Szczęścia szukają tylko nieszczęśliwi
~ Przysłowie ukraińskie
Ponuro wpatruję się w bliżej nieokreślony
punkt. Podpieram głowę rękami, nawet nie próbując ukrywać znudzenia, które
wyraźnie maluje się na mojej twarzy. Nauczyciel pewnie jest zaskoczony takim
zachowaniem z mojej strony. No tak, przecież Joslyn Howard na każdej lekcji z
wielkim zaangażowaniem notuje w zeszytach. No cóż, chwilowo jakoś przestało
mnie obchodzić, że nie trzymam się ustalonych norm, że właśnie marnuję kolejną
godzinę spędzoną w szkole. I prawdopodobnie nie będę w stanie nauczyć się
wszystkiego na następną lekcję tak dobrze jak zwykle, bo przecież bez notatek
to o wiele trudniejsze. Dostanę gorszą ocenę, rodzice znowu powiedzą, że się na
mnie zawiedli. Powinnam zmotywować się do słuchania. Ale prawda jest taka, że
po prostu mi się nie chce.
Nie mam ochoty się uczyć, nie w tym
momencie. Nie chcę po raz kolejny ze skupieniem słuchać słów nauczyciela, jakby
naprawdę były interesujące, nie zamierzam zapisywać wszystkiego tak długo, aż
rozboli mnie ręka. Wiem, że następnego dnia będę żałować swojej decyzji. Zawsze
trzymam się planu. Jestem dziewczyną, która ma uporządkowane życie. Ale nie w
tym momencie.
Dzisiaj dowiedziałam się, czym naprawdę
jest zły humor. Ma niewiele wspólnego z przyjemnym spokojem, którego
doświadczyłam jakiś czas temu. Wtedy miałam okazję poznać jedynie namiastkę
tego uczucia, a teraz, gdy w ukazuje mi się w całej okazałości, wiem już, że
nienawidzę być smutna.
W takiej chwili powinnam jak zwykle
przypomnieć sobie o wszystkich iskierkach szczęścia, które trzymam w sercu oraz
umyśle i do których sięgam w monetach nastrojowego kryzysu. Ale jest tak, jakby
ktoś schował mój zasób szczęśliwych wspomnień do skrzyni, a potem zamknął na
klucz. A ja tego klucza nie mam. Wiem, że kiedyś szczęście zdoła uciec ze
swojego więzienia, ale co z tego? Potrzebuję cudownych wspomnień właśnie teraz,
kiedy nie mam do nich dostępu.
Jeszcze kilka dni temu byłam bezgranicznie
szczęśliwa. No bo czym miałam się przejmować? Znów zaczęłam rozmawiać z
Shanem, wszystko wróciło do normy. Słowa Danielle, te słowa pełne zbyt wysokiej
samooceny i ogromnej próżności, tylko mnie rozbawiły. Nie miałam pojęcia, skąd
dziewczynie w ogóle przyszło do głowy, że Shane jest nią zainteresowany. Ale,
ku mojemu zdziwieniu, chłopak od jakiegoś czasu poświęca całą swoją uwagę rudowłosej.
Oczywiście nie mam prawa zabronić
Shane’owi kontaktu z innymi osobami i nie powinnam czuć się zazdrosna. Przecież
ja również rozmawiam z chłopcami, nawet rano zdążyłam zamienić kilka słów z
Tylerem i jego kolegami. Ale to zupełnie co innego. Shane nie jest taki jak ja,
nie rozmawia praktycznie ze wszystkimi uczniami z naszej szkoły, tylko
ogranicza grono rozmówców do Tylera i kilku kolegów z koszykarskiej drużyny. No
i do mnie. Z innymi dziewczynami rozmawiał tylko wtedy, gdy chciał się zapytać
o salę, w której mamy lekcję albo co było zadane. A teraz beztrosko spędza
kolejne przerwy z Danielle, której zaczynam naprawdę nienawidzić, choć zawsze
staram się dostrzegać w ludziach coś dobrego.
Tak jak teraz, kiedy siedzę na angielskim,
mam ochotę zamordować rudowłosą dziewczynę. Kątem oka widzę, jak Shane coś jej
pokazuje, a ona odrzuca do tyłu swoje dosyć krótkie kosmyki, pewnie myśląc, że
wygląda zniewalająco, a potem wybucha głośnym śmiechem. W jej mniemaniu zapewne
ten dźwięk uchodzi za uroczy, mnie jednak przypomina końskie rżenie. Nie mogę
powstrzymać się przed zerknięciem na brzuch Danielle. Dostrzegam lekko rysującą
się pod bluzką oponkę. Wygląd nie jest najważniejszy, wiem to doskonale, ale
świadomość, że rudowłosej sporo brakuje do idealnej figury, poprawia mi humor.
Nie mam pojęcia, kiedy zdążyłam stać się taka okrutna, przecież nigdy wcześniej
z taką satysfakcją nie przyglądałam się wadom innych. Najwyraźniej to kolejne
rezultaty złego humoru.
W tym momencie spoglądam na śmiejącego się
do Danielle Shane’a, który niespodziewanie przekręca głowę w moją stronę. Nasze
spojrzenia się spotykają. Ze złością odwracam wzrok. Jeszcze tylko brakowało,
żeby chłopak zauważył, jak na niego patrzę. Ciekawe czy teraz napawa się faktem
bycia w centrum zainteresowania dwóch dziewczyn, czy może nagle przypomniał
sobie, że kiedyś rozmawiał z niejaką Joslyn Howard.
– Joslyn – w tym momencie z zamyślenia
wyrywa mnie głos nauczyciela. Moje serce przyspiesza gwałtownie w obawie, że
zaraz zostanie mi zadane pytanie dotyczące lekcji. Nie chcę dostać złej oceny.
Mimo tego, że mam zły humor, dobre wyniki w nauce nadal są dla mnie ważne. –
Przeczytaj proszę fragment wiersza. Zawsze najlepiej interpretujesz teksty.
Uśmiecham się lekko, słysząc po raz
pierwszy tego dnia jakieś miłe słowa. Przez chwilę wydaje się, jakby w skrzyni,
w której schowano moje iskierki, uchylono wieko. Jednak kilka sekund później
nadzieja znika. Szczęśliwe wspomnienia nadal są zagrzebane gdzieś w zakamarkach
mojego umysłu, a na wolności błąka się tylko jedna samotna iskierka, powstała w
efekcie usłyszanego komplementu.
Otwieram podręcznik na podanej stronie,
chociaż już dawno powinnam była to zrobić – lekcja trwa od dobrych dwudziestu
minut. Nauczyciel ignoruje jednak ten fakt i udaje, że niczego nie dostrzega,
tak samo, jak od kilku dni uparcie nie zauważał mojego zaprzestania
sporządzania notatek. Innie nauczyciele postępują podobnie. To jedna z zalet
bycia dobrą uczennicą – gdy nagle postanowisz trochę sobie odpuścić, ludzie po
prostu to ignorują, wierząc, że już niedługo wszystko wróci do normy.
Przez chwilę przyglądam się tekstowi
wiersza. Jego tytuł zdradza, czego można się spodziewać po utworze. „Rozpacz”.
To się właśnie nazywa szczęście. Mam zły humor, więc trafiam na wiersz, który
przypomina o tym, co czuję. Może co prawda nie jestem zrozpaczona, jedynie
przygnębiona, ale czytanie smutnego utworu zdecydowanie nie poprawia
samopoczucia.
Mój głos przez chwilę drży. Czuję na sobie
spojrzenia wszystkich uczniów, łącznie z Shanem i to nieznacznie mnie dekoncentruje.
Chłopak spojrzał na mnie po raz drugi w ciągu dnia i to tylko dlatego, że
zostałam wybrana do przeczytania „Rozpaczy”. Tak jakbym w innych
sytuacjach nie była warta uwagi.
Nagle przestaję przejmować się uczniami w
klasie, a także nauczycielem. Zapominam nawet o Danielle, która znów z czegoś
się śmieje, przez co do moich uszu dociera odgłos przypominający końskie
rżenie. Pochłonięta jestem światem, do którego zabrał mnie wiersz, porwał
dzięki trafnie dobranym słowom. Rzeczywiście przepełnia go rozpacz w
najczystszej postaci, emanuje nią każda linijka. A gdy kończę czytać i w sali
zalega cisza, czuję się tak, jakbym sama przesiąkła uczuciami autora.
Po raz pierwszy przytrafiło mi się coś
takiego. Jakbym była gąbką, chłonącą ludzkie problemy. Czy nagle stałam się
wrażliwsza, czy istnieje jakaś inna przyczyna? Mam ochotę usiąść i rozpłakać
się, tak bardzo poruszył mnie przeczytany utwór. Pewnie Miriam, słysząc coś
takiego, powiedziałaby, że wrażliwość jest słabością, której nie powinno się
okazywać. Po części się z nią zgadzam.
– Dziękuję, Joslyn. Jak zwykle doskonale
zinterpretowałaś tekst – słyszę słowa nauczyciela, chociaż ledwie dociera do
mnie ich sens. Dzieje się ze mną coś niedobrego i nie mam pojęcia, jak temu
zaradzić.
Swój wzrok mimowolnie kieruję w stronę
Shane’a. Ten chłopak jest moją prawdziwą słabością, większą niż wrażliwość,
przed którą tak zażarcie broni się Miriam, większa niż cokolwiek innego. A
najgorsze jest to, że tę słabość można łatwo wykorzystać. Nie chcę czuć się
zraniona zarówno w dalekiej jak i bliskiej przyszłości. Nigdy nie doświadczyłam
tego rodzaju bólu, zupełnie niefizycznego. Boję się tego uczucia, boję się je
poznać. A jednak dostrzegam już zapowiedź małej, wewnętrznej katastrofy.
Właśnie wtedy, gdy Shane przez ułamek sekundy odwzajemnia moje spojrzenie, a
potem znów zaczyna o czymś rozmawiać z Danielle. Magiczna chwila minęła.
Pozostała tylko pustka.
Nie jestem w stanie odpędzić dziwnego
uczucia, które pojawia się w moim umyśle, a potem zakorzenia głęboko w sercu.
Właśnie coś tracę. Coś bardzo ważnego i jednocześnie boję się, że już nigdy
tego nie odzyskam. Rozpaczliwie próbuję zatrzymać bieg wydarzeń, ale nie jestem
w stanie. W końcu zostanie już tylko dziura, której nic nie wypełni. Nie mogę
zrobić nic poza upartym wpatrywaniem się w brzuch Danielle. Widok kilku
zbędnych kilogramów na ciele dziewczyny o dziwo nie przynosi mi satysfakcji.
– Joslyn… Joslyn! Czy ty w ogóle mnie
słuchasz?
Odwracam głowę w kierunku Renée, cudownej
przyjaciółki, która patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami. Znów przychodzi na
myśl głupiutki szczeniaczek, zagubione zwierzątko. Jak mogłabym powiedzieć
dziewczynie, co się stało? Nie chcę zepsuć jej wiecznej radości, sprawić, że
iskra w piwnych oczach przygaśnie zastąpiona wyrazem zakłopotania. Nie chcę, by
Renée zaciskała pięści, bezskutecznie starając się wymyślić wyjście z
zaistniałej sytuacji. Poza tym jeśli ja sama nie potrafię zatrzymać przy sobie
tego, co właśnie tracę, jak ktoś inny zdoła mi pomóc?
– Przepraszam – mówię cicho. – Zamyśliłam
się.
– Zamyśliłaś? Jak zwykle. No cóż,
właściwie powinnam przywyknąć. W końcu jesteś wiecznie bujającą w obłokach
Joslyn. Pewnie właśnie zachwycasz się jakąś chmurą… – podąża za moim
spojrzeniem, które nieświadomie skierowałam w stronę nieba za oknem. – No
dobrze, założę się, że jakiś kształt wydał ci się wyjątkowo piękny. Właściwie
może masz trochę racji. Tam w oddali widzę smoka. A ty? Co tak bardzo cię
zafascynowało?
Uśmiecham się lekko, chociaż jest to
uśmiech wymuszony. Chciałabym, bardzo bym chciała, żeby powód mojego
rozkojarzenia stanowiły właśnie puchate obłoki. Wciąż i wciąż zmieniają
kształty, tworząc na błękitnym sklepieniu własną historię.
Renée nie zauważa, że tylko udaję
niezwykle pogodną. Właściwie nie mam się czemu dziwić, przecież zawsze się
uśmiecham, nigdy nie miałam złego humoru. Dla innych może się wydawać wprost
niemożliwe, bym nagle poczuła smutek. Ignorują proste oznaki, bo przygnębienie
jest sprzeczne z moją naturą, z tym, kim jestem.
– Wiem, że mogłybyśmy porozmawiać teraz o
chmurach, ale wrócę do tego, co mówiłam, kiedy mnie nie słuchałaś. Spójrz tam w
lewo, widzisz tego cudownego chłopaka? Zobacz szybko, póki jeszcze nie wyszedł.
Kieruję spojrzenie w kierunku wskazanym
przez Renée i dostrzegam kogoś mniej więcej w naszym wieku. Rzeczywiście jest
przystojny, ma piękna karnację, jakby któreś z jego rodziców pochodziło z
Hiszpanii. Ubrany jest zgodnie z powszechną modą i z pewnością nie należy do nastolatków
spędzających popołudnia przed telewizorem. Właściwie to stereotypowy ideał,
szkoda tylko, że moje własne wyobrażenie perfekcyjnego chłopaka tak bardzo się
od niego różni. Mój książę z bajki nie cieszy się popularnością i w dodatku
ostatnimi czasy chyba w ogóle nie pamięta o moim istnieniu.
– Masz rację, rzeczywiście niezły –
potwierdzam słowa przyjaciółki bez entuzjazmu.
– Och, szkoda, że ktoś taki nigdy na mnie
nie spojrzy – wzdycha z żalem Renée.
– Nie przesadzaj, jak zwykle
dramatyzujesz…
I właśnie w momencie, gdy wypowiadam te
słowa, upatrzony przez dziewczynę nieznajomy odwraca się w naszą stronę,
zauważa wzrok przyjaciółki i szeroko się do niej uśmiecha. Mija nas, wychodzi z
kawiarni, co jakiś czas zerkając na Renée.
– Widziałaś to? Widziałaś?! Uśmiechnął
się! Uśmiechnął się do mnie! – w kawiarni rozbrzmiewa głos dziewczyny,
przepełniony radością i podekscytowaniem. – Boże, naprawdę się uśmiechnął.
Renée wstaje i ciągnie mnie za rękę, chcąc
jak najszybciej wyjść na zewnątrz. Wygląda na bardzo zniecierpliwioną i za
sprawą tego entuzjazmu lekko unoszę kąciki ust. Nawet, gdy jestem przygnębiona,
pozytywna energia, jaką emanuje przyjaciółka, wnika we mnie i trochę poprawia
samopoczucie.
– Co robisz? – pytam zdziwiona.
– Jak to co? Przecież nie możemy siedzieć
bezczynnie. Nie kiedy jest taki piękny dzień!
– Zamierzasz gonić tego chłopaka i
poprosić o numer?
– Oczywiście, że nie. Po co mi jego
numer? – Czarne loczki poskakują, gdy Renée gwałtownie kręci głową.
– No jak to po co? Myślałam, że…
– Oj, Joslyn, jakby chciał, to sam by
podszedł. Ale to i tak bez znaczenia. Nieważny jest jego numer. Uśmiechnął się
do mnie, rozumiesz? Uśmiechnął!
I chociaż tak właściwie nie rozumiem
niczego, pozwalam się pociągnąć za rękę. Wychodzimy z kawiarni i biegniemy dalej,
jakimiś przypadkowymi uliczkami, które wybiera Renée. Najwyraźniej ma ochotę w
ten sposób pozbyć się nadmiaru entuzjazmu. Nie mogę uwierzyć, że jeden zwykły
uśmiech nieznajomego potrafi tak bardzo poprawić dziewczynie humor. Gdy pędzimy
kompletnie bez celu przez dobre kilkanaście minut, ja również zaczynam się
uśmiechać. Biegniemy ulicami, śmiejąc się jak wariatki, a ludzie tylko posyłają
nam zdziwione spojrzenia.
– Jest ktoś w domu? – pytam, choć tak
naprawdę doskonale znam odpowiedź.
Jak zwykle wita mnie jedynie głucha cisza.
Rodzice gdzieś wyszli. Pewnie mama siedzi w pracy albo poszła na zakupy ze
swoimi fałszywymi przyjaciółkami, a tata omawia szczegóły filmu, nad którym
pracę wkrótce ma zakończyć. Mogłabym się wprawdzie łudzić, że skoro niedługo
poszczególne sceny zostaną dopracowane w każdym detalu, jeden rodzic zacznie
częściej bywać w domu. Ale nawet po pracy nad filmem niewiele się zmieni. Tata
skupi się na kolejnym i kolejnym. Znów będzie wyjeżdżał na długie tygodnie, a
kiedy na chwilę wróci, okaże się, że nic o mnie nie wie. Może otrzymam wtedy w
ramach zadośćuczynienia kilka banknotów, jakby te kawałki papieru miały
zastąpić obecność bliskiej osoby, świadomość, że nie muszę spędzać wieczorów w
samotności.
Rzucam klucze na szafkę. Charakterystyczny
odgłos okazuje się niespodziewanie głośny. Tak to bywa, gdy panuje
nieprzenikniona cisza. Może gdybym miała chociaż jakieś zwierzątko, robiłoby w
domu trochę hałasu. Może mały piesek przybiegłby do mnie, wesoło merdając
ogonem albo kot cicho by zamruczał. Rodzice nie pozwalają jednak na żadne
zwierzę. A przecież nawet by go nie zauważyli, skoro tak rzadko bywają w domu.
Rozglądam się po salonie i kuchni.
Dostrzegam drogie kafelki, cudowne meble świadczące o zamożności rodziców.
Każdy mógłby mi zazdrościć. Szkoda tylko, że w wielkich pomieszczeniach jeszcze
łatwiej poczuć się samotnym.
I właśnie wtedy powraca to okropne
uczucie. Smutek. Przyszedł, chociaż wydawało się, że definitywnie zniknął. Mam
ochotę usiąść pod ścianą, ukryć twarz w dłoniach i zrobić to, co inne
nastolatki – po prostu się rozpłakać. Z bezsilności, z samotności, wyrzucić z
siebie całe rozgoryczenie. Każdy może być smutny. Również ja, bo coś się we
mnie zmieniło. Odkryłam, że potrafię czuć przygnębienie. Nienawidzę tej
świadomości, tego okropnego uczucia pustki i pragnę, by wszystko było takie jak
dawniej. Chcę czymś zapełnić dziurę w sercu, sprawić, że znów poczuję się
niezaprzeczalnie szczęśliwa. Zawracam w stronę przedsionka, chwytam kluczę w rękę
i opuszczam dom, dokładnie wiedząc, dokąd chcę się udać.
Wracam kilkadziesiąt minut później. W
rękach trzymam dwie siatki. Stawiam je na podłodze i najpierw wchodzę do
salonu, by sprawdzić, czy rodzice przypadkiem nie wrócili. Z niewiadomych
przyczyn jestem pewna, że gdybym zastała w domu mamę lub tatę, wszystko znów
byłoby dobrze.
– Mamo? Tato? – wołam jeszcze dla
pewności. Nic. Tylko cisza.
Chwytam w ręce siatki i ruszam do pokoju.
Przez chwilę stoję przed lustrem, patrząc na własne odbicie. Dostrzegam
dziewczynę o niezwykłych oczach, włosach mieniących się wieloma odcieniami
brązu, odzianą w drogie i ładne ubrania. Brakuje jedynie uśmiechu i wyrazu
szczęścia błąkającego się po twarzy.
Siadam na łóżku, kładąc przed sobą siatki.
Wyciągam z nich lody czekoladowe, chipsy, żelki, czekoladę i inne słodycze. W
zamyśleniu sięgam najpierw po lody. To właśnie słodyczami nastolatki leczą
wszelkie smutki zarówno na filmach jak i w prawdziwym życiu. Tak właśnie robią
Cassie i Renée. Przecież słodycze zawierają endorfiny.
Pochłaniam małe pudełko lodów w
błyskawicznym tempie. Właściwie nie czuję żadnej zmiany. Jedynie posmak
czekolady pozostał w moich ustach, a na narzucie można dostrzec małą plamę w
odcieniu ciemnego brązu. Rzucam więc na podłogę pusty kubełek i sięgam po
czekoladę oraz chipsy. Jem te dwie rzeczy na raz, chociaż połączenie wydaje się
po prostu obrzydliwe. Desperacko pragnę, by wszystko wróciło do normy. Czemu
nagle mój świat zaczął się zmieniać na gorsze?
Odrzucam kolejne puste paczki, opakowania
i papierki, udając, że wcale nie jest mi niedobrze. Dopiero, gdy na widok
batonika mam odruch wymiotny, postanawiam na chwilę odpuścić. Rozglądam się po
pokoju. Jak zwykle jest idealnie wysprzątany, nie licząc opakowań po
słodyczach. Wystarczy jednak krótka chwila, by zebrać te rzeczy, wrzucić je do
śmietnika. Wtedy wszystko będzie znów poukładane i perfekcyjne, jak oczekują
tego rodzice.
Kiedy myślę o mamie i tacie, batonik
jednak ląduje w moim żołądku. Nie czuję już przyjemnego smaku czekolady,
jedynie obrzydliwą słodycz, na którą zdecydowanie nie mam ochoty.
Łzy zaczynają płynąć po mojej twarzy.
Przez chwilę nie mogę w to uwierzyć, nie pamiętam nawet, kiedy ostatni raz
zdarzyło mi się płakać. Ile lat temu? W podstawówce, gdy nie zajęłam pierwszego
miejsca w konkursie…? Teraz jednak słone krople niewątpliwie spływają po mojej
twarzy. Tusz rozmazuje się, a ja czuję się brudna, zaniedbana i bardzo
nieszczęśliwa. Spoglądam na papierek, który z całej siły ściskam w dłoni.
Moje mnie przepełnić hormony szczęścia. Szkoda
tylko, że zagubiły się gdzieś po drodze.
No cóż. Joslyn niewątpliwie wpadła w depresje i to wszystko przez Shane'a! Coraz mniej zaczynam go lubić, a szczególnie przez to, że ta głupia Danielle go interesuje! Teraz widać, że Twoja historia zmierza do "koszmaru na jawie".
OdpowiedzUsuńŻal mi Joslyn, ale tylko tyle mi do tego :P
Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział,
Ness
Cóż mogę rzec... Wspaniałe.
OdpowiedzUsuńJoslyn ma wyraźny problem z samą sobą, tak mi się zdaje. To, w jaki sposób ukazujesz jej myśli i emocjie to wręcz mistrzostwo.
Wszystko ze sobą współgra, komponując się w piekną całość, którą można czytac i czytać i czytać... i nigdy nie będzie się miało dość! :)
Atmosfera, którą tworzysz jest niezwykła. Wciągasz czytelnika w wir, a gdy raz się tam dostanie - nie ma ucieczki.
Jesteś świetna!
Pozdrawiam.
Kurde mol! Shane mnie naprawdę zdziwił tym, że naprawdę wydaje się być zainteresowany Danielle, która jest mściwa, złośliwa i nieprzyjemna. To zupełne przeciwieństwo Joslyn, która jest naprawdę przyjemną, ciekawą i wartą zainteresowania osóbką... (no, może to jej posłuszeństwo rodzicom mnie trochę denerwuje, ale teraz, gdy już oceny nie są dla niej najważniejsze, polubiłam ją bardzo)
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy zapchanie się słodyczami to dobra idea, bo jak widać, to potrafi nie tylko nie poprawić nastroju, ale i dobić. No i sprawić, że człowiekowi zrobi się po prostu niedobrze.
Shane albo nie zdaje sobie sprawy z tego, że rani Joslyn, albo robi to specjalnie. Już nie wiem w którą opcję powinnam wierzyć.
Teoretycznie Shane mnie wkurza, ale osobiście bardzo kibicuję jemu i pannie Howard, żeby byli razem.
Pozdrawiam i weny życzę. ;)
Jestem po prostu oczarowana !!! Nie mogę się doczekać dalszych losów bohaterów.
OdpowiedzUsuńJeśli będziesz miała okazję to wpadnij do mnie na bloga. Mam nadzieję, że Ci się spodoba ;)
Ech, biedna Joslyn. Ten cały Shane nie jest jej wart, ale na zauroczenie podobno nie ma leku. Może kiedyś Josie zda sobie sprawę z tego, że niepotrzebnie zaprzątała sobie głowę chłopakiem, który nawet na nią nie patrzy, tylko interesuje się wredną Danielle. Choć kto wie, może Shane się zmieni, przynajmniej mam taką nadzieję, gdyż ten mężczyzna powoli zaczyna mnie denerwować.
OdpowiedzUsuńEch, nie jest źle z tym jedzeniem xD Mam koleżankę potrafiącą nabierać lody kawałkami chipsów :D Najdziwniejsze jest to, że ona wcale nie uważa, że to obrzydliwe.
Bardzo polubiłam Renee. Ta dziewczyna to pozytywna postać, z pewnością bardzo ważna dla Joslyn. W końcu tylko ona potrafi tak skutecznie poprawić humor głównej bohaterce. Życzę jej także powodzenia z nowo poznanym chłopakiem.
Wciąż uważam, że rodzice powinni okazać Joslyn nieco więcej zainteresowania. Dziewczyna potrzebuje ich wsparcia tak samo, jak wsparcia przyjaciół.
Oby jej humor szybko się poprawił. Ten nieskończony optymizm jest naprawdę ważną cechą, pomagającą w codziennym życiu.
U mnie notki wyświetlają się prawidłowo :)
Czekam na dalszy ciąg, pisz szybko :*
Pomimo tego, że bardzo współczuję głównej bohaterce, dopiero teraz zaczynam ją tak naprawdę lubić. Wcześniej też budziła moją sympatię, jednak jej nieustający, niemal chory optymizm stopniowo zaczynał doprowadzać mnie do szewskiej pasji. Nieszczęśliwa Joslyn, tak teraz podobna do swoich rówieśniczek, jest mi zdecydowanie bliższa.
OdpowiedzUsuńJestem naprawdę nieprzyjemnie zaskoczona tym, co wyprawia Shane. Jakim cudem tak bardzo lubi Danielle? Nie, wcale nie chodzi mi o jej dodatkowe kilogramy (w tym miejscu jesteśmy do siebie podobne xD), po prostu ta dziewczyna wydała mi się autentycznie wredna, a Shane w moich oczach uchodził za niezwykle inteligentnego i rozsądnego chłopaka. Może się pomyliłam? W końcu po raz kolejny totalnie olał Jo... Sama nie wiem, co o tym myśleć. A zachowanie Renee w kawiarni mnie rozwaliło - z jednej strony zachowała się jak taka niedojrzała dziewczynka, a z drugiej nie można było się nie uśmiechnąć ;D (zupełnie jak tamten przystojniak).
Właściwie to żal mi Joslyn. Ktoś, kto doskonale zdaje sobie sprawę z przeciwności losu chyba nieco łatwiej znosi smutek, bo doskonale go zna. Tymczasem główna bohaterka zawsze te uczucie blokowała. Teraz, gdy ją dopadło, czuje się przytłoczona. Cóż, mam nadzieję, że ten stan długo się nie utrzyma, chociaż skrycie liczę na to, by optymizm Jo osłabł.
Rozdział, jak zwykle zresztą, czytało się bardzo przyjemnie. Niecierpliwie czekam na kontynuację ;*
Przepraszam, że dopiero teraz komentuje. Ostatnio jakoś brak mi czasu, a raczej się wypalam. Nie wiem, jakiego słowa użyć, aby określić stan w jakim obecnie się znajduję.
OdpowiedzUsuńAle dość o mnie. Rozdział strasznie mi się podobał. Szczególnie opisy, bo one fascynują mnie najbardziej w Twoim opowiadaniu. Świetnie relacjonujesz myśli głównej bohaterki. Bardzo mi jest jej żal, i czytając post, ja sama pogrążyłam się w smutku. Tak scena na końcu dała swe znaki, nie ma to jak stłumić ból zajadając się słodyczami.
A tak scenka z Renee bardzo mi się spodobało, szczególnie to bieganie:)
Pozdrawiam.
Przyznaję, że trochę się zgubiłam. To ona w końcu interpretowała tekst czy po prostu czytała wiersz? Interpretowała mową? Czy mówiła jak jej się wydaje, czyli słynne "co poeta miał na myśli?".
OdpowiedzUsuńCo do Shane i jego nowej adoratorki, to przyszło mi do głowy, że ona może mu się naprawdę podobać, że może go interesować. W końcu dla niego dziewczyna może nie musi mieć perfekcyjnej figury, zresztą sama główna bohaterka kiedyś powiedziała koleżance, że mimo kilku kg więcej i tak podoba się facetom. No ale wtedy nie mówiła tego do swojej rywalki, więc poniekąd rozumiem jej podejście do sprawy.
Mnie samej jednak ruda wydaje się ciekawsza jako bohaterka, więc być może chłopakowi też wydała się ciekawsza jako dziewczyna. Nie jest taką "jojczydupą" jak J, która martwi się tylko ocenami, a zajmuje się głownie byciem idealną by dosięgnąć podestu jaki postawiła przed nią matka.
Tym Hiszpanem całkiem mnie kupiłaś, bo to mój ulubiony kraj. Mam nadzieję, że będzie o tym chłopaku więcej!
Twoja bohaterka gdy ma doła, to postanowiła się opchać czym się da, a ja gdy mam doła, to zazwyczaj sięgam po paczkę fajek. Pewnie jedno i drugie jest równie niezdrowe xD
No szczęka mi opadła, że ten chłopak dał się omotać jakiejś jędzy. Byłam pewna, że to bzdura i on nie chce z nią słowa zamienić, a tu proszę, jak się przyssała. Oczywistym jest, że na złość Jos. Tak czy tak chłopiec mnie zawiódł, choć już wcześniej zbyt dobrze o nim nie myślałam.
OdpowiedzUsuńJej przyjaciółki są chyba strasznie ślepe. Można udawać, jasne, ale nigdy to perfekcyjnie nie wychodzi, a skoro to przyjaciółki i znaja się od lat to nawet najmniejsza zmiana nastroju powinna je zaalarmować, prawda? W końcu to niezbyt normalne, że niepoprawna optymistka nagle przycicha i staje się sztuczna.