Rozdział dedykuję K. Dziękuję za to, że zawsze mogę na Ciebie liczyć. Jesteś jeszcze lepszą przyjaciółką niż Cassie dla Joslyn ;*
Szczęście jest jak domek z kart, łatwiej je zburzyć niż zbudować
~Agnieszka Lisak
Chwytam w dłoń komórkę. Przez chwilę
wpatruję się w czarny ekran, potem naciskam przycisk z boku urządzenia. Obraz
staje się jasny, a ja uparcie patrzę na pasek powiadomień. Nic. Pusto. Wpisuję
kod odblokowujący klawiaturę i zaczynam przeglądać skrzynkę odbiorczą. Ostatnią
wiadomość przysłała mi Cassie kilka godzin wcześniej. Pasek powiadomień się nie
zepsuł, po prostu nikt do mnie nie napisał. Nerwowo blokuję klawiaturę i znów
bawię się przyciskiem. Spędzam tak dobre kilka minut, jakbym wpadła w trans.
Zrezygnowana odkładam komórkę kładę się na
łóżku. Kątem oka nadal jednak obserwuję ekran. Jest czarny, nie słychać
wibracji sygnalizujących nadejście kolejnej wiadomości. Cisza. I tak od
kilku godzin.
Nie wiem, czego właściwie się
spodziewałam. Powinnam była przewidzieć, że nagła chęć Shane’a na odnowienia
naszej znajomość była chwilowa. Jego zapał zniknął równie gwałtownie, jak się
pojawił. Spędziłam dwie godziny na przyjemnej rozmowie na chatcie i powoli
zaczęłam wierzyć, że wszystko się ułoży, że mieliśmy chwilowy kryzys, który
wpłynął korzystnie na tę znajomość i ostatecznie tylko poprawi nasze stosunki.
Jestem bardzo naiwna.
Zaledwie kilka dni później wszystko się
zepsuło. Po raz kolejny mogłam obserwować Shane’a spędzającego czas z Danielle
i słuchać ich głośnych śmiechów. Udawałam, że niczego nie dostrzegam, wpatrując
się tępo w nauczyciela i modląc, by lekcja jak najszybciej dobiegła końca. Z
Shanem mam zaledwie dwa przedmioty, z nim i Danielle tylko angielski, a jednak
czułam się tak, jakbym musiała patrzeć na nich nieustannie. Jakby nie istniało
nic poza tymi lekcjami. Bo może rzeczywiście tak było, może jakoś
funkcjonowałam za sprawą bólu, a w pozostałych chwilach wyłączałam świadomość i
stawałam się wykonującą proste polecenia powłoką bez duszy.
Mimo wszystko łudziłam się, że chłopak
będzie ze mną rozmawiał. Przecież spędziłam dwie godziny przed ekranem
komputera. Czy to niczego nie zmieniało? Czy ta długa internetowa rozmowa była
tylko epizodem nic nie wnoszącym do naszej relacji? Shane witał się ze mną w
szkole, ale to wszystko, żadnej rozmowy, nic prócz najwyżej kilku bezsensownych
zdań. Postanowiłam się nie przejmować, wysłałam mu sms-a. No tak, wtedy
wydawało mi się to świetnym pomysłem.
Bawię się przyciskiem. Nawet nie wiem,
kiedy znów zdążyłam chwycić w dłoń komórkę. Pasek powiadomień pozostaje pusty.
Shane nie odpisał. Mogłam się tego spodziewać. Nie wiem, na czym polega chora
gra, której zasad nie znam i chyba nigdy nie zdołam zrozumieć, ale mam dosyć.
Chciałabym się poddać, wycofać. Problem w tym, że to nie jest zwykła
planszówka. Nie mogę rzucić kostką i przejść kilku pól albo oznajmić, że wolę
zagrać w coś innego czy zacząć od początku.
Nagle słyszę ciche buczenie. Wypełnia
wszechobecną ciszę. Chwytam komórkę drżącą dłonią. Ekran świeci się, a ja
powoli wprowadzam kod, usiłując trafić palcami w odpowiednie klawisze. Dopiero
wtedy spoglądam na pasek powiadomień. Gdybym zrobiła to na samym początku,
nadzieja nie mieszkałaby w moim sercu przez długie sekundy. „Słaba bateria”. To
tyle. Żadnej wiadomości od Shane’a utwierdzającej w przekonaniu, że chłopakowi
chociaż trochę zależy. Jedynie informacja, że powinnam podłączyć ładowarkę.
Muszę przestać się łudzić. Minęło pięć godzin, odkąd wysłałam wiadomość. Pięć
długich godzin, które dla mnie były wiecznością. Najwidoczniej nie jestem warta
napisaniu nawet kilku zdań i wybrania komendy „wyślij”.
Zrezygnowana sięgam dłonią pod łóżko.
Nawet nie chce mi się wstawać. Zdążyłam się znów położyć, gnąc starannie
położoną narzutę. Wyciągam rękę, czując, jak napinają się mięśnie. Na oślep
przebieram palcami, aż w końcu słyszę szelest i chwytam siatkę, a potem powoli
ją wyciągam. Oglądam zawartość: czekolada, żelki, dwa batoniki i duża paczka chipsów,
do tego butelka coli, żebym mogła wszystko popić. Schowałam to jedzenie „na
czarną godzinę”, bardziej w formie żartu. Wierzyłam, że już więcej nie będę się
czuła aż tak nieszczęśliwa. Shane dał mi tę nadzieję, a chwilę później
brutalnie ukazał okrucieństwo rzeczywistości.
Najpierw dobieram się do czekolady. Jem ją
jak batona, nie łamiąc na rządki, nie delektując się kolejnymi kawałkami. Po
prostu gryzę i przełykam. Nie czuję smaku. Chcę tylko, by endorfiny jak
najszybciej trafiły do mojego organizmu. Odrzucam pusty papierek na bok i
sięgam po żelki. Jem je, przygryzając batonikiem. Pięć minut później na podłogę
spadają kolejne puste papierki. Ostatniego batonika zjadam, popijając colą.
Jest mi niedobrze, a mimo wszystko pochłaniam dwa litry niezdrowego płynu.
Pozostaje tylko ból brzucha i śmieci, które pospiesznie chowam do worka, a
potem zagarniam pod łóżko. Wyrzucę je później. Szkoda tylko, że nie czuję się
szczęśliwsza. Nie wiem, gdzie podziały się wszystkie endorfiny, ale na pewno nie
trafiły do organizmu. Jest jeszcze gorzej niż przedtem. Żołądek zaraz mi
eksploduje, a w dodatku wiem, że znów tyję. Chwytam palcami brzuch i ciągnę
mocno za tłuszcz, jaki się na nim zgromadził. Tak samo postępuję z udami. Po
chwili skórę mam zaczerwienioną i obolałą, a po twarzy spływają mi łzy. Jestem
odrażająca i beznadziejna. Chciałabym być taka jak kiedyś – chuda, a przede
wszystkim szczęśliwa.
W pokoju siedzi Cassie. Jak zwykle zajmuje
swój ulubiony fotel w kwiatki. Nie chciałam, żeby przychodziła. Próbowałam
wykręcić się bólem brzucha, ale przyjaciółka w ogóle mnie nie posłuchała. Nie
wiem, czy zrobiła to celowo, myśląc jedynie o własnych potrzebach, czy po
prostu mi nie uwierzyła. A przecież nawet nie kłamałam. Brzuch naprawdę
rozbolał mnie po całym niezdrowym jedzeniu, które pochłonęłam w zaledwie kilka
minut.
– Co jest? – pytam, używając tych samych
słów, które zazwyczaj wypowiada Cassie. Wiem, że brzmi to sztucznie, ale nie
mam zamiaru rozmyślać nad wiarygodnością. Skoro Cassie ma jakąś sprawę, to i
tak nie ustąpi. – Jakieś problemy z Tylerem?
Nie mam ochoty słuchać o przyszłym
chłopaku przyjaciółki i jej dylematach związanych z kolejnymi spacerami, ze
wszystkimi cudownymi rozmowami. Nie chcę słuchać narzekań, bezsensownych obaw.
Wiem, że będę odczuwała zazdrość i że zakiełkuje we mnie ochota, by krzyknąć:
„dziewczyno, uspokój się, dostałaś od życia tak wiele i nadal tego nie
doceniasz!”.
– Nie przyszłam tu, żeby rozmawiać o
Tylerze. To ja, nie ty, powinnam spytać co jest. Powiedz mi, Joslyn, co jest?
Co się dzieje?
– Nic – odpowiadam spokojnie, chociaż
wiem, że przyjaciółka i tak mi nie uwierzy.
– Jasne – parska. Brzmi to trochę niemiło,
ale wiem, że blondynka nie ma złych intencji. Po prostu nie lubi, gdy okłamuje
ją ktoś ważny.
– Boli mnie brzuch, to wszystko. Powinnam
wziąć coś przeciwbólowego, ale niczego nie mogłam znaleźć, a nie miałam siły
iść do apteki. Naprawdę. Pewnie się czymś zatrułam. Do jutra przejdzie.
Z każdym kolejnym wypowiedzianym przeze
mnie słowem, Cassie coraz bardziej mruży oczy, aż w końcu pozostają tylko
wąskie szparki. To nie jest dobry znak.
– Problem w tym, Joslyn, że za dobrze cię
znam.
Dziewczyna ma całkowitą rację. Cassie i
Renée są moimi przyjaciółkami, ale to blondynka jest tą, która lepiej zna moją
osobowość. Renée znacznie łatwiej byłoby oszukać. Może dlatego, że jest taka
impulsywna i chwilami przypomina małego, rozbrykanego kotka. Oczywiście to nic
złego, kocham wszystkie cechy przyjaciółki, ale prawda jest taka, że do
prowadzenia rozmów na poważne tematy bardziej nadaje się Cassie. Ta sama Cassie,
której chyba nigdy nie zdołałam okłamać.
– Nic mi nie jest – dodaję niezbyt
przekonująco. Blondynka uwierzyłaby mi tylko, gdybym miała naprawdę porządną
wymówkę, a w tej chwili nic nie przychodzi mi do głowy.
– Jezu, Joslyn, po prostu powiedz, co się
dzieje. Chyba nie sądzisz, że jestem ślepa. Nie zostawię cię samej z wielkim
problemem. Bo na pewno jest to wielki problem. Nigdy wcześniej nie byłaś taka
smutna. Nigdy. Musiało się stać coś strasznego. Będę siedzieć w twoim pokoju
tak długo, póki nie zaczniesz mówić i razem czegoś nie wymyślimy. Mogę tu
spędzić nawet kilka dni, opuścić wszystkie treningi, nawet mistrzostwa stanu.
Cały świat może się za to obrazić, ale nie zostawię cię w potrzebie, więc nie
kłam i powiedz, o co chodzi.
Wiem, że Cassie mówi śmiertelnie poważnie.
Jeśli jedynym sposobem na rozwiązanie mojego problemu miało by być
zrezygnowanie z udziału w mistrzostwach, dziewczyna nie zastanawiałaby się ani
chwili. Czuję, że mam łzy w oczach. Naprawdę nie rozumiem, czym zasłużyłam
sobie na znajomość z tak cudowną osobą.
– Czy to znowu przez Shane’a? – pyta po
chwili Cassie, a ja po raz kolejny jestem zaskoczona tym, jak dobrze mnie zna.
Kiwam lekko głową i spuszczam wzrok. Znów
wciskam w dłoni komórkę i bawię się przyciskiem odblokowującym. Chyba weszło mi
to w nawyk przez te kilka godzin.
– A dokładniej o co chodzi? – zadaje
kolejne pytanie. Jestem pod wrażeniem jej cierpliwości. Musi wyduszać ze mnie
każdą drobną informację, zadawać masę pytać, zanim cokolwiek jej odpowiem, a
jednak się nie poddaje.
– Po prostu ostatnio myślałam, że się
pogodziliśmy. To znaczy, on stanął przed salą i zapytał, czy jestem na niego
zła. Potem powiedział, że sądził, że za coś się gniewam. I że nie rozmawiał ze
mną, bo ja się do niego nie odzywałam. Myślałam, że to tylko jakieś głupie
nieporozumienie i że wszystko wróci do normy. Przecież on praktycznie mnie
przeprosił…
– Tak, widziałam, jak rozmawialiście. Ale
wszystko przeinaczasz. Mógł pomyśleć, że jesteś na niego zła, ale to nie było
powodem, dla którego cię unikał. Przecież to on zaczął, a ty próbowałaś
nawiązywać jakieś porozumienie. Definitywnie i na własne życzenie się od ciebie
odciął. I nie mów, że prawie cię przeprosił. Próbował tylko oczyścić samego
siebie z całej winy i w dodatku unikał poważnej rozmowy. Nie wiem, czy on
uważa, że jak się o czymś nie mówi, to problem po prostu znika. To bardzo
dziecinne. Na twoim miejscu, nakrzyczałabym na niego i wygarnęła, co myślę.
Tak, ale ja nie jestem tobą – wtrącam
cicho.
– Joslyn, to jasne, że jesteś inna. Po
prostu mogłaś mi wcześniej powiedzieć, jak to wszystko odebrałaś. Może wtedy
zdołałabym ci uświadomić, że się mylisz i że nie powinnaś się zbytnio łudzić.
Od tego są przyjaciółki.
Wiem, że powinnam ufać Cassie i mówić o
rzeczach dla mnie ważnych. Wiem też, że prawdopodobnie dziewczyna poczuła się
zawiedziona moim zachowaniem. Pewnie uważa, że nie mam do niej zaufania czy
wiary w możliwość pomocy. A ja najzwyczajniej w świecie nie chciałam obarczać
swoimi problemami innych. Do tej pory to ja wysłuchiwałam przyjaciółek i
starałam się im pomóc.
– No dobrze, ale co dalej? – pyta po
chwili. Nie okazuje po sobie urazy i żalu, tylko na pierwszym miejscu stawia
potrzebę wspierania mnie w trudnych chwilach.
– Rozmawialiśmy na chatcie. Dwie godziny.
I to on do mnie napisał. Myślałam, że wszystko się zmieniło, że będzie lepiej.
A teraz zaczął rozmawiać z Danielle, znowu jestem mniej ważna. I napisałam do
niego sms-a. Pięć godzin temu. Nie odpowiedział. Wszystko znów się psuje, a ja
nie wiem dlaczego.
Cassie spogląda na rękę, w której trzymam
telefon i dostrzegam błysk zrozumienia w jej oczach.
– Oddaj – wskazuje na moją komórkę. –
Oddaj mi i posłuchaj. – Z niechęcią podaję jej telefon. Mogę nie usłyszeć,
jeśli nadejdzie sms. – Od początku nie przepadałam za Shanem. Nie chodzi o to,
że był zwyczajny i niczym się nie wyróżniał. Ja też jestem zwyczajna i nie
uważam każdego mniej popularnego nastolatka za bezwartościowego. Po prostu ten
chłopak wywarł na mnie złe wrażenie. Nazwij to uprzedzeniem, intuicją, jak
chcesz, to bez znaczenia. Odłożyłam swoje przeczucia na bok, bo póki Shane
traktował cię dobrze, starał się na każdym kroku o twoją uwagę i twój uśmiech,
popierałam waszą znajomość. Ale potem zaczął się zachowywać dziwnie. Nagle
zauważył Danielle, ciągle z nią rozmawiał, a ty musiałaś na to wszystko
patrzeć. Może i jesteś wieczną optymistką, ale każdy ma swoje granice. Poza tym
co on w ogóle sobie wyobraża? Wiesz co myślę? Że chciał zdobyć twoją uwagę, bo
jesteś bardziej wartościowa niż on, ego mu wzrosło, kiedy zaczęliście rozmawiać
i zaczął mieć o sobie zbyt wysokie mniemanie. Jakby wszystkie dziewczyny
marzyły tylko o nim. I teraz bawi się wami dwiema: tobą i Danielle. Z Danielle
nie ma aż takiego problemu, bo ona ze swoim równie zawyżonym ego nigdy tak
bardzo się nie zaangażuje. Ona bawi się nim, on nią i tak naprawdę nigdy ze
sobą nie będą, bo tego nie chcą, nie zależy im na sobie.
– Ale…
– Nie ma ale, Joslyn. Posłuchaj mnie i
zapamiętaj. Shane Lorens jest egoistycznym idiotą. Chociaż, możesz mi wierzyć,
w tej chwili na usta cisną mi się bardziej trafne określenia. Sądzi, że jest
lepszy od ciebie i w dodatku zachowuje się jak dziecko. To jeszcze mały,
niedojrzały chłopiec. O wiele gorszy od połowy popularnych nastolatków, którzy
zmieniają dziewczyny co tydzień. One przynajmniej wiedzą, co je czeka. A taki
Shane wydaje się normalny, daje ci nadzieję, a potem zwodzi przez kolejne
tygodnie. Zasługujesz na kogoś o wiele lepszego.. Prawdopodobnie kiedy
zaczniesz go ignorować, znów będzie się starać, żeby samoocena mu nie spadła.
To jest błędne koło i jeśli dasz się w nie wciągnąć, on zrówna z ziemią twoje
poczucie wartości. I nie pisz do niego nigdy więcej, bo dasz mu satysfakcję,
rozumiesz?
Kiwam głową, nie chcąc mówić, że jest za
późno. Już czuję się bezwartościowa, gruba i zagubiona. A mimo, że słowa
przyjaciółki brzmią bardzo logicznie i dziewczyna chce dla mnie jak najlepiej,
trudno mi wierzyć w taką bezwzględność Shane’a. Może po prostu zdołał aż tak
mnie omamić, a może to Cassie się myli, ale nie jestem w stanie zmienić
własnych myśli.
– Nie broń go, Joslyn. Nie ma żadnych
argumentów na jego usprawiedliwienie – odzywa się blondynka, jakby czytała w
myślach. – Pamiętaj, jestem twoją przyjaciółką i doskonale cię znam – dodaje,
dostrzegając moje zdziwione spojrzenie.
A potem niespodziewanie mnie obejmuje,
jakby wyczuła, że jestem bliska płaczu. Odwzajemniam uścisk i siedzimy tak w
całkowitej ciszy. Nie ma w tym nic złego. To nie jest rodzaj niezręcznego
milczenia. Mimo, że jest mi bardzo źle, że najchętniej znów zjadłabym masę
słodyczy i myślała o tym, jaka jestem gruba i beznadziejna, cieszę się, że mam
tak cudowną przyjaciółkę.
– Dziękuję, Cassie – mówię po chwili. Mój
głos jest przepełniony bezgranicznym smutkiem.
Dziewczyna nic nie odpowiada. Nie musi.
Wystarczy, że ze mną jest.
Chciałabym, żeby rozmowa z Cassie była
jakimś punktem zwrotnym, chwilą, w której wreszcie poczuję, że mogę wrócić do
codzienności, do tego kim byłam kiedyś. Niestety zmieniło się tylko tyle, że
wszystkie złudzenia zniknęły. Jakbym nagle odzyskała wzrok i uzmysłowiła sobie,
że do tej pory błądziłam w ciemności. Wiem już, że nie powinnam mieć nić
wspólnego z Shanem, a jednocześnie bardzo pragnę znaleźć dla niego jakieś
usprawiedliwienie. Widocznie jestem masochistką.
Nie zaczęłam się nagle uśmiechać, nie
zgubiłam wszystkich tych zbędnych kilogramów, nie poczułam się na powrót szczęśliwa
i lubiana. Czuję do siebie nienawiść, bo przez jednego chłopaka tak wiele
uległo zmianom, pozwoliłam na to, aby jedna osoba kierowała całym moim światem.
Cassie wyszła z mojego pokoju kilka godzin
wcześniej. Zapewniłam ją, że wszystko już w porządku. Nie uwierzyła, ale
najwyraźniej uznała, że potrzebuję chwili samotności, aby zaakceptować obecny
stan rzeczy. W pewnych kwestiach nie można liczyć na czyjąś pomoc. Nie zawsze
da się uzyskać wsparcie, otrzymać magiczną receptę na szczęście. Trzeba znaleźć
wewnątrz siebie siłę, aby walczyć ze wszystkimi niepowodzeniami. Mam nadzieję,
że i gdzieś we mnie drzemie taka siła, bo jak na razie czuję się wypruta z
emocji i bardzo zmęczona.
Kiedy moja komórka nagle zaczyna wydawać z
siebie krótkie dźwięki, podrywam się niespokojnie. Dopiero po chwili dociera do
mnie, że to nie może być Shane. A nawet, gdyby to właśnie on do mnie dzwonił,
miałam się od niego uniezależnić. Podchodzę niepewnie do biurka, na którym leży
telefon i spoglądam na wyświetlacz. Dzwoni Miriam. Nie jestem pewna, czy mam
ochotę z kimkolwiek rozmawiać, ale mimo wszystko zatwierdzam połączenie.
– Hej, Joslyn – głos dziewczyny jak zwykle
jest niski i brzmiący. Alt idealnie pasuje do osobowości Miriam. Dzięki temu każde
zdanie wypowiadane przez nią brzmi jeszcze bardziej ignorancko. – Robisz coś
dzisiaj? Pewnie się uczysz…
– Właściwie to nie – spoglądam w stronę
książek leżących na biurku. Wiem, że powinnam odrobić lekcję, że przede mną
wiele nauki na następny dzień. Ale przecież już dawno przestałam przejmować się
szkołą. – A czemu pytasz?
– Chcesz iść na piwo ze mną i
dziewczynami? Wiem, że jesteś grzeczną dziewczynką i nie zamierzam cię do
niczego namawiać, ale możesz po prostu z nami posiedzieć. Wszystkie spotykamy
się u mnie.
Przez chwilę rozważam propozycję Miriam.
Rzeczywiście, nie ciągnie mnie do upijania się niesmacznym piwem czy śmierdzącą
wódką. Nie mam jednak nic przeciwko towarzystwu kilku osób. Oczywiście nie są
moimi przyjaciółkami, ale to nawet lepiej. Może dobrze będzie zapomnieć o
zmartwieniach i przebywać z osobami, które nie mają pojęcia o moich życiowych
tragediach. Przynajmniej mam pewność, że nie poruszą tego tematu.
– Jasne, mogę wpaść.
– To super – cieszy się Miriam. – W takim
razie przychodź jak najszybciej. Pa.
Krążę jeszcze chwilę po pokoju,
rozważając, czy napisać rodzicom jakąś kartkę. Dochodzę jednak do wniosku, że
to bez sensu. Pewnie i tak wrócę przed nimi. Zresztą i tak nie zauważyliby
mojej nieobecności. W chwili, gdy ta myśl pojawia się w mojej głowie, z bólem
uświadamiam sobie jej brutalną prawdziwość. Staram się nie zaprzątać umysłu
żadnymi problemami, dlatego pospiesznie wychodzę z domu i szybkim krokiem
ruszam przed siebie.
Na miejscu jestem po kilku minutach.
Miriam otwiera drzwi z lekkim uśmieszkiem na twarzy. Nie jest on przyjacielski,
ale jak zwykle kpiący. Chłopcy często myślą, że to po prostu zalotny uśmiech,
mający ich sprowokować do rozpoczęcia rozmowy. W pewnym sensie się z nimi
zgadzam. Miriam lubi rozmawiać. Ale z pewnością nie chodzi jej o flirty.
– Wchodź, dziewczyny są u mnie w pokoju.
Rzeczywiście, gdy docieram po pięknych
schodach na piętro, widzę, że w dużym pomieszczeniu siedzą Amy, Susan i Mary –
koleżanki Miriam, z którymi ostatnio paliłam papierosy. Macham im na powitanie,
a potem rozglądam się po pokoju, chociaż byłam w nim już niejeden raz.
Cały wystrój to skupisko sprzeczności.
Ściany są pomalowane w pionowe, czerwono-białe pasy i kojarzą się z namiotami
cyrkowymi. Pasują do ciemnobrązowej podłogi ze stylizowanych na stare desek.
Dostrzegam kilka plakatów nieprzyjaźnie wyglądających zespołów, zapewne
grających ciężką muzykę, a także duże, czarno-białe zdjęcie parku w antyramie.
Łóżko również jest drewniane i ma ciekawą narzutę ukazującą londyńską budkę
telefoniczną. Całości dopełniają oryginalne półki, szafa, która przypomina mi
nieco tę z „Narni”, a także drewniany stolik z nocną lampką. Biurko jest bardzo
wysokie, składa się z długiej i szerokiej deski przymocowanej do boku jednej z
półek, a dwie nogi stanowią metalowe rury, przez co ten mebel kojarzy się nieco
z wystrojem baru czy kawiarni. Dwie szare pufy i telewizor plazmowy wiszący na
ścianie, dziwnie, a jednak na swój sposób ciekawie, kontrastują z resztą
wystroju. Mój wzrok przykuwa także lustro w pięknej, złotej ramie. Miriam z
pewnością jest intrygującą osobą, chociaż, widząc, jak się ubiera i zachowuje,
nie pomyślałabym, że może być właścicielką takiego pokoju.
– Hej, Joslyn! – wita mnie entuzjastycznie
Amy, a dwie pozostałe dziewczyny kiwają głową.
Siadam na podłodze, bo obie pufy są już
zajęte. Dostrzegam przed sobą dziesięć piw i dwie półlitrowe wódki.
– Wzięłam dodatkowe butelki, jakbyś jednak
zmieniła zdanie – mówi Susan, wskazując na piwo. – Poza tym i tak nic się nie
zmarnuje.
Zdobywam się na niepewny uśmiech. Znam te
dziewczyny, rozmawiałam z nimi kilka razy, a jednak czuję, że nie pasuję do ich
świata. Nie jestem osobą, która w wolnych chwilach popija z przyjaciółkami
alkohol. Koleżanki Miriam najwyraźniej nie mają podobnych odczuć, bo niemal od
razu sięgają po butelki. Ku mojemu zdziwieniu, Amy otwiera piwo zębami. Po
chwili z jej ust wydobywa się przekleństwo.
– Jezu, przecięłam sobie dziąsło. Czy nikt
nie ma otwieracza?
– Ja mam – mówi Susan, wymachując małym
przedmiotem, który trzyma w ręku.
– Szkoda, że mówisz dopiero teraz – Amy
mruczy z irytacją. – Dobra, nieważne – pociąga długi łyk z butelki i krzywi
się, bo najwyraźniej alkohol podrażnia ranę.
Każda z dziewczyn powoli opróżnia swoją
butelkę. Ku mojemu zdziwieniu nie robią tego szybko. Rozmawiamy na wiele
tematów, a one raz na jakiś czas upijają małe łyki, jakby sączyły herbatę czy
kawę. Zawsze myślałam, że zbuntowane nastolatki pochłaniają piwa w pół minuty.
Kiedy obserwuje całe to towarzystwo, dociera do mnie, że Miriam jest inna, niż
mi się wydawało. Przy swoich przyjaciółkach pozostaje taka sama jak w chwilach,
gdy nie ma ich w pobliżu – to zwyczajna, nieco zbuntowana dziewczyna. Odnoszę
wrażenie, że jest najmniej wulgarna czy zdemoralizowana z całej tej grupy. Zaskakujące,
bo przecież to właśnie ona pełni rolę przywódcy.
Miałam nadzieję, że zapomnę o wszystkich
smutkach. Co prawda rozmawiam z dziewczynami, a jednak cały czas w głowie
przeżywam swoje własne małe tragedie. Czuję się, jakbym przywdziała maskę i
właściwie nie ma specjalnej różnicy pomiędzy moim samopoczuciem w tej chwili, a
w momentach gdy leżałam na łóżku. Miałam nadzieję, że dziewczyny zdołają jakoś
oderwać mnie od zmartwień. Nie sądziłam, że problemy jak posłuszne psy podążą
za mną.
– Co to za świństwo? – pyta Mary, krzywiąc
się po kolejnym łyku piwa.
– A co za różnica? – pyta Susan. – Piwa
nie pije się dla smaku.
W tym momencie w mojej głowie kiełkuje
myśl. W takim razie po co pije się piwo? Żeby zdobyć szacunek znajomych, żeby
wpasować się do towarzystwa? W niektórych sytuacjach pewnie tak. Ale czemu
jeszcze? Czemu niektórzy nieustannie sięgają po alkohol? Dlatego, że wtedy
człowiek nie potrafi trzeźwo myśleć. Czy w takim razie zmartwienia chociaż na chwilę
znikają?
– Mogę spróbować? – pytam cicho.
– Wow, Joslyn nie poznaję cię – mówi
Miriam z tym swoim lekkim, krzywym uśmiechem. – Jasne, w końcu dwa piwa są
twoje. Masz – rzuca w moją stronę otwieracz. – Lepiej nie robić tego zębami –
uśmiecha się porozumiewawczo.
Otwieram piwo i biorę jeden łyk. Czuję
gorzki smak, staram się nie krzywić, aby nie wyjść na słabą. Co to za różnica,
jaki jest smak jeśli to moja recepta na zmartwienia? Może i chwilowa, ale
przynajmniej będę miała moment wytchnienia. Pociągam kolejny łyk. A potem
jeszcze jeden.
– No nieźle, nasza Joslyn się rozkręca –
śmieje się Amy.
– Zeruj, Joslyn, zeruj – kibicuje mi
Susan, nieco zachrypniętym głosem.
Niewiele myśląc, przechylam butelkę i
opróżniam ją błyskawicznie. Dziewczyny zaczynają drzeć się w niebogłosy,
klaskać w ręce i skakać uradowane, jakbym właśnie dokonała czegoś
niesamowitego. Czuję się nieco rozluźniona, a moja głowa jest niepokojąco
lekka. Może i piłam piwo perę razy na imprezach, ale zawsze było to zaledwie
kilka łyków, gdy ktoś wciskał mi napój do ręki.
– Joslyn, właśnie przeszłaś uroczysty
chrzest – uśmiecha się Miriam. – To co, dziewczyny, proponuję wznieść toast za
nową członkinię naszego zdemoralizowanego towarzystwa.
Przyjaciółki podnoszą nieotwarte butelki
piwa i uśmiechają się do mnie.
– Czyń honory – dodaje Miriam, wskazując
na otwieracz, który trzymam w dłoni. – A potem, kiedy już to wypijemy,
zaszalejemy z wódką i zrobimy pyszne drinki. Uwierz, Joslyn, jako doświadczona
osoba mówię ci, że będą o wiele smaczniejsze od tego gorzkiego świństwa.
Uśmiecham się nieco niepewnie, chociaż
jestem zadowolona, z lekkiego szumu w głowie. W tym momencie rzeczywistość
wcale nie jest już taka realna. Pozostałe dziewczyny nie wyglądają, jakby piwo
jakkolwiek na nie wpłynęło, ale kompletnie mnie to nie obchodzi, w końcu jestem
nowicjuszką. Pewnym ruchem otwieram kolejne butelki, a dziewczyny śmieją się na
ten widok. Unoszę nieco wyżej kąciki ust. Może przyjście do Miriam rzeczywiście
było nienajgorszym pomysłem?
Krzyki wreszcie ustały. Przez ostatnią
godzinę zdzierałyśmy sobie gardła, usiłowałyśmy tańczyć, choć cały świat
wirował, a nogi się pod nami uginały. Robiłyśmy także dużo innych niekoniecznie
mądrych rzeczy. Miriam zbiła filiżankę z chińskiej porcelany, kiedy wpadła na
genialny pomysł, aby pokazać nam zastawę swojej mamy. Nie mam pojęcia, czemu do
głowy w ogóle przyszło jej coś takiego, jednak byłyśmy zachwycone. Śmiałyśmy
się głośno, patrząc na okruchy porcelany, a potem wróciłyśmy do pokoju
dziewczyny, chociaż ledwo stałyśmy na nogach. Nigdy wcześniej nie byłam pijana,
dlatego takiego doświadczenie jest dla mnie czymś zupełnie nowym.
Potem przyjaciółki Miriam były już bardzo
mocno pijane, bo w międzyczasie znalazły jeszcze butelkę wina. Jedna z nich,
chyba Mary, kolejne kilkadziesiąt minut spędziła w toalecie, głośno wymiotując.
Kiedy wróciła, Amy i Susan już zasnęły. Ja tymczasem poczułam, że nie jestem
już taka wesoła. Alkohol nagle spotęgował wszystkie złe przeżycia.
Chwytam w dłoń butelkę z resztką wódki i
siadam obok Miriam. Dziewczyna opiera się o ścianę, na wpół leżąc. Wysączam
ostatnie krople okropnego płynu i opieram głowę na ramieniu blondynki. Jest mi
niedobrze, mam nadzieję, że nie zwymiotuję, ale jednocześnie odnoszę wrażenie,
że to i tak bez znaczenia. Czuję, że zaraz się rozpłaczę, nie wytrzymam dłużej
z całą rozpaczą, jaka niesie ze sobą moje życie.
– Wiesz, Miriam, jestem nieszczęśliwa.
Strasznie nieszczęśliwa. Pamiętasz Shane’a? Pamiętasz, jak za mną chodził, jak
ciągle rozmawialiśmy? – mówię, chociaż niezbyt wyraźnie, bo język nieco mi się
plącze, a głos drży, zapowiadając płacz. – Uzależniłam się od niego. Nie wiem,
czy go kocham, czy w ogóle się w nim zakochałam. Wiem tylko, że bardzo mnie
rani. Nie mogę patrzeć, jak spędza czas z Danielle. To boli. Cassie mówi, że on
jest dzieckiem i że i tak nie będą razem, bo ta ruda krowa go nie chce, on jej
zresztą też. Ale to i tak boli, sama świadomość, że nigdy mu na mnie nie
zależało. Ale wiesz co? Wydaje mi się, że to wcale nie jest najgorsze. Shane
był tylko przyczyną, zapalnikiem. Dzięki niemu widzę, jaką byłam idiotką. Nie
jestem szczęśliwa i nigdy nie byłam. Nie lubię tej całej popularności, moi
rodzice chyba mnie nie kochają. W ogóle im na mnie nie zależy; ciągle tylko
krzyczą, w dodatku jestem brzydka, gruba i żaden chłopak na mnie nie spojrzy.
Wszystko się posypało. Cassie myśli, że to przez Shane’a, że to jedyny problem.
Nie mogę przyznać, że akurat on jest najmniej ważny. Cały świat jest bez sensu,
nienawidzę swojego życia. Ostatnio nie umiem się nawet uczyć, tak naprawdę tego
nie lubię i nigdy nie lubiłam. Ale widzisz, spędziłam tyle czasu nad książkami i
jestem tak wykuta ze wszystkiego, że nawet, będąc pijaną, umiem tworzyć
porządne zdania. To żałosne. Ostatnio zastanawiałam się nad życiowym celem. I
chyba nie mam żadnego. Po prostu tu jestem i cierpię. Miałaś rację, ostrzegając
mnie, że szczęście można przedawkować.
Nastaje cisza. Słyszę wolne oddechy
przyjaciółek Miriam, które już dawno zasnęły i czekam na reakcję ze strony
blondwłosej dziewczyny. Przecież nawet będąc pijaną, musi jakoś skomentować
moje słowa. Niech chociaż powie, żebym się zamknęła. Ważne, by się odezwała, a
nie ignorowała mnie w ciszy. Dopiero po chwili spoglądam na blondynkę i wtedy
zauważam, że zamknęła oczy. Śpi. Nic nie słyszała. Pierwszy raz w życiu
odważyłam się komuś zwierzyć. I już nigdy z pewnością tego nie zrobię. Szkoda
tylko, że kiedy zdołałam się przemóc, nie było nikogo, kto mógłby mnie
wysłuchać.
Znów opieram głowę na ramieniu Miriam, a z
oczu wypływają mi ciepłe, słone łzy. Kilka razy moim ciałem wstrząsa szloch, a
potem uspokajam się na tyle, by płakać w milczeniu. Nie chcę nikogo budzić. Nie
teraz. I tak nic bym już nie powiedziała, jedynie płakała jak żałosna idiotka.
Spędzam tak jeszcze długi czas. Może
godzinę, a może dwie. W końcu zmęczenie wygrywa i udaje mi się zasnąć.
~*~
Na początku przepraszam za zaległości na Waszych blogach. Czytam nowe
rozdziały, gdy tylko zostaną opublikowane, ale nie zawsze mam czas na
pozostawienie komentarza. Dzisiaj udało mi się nadrobić wszystkie zaległości,
także nie jest źle, chociaż napisałam pod postami mniej niż zwykle. Mam
nadzieję, że mi wybaczycie ;) . No właśnie - czas: ciągle go za mało. Myślałam,
że skoro ukończyłam pisanie KNJ, to z regularnym zamieszczaniem rozdziałów nie
będzie problemu, a jednak nie do końca tak się stało. Nie chcę wprowadzać
zbędnego zamieszania, także nowe posty będą się pojawiać tylko w soboty, ale
nie koniecznie co tydzień, raczej co dwa, w wyjątkowych sytuacjach nawet i co
trzy.
Rozdział jest świetny.
OdpowiedzUsuńŁadnie opisujesz wewnętrzne rozterki Joslyn.
Nie podoba mi się, że dziewczyna wpadła w złe towarzystwo. Stacza się, a to jej na dobre nie wyjdzie.
A oto błędy, które znalazłam:
ZAPIS DIALOGÓW (nie wszystkie, gdyż tego było sporo. Jeśli chcesz, mogę Ci dać kilka wskazówek, jeśli chcesz. Bytuję bowiem od długiego czasu na kilku forach literackich...):
* "– Hej, Joslyn ( . ) – g (G)łos dziewczyny jak"
* "– Dobra, nieważne ( . ) – p (P)ociąga długi łyk"
LITERÓWKI: * " – Rozmawialiśmy na chatcie"
*" – Nic mi nie jest – dodaj niezbyt"
Tyle. Nie mam siły by coś więcej szukać i wypisać. Mam nadzieję, ze nie zrazisz się moją krytyką.
Pozdrawiam, Immortalis.
http://siedem-kregow-piekiel.blogspot.com/
http://close-to-the-light.blogspot.com/
Oczywiście, że nie zraziłam się krytyką. Bardzo Ci dziękuję za wytknięcie błędów. Kompletnie ich nie zauważyłam, może dlatego, że czytałam ten rozdział kilka razy i już naprawdę miałam go dosyć. Jeśli chodzi o dialogi, masz rację. Rozdział powstał kilka miesięcy temu, a dopiero niedawno dokształciłam się jeśli chodzi o poprawne zapisywanie rozmów w opowiadaniach. Starałam się wykorzystać nową wiedzę i poprawić jak najwięcej, ale jak widać, nie do końca mi się to udało ;)
UsuńRozumiem. Jak mówiłam, jeśli chcesz, mam taki ciekawy poradnik. Sama się na nim uczyłam. :)
UsuńKompletnie mi się nie podoba to, co robi Joslyn. Przez pewien czas myślałam, że jeśli dziewczyna zacznie się buntować i zmieni swoje zachowanie, to przez to cała postać stanie się bardziej barwna, jednak szybko zmieniłam zdanie. Ona zmierza prosto na dno. Nie mam absolutnie nic przeciwko ludziom, którzy wypiją sobie od czasu do czasu lub palą, problem w tym, że Jo szuka w tym wszystkim ucieczki od swoich zmartwień, przez co zacznie sięgać po wszystko znacznie częściej. I czy tak naprawdę Shane jest tego wszystkiego warty? Swoją drogą... Co on, do cholery, wyprawia? Naprawdę miałam go kiedyś za dobrego, ciepłego chłopaka, tymczasem z dnia na dzień wychodzi na jaw jego wyrachowanie. Jak można tak bawić się czyimiś uczuciami? Szkoda, że pozornie silna Joslyn dała się tak łatwo pogrążyć. Zwłaszcza, że słowa Cassie nawet mnie wryły się głęboko w pamięć, ba, jestem przekonana na sto procent, że miała we wszystkim rację. A Jo? Zamknęła się w sobie. I jeśli jej przyjaciółki w porę tego nie dostrzegą, podejrzewam, że za jakiś czas może już być za późno... I właśnie tego boję się najbardziej.
OdpowiedzUsuńNie zmienia to faktu, że jak zwykle przyjemnie się czytało. Nie mogę się doczekać dalszych losów naszej Jo; mam nadzieję, że bohaterka jakoś wygrzebie się z tej depresji.
Pozdrawiam :*
Oho nasza bohaterka wpada w złe towarzystwo. Staram się zrozumieć jej postępowanie, ale nie do końca potrafię. A w każdym razie... Podoba mi się rozdział i czekam na następny .:)
OdpowiedzUsuńJoslyn robi głupstwa. Nawet chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, że podąża złą drogą. Myślałam, że może zbuntuje się, gdy przejrzy na oczy, a tymczasem ona po prostu stacza się na dno. Bo picie i palenie raz na jakiś czas jest w porządku, ale picie, żeby uciec przed problemami to głupota, która tylko pogarsza sprawę. Więc Jo popełnia zwyczajną głupotę, z której mam nadzieję, szybko wyciągnie wnioski i powróci do normalności. Jako-takiej normalności oczywiście, bo to pewne, że już nic nie będzie takie samo. Rozumiem Joslyn, bo to, że zorientowała się, że wszystko wygląda tak, jakby jej rodzice nic do niej nie czuli... Ale Shanem nie powinna się przejmować. Zdaję sobie sprawę, że łatwo powiedzieć, niemniej jednak popadanie w depresję przez takiego dupka, któremu chodzi tylko o zabawę ludzkimi uczuciami - lub kij wie o co mu chodzi - jest bez sensu.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Cassie jest przy Jo, bo powiedziała jej prawdę. Szkoda tylko, że Joslyn o tym wie i nie umie się zastosować do rady przyjaciółki. I szkoda, że nie umie jej się zwierzyć, a moment, w którym potrafiła powiedzieć komuś o swoich uczuciach został przez Miriam przespany... Mam nadzieję, że Cassie i Renee nie odpuszczą tak łatwo i w dalszym ciągu będą próbowały wydobyć z Jo jej wszystkie smutki, by móc je wyleczyć.
Pozdrawiam ;)
I wiedziałam, że ten Shane zrobi jej tylko pranie w mózgu, że znów ją zrani. Ach, te chłopaki, naprawdę są jak dzieci, bo nie zauważają tego, że dziewczyny są wrażliwsze. A przez to wszystko, Joslyn się stacza. Przystając na propozycje Miriam, teraz wszystkie smutki i żale zapija w alkoholu, i to w tak młodym wieku. A Cassie jest naprawdę nieziemska, można tylko Joslyn pozazdrościć takiej przyjaciółki. Jest niezwykła, dlatego Joslyn powinna mieć ją cały czas przy sobie, a schadzki z Miriam sobie darować. Lecz nie wiadomo, co tak wykombinowałaś dalej, pewnie nie będzie tak różowo.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie:**
Tak jak pisałam wcześniej, nasza Jo stacza się na samo dno. Szkoda mi tej biednej dziewczyny, która została ofiarą bezlitosnego chłopaka, który zniszczył jej życie i pokazał, że nigdy nie była szczęśliwa.
OdpowiedzUsuńNie dziwię się dziewczynie, sama wiem, jak to jest czuć tylko ból i smutek.
Żal mi tylko, że przez jednego debila, jej życie zmieniło się o 360 stopni. I to jak najbardziej w złą stronę.
To tyle. Przepraszam, że taki krótki, ale czytam już chyba 4 blog, a mam gorączkę ;)
Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział,
Reasy (wcześniej Nessie ;) )
Z rozdziału na rozdział coraz bardziej wkręcam się w Twoje opowiadanie. Jest ono nietuzinkowe, piękne, wyraża prawdziwe ludzkie emocje, opowiada historię, która mogła przydarzyć się każdemu z nas.
OdpowiedzUsuńSama nie wiem dlaczego, ale wzruszyła mnie ostatnia scena. Nasza główna bohaterka wreszcie się przed kimś otworzyła, a spotkała się z takim odrzuceniem. Co prawda Miriam nie miała wpływu na swoje zachowanie, była pijana w trupa, jednak to musiał być ogromny cios dla Josie.
Szkoda, że szuka ona teraz pociechy w alkoholu. To najgorsze, co może być. Lepiej już, jeśli obżera się słodyczami. W końcu używki przysporzą jej jeszcze większej ilości problemów, choć rzekomo miały pomóc.
Z pewnością byłoby dobrze, gdyby nasza główna bohaterka porozmawiała z Cassie. Przynajmniej ta dziewczyna da jej jakieś sensowne rady, nie to co Miriam.
Czy szczęście można przedawkować? Czy ja wiem? Chyba nie znalazł się ktoś, kto byłby szczęśliwy przez całe życie, dlatego wciąż będzie mu brakowało tego miłego uczucia.
Piękny rozdział, jak zwykle zresztą. Pozdrawiam:*
Oj, kochana, spadłam z krzesła! :)
OdpowiedzUsuńPiszesz rewelacyjnie, choć zdarzają się drobne błędy. Masz ciekawy i lekki styl. Czyta się przyjemnie.
Martwi mnie postać Joslyn. Dziewczyna wpadła w złe towarzystwo, a wszystko przez jednego durnia. Oby dziewczyna w końcu przejrzała na oczy.
Fabuła jest niezwykle wciągająca. Ma w sobie coś takiego, co zatrzymuje czytelnika na dłużej. I to jest niezwykłe.
Pozdrawiam, Aeri.
http://granice-iluzji.blogspot.com/
Bardzo fajne jest twoje opowiadanie. Joslyn zaczyna mnie wkurzać. Co kogo obchodzi małą fałdka na brzuchu? Ale fajnie że wreszcie się upiła.
OdpowiedzUsuńChłopak nie jest chamem, moim zdaniem po prostu Joslyn za dużo sobie wyobrażała.Pewnie ktoś po raz pierwszy się nią zainteresował. Tylko żeby się nie zaczęła ciąć bo to jest trochę obrzydliwe.
Joslyn za dużo sobie pozwala, moim zdaniem. Wpadła w nałogi i złe towarzystwo, które tylko ją podjudza do dalszych złych uczynków. Oby się wykaraskała z tego bagna, bo będzie z nią źle.
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony... Dziewczyna nie ma łatwo. Jej matka to bardzo dziwna kobieta. Jo chce odreagować, ale na miłość boską, nie w ten sposób. :(
Rozdział mi się podobał. Czytało się bardzo przyjemnie i czas szybko zleciał. :)
Pozdrawiam, Naive.
http://magic-of-elementals.blogspot.com/
Kiedy będzie następny rozdział???
OdpowiedzUsuńKiedy tylko znajdę chwilę czasu, żeby go wstawić. Na razie cieszę się świętami i odpoczywam, także rozdział XV ukaże się prawdopodobnie na początku kwietnia.
UsuńJa z reguły lubię główne bohaterki.
OdpowiedzUsuńTutaj Joslyn nie zyskała mojej sympatii swoim zachowaniem. jest rozwydrzona, rozpieszczona.Do tego obraca się w godnym pożałowania towarzystwie, które nie ma nic do roboty a jego jedyną rozrywką jest palenie i picie.Serio? I to wszystko z powodu JEDNEGO chłopaka?
Mam nadzieję, że Jo przejrzy na oczy i obudzi się nim będzie za późno. Potem może już nie będzie potrafiła uciec od nałogów. I może sobie jeszcze większych kłopotów przysporzyć.
Czytało się przyjemnie. Masz lekki styl, fabułą i akcja są wciągające, nic się nie wlecze i nie dłuży. Jak dla mnie - dobra robota. :)
Pozdrawiam, L.
http://the-lilithum.blogspot.com/
Jestem zaskoczona, że przez trzy lata nikt tutaj nie zajrzał i nie pozostawił komentarza. Przecież opowiadanie jest świetne, pomimo że jego główna bohaterka strasznie dziwna. Ja ciągle nie rozumiem jak można obwiniać tego chłopaka o jej stan, bo moim zdaniem jego rozmowy i nagłe ich przerwanie wcale nie były powodem do zaangażowania się. On jej niczego nie obiecywał, nie wyznawał miłości, nie spraszał na randki i nie zaciągał też do łóżka.
OdpowiedzUsuńBlondynę i jej towarzystwo lubię. Są przynajmniej młodzi i starają się tą młodość jakoś przeżyć. Może nie do końca dobrze i odpowiedzialnie, jeśli piją często to jest problem, ale jeśli od święta... sama chodziłam na domówki i nie wychylałam za kołnierz i miło wspominam tamte lata.
Pokoju i ja spodziewałam się innego, ale ten wystrój nawet przypadł mi do gustu.
Cassie to fajna dziewczyna, mądra i rezolutna, wiele zauważyła. Być może ma racje co do Shanea, choć czy ja wiem, czy to o to chodziło? A może o to, ale ja go zbyt demonizuje przez to, jak Jos się zachowuje? Zobaczymy.
OdpowiedzUsuńCo do Miriam i paczki, to ja lubię tę dziewczynę. Resztę nie wiem, bo niewiele o nich było, ale ją tak i żałuję, ze przysnęła na zwierzenia J, bo jestem bardzo ciekawa jej reakcji i wypowiedzi o Shanie.