowa nożem. Może była to zakochana para, a może tylko jakiś znudzony nastolatek. Dziewczyna przygląda się wszystkiemu, a na jej twarzy gości wyraz dezorientacji. Właściwie ta nastolatka jest wszystkim tym, czym jestem ja teraz. Bo właśnie tak się czuję – jakbym znalazła się w ciemności, w zupełnie obcym miejscu, w którym nie potrafię się poruszać po ciemku. A gdzieś z boku, niemal w rogu kartki czai się sylwetka chłopaka łudząco podobnego do Shane’a. I właściwie nie ma w tym nic dziwnego, bo jestem dziewczyną z rysunku, a przyczyna mojego zagubienia to właśnie chłopak o szaro-niebieskich oczach.
Rysowanie pomaga mi oderwać się od rzeczywistości, przelać wszystkie wątpliwości i niespokojne myśli na papier, sprawić, że emocje wsiąkną w kartkę wraz z kolejnymi kreskami kreślonymi przez ołówek. A najwspanialsze w tym wszystkim jest to, że wystarczy jedno pociągniecie gumki, żeby zniknęło coś, czego nie chciałabym już więcej widzieć. Z pomocą jednego przedmiotu można naprawić świat stworzony na papierze. Szkoda tylko, że w normalnym życiu to niewykonalne.
Nie czuję się smutna. Właściwie nigdy taka nie bywam, dlatego smutek to dla mnie  pojęcie abstrakcyjne – słyszałam o nim, ale go nie doświadczyłam. Po prostu jestem nieco zdezorientowana, trochę spokojniejsza. Brak we mnie chęci do zjeżdżania po poręczy czy ślizgania się po drogim parkiecie. Zamiast tego wolę siedzieć w wygodnych ubraniach z kubkiem ciepłej herbaty pod ręką i co jakiś czas spoglądać przez okno. Jeśli tak wygląda smutek, jeśli jest on po prostu spokojem, któremu towarzyszy uczucie jakiejś niezidentyfikowanej pustki, to bycie smutnym wcale nie jest takie złe.
Z zamyślenia wyrywa mnie dźwięk dzwonka do drzwi. Wstaję z łóżka, nie wiedząc, kto też mógłby wpaść z wizytą, w końcu rodziców nie ma, a ja nikogo się nie spodziewam. Z rąk wyślizguje mi się szkicownik i upada na podłogę. Zza okładki wysuwa się kilka luźnych kartek. Na wszystkich widnieje podobizna Shane’a. Jednym ruchem nogi pospiesznie wsuwam je pod łóżko i zbiegam na dół, by otworzyć drzwi. Kiedy pędzę w wełnianych skarpetkach, ślizgając się po schodach, uczucie niezidentyfikowanego spokoju ustępuje i znów jestem starą Joslyn. Zeskakuję z ostatniego stopnia i docieram do drzwi.
W progu wita mnie uśmiechnięta twarz Renée. Co prawda nie spodziewałam się ujrzeć przyjaciółki, ale taka niezapowiedziana wizyta sprawia mi przyjemność. Dziewczyna wydaje zdumiony okrzyk na mój widok i wchodząc do przedsionka od razu zaczyna swój monolog.
– Ojej, Joslyn, co ty masz na sobie? Nie wierzę, jedna z najlepiej ubierających się dziewczyn w szkole otwiera drzwi w dresach? Wyglądasz, jakbyś była chora. Albo jakbyś właśnie się obudziła… – W tym momencie Renée dostrzega zabrudzenie od ołówka na mojej ręce i kiwa głową ze zrozumieniem. – No tak, teraz wszystko jasne. Uciekłaś do świata, w którym nikt nie przejmuje się wyglądem.
– No i przy okazji zrobiłam sobie wolne od pilnującej idealności mamy – dodaję i zmierzam w stronę kuchni, a za mną podąża Renée.
Zatrzymujemy się przy drzwiach spiżarni. Właściwie jej wnętrze przywodzi na myśli mały sklep. Pełno tu owoców, warzyw, niezdrowego jedzenia, soków, ryżu, mąki i wszystkiego, czego tylko się zapragnie. Wyjmuję mrożoną pizzę i butelki z napojami, a potem włączam piekarnik. Stawiam przed Renée szklankę i butelkę z wodą. Doskonale wiem, że jej wieczna dieta wyklucza picie czegokolwiek poza herbatą, wodą i niesłodzonymi sokami.
– Słuchaj, Joslyn, mam świetny pomysł. Zapiszę się na taniec hinduski – oznajmia Renée.
– Taniec hinduski? – pytam ze zdziwieniem. Stawiam przed przyjaciółką talerz, a ona z wahaniem spogląda w stronę piekarnika.
– No dobrze, ale zjem tylko mały kawałek – zgadza się, najwidoczniej skuszona przez cudowny zapach. – Ten taniec to świetna sprawa. Nie pamiętam dokładnie, jak to się nazywa, ale wykonujesz specjalne układy, dzięki którym spalasz dużo kalorii. No i przy okazji świetnie się bawisz. W przyszłym tygodniu zapiszę się na zajęcia.
– To chyba najfajniejszy z twoich pomysłów – stwierdzam z przekonaniem. Perspektywa hinduskiego tańca wydaje się ciekawa.
– No jasne, wyobraź to sobie. Za miesiąc wejdę do szkoły, wyglądając zupełnie inaczej. I do tego będę umiała tańczyć te różne fajne hinduskie rzeczy – uśmiecha się Renée i próbuje naśladować ruchy tancerek. Zdecydowanie jej to nie wychodzi, dlatego wybuchamy śmiechem.
– Chyba musisz się trochę poduczyć – szturcham ją w ramię.
Wśród rozmów i śmiechów szybko płynie czas i po chwili pizza jest już gotowa. Wyciągam ją z piekarnika i stawiam na stole pięknie pachnący talerz. Mama pewnie na ten widok skrzywiłaby się i powiedziała, że to okropne świństwo. Jeśli już moja rodzicielka zjawia się w domu, zazwyczaj jemy na obiad zdrowe potrawy, idealnie pasujące do ogólnego obrazu perfekcji.
– Boże, jakie to dobre – wzdycha Renée, wgryzając się w swój kawałek pizzy. – Już dawno nie jadłam nic tak tuczącego i jednocześnie tak dobrego.
– Nie rozumiem, jak możesz wytrzymywać bez dobrego jedzenia – dziwię się, ze smakiem pochłaniając kolejne kęsy.
– Jeśli kiedykolwiek będziesz dziesięć kilogramów cięższa, to zrozumiesz – mruczy  Renée. – Zresztą nie mówmy już o tym, ok? Każdy ma swoje małe obsesje. Ja lubię wynajdywać różne diety i treningi, ty lubisz opracowywać punkty planu rozmów z Shanem…
Przyjaciółka śmieje się, gdy rzucam w nią pizzą. Jej czarne loczki jak zwykle podskakują, a piwne oczy świecą radością. Z piskiem uchyla się przed kolejnym lecącym w jej stronę kawałkiem i oblewa mnie wodą ze stojącej na stole butelki. W słowach Renée jest sama prawda. Ona lubi się odchudzać nie tylko ze względu na kompleksy, ale także dlatego, że poznawanie nowych diet i treningów sprawia jej przyjemność. Ja tymczasem w głowie układam plany kolejnych spotkań z chłopakiem, który zdołał całkowicie zawładnąć moim światem. Ale to nie jest moment, w którym chciałabym myśleć o miłosnych problemach. Chwilowe uczucie spokoju i zamyślenia było czymś nowym i ciekawym, ale wolę, by nie powróciło. O wiele bardziej podoba mi się wpatrywanie z zachwytem w piękne krople deszczu spływające po szybie.
Jakby w odpowiedzi na te myśli, Renée ciągnie mnie do pokoju, gdzie w internecie znajdujemy filmiki z tańcami, o których opowiadała. Kolejne godziny upływają nam na nieudolnych próbach naśladowania poszczególnych ruchów. Ściany odbijają echo naszych śmiechów, a ja pomimo tego, że taniec nieco mnie męczy, zauważam, że jestem szczęśliwa. Czuję się tak, jakbym właśnie spełniła jedno z największych marzeń. A to wszystko za sprawą kilku dziwnych ruchów i nieskomplikowanych układów. I oczywiście dzięki Renée, która jak zwykle sprawia, że jestem jeszcze większą optymistką.
I kiedy wreszcie po dwóch godzinach skakania i podrygiwania zmęczone siadamy na miękkim dywanie, szeroko się uśmiecham. Znów spoglądam na krople leniwie spływające po szybie. Renée podąża za moim spojrzeniem i wybucha głośnym śmiechem. Nie mam pojęcia, co tak bardzo ją rozbawiło, ale właściwie mnie to nie obchodzi. Śmiech przyjaciółki jest zaraźliwy i po chwili również do niej dołączam. Od tego wszystkiego aż boli mnie brzuch, ale to bez znaczenia. W tej chwili wiem na pewno, że jeśli radość wydłuża życie, to ja i Renée nigdy nie umrzemy.


7 komentarzy:

  1. Kolejny wspaniały rozdział! Tylko co się dzieje z Shane’em ? Jest dziwny - martwi mnie to.
    Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy!
    Pozdrawiam
    Nessie

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie powiadamiać nie musisz, mam Twojego bloga w obserwowanych i od razu wiem, że dodałaś nowy rozdział ;)
    Kiedy tylko Renee zasugerowała przyjaciółce, że Shane był skrępowany rozmową w obecności kumpla, wcale nie potraktowałam tego jako dobre wytłumaczenie. Po prostu czułam, że coś jest nie tak, a Tyler wcale nie jest przeszkodą. Jak, niestety, widać, nie pomyliłam się. Co do cholery zaczęło dziać się z Shanem? Do tej pory mogliśmy go poznać jako sympatycznego, totalnie oddanego Joslyn chłopaka, który jest zawsze skory do rozmowy i niemal cały czas wodzi za nią oczami. Dlaczego jest nagle taki zamyślony, jakby też nieco zdystansowany? Może ma jakieś problemy? Tylko to przychodzi mi do głowy, przecież z byle jakiego powodu nie stracił zainteresowania względem głównej bohaterki. Szczerze powiedziawszy Joslyn o wiele bardziej podobała mi się w tym rozdziale. Jej bezgraniczny optymizm potrafi czasem nieźle zirytować, a teraz zachowała się jak typowa nastolatka: mdlejąca ze strachu przed rozmową z wymarzonym chłopakiem, niedbale ubrana, kiedy przebywa w domu, a nawet przygnębiona. Taką o wiele bardziej ją lubię. Chociaż sama zawsze staram się myśleć pozytywnie, to chyba ciągłe postrzeganie świata w taki sposób wcale nie jest dobre.
    Świetny rozdział, a przede wszystkim genialne opisy - już któryś raz Ci to mówię, ale wprost nie można się powstrzymać.
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Mnie nie powiadamiaj - obserwuję ;))
    Co dzieje się z Shanem? Czemu jest taki dziwny? Co stało się u niego, że stał się zamyślony, nieswój? Coś czuję, że tę zagadkę rozwiążemy o wiele później, niż byśmy chcieli. Nie podoba mi się jednak to, że chłopak totalnie zapomina o świecie i, z tego co zdołałam zaobserwować, tylko i wyłącznie przy naszej ulubionej Joslyn. Nawiasem mówiąc w tym rozdziale udało mi się polubić Joslyn znacznie bardziej niż przez wszystkie poprzednie, gdzie była uporządkowaną, idealną dziewczyną, która była wiecznie wesoła. Ta jej wizja, gdy siedzi w rozciągniętych dresach i szerokiej bluzie taty z rozczochranymi włosami i nieco zamyślona bardzo przybliżyła mi jej obraz jako nastolatki, w końcu pokazała, że ma takie same problemy jak każda z nas i też bywa niewesoła. Za to Renee, ach, Renee! To jest świetna postać! Taka żywiołowa, nieco zamaszysta. Lubię ją znacznie bardziej niż Cassie, która jest stonowana i spokojna, a przynajmniej zdaje się być taka bez wyrazu troszkę.
    Renee jest naprawdę cudowna, zawsze jak o niej piszesz uśmiecham się, bo to taki żywioł zaklęty w osobie :D
    Poza tym masz cudowne opisy. W pewnym momencie miałam przed oczami rysunek wykonany przez Joslyn, naprawdę! Kobieto, ja czekam na coś napisanego przez Ciebie i wydanego na papierze :D

    Pozdrawiam. PS: Informować Cię o nówkach na Berenice? :3

    OdpowiedzUsuń
  4. Mnie nie musisz informować - obserwuję :)
    Shane faktycznie jest dziwny. Nie wierzę w taką nagłą przemianę bez powodu. Coś musiało się stać. Czyżby Joslyn zrobiła coś nieświadomie? Nie wierzę, przecież cały czas była sobą. Mam nadzieję, że ta sprawa w następnych rozdziałach się wyjaśni.
    Przeraża mnie sposób pojmowania świata przez rodziców głównej bohaterki. Większość rzeczy ma swoje granice, nawet perfekcjonizm, który w nadmiarze zabija wszelkie ludzkie uczucia. Przecież nie można być aż tak twardym i nieczułym jak robot.
    Smutek... czyżby i Joslyn zachowywała się podobnie do swoich rodziców? Odrzucała wszystko, co nie było idealne? Nawet jeśli tak było, mam wrażenie, że ta sytuacja powoli się zmienia.
    Bardzo polubiłam Renee. Jest taką optymistką, wzorem do naśladowania, prawdziwą przyjaciółką. Zawsze potrafi pomóc Joslyn, wytłumaczyć niektóre sprawy. Taka osoba jest prawdziwym skarbem.
    Rozdział czytało się bardzo przyjemnie! Zwłaszcza podobał mi się fragment, w którym nasza główna bohaterka rysowała. Jest on naprawdę świetnie napisany :)
    Czekam na kolejną notkę :*
    [Windy]

    OdpowiedzUsuń
  5. GENIALNE!
    Tekst ma w sobie wszystko, co trzeba: piękne opisy, ciekawą i wartką akcję, niebanalnych bohaterów, odpowiedni nastrój i aurę.
    Rozdział wyszedł przedni!

    Ps: Mam przyjemność poinformować, że na http://fire-earth-water-air.blogspot.com pojawił się prolog.

    Literacka N.

    OdpowiedzUsuń
  6. Po przeczytaniu tego rozdziału, zastanawiam się czy twoi bohaterowie będą mieli jakieś realne, poważniejsze problemy niż zawody miłosne i kilka kilogramów nadwagi. Póki co życie tej nastoletniej paczki wydaje się być raczej beztroskie, takie typowo gówniarskie.
    Nie pamiętam czy to było w tym rozdziale czy w kolejnym, bo przeczytałam już dwa :) Chciałam jednak powiedzieć, że zupełnie nie popieram rzucania jedzeniem i kojarzy mi się z takimi typowymi dziećmi z bogatych domów, które nigdy nie widziały chociażby obrazu Afryki i panującego tam głodu. Uważam, że ich zachowanie wynika z nieświadomości, więc powinno im się chociażby taki dokument zapuścić.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten Shane to naprawdę jest jakiś... dziwny. Od początku mi w nim coś nie pasowało. Dalej jednak nie wiem o co dokładnie chodzi, ale podejrzewam, że może potrzebował chociażby pomocy w nauce, ale zobaczył, że Jos się opuściła i odbił? Zobaczymy.
    Renee jest pokręcona, ale taka do polubienia. Co do drugiej koleżanki, jeszccze nie wiem, ale ta zyskała dziś trochę mojej sympatii. Szczególnie przy tym podejściu do odchudzania, że to nie jest jednak takie, a, bo gruba jestem. Nasunęła mi nawet znajomą, która też się tak właśnie ciągle odchudza, biega, ćwiczy itd. i wypaliła ostatnio na pytanie mojego męża - po co właściwie, "a co ja bym robiła, gdybym się nie odchudzała?". Renee wydaje mi się być tak samo pokręcona, więc cofam te moje "nie polubie jej", bo czuję, że polubie :)

    OdpowiedzUsuń