piątek, 30 sierpnia 2013

# Koszmar na jawie: Rozdział 23. Marionetka


Jeśli chce się być szczęśliwym, nie wolno gmerać w pamięci
~ Emil Cioran

Któregoś dnia zezwolono na odwiedzin przez znajomych ze szkoły. Nie byłam przekonana do słuszności tego pomysłu, ale doktor Wilman zapewnił, że dobrze mi zrobi, jeśli zobaczę, ilu osobom na mnie zależy. Przypuszczałam, że wszyscy będą obawiali się spotkania z wariatką. Nie myliłam się. Dla żadnego ze szkolnych znajomych nie byłam na tyle ważna, aby zechcieli wpaść z wizytą.
Teraz jestem pewnie postrzegana w szkole jako uczennica, która nagle zwariowała, którą wszyscy znali, ale której zniknięcie tak naprawdę jest bez znaczenia. Tym ludziom nie zależy na moim zdrowiu. Byłam tylko ich przelotną znajomą, popularną dziewczyną. To wszystko.
Siedzę w pokoju i znów rysuję. Wzięłam segregator, który przyniosła mama i teraz umieszczam w nim kolejne prace. Ostatnio Cassie musiała kupić więcej koszulek, abym miała do czego wkładać szkice. Megan i doktor bardzo się cieszą, że tyle czasu spędzam, rozwijając swój talent. Uważają, że to mi służy. Nie wiem, ile jest w tym prawdy, ale właściwie nie za bardzo mnie to obchodzi. Po prostu lubię rysować.
– Joslyn, masz gościa – oznajmia Megan, kiedy wchodzi do pokoju.
– Kogo? Moje przyjaciółki czy rodzice? – pytam, podnosząc wzrok.
– Właściwie to ktoś zupełnie inny. Doktor stwierdził, że powinnaś spotkać się z pewną osobą, bo to może pomóc w terapii.
Megan nie musi mówić nic więcej. Doskonale zdaje sobie sprawę, kogo zaraz ujrzę w progu. Mam ochotę krzyczeć, że nie zgadzam się na takie spotkania. Chciałabym zakryć ciało kołdrą i spędzić kolejne godziny pod materiałem. Zamknięte przestrzenie mnie uspokajają. Wiem jednak, że nie mogę się sprzeciwić. Jest już za późno. On czeka za drzwiami. I gdy tylko zdążam o tym pomyśleć, staje w progu.
Przyszedł. Nie chciałam Go tu. Nie prosiłam, by zjawił się i udawał zatroskanego. Przecież w ogóle Go nie obchodzę.  Od początku byłam tylko zabawką w Jego rękach, którą wykorzystywał dla własnej rozrywki. Marionetką, za której sznurki pociągał raz po raz, by tańczyła tak, jak jej każe. Nie było w tym sympatii czy jakiegokolwiek pozytywnego uczucia.  Jedynie bezlitosna chęć zaznania odrobiny rozrywki. A potem, gdy nie byłam do niczego potrzebna, gdy stałam się nudna i wolał zająć się kolejną zabawką, po prostu rzucał mnie w kąt. Obijałam się o ściany, w końcu osuwałam na podłogę. Marionetki nie czują? Ja czułam wszystko, może nawet ze zdwojoną siłą.
Patrzę w Jego szaro-niebieskie oczy. Te same oczy, którymi do niedawna się zachwycałam. Ostatnio, gdy w nie patrzyłam, czułam tylko ból. Czasem wypatrywałam ich spojrzenia z nadzieją, która okazywała się złudna. A teraz znów widzę te dwa niezwykłe punkciki, które kiedyś wydawały się pałać… miłością, zainteresowaniem? W każdym razie czymś pozytywnym, czymś, czego łaknęłam niczym głodne zwierzę.
Stoi w milczeniu. Widzi mnie w pogniecionej białej koszuli, z rozczochranymi włosami, cieniami pod oczami. Wychudzoną, bez makijażu, zaniedbaną. Z bladą skórą, na której doskonale widać ślady po cięciach, zarówno tych niewinnych przebiciach skóry szpilkami, cyrklami i agrafkami, jak i długie, pociągłe linie od żyletki. Każda z nich skrywa osobną historię, osobną małą tragedię mojego życia. Ale On nigdy tego nie zrozumie. Dla Niego jestem tylko marionetką. A przecież marionetki nie cierpią.
Pragnę krzyknąć, by odszedł, ale zamiast tego posyłam Mu tylko chłodne spojrzenie. Nie odwracam wzroku, bo po co. Już nie jestem dziewczyną, której oczy śmiały się do wszystkich, już nie uciekam spojrzeniem, zawstydzona, ale też i szczęśliwa, że On na mnie patrzy. Teraz po prostu pozwalam, by podziwiał, co ze mną zrobił.
Zniszczył mnie. Nie sam, ale On także miał w tym udział. Jego ciągła zabawa, przyjemność jaką czerpał ze zwodzenia mnie i ranienia – to wszystko przyczyniło się do tego, że teraz stoję na środku sali ośrodka psychiatrycznego ze świadomością, że świat, to jedno wielkie więzienie. Niech podziwia, co zrobił. W końcu po to tu przyszedł – napawać się świadomością, że zdołał zawrócić jakiejś dziewczynie w głowie aż tak mocno, by przez Niego zwariowała. Niech patrzy, niech po raz ostatni poczuje satysfakcję, zanim odejdę raz na zawsze. Choć może moja śmierć będzie uwieńczeniem Jego rozrywki, może się ucieszy. Ale szczerze mówiąc nie obchodzi mnie to. Ten jeden raz pozwolę Mu poczuć satysfakcję.
Nic nie mówi, tylko patrzy. Pewnie próbuje dokładnie zapamiętać obraz mojej nędznej osoby, żeby opowiadać kolegom przy piwie, jak to udało Mu się mnie zniszczyć. Będą się razem śmiać i wyrażać podziw, wymyśla o mnie żarty, zaczną parodiować. W pewien sposób stanę się sławna. O ile już nie jestem, w końcu nie wszyscy tak po prostu zostają samobójcami.
– Joslyn… – wypowiada tylko moje imię. Nie dodaje nic więcej. Cud, że wie, kim jestem.  Widać nie jestem bezimienną marionetką. Zapamiętał choć tyle. Ale co to za różnica? Chyba lepiej już byłoby, gdybym wydała się Mu zupełnie obca.
Nie odzywam się ani słowem, jedynie odwracam do Niego plecami. Popatrzył, mógł poczuć smak zwycięstwa, ale po co się odzywa? Czy nie rozumie, że mogę tego nie wytrzymać? Pomimo, że ten chłopak zniszczył mnie zupełnie i nic dla Niego nie znaczę, to jednak gdzieś w głębi serca wciąż chowam do Niego uczucie, którego wolałabym nigdy nie zaznać. Wstydzę się tego, że nadal mi na Nim zależy. Chcę, by odszedł. Niech nie bawi się mną już więcej, niech da mi choć odrobinę godności, niech po prostu zniknie z mojego życia.
– Joslyn, przepraszam cię.
Za co? Za złamane serce, za zabawianie się mną? Przeprasza mnie za to, że jest, jaki jest? Że prawdopodobnie robi właśnie to samo z jakąś inną dziewczyną albo nawet z kilkoma? Że dla Niego nigdy nie byłam ważna, jak zdawał się mnie zapewniać każdym swoim gestem? Ale tak właściwie nigdy nic nie powiedział, nie potwierdził, że w ogóle Go obchodzę. Zaangażowałam się zbyt mocno w Jego grę. Podeszłam, wyciągając ręce ze sznurkami, z własnej woli stając się Jego własnością.
Zapytałam kiedyś Cassie, czy Shane i Danielle są ze sobą. Dziewczyna spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem i pokręciła głową.
– Już ze sobą nie rozmawiają. Ona ma teraz nowego chłopaka, a Shane zaczął się kręcić wokół Ann. Spędza z nią mnóstwo czasu. Właściwie to ta dziewczyna bardzo przypomina mi ciebie. Kiedyś patrzyłaś na Shane’a z takim samym wyrazem rozmarzenia…
Nadal milczę, wbijam zamglone spojrzenie w okno. Nie ma nic, co liczyłoby się na tym świecie. A ci, na których choć trochę mi zależało, tylko mnie wykorzystują. Nie chcę nic czuć do tego chłopaka. Niech wreszcie zniknie, niech nie przeprasza, niech po prostu choć raz zrobi to, co będzie dla mnie dobre.
 – Wiesz, jesteś dla mnie ważna…
Jak śmie mówić coś takiego po wszystkim, co się stało? Teraz, gdy jestem wrakiem człowieka, gdy na zawsze zniknęła tamta dziewczyna. Dziewczyna, która wierzyła, że można łapać jakieś głupie iskierki i zbierać do woreczka jak magiczny proszek. Wtedy byłam naiwna, ale i szczęśliwa. A teraz widzę świat takim jakim jest, jednocześnie czując głęboki smutek. Nienawidzę siebie za to, że przez chwilę moje serce zabiło mocniej, gdy usłyszałam Jego słowa.
– Joslyn, proszę cię, powiedz coś…
Milczenie – tyle mogę Mu dać w zamian za miesiące męczarni, które mi ofiarował. Nie jestem Mu nic winna. Tyle może otrzymać od dziewczyny, z której wyssał całą życiową energię. Nic więcej. Choć raz to On nie dostanie tego, czego pragnął. Ja doświadczałam podobnego uczucia setki razy, jest mi doskonale znane.
– Joslyn, podobałaś mi się. Podobasz…. Tylko, że widzisz, ja po prostu nie mam czasu…
Nie ma czasu?! To jest Jego wymówka? A ma czas latać za Danielle? Miał czas łamać mi serce raz po razie i przychodzić, zapewniając, że był to ostatni raz, że poskleja je na nowo, On – pan marionetek? Przyjmowałam Go ciągle do swojego serca, które kruszyło się na coraz drobniejsze cząstki. I ten chłopak nadal mieszka w jakichś najwęższych i najgłębszych szczelinach mnie. Ale to bez znaczenia. On jest definicją autodestrukcji. A ja mam swój własny, inny sposób na zakończenie marnej egzystencji.
Cisza. Nic więcej. Nie dostanie ode mnie choćby jednego słowa, choćby parsknięcia, westchnienia. Oddycham spokojnie,  patrząc prosto w Jego oczy. Niech widzi ten ból, niech widzi, co zrobił. Pewnie nie poczuje wyrzutów sumienia. Ale może w jakiś sposób choć minimalnie dzięki temu się na Nim odegram. Niech wie…
– Nawet nie chodzi o czas. Pewnie bym go znalazł. Ja po prostu… – przerywa wpół zdania i najwyraźniej nie zamierza dodać nic więcej.
Nie wychodzi, wciąż stoi. Nie rozumie, że nie jest mile widziany ani w tym pokoju, ani w ogóle w moim życiu. Nie używam już nawet Jego imienia. Dla mnie jest po prostu „Nim”. Niech znika na zawsze.
Wciąż nic nie rozumie, dlatego, nadal patrząc Mu w oczy, zaczynam wyrywać włosy z głowy. Megan podbiega i wyprasza Go z pokoju, a ja udaję kompletną wariatkę. Zrobię wszystko, żeby sobie poszedł. Nawet dostarczę nowych wątków do Jego opowieści o wyprawie do ośrodka psychiatrycznego. Proszę, wariatka rwie garściami włosy. Tak skończyła po tym, jak On się nią zabawił. Niech opowiada, niech się chwali, byleby zniknął.
Już Go nie ma, wyszedł. Nareszcie jestem sama. Może nie do końca, bo wokół krążą lekarze i pielęgniarki. ale także będąc z tymi ludźmi jestem sama. Zawsze byłam. Nawet w szkole, gdzie wszyscy znali moje imię. Nawet w domu, w którym każde dziecko powinno zaznać miłości, akceptacji i obecności drugiej osoby.
Podają mi leki uspokajające. Lubię je. Są małe i przyjemne w dotyku. Chciałabym połknąć całą  garść, a nie tylko jedną, drobną tabletkę, ale nie dadzą mi więcej. Przecież nie chcą mnie zabić. Uparcie utrzymują mnie przy życiu, jakby wierzyli, że ma to jakikolwiek sens.
Lekarstwa zaczynają działać. Na początku czuję tylko odrętwienie. Zaczynam odrywać się od ciała. Nareszcie. Przez chwilę mogę być wolna. Zasypiam. Powieki ciążą mi niemiłosiernie, więc zamykam je i leżę, czekając na sen. Nadchodzi, a ja unoszę się w innej rzeczywistości, z dala od Niego, od rodziny. Także z dala od wszystkiego, co sprawiło, że stałam się wrakiem dawnej Joslyn. 



7 komentarzy:

  1. Co?!
    Pomijając fakt, że oboje to kompletni idioci to jest to zajebisty rozdział pod względem psychicznym. No po prostu...
    Tylko nie zjeb zakończenia. Jestem przewrażliwiona na punkcie niszczonych zakończeń.
    Co sądzę o fantasy... Cóż po pierwsze, zależy jakie. Za urban nie przepadam, chyba że w stylu Gaimana, dark nie trawię poza nielicznymi przypadkami typu 'Labirynt Fauna'. Low i High chętnie przeczytam, sama przecież piszę(prawie)wyłącznie fantasy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię zarówno fantasy, jak i długie rozdziały, więc według mnie powinnaś opublikować to skończone opowiadanie :)
    Szczerze mówiąc po tym wszystkim, co wydarzyło się ostatnio w życiu Joslyn - a mianowicie ta próba samobójcza jak i pobyt w zakładzie psychiatrycznym - kompletnie zapomniałam o Shanie. Naprawdę. Wyrzuciłam go z głowy i w ogóle o nim nie myślałam, nie zwracając uwagi na to, iż to jego zachowanie odbezpieczyło całą gorycz znajdującą się wewnątrz głównej bohaterki, która wreszcie wybuchnęła. Kiedyś lubiłam tego chłopaka, potem miałam mieszane uczucia, za to teraz szczerze go znienawidziłam. Te jego puste słowa, kiedy stał w pokoju Joslyn tylko mnie zirytowały. Jak dla mnie to zwykły dupek, kobieciarz, który lubi łamać damskie serca. Pewnie poczuł się winny słysząc, co wydarzyło się z Jo, ale na to niestety jest już za późno. mam jedynie nadzieję, że przestanie sobie wybierać kolejne ofiary i nareszcie zmądrzeje.
    Rozdział krótki, ale niesamowity ze względu na kumulację tych wszystkich uczuć ;)
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Ach, nie spodziewałam się, że rozdział będzie taki krótki, szybko się z nim uwinęłam ^^ Tak... bardzo mi się on podobał. Nie dziwię się, że dziewczyna tak zareagowała na przybycie Shane'a. Chłopak przyczynił się do jej złego samopoczucia, a teraz mówi coś o tym, że nie miał czasu, czy coś tam... plącze się jak głupi. Pięknie opisałaś jej uczucia:)

    Łał, podziwiam Cię, ze masz już Bunt cały napisany... daj mi proszę odrobinę tego zapału! :) I jeszcze w dodatku masz inne opowiadanie... fantastyczne... Przyznaje, że gatunek ten nie należy do moich ulubionych, czytam jedynie te, które warto przeczytać, a skoro bardzo podoba mi się Twój styl pisania i pochłaniam Twoje rozdziały, chętnie i na tamto zerknę i zobaczę o czym jest :)

    Pozdrawiam i czekam cierpliwie na Epilog ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział zadziwił mnie nie tylko tym, że był taki krótki, ale i tym, że spowodował u mnie dreszcze. Wszystkie opisy, to, jak Joslyn patrzyła w oczy "Jemu"... niesamowite. Twój przypływ weny nie poszedł na marne, bo mimo że ostatni rozdział niewiele wyjaśnił, jest niesamowity. Uczucia Jo opisałaś tak cudownie, że czułam się niemal tak, jakbym tam była.
    Shane to zwykły dupek. Ciekawe, czy poczuł się choć trochę winny, gdy usłyszał, że Jo miała próbę samobójczą, gdy dowiedział się, że trafiła do zakładu. Myślę, że to, co zrobiła Joslyn zabolało go najbardziej - nie powiedziała mu ani słowa. Nie powiedziała tego, co pragnął usłyszeć - "wybaczam", czy "to nie twoja wina". Może to z mojej strony zabrzmi niezbyt miło, ale dobrze, że Joslyn postąpiła w ten sposób, bo domyślam się, że Shane będzie myślał o spotkaniu z Jo przez następne kilka miesięcy? Lat? Będzie myślał i cierpiał, tak, jak cierpiała Jo.

    Co do fantasy, to chętnie poczytam, bo podziwiam twórców fantasy. Lubię długie rozdziały, więc jeśli założysz bloga, to daj znać, będę czytać ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ontoidiota,Ontoskończonyidiota.
    Tak, właśnie. Nawet sobie nie wyobrażasz, jaka byłam zła na Niego(swoją drogą podoba mi się, że Josie nie wymawia jego imienia) za to, że tak bezczelnie ją odwiedził!! I jeszcze jej powiedział: "Nie miałem czasu"! Kurcze, aż się dziwię, że Joslyn się na niego nie rzuciła. Czytaj: ja bym tak zrobiła, gdybym była nieco odważniejsza. Choć w gruncie rzeczy jej milczenie pewnie bardziej go dobiło. On zniszczył jej życie. Zniszczył kogoś tak kruchego i szczęśliwego, pozbawił jej całej radości, bawił się nią niczym marionetką, jak głosi tytuł rozdziału. Typowy facet-idiota, pozbawiony uczuć, skupiony na zdobywaniu kolejnych celów w postaci kobiet, co czyni go ważnym w dość sadystyczny sposób.
    Matko... tak się boję, że Joslyn nie wyjdzie z tej depresji, nie odnajdzie sensu życia. Co prawda rozumiem ją, przynajmniej w pewnym stopniu, jestem straszną pesymistką, choć tego nie okazuję i potem wychodzi na to, że cieszę się z byle czego xD Nie mniej jednak mam nadzieję, że epilogiem zaskoczysz nas w optymistyczny sposób.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  6. Moim zdaniem miał prawo nie mieć czasu. Po pierwsze niczego jej nie obiecywał, a po drugie nie wiemy (ani ja, ani inni czytelnicy) jaką sytuację miał Shane w domu. Może miał rodziców alkoholików i zajmował się młodszą siostrą, a do tego trenował, bo koszykówka była dla niego szansą na lepsze życie. Coś pozwala mi wierzyć, że on nie jest zły, że chciał jedynie się z nią zakumplować, rozmawiał, a gdy zauważył, że ona się w to wkręca, to się odciął, bo nie mógł dać jej więcej, bo nie chciał związku. Miał do tego prawo i moim zdaniem swoim zachowaniem nie zrobił niczego złego. To ona samą siebie skrzywdziła, wygórowanymi wyobrażeniami, tym, że śniła na jawie, że nie widziała życia takim jakie jest i gdy nagle do niej dotarł ten prawdziwy obraz, to nie potrafiła się już nim cieszyć.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie wiem co myśleć o tym chłopaku, ale popukałam się w głowe na jego "nie miałem czasu". Psychiatra powinien najpierw się wywiedzieć czy ma właściwie jej coś do powiedzenia, a nie wpuszczać go bez sensu, żeby znów było jej gorzej. Rozumiem ze to ma byc stawienie czola problemom itd ale nic na sile, nic na raz, szczególnie w takim delikatnym temacie.

    OdpowiedzUsuń