Co do szczęścia, to ma ono tylko tę użyteczność, że czyni możliwym nieszczęście
~ Marcel Proust
Wracam ze szkoły, ledwo
ruszając nogami, więc do domu docieram dopiero po kilkunastu minutach. Staję na
środku przedsionka i pozwalam, by torba po prostu zsunęła mi się z ramienia.
Spada na podłogę, robiąc ogromny hałas. Echo dudni w pomieszczeniu, odbijając
się od ścian. To bez znaczenia. Mam zamiar jak najszybciej zdjąć szalik i
zimowy płaszczyk, który tata przywiózł niedawno z Londynu, a potem udać się do pokoju
i spędzić tam całe popołudnie. Ostatnio zdałam sobie sprawę z tego, że moje
życie jest niezwykle nudne. Wstaję, idę do szkoły, wracam, ewentualnie odrabiam
lekcje czy usiłuję się uczyć, a potem idę spać. Następnego dnia wszystko od
początku. Błędne koło, którego nie potrafię przerwać. Zresztą nawet gdybym była
w stanie to zrobić, nie miałabym pomysłu, jak lepiej wykorzystać swoje życie.
Nie mam energii nawet na
to, by zrobić coś do jedzenia i obejrzeć kolejny bezsensowny serial w
telewizji. Ostatnio stałam się jak te nastolatki praktycznie pozbawione życia
towarzyskiego. Jestem ekspertką od wszystkich programów rozrywkowych, bo tak
naprawdę poza przebywaniem w szkole i spędzaniem czasu przed telewizorem, nie
robię nic więcej. Teraz czuję, że nawet oglądanie kolejnego reality show
stanowi zbyt duże wyzwanie. Pragnę po raz kolejny położyć się w łóżku i udawać,
że śpię, leżeć bez ruchu, cokolwiek, bylebym tylko nie musiała nigdzie
wychodzić, rozmawiać z ludźmi.
– Joslyn, możesz przyjść
na chwilę? – słyszę głos mamy, dobiegający z salonu. Wzdycham cicho, bo
dotarcie do tego pomieszczenia wydaje się przekraczać moje możliwości.
Mimo wszystko jakoś
dowlekam się do miejsca, w którym przebywają rodzice. Mama znów wygląda na
poirytowaną i niezadowoloną. Właściwie nie powinnam być zdziwiona. Przecież
zawsze, gdy jestem w pobliżu, kobiecie coś się nie podoba. Najwidoczniej
zdecydowanie szybciej niż ja zdołała dostrzec, że do niczego się nie nadaję, że
jestem bezwartościowym wybrykiem natury, nieudanym eksperymentem losu. Na tatę
staram się nie patrzeć. Zbyt dobrze pamiętam naszą kłótnię, to, że mnie
uderzył, a przede wszystkim, że zasnął w trakcie rozmowy, która była dla mnie
bardzo ważna. Nie wiem, co ojciec pamięta z tamtego wieczoru. Najwyraźniej
uważa, że kiedy spał, ja wygłaszałam długie przeprosiny, bo zachowuje się,
jakby wszystko wróciło do normy.
– Tak, mamo? – pytam
lekko zaniepokojona.
– Musimy poważnie
porozmawiać.
Te słowa nie wróżą
niczego dobrego. Nie mam pojęcia, czego oczekiwać. Pewnie po raz kolejny usłyszę,
że gorzej wyglądam, mam wory pod oczami albo może po prostu gdzieś w moim
pokoju zawieruszył się kolejny papieros. A może tata postanowił opowiedzieć
mamie o kłótni i tym, co było jej przyczyną.
– Co się stało? – pytam
spokojnie. Wcale nie jestem opanowana. Po prostu nie mam sił, by się
denerwować. Całą energię poświęcam na powstrzymanie łez. Ostatnio każdy dzień
jest coraz gorszy. Czasami chce mi się płakać zupełnie bez powodu. Cokolwiek
się dzieje, wydaje się po prostu niezwykle smutne.
– Bardzo nas
rozczarowałaś – mówi mama. Ja tymczasem myślę, że to nic nowego. Przecież
jestem beznadziejna. – Co to ma być?
Pokazuje stronę
dziennika internetowego. Dostrzegam swoje imię i nazwisko widniejące na górze
ekranu, a pod spodem tabelkę z ocenami. Te wpisane dwa miesiące temu i
wcześniej, są satysfakcjonujące, jeśli zaś chodzi o nowe… Dostrzegam dwa C,
cztery D i dwa F. No i jeszcze jedno B z minusem, ale wiadomo, że dla mojej
mamy to tak, jakbym otrzymała C. Opuściłam się w nauce, zdecydowanie. Tym razem
nie jest tak, że to mama przesadza. Moje oceny rzeczywiście przestały być godne
pozazdroszczenia. Prawda jest taka, że już dawno zaniechałam notowania na
lekcjach czy choćby słuchania nauczycieli. W dodatku nie miałam energii na
naukę do testów. Kiedy dostałam pierwsze F, czułam się okropnie. Nigdy w życiu
nie otrzymałam nawet C. Zaledwie kilka dni później dotarło do mnie, że i to i
tak bez znaczenia. Nie czułam się wartościowa pod jakimkolwiek względem,
przegrałam życie. To, że zawiodłam jeszcze w jakiś inny sposób, było więc bez
znaczenia.
– Nie wiem, co się z
tobą dzieje. Możesz to jakoś wytłumaczyć? – mama krzyżuje ręce i wpatruje się
we mnie z dezaprobatą w oczach.
Milczę. Przecież
obojętnie, co wymyślę i tak spotka mnie gniew rodziców. Jeśli wykręcę się
gorszym okresem, mama stwierdzi, że to prymitywna wymówka wszystkich leniwych
uczniów. Według niej nie ma czegoś takiego jak gorszy okres w życiu. Przecież
człowiek powinien dawać z siebie wszystko w każdej sytuacji, obojętnie, czy
czuje się jak śmieć, wycieraczka pod nogami drugiego człowieka.
– Nie zachowuj się jak
jakaś niewychowana dziewucha i odpowiedz na pytanie – głos mamy jest niczym
najbardziej niebezpieczne ostrze.
– Po prostu tak wyszło –
mówię, bo nic innego nie przychodzi mi do głowy.
– „Tak wyszło”? Jesteś
po prostu bezczelna. Może w takim razie powiesz, co to ma znaczyć? – mama
wskazuje palcem na listę obecności. Widzę kilka nieusprawiedliwionych dni. Nie
jestem zdziwiona. Zdarzało się, że nie miałam siły wstać z łóżka. Czasem po
prostu zdawałam sobie sprawę, że nie wytrzymam psychicznie kolejnego dnia
spędzonego w towarzystwie Shane’a. – Nie pamiętam, żebyś ostatnio chorowała. A
poza tym wiesz, że choroba to żadna wymówka. Od kiedy to zaczęłaś opuszczać
lekcje?
Nie wiem, co mogłabym
odpowiedzieć. Przecież nie wytłumaczę, jak się czuję. Jakby to w ogóle
kiedykolwiek obchodziło rodziców. Mama potrafi tylko krytykować, wynajdywać
każdą najmniejszą niedoskonałość w moim życiu i robić z tego wielką awanturę.
Czasem ewentualnie traktuje mnie jak swoją służbę, kiedy potrzebuje, by ktoś
przyniósł herbatę. W zamian nie otrzymuję nawet krótkiego „dziękuję”.
Chciałabym, żeby mama zapytała „Joslyn, czy masz jakieś problemy, czy możemy ci
jakoś pomóc?”. Wiem jednak, że to nigdy nie nastąpi. Rodzice nie akceptują
możliwości pojawienia się w moim życiu jakichkolwiek zmartwień.
– Przepraszam – mówię
cicho, jakby to wszystko wyjaśniało.
Zbiera mi się na płacz.
Jestem taka bezsilna, taka bezwartościowa. Moja własna mama się mnie wstydzi.
Pewnie nie chciałaby nigdy pokazać się ze mną przed koleżankami.
Nie mam nic, z czego
byłabym dumna. Inni mogą mi zazdrościć co najwyżej wielkiego mieszkania. To
jednak nie jest żadna z cech mojej osobowości, definicja tego, kim jestem.
Mieszkanie kupili rodzice, ja w żaden sposób się do tego nie przyczyniłam.
Gdybym nagle zniknęła w tłumie i już nigdy nie wróciła, nikt nie odczułby
straty. Wokół jest przecież tyle bardziej wartościowych ludzi.
– Masz szlaban, dopóki
nie poprawisz ocen. Dopiero wtedy będziesz mogła wychodzić ze swoimi
przyjaciółkami, korzystać z komputera czy oglądać telewizję. Ja i tata
wychodzimy, a ty siedź w pokoju i zastanów się, co zamierzałaś osiągnąć takim
zachowaniem. Wrócimy nad ranem.
Rodzice udają się do
sypialni. Mama pewnie spędzi pół godziny przed lustrem, poprawiając makijaż i
fryzurę, a tata tylko uczesze się i spokojnie poczeka, czytając książkę. A
potem zostanę sama. Jak zawsze.
Udaję się do pokoju, tak
jak kazała mi mama. Tata jak zwykle nie odezwał się ani słowem podczas kłótni.
Tym razem nie wtrącił nawet swojego słynnego „Rebecco, nie przesadzaj”.
Spoglądam na laptopa leżącego na biurku. Rodzice nie zażądali, żebym go oddała.
To dziwne, że tego dnia udowodniłam, iż nie powinni mi ufać, a jednak są
przekonani, że dostosuję się do wszelkich nakazów. Oczywiście nie zamierzam
tego zrobić. Pewnie jak zwykle spędzę noc w salonie, przed telewizorem, a rano
ledwo zdołam wstać, żeby iść do szkoły. Teraz jednak muszę poczekać, aż rodzice
wyjdą. Kładę się na łóżku i zaczynam rozmyślać nad słowami usłyszanymi od mamy.
„Powinnam się zastanowić, co zamierzam osiągnąć”?
Co może osiągnąć osoba,
która do niczego się nie nadaje? Ktoś bez woli walki, pozytywnych cech
charakteru, motywacji, osiągnięć w szkole, ktoś, kto nawet nie jest piękny?
Gdybym była ładna, mogłabym chociaż zostać modelką. Tymczasem nie mam żadnego
planu na przyszłość. Z takimi ocenami nie dostanę się na dobrą uczelnię, więc
świetna praca czy dostatnie życie mogą istnieć tylko w moich marzeniach. No
chyba, że znajdę bogatego męża. Wtedy zostanę bezmózgą dziewczyną, całkowicie
zaabsorbowaną towarzyskimi spotkaniami i ciągłym udawaniem. Do niedawna
myślałam, że nigdy nie chcę stać się taka jak mama. Teraz jednak okłamuję
wszystkich w ten sam sposób, przywdziewam maskę idealnej dziewczyny i odgrywam
wyznaczoną rolę, jakby życie było jednym wielkim przedstawieniem. Teatr
martwych lalek. Prawda jest taka, że nigdy nie zdołam stać się kobietą, która
wszystkie wolne chwile spędza na zakupach. Aby znaleźć męża, który chciałby
mnie utrzymywać, mogłabym być co prawda bezwartościowa, ale na pewno nie
brzydka. Właściwie nie mam żadnego celu w życiu, nic, co mogłabym robić, co
potrafiłabym robić. Nadaję się tylko do leżenia przez kilka godzin, nieruszania
z miejsca i płakania. Tak, to zdecydowanie świetnie mi wychodzi. No i potrafię
oczywiście zadawać sobie rany. Chociaż to nie wychodzi mi już tak świetnie,
biorąc pod uwagę fakt, iż żyletkę oraz drobne skaleczenia zawsze polewam wodą
utlenioną.
Zastanawiam się, jak to
możliwe, że kiedyś byłam dobrą uczennicą.. Spędzałam mnóstwo czasu nad
książkami, ucząc się, zakuwając bezmyślnie, aż głowę przepełniały mi
informacjami. Nigdy nie byłam inteligentna, jedynie mądra, a mądrość to nic,
czym warto się chwalić. Każdy może stać się mądry, wystarczy usiąść nad
książkami, aby zapamiętać jak najwięcej informacji.
Nie mam żadnych perspektyw
na przyszłość, celów, do których mogłabym dążyć. Brak mi talentów. Nie jestem
ładna, nie jestem wartościowa. Nie mam energii, by cokolwiek robić, nawet do
tego nie jestem zdolna. Jedyne, co mi pozostało, to rysunki. Stos żałosnych
szkiców, które najlepiej wyrażają całą beznadziejność.
Rodzice już wyszli,
usłyszałam szum silnika samochodu kilka minut wcześniej. Teraz podchodzę do
półki, wyciągam z niej teczkę ze swoimi pracami, szkicowniki, każdy, nawet
najmniejszy rysunek. Przyglądam się temu obrazowi rozpaczy, papierom, na które
przelałam moją nic niewartą duszę. Otwieram okno i wyrzucam wszystkie rysunki.
Patrzę, jak spadają. Pojedyncze kartki niesie wiatr, niektóre odlatują dalej,
nawet na drugą stronę ulicy. Ciężkie zeszyty lądują błyskawicznie na trawniku,
tak samo teczka, która otwiera się, wypuszczając na wolność szkice. Patrzę, jak
jedyne, co jeszcze mogło być dla mnie ważne, zostaje zniszczone. Teraz nie mam
nawet jednego, prymitywnego celu, który każdy z nas powinien mieć zaszczepiony
w umyśle – żyć. Nie próbuję się już zastanawiać nad sensem istnienia. Wiem, że
nie znajdę żadnej logicznej odpowiedzi na pytanie, dlaczego jeszcze oddycham.
Chcę zapomnieć, pragnę tego ze wszystkich swoich sił. Zapomnieć, że nigdy nie
miałam celu.
Znowu znajduję się w
domu Miriam. Po raz kolejny trafiam tu właśnie wtedy, gdy chcę odsunąć od
siebie wszelkie zmartwienia. Prawdopodobnie mi się to nie uda, ale desperacko
pragnę w jakikolwiek sposób się uratować, znaleźć wyjście z sytuacji. Oprócz
blondynki i jej trzech przyjaciółek, pojawiło się też kilka chłopców. Znani są
z ciągłego imprezowania i znajomości z Miriam. Nie mam nic przeciwko
dodatkowemu towarzystwu.
Na początku chłopcy byli
bardzo zdziwieni, że Joslyn Howard postanowiła pojawić się w domu blondynki i
razem z nią popijać piwo oraz palić papierosy. Teraz w ustach mam nieprzyjemny
smak dymu, w głowie mi szumi, a wokół mnie leżą trzy puste butelki po piwach i
cztery niedopałki. Nie czuję się jednak ani trochę lepiej. Nie zapomniałam, że
jestem beznadziejna, uosabiam wszystkie nieszczęścia, każdą porażkę losu i
matki natury. Stanowię definicję wszelkich niepowodzeń. Nędza i rozpacz – oto
Joslyn Howard.
Miriam przygląda mi się
już jakiś czas. Rozważam, czy zauważyła, że coś się zmieniło, że coś niedobrego
zaczęło dziać się w moim życiu. Dziewczyna uważnie mnie obserwuje. Ignoruję
jednak jej spojrzenia, udając, że niczego nie zauważam. Niepotrzebny mi nadzór
i troska. Chyba tylko tego brakuje, bym poczuła się jeszcze bardziej żałosna.
Rozglądam się po pomieszczeniu, pijana i nieszczęśliwa. Próbuję znaleźć
magiczny środek, który zlikwiduje wszystkie problemy.
I wtedy właśnie, jak na
życzenie, Susan wyciąga w moją stronę rękę. W dłoni trzyma saszetkę z dużą
ilością białego proszku. Nie mam pojęcia, jaka dokładnie jest zawartość
przeźroczystej torebeczki, ale zupełnie mnie to nie obchodzi.
– Chcesz? – pyta, a ja
kiwam głową i zachłannie wyciągam rękę. Nie mam pojęcia, ile narkotyku powinnam
zażyć, mam nadzieję, że dziewczyna mnie poinstruuje.
Zanim jednak zdążam cokolwiek
zrobić, słyszę za plecami gniewny głos Miriam:
– Nawet nie próbuj,
Susan. Trzymaj się z dala z całym tym gównem i nigdy więcej jej tego nie
proponuj, rozumiesz? Nawet jeśli sama by cię prosiła..
Susan kiwa głową. Ku
mojemu niezadowoleniu od razu cofa rękę i rusza w stronę chłopców, posyłając
jeszcze Miriam spojrzenie pełne złości.
– Czemu to zrobiłaś? –
pytam, nawet nie usiłując ukryć irytacji. Liczyłam, że wreszcie znalazłam
receptę na problemy, a Miriam nie pozwoliła mi spróbować pożegnać się ze zmartwieniami.
– Uwierz, Joslyn, to w
niczym nie pomaga. Nigdy. Co najwyżej może wszystko pogorszyć. Alkohol i fajki
to też nie najlepsze wyjście, ale na pewno nie zaszkodzą tak bardzo, jak to
białe świństwo.
Dziewczyna wygląda na
wytrąconą z równowagi, jakby bardzo poruszyła ją cała sytuacja. Jestem
zdziwiona nagłym wybuchem złości, bo przecież Miriam nie należy do niewiniątek.
Organizuje huczne imprezy, pije i pali. Na pewno nieraz miała styczność z
narkotykami, więc czemu tak kategorycznie zabrania mi ich spróbować? To po
prostu egoistyczne i okrutne.
Mimo wszystko kiwam
głową na znak zrozumienia i sięgam po jeszcze jednego papierosa. Chcę zapalić,
ale Miriam spogląda na mnie dziwnym wzrokiem, który mówi „czy na dzisiaj już
nie wystarczy?”. Nie zamierzam się jednak słuchać, Dziewczyna nie jest moją
matką. A nawet gdyby była, to i tak bym nie posłuchała. W końcu mimo kary
otrzymanej od rodziców, wyszłam z domu na imprezę.
Blondynka pewnie chciała
uchronić mnie przed zniszczeniem sobie życia. Problem w tym, że mnie wcale nie
zależy, by pozostać na tym świecie jak najdłużej. Właściwie z ulgą zasnęłabym i
już się nie obudziła. Nie wiem, czy istnieje życie po śmierci. Jeśli tak, to na
pewno nie będzie gorsze niż to teraz. Może otrzymam urodę, jakiś talent, chociaż
jedną pozytywną cechę osobowości. Może będę niewidzialnym duchem. A może po
śmierci po prostu zniknę.
Nie będę czuć. Nie będę
myśleć. Nie będę istnieć.
To chyba byłoby
najlepsze rozwiązanie.
Boziuuuuuuuuu!
OdpowiedzUsuńDlaczego ona o niczym nie powie rodzicom? Rozumiem są troszkę... suczowaci, ale na terapie wstrząsową by jej dali.
I do diabła, czy umiejętność rysowania i umiejętność skutecznego uczenia się to mało? Ja na przykład nie mam nic poza zacięciem do pisania, nikłej wymyślonej przez moją matkę 'intuicji matematycznej' i ładnych uszu.
Czy coś się wreszcie zmieni? W stylu czy spróbuje się zabić Jo? To by było ciekawe... Bogowie Kalfu, jestem sadystą jeśli jej tego życzę. W sumie moi czytelnicy już to stwierdzili.
Kurczę, no naprawdę czy nie może Jo ruszyć swojej kościstej dupy i zabrać się za coś? No i rodzice może są jacy są ale porozwalane po całym podwórku kartki zarejestrują patrzałkami.
Spam
Vivienne, zapraszam serdecznie na zwiastun nowego opowiadania: https://www.youtube.com/watch?v=Ii3XY1o_h40 .
Bardzo ciekawy blog :)
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie i mam nadzieję, że dodasz do obserwatorów i zostawisz po sobie komentarz :) :
dreamerfrompoland.blogspot.com
Przykro mi z powodu tego egzaminu, ale jestem przekonana, że z innymi poradziłaś sobie znakomicie :)
OdpowiedzUsuńKiedy rodzice zawołali swoją córkę do salonu, w moim sercu zrodziła się mała nadzieja, że może zaczęli dostrzegać, co dzieje się z ich jedynym dzieckiem. Może zobaczyli ślady na jej rękach czy doszli do wniosku, że to nienormalne, iż tak nagle utraciła swoją dawną wesołość. Niestety, czekało mnie rozczarowanie, którego się w sumie spodziewałam. Czy oni w ogóle są ludźmi? Jakim cudem przejmują się ocenami i opuszczonymi dniami w szkole, podczas gdy Jo jest w takim stanie, że się samookalecza i sięgnęła po używki? Państwo Howard są głupi i ślepi, przykro mi, ale niestety taka właśnie jest prawda. Moja mama olałaby kilka jedynek w dzienniku, bo widziałaby, że jestem w głębokiej depresji. A właśnie to dzieje się teraz z główną bohaterką.
W sumie nie dziwię się, że Joslyn zawędrowała prosto do domu Miriam. Właściwie nawet się ucieszyłam. Dobrze, nie lubię, kiedy dziewczyna pije i pali, w końcu to nie jest do niej podobne, ale wolałam, aby miała jakiekolwiek towarzystwo. Na myśl o białym proszku zrobiło mi się niedobrze. W sumie spodziewałam się, że kiedyś do akcji mogą wkroczyć narkotyki i strasznie się tego momentu bałam. O dziwo Miriam wykazała się trzeźwym, rozsądnym osądem i odciągnęła Jo od tego świństwa. Coś mi się wydaje, że to właśnie ona widzi prawdę o Joslyn, nie Renee i Cassie, które są jej przyjaciółkami. Trochę mi smutno z tego powodu, bo według mnie to niemożliwe, że któraś z dziewczyn nie zauważyła dziwnego zachowania koleżanki...
Boję się o Jo, boję się, że popełni samobójstwo. To byłoby najgorsze.
Nie mniej rozdział ciekawy i zajmujący. Czekam na ciąg dalszy :*
Jestem obecna!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że dopiero teraz komentuje, ale miałam nawał nauki przed egzaminami, ale mam już wszystko za sobą, więc już jestem. Życzę Ci, abyś też za niedługo miała wymarzone wakacje i zdała wszystkie egzaminy;)
Rozdział mi się podobał. Bardzo podoba mi się jak opisujesz odczucia targające Joslyn. Dziewczyna coraz bardziej się pogrąża i myśli o śmierci. W sumie nie dziwię się, czemu tak jest. Zawód miłosny, niezrozumienie przez swoich rodziców. To musi być dla niej naprawdę wielki cios w samo serce i do tego jeszcze przekręcił sztylet o trzydzieści osiem stopni.
Jestem zadowolona z tego, że Miriam odsunęła swoją koleżankę z tym świństwem. Widziała pewnie, jak Joslyn stacza się na dno. Jestem ciekawa, czy pomoże jej z tego wyjść, bo po ostatnich zdaniach naprawdę boję się o Joslyn.
Czekam na ciąg dalszy.
Pozdrawiam :*
Ja bym im dała: "Bardzo nas rozczarowałaś"!!! Nosz kurde jak tak można?! Czy oni są naprawdę ślepi czy tylko udają?! Przecież człowiek tak z dnia na dzień, bez powodu nie przestaje się uczyć. Coś musiało na to wpłynąć. Dlaczego oni się nią nie zainteresują, nie powiedzą: "Co się stało, córeczko? Chodź, porozmawiamy i wszystko sobie wyjaśnimy". Naprawdę miałam nadzieję, że oni wreszcie zmienią swoje nastawienie, a jednak.
OdpowiedzUsuńTo okropne, że Joslyn zadręcza się takimi myślami. Przecież jest dobrą, mądrą i wartościową dziewczyną. A zdobycie mądrości wcale nie jest takie łatwe, bo żeby przysiąść do książek, trzeba mieć naprawdę dużo cierpliwości.
Uwielbiam symbolikę zawartą w tym opowiadaniu, jak na przykład opis kartek wyrzuconych przez okno. Jakby główna bohaterka chciała przez o powiedzieć, że nic jej nie zostało. "Wiem, że nie znajdę żadnej logicznej odpowiedzi na pytanie, dlaczego jeszcze oddycham." ---> cudne zdanie, doskonale podsumowujące aktualny nastrój Joslyn.
Całe szczęście Miriam zareagowała w odpowiednim momencie. Widać, że dziewczyna wie, że narkotyki to najgorsza z możliwych opcji. Dzięki Bogu miała dość siły, by uchronić Joslyn od wciągnięcia proszku. Strasznie się cieszę, że Miriam zaczęła się o nią troszczyć. Może to własnie ona wyciągnie ją z tego dołka?
Och, jak ja uwielbiam to opowiadanie! Chyba już nic nie muszę dodawać. To jest cudowne, piękne i jeszcze raz cudowne. Twoje rozbudowane opisy, doskonale zarysowane portrety psychologiczne postaci... po prostu cud miód i malina! Życzę powodzenia na egzaminach! (Aż zrymowałam xD)
Pozdrawiam!
Rodzice Joslyn są albo ślepi, albo głupi, a może to i to? Nie wiem sama. Mają dziecko, ale się nim nie interesują, nie dostrzegają utraty radości, nie widzą, że Jo wpadła w depresję. Przecież to chyba powinno ich zastanowić, nagły spadek ocen, utrata wagi, podkrążone oczy, apatia, są jej rodzicami do cholery! Przyjaciółki Jo dostrzegają jej smutek, niechęć i wszystkie objawy depresji, ale skoro ufają Jo, a ona im mówi, że jest ok, to myślą, że ok. Mnie to irytuje, bo czuję się bezradna, czytając o tak wielkim smutku naszej Joslyn; o pragnieniu jej zapomnienia, śmierci. Gdybym tylko umiała i mogła - pomogłabym jej. Ale nie mogę, bo to Twoja postać, która co i rusz zasmuca mnie tym, że pogrąża się coraz bardziej, teraz nawet chciała wziąć narkotyki... przeraziła mnie tym. To naprawdę smutne, że ma dość życia na tyle, żeby wciągnąć się w białą śmierć...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Myślę, że takich ludzi jak Miriam trudno słuchać, bo nie są żadnym autorytetem. Takie słyszenie "nie pij" głoszone przez alkoholika, sprawia że młody człowiek reaguje "a co ty możesz wiedzieć, najpierw sam nie pij, a potem dopiero decyduj za innych". Starszy człowiek, bardziej dojrzały patrzy już na to inaczej, jak na coś przed czym chce nas ustrzec osoba, która sama to przeżyła, była w skórze podobnej do naszej, miała styczność z czymś takim i się na tym zawiodła. Jednocześnie Miriam daje pić i daje zapalić. Ja sama nie mam oporów by nalać nastolatce piwa do szklanki czy poczęstować kieliszkiem wina albo papierosem, a jednocześnie zabrałabym z rąk takiej butelkę, gdyby się zataczała albo byłą temu bliska i z pewnością nie pozwoliłabym tknąć narkotyków, choć sama nie miałam z nimi nawet jakieś większej styczności. Te używki nie są sobie równe! Nigdy nie były i nie będą, a w nadmiarze wszystko szkodzi.
OdpowiedzUsuńCo do rodziców Jo to jak mówiłam w poprzednim komentarzu - brak im serca. To ludzie co ten narząd najprawdopodobniej opakowali w szczere złoto i włożyli do portfela. Ja sama nie umiałabym darzyć ich szacunkiem, bo przez całe opowiadanie nie zrobili niczego innego niż zarabianie i olewanie córki. Brakuje mi jednak w nich jakieś innej cechy, są strasznie wymięci, papierowi, wręcz nierealni. Nawet źli ludzie powinni mieć jakąś pozytywną cechę, a im pozytywów brak.
Nie sądziłam, że ci rodzice mogą mnie zawieść jeszcze bardziej, ale się stało. Oni nie mają żadnych uczuć, zero, ta dziewczyna ich w ogóle nie obchodzi, tylko tak to widzę. Nie doceniają jej, nie wiedzą, jakim dziecko jest skarbem i że to jest najwięcej, co mają. Myślę że u nich to by zadziałało tylko takie, trzeba coś stracić, żeby docenić. Szkoda mi tej małej.
OdpowiedzUsuńMiriam jest dla mnie ciągle zagadką i cały czas zastanawiam się co z nią jest i dlaczego jest do J taka a nie inna.