Ale zapisu bólu w jednym obszarze pamięci nie można wymazać zapisami
szczęścia w innych
~Janusz Leon Wiśniewski
Świat za oknem zupełnie mnie pochłonął.
Wpatruję się w pojedyncze wirujące liście, śpieszących gdzieś przechodniów i
ciężkie, ciemne chmury będące zapowiedzią deszczu. Nie mogę oderwać wzroku od
kobiety z żółtą parasolką, która stawiając chwiejne kroki w butach na wysokich
obcasach, biegnie niepewnie w kierunku autobusu. Nie interesuje jej nic prócz
otwartych drzwi, które w każdej chwili mogą się zamknąć. Podobnie jest z innymi
– każdego człowieka na ulicy bez reszty absorbują prywatne sprawy. Nikt nie
zauważa piękna otaczającego świata – tańca wirujących liści, które tak bardzo
kocham, zdumiewającej mieszanki odcieni chmur wyglądających jak najpiękniejszy
obraz. Jestem chyba jedną z niewielu osób, która ma czas, by na chwilę przystanąć,
rozejrzeć się i zauważyć to, czego nikt inny nie dostrzega.
– Joslyn!
Moje imię wypowiedziano nieco nerwowo i
gdy je słyszę, wiem, że prawdopodobnie przez swoje zamyślenie nie usłyszałam
wcześniejszych nawoływań przyjaciółki. Pewnie już po raz kolejny próbuje
zwrócić na siebie moją uwagę, czekając, aż wreszcie opuszczę świat rozmyślań.
Powoli odwracam wzrok od wielkiej szyby kawiarni i spoglądam na Cassie, która
przygląda mi się przymrużonymi oczami.
– Nie wierzę, że w takiej ważnej chwili
zupełnie mnie nie słuchasz – wzdycha.
– Oj, Joslyn, ostatnio coraz częściej
zdarza ci się odpłynąć gdzieś myślami – dodaje Renée.
Nie komentuję słów przyjaciółek. Wiem, że
mają rację i to sprawia, że pojawiają się wyrzuty sumienia. Powinnam słuchać
Cassie, opowiadającej o czymś dla niej ważnym. No tak, pewnie chodzi o Tylera,
chociaż nie jestem pewna, bo nie słuchałam blondwłosej przyjaciółki ani
sekundy. Temat rozmowy wnioskuję jednak po zarumienionych policzkach Cassie i
szerokim uśmiechu na jej twarzy.
– No dobrze, ale mów dalej – ponagla
przyjaciółkę Renée. Jej oczy błyszczą ciekawością.
– No więc, kiedy wczoraj byłam na treningu
trochę z nim rozmawiałam. Co prawda czułam się nieco jak idiotka, bo wiecie,
czasem trząsł mi się głos, a momentami to, co mówiłam chyba nie miało sensu.
Ale w sumie i tak rozmawialiśmy. Tyler cały czas się uśmiechał. Wiecie, jaki on
ma ładny uśmiech, prawda? Potem jak zwykle był trening i kompletnie nie mogłam
się skupić na grze, bo Tyler co chwilę mnie zaczepiał i chwalił, kiedy wyszło
mi jakieś trudne zagranie. Chociaż to nie zdarzało się często, bo byłam
kompletnie zdekoncentrowana. Ale nieważne. W każdym razie potem, po treningu,
Tyler czekał na mnie i odprowadził do domu. Nawet nie wyobrażacie sobie, jaka
byłam szczęśliwa!
Kiwam głową na znak zrozumienia, a tak
naprawdę czuję, jak wewnątrz mnie kiełkuje coś niebezpiecznego. Coś, co nigdy
nie powinno się pojawić. Nie potrafię powstrzymać tego uczucia i w końcu muszę
otwarcie przyznać przed samą sobą, że jestem zazdrosna. Zazdrosna o to, że
przyjaciółka znalazła chłopaka, z którym jak na razie dobrze jej się układa,
podczas gdy mnie życie zaczęło się komplikować.
No tak, w szkole wszystko się zmieniło.
Nie uważam na lekcjach, chociaż uparcie patrzę w stronę tablicy. Tak naprawdę
nie słucham nauczycieli. W głowie co chwilę powtarzam „Shane, popatrz się na
mnie wreszcie. Pokaż, że ci zależy!”. Jestem zbyt zajęta swoją cichą modlitwą i
dyskretnym obserwowaniem chłopaka, by zapamiętać cokolwiek z lekcji. Właściwie,
gdyby jakiś nauczyciel nagle postanowił zrobić kartkówkę z ostatnich tematów,
pewnie nie dostałabym choćby jednego punktu.
Tymczasem moje całkowite zaangażowanie w
zwróceniu na siebie uwagi Shane’a i w ogóle poświęcenie się obserwowaniu go
podczas lekcji czy tak właściwie robienie czegokolwiek, zawsze kończyło się tym
samym. On po prostu przestał ze mną rozmawiać. Odzywał się tylko, gdy ja sama
rozpoczęłam temat. Inaczej zdawał się mnie w ogóle nie zauważać. I najwyraźniej
cała sytuacja nie miała ulec zmianie, bo trwała już od dobrych kilku tygodni.
Wszystko zaczęło się od niezręcznego „cześć” w centrum handlowym. I nie mam
pojęcia, czy ma to w ogóle coś wspólnego z dziwnym zachowaniem chłopaka. Gdyby
tak było, mogłabym obwiniać tylko siebie.
A najgorsze, że tak bardzo mi zależy. Zdaję
sobie sprawę, że utrzymywanie dalszej znajomości z Shanem nie ma większego
sensu. Cała ta sytuacja sprawia jedynie, że czasem, mimo ciągłego optymizmu,
uśmiech znika z mojej twarzy na kilka chwil. Nie chcę, by cokolwiek lub
ktokolwiek zmienił moje pozytywne nastawienie do życia. Poza tym myślmy
racjonalnie – nie ma sensu krzywdzić samej siebie i prowadzić masochistycznych
rozmów z chłopakiem, który najwyraźniej dał sobie spokój. Należy iść naprzód.
Szkoda tylko, że to nie takie łatwe…
A najgorsza jest ta okropna myśl, która
nie miała nawet prawa pojawić się w mojej głowie. Że Cassie niesprawiedliwie
otrzymała więcej, niż ja. Przecież znajomość z Shanem opierała się tylko na
rozmowach w szkole i niczym więcej. Tymczasem przyjaciółka została już odprowadzona
przez chłopaka swoich marzeń pod same drzwi domu. Dlaczego ona dostała tak
dużo, podczas gdy ja muszę pogodzić się z całkowitą utratą tego, na czym tak
bardzo mi zależy?
– I co dalej? – pyta Renée z
wyczekiwaniem. Chyba żadna z moich przyjaciółek nie zauważyła, że nagle
kompletnie zamilkłam.
– No wiecie, widzieliśmy się znów w
szkole…
Cassie kontynuuje opowieść, a jedyną
rzeczą, którą jestem w stanie zrobić, to kiwać głową co jakiś czas. Tak
naprawdę myślami znów jestem gdzieś daleko. I to wcale nie dlatego, że moją
uwagę przykuł jakiś szczegół za oknem. Ja po prostu najzwyczajniej w świecie
nie chcę słyszeć o cudownym życiu Cassie. Nie wiem, co się ze mną stało,
kiedyś szczęście innych dawało mi tyle radości, co moje osobiste powody do
uśmiechu. Teraz najwyraźniej coś się zmieniło i radość otaczających mnie osób
potrafi także ranić.
Wiem, że wszyscy się na mnie patrzą. Wiem
o tym doskonale. Zresztą trudno nie zauważyć utkwionych we mnie spojrzeń. Czuję
się okropnie, jak zagubione dziecko na wielkiej scenie.
Tak właściwie nie powinnam być zdziwiona.
W końcu nigdy wcześniej Joslyn Howard nie pokazała się w podobnym ubraniu.
Zazwyczaj szokowałam wszystkich odważnym doborem jaskrawych kolorów. Tym razem
wprawiłam w niedowierzanie o wiele większą ilość osób, robiąc coś zupełnie
odwrotnego. Po prostu przyszłam na lekcje w zupełnie nie rzucającej się w oczy,
łososiowej i nieco mdłej bluzce, do której dobrałam białe spodnie. Kiedy mama
zobaczyła mnie rano, była zachwycona. Ona zawsze lubiła stonowane barwy.
Kiedyś uznałam, że trzeba ubierać się w
to, co pierwsze rzuci się w oczy. Stosowałam tę zasadę każdego dnia. Tak więc,
gdy dzisiaj rano weszłam do garderoby i od razu dostrzegłam ubrania w mdłych
barwach, bez wahania postanowiłam je założyć. I kiedy spojrzałam w lustro,
stwierdziłam ze zdziwieniem, że rzeczywiście czuję się tak, jak wyglądam.
Wyblakła. Stałam się po prostu wyblakła.
I chociaż osoby wyblakłej nie powinno
obchodzić to, jak inni ją postrzegają, to spojrzenia posyłane w moją stronę
odbierają resztki odwagi, jaka jeszcze we mnie pozostała. Ściskam nerwowo pasek
łososiowej torby, równie mdłej i bez wyrazu jak cała reszta mojego dzisiejszego
stroju. Czeka mnie najcięższa z możliwych prób. Zaraz spotkam Shane’a.
Tak właściwie wolałabym go nie widzieć.
Zbyt wiele kosztuje pogodzenie się ze świadomością, że nic nie jest takie, jak
dawniej. Najwyraźniej Shane przyjął to do wiadomości bez żadnych większych
problemów. Ja pewnie powinnam zrobić to samo, a jednak z jakiegoś powodu nie
potrafię. Boję się zobaczyć tego chłopaka. Co chwilę powtarzam sobie, że po
prostu pozostanę na niego obojętna, ale co jeśli mój cienki mur, zbudowany
wokół serca, nagle pęknie?
Gdy siadam w ławce w klasie od
angielskiego, nie spoglądam na nikogo. Jak zwykle patrzę na tablicę i nie
ruszam się nawet odrobinę, gdy kątem oka zauważam mijającą mnie sylwetkę
Shane’a. Wiem, że chłopak posłał mi przelotne spojrzenie, ale nie jest to nic
nadzwyczajnego. Pewnie po prostu się zamyślił, bo chwilę później ma dokładnie
taki sam wyraz twarzy, kierując wzrok na kwiatka przy oknie. Czuję, że Cassie
spogląda na mnie z obawą. Najwyraźniej zorientowała się, że coś jest nie tak.
Zresztą nic w tym dziwnego. Chyba każdy w szkole zauważył zmiany. Wszystko za
sprawą łososiowego swetra i białych spodni. Widocznie ubranie definiuje mnie
bardziej, niż przypuszczałam.
Do klasy wchodzi nauczyciel. Dostrzegam
małą plamkę na jego krawacie i wpatruję się w ten jeden punkt dobre kilka
minut. Przez cały ten czas nie mrugam, bo czynność ta wydaje się zupełnie
bezsensowna. Jakby kwestia małej plamki była tak istotna, że nawet na mruganie
szkoda czasu. Tak naprawdę po prostu torturuję siebie, mimowolnie obserwując
Shane’a. Oczywiście chłopak nie patrzy na mnie choćby przez chwilę i chociaż
powinnam była się tego spodziewać, to czuję, jak znika cała nadzieja. Po raz
pierwszy od kilku lat czuję się naprawdę nieszczęśliwa. A to wszystko dlatego,
że za bardzo mi zależy. Za bardzo zależy mi na tym chłopaku i na wszystkim co z
nim związane.
Tuż przede mną, na ławce, ląduje jakaś
kartka. Przez chwilę patrzę tępo na zamazane litery. Dopiero, gdy skupiam się
na tekście, zauważam ogromne B- napisane czerwonym długopisem. Dostałam
B- z wypracowania. Właśnie ja, Joslyn Howard, która w całym swoim życiu nie
napisała wypracowania na ocenę gorszą niż B+. Nie wiem nawet, co powiedzieć.
Czuję się beznadziejna i przez chwilę rozmyślam, jak w ogóle do tego doszło.
Przecież zawsze tak dobrze się uczyłam! Shane zajmował ostatnio zbyt dużą część
moich myśli. Nie potrafiłam przestać skupiać na nim uwagi nawet wtedy, gdy
pisałam wypracowanie. Efekty zresztą widać doskonale. Wystarczy spojrzeć na tę
okropną pracę znajdującą się tuż przede mną.
Pewnie każdy, kto zobaczyłby, że uczennica
liceum rozpacza z powodu takiego stopnia, uznałby to za głupotę i zbytnie
dramatyzowanie. Jednak mój świat do tej pory kręcił się przede wszystkim wokół
nauki. Oczywiście, wychodziłam ze znajomymi, ale tylko dlatego, że nauka nie
sprawiała mi kłopotów i szybko przyswajałam kolejne informacje. Teraz czuję,
jakby wszystko, co do tej pory mi wychodziło, nagle stało się bezwartościowe.
Przestałam być tak dobrą uczennicą, jak kiedyś. Już wyobrażam sobie pełne
rozczarowania spojrzenia rodziców. Biorąc pod uwagę moje zaangażowanie na
lekcjach w ostatnich tygodniach, spodziewam się dostać równie niezadowalające
oceny także z innych przedmiotów. Byłabym szczerze zdziwiona, gdyby udało mi
się otrzymać jakieś A.
Z ulgą witam dzwonek, którego natarczywy
dźwięk jeszcze przez jakiś czas dzwoni mi w uszach. Pospiesznie wychodzę z
klasy i szybko przechodzę przez korytarz. Mam nadzieję, że nikt nie zaczepi
mnie tego dnia w trakcie drogi na kolejną lekcję. To właśnie jedna z wad bycia
popularnym – kiedy ma się ochotę pobyć samemu, to niemal niemożliwe. Ku mojemu
zdziwieniu bez problemu docieram pod salę od biologii. Nie przejmując się tym,
co inni mogą pomyśleć o moim dziwnym zachowaniu, siadam szybko pod ścianą i
utkwiwszy zamglony wzrok w jednym, bliżej nieokreślonym punkcie, po prostu
trwam bezczynnie.
I kiedy spędzam w ten sposób kolejne
minuty, z ulgą myśląc, że Cassie i Renée są teraz na innych lekcjach, zauważam
czyjeś buty tuż obok mnie. To dziwne, że na ten widok przyspiesza mi serce. Bo
właściwie nie są to jakieś zwyczajne buty, ale takie, które dobrze znam.
Obserwowałam je już wiele razy, gdy starałam się udowodnić, że wcale nie
przyglądam się Shane’owi. To było bardzo wygodne rozwiązanie – utkwić wzrok w
podłodze i wśród tylu różnych par obuwia zwracać uwagę na te konkretne. Albo po
prostu udawać, że czytam książkę i obserwować. To chyba jedna z najgłupszych
rzeczy, jakie ostatnio zdarzało mi się robić. Usilnie starałam się oduczyć
jakichkolwiek nawyków związanych z Shanem, ale nie zawsze mi to wychodziło.
Powoli podnoszę głowę i przez chwilę nie
mogę uwierzyć własnym oczom. Przede mną stoi Shane. Właściwie nie powinno mi
się to wydać aż takie zaskakujące, skoro właśnie dostrzegłam jego buty. Trudno
mi jednak pojąć fakt, że te zwyczajne, a jednak dla mnie tak niezwykłe
szaro-niebieskie oczy, są utkwione właśnie we mnie. Jakby nagle wszystko
wróciło do normy. Shane podszedł sam z siebie i najwyraźniej chce rozpocząć
rozmowę. Jakby ostanie kilka tygodni nie miało miejsca.
– Co robisz? – pyta. Chociaż zazwyczaj
jestem zachwycona każdym jego słowem, tym razem to pytanie wydaje mi się jakieś
dziecinne i nie na miejscu.
– Siedzę i czekam na dzwonek – odpowiadam.
Mój głos brzmi jakoś obco i beznamiętnie. Może dlatego, że po części właśnie
tak się czuję. Emocje wyparowały, gdy zobaczyłam wypracowanie i wielkie B-
widniejące w rogu.
Przez chwile szaro-niebieskie oczy
przypatrują mi się w skupieniu, a później pojawia się w nich błysk.
Prawdopodobnie Shane właśnie w tej chwili przypomniał sobie, że dostałam
kiepską jak na mnie ocenę. Właściwie jestem pewna, że chłopak po prostu odwróci
się i odejdzie, unikając wszelkich kłopotów, on tymczasem nadal stoi przede
mną.
I właśnie wtedy, niespodziewanie, Shane
zaczyna mówić. Opowiada o tym, co zrobiła nauczycielka na trygonometrii. I
chociaż cała historia wzbogacana żywą gestykulacją normalnie wydałaby mi się
bardzo zabawna, to teraz jedynie ponuro kiwam głową. Naprawdę nie mam pojęcia,
co się ze mną dzieje. Jeśli to właśnie ma być smutek, to nie chcę już nigdy
więcej go zaznać. Pragnę znów czuć jedynie radość i jak najszybciej zapomnieć o
ponurych rzeczach, ale na razie nie potrafię.
Shane patrzy na mnie nieco smutno, gdy nie
wykazuję entuzjazmu. Tym razem nie mam wątpliwości, że po prostu odwróci się i
odejdzie, zniechęcony moim ponurym nastrojem. Ale z jakiegoś powodu on nadal
stoi i odnoszę wrażenie, że nie zamierza się nigdzie ruszać. Zupełnie nie
rozumiem tego chłopka, który zaledwie wczoraj traktował mnie jak powietrze albo
wręcz jak zarazę i bardzo sumiennie omijał każde miejsce, w którym się
znajdowałam.
W tym momencie rozbrzmiewa piosenka
płynąca z głośników na korytarzu. Zamontowano je w celu puszczania w czasie
przerw relaksującej muzyki. Pomysł ten jednak nijak się ma do zastosowania w
praktyce i rzadko da się słyszeć jakikolwiek utwór. Gdy melodia rozpoczyna się
niespodziewanie, przez chwilę spoglądam ze zdumieniem na głośniki.
– No proszę, świetna muzyka – odzywa się
Shane.
Ku mojemu zdumieniu chłopak zaczyna
śpiewać. Wychodzi mu to bardzo źle, Zdecydowanie nie jest osobą obdarzoną
słuchem muzycznym i chyba doskonale zdaje sobie z tego sprawę. Z jego twarzy
nie znika charakterystyczny uśmieszek. Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu mi
się to bardzo zabawne i czuję, że taki właśnie był cel Shane’a. W przeciwnym
razie nie narażałby się na kompromitację. Z nieznanych mi przyczyn postanowił
spędzić całą przerwę na kolejnych próbach poprawienia mi humoru. Jakby to było
jego obowiązkiem.
Nie jestem w stanie pohamować uśmiechu.
Gdy tylko kąciki moich ust się unoszą, na twarzy Shane’a dostrzegam zadowolenie
i radość, jakby odpędzenie moich ponurych myśli było spełnieniem jego
najskrytszych marzeń. Przyglądam się w zamyśleniu chłopakowi, którego
zachowanie jest kompletnie nielogiczne i nie mam pojęcia, co o tym sądzić.
Jednego dnia wszystko wydaje się złe, coraz gorsze, gdy nie zamieniamy ani
słowa, a kolejnego Shane stoi przede mną, wymachując rękami i przedrzeźniając
nauczycielkę od trygonometrii, bylebym tylko się uśmiechnęła. A to podobno
dziewczyny są skomplikowane…
– No, teraz wyglądasz zdecydowanie ładniej
– uśmiecha się Shane, gdy nie próbuję już ukryć powrotu dobrego humoru. Gdy
słyszę ten komplement, uśmiecham się jeszcze szerzej.
W tym momencie odzywa się dzwonek, ale w
niczym nie przypomina tego, który rozbrzmiewał zaledwie kilka minut wcześniej.
Tamten wydawał się wybawieniem z najgorszej lekcji, szansą ucieczki przed
poczuciem kompromitacji i beznadziejności. Ten zwiastuje zakończenie cudownej
chwili, która mogłaby trwać wiecznie.
Shane posła mi ostatni uśmiech, zanim
rusza korytarzem. Odpowiadam tym samym, ale po chwili spoglądam na chłopaka,
nic nie rozumiejąc. Wołam więc za nim, a on od razu przystaje i się odwraca.
– Gdzie idziesz? – pytam.
– Na lekcję. Przecież nie mam z tobą
chemii…
Macha mi jeszcze i odchodzi, a do mnie
dopiero dociera znaczenie całej sytuacji. Shane specjalnie przyszedł pod salę,
bo zauważył, że mam zły humor i chciał mnie jakoś rozweselić. Normalnie znajdowałby
się w zupełnie innej części szkoły, czekając na lekcję języka francuskiego.
Przyszedł specjalnie dla mnie i chociaż zamiast rozmowy i pocieszania,
zastosował swój własny, może nieco dziecinny sposób, nie zmienia to faktu, że
ten gest wiele dla mnie znaczy. W końcu, gdybym była Shane’owi zupełnie
obojętna, mój humor w ogóle by go nie interesował. Nawet nie zauważyłby, że coś
jest nie tak. Jestem tego pewna.
Zanim nauczycielka chemii wreszcie
wpuszcza nas do klasy, siedzę pod ścianą, pochłonięta własnymi myślami. Mój
świat wykonał kolejny obrót o sto osiemdziesiąt stopni. Bez uprzedzenia zrobił
kolejnego fikołka, poplątał wszystkie moje myśli, to w co do tej pory wierzyłam
i co było mi znane. Kompletnie zmienił sytuację, do której zdążyłam się przyzwyczaić.
A wszystko za sprawą chłopaka, którego nigdy nie będę w stanie zrozumieć, a na
którym zależy mi bardziej, niż powinno.
Jedyne, czego pragnę, to po prostu móc być
z nim na zawsze. Mieć pewność, że nie jestem mu obojętna, że on również czuje
to samo, co ja. Że każda chwila spędzona razem jest dla niego czymś
najcenniejszym i nie liczy się nic więcej, tylko sama moja obecność. Bo ja
właśnie tak się czuję – świat mógłby przestać istnieć, pokruszyć na tysiące
kawałków, które samotnie dryfowałyby w kosmosie, by potem zniknąć. Tak naprawdę
nie miałoby to żadnego znaczenia, gdybyśmy tylko byli razem, tuż obok siebie,
czując dreszcze wywołane wzajemną obecnością i to dziwne przekonanie, że mamy
wszystko, czego kiedykolwiek mogliśmy zapragnąć. Nie potrzebne byłyby nam słowa
czy gesty. Samo milczenie, samo trwanie razem sprawiałoby, że wiedzielibyśmy o
sobie wszystko. Nie istniałyby ograniczenia, nie zamykalibyśmy uczuć w ramach
słów. Reszta świata nie musiałaby istnieć, bo dla mnie Shane byłby całym
światem. Kilka liter, składających się na jego imię, określałoby kim dokładne
jestem i czego pragnę.
Wystarczyłoby mi tylko jedne spojrzenie
jego cudownych oczu, jeden uśmiech przeznaczony specjalnie dla mnie i od razu
zapomniałabym o wszystkich smutkach, jakie kiedykolwiek zdołały pojawić się w
moim życiu. Z nim wszystko byłoby łatwe, wystarczyłoby tylko, aby trwał przy
mnie, a potrafiłabym znaleźć wyjście z każdej sytuacji. On byłby moim
powietrzem, moimi myślami, moim umysłem i wszystkim, co potrzebne, by istnieć.
A gdyby zniknął, ja zniknęłabym wraz z nim.
Ale to tylko moje marzenia, moja własna
definicja tego, jak chciałabym żyć. Tymczasem nie wiem, czego Shane oczekuje, o
czym myśli, co właściwie robi. Czy jestem dla niego przelotną znajomą,
niewyraźną sylwetką przechodnia na ulicy, czy może kimś ważniejszym? Nie
rozumiem jego zachowania, jego działań, jego celu. A najgorsza jest myśl, że to
się nie zmieni, bo prawdopodobnie nigdy odnajdę odpowiedzi na swoje pytania, a
nawet jeśli, to będą one inne, niż pragnęłabym uzyskać. Poczuję się jak po
gwałtownym przebudzeniu, gdy do człowieka dociera, że nic, co wyśnił w pięknym
świecie marzeń, nie zgadza się prawdą. Pozostaje tylko rzeczywistość w swoich
ponurych i szarych barwach.
A wtedy, gdy wreszcie to zrozumiem, Shane
zniknie z mojego świata na zawsze. Wraz ze sobą zabierze mój umysł, powietrze i
moje bijące nierówno serce. A na końcu zniknie moja dusza, już na zawsze i
nieodwracalnie. Przestanę istnieć, jakby nigdy mnie nie było. Wtedy nie
pozostanie już nic.
To jest genialne! Tak szczerze, to ja się pogubiłam już, wiem że właśnie o to chodzi i jestem ciekawa dalszego ciągu... Twoje opowiadanie jest baaardzo ciekawe!!! Pozdrawiam i czekam na nn :DD <3 :**
OdpowiedzUsuńhttp://zahipnotyzowanaja.blogspot.com/
Rozdział jest super, jak zwykle piękne opisy, i nareszcie się do niej odezwał i jeszcze pocieszył! Nie no na serio genialna jesteś, kobieto!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział,
Nessie
No cóż... Uwielbia(ła?)m Shana, bo jest (był?) taki ciepły i umiał pocieszyć, a także rozbawić Joslyn. Ale teraz... ignorował ją przez dobre kilka tygodni i co? Teraz podchodzi do Joslyn i tak po prostu "Co robisz"? Bezczelne. Ja bym powiedziała chłopakowi co myślę o takim zachowaniu, ale cóż, Joslyn jest Naiwna, przez duże en.
OdpowiedzUsuńI tyle w mojej opinii.
Przepraszam, że dopiero teraz dodaję komentarz, ale jakoś tak wyszło...
W każdym razie pozdrawiam i zapraszam do siebie na http://bkk-szukajac-szczescia.blogspot.com :3
Chociaż kocham to opowiadanie za jego drobiazgowość i płynność czytania, to jednak powiem Ci szczerze, że taka wiecznie uśmiechnięta Jo zaczęła mnie denerwować. Tymczasem w tym rozdziale w dziewczynie zaszła niewielka, ale jakże dobrze widoczna zmiana - zaczęła czuć w pełni smak smutku, na dodatek nie był on chwilowy, a pozostał z nią na jakiś czas. Do tej pory życie Joslyn wydawało się idealne, ale mam wrażenie, że ta zmiana w jej nastroju to dopiero początek całej lawiny wydarzeń. W takim momencie nie sposób nie pamiętać o adresie bloga, który wiele sugeruje ;> Ogólnie rzecz biorąc wydaje mi się, że nasza Jo zakochała się w Shanie bez pamięci. To przez jego dziwne zachowanie straciła dobry humor, na dodatek, zamiast zwykłej radości i podekscytowania, czuła jedynie zazdrość na wieść o tym, że Cassie i Tyler coraz bardziej mają się ku sobie. Zazdrość to ludzka rzecz. Swoją drogą Shane chyba naprawdę sfiksował... O co mu, do cholery, chodzi? Zaczynam się stopniowo utwierdzać w przekonaniu, że nie rozumiem facetów. Najpierw wszystko ładnie, pięknie, a potem olewa Joslyn z góry na dół, łaskawie zamieniając z nią parę zdań, kiedy ona sama go do tego nakłaniała. A teraz? Zachowuje się, jak gdyby nigdy nic. Wkurza mnie to, a jednocześnie próbuję go usprawiedliwić. Cały czas sądzę, że może ma jakieś problemy znacząco wpływające na jego zachowanie. No bo raczej nie odwala mu ot tak, prawda?
OdpowiedzUsuńMoże rozdział nie powala wartkością akcji, jednak Twój styl potrafiłby mnie zachęcić do czytania nawet gdybyś opisywała najprostszą rzecz na świecie. Piękne opisy, realistycznie przedstawione uczucia głównej bohaterki - genialnie.
Pozdrawiam <3
Heeejka. Po pierwsze bardzo dziękuję za kilka miłych słów na moim blogu :) Nawet nie wiesz jaki niesamowicie piękny prezent sprawiłaś mi dzień przed Świętami < 3 Takk więc, jeszcze raz DZIĘKUJĘ.
OdpowiedzUsuńPo drugie, jeśli chodzi o twojego bloga to jedyne słowo jakim można go opisać to "genialny". Piszesz z niezwykłą lekkością, a zdania, które tworzysz są po prostu fantastyczne.! Uwierz oddałabym wiele, by tworzyć w taki sposób.. Niecierpliwie wyczekuję kolejnego rozdziału.! : )
+ Magicznych Świąt, pełnych bielutkiego śniegu oraz rodzinnego ciepła < 3
Pozdrawiam gorąco, Alexx.
http://xxstereoheartsxx.blogspot.com/
Joslyn wreszcie poznała smak prawdziwego życia, które nie składa się tylko z samych pozytywów. Co prawda już wcześniej jej relacje z rodzicami znacznie odbiegały od ideału, lecz ona nie zdawała sobie z tego sprawy lub starała się nie przyjmować tego do wiadomości.
OdpowiedzUsuńJak to mówią, co Cię nie zabije, to Cię wzmocni,więc mam nadzieję, że Josie mimo wszystko nie załamie się do ostateczności, tylko nieco zahartuje.
Ech, dziwny ten Shane O_o Już w końcu nie wiem, co on tak naprawdę czuje do Joslyn. Czy jest w niej zakochany, czy po prostu się z nią bawi, bo, póki co, zgadzam się bardziej z drugą opcją. Mam nadzieję, że w końcu przestanie grać w chowanego i powie naszej głównej bohaterce całą prawdę.
Joslyn ma niezły mętlik w głowie i wcale jej się nie dziwię. Wydaje mi się, że lepiej byłoby, gdyby Shane jakoś się określił, nawet jeśli to miałoby zaboleć.
Jak widać strasznie trudno jest się odkochać.
A tymczasem jej koleżanka jest zakochana w najlepsze i to z wzajemnością. Życzę jej wszystkiego dobrego :)
Rozdział bardzo dobry, akcja posuwa się do przodu, oby tak dalej :)
Życzę Ci wesołych świąt! U mnie nowa notka (przepraszam, że dopiero teraz Ci o tym mówię, ale póki co nie wiem, kogo mam informować, a kogo nie)
Rozdział ten ukazał, że życie to niekoniecznie pudełko czekoladek. Jest też druga strona medalu.
OdpowiedzUsuńJoslyn moim zdaniem okazała się silną dziewczyną, dzielnie stawiającą czoło przeciwnością. Wiemy, że w domu też nie miała różowo. Zwłaszcza jej relacje z matką były dość... hm, skomplikowane (?).
No cóż, podobało mi się, jak zawsze. Masz talent. :)
Pozdrawiam i życzę wszystkiego dobrego na nowy rok. :)
Witaj :)
OdpowiedzUsuńJak obiecałam, jestem. Choć trochę z opóźnieniem, bo miałam już wcześniej zacząć czytać twojego bloga, ale popsuł mi się komputer i narobiłam sobie zaległości u swoich stałych czytelników.
Opowiadanie bardzo mnie zaciekawiło. Piszesz bardzo przyjemnie i tak szczegółowo, że aż człowiek myśli, że się w tej historii znajduje. To wielki plus. Mogę przyznać, że masz ogromny talent, którego Ci zazdroszczę. Tak świetnie opisujesz emocje głównej bohaterki.
Świat Joslyn jest bardzo intrygujący.
Rodzice dziewczyny są niezbyt dobrzy w stosunku do dziewczyny, szczególnie jej matka. Można dać przykład z Centrum Handlowego, jak porzuciła ją, aby plotkować z koleżaneczką niż spędzić ten wolny czas z córką. To bardzo przykrę. No i ojciec... widać, że ma do tego wyrzuty sumienia, ale moim zdaniem powinien się postarać.
Świat Joslyn zmienił się, jak tylko do niej zagadał Shane. Wydać chłopak wpłynął na nią i zakochała się w nim. Choć niewiadaomo co chłopak do niej czuje. Tu się odzywa, potem ignoruje... jestem ciekawa, dlaczego Shane tak się zachowuję... rani dziewczynę.
Jak to dobrze, że ma tak fajnie przyjaciółki. Widać, że zawsze może na nich liczyć i przebywanie z nimi dla Joslyn jest najlepsze:)
Oczekuję już kolejnego postu.
Całuję i pozdrawiam serdecznie:*
Fajny rozdział :) Czekam na kolejny :)
OdpowiedzUsuńZostałaś nominowana przeze mnie do Liebster Awards:) Szczegóły u mnie: http://czarownica-z-rodu-blackow.blogspot.com/2012/12/nominacja-do-liebster-award.html
Czekaj, B to 4 nie? Dobrze kojarzę? Ona to przeżywa? Niewyobrażalne. Jeśli rodzice zrobią jej o to awanturę, to chyba padnę i uznam, że konkretnie im na łeb odbiło. Cholernie mnie ci ludzie irytują, a jednocześnie brakuje mi w nich czegoś co mogłoby mi pomóc w nich uwierzyć. Są tacy jacyś papierowi, albo ona ich takimi widzi i przez to ja nie mogę ich poczuć.
OdpowiedzUsuńA więc, jeśli kolory odzwierciedlają osobowość i wszyscy tak mają, to moja córka też jest wiecznie szczęśliwa. Nawet jak szła na rozpoczęcie roku w zerówce to uparła się, że ona nie chce na galowo i nie chce na galowo i w efekcie miała do białej bluzki czerwone spodnie i granatową marynareczkę, a uwierz ledwie mi się udało ją przekonać by nie założyła do tego żółtych butów.
A więc Shane zagadał. Fajna jest ta ich pierwsza miłość, z jej strony jest taka naiwna. Ciekawe kiedy ten balon co odleciał spadnie na ziemie.
Bohaterka chyba zaczyna powoli spadać na ziemię, uderzać o nią wręcz. Trochę mi jej szkoda, mimo, że jak dla mnie to ona za specjalnych problemów nie ma i to zachowanie jest bardzo na wyrost, ale ona ma inne postrzeganie. Jakby była w zupełnie innym stanie świadomości niż ja. Nie dogadałybyśmy się ze sobą nijak.
OdpowiedzUsuńNo i znowu pojawia się ten dziwny chłopiec, który swoją tajemniczością i – jestem pewna, że – ukrytymi intencjami, zaczyna mnie irytować.