sobota, 6 kwietnia 2013

# Koszmar na jawie: Rozdział 15. Za maską


              
Siła to zbyt mało, by utrzymać szczęście
~ Autor nieznany

Budzę się z potwornym bólem głowy. Jest tak, jakby czaszka miała zaraz mi eksplodować, jakby coś rozsadzało ją od wewnątrz. Wydaję z siebie cichy jęk i powoli siadam, chociaż nie mam na to najmniejszej ochoty. Dostrzegam, że zostałam sama na podłodze. Miriam gdzieś zniknęła. Jej przyjaciółki już wstały i teraz, głośno przeklinając, przeglądają się w lustrze.
Czuję się brudna. Makijaż mam rozmazany od łez i potu, włosy śmierdzą alkoholem i nie wiadomo czym jeszcze, ubranie jest pomięte i nieświeże. Pragnę jak najszybciej je z siebie ściągnąć, zamienić na coś czystego i pachnącego. To jednak niemożliwe, bo do domu Miriam nie przyniosłam nawet szczoteczki do zębów.
Dziewczyna wchodzi do pokoju i zdecydowanym ruchem pociąga za zasłony. Protestuję, gdy do moich oczu dociera światło dnia. Wywołuje niemal fizyczny ból, w głowie huczy mi coraz bardziej, a ja mam ochotę po prostu zakryć twarz kocem i znów położyć się na twardej podłodze.
– To właśnie mój dobry znajomy: kac – uśmiecha się Miriam, obserwując moją reakcję. – Nigdy nie jest przyjemny, ale po jakimś czasie da się choć trochę przyzwyczaić. Najlepiej weź prysznic i się przebierz. Możesz wybrać coś z moich ciuchów. Ręcznik leży w łazience.
Powoli podchodzę do pięknej szafy przypominającej mebel z dawnych filmów. W środku znajduję ubrania w ciemnych kolorach. Niektóre z nich są w typowym stylu zbuntowanej dziewczyny, inne wyglądają nieco wulgarnie. Długo nie potrafię zdecydować, co założyć. Najchętniej wzięłabym spodnie, ale kiedy spoglądam na rozmiar na metce, wiem, że nie uda mi się w żadne wcisnąć. Biorę więc koszulę w pionowe, czarno-białe paski i czarną spódniczkę. Miriam rzuca mi jeszcze cienkie rajstopy. Łapię je w locie i idę do łazienki.
Biorę szybki prysznic, tym bardziej, że nie wiem, która jest godzina. Prawdopodobnie powinnam już być w szkole. Nie mam pojęcia, kiedy zasnęłam, ale na pewno było to grubo po północy. Niemożliwe, bym wstała o siódmej bez budzika. Pewnie dochodzi już dziesiąta. Zakładam pospiesznie ubrania i wracam do pokoju. Na mój widok Miriam chwyta kosmetyczkę. Podobnie jak ja jej przyjaciółki ma mokre włosy, bo musiała zmyć z nich odór alkoholu.
– No dobrze. Teraz kolejne porady z cyklu „jak radzić sobie z kacem”. Zapamiętaj – kiedy wyglądasz okropnie, wszyscy widzą, że coś jest nie tak. Dlatego twoimi przyjaciółmi są tony korektora pod oczami i dobry podkład. Wystarczy jeszcze odrobina tuszu, żeby rzęsy wyglądały ładniej i już będziesz się prezentowała jak normalna dziewczyna.
Miriam zaczyna nakładać mi na twarz korektor i podkład, a kiedy spoglądam w lustro, z ulgą stwierdzam, że moje odbicie jest całkiem zwyczajne. Jakbym wstała po przespanej spokojnie nocy. Dzięki tuszowi do rzęs moje oczy wydają się nieco większe, co bardzo mnie cieszy, bo i tak mrużę je co chwilę, jakby to miało zapobiec bólowi głowy.
– Dziwię się, że wczoraj nie zwymiotowałaś. Tym bardziej, że jesteś nowicjuszką – mówi Amy, która również skończyła już maskować zmęczenie odrobiną makijażu.
– No wiesz, może coś przegapiłyśmy, przecież szybko odleciałyśmy – wtrąca Mary.
– Ale jak na początkującą było nieźle. Nawet nie upiła się aż tak szybko. I wcale nie odwalało jej bardziej niż nam – dodaje Susan. – Miriam, ty chyba poszłaś spać później. Przyznaj, czy Joslyn nie zrobiła niczego głupiego, kiedy my już wypadłyśmy z gry?
Spoglądam na Miriam, zastanawiając się, czy naprawdę zasnęła, czy tylko leżała z zamkniętymi oczami. Nie znam tej dziewczyny na tyle dobrze, żeby wiedzieć, jak zachowa się w rozmaitych sytuacjach. Jestem nieco zażenowana moim nagłym wybuchem emocji poprzedniej nocy, a jednocześnie wiem, że chociaż to niczego nie zmieniło, było mi potrzebne.
– Nie mam pojęcia. Padłam zaraz po was. Nie pamiętam zbyt wiele z tego, co robiłyśmy po powrocie na piętro. Wiem, że któraś poszła rzygać, a chwilę później już spałam – odpowiada dziewczyna, a ja czuję ulgę. Jednocześnie pojawia się też lekkie uczucie rozczarowania. Chyba podświadomie liczyłam, że ktoś wreszcie mnie wysłucha, pozna prawdę o moim koszmarnym samopoczuciu. – Ale może ty nam powiesz, Joslyn, czy robiłaś potem coś bardziej szalonego, niż twój taniec na stole w salonie…
Powracają mgliste wspomnienia mnie samej wyginającej się do melodii, której nikt nie słyszał. Jednocześnie piłam wino prosto z butelki, a potem spadłam na podłogę, głośno się śmiejąc. Wszystko to wydaje się jednak bardzo odległe, jakby wydarzyło się w drugim życiu albo kilka lat temu.
– No dobrze, w każdym razie i tak nasza Joslyn stała się trochę mniej niewinna. A teraz, drogie panie, zapraszam na śniadanie.
Ruszamy za Miriam do kuchni. Dziewczyny głośno się śmieją, zajmując miejsca przy stole, a ja milknę, gdy widzę kobietę krzątającą się po pomieszczeniu. Z pewnością jest to mama Miriam. Ma podobne kości policzkowe, ten sam odcień włosów. Ubrana jest elegancko, w marynarkę i wąską spódnicę, a także buty na dosyć wysokim obcasie. Zastanawiam się, czemu Miriam tak bardzo nienawidzi swojej rodzicielki. Pani Carver wygląda zwyczajnie, chociaż na nasz widok nieznacznie się krzywi.
– Znowu? – pyta z zadziwiającym spokojem, chociaż w jej głosie pobrzmiewa coś niepokojącego.
– Zaprosiłam koleżanki na noc. Chyba mi nie zabronisz? – Miriam od razu wrogo reaguje, jej oczy błyszczą.
– Przecież wiem, jak wyglądają te wasze nocowania.
– Ale o co ci chodzi? – dziewczyna udaje głupią. – No tak, mam trochę śmieci – stawia przy drzwiach worek na tyle głośno, że butelki po alkoholu zabrzęczały. – Aha, no i jeszcze to – spokojnie wyjmuje z kieszeni opakowanie po papierosach i wrzuca je do worka
Pani Carver nie wygląda na zszokowaną ani na specjalnie rozwścieczoną. Wydaje się, jakby takie sytuacje stanowiły dla niej codzienność. I może tak rzeczywiście jest. Cokolwiek kobieta zrobiła swojej córce, Miriam nienawidzi matki tak bardzo, że próbuje na wszelkie sposoby uprzykrzyć jej życie. Jestem ciekawa, czy gdyby nie te negatywne uczucia, dziewczyna piłaby i paliła równie często.
– Wyrzuć to po drodze do szkoły.
– Jasne, zrobiłabym to, ale dzisiaj nie zamierzam nigdzie wychodzić. A przynajmniej nie po to, żeby się uczyć – Miriam kopie worek, uśmiechając się bezczelnie, a jej koleżanki przypatrują się temu ze spokojem. Pewnie zdążyły już przywyknąć do podobnych scen. Dziewczyna nie jest zawstydzona tym, że wszystkie patrzymy na te spory z matką. Wręcz przeciwnie, chyba całkiem jej się to podoba.
– Czemu? Nie pozwolę ci znowu wagarować. To, co robisz, jest nienormalne.
– No tak, bo ty jesteś ekspertką od racjonalnego i poprawnego zachowania – parska dziewczyna. – Poza tym już pod dwunastej. Nie będę szła na jedną lekcję. Lepiej, jak usprawiedliwisz mi cały dzień.          
– Niczego nie usprawiedliwię. Masz chodzić do szkoły – kobieta  wpatruje się w swoją córkę ze skrzyżowanymi rękami.
– Jak chcesz, sama napiszę zwolnienie. A teraz chyba powinnaś iść do pracy, jak zwykle, prawda? – Kobieta bez słowa opuszcza pomieszczenie. – Tylko nie zapomnij wstąpić po drodze do butiku! – krzyczy złośliwie Miriam.
Nic nie rozumiem z tego zajścia, ale nie powinnam być wścibska. Miriam ocenia ludzi po pozorach, dzieli ich na popularnych wartych uwagi i pozostałych, z którymi nie ma sensu się zaznajamiać, ale dla swoich znajomych nigdy nie jest niemiła bez powodu. Czasami rzuca ironiczne uwagi, ale nie próbuje nikogo prowokować czy obrażać. Nie wierzę więc, że nienawiść do matki wzięła się znikąd. Musiał istnieć ku temu powód i to bardzo dobry.
– O Boże, ja też już nie mam po co iść do szkoły! – wykrzykuję, gdy to sobie uświadamiam. – Ale przecież nie chodzę na wagary…
– No cóż, witaj w prawdziwym świecie. Czasem każdy musi wrzucić na luz. Spokojnie, to tylko jeden dzień, nic się nie stało. Mogę podrobić ci usprawiedliwienie, będziesz udawała, że źle się czułaś.
Do tej pory nie przegapiłam ani jednego dnia nauki. Rodzice wymagali ode mnie perfekcji, a przecież stuprocentowa frekwencja również się do niej wliczała. Dlatego właśnie nie zostawałam w domu, nawet jeśli byłam chora. Teraz wszystko zaczęło się zmieniać. Odkąd uświadomiłam sobie, że moje życie wcale nie jest takie cudowne, złudzenia, postanowienia i dotychczasowe zachowanie nie mają sensu. Budowla, jaką było moje przekonanie o świecie, runęła jak domek z kart.
– No tak, ostatnio doświadczam nowych rzeczy – mówię cicho,  wspominając palenie papierosów, upicie się, płacz, chwile smutku, obżerania się słodyczami i pierwsze wagary.
– Powiem ci coś, Joslyn – uśmiecha się Miriam. – Doświadczanie nowych rzeczy czasem jest cholernie fajne. A teraz wyluzuj. Jeden dzień to nie koniec świata. Obejrzymy jakiś głupi program w telewizji, a potem wrócisz do domu, udając, że byłaś w szkole.
Kiwam głową i ruszam za dziewczynami w stronę salonu. Siadamy przed telewizorem i zmieniamy kanały, szukając czegoś, co mogłybyśmy obejrzeć. Jemy śniadanie, rozmawiamy o aktorkach na ekranie i w tym momencie uświadamiam sobie, że wagary nie są wcale takie złe. Przebywam z dala od Shane’a i masochistycznych myśli, a jednocześnie nie siedzę w pokoju, czując, że kolejne dni nie mają sensu. Może i nadal pozostaję smutna i zagubiona, ale przynajmniej na ułamki sekund zapominam o całym okrucieństwie świata i tylko obgaduję kolejne gwiazdy w telewizji.


– Nie podoba mi się to, że ostatnio spędzasz z nimi tak dużo czasu – mówi Cassie, wskazując na Miriam i jej koleżanki.
Wiem, że przyjaciółka nie jest zazdrosna. Wypowiada te słowa ze zwykłej troski. Jestem za to wdzięczna, a jednocześnie pragnę, by dziewczyna nie interesowała się moimi prywatnymi sprawami. I tak nikt nie może mi pomóc, mam teraz własne metody na tłumienie rozpaczy, których Cassie zdecydowanie by nie pochwaliła. Dziewczyna nie pije ze względu na treningi, ale także dlatego, że nie uważa alkoholu za coś dobrego. Tym bardziej, że wciąż nie osiągnęłyśmy pełnoletności. Jakiś czas temu ja również stroniłam od wszelkich używek. Kto by pomyślał, że grzeczna Joslyn ubiegłego dnia doświadczyła kaca.
– Spokojnie, nic mi nie jest – wzdycham.
– Przecież wczoraj byłaś na wagarach. Nigdy tego nie robiłaś…
– Jezu, Cass, cieszy mnie twoja troska, ale wystarczy, że mama ciągle mnie krytykuje. Naprawdę nie potrzebuję, żeby robił to ktoś jeszcze. Poza tym ty i Renée uciekałyście z lekcji nieraz.
– Tak, ale ty jesteś Joslyn Howard. Uczysz się codziennie, masz świetne oceny i nigdy nie robisz nic niewłaściwego – wtrąca moja czarnowłosa przyjaciółka.
Spoglądam na Renée i czuję, jak ogarnia mnie smutek. Tak, chciałabym być tą idealną dziewczyną, żyjącą w idealnym świecie. Chciałabym nadal pozostawać aż tak naiwna. Pewne rzeczy jednak przemijają. Nie mogę powiedzieć przyjaciółkom o słodyczach, które pochłaniam, o złym samopoczuciu. Przecież jestem pomocną dziewczyną, która nie zna zmartwień. Inni sądzą, że pozostaję pogodna przez całe życie. Może jeśli dostatecznie długo będę udawać, że jestem szczęśliwa, sama zacznę w to wierzyć?
– Słuchajcie, po prostu zaspałam. Doświadczyłam czegoś nowego, trochę zaszalałam. Cieszę się, że to zrobiłam, w końcu to zawsze jakieś nowe przeżycie.
– Nowe przeżycie? – powtarza po mnie Cassie. – Skoro kac jest dla ciebie nowym, świetnym przeżyciem, to niech ci będzie. – Dostrzega moje zdziwione spojrzenie. – Chyba nie sądzisz, że nie zauważyłam niczego, kiedy wczoraj do ciebie przyszłam. Joslyn, jeśli coś się dzieje, cokolwiek, wesz, że masz nas. Zawsze możesz na nas liczyć, postaramy się tobie pomóc, tylko błagam, nie próbuj być taka jak Miriam.
– Nie próbuję – protestuję gwałtownie. – Naprawdę wszystko jest w porządku. Z kilkoma rzeczami muszę się jeszcze pogodzić, ale nie jest źle. Po prostu zaznajomiłam się bliżej z niektórymi osobami, to tyle.
Ku mojemu zdziwieniu, zauważam, że Cassie mi uwierzyła. Może dlatego, że po części wyznałam prawdę. Ominęłam kwestię koszmarnego samopoczucia, ale resztę mówiłam szczerze. Nie wiem, czy powinnam się cieszyć, czy raczej żałować, że przyjaciółki nie powiedzą „Joslyn, nie kłam i mów, co ci chodzi po głowie”. Ale z drugiej strony i tak bym tego nie zrobiła. Nikt nie może mi pomóc.
– Oj, Joslyn, trochę się o ciebie martwimy – mówi Renée i mocno mnie przytula. Nieporadnie odwzajemniam uścisk. – Nie znam dobrze Miriam, ale wydaje mi się… dziwna. A jej przyjaciółki wyglądają, jakby miały skończyć w poprawczaku.
– Nie przesadzajmy, to całkiem zwyczajne dziewczyny – protestuję i uśmiecham się nieco szerzej.
Uśmiech oczywiście nie jest prawdziwy, ale Renée i Cassie niczego nie zauważają. A o Miriam i jej znajomych naprawdę myślę jak o normalnych nastolatkach. Imprezują, ale da się z nimi normalnie porozmawiać, czuję się dobrze w ich towarzystwie. No i zawsze rozmawiamy na mało istotne tematy. Cieszę się, że moje przyjaciółki są takie kochane, ale jednocześnie nie chcę ich zawieść, pokazać, że też jestem słaba i beznadziejna. Ciągłe wykręcanie się od odpowiedzi oraz kłamstwa jest jednak męczące i wywołuje wyrzuty sumienia.
– No dobrze, ale w takim razie opowiedz, co robiłyście u Miriam. Coś więcej oprócz picia? – pyta Cassie. Powstrzymuję się przed przewróceniem oczami.
– Jasne. Oglądałyśmy jakieś głupie programy, rozmawiałyśmy. Dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy o ludziach z naszej szkoły. Nie macie pojęcia, co wiedzą Miriam i jej koleżanki…
Oczy Renée błyszczą, Cassie również nie jest w stanie ukryć zainteresowania. Chyba każda dziewczyna lubi słuchać ciekawych plotek. Niektórzy mają naprawdę interesujące życie. Czuję zadowolenie, że zdołałam zmienić temat. Chociaż zadowolenie to chyba nie do końca właściwe słowo. Po postu odczuwam ulgę, że na chwilę odwróciłam uwagę przyjaciółek.
– No to może najpierw kilka plotek o Tylerze…
Lekko unoszę kąciki ust, gdy Cassie wydaje z siebie okrzyk zadowolenia.


Wiedziałam, że nie będzie łatwo, ale miałam jakąś nikłą nadzieję, że zdołam bez problemu zaakceptować odrzucenie i poczucie rozczarowania. Tymczasem kiedy tylko patrzę na Shane’a, mam ochotę płakać. Ale przecież to nic nowego, chłopak już od kilku tygodni doprowadza mnie do podobnego stanu.   
Posłuchałam rady Cassie i staram się udawać, że Shane Lorens nie istnieje albo, że w ogóle mnie nie obchodzi. Niestety to działanie przyniosło odwrotny efekt. Tak bardzo skupiam się na niepatrzeniu na chłopaka, że myślę o nim cały czas, pilnując, aby nie zerknąć w niepożądaną stronę choćby kątem oka, przez przypadek. A na innych lekcjach zastanawiam się, czy w ogóle zauważył jakąś zmianę. Tak jak teraz.
W mojej głowie kłębi się mnóstwo ponurych myśli i negatywnych emocji. Spoglądam na swój gruby brzuch, potem kieruję wzrok na zeszyt, w którym powinnam zapisać kolejne trygonometryczne zadania. Z przerażeniem zdaję sobie sprawę, że nie wiem, jak je rozwiązać. Oprócz szczęścia, potencjalnego chłopaka i wielu innych rzeczy, straciłam także mądrość. Teraz nie nadaję się do niczego.
Czuję łzy gromadzące się w kącikach oczu. Jeszcze chwila i wypłyną, a wtedy każdy bez problemu zauważy, jaka jestem słaba. A może wszyscy już doskonale o tym wiedzą. Jestem gruba, brzydka, więc czemu nie także głupia?
Shane’a nie ma ze mną w klasie, jest na jakiejś zupełnie innej lekcji. Cały czas myślę o tym, gdzie chłopak przebywa. Może to kolejny wspólny przedmiot z Danielle? Może teraz głośno się śmieją i nie dostrzegają otaczającego ich świata? Może właśnie teraz pomieszczenie wypełnia końskie rżenie wydobywające się z ust rudowłosej, może dziewczyna zarzuca właśnie swoimi kosmykami. Może…
– Joslyn, do tablicy.
Ręce zaczynają mi się trząść. W sercu czuje dziwne kłucie, a oddech przyspiesza. No tak, zazwyczaj wykonałabym polecenie nauczyciela bez najmniejszego choćby stresu. Przecież umiałam rozwiązywać wszystkie zadania, szczególnie, że jeszcze niedawno spędzałam mnóstwo wolnego czasu, ślęcząc nad trygonometrią – moją pięta achillesową.
Nauczycielka uśmiecha się przyjaźnie. Pewnie jest przekonana, że chwycę kredę w rękę i bez zastanowienia zapiszę kilka równań, które rozwiążą kolejny matematyczny problem. Powinnam nie popełnić żadnego błędu, usiąść po tym, jak kobieta pokiwa głową z zadowoleniem. Problem w tym, że nie jestem w stanie niczego wymyślić, nie rozumiem polecenia w podręczniku. Zniknęła zdolność logicznego myślenia.
– Nie umiem – mówię cicho, gdy po raz kolejny czytam polecenie, tym razem stojąc pod tablicą i czując na sobie kilkanaście spojrzeń.
– Joslyn, na pewno umiesz. Przecież jesteś taka mądra. Przeczytaj jeszcze raz polecenie, a wtedy bez problemu rozwiążesz zadanie.
Spoglądam ponownie na treść zapisaną małą czcionką. Poszczególne litery zaczynają zlewać się ze sobą, tworząc niemożliwe do odczytania wzory. To łzy tak zniekształciły obraz. Mrugam pospiesznie, żeby tylko się nie rozpłakać, nie okazać słabości. Jestem Joslyn Howard, wiecznie pogodna dziewczyna.
Mam ochotę powiedzieć nauczycielce, że się myli, że wcale nie jestem mądra, że ostatnio straciłam wszystko, na czym mogło mi zależeć, że teraz nie mam nic i czuję się niezwykle pusta i nieszczęśliwa. Pragnę usiąść pod ścianą, ukryć twarz w dłoniach i płakać, tak jak robię to każdego wieczoru w swoim pokoju. Ale wtedy plotki błyskawicznie obiegłyby szkołę. Nie powinno mnie to obchodzić, a jednak wiem, że wszyscy mają mnie za niepoprawną optymistkę. Gdybym zmieniła to powszechne przekonanie, każdy dostrzegłby, że nie jestem ładna, mądra czy ciekawa, ale bezwartościowa i nudna. Zostałabym sama, najwyżej Cassie i Renée nadal by się ze mną zadawały, ale nie zostałby nikt więcej. Bo przecież ludzie nie lubią żałosnych wyrzutków.
– Nie umiem – powtarzam cicho, starając panować nad drżeniem głosu. Wiem, że gdy stanie się niebezpiecznie wysoki, nie zdołam już pohamować płaczu.
– Ale to jest łatwe – wzdycha nauczycielka. Wiem, że ją zawiodłam, a jednak nic nie mogę na to poradzić. – I co ja mam z tobą zrobić? Dzisiaj rozwiązujecie zadania na ocenę…
– Po prostu źle się czuję… – nieporadnie tłumaczę.
– Dobrze, siadaj.
Wracam do ławki, jakbym szła na ścięcie. Spoglądam w stronę nauczycielki i zauważam, że nie zapisuje niczego w dzienniku. Odpuściła ze względu na to, że tak dobrze się uczę, a właściwie uczyłam. Inni pewnie też to dostrzegli, tę jawną niesprawiedliwość, specjalne przywileje tylko dla mnie. Jestem w stanie myśleć jedynie o tym, że teraz pewnie wszyscy mnie znienawidzą. To chyba jeszcze gorsze od dostanie złej oceny. Jestem głupia i beznadziejna, ale teraz w oczach innych wypadłam jeszcze gorzej.
A potem przypomina mi się Shane, Danielle, moi niezadowoleni rodzice, nadmiar ciała i wszystko to, co męczyło mnie przez ostatnie tygodnie. Czuję, jakbym spadała w przepaść, jakby grunt usunął mi się spod nóg.


Kiedy wkładam klucz do zamka, ze zdziwieniem zauważam, że nie da się go przekręcić. A więc ktoś jest w domu. Akurat wtedy, kiedy o wiele bardziej wolałabym być sama, wypłakać się i zdjąć maskę, którą przez ostatnie godziny nosiłam, udając, że wszystko jest cudowne.
Dostrzegam płaszcz taty na wieszaku, tym samym wieszaku, na który zawsze spoglądałam w nadziei  że choć chwilę spędzę z wiecznie zajętym ojcem. Szkoda tylko, że teraz najchętniej sprawiłabym, aby ubranie zniknęło wraz z właścicielem.
Wchodzę do kuchni, szurając nogami. Nawet nie mam ochoty ich podnosić. Straciłam siłę na robienie czegokolwiek. Mam zamiar jedynie zaparzyć herbatę, a potem uciec do pokoju i zamknąć się w nim na długi czas.
Przy stole dostrzegam tatę, który czyta gazetę. Mijam go, mając nadzieję, że tak jak zwykle nie będzie miał czasu ani tematów do wspólnych rozmów. Przecież praktycznie nic o mnie nie wie. Może prócz tego, że kiedy wciska mi kolejne banknoty do ręki i znika, ja głośno nie protestuję.
– Joslyn…      
– Tak, tato?
– Powiedz mi, co się z tobą stało? Wyglądasz jak zombie.
Przystaję niepewnie, z pustym kubkiem tkwiącym w ręce i spoglądam na ojca, nic nie rozumiejąc. Co to znaczy, że wyglądam jak zombie? I dlaczego mój własny rodzic mówi mi coś takiego?
– Masz okropne cienie pod oczami, jesteś blada i wiecznie niewyspana, twoje włosy już tak ładnie nie błyszczą – zaczyna tata, a ja czuję pewnego rodzaju ulgę. Ktoś wreszcie zaczął się mną interesować. – W dodatku przytyłaś. I ubierasz się tak jakoś… gorzej. Nie wiem, może powinnaś zacząć ćwiczyć i pójść na jakieś porządne zakupy. Mieszkamy w takiej porządnej dzielnicy, wiesz, że twoja matka w końcu zacznie się denerwować…
Nie wierzę własnym uszom. Tata właśnie powiedział, że jestem gruba i brzydka, a w dodatku mama będzie wstydziła się pokazać ze mną na ulicy. No pięknie, myślałam, że wreszcie ktoś dostrzegł moje złe samopoczucie i postanowił temu zaradzić, a tym czasem spotykam się z gorzkim rozczarowaniem i poczuciem, że nikogo nie obchodzę. Słowa wypowiedziane przez tatę zabrzmiały brutalnie, zaszczepiły w moim sercu myśl, że rodzice nie kochają mnie tak bardzo, jakbym chciała.
Nawet nie próbuję być uprzejma, znaleźć jakiejkolwiek wymówki. Po prostu zalewam herbatę wrzącą wodą i ruszam do pokoju, nie odezwawszy się ani słowem. Tata i tak już powrócił do czytania gazety, jakby nic się nie stało, jakby wcale nie zranił mnie okrutnie i mocno.
Siadam przy biurku i ponuro patrzę w okno. Powinnam się uczyć, bo narobiłam sobie zaległości. Mogę wykuć formułki, wzory i zasady z każdego przedmiotu, żeby później udawać osobę inteligentną. Nie mam jednak ochoty sięgnąć po podręczniki, które wręcz mnie odpychają. Po moich policzkach zaczynają płynąć łzy. Znów czuję wszechobecną rozpacz, a najgorsze jest to, że nie wiem, jak ją zwalczyć i czy kiedykolwiek będę w stanie to zrobić. Może już na zawsze pozostanę smutna i nie zdolna dostrzec sensu w kolejnych dniach.  
Widzę jakiś błysk na parapecie. To agrafka. Łapię ją w dwa palce i przez chwilę patrzę na przedmiot w milczeniu. Zaczynam bawić się zamknięciem. Mały ostry koniec na zmianę odskakuje i znów się chowa. W pewnym momencie przypadkowo wbijam agrafkę w palec. Krzywię się, czując ukłucie. Mała kropelka krwi spływa dokładnie tak jak słone łzy na moich policzkach.
Wbijam koniec po zewnętrznej stronie dłoni. Przejeżdżam nim lekko, rozcinam skórę i krew zaczyna płynąć. W ten sposób tworzę kolejne podłużne szramy. Wyglądają, jakby podrapał mnie kot. Bardzo agresywny kot. Wpatruję się w te wszystkie skaleczenia w nadziei, że ból w pewien sposób mnie uspokoją.
Zamiast zadawać sobie rany za pomocą żyletki, pozwalać, by składała na nadgarstkach ostre pocałunki, tnę dłoń i to w dodatku agrafką.
Jestem żałosna.
Po jakimś czasie chwytam butelkę wody utlenionej. Wylewam ją na świeże szramy, aby znów coś poczuć. Krzywię się i płaczę jeszcze rozpaczliwiej, gdy ból atakuje z siłą większą, niż mogłabym przypuszczać. Łzy kapią na parapet, mieszając się z pojedynczymi kropelkami powoli już zasychającej krwi. Jestem żałosna, naprawdę żałosna, a w dodatku smutna, niekochana i samotna.
Widocznie po prostu tak miało być.  


9 komentarzy:

  1. Rozumiem że ojciec chciał jej pomóc ale jednak powiedzenie córce że jest gruba jest wredne. A Joslyn postąpiła kretyńsko z tą agrafką. No co jej to ma niby pomóc? I co z tego że trochę przytyła no co? Takie życie. Gdy żyjesz w mydlanej bańce to nie dziw się że spadasz po jej przekłuciu.
    (adelstan-howard)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wybacz mi, że tak późno komentuje, lecz w weekend miałam zajęcia od rana do wieczora, i tak od poniedziałku powoli nadrabiam zaległości.

    Nie wiem, czemu jesteś niezadowolona, mnie tam rozdział się podobał i uważam, że nie wyszłaś sprawy, jak zwykle umiesz przedstawić uczucia targające główną bohaterkę.
    Joslyn powoli stacza się na dno i to przez kogo... przez chłopaka, a to jest najgorsze, co może być. Towarzystwo Miriam i jej koleżanek zmieniły ją diametralnie, ale widać, że dziewczyny, Joslyn i Miriam, mają podobne problemy i wiele je łączy, dlatego nie dziwię się, że potoczyło się tak a nie inaczej. Pewnie Cassie i Renee tego nie rozumieją, bo jednak nie przeżywają to co ona, ale trochę to nie w porządku ze strony Joslyn, że nie mówi im wszystkiego, przecież się martwią o nią.
    Sądzę, że ojciec dziewczyny nie chciał jej obrazić. Joslyn zbyt głęboko wzięła jego słowa do serca. A końcowa scena mnie przeraziła, jak tak agrafką przejechała dłoń, oby nie zrobiła sobie później czegoś gorszego.

    Pozdrawiam:*

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiedziałam, że Jo ma pochrzanionych rodziców, ale powiedzenie córce: "ju ar fat" to cios poniżej pasa, panie tato...
    Nie zdecydowanie nie powinien mówić Jo, ze jest gruba. Teraz dziewczyna znów zaczęła wariować zjakąś agrafka i zaczeła znów zachowywać się kretyńsko. Mam wrażenie, że Joslyn się nigdy nie ogarnie...

    Nie wiem też, dlaczego żywisz jakiekolwiek obiekcje co do rozdziału. Mnie on się podobał. Był ciekawy i w ogóle. :)
    Czytało się przyjemnie.

    Pozdrawiam, L.N.
    http://irim-story.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. No cóż, wiem, że Joslyn ma rodziców, którzy - no cóż, po prostu mają ją gdzieś, ale Jo nie powinna przejąć się słowami taty, który nie wydarł się na nią "TY GRUBASIE, SCHUDNIJ, BO WYGLĄDASZ JAK ŚWINIA", tylko zwrócił jej uwagę, że przytyła. Powinna potraktować to raczej jako motywację ;)
    Poza tym ja rozumiem, że nastolatki mają problemy, ale... Joslyn, przestań, po prostu przestań. Przecież sam fakt, że załamuje się z powodu chłopaka, który rozmawiał z nią przez jakiś czas, potem przestał i znowu, i jeszcze raz, to nie jest zbyt dobry powód do zamartwiania się. Ale co mnie najbardziej irytuje w Jo?
    "Jestem taka samotna, nikt mnie nie rozumie..." - no może gdyby opowiedziała łaskawie przyjaciółkom co się z nią dzieje, to wtedy po prostu byłoby jej lepiej. Rozpijanie się, palenie papierosów i cięcie się agrafką to nie jest okej.
    No i jeszcze jedna rzecz "O rany, taka gruba jestem. Hm, pocieszę się słodyczami" - jest gruba? To niech idzie pobiegać, poskakać na skakance, cokolwiek! Sama mam problem z wagą i jestem na wiecznej diecie, zdarza mi się narzekać, ale robię COKOLWIEK żeby to zmienić. Moim zdaniem Joslyn powinna olać Shane'a, pójść pobiegać, pogadać szczerze z przyjaciółkami i wreszcie wrócić do normalności, a nie siedzieć w pokoju i mówić "O jaka to jestem beznadziejna, samotna i mam tyle problemów. Zrobić coś z tym? Po co?!"

    Pozdrawiam, Soul Dreamer.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jak widać Joslyn coraz bardziej się stacza. Żal mi jej, bo zatacza błędne koło. Jest gruba, je słodycze, jest jeszcze grubsza. Do tego doszedł alkohol, papierosy i okaleczanie się. Dziewczynie przez całe życie wydawało się, że jest idealna i kiedy na wierzch wyszła cała prawda, ona nie potrafi się z tym pogodzić. Rodzice i otoczenia kreowało ją na kogoś takiego, wmawiano jej, że musi być perfekcyjna, inaczej nikt nie będzie chciał się z nią zadawać. Prędzej czy później musiał nadejść moment zderzenia z rzeczywistością.
    Nowe przyjaciółki Josie nie są dla niej odpowiednim towarzystwem. Nasza główna bohaterka powinna zrozumieć, że jeśli wyżali się Cassie czy Renee, one od niej nie odejdą i zrozumieją, że przeżywa ona trudne chwile i trzeba ją wesprzeć.
    Ojciec zapewne chciał pomóc, lecz wyszło odwrotnie. Może powinien zapytać "Co się dzieje? Dlaczego jesteś taka smutna?". Niestety...
    Rozdział mi się bardzo podobał. Naprawdę. Przepraszam, że komentuję dopiero teraz, ale przez egzaminy mam urwanie głowy. Pozdrawiam :**

    OdpowiedzUsuń
  6. Na początku chciałam Cię bardzo przeprosić, że komentuje dopiero teraz.
    Byłam w szpitalu, a, jak się możesz domyślić, internet był gorszy niż w telefonie, więc.

    Co do rozdziału jest strasznie smutny, przepełniony negatywnymi emocjami.
    Żal mi Joslyn, ale powinna wziąć się w garść.
    Wiem, jak to jest czuć się niedowartościowaną, niekochaną i opuszczoną, ale nie piję, nie palę i nie tnę się agrafką !
    Naprawdę mam przeczucie, że Joslyn nigdy się nie ogarnie i w końcu doprowadzi tym do uszczerbku na swoim zdrowiu. Nie chcę wiedzieć, co jeszcze zrobi by nie czuć smutku...
    Denerwuje mnie jej podejście, ale całkowicie to rozumiem.
    W każdym, nawet największym optymiście świata w końcu coś pęka i człowiek się załamuje.
    Ale nie można się tak zachowywać! To jest typowy przykład depresji, ot co!
    Rozumiem sytuację Jo, ale całkowicie nie popieram jej wyborów.
    No nic, to by było na tyle z mojej strony.

    Pozdrawiam,
    Reasy

    OdpowiedzUsuń
  7. Szczerze powiedziawszy Joslyn działa mi na nerwy coraz bardziej. Być może jej nie rozumiem... W każdym razie według mnie stanowczo przesadza, tak bardzo przejmując się Shanem. W końcu tylko rozmawiali ze sobą w szkole - Lorens zachował się chamsko, to fakt, ale nie byli parą, poza lekcjami nie mieli ze sobą kontaktu, tymczasem Jo trochę zachowuje się tak, jakby przyłapała chłopaka z inną dziewczyną w łóżku. To straszne, że coś takiego pociągnęło za sobą inne problemy. Denerwuje mnie jeszcze to, iż Joslyn ma przy boku dwie wspaniałe przyjaciółki, podczas gdy wiele osób w podobnej sytuacji nie ma się komu wygadać. Renee i Cassie to fantastyczne dziewczyny i na pewno okazałyby się dużym wsparciem... gdyby tylko wiedziały, co takiego się dzieje.
    Mimo wszystko lubię wątek z Miriam, bo przy niej i jej koleżankach Jo staje się żywsza, bardziej barwna. Owszem, stacza się, ale w sumie takie działanie bardzo często jest skutkiem załamania nerwowego. Strasznie mnie ciekawi, co takiego wydarzyło się kiedyś między Miriam a jej matką, skoro teraz istnieje tak ogromna przepaść między nimi. Dziewczyna wyraźnie nienawidzi swojej rodzicielki. O tak, ta zagadka jest naprawdę warta wyjaśnienia ;)
    No cóż, w rozdziale zbyt wiele się nie dzieje, ale czytało się go bardzo przyjemnie. Czekam na ciąg dalszy ;*

    OdpowiedzUsuń
  8. A więc księżniczka nie wzięła ubrań i szczoteczki... straszne (ironia).
    Gdzieś czytałam, że lepiej jest się upić raz na jakiś czas niż pijać regularnie nawet po troszeczku. Alkohol taki regularnie spożywany, nawet nie do upojenia, a zwyczajnie pity wspomaga depresję. Wprowadza ludzi w taki stan ciągłego ospania i zobojętnienia lub zbytniej nerwowości. Nie wiem na ile ta teoria jest prawdziwa, ale mój mąż, jak i kilku znajomych byli potwierdzeniem tej reguły.
    "moją pięta" - piętą
    "gorsze od dostanie złej oceny" - dostania
    Ojciec mnie po całości dobił, a wcześniej matka blondyny załamała. Szczerze, gdyby moje dziecko zachowywało się tak jak Miriam to chyba by mnie nerwy poniosły i bym strzeliła takiej gówniarze w twarz. Zastanawiam się jednak czy zachowanie małolaty wynika z czegoś co matka zrobiła, czy to kolejny rozpuszczony pustak, któremu się wydaje, że wszystko może mieć. Bo J wydaje się, że miała S, tylko dlatego, że trochę z nią pogadał od czasu do czasu.

    OdpowiedzUsuń
  9. Tak teraz pomyślałam, że aż dziwne, że szkoła nie reaguje na zmianę zachowania tak pilnej uczennicy. Ja wiem, że to zależy od placówki, bo w jednej oleją, w drugiej oleją i jeszcze zgnębią, a w trzeciej dopiero jakoś na to spojrzą, ale tutaj nauczyciele wydają się być bardzo przyjaźnie nastawieni, więc w sumie, dlaczego?
    Ojciec dopieprzył strasznie i ja bym chyba walnęła tym kubkiem, jak nie w niego to o ziemie i wyszła.

    OdpowiedzUsuń