Szczęście - to nadzieja przed faktem; nieszczęście - to fakt po nadziei
~ Władysław Grzeszczyk
Przed sobą mam twarz dziewczyny o długich,
prostych włosach. Są uczesane, zadbane i zdrowe, chociaż właściwie w tej chwili
nie ma to żadnego znaczenia. Piękne, duże oczy spoglądają przed siebie. W
kąciku jednego z nich można dostrzec zmarszczki powstałe za sprawą śmiechu. W
spojrzeniu odnajduję coś, co ludzie zwykli nazywać radością. Tak, dziewczyna
jest szczęśliwa.
Ale taki widok prezentuje tylko lewa
strona twarzy. Przy drugim oku nie ma zmarszczek, usta nie wyginają się w
uśmiechu. Można by pomyśleć, że ta połowa należy do kogoś zupełnie innego. Tym
bardziej, że w prawej tęczówce tkwi ból, cierpienie i ogromna rozpacz.
I gdyby ktoś dalej przyglądał się
dziewczynie, zafascynowany twarzą o skrajnych emocjach, dostrzegłby, że ma na
sobie maskę. To właśnie ta maska wyraża szczęście, uśmiech i ukazuje zmarszczki
przy oku. Z drugiej strony wykruszyła się, odpadła i odsłoniła prawdziwy obraz.
Czemu dziewczyna skrywa się za maską,
udając szczęśliwą? Każdy z nas coś udaje. Każdy z nas chce się wpasować. Czasem
robimy to zupełnie nieświadomie, po prostu pragniemy gdzieś przynależeć, a
prawda jest taka, że niektóre zachowania odstraszają. Kto chciałby przebywać ze
smutną dziewczyną? Przecież taka osoba siedziałaby w kącie i cicho łkała,
podczas gdy inni dobrze by się bawili. Lepszym wyborem wydaje się towarzystwo
roześmianej nastolatki, z którą nikt nigdy się nie nudzi. Czasami po prostu
musimy udawać, by nie zostać wyrzutkami, nie mierzyć się z całym cierpieniem w
samotności. Trzeba za to jednak płacić ogromną cenę, bo gdy nosimy maskę,
cierpimy tak samo, a może i bardziej. Jedyną różnicą polega na tym, że otaczają
nas ludzie.
Spoglądam na kartkę po raz kolejny.
Narysowałam tę dziewczynę, bo w pewnym sensie jestem nią ja. Przecież ostatnio
ciągle udaję, że wszystko jest w porządku. Bo tak naprawdę co mogę zrobić?
Przyjaciółki nie opuszczą mnie, gdy zacznę okazywać, jak źle się czuję, ale nie
chcę tego. Nie chcę, by ciągle musiały mnie pocieszać, a potem czuły się winne,
że nie potrafią pomóc. Nie chcę też, by moje towarzystwo w końcu je
przytłoczyło.
Odkładam szkic do teczki, w której trzymam
prace. Ostatnio dużo rysuję. Chyba więcej niż zwykle. Zamiast usiąść do lekcji,
pouczyć się do sprawdzianu czy powtórzyć słówka na lekcję francuskiego, siadam
ze szkicownikiem na kolanach. W ostatnich tygodniach w do teczki trafiło wiele
nowych kartek. Na jednym rysunku można dostrzec dziewczynę, która o pięknych
skrzydłach. Nie może jednak wzlecieć, bo są połamane. Na innym widnieje
niewyraźną postać przywiązaną do sznurków, jak marionetka. Po bliższych
oględzinach okazuje się, że to nie kukła, lecz człowiek. Kolejna praca
przedstawia dziewczynę wyrywającą się z kajdan. Najwidoczniej ogarnął ją szał,
łzy spływają po policzkach, w oczach można dostrzec furię. Ręce przywiązano
łańcuchami do brudnej ściany, wszędzie wokół znajdują się śmieci i
zanieczyszczenia. Zaledwie kilka metrów dalej roztacza się obraz pięknego
świata, ale dziewczyna nie jest w stanie tam dotrzeć – łańcuchy są zbyt
krótkie.
Drzwi otwierają się gwałtownie i do pokoju
wchodzi mama. Bez pukania, jak zawsze. Kiedyś mi to nie przeszkadzało, ale
teraz czuję lekką irytację. To uczucie kiełkuje we mnie powoli i sprawia, że
mam ochotę wybuchnąć, nakrzyczeć na rodzicielkę, jakby brak zastukania w drzwi
był czymś godnym gniewu.
– Joslyn – wdycha mama, a ja patrzę na nią
ze zdziwieniem, nie rozumiejąc, o co jej chodzi. – Mogłabyś czasem trochę
posprzątać. Aż wstyd wpuszczać kogokolwiek do takiego pokoju.
Rozglądam się po pomieszczeniu. Podłoga
jest czysta. Odkurzałam ją zaledwie dwa dni temu, a pewnie wczoraj pani
sprzątająca również to zrobiła. Na biurku leżą jedynie kartki ułożone w
staranny stosik i zeszyt od angielskiego, który zapomniałam schować do szafki.
Poduszka na antycznym fotelu jest ładnie położona, a jeśli chodzi o garderobę,
to jak zwykle panuje w niej nienaganny porządek. Zresztą i tak odgradza ją
zasłonką. Nie rozumiem, czemu mama postanowiła na mnie nakrzyczeć i co się jej
nie podoba. Łóżko również pościeliłam, jedynie narzuta nieco się pogniotła, gdy
siedziałam, tworząc kolejne rysunki.
– Wstyd wpuszczać? – pytam, próbując
zachować całkowity spokój.
– Nie udawaj głupiej. Spójrz, co to ma
być? – pyta mama, chwytając w zadbane dłonie cienki sweter. Jeden głupi, cienki
sweter, którego nie odwiesiłam na wieszak. Rzuca go w moją stronę – odłóż to na
miejsce. I spójrz na śmieci walające się po pokoju – wskazuje na rysunki.
Zaciskam pięści, powstrzymując gniew.
Chyba jeszcze nigdy nie czułam takiej złości na którekolwiek z rodziców. Nie
wiem, co się ze mną dzieje. Ostatnio mam ochotę tylko krzyczeć albo płakać
zwinięta w kącie. Rodzice nagle przestali mi się wydawać tacy kochani i
cudowni, jak kilka tygodni wcześniej. W przypływie złości wbijam paznokcie w
skórę. Ból powoli wypełnia moje ciało i dociera do mózgu. Dzięki temu nie mówię
nic, czego potem mogłabym żałować.
A potem w jednej chwili cała złość znika.
Jakby nigdy nie istniała. Mimo tego pozostawia po sobie pustkę. Teraz wypełnia
mnie już tylko rezygnacja i zmęczenie w czystej postaci. Znów zaciskam pięści,
tym razem, by się nie rozpłakać. Moje oczy robią się niepokojąco wilgotne,
dlatego mrugam kilka razy i spuszczam głowę, żeby mama niczego nie zauważyła.
Pospiesznie chwytam sweter i zaczynam go składać, bo dzięki temu mogę unikać
spojrzenia rodzicielki.
– Dobrze, mamo, już to sprzątam – mówię
cicho, wiedząc, że powinnam się odezwać. Rodzice nauczyli mnie, że nieuprzejmie
jest milczeć. Mam nadzieję, że usatysfakcjonowana mama wyjdzie z pokoju i
pozwoli mi spędzać kolejne godziny w samotności. Ona jednak stoi ze
skrzyżowanymi rękami i najwyraźniej jeszcze nie skończyła swojego przemówienia.
– Naprawdę nie rozumiem. Po co ja i twój
tata wydajemy mnóstwo pieniędzy na sprzątaczkę, skoro i tak nie szanujesz jej
pracy?
– Mamo, przecież to jeden sweter. Zwykły
sweter, który zresztą odłożę na miejsce. I kilka szkiców, które schowam, jak
tylko skończę rysować. Nie widziałaś, jaki nieporządek panuje u moich
koleżanek…
– Inne dziewczyny mnie nie interesują –
przerywa mi szybko. – Jeśli te twoje przyjaciółki lubią żyć w chlewie, jak
jakieś prymitywne stworzenia, to proszę bardzo, ale ty nie bierz z nich
przykładu. Najwyraźniej te znajomości mają na ciebie zły wpływ. A ja zawsze
powtarzam, że powinnaś przestać się zadawać z tymi ludźmi i zaprzyjaźnić z córkami
moich znajomych. To takie porządne dziewczynki…
– Nie możesz mi wybierać przyjaciół, mamo
– mówię cicho. Nie brzmię wrogo ani gniewnie, bo nawet gdybym chciała krzyczeć,
nie znalazłabym dość sił. Zdanie wypowiadam beznamiętnym tonem. – Poza tym
Cassie i Renée są świetne.
– Jak ktoś lubi wiecznie drącą się
nienormalną dziewczynę i drugą, która ubiera się jak chłopak, to pewnie tak –
słyszę kpiące parsknięcie.
– Renée wcale nie krzyczy, po prostu jest
energiczną osobą. A Cassie nie ubiera się jak chłopak. Widziałaś ją zaledwie
kilka razy w życiu, akurat, gdy wracała z treningów. Trudno żeby grała w
siatkówkę w sukience.
– Nie kłóć się ze mną – wzdycha mama. –
Dobrze, szanuję twój wybór – mówi w końcu, czym bardzo mnie zdumiewa. – Po
prostu nie rozumiem, po kim odziedziczyłaś kompletny brak umiejętności
dobierania znajomych. Mogłabyś przyjaźnić się z każdym. Jesteś bogata, z
dobrego domu, wszyscy w szkole cię znają. Masz przed sobą mnóstwo możliwości… –
przerywa, gdy nagle rozbrzmiewa dzwonek jej komórki. Zatwierdza połączenie. W
jednej chwili zmienia się nie do poznania. Teraz jest wiecznie wesołą, idealną
mamą. – Charlotte, kochana! Tak, ja też cię dawno nie słyszałam. Jak się udały
wielkie zakupy w Paryżu? Och, to świetnie! Oczywiście, że musimy się spotkać.
Poczekaj sekundkę… Joslyn, wychodzę na trochę – mam zwraca się do mnie,
zakrywając głośnik komórki dłonią. – I posprzątaj ten chlew… Tak, już jestem.
Cudowny pomysł! Z chęcią napiłabym się kawy…
Wychodzi z pokoju, zamykając za sobą drzwi
i zostawiając mnie smutną i zagubioną. Słyszę jej radosne szczebiotanie i
przymilny ton, póki nie schodzi piętro niżej, a ja nie jestem już w stanie
odróżnić poszczególnych słów. Moja mama ma jakby dwie osobowości. Jedną widuję
w domu, kiedy wymaga ode mnie więcej, niż jestem w stanie zrobić i i tę drugą,
perfekcyjną żonę, matkę oraz przyjaciółkę, którą znają wszyscy jej fałszywi
znajomi z bogatych domów. Zaciskam mocno powieki i w duchu szepczę cichą
modlitwę, abym nigdy nie stała się taka jak mama. Nie chcę czegokolwiek udawać.
Pragnę pozostać sobą. Nawet jeśli w tej chwili szczerze nienawidzę grubej,
brzydkiej dziewczyny, którą się stałam.
Ze złością wciskam szkice do teczki. Tego
dnia nie zamierzam już rysować. Nie mam na to ochoty i siły. Kilka kartek gnie
się, gdy zbyt pospiesznie próbuję je wepchnąć razem z innymi pracami. Potem
jakoś zwlekam się z łóżka i idę do garderoby, gdzie na jedną z wielu półek
odkładam starannie złożony sweter.
Wracam do pokoju, chociaż każdy kolejny
krok wydaje się wiecznością. Odnoszę wrażenie, że nigdy nie zdołam dotrzeć do
miękkiego materaca. W końcu kładę się na łóżku i przykrywam narzutą, wtulając
twarz w miękka poduszkę. Jakiś czas obserwuję pokój. Jest idealnie posprzątany.
Szyby czyste, wszystko na swoim miejscu, perfekcyjny porządek nie pasuje do
sypialni nastolatki.
Pomimo zdjęć wiszących na ścianie,
antycznych mebli, które tak bardzo lubię i całego wystroju pomieszczenia
będącego moim własnym pomysłem, czuję się intruzem w swoim pokoju. Nie pasuję
do tego idealnego, pięknego i wysprzątanego miejsca. Nie powinnam nawet na nie
patrzeć. Wtulam twarz w poduszkę z nadzieją, że jakoś zdołam zasnąć i przespać
kolejny dzień. A jeśli nie to po prostu przeleżę bez ruchu kolejne godziny.
Przecież nie mam nic lepszego do roboty.
Jest sobota. Kilka tygodni temu biegałabym
z przyjaciółkami po parku czy centrum handlowym, wyszła ze znajomymi albo
znalazła jakieś zajęcie w domu, które wykonywałabym, śpiewając na całe gardło
wraz z ulubionymi wykonawcami. Wydaje się jednak, jakby stara Joslyn na zawsze
odeszła, jakby istniała całe wieki temu albo jakby była jedynie wymysłem
wyobraźni. Jestem w stanie jedynie leżeć i rozważać co jest lepsze: weekend czy
szkoła. W szkole muszę cierpieć, widując Shane’a. Natomiast w dni wolne od
nauki bezczynność mnie wykańcza, sprawia, że nie widzę żadnego sensu w
poszczególnych zajęciach.
Poniedziałek nadchodzi zbyt szybko. Zbyt
szybko, bo będę skazana na obecność Shane’a, ale jednocześnie też zbyt wolno,
bo przez ostatnie dwa dni zdążyłam bardzo dotkliwie odczuć samotność. Mnóstwo
czasu spędziłam leżąc przed telewizorem i oglądając programy, które wcale mnie
nie interesowały. W ten sposób minęły kolejne godziny, aż w końcu dzień zmienił
się w noc, potem nastał kolejny dzień i znów musiałam iść do szkoły. W
międzyczasie mama zdołała ponownie na mnie nakrzyczeć. Właściwie to chyba
niezbyt trafne określenie. Ona nigdy nie podnosi głosu, tylko mówi swoim
spokojnym tonem, a człowiek ma ochotę zapaść się pod ziemię.
Tym razem poszło o to, że wiecznie siedzę
w swoim pokoju. Czasami nie rozumiem, czego mama ode mnie oczekuje. Nie dość,
że tak naprawdę weekend spędziłam na kanapie w salonie, to w sypialni po prostu
się uczę. A przecież rodzice pragną, abym otrzymywała jak najlepsze stopnie.
Mama nie powinna wypowiadać się na temat mojego życia, skoro tak rzadko jest w
nim obecna. Nie odważyłam się jednak wyrazić własnego zdania, tylko potulnie
spuściłam głowę. A kilka minut później, gdy kobieta wyszła z pokoju, który
niezbyt miło nazwała „śmierdzącą dziuplą”, pozwoliłam łzom płynąć i spędziłam
kolejna godzinę na bezgłośnym płaczu.
Teraz stoję na szkolnym korytarzu.
Wolałabym, żeby Shane był chory, żeby w ogóle się nie pojawił albo, żeby nagle
przestał mieć razem ze mną lekcje. Mógłby chociaż nie przychodzić na angielski,
resztę jakoś bym zniosła. Ale oczywiście nie mam szczęścia i gdy docieram pod
salę, zauważam brązową czuprynę i szeroki uśmiech posłany w moją stronę. Nie
zamierzam go odwzajemniać, nie mam ochoty na udawane szczęście. Chcę po prostu
jakoś przetrwać ten dzień. A potem kolejny i jeszcze jeden. Kiedyś skończę
szkołę, kiedyś wyjadę. Może gdzieś na drugim końcu świata znajdę to, co
inni zwykli nazywać szczęściem.
– Hej, Joslyn – słyszę jego głos, chociaż
w tej chwili wolałabym być po prostu głucha.
Nie odpowiadam. Czemu miałabym się
odzywać? Nie mam ochoty na udawanie, że wszystko jest w porządku. Nie mam
zamiaru użerać się ze swoimi uczuciami, swoim smutkiem i maskować zły humor
szerokim uśmiechem. Po co? Żeby zaledwie kilka chwil później poczuć, jak
Danielle i Shane skutecznie roztrzaskują wszystkie nadzieje na drobne kawałki?
Każdy ma granicę wytrzymałości, ja chyba swoją przekroczyłam. Nie byłabym w
stanie po raz kolejny zbierać drobnych okruchów własnego istnienia i próbować z
nich na nowo zbudować samej siebie.
Nie udaje mi się jednak wyminąć chłopaka i
po prostu wejść do klasy, bo zastępuje mi drogę, uniemożliwiając przejście.
Jestem zmuszona podnieść głowę i spojrzeć prosto w szaro-niebieskie oczy. Co
dziwne, w tej chwili Shane wydaje się bardziej przystojny, niż zwykle. To
właśnie prawdziwa ironia – wolałabym uświadomić sobie, że wcale tak wiele nie
tracę, a tym czasem jest zupełnie na odwrót. Jakby rzeczywistość chciała
jeszcze bardziej uprzykrzyć mi życie, ukarać za wszystkie popełnione błędy.
– Hej, Joslyn – powtarza Shane, jakbym
rzeczywiście mogła go przedtem nie usłyszeć. Przypomina mi się sytuacja w
centrum handlowym, gdy role były odwrócone. Wtedy czułam się jak idiotka, Shane
jednak nie wygląda na ani trochę zakłopotanego. Nadal ma na twarzy uśmiech.
– Cześć – odpowiadam. Mój głos jest
beznamiętny, a „cześć” jak najbardziej odpowiednie. Tym razem mam co do tego
absolutną pewność. Jest to słowo oschłe, zdystansowane, bo pragnę znaleźć się
jak najdalej od tego chłopaka.
– Czemu jesteś zła? – pyta. Spoglądam na
niego i nie jestem pewna, czy tylko ze mnie kpi, czy naprawdę jest aż tak
głupi. Bawił się moimi uczuciami przez długi czas, a teraz rozważa, dlaczego
nie mam ochoty z nim rozmawiać?
– Nie jestem – odpowiadam i w tym
samym momencie zaczynam siebie nienawidzić.
Te słowa rzeczywiście są prawdziwe, bo
faktycznie nie odczuwam złości. Poddałam się już dawno, poczułam, że nie mam
żadnych szans, że nie mam po co się starać, że najwidoczniej nie jest mi dane
cieszyć się bliskością drugiej osoby. Wypełnia mnie jedynie obojętność.
Beznamiętna obojętność. Ale Shane prawdopodobnie zinterpretował tę odpowiedź w
zupełnie inny sposób…
– To ty od dawna nie powiedziałeś mi ani
słowa – dopiero po chwili zdaję sobie sprawę, że tylko pogarszam sytuację. Ale
nie obchodzi mnie to, właściwie mało rzeczy mnie ostatnio obchodzi.
– Ty też się odzywałaś – wzrusza
ramionami.
Spoglądam na niego z niedowierzaniem. Tak,
w jego słowach jest trochę racji. Nie odzywałam się. Ale dopiero od jakiegoś
czasu, dopiero, gdy zauważyłam, że Danielle zajęła moje miejsce i że Shane nie
zamierza zaszczycić mnie choćby spojrzeniem. Gdyby odzywał się chociaż raz na
jakiś czas, pewnie rozmawialibyśmy jak kiedyś. A przynajmniej miałabym
namiastkę naszych wcześniejszych relacji. Chyba nie oczekiwał, że zacznę za nim
chodzić, żebrząc o krótką rozmowę.
Mam ochotę zakończyć tę bezsensowną
wymianę zdań i wreszcie minąć Shane’a, po prostu wejść do klasy i pozwolić by
wszystko było jak dawniej. Przecież już od kilkunastu, a może i kilkudziesięciu
dni, musiałam przyglądać się rozmowom chłopaka z Danielle, ich wymianie
spojrzeń i uśmiechów. Przywykłam do ciągłego uczucia pustki, smutku i rozpaczy,
do psychicznego bólu.
– Myślałem, że jesteś na mnie zła – dodaje
po chwili, jakby to wszystko wyjaśniało. Tak naprawdę to żadne wytłumaczenie.
Przecież oboje wiemy, że sam postanowił nagle zaprzestać rozmów.
– Nie jestem – powtarzam. Mój głos
nadal pozostaje obojętny. Nie złośliwy czy pełen rozgoryczenia, ale całkowicie
pozbawiony emocji. A potem Shane wreszcie usuwa się z drogi i wpuszcza
mnie do klasy. Z ulgą siadam na krześle i na powitanie obdarzam Cassie
uśmiechem. Najchętniej po prostu wyszłabym ze szkoły i ruszyła gdzieś daleko,
gdzie zniknęłyby wszystkie problemy.
Ku mojemu zdziwieniu, na lekcji Shane nie
zamienia z Danielle ani słowa.
Siedzę w pokoju, w śmierdzącej dziupli,
jak to ostatnio powiedziała mama. Wykąpałam się bardzo wcześnie i teraz leżę w
piżamie z laptopem na kolanach. Moje życie właśnie wykonało obrót o sto
osiemdziesiąt stopni.
Na ekranie widnieje napis „wiadomość od:
Shane Lorens”. Nie powinnam być zdziwiona, bo otrzymałam już kilkadziesiąt
podobnych powiadomień w przeciągu ostatnich minut. Nigdy nie pomyślałabym, że
spędzę jakikolwiek wieczór rozmawiając na chatcie z Shanem. Nie po tym, jak na
każdym kroku mnie ignorował. A jednak właśnie w tej chwili ręce mkną po
klawiaturze.
Nie sądziłam, że wymiana kilku zdań w
szkole wszystko zmieni. Tym bardziej, że tak naprawdę niczego sobie nie
wyjaśniliśmy. On przedstawił wszystko tak, jakby wina leżała po obu stronach
albo jakby nieporozumienie. Myślałam, że to tylko żałosne zagranie, próba
urozmaicenia ostatnich minut przed lekcją. Ale nie, Shane rzeczywiście uznał
sprawę za załatwioną, bo w trakcie zajęć posłał w moją stronę kilka spojrzeń i
uśmiechów, ignorując Danielle. A po południu, gdy włączyłam komputer, nagle
napisał na chatcie. Nie robił tego nigdy wcześniej. Zastanawiam się, czy
powinnam się cieszyć, czy bać, że szczęście jest tylko chwilowe.
Mimo wszystko nie myślę zbyt wiele o
naiwności, o tym, że prawdopodobnie popełniam błąd, odpisując i udając, że
wszystko wróciło do normy. Co wydarzyło się rano? Czy naprawdę był to jakiś
sposób na zażegnanie przypadkowego konfliktu? Czemu nie porozmawialiśmy
otwarcie? Czy Shane naprawdę jest jak mały chłopiec, który zawsze, gdy pojawia
się problem, udaje, że nie ma sprawy, że zapomniał i wszystko tak po prostu
może wrócić do normy?
Na chwilę przerywam pisanie. Może powinnam
zakończyć tę rozmowę i po prostu wyłączyć laptopa, aby mnie nie kusił.
Przypomina mi się wzrok Miriam. Gdy rozmawiałam z Shanem przed angielskim,
dziewczyna nas minęła. Przyjrzała się uważnie Shane’owi i wtedy posłała to
dziwne spojrzenie. Nie sądzę, by kogoś takiego jak Miriam obchodzili inni, a
jednak dostrzegłam w jej niebieskich tęczówkach niepokój. Ale to tylko
koleżanka ze szkoły. Czasem rozmawiamy, raz paliłyśmy papierosy. Miriam nie
jest mi tak bliska jak Cassie czy Renée. Trudno więc, abym szczególnie
przejmowała się jej reakcją. A jednak przez chwilę czuję ukłucie w sercu. I
dopiero, gdy na ekranie po raz kolejny pojawia się powiadomienie o nadesłanej
wiadomości, wychodzę z transu, w który nieświadomie wpadłam. Zaczynam znów
pisać, ręce pędzą po klawiaturze, jakby brały udział w wyścigu. Uśmiecham się
lekko, choć z niemałym trudem. Powtarzam sobie, że wszystko wraca do normy.
Kiedyś po prostu musi znów być dobrze.
"Czemu dziewczyna skrywa się za maską, udając szczęśliwą?" - Ten fragment podobał mi się najbardziej. Jest taki poetycki i głęboki. Piękny.
OdpowiedzUsuńScena, gdy bohaterka pomyślała, że Shane wraz Danielle rujnują jej nadzieje, roztrzaskując je wyszła genialnie. Była świetna, taka... emocjonalna. Taka... mocna w odbiorze i dobitna.
No cóż, podoba mi się Twój szeroki zasób słów a także styl i świeże spojrzenie. Tak, bez wątpienia - piszesz świetnie.
Pozdrawiam i, jeśli masz ochotę, zapraszam na http://siedem-kregow-piekiel.blogspot.com/ ( pojawiła się notka.)
Muszę Ci powiedzieć, że bardzo mi się ten rozdział podobał. W idealny sposób opisałaś uczucia Joslyn, dzięki czemu ta dziewczyna staje mi się coraz bliższa. Myślę, że większość osób - o ile nie wszyscy - co jakiś czas zakłada maskę, aby ukryć przed innymi prawdę o sobie. Ja np. często się uśmiecham, chociaż wewnętrznie czuję się naprawdę okropnie. Niestety ta technika nie jest zbyt dobra; po jakimś czasie ma się już dość okłamywania siebie i innych, po czym wybucha się, niczym bomba z automatycznym zapalnikiem.
OdpowiedzUsuńNie znoszę mamy Jo. Naprawdę. Jej ojciec jest niewiele lepszy, jednak pomimo wszystko dostrzegłam w nim jakąś cząstkę dobra, tymczasem pani Howard zachowuje się naprawdę żałośnie. Nigdy nie chciałabym być tak pustą, złośliwą osobą, dla której liczy się jedynie to, co widać na zewnątrz. Ani przez chwilę nie zainteresowała się, czy z jej córką wszystko w porządku: co z niej w ogóle za matka?
Po raz kolejny kompletnie nie ogarniam zachowania Shane'a. I uważam, że Joslyn popełnia błąd, kontynuując rozmowę z nim. Znów pozwoli się omamić, zakocha się jeszcze bardziej, a potem on ponownie ucieknie do Danielle czy innej nastolatki. Poza tym co mu nagle odbiło? Wcześniej jakoś nie zwracał uwagi na naszą bohaterkę. Faceci to naprawdę dziwne stworzenia...
Czytało mi się naprawdę świetnie. Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy :*
No tak. Najlepiej jest rozwalić komuś życie swoją obecnością, a potem znowu się w nie wtrącić, udając, że wszystko jest w normie.
OdpowiedzUsuńShane jest beznadziejny, nienawidzę go.
Czuję, że po raz kolejny zniszczy życie Joslyn i doprowadzi ją do stanu jeszcze gorszego niż przedtem.
Nienawidzę również matki głównej bohaterki. Równie dobrze Joslyn mogła by wychowywać się sama, jej matka i tak się nią nie interesuje.
Nie dziwię się dziewczynie, że nie chce być do niej podobna.
Ciekawi mnie jedynie, czemu nagle ten kretyn przestał się interesować Danielle ??
A co do powrotu do szkoły po feriach, to nawet mi nie przypominaj -_- Okropieństwo. Milion sprawdzianów, a najlepszy - z chemii - czeka mnie już w poniedziałek, a w dodatku o godzinie 7:40 będę się z nim męczyć. -_-
Naprawdę, gdyby nie świadomość, że ktoś czeka na moją notkę, albo czyjaś notka czeka na moje przeczytanie, to bym się chyba zabiła.
Mam nadzieję, że kolejny rozdział pojawi się szybko :)
Pozdrawiam i życzę weny,
Nessie
Mama Joslyn jest okropna. Nie ma ludzi, którzy są idealni, a tym bardziej nie ma idealnych nastolatków. Nie wiem czy ta kobieta w ogóle jest w stanie czuć miłość (oczywiście do pieniędzy się nie liczy...), bo przecież każda normalna matka nie chce, żeby jej dziecko było idealne, ale pragnie by było szczęśliwe. Jedno wyklucza drugie. Ludzie "idealni" są nieszczęśliwi. Ludzie szczęśliwi nigdy nie będą idealni. A uznawanie za "chlew" pokoju, w którym jest jeden nieschowany sweterek to ogromna przesada. Dziwię się Joslyn, że nie wybuchła, ja bym się już dawno wydarła na jej matkę.
OdpowiedzUsuńA Shane... no ja po prostu wysiadam. Przecież on jest okropny - pojawia się w życiu Joslyn, potem z niego znika. Znowu się pojawia - czyniąc nadzieje, po raz kolejny znika, zajmując się Danielle. I teraz znowu wkracza w życie Jo, nie wiem po co. Na miejscu dziewczyny nie pisałabym z chłopakiem... albo chociaż nie pozwoliła sobie na jakiekolwiek emocje związane z nim - bo historia kołem się toczy. Nie wiem jaki cel ma Shane, ale na pewno nie wyczuwam w nim już nic fajnego, po prostu taki dzieciuch, lubiący bawić się cudzymi uczuciami. Może się mylę - może? Kto wie. Chciałabym się mylić, ale jeśli Shane zachowa się po raz kolejny w ten sam sposób chyba mu nie wybaczę, bo polubiłam postać Jo i się wczułam w jej sytuację.
Pozdrawiam (;
Pierwsze akapity są po prostu przecudne, magiczne, mistrzowskie! Nikt lepiej nie opisuje emocji i uczuć niż Ty. Szczególnie fragmenty o rysunkach. Dokładnie wyobraziłam sobie każdy z nich. Przypuszczam, że na każdym z nich jest Joslyn. Wcale się nie dziwię, że rysuje w wolnych chwilach i kiedy jest zdołowana. To czasem lepsze lekarstwo niż słodycze, przynajmniej w moim przypadku :)
OdpowiedzUsuńTwoja historia jest niezwykła między innymi dlatego, że po części dotyczy każdego człowieka. Chyba nie istnieje nikt, kto jest wiecznie szczęśliwy i idealny, jak to sama napisałaś w Liebster Awards ;)
Dziwię się, że Joslyn jeszcze nie pokłóciła się z matką. Ma naprawdę stalowe nerwy. Hahah gdyby jej rodzicielka wyszła do mojego pokoju, najprawdopodobniej by zemdlała xD I niby jakim prawem ta kobieta śmie obrażać przyjaciółki swojej córki?! Chore. Ona za to nie ma żadnych prawdziwych przyjaciół, ciągle udaje.
I znowu ten Shane... zachowuje się, jakby miał jakieś zaburzenia tożsamości O_o Mam nadzieję, że Joslyn mimo wszystko mu nie uwierzy, nie da się nabrać na jego marne gierki.
Przecudny rozdział! Pozdrawiam :* I przepraszam za mój chaotyczny komentarz.
Chciałabym Cię serdecznie przeprosić za tą zwłokę. Miałam w domu remont i nie miałam jak przeczytać rozdziału.
OdpowiedzUsuńBardzo mi żal Joslyn, że ma taką matkę. Ja bym chyba nie wytrzymała z taką matką mieszkać, dlatego wieki szacunek dla niej. Kobieta jest dość dziwna, bo jakim prawem na dyktować dziewczynie, z kim ma się kolegować. No i ta wzmianka o sprzątaniu... masakra, jednym słowem.
Zastanawiam się teraz nad ostatnią częścią rozdziału. Aż dziwne to, że Shane się odezwał. sądzę, że dziewczyna powinna trzymać się na baczności, bo nie wiadomo jak to później się potoczy. Może znów Joslyn zranić i nie będzie już pisał z nią na czacie.
Następną notkę przeczytam niebawem.
Pozdrawiam:*
"- Ty też się odzywałaś" - chyba raczej "nie odzywałaś", bo inaczej traci sens.
OdpowiedzUsuńOj, jak ja też czasami pragnę w to wierzyć, że kiedyś po prostu może znów być dobrze. Myślę, że chyba każdy normalny człowiek łapie w życiu doły i zalicza górki. Grunt to się nie poddawać, na zmianę wspinać do góry i wygrzebywać z dołów.
Jedno czego nie mogę zrozumieć, to jej zadłużenia w tym chłopaku. Tu nawet nie chodzi i to, że on mnie wydaje się być zupełnie nieatrakcyjnym i nie ma w nim niczego co przykułoby akurat moją uwagę. Chodzi mi o to, że on nigdy nie dał jej powodów, by myślała o nim inaczej jak tylko o koledze. Tak, zaczynał z nią rozmawiać, ale ona też nieszczególnie ciągnęła to dalej, więc raczej tacy zwykli kumple ze szkoły i tyle. Nie rozumiem jak ona mogła sobie pomyśleć, że on okazywał jej zainteresowanie i nagle przestał i tak się przez to dołować. Cóż, chyba znów wychodzi brak mojego romantyzmu :)
Matce bym już dawno nagadała na miejscu Jos. Dla mnie to absurdalne, żeby matka zachowywała się w ten sposób. Raz ją ignoruje zupełnie, raz zwraca uwagę tylko, by skrytykować.
OdpowiedzUsuńNiepokoi mnie ten Shane i jego rollercoaster. Coraz bardziej mi się wydaje, że coś jest z nim nie tak i jedyną osoba, która wie co, jest Miriam.