sobota, 14 września 2013

# Koszmar na jawie: Epilog


Przyjaźń jest najpiękniejszym ze wszystkich prezentów, jakimi możemy zostać obdarowani aby szczęśliwie ukształtować swoje życie
~Epikur

Spoglądam na biały pokój po raz ostatni, w ręku ściskając pasek torby. Znajdują się w niej wszystkie moje rzeczy. To tyle. Wychodzę. Wszyscy chyba myślą, że jestem już wyleczona. Mam przychodzić na regularne wizyty, mogę odwiedzać również Charlotte, Ginewrę i Jamesa, ale już tu nie zostanę. Podobno jestem wystarczająco zdrowa, by powoli wrócić do codzienności.
Myślą, że cały mój świat znów jest cudowny. Nie wiedzą, że ja i tak nie dostrzegam żadnego sensu w oddychaniu, zwyczajnym byciu, przeżywaniu kolejnych dni. Nie mam sił, by długo tu wytrzymać. Przez ostatnie tygodnie znów zaczęłam udawać. Odgrywałam kolejną wielką rolę, bo w tym miejscu nigdy nie mogłabym zakończyć życia. Znajdywałam się pod ścisłym nadzorem.
Udało mi się zgromadzić tabletki. Wiedziałam, że apteczka w domu prawdopodobnie zostanie zamknięta na klucz, dlatego musiałam radzić sobie w inny sposób. Zamiast zażywać leki, które otrzymywałam w zakładzie psychiatrycznym, udawałam, że je przełykam, a potem ukradkiem chowałam do kieszeni. Teraz mam już dużo tabletek. Dokładnie piętnaście. Chyba powinny wystarczyć, bym tym razem skutecznie zniknęła z tego świata. Albo ludziom nie uda się mnie powstrzymać i w końcu zyskam wolność, albo powrócę w to miejsce po kolejnej nieudanej próbie samobójczej.
– Popatrz, Joslyn. Liście są takie piękne – mówi mama, wskazując na widok za oknem. To zadziwiające, że rok temu zachwycałam się w ten sam sposób, irytując rodzicielkę.
Nie wiem, jak mogłam widzieć piękno w jesiennych liściach. Nie dostrzegałam tragizmu i ironii całej sytuacji. Jesienne liście to zwłoki. Zwłoki drzewa, unoszące się na wietrze. Zachwycałam się tańcem śmierci, rozmyślając o tym, jakie życie jest piękne?
Kiwam głową, jakbym zgadzała się ze słowami matki. Rodzice próbują się zmienić. Widzę to. Mama jednak źle się czuje, kiedy nie wszystko jest perfekcyjne. Często hamuje irytację i chęć wytknięciem mi jakiegoś błędu. Tata tymczasem spogląda na zegarek, pewnie rozważając, czy przypadkiem nie powinien być w pracy. Chciałabym, żeby rodzice się zmienili, ale nie wierzę, że kiedykolwiek zdołają to zrobić. Zresztą to bez znaczenia. Wkrótce odejdę i ich problem zniknie na zawsze. Już nie będą się męczyć, wstydzić przed ludźmi, doświadczać kolejnych rozczarowań.
Tata bierze ode mnie torbę. On i mama jako pierwsi opuszczają pokój. Spoglądam na doktora Wilmana, na Megan i znajomych z ośrodka. Uśmiecham się do nich wszystkich i żegnam po raz kolejny. Wierzą, że mnie naprawili. Szkoda tylko, że są w błędzie.
Ruszam korytarzem z przyjaciółkami, z ręką schowaną w kieszeni. Zaciskam palce na tabletkach, które dokładnie zapakowałam w woreczek. Udaję, że wszystko jest w porządku. Zdrowa, ale odmieniona, opuszczam to miejsce. Przecież tak właśnie powinno być.
Idziemy tuż za rodzicami, ja i moje przyjaciółki. Cassie jednak przytrzymuje mnie za rękaw swetra i zmusza, bym zwolniła. Tego dnia nie mam już na sobie koszuli. Mama przyniosła sukienkę, którą wybrała, starając się kierować moim dawnym gustem. Kreacja jest w pięknym, turkusowym kolorze, ale wydaje się kompletnie do mnie nie pasować. Już nie jestem tą dziewczyną co kiedyś. Teraz czułabym się lepiej w bladych odcieniach. Charlotte na pożegnanie wplotła mi we włosy kilka pasujących wstążek, pytając, czy na pewno jeszcze wrócę do ośrodka, żeby odwiedzić znajomych. Zapewniam ją, że to zrobię, choć nie jestem pewna, czy dotrzymam obietnicy.
– Oddaj to – mówi Cassie tak, by rodzice jej nie usłyszeli.
– Co mam oddać? – pytam zdziwiona.
– Wyjmij je z kieszeni. Już raz popełniłam ten błąd i nie dostrzegłam prawdziwego problemu. Drugi raz na to nie pozwolę.
Wpatruję się w przyjaciółkę w oszołomieniu. Wiele się zmieniło od zeszłej jesieni. Przede wszystkim jestem starsza, teraz mam już osiemnaście lat. Pewne sprawy i osoby zawsze jednak pozostają takie same. Cassie wciąż wie o rzeczach, o których nie powinna z racjonalnego punktu widzenia.
– Skąd wiedziałaś? – pytam.
– Już ci kiedyś mówiłam – problem w tym, że za dobrze cię znam. A teraz oddaj to, co masz w kieszeni i już nigdy więcej nie próbuj odebrać sobie życia.
– Nie pozwolimy ci odejść. Raz prawie ci się udało, ale to się nie powtórzy. Nigdy – dodaje Renée. To nadal ta sama, roześmiana osoba, która czasem przypomina małego szczeniaczka. Jednak ostatnio potrafi też skupić się na jednej rzeczy, a nawet poważnie porozmawiać.
– Oddaj wreszcie te tabletki. Wszystko będzie dobrze. Musi być dobrze. Masz nas, masz ludzi, którzy cię kochają – mówi Cassie.
Niepewnie podaję blondynce woreczek, a ona od razu chowa go głęboko do kieszeni. Potem przyjaciółki chwytają mnie za ręce. Czuję ich wsparcie, troskę i miłość. Wiem, że prawdopodobnie jeszcze wiele razy poczuję się gorzej, zwątpię w sens istnienia. Co więcej, miną całe tygodnia, a może lata, anim odnajdę jakikolwiek cel w życiu, uwierzę w słuszność dalszego trwania na tym świecie. Wiem jednak, że przyjaciółki mają rację – jest ktoś, kto mnie kocha.
Ruszamy korytarzem, nadal trzymając się za ręce. Wracam do normalnego życia. Zmienię co prawda szkołę, ale wiele rzeczy pozostanie zwyczajnych, jakbym przyjechała z długich wakacji. Może nieraz poczuję się przytłoczona, zagubiona czy przestraszona. Mimo wszystko wierzę w słowa, wypowiedziane przez Cassie.
Będzie dobrze.
Musi być.  

~*~

Ciężko mi uwierzyć, że to już koniec. Rok to dużo czasu i naprawdę przywiązałam się do bloga i opowiadania.
Pisanie "Koszmaru na jawie" sprawiało mi ogromną przyjemność, chociaż okazało się także największym jak dla mnie literackim wyzwaniem. Ciężko jest tworzyć tak przygnębiające historie, bo momentami emocje zawarte w tekście i przemyślenia głównej bohaterki w pewien sposób na mnie oddziaływały. Chociaż sama wykreowałam tę postać, żeby ją zrozumieć i wyobrazić sobie, co czuje dziewczyna pogrążona w depresji, musiałam przestawić się na bardzo pesymistyczne myślenie. To niezwykle przytłaczające, co mnie zaskoczyło, bo nie sądziłam, że pisanie może aż w takim stopniu na mnie oddziaływać.
Mimo wszystkich trudności i tego zbyt pesymistycznego rozmyślania nad sensem życia, cieszę się, że doprowadziłam tę historię do końca. Zakończenie nie okazało się wcale takie smutne, prawda? Tak naprawdę dalsze losy Joslyn nie są pewne. Zdradzę Wam jednak, że w pierwotnej wersji główna bohaterka opuszczała zakład psychiatryczny z tabletkami w kieszeni i planowała umrzeć. Ktoś jednak powiedział mi, że czasami ludzie potrzebują innych zakończeń. I wiecie co? To prawda. Bo życie wcale nie jest takie złe i trzeba wierzyć, że może być lepiej.
Dziękuję Wam wszystkim za cudowne komentarze pod każdym kolejnym rozdziałem. To dzięki nim miałam ochotę dalej pisać, a kiedy przychodziły momenty zwątpienia, mogłam przeczytać te miłe słowa i znów uwierzyć we własny talent. Bez Was to opowiadanie byłoby zupełnie inne, a może nawet nigdy nie zdołałabym go dokończyć. Dziękuję Aivalar, Dusi, Windy, Fancy, Efrii, Soul Dreamer, Literackiej N., Ryksie Medlin i Nessie (jeśli kogoś pominęłam, to przepraszam) no i tym wszystkim, którzy czytali kolejne rozdziały, ale niekoniecznie komentowali. No i oczywiście nie mogłabym zapomnieć o osobach, które znają mnie po za światem blogowym - miłe słowa usłyszane właśnie od Was naprawdę dużo dla mnie znaczą.


22 komentarze:

  1. Nie wierzę, że to koniec. Zawsze płaczę jak kończę książkę. Spodziewałam się, że ona po prostu stamtąd wyjdzie z tymi tabletkami i nie dowiemy się, czy się zabiła czy nie.
    Dziękuję za to, ze moje imię znalazło się wśród tych którym dziękujesz. Czuję się zaszczycona.
    I, jak zwykle, zajrzyj.

    OdpowiedzUsuń
  2. Owszem, Joslyn czasem mnie irytowała swoim postępowaniem, bo w pewnym momencie wydawało mi się, że przesadza, jednak - powiem Ci szczerze - że polubiłam tę historię i żałuję, że już się zakończyła.
    Liczyłam na bardziej dramatyczny epilog, ale ten, po moich krótkich rozważaniach - uznałam za doskonale pasujący do tego opowiadania. Przecież Jo zasługuje na to, żeby żyć dalej, żeby mieć przyjaciółki, które udowodnią jej, że ona się liczy, że jest ważna. Bo przecież jest ważna.
    "Koszmar na jawie" zapewne na długo pozostanie w mojej pamięci; dziękuję, że przeprowadziłaś mnie przez tę historię i dziękuję za wymienienie mnie pod epilogiem.

    Pozdrawiam i czekam na Twoje nowe opowiadanie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hoh, dobrze, że nie zaserwowałaś nam mega optymistycznego happy endu, coś w stylu: "Och, jaka ja jestem szczęśliwa, wszystko jest w porządku, życie znowu jest piękne!!". Dałaś za to nadzieję na lepsze. I to taką realistyczną nadzieję. Wcale nie jest dobrze, może nawet jest gorzej, ale nawet jeśli kiedyś będzie fatalnie, przy jej boku znajdzie się ktoś, kto ją ochroni przed samą sobą. Depresja niestety męczy człowieka do końca życia, ale jeśli bierze się leki, można przetrwać.
    Dobrze, że Joslyn ma swoich przyjaciół i rodziców, którzy wreszcie przejrzeli na oczy. Jej choroba z pewnością na dobre zmieniła ich postępowanie, choć za jaką cenę...
    Jak dla mnie we wspaniały sposób ukazałaś emocje człowieka chorego na depresję, mimo że jestem prawie pewna, że nie doświadczyłaś tego na własnej skórze. Dziękuję Ci, że podzieliłaś się ze mną swoimi zapiskami, które niejednokrotnie mnie wzruszyły czy też zasmuciły. Ciekawi mnie to, co się stanie z Joslyn. Liczę na to, że mimo wszystko przeżyje i odnajdzie sens życia.
    Rozumiem, co masz na myśli, mówiąc: "Musiałam przestawić się na pesymistyczne myślenie". Kiedy zaczynałam pisać JN, miałam taką fazę, że przez godzinę płakałam nad tym, że świat nie prowadzi do niczego dobrego xD
    Dzięki pisaniu wczułaś się w postać Joslyn, poniekąd stałaś się jej częścią. I to właśnie jest niezwykłe! Przelewanie różnych historii na papier daje nam możliwość poznania świata od nieco innej strony.
    Jak już mówiłam, zakochałam się w Koszmarze Na Jawie. Jestem pewna, że BUNT będzie takim samym hitem i już nie mogę się doczekać, aż zaczniesz publikować nowe rozdziały.
    Nie masz mi za co dziękować, naprawdę. Czytanie Twojej historii było samą przyjemnością, ponieważ kocham tego typu przygnębiające opowiadania (wiem, jestem dziwna xD).
    Tymczasem pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Prawdę powiedziawszy spodziewałam się takiego zakończenia. Tak właśnie myślałam, że ostatecznie historia skończy się szczęśliwie. Cóż, w końcu lubię happy endy ;3 Cieszę się, że Joslyn wyszła z ośrodka. Już nigdy nie będzie tą samą osobą co wcześniej, ale być może odnajdzie szczęście i znów zacznie się prawdziwie uśmiechać. Trzymam za nią kciuki.
    Zawsze mi przykro, kiedy kończy się jakieś opowiadanie. Będę miło wspominała Koszmar na jawie, wiele się nauczyłam dzięki tej historii.
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Na początek, kochana, gratuluję Ci zakończenia opowiadania. Będę tęsknić za Joslyn, stworzyłaś bardzo ciekawą historię i cieszę się, że mogłam się z nią zapoznać. Zakończyłaś historię bardzo dobrze. Cieszę się, że jednak zmieniłaś koncepcje Epilogu. Wiadomo, że czasem samobójcy grają... udają, że wszystko jest w porządku, a tak naprawdę wciąż nie widzą tego piękna. Ale trzeba przecież powiedzieć sobie, że każdy czasem dosięga tego piekielnego dna, uświadamiamy sobie, że jesteśmy za słabi, by to wszystko wytrzymać, jednakże potem budzimy się i zdajemy sobie sprawę z tego, że mamy osoby, które nas kochają i że będzie dobrze, jak to pięknie zakończyłaś. Tak... Koszmar na jawie to opowiadanie, które było bliskie memu sercu.

    Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak tylko czekać na pierwszy rozdział (bądź prolog) na Buncie :)

    Pozdrawiam serdecznie ;*

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie wierzę, że to już koniec tej opowieści...
    Gratuluję Kochana!

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj.
    To ja, Nessie, tylko zmieniłam nazwę.

    Wiem, że nie komentowałam poprzednich rozdziałów i pewnie zauważyłaś, że odeszłam z obserwowanych Twojego bloga.
    Przepraszam, ale po prostu Twój blog uświadomił mi w pełni, jakie jest moje życie i przyprawiał mnie o chandrę.
    Dla swojego własnego bezpieczeństwa psychicznego postanowiłam przestać go czytać.
    Ale był też jeszcze jeden powód, bardziej błahy.
    Nie miałam czasu. Po prostu.
    Do tego Twoje rozdziały jakoś opornie mi szły, nie wiem czemu.
    Wiem, że zazwyczaj moje oceny Twojego bloga były pozytywne i jak najbardziej szczere, ale na poziomie podstawówki, za co teraz jest mi głupio.

    Teraz powracam na Twojego bloga i widzę epilog.
    Nie czytałam poprzednich dwóch rozdziałów i pewnie sama zauważyłaś, że komentuję ten post rychło w czas. Przepraszam.
    Dużo się u mnie zmieniło i postanowiłam również pozmieniać na blogerze, a że nie nadążałam z Twoimi rozdziałami, to postanowiłam po prostu przestać czytać.
    Znowu przepraszam. To takie dziecinne, ale widocznie jeszcze wtedy taka byłam.

    Teraz co do epilogu.
    Dobrze, że Joslyn wyszła z ośrodka.
    Szkoda jednak, że nigdy nie będzie taka sama.
    Nigdy. Coś o tym wiem.
    Złe wydarzenia zostawiają ślad, który pozostaje na zawsze. Czasem o sobie przypomina, czasami pozwala nam żyć normalnie. Jednak ból nigdy nie znika do końca.
    Chciała znów sobie odebrać życie.
    Dobrze, że tym razem przyjaciółki to dostrzegły.

    Fajnie, że zakończyłaś opowieść dość dobrze, od rozdziału ósmego myślałam, że zakończysz ją śmiercią Joslyn.

    Mam nadzieję, że wybaczysz mi to odejście z Twojego bloga.
    A skoro masz nowego, to przynajmniej będę go czytać od początku. :)
    Już na niego wchodzę, żeby sprawdzić, co też takiego ciekawego wymyśliłaś na nowe opowiadanie.

    Pozdrawiam,
    Reasy.

    OdpowiedzUsuń
  8. Spodziewałam się oklepanej historii o dzziewczynie, którą zdradził chłopak lub cos w tym stylu. Jestem bardzo mile zaskoczona twoim opowiadaniem, bardzo mi siepodoba. Podziwiam to, jak musiałaś wczuć sie w rolę głównej bohaterki kiedy pisałaś o jej odczuciach. Ja bym sobie pewnie nie poradziła z takim wyzwaniem, mimo moje empatii, niestety nie naleze do osób nie poddającym się emocjom :/ Mimo wszystko opowiadanie jest piękne. Koszmar na jawie oraz Bunt bardzo chciałabym zobaczyć w wersji książki ^^ Na prawdę, podziwiam twój talent ^^
    Czytając opowiadanie spodziewałam sie zupełnie innego zakończenia. Juz zdołałam wyobrazic sobie uśmiech na jej twarzy kiedy rzeczywiście jest za późno XD Dobrze, że Joslyn miała taką dobrą przyjaciółkę :3 Jestem na prawdę ciekawa, jak mogłaby sie potoczyc rozmowa Joslyn i Shane'a gdyby nadal kontynuował. Chociaż... mali chłopcy tak mają XD
    Oh, jeszcze chciałabym pochwalić bardzo twój styl pisania. Niewiele autorek potrafi sprawić, ze moja wyobraźnia stwarza obrazy pochodzace z opisów w opowiadaniu co jest ogromnym plusem. Uwielbiam to w twojej twórczości ^^
    Życzę udanych kolejnych historii :3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To dla mnie miłe zaskoczenie, że ktoś w ogóle jeszcze zagląda na "Koszmar na jawie". Cieszy mnie, że przeczytałaś oba opowiadania i że Ci się spodobały.
      Moim wielkim marzeniem jest wydanie KNJ, ale chociaż wprowadziłam wiele poprawek i wersja ostateczna bardzo różni się od tej opublikowanej na blogu i byłam z niej bardzo zadowolona, to żadne wydawnictwo nie wykazało zainteresowania. Będę próbować z kolejnymi opowiadaniami, może kiedyś w końcu się uda.
      Dziękuję Ci za te wszystkie miłe słowa. Czytając Twoje komentarze nie mogłam się nie uśmiechnąć. Zachęcam do zapoznania się z prologiem nowego opowiadania i mam nadzieję, że ono również przypadnie Ci do gustu, chociaż będzie to coś zupełnie innego niż Bunt czy KNJ.

      Usuń
  9. Zapraszam na mój ostatni wpis. Czeka tam niespodzianka
    http://jbsios79.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. Zakończenie jest słodko-gorzkie, poniekąd otwarte i tak naprawdę każdy może sobie tam dopowiedzieć co chce. Dla jednych Jo się zakocha, dla innych umrze, dla trzecich nauczy się żyć sama dla siebie. Ja sama nie wiem co mam myśleć o tym zakończeniu, chyba nie lubię gdy są otwarte choć sama planuję takie w "Się nie zdarza". Wolę jednak zakończenia otwarte lub pesymistyczne, ale realne, niż nagły, z niczego nie wynikający optymizm.
    Opowiadanie mi się podobało, choć nie sprawiłaś, że zrozumiałam taką osobę. Tak naprawdę mimo mojego zawodu, ja wiele rzeczy nie umiem pojąć. Niby wiem skąd się coś wzięło, z czego wynikło i że mogło mieć takie skutki, ale zaraz pojawia się myśl "są młodsi co mają gorzej i oni żyją i nie narzekają, a taka chciała się zabić, bo jakiś tam kolega z klasy nie zwracał na nią uwagi i rodzice dawali jej wszystko poza swoim czasem" - przedstawienie tego takimi słowami zakrawa o wręcz drwinę, ale ja nie drwię, ja po prostu uważam, że niektórzy mają stanowczo za słabą psychikę, a winę za to ponosi wychowanie na gęsim puchu. Jednak trzeba się zderzać z przeciwnościami losu i problemami, dziecku też na to pozwolić, by potem w dorosłym życiu zwyczajnie nie wymiękło z tak błahego powodu jak jakieś infantylne zauroczenie.

    OdpowiedzUsuń
  11. Jako, że nie chciałem już cię zamęczać komentarzami, bo potem trudno odpowiedzieć na wszystkie na raz (coś o tym wiem, bo podjąłem ostatnio taki trud i chyba polegnę), poza tym też ciężko komentować na telefonie, to postanowiłem w kolejkach, czekając za dziećmi na basenie itd przeczytać ile zdołam i napisać komentarz w miejscu, w którym skończę, ale że moje dzieci wymyśliły sobie jeszcze iść po basenie na taki tor przeszkód, to udało mi się przeczytać całość, więc komentuję pod epilogiem.
    Cóż, zauważyłem pewien element w twoich opowiadaniach, w twoim stylu, podejściu do tworzenia postaci (szczególnie dotyczy to tworzenia postaci), który mi nie odpowiada. Masz dziwną manie tworzenia postaci jednolitych. Jeśli ktoś jest pracoholikiem, to ciężko u niego znaleźć inną cechę, a już o jakiejkolwiek dobrej, to nie ma co marzyć. Podajesz czytelnikowi wszystko na tacy, w tym opowiadaniu wyraźnie pisze "ta dziewczyna się stara, jest taka dobra, uczynna, obowiązkowa, a rodzice mają ją w dupie, są zajęci tylko pracą" i nie ma w tym nic ponadto. Ty od razu mówisz czytelnikom kogo mają nie lubić, kogo oskarżać, a kogo dopingować. To dziwne, bo sprawiasz, że wszyscy zaczynają myśleć tak samo o tej samej postaci, a to już czyni ją sztuczną, bo nie ma na świecie ani jednego człowieka, o którym każdy, który go spotka, by myślał tak samo. Nie wiem z czego to wynika. Z pewnością piszesz dłużej niż ja, może nie dłużej, ale więcej. Chodzi mi o to, że jakby zliczyć moje lata pisania, to wyszłyby z 4-6, bo ja miałem spore, kilkuletnie przerwy. U ciebie widać samodoskonalenie, bo choćby "Teorainn" jest dużo ładniej napisany niż taki "Bunt". Twój styl tworzenia zdań się zmienia, staje się bardziej przejrzysty, bardziej płynny i ja to dostrzegam, za to cię chwalę, zwłaszcza, że mój styl raczej stoi w miejscu i niewiele ewoluował od czasu, gdy miałem te trzynaście lat i napisałem pierwszą w życiu miniaturkę (zresztą chyba czytałaś "Nie bądź Don Kichotem"). Nie pochwalę cię jednak za stworzenie świata (no chyba, że w "Teorainn"), bo jeśli chodzi o "Bunt" i "Koszmar na jawie" to świat jest dokładnie taki sam. Złożyłaś go tylko z bogatych dzieciaków szukających wrażeń lub miłości. Ich życie jest strasznie puste, a tym samym też sztuczne, przez co zakrawa mi znowu o jakieś wyolbrzymienie i satyrę społeczną pewnej grupy, która stoi gdzieś tam prawie na wyżynach hierarchii tej słynnej drabiny. Choć z drugiej strony, jak tak teraz o tym myślę i przywołuję do siebie wspomnienia, jak mój ojciec przed swoimi urodzinami smarował mi ręce drogim pudrem w kremie, by zakryć moje tatuaże, to chyba mnie już nic u takich ludzi nie zdziwi. Jednak nawet w moim ojcu jest więcej cech niż tylko i wyłącznie pracoholizm i udawanie przed otoczeniem idealnej rodziny jak z obrazka. W matce Joslyn nie ma nic więcej. Nie nadałaś tej kobiecie żadnego ludzkiego kształtu, a jej charakter jest kanciasto-płaski. Ja zawsze pisząc i czytając skupiam się na postaciach i choć doceniam pięknie zbudowane zdania, to jeśli postacie są "sztuczne", to nawet najpiękniejsze zdania ich nie uczynią rzeczywistymi. U ciebie nie uczyniły. Jedyny rzeczywisty wydał mi się Shane, no i Miriam (sam nie wierze, że to pisze, ale jak w "Buncie" była sztuczna, tak tu była rzeczywista), no i jeszcze trochę te koleżaneczki, choć też były strasznie płaskie i bez jakiegoś drugiego dna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zauważ, że ja zwracam uwagę na postacie, a nie na wydarzenia. Wydarzenia były realne, mogło się tak stać i mogła dziewczyna się załamać w wyniku poczucia samotności. Jednak znowu postacie spłaszczają te wydarzenia i czynią je mniej atrakcyjnymi dla czytelnika. Nie chcę przesadzać z interpretacją i mam nadzieję, że się nie obrazisz, ale dochodzę do wniosku, że sama jesteś nie tyle młoda co z małym doświadczeniem życiowym. W twoim życiu nie było większych dramatów i wiele rzeczy, o których piszesz znasz tylko z książek, filmów lub jakiś dzienników i wiadomości i pisząc wplatasz je w życie jakie sama znasz, gdzie zupełnie jedno do drugiego nie pasuje. Mam wrażenie, że tobie się wydaje, że zapracowany rodzic właśnie tak wygląda i nie zadałaś sobie trudu, by wczuć się w tego zapracowanego rodzica. Czasami zobaczenie coś okiem negatywnego bohatera, sprawia, że widzimy w nim więcej niż zbiór wad, a on przestaje być papierowy. Ja pamiętam jak swojego czasu męczyłem się nad stworzeniem postaci matki, której odebrano dzieci (konkretnie jedno odebrano, a jedno zostawiła w szpitalu), tak by nie dało się jej w pełni skreślić. Chciałem nawet, by zaczęto jej współczuć, by można było oceniać ją negatywnie, ale też chciano dać jej szansę. Różnie czytelnicy ją odbierają, zwłaszcza po tym jak z niej zrobiłem współwłaścicielkę fundacji mającej pomagać samotnym kobietom i tym nad którymi znęcają się partnerzy, podczas, gdy ona sama doświadcza przemocy w domu. Chodzi mi o to, że lubię postacie złożone psychologicznie, gdzie jeśli coś jest, to jest z jakiegoś powodu, gdzieś coś za to ponosi winę, coś do tego skłoniło. Nic w nas nie bierze się z niczego. Chyba chciałbym by rodzice twojej Jo byli w przeszłości biedakami i sami do wszystkiego doszli i uważali, że robią dobrze dając dziecku to czego sami nie mieli możliwości od swoich rodziców dostać. Można też stworzyć z jej matki kobietę co chciała pieniędzy i znalazła bogatego z domu pana, z którym zaszła w ciąże i zaciągnęła go przed ołtarz. Myślę, że taką wiedzą Jo mogła się załamać, podobnie jak mogłaby się załamać gdyby Shane się z nią widywał sam na sam, zaciągnął do łóżka, a potem porzucił. Ty jej problem jednak wyolbrzymiłaś, zrobiłaś z osoby wesołej i raczej stabilnej psychicznie nagle strasznie słabą. Trochę to wyszło bez powodu. Gdyby zaniedbała przyjaciółki dla spotkań z Shane, a potem one jej to wypomniały i miały już swoje sprawy, np wyjazd, na który Jo nie mogłaby już się zapisać, bo już brakło miejsc, czy jakiś kurs, wtedy jej nagły upadek i pesymizm byłby wytłumaczalny. A tak to zaczęła łapać tę depresję trochę bez powodu. Znaczy powód był, ale wcześniej on jej nie przeszkadzał, wcześniej go nie dostrzegała, więc czemu nagle zaczęła? Możesz mi to wytłumaczyć, bo być może w tekście jest coś czego sam nie zauważyłem.
      Ja nie jestem w stanie winić Shanego za to jak skończyła Joslyn. Może dlatego, że w podstawówce sam zmieniałem kobiety jak rękawiczki, bo raz fascynowała mnie jedna, a potem gdy już ją "odkryłem", to nie była znowuż taka ciekawa, a na horyzoncie pojawiła się inna, ciekawsza, o której chciałem wiedzieć więcej. Gdyby każda reagowała jak Jo, to myślę, że zabiłbym pół podwórka swojego i tego u mojego ojca i jakąś 1/10 szkolnych rówieśniczek i nie byłem jakimś Casanovą, bo większość moich kolegów robiła tak samo, to po prostu były czasy, gdy uprawiało się seks oralny bawiąc się w chowanego i ukrywając się w jakiś piwnicy, albo grało się na rozbieranego w karty, były też ogniska, samotne wycieczki rowerowe do sąsiedniego miasta z gronem rówieśników, pierwsze prywatki. To nie były czasy komputerów i siedzenia w domach.

      Usuń
  12. Odpowiem najpierw na ten komentarz, a potem się zabiorę za resztę, bo rzeczywiście trochę się tego nazbierało, a nie wiem, kiedy uda mi się odowiedzieć na wszystko.
    Kilka lat temu pisałam raczej instynktownie, opierając się na wiedzy z książek, a wiadomo, że w gimnazjum przeważnie po niezwykle ambitne książki się nie sięga. Chciałam, żeby czytelnicy postrzegali bohaterów w ten sam sposób co ja, dlatego wsxyscy wyszli tacy kwadratowi. Gdybym teraz pisala KNJ albo Bunt, pewnie połowę rzeczy zrobiłabym inaczej albo w ogóle uznałabym, że nie są to pomysły warte spisania w formie opowiadania. Mimo wszystko lubię wracać do obu tych historii i patrzeć, jak zmienił się mój styl i sposób pisania i ogólnie spojrzenie na świat. Wydaje mi się, że nie ma znaczenia, jak długo się pisze, ale bardziej w jakim wieku się zaczyna. Zazwyczaj lepsze będzie pierwsze opowoadanie dorosłej osoby, która dopiero zabrała się za pisanie, ale ma jakieś pojęcie o życiu i świecie, niż 10 opowiadanie niedojrzałego dziecka z gimnazjum czy liceum.
    Dziękuję, że poświęciłeś czas zarówno KNJ, jak i buntowi. Gdybym ja uznała jakieś opowiadanie za mocno niedopracowane, na pewno nie dotrwałabym do epilogu i nie zostawiła po drodze tylu długich i treściwych komentarzy. Mam nadzieję, że do 'Teorainn' masz już mniej zastrzeżeń, bo pisałam je jakieś dwa lata temu i w tym przypadku wiekiem już nie mogę się usprawiedliwiać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopiero teraz zauważyłam 2cz komentarza, więc odpowoem na nią osobno. No właśnie, tak jak mówiłam, nie miałam zbyt dużo doświadczenia życiowego podczas pisania tych opowiadań. Zapracowanych rodziców, którzy wynagradzają dziecku wszystko pieniędzmi, znałam własnie z książek i filmów. Ale co do bezprzyczynowej depresji soę nie zgodzę. Postać Joslyn była wzorowana na dwóch os, które znałam. Żadna z nich nie miała 'wielkich problemów', po prostu były bardzo emocjonalne i dlatego zaczęły miec coraz gorszy nastrój. Poza tym dla duże problemy są inne niż dla dorosłych. Dorosły na to, co u nastolatki wywołuje placz, tylko machnąłby ręką, ale ja pisałam to z punktu widzenia os w gimnazjum. Poza tym depresja naprawdę nie pojawia soę tylko w wypadku traumatycznych przeżyć. Większośc ludzi uważa, że to użalanie się nad sobą i robienie siebie ofiary, a to wcale tak nie działa, osoby w depresji chcą być szczęśliwe, ale nie potrafią. Raczej nikt celowo nie chciałby się unieszczęśliwiać, to byłaby już skrajna głupota

      Usuń
    2. Ja nie uważam opowiadania za słabe czy za niedopracowane. Jeśli chodzi o budowę zdań, opisy, to jest ono jak książka. Doceniam to nawet i myślę, że pod tym względem mogę się wiele od ciebie nauczyć.
      Jeśli chodzi o usprawiedliwianie to właśnie styl, brak jakieś wiedzy można usprawiedliwić wiekiem, przynajmniej moim zdaniem, ale nie postacie. Choć z drugiej strony tak jak mówię, to zależy od doświadczenia życiowego, tego gdzie nasz los rzucił. Często kwadratowo wychodzi, gdy ktoś chce pisać o czymś o czym nie ma bladego pojęcia i czego nawet obserwatorem nie był (przykład sadomasochistycznych stosunków seksualnych pisanych przez 12-15 latki, które są dziewicami, spotkałem się z tym na wattpadzie). Łatwiej się tworzy o czymś o czym ma się pojęcie, choć jest to też trudne i swojego rodzaju bywa nieprzyjemne. Nie wiem czy spotkałaś się z książką "Moje drzewko pomarańczowe", gdzie postać kilkuletniego chłopca (chyba 5-letniego) opowiada o biedzie, przemocy jakiej zaznał od ojca, ale też o nauczycielce, dla której kradł kwiaty, by szklanka stojąca na biurku nie była pusta, o matce co wzięła nocki, by kupić mu ubranie takie jakie mają poeci, o jego dziwnej przyjaźni z dorosłym Portugalczykiem (taksówkarzem), o tym jak wystraszył kobietę w ciąży skórą węża. Książka jest ponoć autobiograficzna, poniekąd. Opowiada je dziecko, nadmiernie żywe, ciekawe świata i podczas czytania wierzy się mu w każde słowo. Osoby, które podobnych rzeczy nie przeżyły, a chcą o nich pisać, myślę, że musiałyby zadać sobie spory trud, poszukać różnych informacji, wywiadów, książek w podobnym temacie, by nie przekazali tego w sposób sztuczny, przekoloryzowany.

      Usuń
    3. Znaczy ja nie mówię, że ona nie mogła załapać stanu depresyjnego. Oczywiście, że mogła, tylko zawierzyłbym w jej dół, gdybyś poddała jej problemy jakiemuś stopniowaniu, rośnięciu, rozwinięciu, choćby minimalnie i nawet jeśli dla mnie problemami by nie były. U ciebie w opowiadaniu od początku do końca to był jeden i ten sam problem i na początku dla niej to nie było problemem i nagle się nim stał. W taką depresję, bez powodu nie wierzę, ale ja ogólnie jestem człowiekiem co nie wierzy w wiele chorób, które zdaniem psychologów istnieją. Nie wierzę np w słynne ADHD. I często depresja to też dla mnie popisywanie się przez człowieka, który chce pokazać jaki to on jest biedny, samotny i opuszczony, a naprawdę to miał w życiu za dobrze przez co z błahostkami sobie nie radzi. Współczuję kobiecie, którą po wielu latach małżeństwa zdradził mąż i rozumiem jej popadanie w alkohol po tym, współczuję kobiecie co straciła dziecko i po tym nie była w stanie chodzić do pracy, zaczęła zalegać w łóżku, ale nie umiem współczuć nastolatce, którą rzucił chłopak po tygodniu związku, a ona tnie żyły, nie umiem współczuć dziewczynce, która sama narzucała się starszemu gościowi, a potem jej rodzice zgłaszają wykorzystanie nieletniej, bo po seksie on już nie chciał mieć z nią niczego wspólnego. Gdzieś tam mam własne spojrzenie na problemy ludzkie i stopniuje je po swojemu. Często to co dla mojej żony jest problemem dla mnie nie jest żadnym. Ona komuś tam współczuję, a ja się dosłownie śmieję z jej naiwności i mówię, że ta osoba jest sama sobie winna. Ludzie są różni, mają różne podejścia.
      Jo mogła się załamać z błahostki, bo tak jak mówię, nie była odpowiednio zahartowana, ale gdzieś mi tej błahostki zabrakło. Jej życie było ciągle takie samo, więc czemu nagle zaczęło być powodem do samobójstwa?

      Usuń
    4. No cóż, tym błahym powodem miał być Shane, który tak naprawdę nic jej nie zrobił. Są ludzie, którzy przez długi czas wmawiają sobie, że są zadowoleni z życia, a potem przez jedną głupotę nagle się załamują. Nie twierdzę, że Joslyn miała jakieś wielkie problemy i pewnie mogłam wymyślić coś bardziej realnego. Z drugiej strony wydaje mi się, że w wieku dorastania, kiedy dzieci nie muszą się martwić praktycznie o nic - nie muszą utrzymywać rodziny, wychowywać dzieci, radzić sobie z poważnymi problemami i w razie czego i tak rodzice biorą za nie odpowiedzialność - wielką tragedią jest dla nich właśnie brak miłości czy brak okazywania uczuć ze strony rodziców. Poza tym uważam, że nie powinno się dzielić osób na tych, którzy mają prawo do depresji, bo spotkały ich 'poważne problemy' i na tych, którzy tylko się nad sobą użalają, bo ich problemy wcale nie są problemami. Wszystko zależy od wychowania, psychiki i innych czynników. Pisząc to opowjadanie nie spodziewałam się, że kiedyś przeczyta je ktoś poza nastolatkami. Dla nastolatków zachowanie Joslyn wydawało się logiczne, dla mnie wtedy też. Teraz nie jestem zadowolona z wykreowanych postaci i raczej nie pokazałabym tego opowiadania swoim znajomym. Ale przy tym, że dziewczyna z takimi problemami ma prawo popaść w depresję i może się ostatecznie załamać właśnie przez jakiegoś przypadkowego chłopaka, który w sumie nic jej nie zrobił, będę się upierać.

      Usuń
    5. Ale ty naprawdę uważasz, że wszystkie dzieci nie martwią się niczym? Że żadne nie mają poważniejszego problemu niż chcieć się zakochać w rówieśniku z klasy? Że życie każdego dziecka jest właśnie takie beztroskie do momentu dopóki nie ukończy studiów? Wszystkich wrzuciłaś do worka wyidealizowanych rodzin, a dzieci mierzą się z różnymi poważniejszymi rzeczami, choćby młodsze rodzeństwo, przez które ojciec więcej czasu spędza w pracy, bo małe dzieci płaczą i jemu to przeszkadza. Dzieci nie żyją tylko własnymi sprawami, dostrzegają problemy rodziców, kuzynów, rodzeństwa, sąsiedztwa. Ty stworzyłaś trochę wyidealizowany świat, gdzie nie ma niczego poważniejszego, a w klasie, która liczy jakieś 30 osób, wszyscy są z tej samej gliny i pragną tego samego.
      Ależ możesz się upierać. Ja tak jak mówię, mogła się załamać, ale i tak dla mnie była idiotką, że z takiego powodu chciała się zabijać. Ty będziesz to oczywiście tłumaczyła tak jak moja żona, podłożem psychicznym, a ja powiem coś jak Hitler "świat nie jest dla słabych". Brutalne ale szczere. Normalny człowiek nie sięgnie po tabletki nawet gdy nie ma na chleb, a rozpuszczony dzieciak targnie się na swoje życie, bo ktoś nie odwzajemnił jego uczuć lub rodzice zabrali mu komputer. Wiesz, gdybym dopuszczał do siebie myśl, że ludzie mogą się zabijać z kaprysu, bo ktoś tam okazał im zainteresowanie, a potem przerzucił je na kogoś innego, to by znaczyło, że dzieciom, z którymi mam styczność dwa razy w tygodniu, powinienem powiedzieć, że mają prawo się zabić. Nie mają takiego prawa, kłóci się to z moją wiarą w Boga, z podejściem, że życie jest po to by walczyć, a marzenia się nie spełniają, marzenia są po to, by je spełniać. Dlatego nie akceptuję decyzji samobójców ogólnie, a tych, którzy to robią z tak błahych przyczyn jak twoja bohaterka, nie jestem w stanie nawet zrozumieć. Jak dla mnie to po prostu moda w erze gówniarstwa, które miało za dużo i przez to z igły robi widły, a w ramach terapii zamiast zapodawać takim tabletki, zapodałbym im pokaz tego jak niektórzy mają źle, a walczą i żyją i nawet nie myślą, by umierać.
      Ty piszesz, że nie powinno się dzielić osób, na tych co mają prawo i tych którzy nie mają prawa. Prawa do odbierania sobie życia nie ma nikt, tylko decyzje niektórych można czymś usprawiedliwić, a tych drugich jedynie wyśmiać i postukać się palcem w czoło. To tak jak do zdrady nikt nie ma prawa, ale przy niektórych przypadkach aż ciśnie się na usta "sam jesteś sobie winny". Tak samo nie mamy prawa zabijać, a gdyby ktoś skrzywdził moje dziecko, np jakiś pedofil, to zabiłbym bez mrugnięcia okiem. Życie ludzkie składa się z wyborów, z niektórymi możemy się godzić, inne jedynie rozumieć choć sami postąpilibyśmy inaczej, a niektóre to dla nas totalna fantastyka i jak dla nas "to nie powód", to tylko zły wybór albo głupi wybór.

      Usuń
    6. Nie, nie uważam, że każde dziecko ma proste życie. Właśnie napisałam powyżej, że mogłam lepiej to przemyśleć i stworzyć Joslyn większe problemy, żeby jej zachowanie było bardziej wiarygodne i lepiej uzasadnione. Ale wymyśliłam sobie dziewczynę, która nie miała problemów innych niż brak miłości ze strony rodziców. Z drugiej strony, gdybym się dowiedziała, że jakaś młoda dziewczyna ma depresję z takich powodów jak J., to nie uznałabym, że po prostu się nad sobą użala, tylko że ma problem ze swoją psychiką. Pewnie pomyślałabym sobie, że ma mniej problemów niż większość osób w tym wieku, które znam, ale z drugiej strony potrafiłabym zrozumieć, że ktoś, kto się nie zetknął z bardziej dramatycznymi wydarzeniami, jest wrażliwy dosłownie na wszystko.
      Żeby nie było, nie uważam, że ktokolwiek ma prawo do samobójstwa, tak samo jak nie uważam, że ktokolwiek ma prawo do samookaleczania się. Chociażby dlatego, że blizny zostają na zawsze, a taki ból i tak w niczym nie pomaga. A samobójstwa nie mają sensu nie tylko ze względu na wiarę czy nawet ze względu na to, że w ten sposób krzywdzi się najbliższych. Także dlatego, że nigdy nie wiemy, czy przypadkiem nasze życie jutro nie stanie się lepsze albo czy sami nie możemy sprawić, żebyśmy mieli więcej powodów do radości. Joslyn mogła machnąć ręką na Shane'a, nie dążyć tak desperacko do tego, żeby za wszelką cenę zadowolić rodziców i zobaczyć, jak wiele w gruncie rzeczy ma. Ale inaczej wymyśliłam tę historię i inaczej ją opisałam. A wyszło jak wyszło. To już inna kwestia.

      Usuń
  13. No i mamy jedno opowiadanie za sobą. Podobało mi się. Ja się w opowiadania zawsze wczuwam, więc mnie wiele porusza i to też poruszyło. Mimo, że ja dalej uważam, że ona miała błahe problemy, a Shane, to już nim w ogóle nie był, bo specjalnie jej nie okazywał, że mu się podoba, to podobało mi się. Jednak ja podpięłabym to pod problemy dużo większej wagi.
    Mogę się też czepnąć tego szpitala,bo jeśli był wzorowany na polskich, to to wygląda zupełnie inaczej. No i jeśli to jest taki oddział, że wszyscy są razem w kupie, to brakuje mi wrzasków, nie wiem, pacjenta który przewrócił łóżko i udaje, że jest w czołgu, itd. Gdyby to był oddział tylko dla ludzi z depresją, to mógłby być taki spokój, zaangażowanie, podejście, ale są tu różni, czyli to nie jest nic miłego i dzieją się różne rzeczy. Brakowało mi szoku Jos, poczucia, że ona nie chce tam być.
    Brakowało mi różnorodności cech w bohaterach. W matce i ojcu nie zobaczyłam żadnej pozytywnej cechy, w Cassie żadnej negatywnej, jakby byli sztuczni, idealnie wyrysowani. Brakowało mi w nich takiej prawdziwości, namiastki, która robiłaby z nich żywą postać.
    Przykro mi też, że np. nie pojawiło się już nic o Miriam. Liczyłam na jakieś odwiedziny czy chociażby wyjaśnienie dlaczego ona z tą matką tak się nienawidziła.
    Nie będę się wypowiadać o dopracowaniu, kreowaniu postaci itd., bo czytałam, że to opowiadanie pisałaś dawno temu, więc na pewno Twój styl teraz, a wtedy się różnią i teraz inaczej byś to poukładała.
    To była smutna opowieść, i chociaż patrząc na wagę tych problemów, mogłaby być zupełnie inna, gdyby bohaterka nie miała takiej słabej psychiki. Rodzice trzymali Jos pod kloszem i wyszło, że to najlepsze rozwiązanie nie jest, skoro dziewczyna z niczym sobie nie radzi. Nie jestem za tym, żeby dzieci jakoś specjalnie „szkolić”, ale w wielu sytuacjach trzeba je hartować, bo życie nie jest piękne i dzieciaki nie będą ciągle dziećmi, którzy mają za sobą rodziców, którzy poprzegryzają wszystkim wokół gardła, jeśli ktoś palcem tknie ich dziecko. Kiedyś zostaną sami, z masą problemów i będą musieli sobie z tym radzić. Jos nie była uczona samodzielności, nie takiej życiowej, to było od razu czuć. I tu jest największy tragizm tego opowiadania.
    Podobało mi się jednak, czytało mi się dobrze i lekko, utwierdziłam się tylko w tym, że chcę przeczytać reszte opowiadań, szczególnie te aktualne, które piszesz teraz, bo jestem ciekawa Twojego stylu w tej chwili.
    To tyle. Pewnie w przyszłym tygodniu zabiorę się za kolejne opowiadanie, jak już ponadrabiam trochę komentowanie u innych.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń