Siła to zbyt mało, by utrzymać szczęście
~ Autor nieznany
Budzę
się z potwornym bólem głowy. Jest tak, jakby czaszka miała zaraz mi
eksplodować, jakby coś rozsadzało ją od wewnątrz. Wydaję z siebie cichy jęk i
powoli siadam, chociaż nie mam na to najmniejszej ochoty. Dostrzegam, że
zostałam sama na podłodze. Miriam gdzieś zniknęła. Jej przyjaciółki już wstały
i teraz, głośno przeklinając, przeglądają się w lustrze.
Czuję
się brudna. Makijaż mam rozmazany od łez i potu, włosy śmierdzą alkoholem i nie
wiadomo czym jeszcze, ubranie jest pomięte i nieświeże. Pragnę jak najszybciej
je z siebie ściągnąć, zamienić na coś czystego i pachnącego. To jednak
niemożliwe, bo do domu Miriam nie przyniosłam nawet szczoteczki do zębów.
Dziewczyna
wchodzi do pokoju i zdecydowanym ruchem pociąga za zasłony. Protestuję, gdy do
moich oczu dociera światło dnia. Wywołuje niemal fizyczny ból, w głowie huczy
mi coraz bardziej, a ja mam ochotę po prostu zakryć twarz kocem i znów położyć
się na twardej podłodze.
–
To właśnie mój dobry znajomy: kac – uśmiecha się Miriam, obserwując moją
reakcję. – Nigdy nie jest przyjemny, ale po jakimś czasie da się choć trochę
przyzwyczaić. Najlepiej weź prysznic i się przebierz. Możesz wybrać coś z moich
ciuchów. Ręcznik leży w łazience.
Powoli
podchodzę do pięknej szafy przypominającej mebel z dawnych filmów. W środku
znajduję ubrania w ciemnych kolorach. Niektóre z nich są w typowym stylu
zbuntowanej dziewczyny, inne wyglądają nieco wulgarnie. Długo nie potrafię
zdecydować, co założyć. Najchętniej wzięłabym spodnie, ale kiedy spoglądam na
rozmiar na metce, wiem, że nie uda mi się w żadne wcisnąć. Biorę więc koszulę w
pionowe, czarno-białe paski i czarną spódniczkę. Miriam rzuca mi jeszcze
cienkie rajstopy. Łapię je w locie i idę do łazienki.
Biorę
szybki prysznic, tym bardziej, że nie wiem, która jest godzina. Prawdopodobnie
powinnam już być w szkole. Nie mam pojęcia, kiedy zasnęłam, ale na pewno było
to grubo po północy. Niemożliwe, bym wstała o siódmej bez budzika. Pewnie
dochodzi już dziesiąta. Zakładam pospiesznie ubrania i wracam do pokoju. Na mój
widok Miriam chwyta kosmetyczkę. Podobnie jak ja jej przyjaciółki ma mokre
włosy, bo musiała zmyć z nich odór alkoholu.
–
No dobrze. Teraz kolejne porady z cyklu „jak radzić sobie z kacem”. Zapamiętaj
– kiedy wyglądasz okropnie, wszyscy widzą, że coś jest nie tak. Dlatego twoimi
przyjaciółmi są tony korektora pod oczami i dobry podkład. Wystarczy jeszcze
odrobina tuszu, żeby rzęsy wyglądały ładniej i już będziesz się prezentowała
jak normalna dziewczyna.
Miriam
zaczyna nakładać mi na twarz korektor i podkład, a kiedy spoglądam w lustro, z
ulgą stwierdzam, że moje odbicie jest całkiem zwyczajne. Jakbym wstała po
przespanej spokojnie nocy. Dzięki tuszowi do rzęs moje oczy wydają się nieco
większe, co bardzo mnie cieszy, bo i tak mrużę je co chwilę, jakby to miało
zapobiec bólowi głowy.
–
Dziwię się, że wczoraj nie zwymiotowałaś. Tym bardziej, że jesteś nowicjuszką –
mówi Amy, która również skończyła już maskować zmęczenie odrobiną makijażu.
–
No wiesz, może coś przegapiłyśmy, przecież szybko odleciałyśmy – wtrąca Mary.
–
Ale jak na początkującą było nieźle. Nawet nie upiła się aż tak szybko. I wcale
nie odwalało jej bardziej niż nam – dodaje Susan. – Miriam, ty chyba poszłaś
spać później. Przyznaj, czy Joslyn nie zrobiła niczego głupiego, kiedy my już
wypadłyśmy z gry?
Spoglądam
na Miriam, zastanawiając się, czy naprawdę zasnęła, czy tylko leżała z
zamkniętymi oczami. Nie znam tej dziewczyny na tyle dobrze, żeby wiedzieć, jak
zachowa się w rozmaitych sytuacjach. Jestem nieco zażenowana moim nagłym
wybuchem emocji poprzedniej nocy, a jednocześnie wiem, że chociaż to niczego
nie zmieniło, było mi potrzebne.
–
Nie mam pojęcia. Padłam zaraz po was. Nie pamiętam zbyt wiele z tego, co
robiłyśmy po powrocie na piętro. Wiem, że któraś poszła rzygać, a chwilę
później już spałam – odpowiada dziewczyna, a ja czuję ulgę. Jednocześnie
pojawia się też lekkie uczucie rozczarowania. Chyba podświadomie liczyłam, że
ktoś wreszcie mnie wysłucha, pozna prawdę o moim koszmarnym samopoczuciu. – Ale
może ty nam powiesz, Joslyn, czy robiłaś potem coś bardziej szalonego, niż twój
taniec na stole w salonie…
Powracają
mgliste wspomnienia mnie samej wyginającej się do melodii, której nikt nie
słyszał. Jednocześnie piłam wino prosto z butelki, a potem spadłam na podłogę,
głośno się śmiejąc. Wszystko to wydaje się jednak bardzo odległe, jakby
wydarzyło się w drugim życiu albo kilka lat temu.
–
No dobrze, w każdym razie i tak nasza Joslyn stała się trochę mniej niewinna. A
teraz, drogie panie, zapraszam na śniadanie.
Ruszamy
za Miriam do kuchni. Dziewczyny głośno się śmieją, zajmując miejsca przy stole,
a ja milknę, gdy widzę kobietę krzątającą się po pomieszczeniu. Z pewnością
jest to mama Miriam. Ma podobne kości policzkowe, ten sam odcień włosów. Ubrana
jest elegancko, w marynarkę i wąską spódnicę, a także buty na dosyć wysokim
obcasie. Zastanawiam się, czemu Miriam tak bardzo nienawidzi swojej
rodzicielki. Pani Carver wygląda zwyczajnie, chociaż na nasz widok nieznacznie
się krzywi.
–
Znowu? – pyta z zadziwiającym spokojem, chociaż w jej głosie pobrzmiewa coś
niepokojącego.
–
Zaprosiłam koleżanki na noc. Chyba mi nie zabronisz? – Miriam od razu wrogo
reaguje, jej oczy błyszczą.
–
Przecież wiem, jak wyglądają te wasze nocowania.
–
Ale o co ci chodzi? – dziewczyna udaje głupią. – No tak, mam trochę śmieci –
stawia przy drzwiach worek na tyle głośno, że butelki po alkoholu zabrzęczały.
– Aha, no i jeszcze to – spokojnie wyjmuje z kieszeni opakowanie po papierosach
i wrzuca je do worka
Pani
Carver nie wygląda na zszokowaną ani na specjalnie rozwścieczoną. Wydaje się,
jakby takie sytuacje stanowiły dla niej codzienność. I może tak rzeczywiście
jest. Cokolwiek kobieta zrobiła swojej córce, Miriam nienawidzi matki tak
bardzo, że próbuje na wszelkie sposoby uprzykrzyć jej życie. Jestem ciekawa,
czy gdyby nie te negatywne uczucia, dziewczyna piłaby i paliła równie często.
–
Wyrzuć to po drodze do szkoły.
–
Jasne, zrobiłabym to, ale dzisiaj nie zamierzam nigdzie wychodzić. A
przynajmniej nie po to, żeby się uczyć – Miriam kopie worek, uśmiechając się
bezczelnie, a jej koleżanki przypatrują się temu ze spokojem. Pewnie zdążyły
już przywyknąć do podobnych scen. Dziewczyna nie jest zawstydzona tym, że
wszystkie patrzymy na te spory z matką. Wręcz przeciwnie, chyba całkiem jej się
to podoba.
–
Czemu? Nie pozwolę ci znowu wagarować. To, co robisz, jest nienormalne.
–
No tak, bo ty jesteś ekspertką od racjonalnego i poprawnego zachowania – parska
dziewczyna. – Poza tym już pod dwunastej. Nie będę szła na jedną lekcję.
Lepiej, jak usprawiedliwisz mi cały
dzień.
–
Niczego nie usprawiedliwię. Masz chodzić do szkoły – kobieta wpatruje się
w swoją córkę ze skrzyżowanymi rękami.
–
Jak chcesz, sama napiszę zwolnienie. A teraz chyba powinnaś iść do pracy, jak
zwykle, prawda? – Kobieta bez słowa opuszcza pomieszczenie. – Tylko nie
zapomnij wstąpić po drodze do butiku! – krzyczy złośliwie Miriam.
Nic
nie rozumiem z tego zajścia, ale nie powinnam być wścibska. Miriam ocenia ludzi
po pozorach, dzieli ich na popularnych wartych uwagi i pozostałych, z którymi
nie ma sensu się zaznajamiać, ale dla swoich znajomych nigdy nie jest niemiła
bez powodu. Czasami rzuca ironiczne uwagi, ale nie próbuje nikogo prowokować
czy obrażać. Nie wierzę więc, że nienawiść do matki wzięła się znikąd. Musiał
istnieć ku temu powód i to bardzo dobry.
– O
Boże, ja też już nie mam po co iść do szkoły! – wykrzykuję, gdy to sobie
uświadamiam. – Ale przecież nie chodzę na wagary…
–
No cóż, witaj w prawdziwym świecie. Czasem każdy musi wrzucić na luz.
Spokojnie, to tylko jeden dzień, nic się nie stało. Mogę podrobić ci
usprawiedliwienie, będziesz udawała, że źle się czułaś.
Do
tej pory nie przegapiłam ani jednego dnia nauki. Rodzice wymagali ode mnie
perfekcji, a przecież stuprocentowa frekwencja również się do niej wliczała.
Dlatego właśnie nie zostawałam w domu, nawet jeśli byłam chora. Teraz wszystko
zaczęło się zmieniać. Odkąd uświadomiłam sobie, że moje życie wcale nie jest
takie cudowne, złudzenia, postanowienia i dotychczasowe zachowanie nie mają
sensu. Budowla, jaką było moje przekonanie o świecie, runęła jak domek z kart.
–
No tak, ostatnio doświadczam nowych rzeczy – mówię cicho, wspominając
palenie papierosów, upicie się, płacz, chwile smutku, obżerania się słodyczami
i pierwsze wagary.
–
Powiem ci coś, Joslyn – uśmiecha się Miriam. – Doświadczanie nowych rzeczy czasem
jest cholernie fajne. A teraz wyluzuj. Jeden dzień to nie koniec świata.
Obejrzymy jakiś głupi program w telewizji, a potem wrócisz do domu, udając, że
byłaś w szkole.
Kiwam
głową i ruszam za dziewczynami w stronę salonu. Siadamy przed telewizorem i
zmieniamy kanały, szukając czegoś, co mogłybyśmy obejrzeć. Jemy śniadanie,
rozmawiamy o aktorkach na ekranie i w tym momencie uświadamiam sobie, że wagary
nie są wcale takie złe. Przebywam z dala od Shane’a i masochistycznych myśli, a
jednocześnie nie siedzę w pokoju, czując, że kolejne dni nie mają sensu. Może i
nadal pozostaję smutna i zagubiona, ale przynajmniej na ułamki sekund zapominam
o całym okrucieństwie świata i tylko obgaduję kolejne gwiazdy w telewizji.
–
Nie podoba mi się to, że ostatnio spędzasz z nimi tak dużo czasu – mówi Cassie,
wskazując na Miriam i jej koleżanki.
Wiem,
że przyjaciółka nie jest zazdrosna. Wypowiada te słowa ze zwykłej troski.
Jestem za to wdzięczna, a jednocześnie pragnę, by dziewczyna nie interesowała
się moimi prywatnymi sprawami. I tak nikt nie może mi pomóc, mam teraz własne
metody na tłumienie rozpaczy, których Cassie zdecydowanie by nie pochwaliła.
Dziewczyna nie pije ze względu na treningi, ale także dlatego, że nie uważa
alkoholu za coś dobrego. Tym bardziej, że wciąż nie osiągnęłyśmy pełnoletności.
Jakiś czas temu ja również stroniłam od wszelkich używek. Kto by pomyślał, że
grzeczna Joslyn ubiegłego dnia doświadczyła kaca.
–
Spokojnie, nic mi nie jest – wzdycham.
–
Przecież wczoraj byłaś na wagarach. Nigdy tego nie robiłaś…
–
Jezu, Cass, cieszy mnie twoja troska, ale wystarczy, że mama ciągle mnie
krytykuje. Naprawdę nie potrzebuję, żeby robił to ktoś jeszcze. Poza tym ty i
Renée uciekałyście z lekcji nieraz.
–
Tak, ale ty jesteś Joslyn Howard. Uczysz się codziennie, masz świetne oceny i
nigdy nie robisz nic niewłaściwego – wtrąca moja czarnowłosa przyjaciółka.
Spoglądam
na Renée i czuję, jak ogarnia mnie smutek. Tak, chciałabym być tą idealną
dziewczyną, żyjącą w idealnym świecie. Chciałabym nadal pozostawać aż tak
naiwna. Pewne rzeczy jednak przemijają. Nie mogę powiedzieć przyjaciółkom o
słodyczach, które pochłaniam, o złym samopoczuciu. Przecież jestem pomocną
dziewczyną, która nie zna zmartwień. Inni sądzą, że pozostaję pogodna przez całe
życie. Może jeśli dostatecznie długo będę udawać, że jestem szczęśliwa, sama
zacznę w to wierzyć?
–
Słuchajcie, po prostu zaspałam. Doświadczyłam czegoś nowego, trochę zaszalałam.
Cieszę się, że to zrobiłam, w końcu to zawsze jakieś nowe przeżycie.
–
Nowe przeżycie? – powtarza po mnie Cassie. – Skoro kac jest dla ciebie nowym,
świetnym przeżyciem, to niech ci będzie. – Dostrzega moje zdziwione spojrzenie.
– Chyba nie sądzisz, że nie zauważyłam niczego, kiedy wczoraj do ciebie przyszłam.
Joslyn, jeśli coś się dzieje, cokolwiek, wesz, że masz nas. Zawsze możesz na
nas liczyć, postaramy się tobie pomóc, tylko błagam, nie próbuj być taka jak
Miriam.
–
Nie próbuję – protestuję gwałtownie. – Naprawdę wszystko jest w porządku. Z
kilkoma rzeczami muszę się jeszcze pogodzić, ale nie jest źle. Po prostu
zaznajomiłam się bliżej z niektórymi osobami, to tyle.
Ku
mojemu zdziwieniu, zauważam, że Cassie mi uwierzyła. Może dlatego, że po części
wyznałam prawdę. Ominęłam kwestię koszmarnego samopoczucia, ale resztę mówiłam
szczerze. Nie wiem, czy powinnam się cieszyć, czy raczej żałować, że
przyjaciółki nie powiedzą „Joslyn, nie kłam i mów, co ci chodzi po głowie”. Ale
z drugiej strony i tak bym tego nie zrobiła. Nikt nie może mi pomóc.
–
Oj, Joslyn, trochę się o ciebie martwimy – mówi Renée i mocno mnie przytula.
Nieporadnie odwzajemniam uścisk. – Nie znam dobrze Miriam, ale wydaje mi się…
dziwna. A jej przyjaciółki wyglądają, jakby miały skończyć w poprawczaku.
–
Nie przesadzajmy, to całkiem zwyczajne dziewczyny – protestuję i uśmiecham się
nieco szerzej.
Uśmiech
oczywiście nie jest prawdziwy, ale Renée i Cassie niczego nie zauważają. A o
Miriam i jej znajomych naprawdę myślę jak o normalnych nastolatkach. Imprezują,
ale da się z nimi normalnie porozmawiać, czuję się dobrze w ich towarzystwie.
No i zawsze rozmawiamy na mało istotne tematy. Cieszę się, że moje przyjaciółki
są takie kochane, ale jednocześnie nie chcę ich zawieść, pokazać, że też jestem
słaba i beznadziejna. Ciągłe wykręcanie się od odpowiedzi oraz kłamstwa jest
jednak męczące i wywołuje wyrzuty sumienia.
–
No dobrze, ale w takim razie opowiedz, co robiłyście u Miriam. Coś więcej
oprócz picia? – pyta Cassie. Powstrzymuję się przed przewróceniem oczami.
–
Jasne. Oglądałyśmy jakieś głupie programy, rozmawiałyśmy. Dowiedziałam się
wielu ciekawych rzeczy o ludziach z naszej szkoły. Nie macie pojęcia, co wiedzą
Miriam i jej koleżanki…
Oczy
Renée błyszczą, Cassie również nie jest w stanie ukryć zainteresowania. Chyba
każda dziewczyna lubi słuchać ciekawych plotek. Niektórzy mają naprawdę
interesujące życie. Czuję zadowolenie, że zdołałam zmienić temat. Chociaż
zadowolenie to chyba nie do końca właściwe słowo. Po postu odczuwam ulgę, że na
chwilę odwróciłam uwagę przyjaciółek.
–
No to może najpierw kilka plotek o Tylerze…
Lekko
unoszę kąciki ust, gdy Cassie wydaje z siebie okrzyk zadowolenia.
Wiedziałam,
że nie będzie łatwo, ale miałam jakąś nikłą nadzieję, że zdołam bez problemu
zaakceptować odrzucenie i poczucie rozczarowania. Tymczasem kiedy tylko patrzę
na Shane’a, mam ochotę płakać. Ale przecież to nic nowego, chłopak już od kilku
tygodni doprowadza mnie do podobnego stanu.
Posłuchałam
rady Cassie i staram się udawać, że Shane Lorens nie istnieje albo, że w ogóle
mnie nie obchodzi. Niestety to działanie przyniosło odwrotny efekt. Tak bardzo
skupiam się na niepatrzeniu na chłopaka, że myślę o nim cały czas, pilnując,
aby nie zerknąć w niepożądaną stronę choćby kątem oka, przez przypadek. A na
innych lekcjach zastanawiam się, czy w ogóle zauważył jakąś zmianę. Tak jak
teraz.
W
mojej głowie kłębi się mnóstwo ponurych myśli i negatywnych emocji. Spoglądam
na swój gruby brzuch, potem kieruję wzrok na zeszyt, w którym powinnam zapisać
kolejne trygonometryczne zadania. Z przerażeniem zdaję sobie sprawę, że nie
wiem, jak je rozwiązać. Oprócz szczęścia, potencjalnego chłopaka i wielu innych
rzeczy, straciłam także mądrość. Teraz nie nadaję się do niczego.
Czuję
łzy gromadzące się w kącikach oczu. Jeszcze chwila i wypłyną, a wtedy każdy bez
problemu zauważy, jaka jestem słaba. A może wszyscy już doskonale o tym wiedzą.
Jestem gruba, brzydka, więc czemu nie także głupia?
Shane’a
nie ma ze mną w klasie, jest na jakiejś zupełnie innej lekcji. Cały czas myślę
o tym, gdzie chłopak przebywa. Może to kolejny wspólny przedmiot z Danielle?
Może teraz głośno się śmieją i nie dostrzegają otaczającego ich świata? Może
właśnie teraz pomieszczenie wypełnia końskie rżenie wydobywające się z ust
rudowłosej, może dziewczyna zarzuca właśnie swoimi kosmykami. Może…
–
Joslyn, do tablicy.
Ręce
zaczynają mi się trząść. W sercu czuje dziwne kłucie, a oddech przyspiesza. No
tak, zazwyczaj wykonałabym polecenie nauczyciela bez najmniejszego choćby
stresu. Przecież umiałam rozwiązywać wszystkie zadania, szczególnie, że jeszcze
niedawno spędzałam mnóstwo wolnego czasu, ślęcząc nad trygonometrią – moją
pięta achillesową.
Nauczycielka
uśmiecha się przyjaźnie. Pewnie jest przekonana, że chwycę kredę w rękę i bez
zastanowienia zapiszę kilka równań, które rozwiążą kolejny matematyczny
problem. Powinnam nie popełnić żadnego błędu, usiąść po tym, jak kobieta pokiwa
głową z zadowoleniem. Problem w tym, że nie jestem w stanie niczego wymyślić,
nie rozumiem polecenia w podręczniku. Zniknęła zdolność logicznego myślenia.
–
Nie umiem – mówię cicho, gdy po raz kolejny czytam polecenie, tym razem stojąc
pod tablicą i czując na sobie kilkanaście spojrzeń.
–
Joslyn, na pewno umiesz. Przecież jesteś taka mądra. Przeczytaj jeszcze raz
polecenie, a wtedy bez problemu rozwiążesz zadanie.
Spoglądam
ponownie na treść zapisaną małą czcionką. Poszczególne litery zaczynają zlewać
się ze sobą, tworząc niemożliwe do odczytania wzory. To łzy tak zniekształciły
obraz. Mrugam pospiesznie, żeby tylko się nie rozpłakać, nie okazać słabości.
Jestem Joslyn Howard, wiecznie pogodna dziewczyna.
Mam
ochotę powiedzieć nauczycielce, że się myli, że wcale nie jestem mądra, że
ostatnio straciłam wszystko, na czym mogło mi zależeć, że teraz nie mam nic i
czuję się niezwykle pusta i nieszczęśliwa. Pragnę usiąść pod ścianą, ukryć
twarz w dłoniach i płakać, tak jak robię to każdego wieczoru w swoim pokoju.
Ale wtedy plotki błyskawicznie obiegłyby szkołę. Nie powinno mnie to obchodzić,
a jednak wiem, że wszyscy mają mnie za niepoprawną optymistkę. Gdybym zmieniła
to powszechne przekonanie, każdy dostrzegłby, że nie jestem ładna, mądra czy
ciekawa, ale bezwartościowa i nudna. Zostałabym sama, najwyżej Cassie i Renée
nadal by się ze mną zadawały, ale nie zostałby nikt więcej. Bo przecież ludzie
nie lubią żałosnych wyrzutków.
–
Nie umiem – powtarzam cicho, starając panować nad drżeniem głosu. Wiem, że gdy
stanie się niebezpiecznie wysoki, nie zdołam już pohamować płaczu.
–
Ale to jest łatwe – wzdycha nauczycielka. Wiem, że ją zawiodłam, a jednak nic
nie mogę na to poradzić. – I co ja mam z tobą zrobić? Dzisiaj rozwiązujecie
zadania na ocenę…
–
Po prostu źle się czuję… – nieporadnie tłumaczę.
–
Dobrze, siadaj.
Wracam
do ławki, jakbym szła na ścięcie. Spoglądam w stronę nauczycielki i zauważam,
że nie zapisuje niczego w dzienniku. Odpuściła ze względu na to, że tak dobrze
się uczę, a właściwie uczyłam. Inni pewnie też to dostrzegli, tę jawną
niesprawiedliwość, specjalne przywileje tylko dla mnie. Jestem w stanie myśleć
jedynie o tym, że teraz pewnie wszyscy mnie znienawidzą. To chyba jeszcze
gorsze od dostanie złej oceny. Jestem głupia i beznadziejna, ale teraz w oczach
innych wypadłam jeszcze gorzej.
A
potem przypomina mi się Shane, Danielle, moi niezadowoleni rodzice, nadmiar
ciała i wszystko to, co męczyło mnie przez ostatnie tygodnie. Czuję, jakbym
spadała w przepaść, jakby grunt usunął mi się spod nóg.
Kiedy
wkładam klucz do zamka, ze zdziwieniem zauważam, że nie da się go przekręcić. A
więc ktoś jest w domu. Akurat wtedy, kiedy o wiele bardziej wolałabym być sama,
wypłakać się i zdjąć maskę, którą przez ostatnie godziny nosiłam, udając, że
wszystko jest cudowne.
Dostrzegam
płaszcz taty na wieszaku, tym samym wieszaku, na który zawsze spoglądałam w
nadziei że choć chwilę spędzę z wiecznie zajętym ojcem. Szkoda tylko, że
teraz najchętniej sprawiłabym, aby ubranie zniknęło wraz z właścicielem.
Wchodzę
do kuchni, szurając nogami. Nawet nie mam ochoty ich podnosić. Straciłam siłę
na robienie czegokolwiek. Mam zamiar jedynie zaparzyć herbatę, a potem uciec do
pokoju i zamknąć się w nim na długi czas.
Przy
stole dostrzegam tatę, który czyta gazetę. Mijam go, mając nadzieję, że tak jak
zwykle nie będzie miał czasu ani tematów do wspólnych rozmów. Przecież
praktycznie nic o mnie nie wie. Może prócz tego, że kiedy wciska mi kolejne
banknoty do ręki i znika, ja głośno nie protestuję.
–
Joslyn…
–
Tak, tato?
–
Powiedz mi, co się z tobą stało? Wyglądasz jak zombie.
Przystaję
niepewnie, z pustym kubkiem tkwiącym w ręce i spoglądam na ojca, nic nie
rozumiejąc. Co to znaczy, że wyglądam jak zombie? I dlaczego mój własny rodzic
mówi mi coś takiego?
–
Masz okropne cienie pod oczami, jesteś blada i wiecznie niewyspana, twoje włosy
już tak ładnie nie błyszczą – zaczyna tata, a ja czuję pewnego rodzaju ulgę.
Ktoś wreszcie zaczął się mną interesować. – W dodatku przytyłaś. I ubierasz się
tak jakoś… gorzej. Nie wiem, może powinnaś zacząć ćwiczyć i pójść na jakieś
porządne zakupy. Mieszkamy w takiej porządnej dzielnicy, wiesz, że twoja matka
w końcu zacznie się denerwować…
Nie
wierzę własnym uszom. Tata właśnie powiedział, że jestem gruba i brzydka, a w
dodatku mama będzie wstydziła się pokazać ze mną na ulicy. No pięknie,
myślałam, że wreszcie ktoś dostrzegł moje złe samopoczucie i postanowił temu
zaradzić, a tym czasem spotykam się z gorzkim rozczarowaniem i poczuciem, że
nikogo nie obchodzę. Słowa wypowiedziane przez tatę zabrzmiały brutalnie,
zaszczepiły w moim sercu myśl, że rodzice nie kochają mnie tak bardzo, jakbym
chciała.
Nawet
nie próbuję być uprzejma, znaleźć jakiejkolwiek wymówki. Po prostu zalewam
herbatę wrzącą wodą i ruszam do pokoju, nie odezwawszy się ani słowem. Tata i
tak już powrócił do czytania gazety, jakby nic się nie stało, jakby wcale nie
zranił mnie okrutnie i mocno.
Siadam
przy biurku i ponuro patrzę w okno. Powinnam się uczyć, bo narobiłam sobie
zaległości. Mogę wykuć formułki, wzory i zasady z każdego przedmiotu, żeby
później udawać osobę inteligentną. Nie mam jednak ochoty sięgnąć po
podręczniki, które wręcz mnie odpychają. Po moich policzkach zaczynają płynąć łzy.
Znów czuję wszechobecną rozpacz, a najgorsze jest to, że nie wiem, jak ją
zwalczyć i czy kiedykolwiek będę w stanie to zrobić. Może już na zawsze
pozostanę smutna i nie zdolna dostrzec sensu w kolejnych dniach.
Widzę
jakiś błysk na parapecie. To agrafka. Łapię ją w dwa palce i przez chwilę
patrzę na przedmiot w milczeniu. Zaczynam bawić się zamknięciem. Mały ostry
koniec na zmianę odskakuje i znów się chowa. W pewnym momencie przypadkowo
wbijam agrafkę w palec. Krzywię się, czując ukłucie. Mała kropelka krwi spływa
dokładnie tak jak słone łzy na moich policzkach.
Wbijam
koniec po zewnętrznej stronie dłoni. Przejeżdżam nim lekko, rozcinam skórę i
krew zaczyna płynąć. W ten sposób tworzę kolejne podłużne szramy. Wyglądają,
jakby podrapał mnie kot. Bardzo agresywny kot. Wpatruję się w te wszystkie
skaleczenia w nadziei, że ból w pewien sposób mnie uspokoją.
Zamiast
zadawać sobie rany za pomocą żyletki, pozwalać, by składała na nadgarstkach
ostre pocałunki, tnę dłoń i to w dodatku agrafką.
Jestem
żałosna.
Po
jakimś czasie chwytam butelkę wody utlenionej. Wylewam ją na świeże szramy, aby
znów coś poczuć. Krzywię się i płaczę jeszcze rozpaczliwiej, gdy ból atakuje z
siłą większą, niż mogłabym przypuszczać. Łzy kapią na parapet, mieszając się z
pojedynczymi kropelkami powoli już zasychającej krwi. Jestem żałosna, naprawdę
żałosna, a w dodatku smutna, niekochana i samotna.
Widocznie
po prostu tak miało być.
Rozumiem że ojciec chciał jej pomóc ale jednak powiedzenie córce że jest gruba jest wredne. A Joslyn postąpiła kretyńsko z tą agrafką. No co jej to ma niby pomóc? I co z tego że trochę przytyła no co? Takie życie. Gdy żyjesz w mydlanej bańce to nie dziw się że spadasz po jej przekłuciu.
OdpowiedzUsuń(adelstan-howard)
Wybacz mi, że tak późno komentuje, lecz w weekend miałam zajęcia od rana do wieczora, i tak od poniedziałku powoli nadrabiam zaległości.
OdpowiedzUsuńNie wiem, czemu jesteś niezadowolona, mnie tam rozdział się podobał i uważam, że nie wyszłaś sprawy, jak zwykle umiesz przedstawić uczucia targające główną bohaterkę.
Joslyn powoli stacza się na dno i to przez kogo... przez chłopaka, a to jest najgorsze, co może być. Towarzystwo Miriam i jej koleżanek zmieniły ją diametralnie, ale widać, że dziewczyny, Joslyn i Miriam, mają podobne problemy i wiele je łączy, dlatego nie dziwię się, że potoczyło się tak a nie inaczej. Pewnie Cassie i Renee tego nie rozumieją, bo jednak nie przeżywają to co ona, ale trochę to nie w porządku ze strony Joslyn, że nie mówi im wszystkiego, przecież się martwią o nią.
Sądzę, że ojciec dziewczyny nie chciał jej obrazić. Joslyn zbyt głęboko wzięła jego słowa do serca. A końcowa scena mnie przeraziła, jak tak agrafką przejechała dłoń, oby nie zrobiła sobie później czegoś gorszego.
Pozdrawiam:*
Wiedziałam, że Jo ma pochrzanionych rodziców, ale powiedzenie córce: "ju ar fat" to cios poniżej pasa, panie tato...
OdpowiedzUsuńNie zdecydowanie nie powinien mówić Jo, ze jest gruba. Teraz dziewczyna znów zaczęła wariować zjakąś agrafka i zaczeła znów zachowywać się kretyńsko. Mam wrażenie, że Joslyn się nigdy nie ogarnie...
Nie wiem też, dlaczego żywisz jakiekolwiek obiekcje co do rozdziału. Mnie on się podobał. Był ciekawy i w ogóle. :)
Czytało się przyjemnie.
Pozdrawiam, L.N.
http://irim-story.blogspot.com/
No cóż, wiem, że Joslyn ma rodziców, którzy - no cóż, po prostu mają ją gdzieś, ale Jo nie powinna przejąć się słowami taty, który nie wydarł się na nią "TY GRUBASIE, SCHUDNIJ, BO WYGLĄDASZ JAK ŚWINIA", tylko zwrócił jej uwagę, że przytyła. Powinna potraktować to raczej jako motywację ;)
OdpowiedzUsuńPoza tym ja rozumiem, że nastolatki mają problemy, ale... Joslyn, przestań, po prostu przestań. Przecież sam fakt, że załamuje się z powodu chłopaka, który rozmawiał z nią przez jakiś czas, potem przestał i znowu, i jeszcze raz, to nie jest zbyt dobry powód do zamartwiania się. Ale co mnie najbardziej irytuje w Jo?
"Jestem taka samotna, nikt mnie nie rozumie..." - no może gdyby opowiedziała łaskawie przyjaciółkom co się z nią dzieje, to wtedy po prostu byłoby jej lepiej. Rozpijanie się, palenie papierosów i cięcie się agrafką to nie jest okej.
No i jeszcze jedna rzecz "O rany, taka gruba jestem. Hm, pocieszę się słodyczami" - jest gruba? To niech idzie pobiegać, poskakać na skakance, cokolwiek! Sama mam problem z wagą i jestem na wiecznej diecie, zdarza mi się narzekać, ale robię COKOLWIEK żeby to zmienić. Moim zdaniem Joslyn powinna olać Shane'a, pójść pobiegać, pogadać szczerze z przyjaciółkami i wreszcie wrócić do normalności, a nie siedzieć w pokoju i mówić "O jaka to jestem beznadziejna, samotna i mam tyle problemów. Zrobić coś z tym? Po co?!"
Pozdrawiam, Soul Dreamer.
Jak widać Joslyn coraz bardziej się stacza. Żal mi jej, bo zatacza błędne koło. Jest gruba, je słodycze, jest jeszcze grubsza. Do tego doszedł alkohol, papierosy i okaleczanie się. Dziewczynie przez całe życie wydawało się, że jest idealna i kiedy na wierzch wyszła cała prawda, ona nie potrafi się z tym pogodzić. Rodzice i otoczenia kreowało ją na kogoś takiego, wmawiano jej, że musi być perfekcyjna, inaczej nikt nie będzie chciał się z nią zadawać. Prędzej czy później musiał nadejść moment zderzenia z rzeczywistością.
OdpowiedzUsuńNowe przyjaciółki Josie nie są dla niej odpowiednim towarzystwem. Nasza główna bohaterka powinna zrozumieć, że jeśli wyżali się Cassie czy Renee, one od niej nie odejdą i zrozumieją, że przeżywa ona trudne chwile i trzeba ją wesprzeć.
Ojciec zapewne chciał pomóc, lecz wyszło odwrotnie. Może powinien zapytać "Co się dzieje? Dlaczego jesteś taka smutna?". Niestety...
Rozdział mi się bardzo podobał. Naprawdę. Przepraszam, że komentuję dopiero teraz, ale przez egzaminy mam urwanie głowy. Pozdrawiam :**
Na początku chciałam Cię bardzo przeprosić, że komentuje dopiero teraz.
OdpowiedzUsuńByłam w szpitalu, a, jak się możesz domyślić, internet był gorszy niż w telefonie, więc.
Co do rozdziału jest strasznie smutny, przepełniony negatywnymi emocjami.
Żal mi Joslyn, ale powinna wziąć się w garść.
Wiem, jak to jest czuć się niedowartościowaną, niekochaną i opuszczoną, ale nie piję, nie palę i nie tnę się agrafką !
Naprawdę mam przeczucie, że Joslyn nigdy się nie ogarnie i w końcu doprowadzi tym do uszczerbku na swoim zdrowiu. Nie chcę wiedzieć, co jeszcze zrobi by nie czuć smutku...
Denerwuje mnie jej podejście, ale całkowicie to rozumiem.
W każdym, nawet największym optymiście świata w końcu coś pęka i człowiek się załamuje.
Ale nie można się tak zachowywać! To jest typowy przykład depresji, ot co!
Rozumiem sytuację Jo, ale całkowicie nie popieram jej wyborów.
No nic, to by było na tyle z mojej strony.
Pozdrawiam,
Reasy
Szczerze powiedziawszy Joslyn działa mi na nerwy coraz bardziej. Być może jej nie rozumiem... W każdym razie według mnie stanowczo przesadza, tak bardzo przejmując się Shanem. W końcu tylko rozmawiali ze sobą w szkole - Lorens zachował się chamsko, to fakt, ale nie byli parą, poza lekcjami nie mieli ze sobą kontaktu, tymczasem Jo trochę zachowuje się tak, jakby przyłapała chłopaka z inną dziewczyną w łóżku. To straszne, że coś takiego pociągnęło za sobą inne problemy. Denerwuje mnie jeszcze to, iż Joslyn ma przy boku dwie wspaniałe przyjaciółki, podczas gdy wiele osób w podobnej sytuacji nie ma się komu wygadać. Renee i Cassie to fantastyczne dziewczyny i na pewno okazałyby się dużym wsparciem... gdyby tylko wiedziały, co takiego się dzieje.
OdpowiedzUsuńMimo wszystko lubię wątek z Miriam, bo przy niej i jej koleżankach Jo staje się żywsza, bardziej barwna. Owszem, stacza się, ale w sumie takie działanie bardzo często jest skutkiem załamania nerwowego. Strasznie mnie ciekawi, co takiego wydarzyło się kiedyś między Miriam a jej matką, skoro teraz istnieje tak ogromna przepaść między nimi. Dziewczyna wyraźnie nienawidzi swojej rodzicielki. O tak, ta zagadka jest naprawdę warta wyjaśnienia ;)
No cóż, w rozdziale zbyt wiele się nie dzieje, ale czytało się go bardzo przyjemnie. Czekam na ciąg dalszy ;*
A więc księżniczka nie wzięła ubrań i szczoteczki... straszne (ironia).
OdpowiedzUsuńGdzieś czytałam, że lepiej jest się upić raz na jakiś czas niż pijać regularnie nawet po troszeczku. Alkohol taki regularnie spożywany, nawet nie do upojenia, a zwyczajnie pity wspomaga depresję. Wprowadza ludzi w taki stan ciągłego ospania i zobojętnienia lub zbytniej nerwowości. Nie wiem na ile ta teoria jest prawdziwa, ale mój mąż, jak i kilku znajomych byli potwierdzeniem tej reguły.
"moją pięta" - piętą
"gorsze od dostanie złej oceny" - dostania
Ojciec mnie po całości dobił, a wcześniej matka blondyny załamała. Szczerze, gdyby moje dziecko zachowywało się tak jak Miriam to chyba by mnie nerwy poniosły i bym strzeliła takiej gówniarze w twarz. Zastanawiam się jednak czy zachowanie małolaty wynika z czegoś co matka zrobiła, czy to kolejny rozpuszczony pustak, któremu się wydaje, że wszystko może mieć. Bo J wydaje się, że miała S, tylko dlatego, że trochę z nią pogadał od czasu do czasu.
Tak teraz pomyślałam, że aż dziwne, że szkoła nie reaguje na zmianę zachowania tak pilnej uczennicy. Ja wiem, że to zależy od placówki, bo w jednej oleją, w drugiej oleją i jeszcze zgnębią, a w trzeciej dopiero jakoś na to spojrzą, ale tutaj nauczyciele wydają się być bardzo przyjaźnie nastawieni, więc w sumie, dlaczego?
OdpowiedzUsuńOjciec dopieprzył strasznie i ja bym chyba walnęła tym kubkiem, jak nie w niego to o ziemie i wyszła.