środa, 9 stycznia 2013

# Koszmar na jawie: Rozdział 9. Dziwna rozmowa


               
Im większe szczęście, tym mniej należy mu ufać
~ Tytus Liwiusz

Siedzę w pokoju ze szkicownikiem na kolanach i co jakiś czas upijam łyk gorącej herbaty. Ostatnio w ten sposób spędzam dużo wolnego czasu. W ciągu minionych tygodni wena najwyraźniej postanowiła o sobie przypomnieć. Właśnie dlatego wszędzie można dostrzec kolejne rysunki. Każdy z nich skrywa własną, niezwykłą historię.
Słyszę wołanie dobiegające z kuchni. To tata kilka razy powtarza moje imię. Sądząc po jego głosie, jest zdenerwowany. Do moich uszu docierają też nieco wyższe tony, co oznacza, że na dole znajduje się również mama. Czuję ukłucie niepokoju.
Pospiesznie odkładam szkicownik, wiedząc, że rodzice nie lubią, kiedy każę im czekać. Zbiegam po schodach, w ostatniej chwili powstrzymując się przed zjechaniem po poręczy. To mogłoby tylko pogorszyć sprawę. Wystarczy, że jestem ubrana w intensywnie pomarańczową sukienkę, a na ręce mam moje ukochane plecione bransoletki, których mama tak bardzo nie lubi. Zdecydowanie jej się nie spodobał mój nagły powrót do dawnego stylu, w którym królują kolorowe ubrania. Rebeca Howard była zadowolona, gdy przez jeden dzień wyglądałam mdło i nieciekawie. Na szczęście nie mam już powodów do podkreślania nastroju bladymi kolorami.
Wszystko błyskawicznie wróciło do normy. Shane znów zachowuje się jak ten dobrze mi znany chłopak, do którego tak szybko zaczęłam coś czuć. Jest tak, jakby kilka przykrych tygodni w ogóle nie miało miejsca. Bo może rzeczywiście wszystko wyolbrzymiałam. Co prawda zawsze byłam niepoprawną optymistką, ale mówią, że miłość zmienia ludzi. Może tak naprawdę nigdy nie wydarzyło się nic strasznego, może to tylko moja głupia wyobraźnia. Widocznie potrzebowałam trochę czasu, by zrozumieć, że nie mam się czym przejmować, że wszystko jest w porządku. Teraz znów witam każdy dzień z szerokim uśmiechem i spędzam mnóstwo czasu na rozmowach z Shanem.          
Kiedy wchodzę do kuchni, od razu zauważam tatę wpatrującego się w ekran laptopa i mamę, która stoi ze skrzyżowanymi rękami. Rodzice posyłają w moją stronę oskarżycielskie spojrzenia, a ja nic nie rozumiem. Przecież nie jestem niegrzeczną dziewczyną, już prędzej przypominam denerwujący ideał.
– Co to jest? – pyta tata, wskazując na laptopa.
Z daleka nic nie widzę, a w głowie nie ma żadnego, choćby najmniejszego pomysłu, czego się spodziewać. Podchodzę bliżej. Moim oczom ukazuje się tabelka z ocenami z poszczególnych przedmiotów. Wszędzie widnieją rządki najwyższych stopni. Nic w tym dziwnego, skoro mnóstwo czasu spędzam nad podręcznikami. Nie rozumiem reakcji rodziców. Już prędzej spodziewałabym się pochwał za postępy na lekcjach trygonometrii
– Przecież mam dobre oceny – odpowiadam ostrożnie, mając nadzieję, że rodzice zaraz się uśmiechną, a wszystko okaże się żartem.
– A co to jest? – mama wskazuje palcem na jedną, jedyną ocenę nie pasującą do całego schematu. B- z angielskiego.
– No tak, trochę gorzej ostatnio poszło mi z wypracowaniem – wzruszam ramionami. Już dawno zdążyłam o tym zapomnieć. Przede wszystkim dlatego, że właśnie wtedy znów zaczęło układać się pomiędzy mną a Shanem. Poza tym nadal pozostaję najlepszą uczennicą w szkole. Przecież mało kto w liceum ma takie świetne oceny.
– Stać cię na więcej – mówi tata, a uśmiech zamiera na moich ustach.
– Tym bardziej, że to nawet nie jest B, ale B z minusem. To tak, jakbyś dostała C – mruczy mama z niezadowoleniem. – Nigdy nie powiedziałabym, że moja córka może dostać C. I to w dodatku z angielskiego. Przecież to oznacza, że nie znasz dostatecznie dobrze swojego języka…
Nawet dla mnie, wiecznie przygotowanej do lekcji dziewczyny, te słowa wydają się przesadą. Przecież każdy może mieć gorszy dzień, a jedna słabsza ocena to nie koniec świata. Tym bardziej, że i tak na koniec semestru niewątpliwie otrzymam najwyższy z możliwych do uzyskania stopni.
– Rebeco, nie rozpędzaj się – przerywa tata. Jestem mu wdzięczna. – Joslyn, mama trochę dramatyzuje, ale to nie zmienia faktu, że nas zawiodłaś.
– Niech to się więcej nie powtórzy – dodaje moja rodzicielka. – I popraw to wypracowanie.
– Nie da się poprawiać wypracowań – wtrącam nieśmiało. Uważam, że nawet, gdybym miała taką możliwość, to byłaby czysta głupota. Przecież jedna ocena i tak nic nie zmienia.
– To coś wymyśl, postaraj się. Nie chcę widzieć tego C – mama ucina dyskusję. Wychodzi z kuchni, nawet nie słuchając tego, co chcę jej powiedzieć. Mam ochotę krzyknąć za nią, że wcale nie dostałam C, ale nie tak mnie wychowano i nie zamierzam się już dłużej kłócić.
Tylko tata jeszcze przez chwilę pozostaje w pomieszczeniu. Wpatruje się we mnie z nieokreślonym wyrazem twarzy. Nie jestem pewna, czy zamyślił się, czy może chciałby coś powiedzieć.  W końcu wypowiada słowa, które nieco dodają mi otuchy.
– Joslyn, nie bądź zła na mamę. Oboje wiemy, że przesadza, ale nie chcemy jej przecież denerwować. To po prostu ta jej ciągła obsesja na punkcie idealności.
– Wiem, tato – odpowiadam i uśmiecham się lekko, choć przychodzi mi to z trudem. – Miałam wtedy zły dzień.  Zawsze uczę się lepiej.
– Oczywiście, kochanie – tata również się uśmiecha. Wyciąga z lodówki kubełek czekoladowych lodów i podaje mi je. – Proszę, podobno słodycze poprawiają humor. Nie chcę, żebyś była smutna, o wiele ładniej wyglądasz, kiedy się uśmiechasz.
– Dziękuję – wtulam się w jego ramiona i od razu jest trochę lepiej. Mimo to biorę lody, z którymi udaję się do pokoju.
– Joslyn – tata woła mnie, kiedy wchodzę po schodach. Zatrzymuję się więc i spoglądam na niego. – Ale popraw wypracowanie. Nie wiem jak, ale to zrób.
– Dobrze, tato – odpowiadam i odchodzę. Postaram się jakoś usatysfakcjonować rodziców, ale na razie nie zamierzam o tym myśleć. Perspektywa rysowania kolejnej historii w szkicowniku i podjadania czekoladowych lodów jest o wiele bardziej kusząca.


Ręka zdążyła mi już zesztywnieć od trzymania ołówka, a przestrzeń wokół zdobią wiórki po zużytej gumce do mazania, kiedy do pokoju wchodzi Cassie. Uśmiecha się na powitanie i siada w antycznym fotelu, który zdążyła bardzo polubić. Dziewczyna ma rumieńce na twarzy, a po niespokojnych ruchach wnioskuję, że koniecznie chce mi coś powiedzieć.
– O co chodzi? – pytam, odkładając na bok szkicownik i strzepując wiórki na podłogę.
Przez chwilę jeszcze Cassie rozgląda się nerwowo po pokoju i nadal ściska torbę z ubraniem na trening. Kiedy to zauważa, puszcze rączkę i zaczyna bębnić palcami o poręcz fotela.
– Tyler zaprosił mnie na spacer – mówi gwałtownie i szybko, jakby chciała jak najprędzej wyrzucić z siebie to jedno zdanie.
Prostuję się gwałtownie i wpatruję w swoją blond przyjaciółkę z lekkim uśmiechem. W jej szarych oczach widać obawę i podekscytowanie. Blond włosy, jak zawsze upięte w kitka, teraz są nieco rozczochrane, jakby Cassie całą drogę do mojego domu pokonała w biegu. Dziewczyna znów nerwowo przebiera palcami i robi coś dziwnego z rękami, przez co dokładnie widać, jak imponujące mięśnie ramion napinają się i rozluźniają na przemian.
– To fantastycznie! – wykrzykuję, jednocześnie próbując stłumić uczucie zazdrości, które niespodziewanie pojawiło się gdzieś w środku.
– No nie wiem, z jednej strony to cudowne, ale… Po prostu zastanawiam się, z iloma dziewczynami Tyler był niedawno na podobnym spacerze. Założę się, że z co najmniej kilkoma. Nie chcę być kolejną do jego kolekcji, chciałabym czegoś więcej…
– No wiesz, to jednak Tyler, trudno właściwie przewidzieć, czy nie mówi każdej dziewczynie dokładnie tego samego – zaczynam niepewnie, wiedząc, że bez sensu jest kłamać, a jednocześnie nie można też zbytnio zdemotywować Cassie.
– I w tym problem. Kiedy z nim rozmawiam, wydaje mi się, że jest jakoś inaczej, że wszystkie te dziewczyny przede mną traktował bardziej przedmiotowo. Ale jeśli każda z nich tak się czuła?
Przez chwilę w zamyśleniu przygryzam koniec ołówka. Niemal słyszę w głowie głos mamy, krzyczący „Joslyn, co ty wyprawiasz?! Chcesz powykrzywiać sobie zęby?!”, ale ignoruję go i nadal trzymam przedmiot w buzi.
– Tak naprawdę nie masz jak sprawdzić, czy rzeczywiście jest inaczej. Nie wiem, jedyne, co możesz zrobić, to po prostu pójść na ten spacer. Może nie będziecie mogli się dogadać albo będziesz czuła, że to się nie uda i sytuacja wyjaśni się sama. A może wszystko idealnie się ułoży…
– No tak, pewnie masz rację… W końcu najważniejsze, że gdzieś mnie zaprosił. Boże, spacer wydaje się taki romantyczny… O wiele lepszy niż wyjście do kina. Tobie pewnie tym bardziej spodobałaby się taka perspektywa spędzenia randki, prawda? Uwielbiasz spacerować i podziwiać przyrodę…
Kiwam głową z lekkim uśmiechem i mam nadzieję, że nie widać, jak zaciskam zęby. To prawda, spacer parkiem albo leśną ścieżką to dla mnie sposób na idealną randkę. Właśnie tak chciałabym spędzić popołudnie z Shanem. Problem w tym, że jak na razie nasza znajomość nadal opiera się na rozmowach w szkole. Tylko raz Shane odprowadził mnie do domu. Byłam wtedy bardzo podekscytowana. Wiązałam z tym wydarzeniem ogromne plany i nadzieje, ale okazało się, że chłopak chciał pożyczyć zeszyt. Do tej pory nie wiem, czy miał to być jedynie pretekst, czy wręcz przeciwnie – jedyny powód, dla którego Shane szedł ze mną aż pod sam dom.
– Najlepsze było, kiedy mnie zaprosił. Tuż po treningu stanął przede mną, położył mi ręce na ramionach i zapytał „Cassie Mills, czy chciałabyś w tę sobotę wybrać się ze mną na spacer?”. To było przesadnie poważne, ale jednocześnie takie urocze…
Dostrzegam szeroki, niekontrolowany uśmiech na twarzy przyjaciółki i już wiem, że Cassie naprawdę się zakochała. Może co prawda mieć wątpliwości co do spaceru z Tylerem i ich relacji. Pewnie rozważa, czy to wszystko szybko zniknie, czy może utrzyma się na dłużej, ale to i tak bez znaczenia. Doskonale widać, że dziewczyna cieszy się z każdej chwili spędzonej z tym chłopakiem i obojętnie, czy mieliby być razem przez miesiąc czy przez kilka dni, ona i tak by tego chciała.
– A jeśli nie znajdziemy wspólnych tematów do rozmów, a akurat będziemy w środku lasu, daleko od domu i zalegnie taka okropna cisza? Boże, a w co ja się ubiorę? – zaczyna panikować moja przyjaciółka. – No bo spójrz na mnie, nawet nie dobiorę nic ładnego do swojej sylwetki.
Z niezadowolonym wyrazem twarzy podciąga bluzkę, ukazując umięśniony brzuch, którego pozazdrościłaby jej każda dziewczyna, a którego Cassie szczerze nienawidzi. Potem wymownie spogląda na swoje ramiona, dosyć szerokie za sprawą mięśni, które pojawiły się w skutek częstych treningów. Ale bez przesady, Cassie nie wygląda jak kulturystka, jedynie jak dziewczyna wysportowana.
– Normalnie jakbym słyszała Renée – uśmiecham się lekko. Rzeczywiście, w tym momencie Cassie jak nigdy wcześniej przypomina naszą roztrzepaną przyjaciółkę ze skłonnościami do dramatyzowania.
– Chyba masz rację – przyznaje po chwili, a już dosłownie kilka minut później jej uśmiech znów znika.
– Co jest? – pytam, nie wiedząc, co mogło spowodować nagłą zmianę nastroju przyjaciółki. Cassie ponuro wpatruje się w swoją torbę z rzeczami na trening i intensywnie nad czymś rozmyśla.
– Nic, po prostu te treningi… Mam je niemal codziennie, ale przez to zawalam szkołę i nie wiem, czy naprawdę chcę się dostać do jakiejś drużyny, wziąć udział w zbliżających się mistrzostwach świata… Jasne, lubię siatkówkę, ale teraz chodzę na treningi bardziej dlatego, że rodzice tego oczekują. No i żeby widywać Tylera…
W zamyśleniu rozglądam się po pokoju, obejmując podkulone nogi. Na problemy Cassie nie istnieją idealne rady. Ani w sprawie Tylera, ani w kwestii siatkówki.
– Jeśli nie chcesz czegoś robić, to nie powinnaś. Ale masz zagwarantowane stypendium sportowe, być może weźmiesz udział w mistrzostwach stanu… Zastanów się, czy nie będziesz żałowała. Może poczekaj jeszcze miesiąc albo dwa, pojedź na mistrzostwa i potem zdecyduj.
– Chyba masz rację. Dziękuję – mówi Cassie i przytula mnie w podziękowaniu.
– Zawsze do usług – uśmiecham się lekko.
– No dobrze, to w takim razie koniec rozmów o mnie. Opowiadaj, co się dzieje między tobą a Shanem. Ostatnio chyba wszystko zaczęło wracać do normy, prawda? Aż jestem zdziwiona. Najpierw kontakt urwał wam się na kilka tygodni, a teraz…
– Nie wiem, może miał jakieś problemy… – zaczynam, ale przerywa mi dzwonek telefonu Cassie.
Przyjaciółka spogląda na wyświetlacz i zatwierdza połączenie. W milczeniu słucha czyjegoś głosu po drugiej stronie komórki. Po chwili twarz Cassie przybiera wyraz zdumienia i zakłopotania. Dziewczyna pospiesznie odkłada telefon i spogląda na mnie z wyrazem poczucia winy.
– Joslyn, strasznie cię przepraszam, ale zadzwonił do mnie trener, że mam przyjść na dodatkowy trening. Właśnie dostał potwierdzenie. Wezmę udział w mistrzostwach stanu, to już pewne. Teraz będę musiała ćwiczyć jeszcze więcej. Obiecuję, że wysłucham wszystkiego jutro albo może wpadnę do ciebie dzisiaj wieczorem, ok?
– No jasne, leć na trening. Boże, jestem z ciebie taka dumna! Od razu wiedziałam, że cię przyjmą.
– Dobrze wiedzieć, że nawet, kiedy ja sama zwątpię, wierzą we mnie inni – dziewczyna macha mi na pożegnanie i pospiesznie wybiega z pokoju z torbą na trening przerzuconą przez ramię. Odprowadzam ją spojrzeniem.
Dosłownie chwilę później do pokoju wpada Renée. Rozgląda się po pomieszczeniu z wyrazem zaskoczenia na twarzy.
– No nie, Cassie już nie ma? – pyta zawiedziona. – A chciałam jej pogratulować zakwalifikowania się do mistrzostw…
Z niezadowoleniem rozsiada się w kwiecistym fotelu, który kilka minut wcześniej zajmowała nasza blond przyjaciółka. Z lekkim rozbawieniem spoglądam na Renée, nie mogąc opanować uśmiechu. Dziewczyna wygląda jak pies, który nie dostał ulubionego przysmaku.
– Minęłaś się z nią. Wyszła dosłownie chwilę temu.
– Szkoda – wzdycha Renée. W zamyśleniu pociąga za jeden z czarnych loków. Rozciąga go, a kiedy puszcza, kosmyk odskakuje z powrotem, jak mała sprężynka. – W ogóle naszej Cassie ostatnio świetnie się układa. Mistrzostwa, Tyler…
– Czyżbyś była zazdrosna? – pytam.
– Nie… Po prostu…
Przez chwilę Renée się nie odzywa. Siedzi tylko ze spuszczoną głową i nie mam pojęcia, jakie emocje nią targają. W końcu podnosi głowę i w jej spojrzeniu dostrzegam coś niepokojącego. Oczy błyszczą, choć nie mam pojęcia, co jest tego przyczyną.
– Czemu mnie nikt nie chce? – pyta w końcu.
– Przecież nie jesteś psem do przygarnięcia, żeby mówić w ten sposób.
– Nie o to chodzi. Żaden chłopak nie zwraca na mnie uwagi. Chciałabym mieć chociaż jednego, któremu bym się podobała.
–  Renée – wzdycham. – Przecież ty się podobasz chłopakom. Po prostu jesteś zbyt uparta, żeby to dostrzec.
– Nieprawda, broni się moja przyjaciółka. – Zawsze jestem w twoim cholernym cieniu. Przyjaciółka znanej wszystkim Joslyn. Nie przeszkadza mi to tak na co dzień.  Ale jeśli poznajemy chłopaków, zawsze na ciebie najpierw zwracają uwagę. To nie jest miłe uczucie…
Nie wiem, co właściwie powiedzieć. Problem w tym, że zupełnie inaczej postrzegamy te same sytuacje. Często zauważam chłopców przyglądających się przyjaciółce z zainteresowaniem. Nie umiem jednak sprawić, by Renée mi uwierzyła. Poza tym, gdybym powiedziała jej, że przykuwa uwagę nie tych popularnych, ale naprawdę wartościowych nastolatków, pewnie tylko pogorszyłabym sprawę. Niby każdy mówi, że od popularności ważniejsza jest inteligencja i charakter, a tak naprawdę ludzie rozpoznawalni w szkole są postrzegani jako lepsi.
– Widocznie skupiasz się na samych idiotach. Pewnie ciągnie cię do popularnych, a uwierz mi, nie ma po co zawracać sobie nimi głowy. Czasami, kiedy jakiś się do mnie przyczepi, tylko się irytuję.
Nie kłamię, bo nie przepadam za rozmowami z mało inteligentnymi ludźmi, chociaż potrafię znaleźć wspólne tematy. Renée mruczy coś niezrozumiale pod nosem i nie mam pojęcia, czy humor jej się poprawił, czy może pogorszył. Po chwili przyjaciółka nagle podrywa się z fotela z szerokim uśmiechem na twarzy. Czasem naprawdę wydaje mi się, że Renée ma pamięć jak złota rybka i już po kilku sekundach zapomina o wszystkich zmartwieniach.
– Joslyn, chodźmy pobiegać – mówi niespodziewanie.
– Pobiegać? – dziwię się.
– Tak! – dziewczyna kiwa głową z entuzjazmem. – Mam na to ogromną ochotę. Proszę, chodź ze mną. No proszę, Joslyn…
Śmieję się, słysząc błagalny ton w głosie przyjaciółki, a także nieskrywany entuzjazm. Czasami zastanawiam się, czy ona nie jest po prostu uzależniona od tych wszystkich sposobów odchudzania. Co prawda nienawidzę biegania, ale biorąc pod uwagę chęć sprawienia Renée  radości, kiwam głową na znak, że się zgadzam.
Dziewczyna wydaje z siebie okrzyk zwycięstwa. Niemal wybiega z pokoju, krzycząc jeszcze, że przyjdzie za kilka minut, jak tylko przebierze się w odpowiedni stój. Wzdycham, gdy drzwi się zatrzaskują i otwieram szafę pełną markowych i eleganckich ubrań. Z najbardziej skrytego kąta wygrzebuję leginsy i dużą, męską bluzę, a także wygodne buty. Związuję włosy i spoglądam w lustro. Dziwnie jest patrzeć na samą siebie w sportowym wydaniu. Rzadko ubieram się w ten sposób. Nie mam jednak szansy, by dłużej rozmyślać nad wyglądem, bo już po chwili rozlega się dzwonek do drzwi. Schodzę pospiesznie na dół, mając nadzieję, że Renée nie każe mi biegać dłużej niż godzinę.


Nie mogę opanować uśmiechu błąkającego się po twarzy. Właśnie skończyłam rozmawiać z Shanem i czuję, jakby spełniło się jedno z moich największych marzeń. Oczywiście była to kolejna zupełnie zwyczajna wymiana zdań na tematy mało istotne, ale to chyba bez znaczenia. Radość czerpię ze świadomości, że ten chłopak jest blisko, że przygląda mi się z zainteresowaniem i słucha tego, co mam mu do powiedzenia.
Patrzę jeszcze, jak Shane powoli się oddala. Dwa razy spogląda przez ramię, a ja nie mogę pohamować uśmiechu, który ciśnie mi się na usta. Aż trudno uwierzyć, że wcześniej coś mogło być nie tak, że kilka tygodni temu po raz pierwszy w życiu doświadczyłam głębokiego smutku. Teraz znów tkwię w bajce, jakbym była księżniczką zamieszkującą idealną krainę, w której nie ma rzeczy niemożliwych, a marzenia nieustannie się spełniają.
– Dobrze się czujesz? – słyszę głos za plecami. Odwracam się i widzę Miriam, która obserwuje mnie z uniesioną brwią.
– Tak, a czemu pytasz? – odpowiadam zdziwiona.
– Bez urazy, ale wyglądasz, jakbyś się naćpała. Uśmiechasz się jak głupia. Naprawdę tak bardzo cieszą cię rozmowy z innymi?
Tylko, jeśli tymi „innymi” jest pewien konkretny chłopak o szaro-niebieskich oczach. Ale tego oczywiście nie mogę powiedzieć głośno. Gdyby chociaż jedna osoba dowiedziała się, że Joslyn Howard ktoś się spodobał, cała szkoła już po chwili huczałaby od plotek. Poza tym dowiedziałby się też Shane. A chociaż wątpię, że niczego się nie domyśla, to uzyskanie jasnego potwierdzenia jest czymś zupełnie innym. Nie chciałabym, żeby zrobiło się niezręcznie.
– Po prostu jestem szczęśliwa – wzruszam ramionami, patrząc odważnie wprost w niebieskie oczy dziewczyny. Mam nadzieję, że nie wyczuje kłamstwa. Właściwie może to nie do końca kłamstwo. Zdecydowanie czuję się szczęśliwa, choć mimo wszystko udzieliłam dość wymijającej odpowiedzi.
– Ok, ale uważaj, bo podobno szczęście można przedawkować – mówi Miriam i odchodzi, nie dodając nic więcej.
Nie do końca wiem, o co mogło chodzić dziewczynie. Ze zdumieniem patrzę na jej oddalającą się sylwetkę. Długie blond włosy falują przy każdym ruchu, kontrastując z ciemnym ubraniem. Miriam jest bardzo tajemniczą osobą. Wydaje się, jakby była nieoswojonym kotem, który nikomu nie ufa. Jest popularna, organizuje te wszystkie imprezy, ale jednocześnie trzyma się na uboczu i chodzi własnymi ścieżkami. A teraz jeszcze mówi dziwne rzeczy o szczęściu. Nie wiem, czy dziewczyna jest po prostu wieczną pesymistką, czy chce okazać bunt przeciw całemu światu, ale nie zamierzam przejmować się jej słowami.
Nadal uśmiecham się szeroko, zamieniając kilka słów z napotkanymi na korytarzu osobami, ale w pewnym momencie zderzam się z kimś, kogo najwidoczniej nie zauważyłam. Przystaję gwałtownie i zaczynam przepraszać, ale po chwili słowa zamierają na moich wargach.
Mogłabym powiedzieć, że jestem ogromnie roztrzepana i nie patrzę, gdzie idę, a potem rozmawiać przez kilka minut na jakiś zupełnie inny temat. Jest tylko jedna osoba, której zdecydowanie nie chciałabym przepraszać. I właśnie ona stoi z rękami opartymi na biodrach i zielonymi oczami utkwionymi prosto we mnie.
Danielle. Zdążyłam już zapomnieć o istnieniu tej dziewczyny. Przez ostatnie miesiące byłam zbyt zajęta Shanem, by interesować się życiem popularnych osób, a tym bardziej życiem kogoś, z kim nie potrafię przeprowadzić prostej wymiany zdań. Może i Danielle przez ostatnie miesiące jak zawsze podrywała chłopaków i irytowała moje przyjaciółki, ale ja nie zwracałam na to uwagi. Mój szkolny świat ograniczał się do krótkich rozmów na korytarzu i wielogodzinnym rozmyślaniu o Shanie.
– Joslyn… – Uśmiech Danielle jest bez wątpienia sztuczny. Dokładnie taki, jaki widuję na twarzy mamy podczas rozmów z jej pseudoprzyjaciółkami. – A o czym tak rozmyślasz, że na nic nie zwracasz uwagi?
Nie zamierzam odpowiadać na to pytanie. Przecież ja i rudowłosa nawet się nie lubimy, ledwo się tolerujemy. Chyba dziewczyna nie oczekuje, że nagle zacznę się jej z czegokolwiek tłumaczyć albo zwierzać. Mruczę coś w odpowiedzi. Danielle kiwa głową, a w jej oczach pojawia się jakiś niepokojący błysk.
– To dziwne, bo wyglądasz raczej jakbyś się zakochała…
Mruży swoje oczy, przez co stają się jeszcze mniejsze, wręcz absurdalnie małe. Z mściwą satysfakcją spoglądam na wałeczek tłuszczu wyraźnie malujący się pod zbyt obcisłą bluzką i za małe spodnie. Odnoszę wrażenie, że zaraz pękną. Wiem, że jestem okropna i że takie zachowanie jest do mnie kompletnie nie podobne, a sama osoba Danielle niewyobrażalnie działa mi na nerwy. W cale nie jest gruba, ma po prostu kilka zbędnych kilogramów, ale w moich oczach wygląda jak wieloryb. To chyba właśnie siła negatywnego nastawienia.
– Niestety, pozory potrafią mylić – uśmiecham się w odpowiedzi i mam nadzieję, że zabrzmiałam przyjaźnie. Staram się okazać jak najwięcej sympatii rudowłosej, chociaż nie ma to najmniejszego sensu.
– No tak, ale miłość też kiedyś nadejdzie. Pojawi się zupełnie niespodziewanie…
Wpatruję się w dziewczynę z oszołomieniem. Co my właściwie wyprawiamy? Stoimy na środku korytarza, rozmawiając o miłości? Czemu poruszamy tak dziwny temat? I co najważniejsze – czemu w ogóle się do siebie odzywamy? Czyżbyśmy zaczęły udawać wielkie przyjaciółki?
– Tak jak ostatnio złapało Shane’a – dodaje Danielle po chwili ciszy.
Czuję, jak wszystkie mięśnie gwałtownie się napinają. Czyżby cała szkoła zauważyła moje częste rozmowy z tym chłopakiem? Ale właściwie, skoro nawet Danielle sądzi, że Shane się we mnie zakochał, to może rzeczywiście coś jest na rzeczy? Może mam powód, żeby cieszyć się jeszcze bardziej? Na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Mam nadzieję, że Danielle niczego nie zauważyła, bo od razu zyskałaby pewność, że odwzajemniam uczucia chłopaka.
– No tak, nasz Shane Lorens. Niby nic takiego, zwykły chłopak. Jeśli jest się popularnym nawet się go nie zauważa. Ale jakby przyjrzeć się uważnie, jest nawet przystojny, nie sądzisz?
Nie mam pojęcia, o co może chodzić dziewczynie. Wpatruję się w nią, nic nie rozumiejąc. Czy naprawdę sądzi, że skłoni mnie do zwierzeń? Czy może po prostu chce, żebym przyznała jej rację? Wtedy mogłaby kawałek po kawałku wyciągnąć całą prawdę. Rozpowiedziałaby plotkę w szkole, sprawiła, że byłabym na ustach wszystkich. Czy o to jej chodzi?
– Właściwie trochę było mi go żal, że tak nieszczęśliwie się zakochał. No bo ja i on? Nigdy w życiu! Przecież umawiam się z chłopakami takimi jak Tyler, a Shane jest pospolity. Ale potem uznałam, że właściwie czemu nie? Jak teraz się nad tym zastanawiam, to nie mam nic do stracenia. Poza tym Shane chyba zaczął mi się podobać. Oj ta miłość, nic na nią nie poradzisz…
Z trudem pohamowuję drwiące parsknięcie. Czy Danielle naprawdę uważa, że podoba się Shane’owi? Przecież praktycznie z nim nie rozmawia. A może po prostu zauważyła, że spędzam dużo czasu z tym chłopakiem i postanowiła zabawić się moim kosztem? Ale tak właściwie to kompletnie mnie nie obchodzi. Doskonale pamiętam, jak zaledwie kilka minut temu Shane przystanął dwa razy tylko po to, by odwrócić się i jeszcze raz na mnie spojrzeć. Pamiętam, jak za wszelką cenę chciał mnie rozweselić, pamiętam każdy jego uśmiech, każde posłane ukradkiem spojrzenie…
– Masz rację, z miłością nie wygrasz – kiwam głową. A potem odwracam się i ruszam w kierunku klasy. Zostawiam za sobą zdziwioną, milczącą Danielle. Chyba spodziewała się zupełnie innej reakcji.             


10 komentarzy:

  1. Faktycznie dziwna była ta rozmowa. W każdym razie nie wydaje mi się, żeby Shane był na tyle wredny, dając Joslyn nadzieję na coś więcej. Zapewne Danielle robi wszystko, by dopiec naszej głównej bohaterce. Skąd wie, że Josie jest zakochana w Shanie? Otóż dziewczyna chodzi prawie cały czas uśmiechnięta, co pogłębia się, gdy widzi chłopaka, dlatego bardzo łatwo jest się zorientować, że coś jest na rzeczy. Mam szczerą nadzieję, że rudowłosa w końcu się podda. Najgorzej będzie, jeśli Danielle zacznie manipulować Shanem. Wtedy Joslyn będzie musiała wkroczyć do akcji, inaczej straci swoją miłość.
    Ech, ci rodzice... chyba bardziej pokochaliby idealnego cyborga niż człowieka z wadami. Całe szczęście, że przynajmniej ojciec Josie jest w miarę normalny. Przecież czwórka to dobra ocena - sama nazwa na to wskazuje. Podziwiam główną bohaterkę za to, że jeszcze nie zwariowała.
    Czekam na nową notkę :) Rozdział czytało się bardzo przyjemnie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hm, dziwi mnie to, że Joslyn odczuwała taką mściwą satysfakcję na myśl o wałeczkach tłuszczu u Danielle. To takie... nie w jej stylu, tym bardziej, że jest zakochana, a podobno zakochani i szczęśliwi mają tendencję do okazywania uczuć całemu światu - bagatelizowania przykrych uwag i takich tam...
    Sądzę, że Danielle raczej nie namiesza u głównej bohaterki, Shane nie jest głupi i nie da się wciągnąć w rozmowy z podłą dziewczyną. Mam nadzieję, że chłopak nie robi Joslyn fałszywej nadziei i że naprawdę mu na niej zależy. Niemniej jednak, ta przerwa w ich rozmowach była bardzo dziwna i nie zamierzam puścić jej w niepamięć, sądzę, że powody, dla których Shane nie odzywał się do dziewczyny nie zostały wyeliminowane - coś tu śmierdzi.
    Szczerze powiedziawszy nie dziwię się Renee i rozumiem jej zazdrość. Mimo wszystko wydaje mi się, że chyba właśnie ona, a nie Joslyn jest moją ulubioną postacią w "Koszmarze na jawie". Nie wiem czemu, chyba dlatego, że jest mi zdecydowanie bliższa niż główna bohaterka.
    Matka Joslyn denerwuje mnie jak mało kto, czwórka to dobra ocena. Cztery to prawie trzy, no błagam! Nawet trzy nie jest złą oceną.

    Pozdrawiam i zapraszam na http://bkk-szukajac-szczescia.blogspot.com :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie no, rodzice Joslyn są częściowo nienormalni... A najbardziej jej mama. Czwórka (według niej trójka) to aż taka zła ocena? Ja rozumiem, że jej zależy na dobrym wykształceniu córki, ale wzbudzanie awantury przez jedną, niższą ocenę jest zdecydowaną przesadą, zwłaszcza że Jo tak czy siak osiągnie najlepsze wyniki w klasie...
    Och, widać, jak bardzo Cassie jest podekscytowana spędzeniem czasu sam na sam z Tylerem. Mnie też trochę martwi ich ewentualny związek, bo z pogłosek wynika, że chłopak miał przedtem wiele partnerek, aczkolwiek liczę na to, że Cass jest naprawdę wyjątkiem, dzięki czemu w liceum wkrótce pojawi się nowa, piękna para.
    Bardzo dobrze rozumiem rozgoryczenie Renee, ponieważ sama bardzo często pozostaję w cieniu kogoś innego. Panna Howard to genialna dziewczyna, ale bycie jej przyjaciółką na pewno potrafi czasami dużo kosztować. Najważniejsze jednak, że Renee nie robi z tego powodu problemów, nie kłóci się... Widać, że pomimo niewielkiej iskierki zazdrości nie chce, aby Joslyn na tym ucierpiała. Właśnie taki wymiar przyjaźni uwielbiam: kiedy ludzie akceptują się i są ze sobą bez względu na wszystko.
    Nie wiem dlaczego, ale połączyłam postać Danielle z tym dziwnym zachowaniem Shane'a, które utrzymywało się przez kilka tygodni. Ja również nie wierzę, by rudowłosa faktycznie podobała się temu chłopakowi, jednak przyszło mi do głowy, iż ona miała coś wspólnego z tym jego złym nastrojem. Albo po prostu wpadam w paranoję i wszędzie widzę kłopoty... W każdym bądź razie Jo może sama powinna wyjść z inicjatywą, proponując Shane'owi spacer? Może on jest zbyt nieśmiały. ;)
    Rozdział przeczytałam z prawdziwą przyjemnością. Czekam na ciąg dalszy ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Hm. Można przyznać, że rozmowa Danielle z Joslyn była dziwna. Ciekawe, co miała na myśli. Przynajmniej życie Joslyn wróciło do normy, i to mi się bardzo podoba ;)
    No cóż. Nie pozostaje mi nic, jak życzyć weny i czekać z niecierpliwością na kolejny rozdział. :)
    Pozdrawiam,
    Ness

    OdpowiedzUsuń
  5. Współczuję Joslyn - mieć takich rodziców to nie lada problem. Trudno wytrzymać, a zwłaszcza z kobietą, jaką jest mama Jo.

    Ogólnie, to wszystko wyszło ładnie. Czytało się z przyjemnością. Masz ciekawy styl, lubię Twoje prace.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Rzeczywiście nie pojawił mi się rozdział, już tak mam z drugim blogiem, dlatego serdecznie dziękuję za informacje o nowym rozdziale.
    Świetny rozdział. Opisujesz wszystko tak, jakbym naprawdę znajdowała się w życiu Joslyn. To wielki, wielki plus dla Ciebie:)
    Sądzę, że rodzice dziewczyny są jacyś tacy... nienormalni. Robić aferę o czwórkę z minusem. To jakiś obłęd. Rodzice Joslyn, a w szczególnie jej matka, za dużo od niej wymagają.
    Czasami się zdarza, że chłopak, który nam się podoba, nie zwraca na ciebie uwagi. Sama tego doświadczyłam, więc to jest nieprzyjemne uczucie. No i ta rozmowa z Danielle była rzeczywiście dość dziwna. Ale sądzę, że zauważyła jak ciągle rozmawiała Shanem, dlatego zagadała, myśląc, że coś od niej wyciągnie.

    Życzę wenki i powodzenia na testach:)

    Pozdrawiam:*

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam, tej strony Lena z Ostrze Krytyki. Chciałam powiadomić, iż jesteś druga w kolejce. Powoli zapewne zacznę ocenę twojego bloga, bo pierwszy w kolejce ma dość wiele rozdziałów, które będę musiała sprawdzić. Wszystkie. Więc, żebym się wyrobiła - zacznę twój i możliwe, że dodam ocenę dzień po tym, jak ocenię tamten. Więc prosiłabym o nie zmienianie przede wszystkim szablonu ( ewentualnie po wcześniejszym zapytaniu mnie ;3 Powinnam się zgodzić).

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. bardzo fajnie piszesz, rozdziały nie są ani za długie, ani za krótkie. oby tak dalej C:

    OdpowiedzUsuń
  9. Nie, ta matka to się naprawdę powinna w łeb pierdolnąć - wybacz, że klnę, ale ja bym takiej nagadała. Dziwię się, że córka jej jeszcze nie nawrzucała. Ona nie musi spełniać niczyich oczekiwań i ktoś powinien jej w końcu to uświadomić. Powiedzieć jej, że nie musi być idealna, że musi być sobą, a matka jak chce być taka idealna, to może niech zacznie od stawania się idealną matką, bo tutaj totalnie poległa. Sama mam wiele wad i rodzicielką na medal nie jestem, ale nie pojmuję jak można od dziecka jedynie wymagać, a tak to ciągle to dziecko mieć w dupie.
    A wiec jednak opowiadanie kręci się przy tych raczej beztroskich problemach, takich małej wagi, choć dla dzieci wyolbrzymianych do rozmiarów cholernie wielkich.

    OdpowiedzUsuń
  10. Czytałam kilka razy czy aby na pewno dobrze rozumiem, że rodzice Jos robią jej wyrzuty o B-… i popukałam się jedynie w czoło. Przesada i to wielka. Ten ich perfekcjonizm zaczyna mnie naprawdę koleć i coraz bardziej mnie irytują.
    Co do Cassie i Tylera, a dokładnie co do zaproszenia na spacer. To było dla mnie trochę sztuczne, no bo który nastolatek by tak zrobił? Jeszcze starszy facet, tak, być może, półżartem lub całkowicie poważnie, bo już taką ma naturę. Do nastolatka mi to nie pasuje, szczególnie do nastolatka, któremu podoba się jakaś dziewczyna.
    Już się bałam, że Jos będzie rozpaczać po słowach Danielle, bo weźmie je do siebie, ale na szczęście ją zignorowała i pozostała przy swoim zdaniu. Chwała jej za to.

    OdpowiedzUsuń