sobota, 25 maja 2013

# Koszmar na jawie: Rozdział 18. Śmierć duszy



Człowiek nie potrafi ani cierpieć, ani być długo szczęśliwym. Nie jest więc zdolny do niczego co się liczy
~ Albert Camus

Kiedy wracam do domu, dostrzegam płaszcz ojca na wieszaku. A więc wreszcie chociaż na chwilę pojawił się w domu. Pewnie znów będzie mnie ignorował, jak to ma w zwyczaju, bo przecież jestem dla niego niemal obcą osobą. Drzwi frontowe zamykają się głośniej, niż myślałam, przez co ciszę przerywa głuchy odgłos. Mamy nie ma w domu, bo nie słyszę stukania klawiatury.
Ku mojemu zdziwieniu nie dostrzegam taty w salonie ani w kuchni. Po chwili uznaję, że ojciec siedzi w pokoju przeznaczonym tylko i wyłącznie do pracy, który zwykł nazywać „biurem”. Może to i lepiej. Przynajmniej zdołam uniknąć bezsensownej wymiany zdań.
– Joslyn! – słyszę krzyk dochodzący z piętra. Głos taty brzmi nerwowo, a ja nie mam pojęcia, o co może chodzić.
Powoli ruszam na górę i zauważam, że drzwi do mojego pokoju są otwarte, a w progu stoi tata. Trzyma coś w ręku, chociaż z daleka nie mogę dostrzec, co takiego. Dopiero gdy podchodzę dostatecznie blisko, wiem, że w dłoni ojca spoczywa papieros. No tak, nie powinnam być zdziwiona. Całą paczkę oddałam poprzedniego dnia Miriam, ale dziewczyna wcisnęła mi do kieszeni tego jednego. Kiedy leżałam na łóżku, nie chciałam, by całe wnętrze papierosa wysypało mi się do kieszeni, dlatego położyłam go na biurku, kompletnie na widoku. Nie sądziłam, że rodzice wejdą do pokoju. Nie sądziłam nawet, że w ciągu najbliższych dni zobaczę ich w domu.
– Możesz mi powiedzieć, co to ma być? – pyta ojciec. Jest wyraźnie zdenerwowany. Nie pamiętam, kiedy ostatnio krzyczał. Może dlatego, że nie widujemy się zbyt często, ale pewnie też z tego powodu, że rodzice zazwyczaj skutecznie ranią, nie podnosząc głosu nawet o pół tonu.
– Papieros – odpowiadam spokojnie. Jestem zdziwiona własnym opanowaniem. – Koledzy robili sobie żarty w szkole i dali każdej dziewczynie po jednym.
Tata przygląda się mi uważnie, a ja rozważam, czy uwierzył w to naprędce wymyślone kłamstwo. Patrzę mężczyźnie prosto w oczy, nie błądzę nigdzie wzrokiem, nie bawię się nerwowo bransoletkami. Udaję, że wypowiedziane słowa są prawdą. Moje przyjaciółki nigdy by w to nie uwierzyły, szczególnie Cassie. Dziewczyny wiedzą, kiedy kłamię. Dla taty jestem jednak praktycznie obcą osobą, nie nauczył się rozpoznawać oznak mojej nieprawdomówności.
– Twierdzisz, że w szkole chłopcy uważają takie zachowanie za coś zabawnego?
– Najwidoczniej tak – wzruszam ramionami.
– Świetnie – tata zaczyna krążyć po pokoju i uważnie się wszystkiemu przyglądać, jakby chciał zrobić inspekcję i prześwietlić zawartość szafek. – Twoja mama miała rację, mówiąc, że nie możemy ci pozwolić na uczęszczanie do publicznej szkoły. Tam przebywają sami narkomani i przyszli terroryści.
– Nie wszyscy, których nie stać na wielkie mieszkanie i najnowsze samochody, to terroryści, tato. Poza tym, o ile się orientuje, akurat terroryści wcale nie są biedni.
– Nie pyskuj, Joslyn. Nie tak cię wychowaliśmy. Podważasz każde moje słowo, próbując udowodnić, jaka to jesteś mądra. Zapewniamy ci z matką wszystko, co najlepsze. Do tej pory nie dawałaś mi powodów, żebym na ciebie krzyczał, ale ostatnio zaczęło się dziać z tobą coś niedobrego.
– Oczywiście, że nie musiałeś krzyczeć. To mama zawsze przejmuje dowodzenie w kłótniach, krytykuje mnie, a ty ją uspokajasz, mówiąc jedynie „Rebeco, nie przesadzaj”. O ile w ogóle jesteś w domu, żeby się wtrącić, bo zazwyczaj po prostu cię nie ma.
Nadal patrzę ojcu prosto w oczy i dostrzegam gniew narastający w jego spojrzeniu. Tata nerwowo zaciska pięści i szczęki, najwidoczniej starając się nie wybuchnąć. Nie rozumiem tylko, dlaczego. Przecież nawet na niego nie nakrzyczałam. Powiedziałam coś, co było absolutną prawdą i nie podniosłam przy tym głosu. Pozostałam opanowana, jak mama w chwilach, gdy mnie krytykuje.
– Jak ty się zachowujesz? Co sobie wyobrażasz? Jesteś ode mnie o wiele młodsza i nie powinnaś odzywać się w ten sposób. Nie wiem, czy mogę ci wierzyć. Powiedz mi, Joslyn, czy to rzeczywiście był tylko głupi żart kolegów, czy może zdążyłaś się uzależnić od narkotyków?
– Od jakich narkotyków? – pytam, nadal spokojnym tonem. Wcale nie dlatego, że jestem aż tak opanowana. Po prostu już dawno stałam się wrakiem człowieka i nie mam siły, by mówić głośniej. – Czy to ci wygląda na narkotyki?
– Nie udawaj głupiej. Zawsze się tak zaczyna. Najpierw pijesz i palisz, a potem nie obchodzi cię już, co wciągasz do płuc i sięgasz po marihuanę. Co będzie potem, jakieś silniejsze proszki?
– Już ci mówiłam, koledzy mi to dali. Poza tym zobacz, jak ten papieros się pogniótł. I tak nie mogłabym go zapalić.
– Dobrze, wierzę ci, ale nie wystawiaj mojego zaufania na próbę. W jakikolwiek sposób. Nawet jeśli coś jest winą twoich kolegów z klasy, którzy mają głupie pomysły.
– Tak, tato, będę o tym pamiętać – odpowiadam pełnym zdaniem, jak nauczyła mnie mama. Inne dzieci w wieku czterech lat bawiły się w piaskownicy. Mnie oznajmiono, że na piasek sikają koty, a czas lepiej spożytkować na naukę prawidłowego wysławiania niż zabawy na podwórku.
– Ostatnio dzieję się z tobą coś złego. Mama naprawdę się o ciebie martwi. Te wory pod oczami, wyraz ciągłego zmęczenia, przesiadywanie w pokoju, bałagan…
– Jaki znowu bałagan? – przerywam, nieco już wyprowadzona z równowagi. – Czy masz na myśli ten jeden sweter, którego jakiś czas temu nie odłożyłam do szafy? Wiesz, jak dawno to było? I co, nie wolno mi być zmęczoną? W takim razie bardzo przepraszam, że nie pasuję do waszego marzenia o perfekcyjnej córce. Musicie zadowolić się tym, co macie.
Czuję ból na policzku. Pojawia się gwałtownie i atakuje stanowczo, ostro. Jest inny niż ten wywołany nacięciami na dłoni, piekący i zmieszany z żalem oraz upokorzeniem. Spoglądam z niedowierzaniem na rękę ojca, którą nadal trzyma uniesioną. Mężczyzna wpatruje się we mnie uparcie, z gniewem, którego nie próbuje już ukryć. Oko zaczyna mi łzawić i słone krople powoli z niego wypływają. Zaczynam płakać, czując rozczarowanie i wielki ból. Nie tylko fizyczny, ale przede wszystkim ten o podłożu psychicznym. Mój własny ojciec mnie spoliczkował. Człowiek, który jest dla mnie niemal obcy, ale który powinien mnie kochać, kierując się naturalnym instynktem, więzami krwi. Powinien, a mimo tego odważył się podnieść rękę.
– Nigdy więcej nie mów do mnie takim tonem – mówi już spokojnie, chociaż w oczach nadal ma furię. – Rozumiesz?
Kiwam powoli  głową. Czuję, że oko zaczyna puchnąć. Widocznie tata nie do końca wcelował w policzek. A może po prostu ma tak dużą dłoń? Kiedy ojciec stoi nadal w tym samym miejscu i tylko na mnie patrzy, zaczynam czuć coś, co niepokojąco przypomina nienawiść. Czyżbym zaczynała nienawidzić człowieka, który przyczynił się do mojego powstania, którego powinnam kochać bez względu na wszystko?
– Wyjdź – mówię cicho, z trudem łapiąc powietrze.
– Zamierzasz mi rozkazywać?
Jednym, szybkim ruchem podrywam się z ziemi, podbiegam do ojca i pcham go. Zdziwiony cofa się o krok. Przekracza próg, a ja pospiesznie zatrzaskuję drzwi i przekręcam klucz w zamku. Nie sądziłam, że zdołam znaleźć w sobie tyle siły, aby wstać i odepchnąć kogoś, kto tak bardzo mnie zranił i upokorzył.
Osuwam się na podłogę, cicho płacząc. Słyszę kroki ojca na schodach. Nawet nie przyszło mu do głowy, by przeprosić. Oczywiście, przecież wierzy, że jest nieomylny. Niemal jakby był Bogiem. Zostałam uderzona za nic, tylko dlatego, że chociaż raz ośmieliłam się powiedzieć, co myślę i czuję. Przedtem ciągle usprawiedliwiałam rodziców. Może powodował to instynkt, jakbym przeczuwała, że nie powinnam nigdy się sprzeciwiać.
Delikatnie dotykam ręką powieki. Jest obolała, ale już nie tak mocno spuchnięta. Mam nadzieję, że po uderzeniu nie zostanie brzydki, fioletowy siniak, a co najwyżej lekkie zaczerwienienie. Kładę się na podłodze, nadal szlochając. Widzę pojedyncze okruszki brudu na panelach i wiem, że niektóre przyczepią się do włosów. Nic mnie to jednak nie obchodzi. Nie w tej chwili.
Kolejne łzy wytyczają tor tworzącemu się na moich policzkach obrazowi bólu. Zaczynam nerwowo pocierać ręką małe strupki na dłoni. Robię to zupełnie nieświadomie, dopiero gdy czuję ból i widzę świeżą krew, dociera do mnie, co zrobiłam. Zaczynam płakać jeszcze bardziej, próbując wypłukać z siebie cały żal i upokorzenie.


Zanim przekręcam klucz w zamku, przez chwilę nasłuchuję. Do moich uszu nie dociera jednak odgłos kroków czy szurania przedmiotami. Cisza, brak nawet szumu telewizora. Powoli otwieram drzwi i schodzę na dół, rozglądając się dookoła. Mamy nie ma, wiem to, bo nie słyszałam, by udała się do sypialni. Nie ma jej także w kuchni przy blacie, w ulubionym miejscu. Za to tata siedzi na kanapie i czyta gazetę. Pewnie oczekuje przeprosin. Jakbym to ja miała powód, aby okazać skruchę i błagać o przebaczenie.
– Tato…? – zaczynam niepewnie i zastanawiam się, czy ten mężczyzna rzeczywiście jest moim ojcem. Co różni go od obcych ludzi, których mijam na ulicy? Chyba tylko fakt, że nieznajomi nigdy nie podnoszą na mnie ręki.
Nie odpowiada. Nadal siedzi i czyta gazetę. Z trudem powstrzymuję się przed ponownym wejściem po schodach i pozostawieniem ojca bez słowa wyjaśnienia. Nie dość, ze mnie uderzył, to teraz okazuje jawną ignorancję. Nawet na mnie nie spojrzał, czy powinnam więc w ogóle się wysilać i próbować nawiązać porozumienie?
– Możesz przez chwilę posłuchać? – pytam tatę, starając się nie zdradzić brzmieniem głosu, jak bardzo zraniło mnie jego zachowanie.
– Cały czas cię słucham. Z tym, że na razie nie powiedziałaś właściwie niczego – słyszę odpowiedź, która brzmi logicznie, chociaż i tata, i ja doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, co mam na myśli.
– Odłożysz gazetę? – pytam, kiedy mężczyzna nadal nie reaguje.
Wzdycha cicho i spełnia moją prośbę, jakby właśnie zrobił coś bardzo wielkodusznego i wymagającego znacznego wysiłku. Ignoruję złość, która przez chwilę gości w moim sercu. Jeśli pozwolę się ponieść emocjom, nigdy nie dojdziemy do porozumienia.
Tata na mnie nie patrzy. Tkwię za jego plecami i mogłabym okrążyć sofę, aby stanąć z nim twarzą w twarz, ale wcale tego nie chcę. Łatwiej mi mówić, co czuję, gdy ojciec na mnie nie patrzy. Nie przywykłam do opowiadania o swoich problemach i negatywnych uczuciach, bo przecież zawsze cieszyłam się życiem. Jeśli mam mówić szczerze, nie uczynię tego, spoglądając w oczy taty.
– Uderzyłeś mnie – mówię cicho. – Pewnie uważasz, że miałeś do tego prawo, bo się sprzeciwiłam. Prawda jest jednak taka, że po prostu nie spodobały ci się moje słowa. Chciałeś, żebym jak zawsze tylko skinęła głową, może jeszcze cię przytuliła. Ale masz rację, zmieniłam się. To dlatego, że wreszcie przestałam być taką niepoprawną optymistką. Mama pewnie jest zadowolona, bo mój wiecznie dobry humor ją irytował. Ciebie nie, bo przecież rzadko bywasz w domu. Tato, powiedz mi, co ty właściwie o mnie wiesz? Oprócz tego, jak wyglądam, że jestem twoją córką i chodzę do szkoły? Odnoszę wrażenie, że w ogóle się nie znamy. Zobacz, wracasz z kolejnej podróży, spędzasz kilka dni w domu i nie potrafimy porozmawiać ze sobą dłużej niż dwie minuty. Potem kończą się wspólne tematy. Usiłowałam wiele razy jakoś nawiązać rozmowę, ale to bez sensu, kiedy tobie nie zależy. Zachowujesz się, jakbym cię denerwowała i jakbyś wolała zamiast tego poczytać gazetę albo obejrzeć mecz w telewizji. A w dodatku ty i mama ciągle mnie krytykujecie. Może ty niekoniecznie, pewnie dlatego, że tak często cię nie ma. Ale mama? Przecież ona oczekuje, że będę idealna! Powiedz mi, tato, czy kiedy byłeś w moim wieku, sweter przewieszony przez oparcie krzesła uznawano za ogromny bałagan? Czy miałeś same najlepsze oceny i czy ktoś na ciebie krzyczał za jedno jedyne B z minusem? Czy próbowano ci dobierać przyjaciół? Czy słyszałeś od dziadków, że po raz kolejny się na tobie zawiedli, nawet, jeśli próbowałeś zrobić wszystko, by byli dumni? Przecież ja dostosowałam do was całe swoje życie! Często zamiast wyjść ze znajomymi, ślęczę nad książkami. Wcale nie mam na to ochoty, ale nie chcę po raz kolejny was rozczarować. A kiedy udaje mi się osiągnąć jakiś sukces, nawet tego nie komentujecie. Czuję się niekochana. Nie spędzacie ze mnąc czasu, wciskacie w ręce kolejne pieniądze, jakby to one miały się mną zaopiekować. Chcę czuć, że jestem wam potrzebna, że wam na mnie zależy. Chciałabym chociaż raz usłyszeć, jak bardzo jesteście ze mnie dumni. A przede wszystkim chciałabym, żebyśmy zachowywali się jak normalna rodzina, żeby mama nie była przy mnie cały czas poirytowana, ale potrafiła się uśmiechać, żebyś ty nie rezygnował ze wspólnego wyjścia, jak zwykle stawiając pracę na pierwszym miejscu. Wiem, że chcecie, abyśmy żyli w jak najlepszych warunkach, ale ja nie potrzebuję wielkiego mieszkania. Mogłabym być biedna, ale gdybym czuła się wam potrzebna i kochana, na pewno na nic bym nie narzekała. Spróbujemy zachowywać się jak prawdziwa rodzina? Spróbujemy jakoś wszystko naprawić, tato?
Odpowiada mi jedynie cisza. Przez chwilę z niedowierzaniem wyczekuję jakiejkolwiek reakcji, chociażby jednego słowa, niezręcznego chrząknięcia czy czegoś zupełnie innego. Nie mogę uwierzyć, że otworzyłam się, powiedziałam dokładnie, co czuję, przyszłam do taty, starając się naprawić nasze relacje, chociaż to on mnie uderzył, a w zamian otrzymuję milczenie.
Okrążam sofę, chcąc spojrzeć tacie prosto w oczy. Żywię nadzieję, że to coś zmieni, że może wtedy obudzą się w nim jakieś uczucia, pogłaszcze mnie po głowie, powie, że wszystko będzie dobrze. Tymczasem zauważam, że ojciec ma zamknięte oczy, oddycha spokojnie i miarowo. Mrugam kilka razy, zbyt zszokowana, by zrobić coś jeszcze. Tylko dwa razy w życiu powiedziałam, co naprawdę czuję i dwa razy spotkałam się z tym samym – świadomością, że osoba, której usiłowałam się zwierzyć, śpi. Miriam przynajmniej zasnęła, zanim zaczęłam swój monolog. Nawet nie wiedziała, co mam jej do powiedzenia. Poza tym to tylko koleżanka ze szkoły. Ale tata to co innego. Przyszłam, by spróbować się z nim pogodzić, chociaż to on zawinił. Przyszłam, kiedy nie spał, a on nawet nie chciał odłożyć gazety. A kiedy wreszcie to zrobił, po prostu zasnął, jakbym go zanudziła. Czy naprawdę w ogóle go nie obchodzę? Ile usłyszał? Dwa zdania? Trzy? Wiem, że to efekt zmiany czasowej – w Europie jest teraz środek nocy. Ale co z tego? To jakoś nie przeszkadzało tacie w czytaniu gazety. Czy prosiłam o zbyt wiele?   
Zrezygnowana ruszam po schodach do swojego pokoju. Głośno szuram nogami, nie będąc w stanie ich podnosić. Nie obchodzi mnie, czy te odgłosy wyrwą tatę ze snu. Jeśli nawet tak się stanie, nie będę mieć wyrzutów sumienia.
Zdecydowanym, choć nieco powolnym krokiem, zmierzam w stronę kosza z przyborami plastycznymi. Grzebię w nim nerwowo, brudząc sobie ręce pastelami i węgielkiem, aż w końcu natrafiam na małe pudełeczko. Wyciągam je i otwieram. W nikłym świetle lampy błyska żyletka. Kiedyś używałam jej do cięcia papieru, tym razem posłuży do zupełnie innych celów.
Z przezorności i ze względu na swój chory perfekcjonizm, najpierw polewam metalowy przedmiot wodą utlenioną. No tak, nie ma to jak buntownicze zadawanie sobie ran dokładnie odkażoną żyletką.
– Oj, Joslyn, jakaś ty żałosna – drwię z samej siebie.
Przez chwilę przypatruję się małemu przedmiotowi. Na myśl, że niedługo wbiję go w żyłę, robi mi się niedobrze. Pojawia się pewien dyskomfort, jak zawsze, gdy myślę o rzeczach, które mnie obrzydzają. Widać nie nadaję się nawet na prawdziwą masochistkę.
Gdy przecinam skórę, czuję pulsujący ból i widzę krew, na widok której mnie mdli. A jednak wykonuję kolejne dwa nacięcia. Potem, uważając, by nie zabrudzić krwią kanapy, bo przecież dobrze wychowana dziewczyna utrzymuje porządek, owijam rękę bluzką, której nigdy nie miałam okazji założyć. Ból powoli ustaje, krew przestaje cieknąć, ale ja nadal płaczę równie rozpaczliwie co kilkanaście minut wcześniej. Dokładnie odkażam i wycieram żyletkę, którą następnie odnoszę na miejsce.
Kiedy wreszcie kładę się na łóżku, po raz kolejny po mojej twarzy spływają łzy, niosąc ze sobą resztki tuszu, których nie zmyła poprzednia fala płaczu. W końcu oczy mam kompletnie suche, jedynie co jakiś czas z piersi wydobywa się cichy jęk. Najwyraźniej zużyłam już cały zapas płynów w organizmie. Czuję, jak moje powieki stają się ciężkie. Nie próbuję walczyć ze snem, który powoli nadchodzi i sprawia, że nieco się odprężam. Nocny świat, w którym istnieje tylko pustka i brak jakichkolwiek myśli, jest znacznie lepszy od życia pełnego rozpaczy, której ostatnio doświadczam na każdym kroku.


Budzi mnie ciche brzęczenie komórki. Spoglądam na zegarek. Wskazuje siódmą wieczorem, chociaż mam wrażenie, jakby był już środek nocy. Dzień pełen płaczu, rozpaczy i poczucia bezradności całkowicie mnie wykończył. Podnoszę się powoli do pozycji siedzącej i spoglądam na ekran telefonu. Zauważam znaczek nadesłanej wiadomości. Postanawiam przejrzeć pocztę i ze zdumieniem zauważam, że nadawcą jest Shane. Przez chwilę czuję jedynie kłucie w sercu i łzy, które znów zaczynają gromadzić się pod powiekami.
Wiem, że nie powinnam mieć z tym chłopakiem nic wspólnego, a mimo tego nie usuwam od razu wiadomości.
Co jest zadane z angielskiego?
To tyle. Nie dość, że brak słów takich jak „proszę” lub „czy mogłabyś mi powiedzieć”, to pytanie brzmi niemal niegrzecznie, trochę jak żądanie. Mam ochotę parsknąć śmiechem. Aż trudno uwierzyć, jak bardzo żałosna jestem w oczach Shane’a. Kpi sobie ze mnie, bo przecież mógłby się zapytać kogoś innego o lekcje. Chociażby Danielle, z którą tak świetnie się dogaduje…
Nie usuwam wiadomości. Wszystko jest tak nieistotne, że kompletnie nie obchodzi mnie, czy bardziej się upokorzę. Niech Shane ma satysfakcję, niech napawa się swoim zwycięstwem. W końcu co to za różnica? Odpisuję, podając mu numer zadania z podręcznika. W zamian nie otrzymuję żadnej odpowiedzi. Żadnego „dziękuję”, „ok” czy choćby „aha”.
Wpatruję się w czarny ekran komórki, bo już zdążył zgasnąć, kiedy przez dłuższą chwilę jedynie bezmyślnie utkwiłam wzrok w pustej skrzynce odbiorczej. Powoli odkładam telefon na biurko i postanawiam znów pójść spać.
– Joslyn, twoje koleżanki przyszły – słyszę głos ojca, gdy już zdążam nakryć głowę kołdrą.
Spoglądam na pomiętą pościel, na zaschnięte krople krwi na podłodze, moją rękę owiniętą bluzką, na której pojawiła się szkarłatna plama, a potem jeszcze dotykam ręką policzka z pewnością ozdobionego czarnymi liniami rozmazanego tuszu.
W panice podrywam się z łóżka, szybko odwiązuję prowizoryczny opatrunek na ręce, ciskam koszulkę głęboko do kosza na śmieci. Następnie gnam w kierunku garderoby i chwytam sweter z długim rękawem, aby móc zakryć skaleczenia. Ubieram go pospiesznie, w tym czasie zmierzając już w stronę łóżka. Z niepokojem nasłuchuję kroków na schodach, ale jedyne, co dociera do moich uszu, to szuranie butów w przedsionku. Najwyraźniej dziewczyny dopiero zdejmują kurtki. To dobrze.
W pół minuty udaje mi się złożyć kołdrę i zanieść do garderoby, do specjalnej szuflady. Według mnie bez sensu jest dwa razy dziennie biegać przez cały pokój z pościelą w ręku, ale mama twierdzi, że kołdra, nawet przykryta narzutą i starannie ułożona, nie wygląda estetycznie. W tej chwili duży dystans przeszkadza mi jeszcze bardziej. Na szczęście w garderobie znajduje się koszyk z kosmetykami, więc mogę szybko chwycić mleczko do demakijażu i usunąć rozmazany tusz z policzków. W tym momencie słyszę kroki na schodach. W panice chwytam korektor, wklepuję go pod oczy, żeby usunąć cienie pod oczami i przeciągam kilka razy tuszem po rzęsach. Chwytam w rękę szczotkę, bo moje włosy wyglądają naprawdę okropnie i właśnie w tym momencie skrzypią drzwi. Modlę się w duchu o to, bym zdążyła się uczesać, zanim przyjaciółki mnie zobaczą.
– Joslyn? – słyszę głos Renée.
 – Jestem w garderobie – odpowiadam. Odkładam szczotkę w momencie, gdy dziewczyny odciągają zasłonkę. Spoglądam jeszcze dyskretnie w lustro i z ulgą stwierdzam, że wyglądam normalnie. Można by pomyśleć, że nadal jestem wiecznie wesołą dziewczyną bez jakichkolwiek problemów. – Sprzątałam szafę – odpowiadam, wskazując na ogrom półek wokół mnie.
– Nie rozumiem, co ty tu chciałaś sprzątać. Przecież wszystkie ubrania są ułożone w idealne sterty – uśmiecha się lekko Cassie.
– Bo już skończyłam. Przedtem wszystko prezentowało się nieco gorzej – odpowiadam, również odwzajemniając uśmiech. Z niepokojem spoglądam na rękę, jakby przyjaciółki mogły dostrzec przez sweter ślady po żyletce.
– No dobrze, ale może wyjdziemy z garderoby? Przyniosłyśmy fajny film. Patrz, co jeszcze mamy – uśmiecha się Cassie, machając pudełkiem pizzy. – Dali nam co prawda tylko pomidorowy sos, o czosnkowym chyba zapomnieli, ale jakoś będziemy musiały to znieść.
Spoglądam na dodatek w małym pudełeczku. Jest czerwony. Czerwony jak krew. Jak krew, której nie zmyłam z podłogi! Zaczynam panikować i próbuję wymyślić, co zrobić, by ukryć plamy, zanim przyjaciółki je dostrzegą. Biorę od Cassie talerz, który dziewczyna przyniosła z kuchni, przekładam na niego pizzę, a pusty karton kładę na podłodze, zakrywając zakrzepłą, czerwoną ciecz. Spoglądam na dziewczyny z obawą, one jednak niczego nie dostrzegają. Czuję ogromną ulgę, chociaż znów pojawia się ukłucie zawodu. Widocznie sama nie wiem, czego pragnę. Z jednej strony tak bardzo obawiam się reakcji przyjaciółek, a jednak chciałabym, by ktoś dostrzegł moje cierpienie i spróbował pomóc.
Podchodzę do biurka i biorę laptop. Czarny przedmiot jest dosyć ciężki, więc ręka, którą stosunkowo niedawno okaleczyłam, zaczyna mnie boleć, lekko pulsując. Ignoruję to, starając się nie skrzywić i udaję, że wszystko jest w porządku. Czuję ulgę, gdy wreszcie kładę komputer na kolanach i nie muszę już trzymać go w rękach. Umieszczam płytę w napędzie i zaczynamy oglądać film.
Podoba mi się perspektywa spędzenia dwóch godzin w ciszy. Nie będę musiała się wysilać, słuchać słów przyjaciółek, wymyślać z pozoru naturalne odpowiedzi, a przede wszystkim Cassie nie nabierze żadnych podejrzeń. Tego dnia niewiele brakowało, żeby przyjaciółki skonfrontowały się z przykrą prawdą – jestem żałosną dziewczyną ze skłonnościami do okaleczania.
Mijają kolejne minuty, potem godzina, półtorej. W tym czasie nie skupiam się na aktorach, wątkach czy innych aspektach stworzonego przez reżysera świata. Nie mam pojęcia, jaka historia rozgrywa się na ekranie. Właściwie mój umysł zagubił się gdzieś w przestrzeni i głowa jest wolna od jakichkolwiek myśli. Czuję się, jakbym nie istniała. Mam świadomość własnego ciała, tego, że żyję, ale przez wydaje się, że pozbawiono mnie duszy, osobowości. Spędzam tak długi czas, pogrążona w transie. Dopiero później pojawia się jakaś myśl. Ta sama, która błyskała w mojej głowie już kilka razy.
Pozwolić, by przyjaciółki uznały mnie za wariatkę, bezwartościową dziewczynę, której wypada pomóc? Uzyskać wsparcie, które w niczym mi nie pomoże? A może lepiej ciągle żyć w kłamstwie i oszukiwać jedyne osoby, którym na mnie zależy, byle tylko nie były rozczarowane?
Czy mogę wiecznie ukrywać, że tak naprawdę już dawno umarłam?            



8 komentarzy:

  1. Tak właśnie myślałam, że ojciec Joslyn zauważył coś w zachowaniu swojej córki bądź usłyszał od kogoś, że zaczyna się buntować. A tu ten papieros w pokoju dziewczyny. Cóż, każdy rodzic na jego miejscu zrobiłby awanturę, to jest pewne, ale nie mam zielonego pojęcia dlaczego ją uderzył. Do tej pory tata bohaterki był mi dość obojętny, owszem, sądziłam, iż źle postępuje, tak mało spędzając czasu ze swoją jedną pociechę, jednak po tym wszystkim straciłam do niego szacunek. Może i puściły mu nerwy, ale nigdy nie powinien tego robić. Zamiast zainteresować się problemami Jo, próbował sobie ją podporządkować.
    Kiedy Joslyn wygłosiła tę jakby przemowę, w której powiedziała prawdę o swoich uczuciach, miałam łzy w oczach. Niektóre z tych zarzutów rzucałam czasami w stronę rodziców, jednak dopiero sytuacja Howard uzmysłowiła mi, że na to nie zasłużyli. To mama i tata Jo zaniedbali swoją córkę, chociaż wydawało im się, że zapewniają jej wszystko, czego potrzebuje.
    Jo sięgnęła po żyletkę... Nie podoba mi się to. Jest coraz gorzej. Boję się, że dziewczynie kiedyś puszczą nerwy i podetnie sobie żyły. Nikomu nie mówi prawdy o sobie, dlatego jak ma uzyskać pomoc? Renee i Cassie na pewno by jej wysłuchały, jakoś pocieszyły, dzięki czemu nie musiałaby się sama z tym wszystkim zmagać. Żałuję, że żadna z dziewczyn nie zauważyła niczego dziwnego w pokoju Joslyn czy w jej zachowaniu. Wtedy wszystko mogłoby się potoczyć zupełnie inaczej.
    Tak naprawdę dopiero teraz zaczęłam się naprawdę wciągać w te opowiadanie. Wcześniej Jo mnie denerwowała, teraz zaczynam ją rozumieć.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. I właśnie dlatego mam w nosie więzy krwi. Jeżeli ktoś kogoś nie zna to co za różnica czy jest spokrewniony czy nie? Huj krótko mówiąc.
    Ale jeżeli ktoś bierze na siebie odpowiedzialność jakim jest dziecko to musi dostosować się do wszystkich nakazów i zakazów które to za sobą niesie.
    Na miejscu Joslyn zadzwoniłabym na policję i tyle. Zabrali by za zaniedbywanie i przemoc prawa i cześć.
    Moim zdaniem można być ojcem i matką bo co za problem, ale trzeba mieć prawdziwe metaforyczne jaj by być tatą cz mamą.

    OdpowiedzUsuń
  3. Sytuacja z ojcem Jo poruszyła mnie bardzo mocno. Gdy "słyszałam" kolejne kwestie wypowiadane przez tego mężczyznę - zaciskałam mocniej szczęki i zgrzytałam zębami. Gdy sięgnął po przemoc, po prostu myślałam, że spadnę z fotela. Nienawidzę, gdy ktokolwiek próbuje sobie podporządkować kogoś innego, zamiast go zrozumieć. Poza tym sięgnięcie po przemoc to najgorsza z możliwych opcji - o wiele lepszym wyjściem byłaby szczera rozmowa... na którą Joslyn się odważyła, mimo tego upokarzającego uderzenia. Prawie zaczęłam płakać, gdy słyszałam jej słowa, skierowane do ojca, który po prostu zasnął. Gdy zrozumiałam, że śpi, poczułam, że to już jest naprawdę przesada, żeby ignorować własne dziecko aż tak, żeby podczas słuchania bardzo ważnych dla niego kwestii zasnąć.
    To samo spotkało przecież Jo podczas rozmowy z Miriam - sen.
    Sen i odrzucenie, niezrozumienie. To na pewno nie pomoże Joslyn powrócić do bycia optymistką, do porzucenia żyletki. Boję się, że takie odrzucenie może mieć też wpływ na to, że nasza bohaterka będzie jeszcze bardziej obawiała się wyznania wszystkiego swoim przyjaciółkom. One na pewno by zrozumiały, gdyby tylko miały okazję.
    Fakt, że Jo sięgnęła po żyletkę, bardzo mnie martwi. To kolejny krok do pogłębienia się w depresję, w którą już wpadła. Szkoda, że wszędzie dopada ją ignorancja i niezrozumienie, że nikt nie umie odczytać jej niemego krzyku...

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  4. Matko *.* Teraz oficjalnie muszę stwierdzić, że to opowiadanie należy do moich ulubionych. Wiem, że nie komentuję po kolei, ale po prostu nie mogłam się powstrzymać. Czytając, nie chciałam, by skończył się kolejny rozdział. Teraz mam szczerą nadzieję, że za niedługo napiszesz. Życzę Ci powodzenia na egzaminach :) Masz je w muzycznej?
    Teraz może przejdę do rozdziału --->
    Tata Joslyn jest okropny! Nie dość, że w ogóle się nią nie zajmuje, to jeszcze ją bije. Co prawda działał pod wpływem emocji, ale to go w żaden sposób nie usprawiedliwia. Nigdy nie ma go w domu,prawie wcale nie rozmawia ze swoją córką, a potem się dziwi, że znajduje w jej pokoju papierosy...
    Jest mi strasznie żal Josie. Ojciec ją totalnie zignorował. Jak można tak po prostu sobie zasnąć, jednocześnie z kimś rozmwiając?! Szczyt chamstwa.
    Strasznie żałuję, że koleżanki dziewczyny nie zauważyły krwi na podłodze. Joslyn sama nie wie, co robi, widać, że ma już depresję. Szkoda tylko, że doprowadził do tego jeden mało inteligentny facet. I debil przy okazji.
    Czekam na ciąg dalszy. Pisz szybko :***

    OdpowiedzUsuń
  5. To okropne, że ojciec Joslyn tak okrutnie ją potraktował. Najpierw uderzenie w twarzy, a potem, gdy dziewczyna chciała wyrzucić z siebie ten żal, który ją uciskał w sercu, po prostu sobie zasypia. To jest naprawdę nieludzkie i nietaktowne z jego strony. Tak nie zachowuje się ojciec. Przez to dziewczyna coraz bardziej się pogrążyła... ta żyletka... okropność:( Ach, biedna Joslyn. Nawet sobie nie wyobrażam, co to może dalej się stać.
    Czekam na kolejny bieg wydarzeń.

    Chciałabym jeszcze zaprosić Ciebie na bloga, który aktualnie prowadzę, oczywiście, jakbyś była zainteresowana. Jest o tym razem obyczajówka.
    http://pamiec-jej-serca.blogspot.com/

    Pozdrawiam serdecznie:*

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzień dobry, jestem tu nowa :)
    Przez ostatnie dwa dni czytałam Twoje opowiadanie w każdej wolnej chwili i muszę przyznać, że strasznie mi się podoba! Co prawda początek trochę mi się dłużył... O ile w rozdziale pierwszym czy drugim uwielbiałam optymizm głównej bohaterki i nawet miałam nadzieję, że udzieli się on też mi, to w piątym wyłam już w przestrzeń błagając, żeby złamała nogę skacząc po tych swoich kałużach ;p No, ale na szczęście czytałam wcześniej opis Twojego bloga i wiedziałam, że się rozkręci, więc nie przestawałam czytać. I nie zawiodłam się!
    Pochłaniając rozdziały raz czy dwa rzuciłam też okiem na komentarze i zauważyłam, że wiele osób nie lubi Joslyn. Ja ją uwielbiam, jako postać, to w jaki sposób ją wykreowałaś. W blogowych opowiadaniach panuje moda na marysuizm (której sama niestety poniekąd ulegam), a tu proszę - główna bohaterka z nadwagą (no, teraz już nie), pociętymi rękami i na dodatek z takim fiu-bździu w głowie, że aż by się nieraz chciało nią potrząsnąć (żeby nie było - to jest komplement!). Jedyne, co mi nie pasuje, to jej wiek. Cały czas mam wrażenie, że wszyscy Twoi bohaterowie są dużo młodsi niż Ty to opisujesz, dałabym im najwyżej 15 lat. No, ale skoro o innych bohaterach mowa, to zdecydowanie moją ulubioną postacią jest Miriam. Na początku myślałam, że to będzie taka zdemoralizowana na maksa laska, która próbuje się popisywać ile to nie wypije i poniekąd tak jest, ale Miriam jest... po prostu szczera. Podoba mi się w niej to, że nie jest jak ta dawna Joslyn - nie gada sobie z każdym, bo przecież każdego można polubić za jakąś jedną, malutką cechę... Nie. Jeśli Miriam kogoś nie lubi, to daje mu to do zrozumienia, nie uśmiecha się do niego milutko, bo przecież trzeba być miłym, a wszyscy wokół to odwzajemnią. Nie lubię takiego podejścia, może dlatego zawsze wolałam te bardziej "buntownicze" jednostki. Oni przynajmniej jak mówią, że Cię lubią, to znaczy, że lubią, a nie, że tak wypada.
    Jedno, co mi się nie podobało, to zasypiający tata. Niby usprawiedliwiasz to zmianą stref czasowych, ale ja i tak kompletnie tego nie kupuję. Akcja z Miriam była wiarygodna - po alkoholu odpada się nawet w połowie rozmowy, natomiast tutaj... cóż. Po prostu w to nie wierzę :)
    Za to muszę pochwalić, że świetnie pokazujesz postać osoby, która sama się okalecza. To, że Joslyn niby zakrywa te rany, ale jednak chce, by je ktoś zobaczył, że niby chce sprawić sobie ból, ale jednak robi to w najbardziej tchórzliwy sposób, unika żył... To jest typowe podejście nastolatek "z problemami", kiedy miałam czternaście-piętnaście lat, to było wręcz popularne. I zawsze się komuś "niechcący" rękaw obsunął, żeby inni w końcu zobaczyli, że potrzebna jest pomoc. Joslyn robi dokładnie to samo.
    No, to teraz pozostaje mi tylko czekać na kolejne rozdziały :) Jeśli chciałabyś zajrzeć do mnie, zapraszam serdecznie, każda opinia jest zawsze mile widziana :)
    http://what-dies-last.blogspot.com
    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. "jakbyś wolała" - wolał, bo mówi do ojca, nie?
    Nie wiem czy uda mi się dzisiaj doczytać do końca. Bardzo bym chciała, ale dziś mam nockę, a chciałam skorzystać z okazji, że dzieci nie ma i jeszcze się zdrzemnąć przed nią, ale póki oczy mi się nie zmęczą i jestem w stanie, to czytam i czytam, to lepsze zajęcie niż leżenie godzinę i gapienie się w sufit lub leżenie z zamkniętymi oczami. Ja lubię usypiać czytając.
    Ten rozdział, z tych dotychczasowych, najbardziej wzbudził moje emocje. Może dlatego, że sama wiem co to znaczy być spoliczkowaną czy być świadkiem jak ojciec policzkuje dziecko. Jakoś nigdy nie potrafiłam przejść obojętnie i gdy podobna sytuacja miała miejsce w moim domu, to mnie to najdłużej gnębiło, pomimo że ja byłam obserwatorem. Uczestnicy już dawno się pogodzili, przeszli na tym do porządku dziennego, jako "było i minęło", a mnie było z tym cholernie ciężko i potrafiłam mężowi całymi dniami wypominać (gdy tylko mi się przypomniało) jak mógł uderzyć dziecko w twarz, jeszcze dziewczynkę.
    Współczuję J, ale poniekąd rozumiem też ojca, bo nie jest łatwo słuchać prawdy prosto w twarz i prawda boli. Skreśliło go jednak, to że zasnął. O ile policzek, choć jestem przeciwna, potrafiłabym zrozumieć, bo nałożyło się na to wiele czynników, po pierwsze ciągła nieobecność, a wychowanie zostawił żonie i nie sądził że jest potrzebny (jak jakieś 50% ojców), do tego doszło też zmęczenie, a przez to nerwowość, no i ta prawda, niewygodna prawda. Rozumiem odruch, bo nikt nie jest idealny, każdy popełnia błędy, a dzieci jednak nie są z porcelany. Sama kiedyś uważałam, że będę normalną matką, nienerwową, niekrzyczącą, dużo rozmawiającą, tłumaczącą, a jak doszło co do czego, to padły słowa "synek, nie odpierdalaj, kurwa, spidermana" i szarpnięcie, bo by mi z okna wyleciał, albo "Amanda, zamknij się wreszcie i idź spać!". Jednak niewyspanie, emocje, jakiś trudny okres, problemy w pracy czy małżeństwie robią swoje. Żadna wiedza, przeczytane książki, obejrzane filmy i poglądy są nieważne w starciu z realiami. W rodzicach twojej J jednak brakuje mi uczucia. Oni nie mają do niej w ogóle serca. Myślę, że inaczej jest oberwać policzek od osoby dla której coś znaczymy i wiemy, że coś dla niej znaczymy, czujemy się przez nią kochani, lubiani, a inaczej od kogoś kogo na każdym kroku staramy się zadowolić, a w zamian nie słyszymy ani jednego dobrego słowa i czujemy się takim dodatkiem, czymś koniecznym, ale jednocześnie niepotrzebnym i niespełniającym wymagań, kaprysów.
    Ja pamiętam jak byłam strasznie zawiedziona, gdy się okazało, że moja własna córka nie podziela żadnych moich zainteresowań. Nie chciała ze mną gotować, kroić warzywek, chodzić po sklepach, ubierać się w sukienki, nie lubiła mieć robionych zdjęć i jeszcze długo by wymieniać. Najprościej ujmując - wcale nie zachowywała się tak jak ja to sobie wyobrażałam gdy byłam w ciąży czy potem gdy była malutka. Mój mąż powiedział, że błąd tkwi w nastawieniu. Rodzice nie powinni nastawiać się na to, że dziecko spełni ich oczekiwania, niespełnione ambicje, albo że będzie dzielić z nimi pasję. Dziecko to dziecko, odrębny człowiek, jednostka, a nie nasz klon czy nasza kopia. Jemu oczywiście było łatwo to mówić, bo mała wdała się w niego i nawet zamiast bajek wolała słuchać od tatusia o mitologi, bawić się mieczem i wsypywać węgiel do piwnicy. Ja wiem, że to błahe i teraz też nie wydaje mi się to być problemem, ale wtedy byłam załamana. Ja naprawdę potrafiłam się całymi dniami smucić i płakać po nocach, gdy moje koleżanki opowiadały co one robiły z córkami, podczas gdy moja pytała się "kiedy wróci tata, bo pogrzebie z nim przy motorze". To z perspektywy czasu teraz wydaje mi się głupie, ale wtedy było straszne. Więc rozumiem rodziców J, ale jednak powinni już do tego dorosnąć, że życie to nie wyobrażenia.

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie spodziewałam się, że ojciec będzie w stanie uderzyć Jos. Szczęka mi opadła wręcz. Ale może i mogę to jakoś zrozumieć, wytłumaczyć impulsem, rozładowaniem gniewu, mogłabym wymieniać wiele powodów, choć ja tego nie pochwalam i dla mnie to okropne i okropnie upokarzające. Nie będę tego jednak tłumaczyć, bo facet zasnął. Ona mówiła mu o swoich uczuciach, a on zasnął, tak po prostu. To przybiło gwóźdź do trumny i skreśliłam go już zupełnie.

    OdpowiedzUsuń