Szczęście podobne jest do motyla - nigdy nie goni za człowiekiem, tylko człowiek za nim
~ Magdalena Samozwaniec
Zastanawiałam się, czy nie zacząć
wywoływać wymiotów. Shane pewnie nadal by mnie unikał, rodzice nie mieliby dla
mnie czasu, ale przynajmniej czułabym się ładniejsza. Może wtedy wszystko na
nowo zaczęłoby się układać. Doszłam jednak do wniosku, że to zły pomysł.
Perspektywa wpychania palca do gardła wydaje się obrzydliwa, ale wpływ na
ostateczną decyzję miała myśl o kwasie solnym. Uczyłam się o tym na chemii.
Wiem, jak działa ten kwas i co stałoby się z moimi zębami po zwracaniu posiłków
przez dłuższy czas. Zniszczone zęby na pewno nie wpłynęłyby pozytywnie na moje
poczucie własnej wartości.
Przyglądam się sobie w lustrze, stojąc
bokiem. Wtedy najlepiej widać lekko odstający brzuch, zbyt masywne uda. Gdybym
zaczęła skakać, tłuszcz podskakiwałby i opadał razem ze mną. Ta myśl jest
odrażająca i sprawia, że do oczu napływają łzy. Mrugam kilka razy, próbując je
odgonić i ruszam w stronę garderoby.
Muszę się w coś ubrać do szkoły. Jak
zwykle jestem skazana na spódnicę albo sukienkę. Znalazłam co prawda w szafie
spodnie, w które udało mi się wcisnąć, ale opinają moje nogi i wyglądają, jakby
zaraz miały pęknąć. Kieruję wzrok w stronę sukienek. To nieodpowiedni strój na
obecną pogodę, ale wolę ryzykować przeziębienie niż wybrać się do sklepu po
kilka par spodni w rozmiarze trzydzieści osiem.
Decyduję się na zieloną sukienkę. Jest piękna.
Szmaragdowa. Opina mnie u góry, na dole pozostając zwiewna, dzięki czemu
wyglądam niemal tak, jak kilka tygodni temu. Jak dawna, szczupła Joslyn. Nie
jest źle. Może znajdę w garderobie więcej ubrań, w których prezentowałabym się
choćby znośnie…
Spoglądam na łydki i uśmiech momentalnie
znika. Kiedyś były lekko umięśnione, szczupłe i niemal idealne. Teraz mięśnie
przykryła lekka warstwa tłuszczyku. Mimo tego, że Danielle ma grubsze
nogi, prezentuje się lepiej. Nawet nie wiem, jak to możliwe.
– Jooooslyn! – słyszę za plecami głos
przyjaciółki i odwracam się powoli. Renée biegnie w moją stronę z szerokim
uśmiechem. Unoszę lekko kąciki ust, bo mimo wszystko widok tej roześmianej
dziewczyny poprawia mi humor. – Jej, uśmiechasz się! To cudownie. Wiesz, że nie
jestem za dobra w pocieszaniu, ale tak bardzo chciałam, żebyś znowu się
uśmiechała… – dziewczyna przytula mnie mocno, nie przestając mówić. Zamykam
oczy, wsłuchując się w jej uspokajającą paplaninę. – A mówiłam, że lody to
najlepsze lekarstwo na zły humor. Zawsze działa. ZAWSZE. Zapamiętaj to na
przyszłość…
Właściwie jest tak, jak dawnej. Kilka osób
zachwyca się moją sukienką, a potem ucinam sobie krótką pogawędkę z mało
popularną dziewczyną, którą większość uważa za nijaką i nudną. Chwilę później
zaczepia mnie Miriam.
– Ładna sukienka – mówi, jak zwykle lekko
mrużąc mocno pomalowane oczy. – Chociaż niekoniecznie w moim stylu – wskazuje
na szarą spódnicę i wydekoltowaną czarną bluzkę, którą tego dnia ma na sobie.
– No tak, ty lubisz wyglądać, jak wampir –
uśmiecham się nieco złośliwie, a Miriam ze śmiechem szturcha mnie w ramię.
– Wolę raczej określenie „jak
buntowniczka”. Nie chcę, żeby ktoś uznał mnie za pijącą krew wariatkę. Ale
serio? Wampir? Czy ja wyglądam, jakbym spała w trumnie? – z zamyśleniem zaczyna
przyglądać się swojemu odbiciu w szybie. – A gdzie jest twój denerwujący
kolega? – pyta po chwili milczenia. – Aż dziwne, że teraz się tu nie kręci. Do
tej pory zachowywał się jak twój cień – przewraca oczami.
Co za ironia, że właśnie Miriam jest
osobą, która od początku nie ukrywała swojego braku sympatii do Shane’a. I to
właśnie ona miała rację. Mogłam posłuchać rad, których mi udzielała i trzymać
się z dala od tego chłopaka, a przynajmniej tak chętnie nie wpuszczać go do
własnego serca.
– Nie wiem – wzruszam ramionami. Mam
nadzieję, że wyglądam, jakby Shane kompletnie mnie nie obchodził. – Ostatnio
rzadziej ze sobą rozmawiamy.
– Lepiej dla ciebie – mruczy cicho Miriam,
a ja ze zdziwieniem uświadamiam sobie, że ma całkowitą rację. – A teraz przepraszam
cię, Jose, ale muszę jeszcze zniknąć na kilka minutek… – nie przejmując się
nauczycielami, wyjmuje z kieszeni paczkę papierosów i macha mi nią przed nosem.
– Nie ma to jak porządna dawka nikotyny na początek dnia.
– Boże, Miriam. Nauczyciele chwili mogą
cię zaciągnąć do dyrektora, jak to zobaczą. Jesteśmy na główny korytarzu –
wzdycham.
– Trudno, przynajmniej matka by się
wściekła – wzrusza ramionami i odrzuca na plecy swoje piękne blond włosy.
– Czy ty chociaż lubisz wciągać ten dym do
płuc? – pytam, zanim Miriam zdąża się odwrócić.
– Nie. Nie o to w tym chodzi. Może kiedyś
zrozumiesz… Do zobaczenia – macha mi na pożegnanie i odchodzi, kołysząc
biodrami. Kilkoro uczniów spogląda na nią z zainteresowaniem, gdy kroczy
środkiem korytarza. No tak, Miriam nie dość, że jest dosyć ładna, to jeszcze
popularna, choć w ten inny, niebezpieczny sposób. Jej imię stanowi definicję
wszelkich kłopotów.
– Hej, Joslyn – słyszę za plecami głos
Cassie.
Odwracam się w stronę przyjaciółki z
lekkim uśmiechem na twarzy. Tak bardzo brakowało mi wczoraj jej obecności,
dodającego otuchy uścisku ramion, gdy leżałam w ciemności, płacząc w pustym
domu. Teraz muszę udawać, że wszystko już jest w porządku. Bo kto to widział,
żeby Joslyn Howard smuciła się dłużej niż jeden dzień? Pomijając fakt, że nigdy
wcześniej nie byłam smutna choćby przez chwilę. Ale wydaje mi się, że wszystko
naprawdę zaczyna wracać do normy. Oczywiście, nadal jestem gruba, nadal nie
obchodzę Shane’a, ale nie czuję się też aż tak zrozpaczona, jak przedtem.
– Cassie – przytulam dziewczynę na
powitanie, ciesząc się tym uściskiem.
– Wszystko w porządku? – patrzy na mnie
uważnie szarymi oczami. Widzę w nich troskę, niepokój i wszystko to, co
sprawia, że chce mi się płakać, ale tym razem nie ze smutku, a ze wzruszenia.
Mam cudowną przyjaciółkę, która się o mnie martwi. – Renée chwaliła się, że
zabrała cię wczoraj na lody. Nie jestem pewna, czy właśnie tego potrzebowałaś.
Pewnie wolałaś porozmawiać. Każdy lubi się wyżalić od czasu do czasu.
Przepraszam, że z tobą nie zostałam…
– Jezu, Cassie. Sama zmusiłam cię, żebyś
poszła na trening. Zresztą proszę cię, nikt nie umarł. Po prostu miałam zły
humor. Dosyć mocno zły humor, ale to nie żadna życiowa tragedia. Kocham cię za
to, że jesteś taką troskliwą przyjaciółką, ale nie przesadzajmy…
– No wiesz, osobiste problemy zawsze
wydają się życiowymi tragediami – Cassie szczerzy do mnie zęby w uśmiechu. – A
tak poważnie, to po prostu nie wiedziałam, co robić, kiedy jesteś w takim
stanie. Bałam się, że wszystkie problemy z przeciągu ostatnich lat spiętrzyły
się i to będzie ogromny wybuch.
– Cassie, nie martw się. Gdybym miała
jakiekolwiek powody, żeby być smutną w ostatnich latach, na pewno nie
powstrzymywałabym łez. Po prostu do tej pory nie miałam się zbytnio czym
przejmować. Spokojnie, nie będzie żadnej rozpaczy. Wszystko już w porządku.
– No dobrze. Ale obiecaj mi, że nigdy nie
będziesz miała żadnego wielkiego załamania.
– Obiecuję – śmieję się beztrosko, bo
świadomość, że ktoś naprawdę się o mnie martwi, napełnia mnie szczęściem.
Danielle mogła zamknąć wszystkie iskierki w skrzyni na dnie mojego serca, ale
właśnie pojawiły się kolejne, które krążą radośnie całkowicie wolne. – Nie
będzie żadnego wielkiego załamania. Małych załamań też nie.
Nienawidzę Danielle.
Nienawidzę Shane’a.
Nienawidzę uśmiechów, które sobie
posyłają. Nienawidzę ich głośnych śmiechów, które rozbrzmiewają w klasie, tego,
że rozmawiają tak dużo, że aż nauczyciel co chwilę musi ich uciszać. Nienawidzę
faktu, że spędzili wspólnie kilka przerw, że zdają się nie widzieć poza sobą
świata. A najbardziej nienawidzę siebie samej za to, że tak bardzo mnie to
martwi.
Chciałabym zapomnieć o wszystkich
dotychczasowych zdarzeniach. O co właściwie chodziło temu chłopakowi, gdy
pierwszy raz się odezwał? Czy to miała być mała, niewinna zabawa, która nikomu
nie wyrządzi krzywdy? Czy może po prostu stanowiłam wyzwanie, wydawałam się
dziewczyną niezdobytą, a kiedy Shane’owi udało się osiągnąć cel, kiedy już
nabrał pewności, że bardzo mi zależy, po prostu mnie porzucił i znalazł kolejną
ofiarę?
Czuję się wykorzystana, smutna,
nieszczęśliwa. I gruba. Przysuwam krzesło do ławki tak mocno, że brzuch wbija
się w deskę. Czuję ból, ale to ignoruję. Powinnam cierpieć i pamiętać, że sama
sprowadziłam na siebie cały problem nadwagi. Jadłam dużo słodyczy, co więcej,
nadal to robię, gdy nadchodzi smutek. Tyję z każdym kolejnym dniem i teraz
ławka uciska mnie, choć kiedyś bez problemu siedziałam w ten sposób i nawet nie
było mi ciasno.
Nauczyciel coś mówi, ale w ogóle go nie
słucham. Właściwie nic w tym dziwnego, chyba ludzie zdążyli już zaakceptować
fakt, iż pilna uczennica, jaką wszyscy doskonale znali, odeszła. Teraz, tak jak
reszta klasy, siedzę, patrząc ponuro przed siebie, nawet nie próbując ukryć
znudzenia. Oczywiście pozornego znudzenia, bo tak naprawdę powstrzymuję płacz i
modlę się w duchu, aby lekcja dobiegła końca. Przedtem cieszyłam się wspólnym
godzinami z Shanem. Nie zauważyłam jednak, że nieszczęśliwym trafem na jeden z
tych przedmiotów uczęszcza razem z nami Danielle. Teraz mogę tylko bezradnie
patrzeć, jak dziewczyna odrzuca na plecy rude włosy i wybucha śmiechem. Pewnie
myśli, że wygląda wtedy zniewalająco. I może rzeczywiście by tak było, gdyby
kosmyki miała dłuższe niż do ramienia. Unoszę brew, widząc zachowanie
dziewczyny. Zastanawiam się, od kiedy jestem taka złośliwa.
Od śmiechu Danielle zaczyna mnie boleć
głowa. Zaciskam pięści i mocniej wciskam brzuch w twardą deskę ławki, pragnąc
ukarać się za wszystko. Nikt oprócz mnie nie zwraca uwagi na roześmianą parę.
Pewnie dlatego, że wygląda to zupełnie zwyczajnie, jeśli ktoś nie przejmuje się
całą sytuacją. Aż trudno uwierzyć, że kilka tygodni wcześniej byłam na miejscu
Danielle i wydawało mi się to zupełnie naturalne. Wtedy też nikt, oprócz moich
przyjaciółek, nie dostrzegał zacieśniania więzi z Shanem.
Nauczyciel zdaje się ignorować wyraz
znudzenia goszczący na mojej twarzy. Może dlatego, że reszta klasy wygląda
dokładnie tak samo, a może jako pilna uczennica mam pewną taryfę ulgową nawet u
najsurowszych belfrów. Trzymam w ręku długopis i bezmyślnie gryzmolę w
zeszycie. Nie jest to rysunek, z którego mogłabym być dumna. Jedynie kilka nic
nieznaczących kresek kreślonych czarnym długopisem. Najwidoczniej nawet mój
talent gdzieś zniknął. Kto wie, może Danielle po prostu wepchnęła go do skrzyni
razem z całym szczęściem?
Przypominam sobie jedną radosną chwilę,
jedyną iskierkę szczęścia pozostającą na wolności. Szkoda tylko, że to trochę
za mało, żebym mogła znów poczuć się jak dawna Joslyn. Wspomnienie przyjemnego
momentu sprawia, że smutek odchodzi, ale nic więcej. Teraz czuję spokój. I
pustkę. Jakbym była wypruta z emocji.
Właśnie wtedy rozbrzmiewa dzwonek i powoli
podnoszę się z ławki. Chwytam w rękę torbę i wychodzę z klasy, nie patrząc za
siebie. Nie chcę widzieć Shane’a rozmawiającego z Danielle z szerokim uśmiechem
na twarzy. Nie, kiedy chociaż częściowo zdołałam odpędzić smutek. Zamiast tego
patrzę przed siebie zamglonym wzrokiem i właśnie wtedy dostrzegam Renée. W ręku
nerwowo ściska pasek torby, a jej oczy błyszczą niebezpiecznie. Przyjaciółka ma
mocno zaciśnięte szczęki i wygląda, jakby chciała zapaść się pod ziemię.
– Co się stało? – pytam zaniepokojona.
– Nic, nic – odpowiada pospiesznie,
spuszczając głowę tak, że czarne włosy zakrywają jej twarz.
– Renée, możesz mi powiedzieć.
– Nie, to i tak nieważne. Masz własne
zmartwienia – mówi cicho, chociaż głos lekko się jej załamuje i już wiem, że
stało się coś złego.
– Renée, mówiłam, że wszystko jest w
porządku. Naprawdę, ty i Cassie przesadzacie z całą tą troską. Powiedz,
co ci chodzi po głowie, bo rzadko się zdarza, żebyś aż tak bardzo się martwiła.
Zazwyczaj zapominasz już po chwili…
– To wszystko przez tą okropną
nauczycielkę – udaje się wykrztusić dziewczynie. – Wymyśliła sobie, że mamy
ćwiczyć w szortach. Nie wiem, co to za przyjemność grać w koszykówkę w tak
krótkich spodenkach. To było dla mnie straszne upokorzenie, pokazywać swoje
nogi przy tych szczupłych dziewczynach i porównywać się z nimi. Ale jakoś bym
to przeżyła. Tylko, że akurat wyjątkowo miałyśmy lekcję z chłopakami.
Słyszałam, jak komentują nasze nogi, nie wiem dokładnie, co mówili, ale to i
tak bez znaczenia. Przecież doskonale widzieli, jak wyglądam. Pod spodniami da
się ukryć prawdę, ale w szortach… Teraz już na pewno żaden nie zwróci na mnie
uwagi… – przy ostatnich słowach dziewczyna mówi już niemal szeptem. W końcu
kompletnie milknie.
– Renée, przecież ty nie jesteś gruba –
zapewniam po raz kolejny, chociaż powtarzałam te słowa już nieraz.
– To bez znaczenia. Mogę nie mieć wielkiej
nadwagi, wystarczy tylko, że odstaję od normy i już prezentuje się
nieatrakcyjnie.
Nieatrakcyjność – ostatnio wiem na ten
temat o wiele więcej, niżbym chciała.
– I co z tego, że odstajesz od normy? –
pytam, chociaż sama znajduję się w podobnej sytuacji i nie powinnam mówić
takich rzeczy. – Przecież nie musisz nigdzie się wpasowywać. Nie jesteś gruba,
ładnie wyglądasz i nic więcej nie powinno cię obchodzić.
Próbuję oszukać samą siebie, że te słowa
są prawdziwe, że sama się z nimi zgadzam. Tak naprawdę ostatnio przekonałam
się, co to znaczy być trochę grubszą od pozostałych, porównywać się do innych z
rosnącym poczuciem beznadziejności. Renée spogląda na mnie z powątpiewaniem,
jakby potrafiła czytać w myślach.
– No tak, ty nie rozumiesz, bo nigdy nie
znalazłaś się w podobnej sytuacji.
Szkoda tylko, że dziewczyna tak bardzo się
myli, wypowiadając te słowa…
Po chwili twarzy mojej przyjaciółki nieco
się rozpogadza. Renée nie spuszcza już posępnie głowy, nie garbi się i znów
jest tą dawną sobą. Pewnie jak zwykle zapomniała o problemie, jak małe,
głupiutkie zwierzątko.
– Żeby było jasne – mówi szybko, kiedy
odpowiadam uśmiechem. – Nie przestałam przejmować się całą tą sytuacją. Ale
wiesz co? Jakoś mimo wszystko przeważa świadomość, że jesteś cudowna
przyjaciółką, zawsze w pełnej gotowości, żeby pocieszyć.
Miło jest usłyszeć takie słowa,
szczególnie w chwili zwątpienia, dlatego moje oczy stają się niepokojąco
wilgotne. Mrugam pospiesznie, nie chcąc dopuścić, by łzy popłynęły po
policzkach. Mogę co prawda być nieatrakcyjna, zbyt gruba, odrzucona przez
chłopaka, ale ktoś na tej Ziemi naprawdę mnie potrzebuje. Jak mogłam o tym
kiedykolwiek zapomnieć?
Siedzę w pokoju Cassie, patrząc na ramkę
ze zdjęciem, którą dziewczyna postawiła na parapecie. Fotografia przedstawia
mnie i Renée obejmowane przez roześmianą blondynkę. Wyglądamy na niezwykle
szczęśliwe i beztroskie, jak zawsze, gdy jesteśmy razem. Zdjęcie zrobiono
chyba, gdy miałyśmy czternaście lat. To było tak dawno temu, a jednak pewne
rzeczy w ogóle się nie zmieniły.
– No, co to za nagła sprawa? – pyta Renée,
która właśnie zdjęła kurtkę i do nas dołączyła. – Słyszałam, że potrzebne są
twoje niezastąpione przyjaciółki.
– Tak, ale nie wiem, czy macie ochotę znów
roztrząsać ten sam temat… – zaczyna Cassie.
– No śmiało, opowiadaj o Tylerze, ja
chętnie posłucham jakichś drobnych miłosnych rozterek – Renée szczerzy zęby.
– Wiecie, po prostu jakoś nie jestem co do
niego przekonana. Niby wszystko jest świetnie, rozmawiamy ze sobą, kilka razy
odprowadził mnie do domu, widać, że się stara… Problem w tym, że cały czas
pamiętam, ile przede mną miał dziewczyn. Może mi się wydawać, że teraz wszystko
jest inaczej, że jestem dla niego wyjątkowa, ale każda przede mną pewnie czuła
się tak samo.
– Jejku, Cassie, ty chyba bardzo lubisz
się martwić na zapas – wzdycha Renée.
– Może masz rację. Wiem, że już mówiłam
coś podobnego, ale to nadal mnie męczy i psuje humor. Z jednej strony powinnam
cieszyć się chwilą, ale nie chcę wyjść na kolejną naiwną idiotkę. Jeśli mam się
później czuć zraniona, to chyba wolę, żeby Tyler po prostu dał mi spokój.
Cassie spogląda w moją stronę i czuję się
tak, jakby słowa były skierowane wprost do mnie, jakby kryły przesłanie,
którego nikt inny nie zdoła zrozumieć. Jakby po prostu moja przyjaciółka mówiła
„chcę się czuć szczęśliwa, a nie skończyć jak ty”. Wiem, że to tylko wymysł
mojej chorej wyobraźni, bo Cassie nigdy nie powiedziałaby czegoś tak okropnego,
a jednak w sercu czuję dziwne ukłucie.
Dziewczyny najwyraźniej nie zauważyły
zmiany mojego humoru, bo już po chwili śmieją głośno, rozbawione jakąś głupotą,
którą bezmyślnie wypowiedziała Renée. Ze wszystkich sił pragnę tak jak one bez
namysłu cieszyć się chwilą i zapomnieć o wszystkich zmartwieniach, a przede
wszystkim o chłopaku, którym nie powinnam sobie zawracać sobie głowy.
Resztę popołudnia spędzam, czując się
jakoś niezręcznie. Siedzę sztywno, jakbym znajdowała się w poczekalni gabinetu
dyrektora, a nie spotykała z przyjaciółkami. Czasem się odzywam, ale jakoś
automatycznie. W niektórych momentach wymuszam śmiech, który w moich uszach
brzmi rażąco sztucznie, choć najwyraźniej Cassie i Renée nie zdają sobie z tego
sprawy. Coś się zmieniło. Ma to związek ze zdarzeniami ostatnich tygodni.
Chciałabym, by wszystko było jak dawniej, tak rozpaczliwie tego pragnę, a jednocześnie
nie wierzę, że istnieje jakieś magiczne rozwiązanie.
Po kilku godzinach zrezygnowana wychodzę
od Cassie, rozumiejąc, że nie da się powrócić do przeszłości. Wykręcam się
pracą domową, którą koniecznie muszę odrobić. Dziewczyny wierzą w tą wymówkę,
bo przecież słynę z przykładania się do lekcji. Zostawiam beztroskie
przyjaciółki i próbuję nie odczuwać smutku, choć świadomość, że nie potrafię
się cieszyć razem z nimi, jest przytłaczająca.
Idę ulicą, z rękami schowanymi głęboko w
kieszeniach płaszcza. Szkoda tylko, że kiedyś wyglądałam w nim świetnie, a
teraz krój podkreśla mój nieco wystający brzuch. Każdy z przechodniów może go
dostrzec. Słyszę jakiś śmiech i uznaję, że ktoś właśnie ze mnie drwi. W pewnej
odległości dostrzegam sylwetki zbliżających się osób. Wydaje się, że patrzą
wprost na mnie.
– Joslyn! – słyszę swoje imię.
Kiedy postaci stają się nieco
wyraźniejsze, wiem już, że to Miriam ze swoimi przyjaciółkami. Macham nieśmiało
i nieco przyspieszam kroku, by zrównać się z dziewczynami.
– Cześć, Miriam.
– Hej. Idziesz do domu? – pyta dziewczyna
ze swoim charakterystycznym, krzywym uśmiechem.
– Mhm, właśnie wracam od Cassie.
– Tak szybko? No racja, pewnie masz zamiar
się teraz uczyć…
Z początku zamierzam pokiwać głową, ale po
chwili namysłu z niewiadomych przyczyn postanawiam wyznać prawdę.
– Niezbyt zachwyca mnie perspektywa
spędzenia kilku godzin w pustym domu.
– W takim razie może chcesz się przejść z
nami? – pyta dziewczyna, jakby nie zauważyła, że wyraźnie nie pasuję do tego
towarzystwa. Tym bardziej, że doskonale wiem, co ona i jej przyjaciółki
zamierzają robić. Słyszę postukiwanie szkła w torbie, a poza tym Miriam bez
skrępowania podrzuca paczkę papierosów, łapiąc ją na zmianę prawą i lewą ręką.
– To chyba nie za dobry pomysł… – wykręcam
się niezręcznie.
– Daj spokój, przecież nie musisz z nami
palić. Pić też nie, chociaż kupiłyśmy cholernie drogie i dobre piwa. Poza tym
sama mówiłaś, że nie chcesz siedzieć w pustym domu. Zastanów się, co będziesz
robiła przez cały wieczór?
Przez chwilę rozmyślam nad tymi słowami.
Miriam ma rację. Wiem dokładnie, jak wyglądałby taki dzień w moim wykonaniu.
Siedziałabym w ciemności, myśląc nad wszystkim, co ostatnio psuje mi humor,
może trochę bym popłakała, aż w końcu wieczór zakończyłby się pójściem po nowy zapas
słodyczy. Potem zjadłabym wszystko sama, w dosłownie pół godziny, wierząc
naiwnie, że zdołałam odnaleźć tam endorfiny. Myśląc o tysiącach kalorii, znów
zaczęłabym płakać, a potem wycieńczona zwinęłabym się w kłębek i zasnęła.
– No dobra, masz rację – mówię w końcu.
– Serio? – Miriam lekko unosi brew. Chyba
nie wierzyła, że zgodzę się pójść z nią i jej przyjaciółkami. Do tej pory nigdy
nie przystawałam na takie propozycje. – To fajnie. Idziemy do lasku, żeby nikt
nas nie zobaczył. Co prawda mnie gówno obchodzi, czy spotkamy policję, ale
dziewczyny panikują.
– No wiesz, niektórzy boją się swoich
rodziców – odpowiadam, a koleżanki Miriam potakują.
– Może i tak. Mnie nie za bardzo obchodzi,
czy matka kiedyś otworzy drzwi i zobaczy mnie w towarzystwie policjantów. Co by
mi zrobiła? Zabroniła przez miesiąc używać komputera?
Mam ogromną ochotę zapytać Miriam, co
takiego zrobiła jej mama i czym zasłużyła na takie traktowanie. Mama dziewczyny
jest po rozwodzie, więc może to przez nią rozpadło się małżeństwo i dlatego
córka jej nienawidzi? A może cała ta zażarta walka ma jakąś zupełnie inną
przyczynę? W szkole krąży wiele plotek. To nieuniknione, bo Miriam jest
popularna, a o takich osobach chętnie się rozmawia. Szkoda tylko, że żadna z
zasłyszanych informacji nigdy nie została potwierdzona.
Docieramy do małego lasku i ruszamy wąską
ścieżką. W ciemności błyska zapalniczka. Miriam i jej przyjaciółki przystawiają
papierosy do płomienia i powietrze wypełnia śmierdzący dym. Krzywię się
nieznacznie, gdy wdycham go do płuc. Chwilę później rozlega się brzęk szkła i
widzę, jak dziewczyny wyciągają z toreb butelki.
– Będziesz chciała? – pyta Miriam,
wskazując na piwo. – Żałuj, nie wiesz, co tracisz – dodaje, gdy zaprzeczam
ruchem głowy.
Przez chwilę zastanawiam się, jak
właściwie dziewczyny otworzą piwa, bo nigdzie nie widzę otwieracza. W końcu
któraś wydobywa z kieszeni klucz. Opiera go o pień drzewa, końcem podważając
kapsel i uderza. Mały przedmiot odskakuje błyskawicznie, a ja słyszę kilka
głośnych przekleństw.
– Uważaj trochę. Prawie dostałam w oko.
– Przecież nie wytyczam lotu cholernemu
kapslowi – słyszę, jak cicho mruczy jedna z dziewczyn, a Miriam jedynie
przewraca oczami.
Dziwnie się czuję, przebywając w takim
miejscu i z takimi osobami. Co prawda znam przyjaciółki Miriam ze szkoły,
zamieniłam z nimi kilka słów i potrafiłyśmy znaleźć wspólne tematy, ale tak
naprawdę te osoby są mi praktycznie obce. Jedynie z Miriam rozmawiam trochę
częściej, ale w innych okolicznościach. Wydaje mi się, że dziewczyna udaje
zbuntowaną jedynie po to, by jak najbardziej zezłościć matkę i mało to ma wspólnego
z przyjemnością czy rzeczywistymi zachciankami.
Miriam zaczyna bawić się dymem, puszczając
małe kółeczka. Widać, że jest już wprawiona w paleniu. Rozmyślam nad tym, ile
paczek do tej pory zdołała wypalić i w jakim stanie są teraz jej płuca.
Robiliśmy kiedyś w szkole takie doświadczenie: w plastikowej butelce
umieszczaliśmy watę i zapalaliśmy papierosa tak, by cały dym leciał do środka.
Butelka stała się zadymiona i praktycznie nic nie było widać, a wata nabrała
nieprzyjemnego, brudnego koloru. Jakie szkody w organizmie musiało więc wywołać
wiele wypalonych paczek?
– Chcesz? – pyta przyjaciółka Miriam,
wskazując na białą bibułkę w swojej dłoni. Kiedy wypowiada to słowo, z jej ust
wydobywa się śmierdzący dym.
Bez słowa wyciągam rękę. Nawet nie wiem,
czemu to robię. Przecież pamiętam doświadczenie ze szkoły, pamiętam, że jeden
papieros zabiera kilka minut życia. Czuję ten okropny smród, wiem, że duszący
dym wcale nie będzie mi smakował, ale nie odmawiam.
– Joslyn, zaczynasz się robić niegrzeczna.
Nigdy bym nie pomyślała… – Miriam uśmiecha się w ten swój charakterystyczny,
nieco kpiący sposób i podaje mi na wpół wypalonego papierosa. – Dostaniesz
połowę, żeby sprawdzić, czy na pewno masz ochotę… – przez chwilę waha się i w
końcu cofa rękę. – A zresztą dam ci nowego. Nie wiadomo, kiedy znów najdzie cię
taki moment szaleństwa. I czy w ogóle to jeszcze kiedykolwiek nastąpi.
Korzystajmy z chwili.
– Tylko jej odpal, bo pewnie nie będzie
potrafiła – odzywa się przyjaciółka Miriam, chyba Amy, ta sama, która przedtem otwierała
piwo
– Bez sensu, niech sama się nauczy. Ja ci
pokażę, jak to robić – wtrąca się brunetka o imieniu Susan. – Jezu, Amy, pomyśl
czasem. Taka nauka przyda się na przyszłość, ludzie nie będą za każdym razem
odpalać jej fajek. Poza tym to nic trudnego.
Susan instruuje mnie, jak zapalić
papierosa. Czuję się nieco zażenowana, że dziewczyna musi to robić, ale z
drugiej strony wszyscy doskonale wiedzą, że przeważnie nie mam styczności z
używkami.
Czuję dym wypełniający płuca. Zamykam
oczy, starając się nie myśleć o tym, że właśnie skracam życie o kolejne minuty.
Powstrzymuję kaszel, żeby dziewczyny nie zaczęły się śmiać. Wypalam papierosa.
Potem jeszcze dwa kolejne.
– No, no – uśmiecha się Miriam – kto by
pomyślał. Chyba sprowadzamy cię na złą drogę.
Jeszcze godzinę spędzam w lesie razem z
dziewczynami, rozmawiając i patrząc, jak powoli wypijają piwo. Pewnie komuś,
kto obserwowałby nas z boku, Miriam i jej przyjaciółki wydałyby się niczym
najgorsze nastolatki, takie co to kończą w zakładach poprawczych albo na ulicy
ze strzykawką. Tak naprawdę rozmawiając z nimi odnoszę wrażenie, że niczym nie
różnią się od pozostałych uczniów. Są miłe i bez problemu znajdujemy kolejne
tematy do rozmów.
Kiedy wreszcie wracam do domu równie
pustego jak przedtem, nie czuję się lepiej. Ale nie jest też gorzej, więc kiedy
kładę się spać w ubraniach śmierdzących dymem z papierosów, uznaję, że dzień
wcale nie był taki zły.
~*~
No cóż, jak widać życie Joslyn staje się coraz mniej idealne. Tak to już
bywa, że to właśnie w najcięższych chwilach schodzimy na złą drogę.
Mam teraz ferie, także wzięłam się za pisanie kolejnego opowiadania. Pewnie
większość z Was nie polubiło Miriam, ale to jedna z moich ulubionych bohaterek
tego opowiadania i postanowiłam poświęcić jej nieco więcej uwagi, dlatego to
właśnie tej postaci będzie dotyczyła kolejna historia. Nie będzie miała zbyt
wiele wspólnego z „koszmarem na jawie”, właściwie większość bohaterów się
zmieni. Na razie nie chcę jednak nic więcej zdradzać, dalsze informacje na ten
temat pojawią się wkrótce.
Ja tam polubiłam Miriam, mimo wszystko. Biedna Joslyn, straciła całą radość swojego życia przez jakiegoś dupka i idiotkę. Chociaż... chodzi też chyba o jej rodziców i o to, że powoli nie umie już radzić z otaczającą ją rzeczywistością. I skoro wszyscy ludzie mówią jej, że wygląda dobrze, to znaczy, że tak wygląda, wiem co mówię, bo ludzie uwielbiają rozkoszować się cudzymi niedoskonałościami, tym, że wyglądają gorzej niż zwykle i... no po prostu często chcą w ten sposób zwalczyć swoje własne kompleksy.
OdpowiedzUsuńShane denerwuje mnie okropnie! Najchętniej skopałabym mu tyłek, wszakże kto normalny wybiera taką Danielle zamiast Joslyn? I szczerze mówiąc na początku główna bohaterka wydawała mi się za grzeczna, ale teraz, gdy widzę, że wtedy była szczęśliwsza, wolałabym widzieć, że wróciła do swojego dawnego stanu - grzecznej uczennicy, spędzającej wolny czas na wpatrywaniu się w liście.
Pozdrawiam ;)
Życie Joslyn zmienia się z niewiarygodną prędkością. Smutek zaczął się od wchłaniania dużej ilości słodyczy i patrzenia, jak jej ciało zmienia się z dnia na dzień, a teraz wkręciła się w taki niestosowny nałóg jakim są papierosy. Żal mi jej, że musi przez to przechodzić, bo jednak wiem, że to wszystko przez Shane 'a i Danielle, których, tak jak Joslyn, nienawidzę. Coś czuję, że przez tą znajomość z Miriam i jej przyjaciółkami, odtrąci swoje prawdziwe przyjaciółki.
OdpowiedzUsuńCzekam już na ciąg dalszy;)
Pozdrawiam:*
Hm, ja powiem tak: nie polubiłabym Miriam jako osobę, ale naprawdę jest ciekawą postacią, bardzo zresztą barwną. Jednak może po kolei.
OdpowiedzUsuńTo straszne, że Joslyn tak bardzo załamała się przez jednego idiotę. Shane nie zasługuje na to, by być powodem jej smutku. Szczerze mówiąc nie sądziłam, że tak to się wszystko skończy... Sądziłam, że będziemy obserwować, jak miłość głównej bohaterki rozkwita, całkowicie odmieniając jej życie. A tu taka przykra niespodzianka. Cóż, on wolał Danielle, a Jose musi się wziąć za siebie i przestać się nim przejmować. To tylko jeden facet. Na świecie jest wielu innych, którzy z pewnością doceniliby wspaniałą osobowość nastolatki.
Renee i Cassie są naprawdę słodkie z tą swoją troską o przyjaciółkę. Szczerze mówiąc bardzo zazdroszczę Jo posiadania tak bliskich osób - sądzę, że (pomijając moją mamę) jest tylko jedna osoba, która zwróciłaby uwagę na zmianę mojego nastroju. Ale nie mówmy teraz o mnie :) Właśnie ze względu na dwie cudowne dziewczyny Joslyn powinna zawsze pamiętać, że jest doceniana i kochana. Owszem, przytyła, ale dodatkowe kilogramy można przecież zgubić.
Czuję, że ta wyprawa z Miriam i jej koleżankami do lasu nie była ostatnią. Szczerze mówiąc bardzo wyraźnie wyobraziłam sobie tę scenę, co tylko dowodzi Twoich ogromnych pisarskich umiejętności; widziałam ciemny lasek, ciemne postacie młodych dziewczyn, obłoczki dymu unoszące się w powietrzu, brzęk butelek, śmiechy i rozmowy. Martwię się o Joslyn. O ile nie traktuję palenia papierosów za jakieś ciężkie przewinienie, do niej tak bardzo to nie pasuje, że boję się, co będzie dalej. Mam nadzieję, że Miriam nie pociągnie jej na dno.
Rozdział naprawdę świetny, czytało się bardzo przyjemnie.
Pozdrawiam :*
Doskonale wczułam się w ten rozdział. Dzięki Twoim świetnym opisom coraz lepiej rozumiem Joslyn. Bardzo mi jej żal... jeszcze pogubi się w swoim życiu i to przez jednego, głupiego chłopaka. Teraz widzę, że dziewczyna chce oderwać się od myśli o nim, lecz nie potrafi. Jej przyjaciółki, choć starają się pomóc, nie zauważają jej nadzwyczajnego zachowania. Wcale im się nie dziwię, w końcu są tylko ludźmi, nie umieją czytać w myślach, a Joslyn wciąż stara się ukryć swój smutek, co nie wychodzi jej na dobre. Trudno jest żyć w świecie, gdzie wszyscy się śmieją i jednocześnie pozostawać zrozpaczonym.
OdpowiedzUsuńEch... ja też lubię Miriam, ale zadawanie się z nią z pewnością nie wpłynie dobrze na główną bohaterkę. Używki to marna forma ucieczki przed rzeczywistością.
Jak już mówiłam, ten rozdział bardzo przypadł mi do gustu :)
Blogspot niestety wciąż szfankuje...
Już nie mogę doczekać się kolejnego opowiadania! Życzę weny! Pozdrawiam; *
Na Twojego bloga trafiłam przypadkiem, i muszę powiedzieć, że bardzo dobrze piszesz. Dlatego również chciałam Cię nominować do The Versatile Blogger. ;) Informacje znajdziesz u mnie w: http://zapragnij.blogspot.com/p/the-versatile-blogger.html. Pozdrawiam - życzę weny i czekam na nowy rozdział!
OdpowiedzUsuńSky.
Witaj!
OdpowiedzUsuńZafascynowała mnie Twoja opowieść. Jest naprawdę ciekawa, wciągająca. Jak dla mnie - magia.
Podoba mi się wykreowany przez Ciebie świat. Jest przesycony magią. Bohaterowie są wyraziści, mają emocje.
No cóż, będę tu zaglądać częściej :)
Pozdrawiam serdecznie.
PS: Przepraszam, że tak krótko. Następnym razem się rozpiszę!
http://siedem-kregow-piekiel.blogspot.com/
Czy ty masz w planach sprowadzić mnie na dobrą drogę? Było o jedzeniu i przez ciebie i to jak szybko twoja bohaterka utyła, to sama postanowiłam przestać się obżerać, a teraz jeszcze o papierosach i płucach. Jeszcze trochę i przez twoje opowiadanie zniknie z mojego życia cała przyjemność, czyli wszystkie te czynności, które kocham xD A tak poważnie, to bardzo mi się ten rozdział podobał i pokazał, że czasami oceniamy po pozorach, a to, że ktoś wygląda agresywnie wcale nie oznacza od razu, że agresywny jest i że zrobi nam krzywdę. Taka osoba może całkiem sympatycznie z nami porozmawiać, a nawet pomóc nam w trudnych chwilach i nauczyć kilku przydatnych rzeczy i to niekoniecznie odpalania papierosa.
OdpowiedzUsuńOczywiście o palącej blondynie też zamierzam przeczytać, ale to pewnie w przyszłym miesiącu, jakoś w okresie świątecznym.
Zastanawia mnie Miriam i jej niechęć do Shanea. Może była z nim kiedyś bliżej i co nie co nim wie? Bez powodu nie pała się do kogoś niechęcią.
OdpowiedzUsuńTak myślałam, że dziewczyna zacznie popalać. Myślałam też, że się z nimi upije, ale na to pewnie przyjdzie pora. Zaczynam sobie tworzyć w głowie wersje zakończenia tego opowiadania i jestem naprawdę ciekawa, co teraz z tą dziewczyną będzie.