sobota, 9 lutego 2013

# Koszmar na jawie: Rozdział 11. Smutek



               
Nawet najmniejszy podmuch rzeczywistości gasi płomień szczęścia wybudowanego na złudzeniach.


Przytyłam.
Nie dwa, nie trzy kilogramy, ale pewnie około dziesięciu. Nie potrafię sprecyzować ile, bo panicznie boję się stanąć na wadze. Nie chcę zaakceptować faktu, że bardzo zniszczyłam swój wygląd, zdążyłam się stoczyć w ciągu ostatnich tygodni. Może nie powinnam dramatyzować, bo zawsze miałam lekką niedowagę, nie jest więc aż tak źle. Problem polega na tym, że przyrost tkanki tłuszczowej bardzo zmienił mój wygląd i to, jak czuję się we własnym ciele.
Może i powtarzałam uparcie Renée, że chłopcy wolą dziewczyny, które nie wyglądają jak wieszaki, ale przyjaciółka prezentuje się o wiele lepiej ode mnie. Ma proporcjonalną budowę, ładnie wygląda, tymczasem mnie te całe dziesięć kilogramów rozłożyło się na udach i brzuchu. Kiedyś nosiłam spodnie w rozmiarze 34, teraz jestem skazana na 38 i może nie dramatyzowałabym tak bardzo, gdybym nie wyglądała naprawdę koszmarnie, jakby ciało starej Joslyn połączono z brzuchem i udami kogoś znacznie grubszego.
Ostatnio zjadałam masę słodyczy w poszukiwaniu endorfin. Najwidoczniej te wszystkie pyszności wcale nie zawierają hormonów szczęścia albo po prostu nie zdołałam ich odnaleźć. Zamiast tego stałam się jeszcze bardziej nieszczęśliwa i zdecydowanie cięższa. Jestem pewna, że teraz Shane tym bardziej nie zwróci na mnie uwagi. Pewnie naśmiewa się razem z Danielle z mojego obecnego wyglądu. Może i rudowłosa jest grubsza, ale najwyraźniej ma w sobie coś, dzięki czemu podoba się chłopcom. Tymczasem ja czuję się brzydka, beznadziejna i  nic nie znacząca. To tyle jeśli chodzi o moje obecne odczucia.
Nie mam się nawet w co ubrać. Zawsze lubiłam przylegające spodnie, a teraz w żadne nie zdołam wcisnąć nóg. Spódnic i sukienek wolę nie nosić, bo wtedy odnoszę wrażenie, że wszyscy patrzą na moje zdecydowanie masywniejsze uda. Tak naprawdę mogę albo godzić się na złe samopoczucie, albo kupić nowe ubrania, jednocześnie akceptując fakt, że bardzo przybrałam na wadze.
Cassie i Renée nie skomentowały w żaden sposób tego, jak zdążyłam się zmienić w ciągu minionych tygodni. Chyba uznały, że to po prostu efekt dorastania i że już niedługo wszystko wróci do normy. A może najzwyczajniej nie chciały poruszać kwestii mojego okropnego wyglądu.
Dni w szkole są koszmarne. Przypatruję się Shane’owi, który spędza niemal każdą wolną chwilę z Danielle, dokładnie tak, jak to przedtem robił ze mną. Zastanawiam się wciąż i wciąż, czemu wszystko tak diametralnie się zmieniło, czemu ta dziewczyna bez ostrzeżenia zajęła moje miejsce.
Tak jak dzisiaj. Siedzę. Po prostu siedzę w ławce i rozmyślam nad wszystkim. Wiem, że nie powinnam spoglądać w stronę Shane’a, bo wtedy odczuję okropny ból, a jednak to robię. Widzę, jak uśmiecha się do Danielle, jak posyła jej swoje cudowne spojrzenia i jak dobrze się ze sobą dogadują. To chyba tylko kwestia czasu, aż ich relacja zmieni się w przyjaźń, a później w coś jeszcze poważniejszego. Moje serce rozpada się na drobne kawałeczki raz za razem i chociaż wiem, że nie powinnam darzyć Shane’a jakimkolwiek pozytywnym uczuciem, to nie potrafię pozbyć się chłopaka ze swojego serca. Mam wrażenie, że zadomowił się tam na dobre i że skoro zdołał dostać się do moich myśli, do mojego życia, nie zniknie tak szybko. To nic, że już przestałam go obchodzić, to nic, że praktycznie ze sobą nie rozmawiamy. Teraz jestem ofiarą, osobą, dzięki której poczuje się ważny. Przecież Joslyn Howard, żałosna dziewczyna, tak bardzo jest w niego zapatrzona, że każde, nawet najokrutniejsze zachowanie, zostanie mu przez nią wybaczone. Przecież ja jestem słaba, a on silny, wspaniały. Pewnie za takiego się uważa. A najbardziej żałosne jest to, że ja w zupełności zgadzam się z tą opinią.
Mam ochotę wymazać Shane’a raz na zawsze z pamięci, sprawić, że zniknie z mojego życia i nie będę już skazana na jego ciągłą obecność, patrzenie na jego szczęście, na jego życie, w którym brak dla mnie miejsca. Okazałam się zbyteczna.
W tym momencie z całego serca go nienawidzę. Chciałabym wykrzyczeć mu to prosto w twarz, dać upust emocjom, uświadomić, co naprawdę o nim myślę. Szkoda tylko, że jest to niemożliwe. Gdybym zrobiła coś takiego, wygrałby, byłby silniejszym, który zdołał się zabawić drugą osobą, jej uczuciami i wszystkim, czym była. Zostałam pustą skorupą pełną chaotycznych myśli i bólu, który wciąż wypełnia każdy kolejny dzień. Czuję go, gdy patrzę w lustro, gdy widzę Shane’a spędzającego kolejne przerwy z Danielle, jakby był jej wiernym psem. To cierpienie dawało o sobie znać, gdy każdego dnia rozpaczliwie próbowałam zapiąć się w stare spodnie i gdy płacząc, pochłaniałam garściami kolejne słodycze.
Nienawidzę Shane’a , a jednocześnie tak bardzo chciałabym być teraz właśnie z nim, wypłakać w jego ramię, poczuć jego bliskość. Wiem, że to okropna żałosna słabość, kolejny powód, by jeszcze bardziej nienawidzić tego chłopaka. I właściwie po części tak jest. A jednak pewnie wybaczyłabym, gdyby nagle postanowił znów poświęcić mi swoją uwagę.
Jestem żałosna.
– Co się stało, Jolsyn? – pyta nauczyciel, kładąc przede mną ostatnią pracę klasową. Dostrzegam ogromne C i krzywię się nieznacznie. Staczam się coraz bardziej, no pięknie. – Ostatnio jakoś mniej przykładasz się do nauki. Wszystko w porządku?
– Tak, nic mi nie jest. Miałam gorszy miesiąc. Ale poprawię się, obiecuję – odpowiadam z udawanym uśmiechem . Pewnie nie wyszedł mi zbyt przekonująco, ale to bez znaczenia. Kłamię. Nie zamierzam się poprawić, nie dam rady. Już nie mam ochoty się uczyć, spędzać wielu godzin nad książkami. Brak mi siły i energii.
– Co dostałeś? – słyszę ten głos, którego tak bardzo nienawidzę. Nie odwracam się w stronę Shane’a i Danielle, nie powinni mnie w ogóle obchodzić. Udaję, że ich nie słyszę, a tak naprawdę uważnie nasłuchuję.
– B…
– To super – do moich uszu dobiega okropny śmiech. Mrugam kilka razy, nie chcąc, by do oczu napłynęły łzy.
Tak właśnie mijają kolejne lekcje. Moim umysłem zawładnął Shane, choć zdecydowanie nie powinnam na to pozwolić. Nie mogę się jednak powstrzymać i zataczam błędne koło, jak żałosna masochistka, która uparcie dąży do samozagłady. Usiłuję odpędzać ponure myśli, powstrzymać łzy, które nieustannie napływają do oczu. Ale wszystko, co złe, powraca. Ciągle i ciągle…


Znów czuję się zagubiona.
Zmieniło się wszystko. A może nic…?
Kolejny dzień bez jakiejkolwiek rozmowy. Oddaleni od siebie niczym dwa różne światy. Bez słów, bez spojrzeń. Zaledwie jedno przelotne, gdy nasze oczy się spotkały. Na sekundę, może dwie.
Wtedy pojawiły się przemyślenia. Kolejne pytania i wątpliwości. Rozum znów się obudził  i zaczął zagłuszać serce. Dotarło do mnie to, co dociera każdego dnia. Ponure myśli nadające rzeczywistości szarych barw. Jak mogłam sądzić, że podobam się Shane’owi? Może i powróci stan rzeczy sprzed kilku tygodni, może znów pojawią się spojrzenia, częste rozmowy... Ale ile można trwać w takiej zmienności, według schematu? Jak na huśtawce, gdzie raz jest się u góry, a raz na dole?
Może lepiej, żeby chłopak trzymał się ode mnie z daleka, żebym cierpiała, wiedząc, że nie mam szans? Co jest lepsze.? Czy coś w ogóle można nazwać dobrym rozwiązanie? Pragnę innego, takiego, które sprawi, że codziennie będę widać nowy dzień z radością. Albo chociaż, że roześmieję się na wspomnienie jakiegoś zdarzenia. Czyichś oczu...
Potrzebuję kogoś, kto mnie przytuli, przy kim będę czuła się bezpiecznie, kogoś, kto będzie mnie rozśmieszał.  Ale wiem, że pragnienia rzadko się spełniają. I pomimo wszystkich przyjaciół, ogromnej ilości ludzi, którzy mnie otaczają zawsze gotowych do rozmowy, czuję się samotna za sprawą jednej luki w sercu. Pustego miejsca, które mógłby zająć tylko Shane. Choć to, że będzie chciał to zrobić, jest niemal niemożliwe.


– Co jest? – pyta Cassie. Zjawiła się bez zapowiedzi. Otworzyłam drzwi ubrana w dres, udawałam, że to dlatego, że rysuję. Tak naprawdę po prostu nie czuję się ładna i nie obchodzi mnie, co mam na sobie.
– To znaczy? – udaję, że niczego nie rozumiem.
– Joslyn, widzę, że coś się dzieje. Nigdy nie byłaś taka. Zawsze się uśmiechałaś, biegałaś za liśćmi, patrzyłaś na chmury i cieszyłaś z każdej małej rzeczy. A teraz jesteś cicha i smutna. I nie próbuj mnie oszukiwać. Wiem, że coś się stało. A to, że zawsze byłaś optymistką nie oznacza, że nie masz prawa również się smucić.
Przez chwilę jeszcze próbuję się uśmiechnąć, mając nadzieję, że Cassie nie wyczuje fałszu w tym lekkim uniesieniu kącików ust. Tak naprawdę ledwo zdobywam się na jakiś nieznaczny grymas. Chyba nie potrafię udawać tak dobrze, jak sądziłam. Nie podoba mi się poczucie, że nagle uchodzę za smutną dziewczynę. Ale przecież dokładnie taka jestem. Smutna.
– Joslyn…?
– Masz rację – wzdycham. – To przez Shane’a.
– No tak, właściwie mogłam się tego spodziewać – stwierdza Cassie, a ja spoglądam na nią ze zdziwieniem. – Od początku za nim nie przepadałam. Ale to akurat nieważne. Powiedz mi, o co dokładnie chodzi.
– Po prostu… Nic już się nie układa tak jak kiedyś. Wiesz, przez chwilę byłam szczęśliwa, jak nigdy przedtem. Do tej pory nie sądziłam, że będę potrzebowała obecności jakiegoś szczególnego chłopaka, przynajmniej nie teraz. No ale potem on nagle się pojawił. I nie mam pojęcia, jak tak szybko zdołał sprawić, że zaczęłam bez przerwy o nim myśleć. To było w porządku, bo moje życie stało się jeszcze lepsze. No i nagle, po tym cholernym spotkaniu w centrum handlowym, chociaż nawet nie wiem, czy ma to jakiś związek z całą sprawą, wszystko się zmieniło. Już ze sobą nie rozmawiamy. On widzi tylko Danielle. Tylko ona go obchodzi, a ja stałam się po prostu niewidzialna.
– Och, Joslyn – Cassie siada obok mnie i mocno przytula. W tym uścisku odnajduję zrozumienie i ogromny spokój na myśl, że jest ktoś, na kogo zawsze mogę liczyć. Ale wcale nie czuję się lepiej. Ciągle przepełnia mnie smutek. – Wiem, że pewnie to, co teraz powiem, nie za bardzo ci się spodoba, ale musisz sobie dać spokój z tym chłopakiem. To idiota, który tylko marnuje twój czas i niszczy humor. I w dodatku zachowuje się, jakby był nie wiadomo kim i mógł tak po prostu wracać do ciebie w każdej chwili. A wcale nie jest ani wyjątkowo popularny ani nieziemsko przystojny, raczej przeciętny pod każdym względem. Zasługujesz na kogoś lepszego. Jest tylu fajnych chłopców, którzy z radością zaczęliby się z tobą spotykać. Nie pozwól na to, by ktoś tak zwyczajny sprawił, że poczujesz się kompletnie bezwartościowa.
Słucham tych słów w milczeniu. Wiem, że Cassie ma całkowitą rację. Kolejne zdania docierają do moich uszu, ale mimo wszystko nie podoba mi się to, co słyszę. Wolałabym chyba uwierzyć, że jestem przewrażliwiona, że wcale nie jest tak źle, że Shane nadal się mną interesuje. Szkoda, że zderzenie z rzeczywistością jest tak okrutne. Czuję ramiona Cassie, które nadal troskliwie mnie obejmują, czuję zapach tak dobrze znanych mi perfum przyjaciółki, jasny kosmyk jej włosów na policzku, a jednak brak mi poczucia bezpieczeństwa. Jestem jak pisklę, które nagle wypadło z gniazda i nie potrafi odnaleźć powrotnej drogi. I pomyśleć, że wszystko odebrał mi chłopak o oczach najpospolitszej barwy.
– Przestaniesz się nim przejmować? – pyta Cassie po chwili milczenia.
– Postaram się – odpowiadam, bo tylko tyle jestem w stanie obiecać. Chciałabym wymazać Shane’a z mojej głowy raz na zawsze, tak po prostu, ale wiem, że zapomnienie o kimś, kto przez kilka miesięcy był dla mnie ważny, nie przyjdzie łatwo.
Spoglądam na zegarek stojący na starej komodzie. Wskazuje czwartą po południu. Za kilkanaście minut Cassie powinna zacząć trening, a mimo to siedzi w pokoju i nie wygląda, jakby miała zamiar gdzieś iść. Wyobrażam już sobie złość trenera i zawód w jego oczach, kiedy dowiaduje się, że moja przyjaciółka postanowiła zrobić sobie wolne tuż przed mistrzostwami
– Cassie, nie powinnaś być teraz na treningu? – pytam cicho.
– Nic nie jest ważniejsze od przyjaciółki w potrzebie – słyszę zdanie wypowiedziane z niesamowitym spokojem.
– Idź. Nie powinnaś odpuszczać przed zawodami – mówię, choć wolałabym, żeby dziewczyna została jeszcze jakiś czas, bym mogła się cieszyć obecnością kogoś, kto mnie rozumie.     
– To tylko jeden cholerny trening, spokojnie, niewiele stracę. A trener trochę się powkurza, a potem odpuści.
– Idź. Naprawdę nic mi nie będzie – uparcie stawiam na swoim. – Nie musisz mnie traktować jak bomby, która zaraz wybuchnie. Każdy ma czasem zły humor.
W odpowiedzi otrzymuję niepokojące spojrzenie szarych oczu przyjaciółki. Wpatruje się we mnie dłuższą chwilę, nic nie mówiąc, aż w końcu mówi:
– Tylko, że nikt inny nie jest takim niepoprawnym optymistą. Martwię się o ciebie, Joslyn. Póki żyłaś w swoim idealnym świecie, wszystko było w porządku. Boję się, że teraz rzeczywistość za bardzo cię nie przytłoczy.
Mam ochotę przewrócić oczami. Dobrze, może i jestem trochę smutna. Może jestem przygnębiona bardziej niż kiedykolwiek w przeciągu ostatnich lat. Ale przecież to normalne, a Cassie obchodzi się ze mną jak z jajkiem.
– Idź już – uśmiecham się lekko, a przynajmniej próbuję. W tej chwili marzę jedynie o tym, by zostać sama i płakać przez kilka godzin, zwinięta w kłębek na łóżku. Mogłabym myśleć, jaka jestem nieatrakcyjna i rozpamiętywać, co z niewiadomych przyczyn straciłam. – Wszystko już w porządku.
– Idę… – przymrużone, szare oczy bacznie mi się przypatrują. – Ale za dobrze cię znam, Joslyn, pamiętaj o tym. Przyślę Renée – dodaje jeszcze i wychodzi, zanim zdążam zaprotestować. I nie wiem nawet, czy cieszyć się z tego, że przyjaciółka nie daje się okłamać, czy być złą z powodu utraconej możliwości spędzenia samotnie kilku godzin.


Pół godziny później Renée staje w progu i bacznie mi się przygląda. W jej oczach dostrzegam wesołe ogniki i energię, która zawsze tam gości, ale także coś jeszcze – troskę i niepokój. Jakbym zaraz miała zacząć skakać z mostu albo próbować się powiesić. Czy moje przyjaciółki zaczęły nagle wierzyć, że kompletnie zwariowałam?
– Ojej, Joslyn. Rysowałaś…?
– Nie, czemu? –  pytanie wydaje się nie mieć sensu.
– To niedobrze… Czemu w takim razie siedzisz w dresach?
Renée nerwowo krąży po pokoju, co jakiś czas przystając, siadając na kilka minut w jednym miejscu, by potem znów się poderwać. Chwyta w rękę ramkę ze zdjęciem, odkłada ją pospiesznie, pociąga za koniec zasłony i wykonuje kilka innych chaotycznych ruchów. Widać, że bardzo chce mi pomóc, ale nie wie jak. Sprawia wrażenie zagubionej jeszcze bardziej niż ja.
Oczywiście nie mogę powiedzieć przyjaciółce, że nie mieszczę się w żadne inne spodnie. Nie mogę wyznać, że się roztyłam i wyglądam beznadziejnie. Dziewczyna z pewnością i tak to zauważyła. Nie potrzebuję fałszywych zapewnień, że prezentuję się świetnie. Przecież w domu jest wiele luster i bez problemu zauważam w nich obraz beznadziei, cały ten nadmierny tłuszcz zniekształcający moją sylwetkę i rysy twarzy.
Zamiast tego wzruszam ramionami, jakby wybór takiego rodzaju stroju był spowodowany jedynie czystym przypadkiem. Widzę, że przyjaciółka w to nie wierzy. Udaję jednak, że niczego nie zauważam i patrzę w jakiś nieokreślony punkt na podłodze.
– Joslyn… – Renée odzywa się niepewnie. Właściwie nie powinnam być zdziwiona, przecież nigdy wcześniej nie widziała mnie smutnej. Taka sytuacja do tej pory zdawała się wręcz nierealna. – Słuchaj, Cassie powiedziała, że mam do ciebie przyjść, bo coś jest nie tak. Problem w tym, że ja nie jestem nią. To Cassie potrafi zachowywać się jak prawdziwy psycholog i poprawiać innym samopoczucie. 
– Bez znaczenia – wzruszam ramionami po raz kolejny. Jeśli tak dalej pójdzie, wejdzie mi to w nawyk. – Naprawdę nic mi nie jest.
Przez chwilę Renée się nie odzywa, jedynie wbija we mnie spojrzenie piwnych oczu. Zazwyczaj nie podoba mi się taki kolor tęczówek, ale do mojej przyjaciółki pasuje idealnie i tylko dodaje uroku. W parze z pięknymi czarnymi lokami, prezentuje się cudownie.
– Dobrze, może i czasami sprawiam wrażenie niemądrego dziecka, ale bez przesady. Nawet moja głupota ma swoje granice. Nie okłamiesz mnie aż tak łatwo. Musiałabyś się bardziej postarać…
Renée wpatruję się w to samo miejsce, od którego przez kilka ostatnich minut nie oderwałam wzroku. Dziewczyna na jakiś czas milknie, widocznie zaabsorbowana czymś, co właśnie pojawiło się w jej głowie. Nie mam jej tego za złe. Przyzwyczaiłam się, że ciągle gubi wątki. Zresztą w tej chwili rozmowa o moim złym nastroju jest ostatnią rzeczą, której mogłabym pragnąć.
– To przez niego, prawda? Przez Shane’a?
– Nie – zaprzeczam, chociaż brzmię tak mało przekonująco, że nikt by mi nie uwierzył.
– No tak, z chłopakami zawsze same kłopoty. Wiadomo, że dziewczyny są dojrzalsze i nie sprawiają takich problemów w związkach…
Renée niespokojnie krąży po pokoju i wyraźnie widać, że nie wie, co ze sobą zrobić. Nie ma się co dziwić, bo przyjaciółka nie przywykła do roztrząsania problemów. Gdy sama ma jakieś zmartwienia, zapomina o nich błyskawicznie. Teraz jednak problem dotyczy mnie i nie zniknie w przeciągu minuty.
W tej chwili uświadamiam sobie, że chciałabym, by znalazła się przy mnie Cassie. Renée ma rację – blondwłosa przyjaciółka jest niczym najlepszy psycholog. Poza tym brakuje mi jej pokrzepiającego uścisku. Żałuję, że zmusiłam dziewczynę do pójścia na trening. Może i Renée z całego serca chce mi pomóc, ale jest o wiele gorszą pocieszycielką.
– Już wiem! – wykrzykuje triumfalnie. Jej oczy błyszczą niebezpiecznie, gdy na mnie spogląda. – Zabieram cię do kawiarni. Ogromny pucharek lodów jest dobry na wszystkie zmartwienia. Nawet, gdy jest się na diecie. Uwierz, wiem coś o tym. Tylko najpierw się przebierz. Ojej, Joslyn, zdecydowanie musisz się przebrać. Wiele osób zachwyca się twoim stylem, a ty miałabyś się pokazać w dresach…  Idę po coś do picia, a ty się przebierz. Czekam na dole!
W jednej chwili Renée znika, jakby nigdy jej tu nie było. Nie ruszam się z miejsca, nadal ponuro spoglądając na podłogę. Nie rozumiem, jak przyjaciółka mogła nie zauważyć, że bardzo przytyłam, a tuczące lody to ostatnie, czego mi potrzeba. No i w dodatku moje nogi wyglądają koszmarnie w zestawieniu ze spódnicami czy sukienkami, bo oczywiście żadnych spodni nie wcisnę. Ale co mogę powiedzieć? Przecież nie przyznam, że czuję się beznadziejna, brzydka, odrażająca… Mogę jedynie wstać  i ruszyć w stronę przestronnych szaf z ubraniami. Wybieram pomarańczową spódniczkę z mnóstwem tiulu i zwiewną białą bluzkę z żółtymi akcentami. Wciągam je na siebie szybko, unikając spoglądania w lustro. Doskonale wiem, jak wyglądam. Nieatrakcyjnie, odpychająco, grubo. Pospiesznie zamykam drzwi i schodzę do kuchni.
Renée piszczy z zachwytu. Zawsze wzdycha, widząc kolejne moje stroje, jakbym była sławną projektantką albo modelką. A najdziwniejsze, że dziewczyna ma zupełnie inny styl, więc takie ubrania nie powinny wywierać na niej wrażenia. Teraz jak zwykle Renée pyta, gdzie kupiłam „tę przepiękną spódniczkę”, a potem dokładnie mi się przygląda. Ze wszystkich sił pragnę ukryć grube nogi, ale to niemożliwe. Przyjaciółka omija jednak ten temat, jakby wszystko było w jak najlepszym porządku.
– Chodź, Joslyn. Idziemy na lody. Na looody – podśpiewuje, ciągnąc mnie za rękę w stronę przedsionka. – To będzie największy pucharek w twoim życiu – wykrzykuje z radością.
Uśmiecham się, udając, że cieszy mnie ta wiadomość.


Wracam do domu jakiś czas później. Spędziłam kilka godzin w centrum handlowym, jedząc lody. Chciałam jakoś dyskretnie zostawić połowę zawartości ogromnego pucharka, ale Renée spojrzała na mnie uważnie i obwieściła, że to zalecana porcja lekarstwa na zły humor, a leki trzeba zażywać według recepty. Nie mogłam nic powiedzieć, a poza tym lody rzeczywiście były pyszne. Mimo wyrzutów sumienia, zjadłam wszystkie.
Potem chodziłyśmy po sklepach, a Renée prosiła co chwilę o porady w sprawie ubioru, jakbym była modową ekspertką.
– Czemu sama nic nie przymierzasz? – pytała ze zdziwieniem i przez chwilę rozważałam, czy przypadkiem ze mnie nie drwi. Jak mogła nie dostrzec, że wyglądam okropnie? Nie chciałam kupować nowych spodni. Nie mogłam przyznać przed samą sobą, jaki noszę rozmiar.
– Jakoś nic mi się dzisiaj nie podoba – odpowiedziałam po chwili wahania, a Renée pokiwała głową ze zrozumieniem.
Wślizguję się do łóżka, w ubraniu, nie myśląc o wzięciu prysznica, przebraniu w piżamę czy choćby zmyciu makijażu.  I tak czuję się nic niewarta. Kąpiel niczego nie zmieni. Niepewnie przejeżdżam ręką po brzuchu, rozważając, czy przytyję jeszcze bardziej od ogromnej porcji lodów. Za pewne tak. Przecież zjadłam ich tak dużo…
Gaszę światło, nie chcąc ryzykować, że przypadkowo spojrzę na odbicie w lustrze. W ciemności czuję się najlepiej. Wtedy nikt nie może zobaczyć, jak wyglądam. Co najwyżej da się przejechać ręką po małej fałdce na brzuchu, czy galaretowatych udach, poczuć każdą niedoskonałość.
Ale w ciemności trudniej byłoby mnie znaleźć, dotknąć i dowiedzieć się, jaka się stałam.
Leżę bez ruchu przez długi czas, z szeroko otwartymi oczami wpatrzonymi w ciemność. Po moim policzku spływa samotna łza.
          

~*~

Kolejny rozdział, jak pewnie zauważyliście, dodałam dosyć szybko. To dlatego, że mam dla Was dobrą wiadomość – na moim komputerze czeka już całe opowiadanie, poprawione i gotowe do publikacji. Mogę więc w każdej chwili zrobić z Word’a kopiuj-wklej i opublikować nowy post, wystarczy, że znajdę chociaż pięć minut. Postaram się dodawać rozdziały co tydzień, w sobotę. Czasami, kiedy nie znajdę czasu w weekend, posty będą pojawiały się we wtorki.



8 komentarzy:

  1. Ojej... Biedna Joslyn. Robi wszystko, by doprowadzić się do totalnej ruiny przez jednego idiotę. I nie chodzi tutaj o jej wygląd, lecz psychikę. Nasza główna bohaterka uważa się za nieatrakcyjną i brzydką zupełnie bez powodu. Przecież rozmiar 38 to norma! A 34?! To rozmiar dla kogoś, kto ma porządną niedowagę lub nawet anoreksję! To dobrze, że dziewczyna przytyła i martwi mnie to, iż ona odbiera to w sposób negatywny. Słodycze to jednak wciąż najlepsze lekarstwo na smutek.
    Dobrze, że Cassie udziela jej świetnych rad. Na rację co do Shane'a. To dureń. Gra na uczuciach. Joslyn teraz potrzebuje wsparcia przyjaciół i rodziców. Niestety, jej mama i tata są zbyt zajęci pracą, by zauważyć zmianę w zachowaniu ich córki lub po prostu przejmują się tylko jej ocenami, które, mimo wszystko powinny być sprawą drugorzędną.
    Shane ma destrukcyjny wpływ na Josie. To chore zakochanie bez wzajemności. Mam nadzieję, że wkrótce główna bohaterka zda sobie z tego sprawę i nie zrobi niczego głupiego.
    Cieszę się i jednocześnie gratuluję napisania całego opiwiadania! Ten rozdział był jednym z najlepszyc, pełen dramatyzmu. Czekam na ciąg dalszy! Przepraszam za błędy, ale piszę z komórki :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ech, Shane, Shane... idioto. Przecież Danielle musi być zwykłą zdzirą, skoro nawet taka optymistka i akceptująca wszystkich Joslyn jej nie znosi. I nie sądzę, by tylko ona odczuwała w stosunku do niej negatywne emocje. Ja również nie znoszę takich osób - pewnych siebie idiotek. Hm, jeśli o mnie chodzi, to... uważam, że Joslyn niepotrzebnie martwi się swoim wyglądem. Przyjaciółki są od tego, by były szczere, więc gdyby dziewczyna naprawdę okropnie wyglądała, to powiedziałyby jej o tym, a Renee z pewnością pokazałaby jej jedną ze swoich sprawdzonych diet. Kompletnie bez sensu są jej zmartwienia na temat swojego ciała.
    Natomiast naprawdę powinna dać sobie spokój z Shanem, ten chłopak nie ma gustu, jeśli woli Danielle od Joslyn. Przecież wybór pomiędzy obiema dziewczynami powinien być oczywisty - to główna bohaterka tego opowiadania jest miła, uśmiechnięta (jeśli nie przejmuje się Shanem) i warta zainteresowania. Gdybym była na jej miejscu, to następnym razem podczas rozmowy z Shanem, który próbowałby mnie pocieszyć - jak wtedy, gdy poszedł za Joslyn, by zapytać co jest nie tak - od razu słownie kopnęłabym go gdzieś, nie przejmując się nim. Nie wolno z powodu takiego idioty rujnować sobie psychiki! Mam tylko nadzieję, że wszystko powróci do normy, bo aż mi przykro czytać o tym, jak powoli się stacza...


    Pozdrawiam i zapraszam do siebie.
    bkk-szukajac-szczescia

    OdpowiedzUsuń
  3. Joslyn mnie zaskakuje. Nie rozumiem, czemu tak się przejmuje wyglądem. Gdyby serio było coś źle, to jej przyjaciółki raczej by jej to powiedziały i doradziły....
    Zaś Danielle bardzo mnie intryguje. Kim jest, że Jo tak jej nie lubi?
    Shane jest ślepym idiotą, nic nie widzi... Jak on może woleć Danielle od Jo?! Joslyn powinna sobie darować... :)
    To takie moje zdanie i mój punkt widzenia.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo mi żal Joslyn, że musi przez to przechodzić. Widok chłopaka w towarzystwie innej musi być dla niej okropnym przeżyciem. Ach, ta miłość, czasami prawdą jest, że przychodzi w najmniej spodziewanych momentach. I jak to dobrze, że ma się przyjaciółki i moim zdaniem Joslyn powinna posłuchać Cassie, musi dać sobie spokój z Shanem, to palant, choć wiem, że będzie jej trudno to znieść.
    I cieszę się, że masz już opowiadanie skończone i notki będą pojawiać się co tydzień:) U mnie także naszła zmiana, bo także kończyłam definitywnie Tajemnice i będą rozdziały ukazywać się co tydzień:)

    Pozdrawiam serdecznie:**

    OdpowiedzUsuń
  5. Na początek przepraszam, że dopiero teraz komentuję.
    Widać tu klasyczny przypadek nieszczęśliwej i nieodwzajemnionej miłości, a do tego wielkiego doła, bez zbytniej możliwości wydostania się z mroku chandry.
    Wszystko zapowiadało się dobrze, rozmawiali ze sobą, zbliżyli się. A tu nagle głupia Danielle musiała wszystko popsuć! I chyba jak każdy czytelnik tego bloga, znienawidziłam postać Shane'a. Przez tego idiotę nasza Josie stacza się i pogrąża coraz bardziej, co wcale mi się nie podoba. Nawet przesadza ze swoim "przytyciem", skoro teraz ma rozmiar 38, to wcześniej chyba miała niedowagę.
    Mam tylko nadzieję, że jej życie nie zawali się całkowicie i że wreszcie się pozbiera, choć będzie to ciężkie.
    Teraz już całkowicie widać, jak jej życie zmienia się diametralnie w "koszmar na jawie", co mnie przeraża. Boję się również kolejnych rozdziałów, mam nadzieję, że nie dobijesz nam Jo jakimś okropnym wydarzeniem!
    No cóż. Zostaje mi jedynie życzyć Ci weny i pozostawienie nadziei, że nie będziesz zbytnio okrutna dla Josie w kolejnych rozdziałach ;)
    Pozdrawiam,
    Nessie

    OdpowiedzUsuń
  6. Według mnie Joslyn naprawdę powinna sobie odpuścić przejmowanie się Shanem. Chociaż okazał się zwykłym kretynem, mimo wszystko uważam, iż stanowczo za bardzo przeżywa zmianę w jego zachowaniu, zwłaszcza, że ich kontakty ograniczały się wyłącznie do rozmów w szkole. Owszem, również nie rozumiem, dlaczego chłopak tak nagle zmienił preferencje, biegnąc wprost w ramiona Danielle, ale nigdy nie umiałam zrozumieć decyzji wypływających ze strony płci męskiej ;D Muszę w pełni zgodzić się z Cassie, bo właśnie to się stało: pękła piękna, kolorowa, idealna bańka mydlana, w której do tej pory żyła Jo. Teraz nawet najmniejszy problem urasta do ogromnych rozmiarów, a dziewczyna sobie z nim nie radzi. Mam jednak nadzieję, że obecność Cassie i Renee jej pomoże. Przecież nie można aż tak bardzo pogrążać się w rozpaczy z powodu jednego chłopaka. Shane nie zasługuje na to, by być powodem cierpienia. Joslyn musi wziąć się za siebie i po prostu iść dalej, z uśmiechem na ustach. Zapewne już nigdy nie odzyska dawnego optymizmu, jednak wyjdzie z tego dołka emocjonalnego, w który obecnie wpadła.
    Wspaniale, że opowiadanie jest już ukończone, dzięki temu regularnie będziemy mogli śledzić losy Joslyn. Mam nadzieję, że po zakończeniu tej historii będziesz pisać kolejną? ;>
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Ona przeżywa bo ma rozmiar 38? Chciałabym taki mieć, ale może ja do tego podchodzę inaczej, bo zawsze miałam więcej w tyłku i udach i nigdy mi to szczególnie nie przeszkadzało, może dlatego, że nigdy nie czułam się przez to nieatrakcyjna czy bezwartościowa.
    Lody wcale tak nie tuczą, bo zimno sprawia coś tam coś tam. Mój mąż ma o tym całe teorie, zawsze je głosi, gdy daje mi całe pudło na przeprosiny, zwykle gdy wraca w środku nocy. Pozwól mi wierzyć, że te lody jedzone w łóżku nocami nie odbijają się na mojej wadze. Nie wyprowadzaj mnie z błędu. A poważnie, to od dzisiaj już dieta, więc trafiłaś w temat ;-)
    W ogóle to z koleżanką w pracy wczoraj szukałyśmy diety idealnej dla nas. Nie ma takiej! Śródziemnomorska nam się podobała i nawet by nam smakowała, ale niestety jest czasochłonna, a my nie mamy możliwości by pół dnia spędzać przy garach. Doszłyśmy do wniosku, że pozostają nam albo jakieś magiczne kropelki albo jakiś katering xD

    OdpowiedzUsuń
  8. Dobrze, że się w końcu nią zainteresowały, ale jednak Renee mnie straszliwie zawiodła. Rozumiem, że można nie wiedzieć co powiedzieć, jak się zachować itd., ale nie widziałam u niej żadnej próby nawet. A gdyby mi wypaliła o tych lodach, to jeszcze bym ją pewnie w tym rozgoryczeniu wykpiła i tyle by z tego było.
    Ja to tak patrzę pod pryzmatem jej rozpaczy, starając się nie myśleć o powodach, ale ja to naprawdę, chciałabym mieć takie problemy jak ona i dla mnie to niewyobrażalne, że tak gwałtownie reaguje na ignorowanie przez jakiegoś chłopca i rozmiar 38. Plus rodziców, ale to akurat rozumiem, że ją boli.

    OdpowiedzUsuń