sobota, 19 października 2013

# Bunt: Rozdział 1. Złość


           
Otwieram oczy z cichym jękiem. Mam ochotę czymś się przykryć, odciąć od wszystkich bodźców świata zewnętrznego i przeleżeć w ten sposób jeszcze wiele godzin. Światło razi mnie niemiłosiernie, a głowa zdaje się eksplodować. Nie jestem w stanie trzeźwo myśleć, tym bardziej, że rozprasza mnie nieprzyjemny zapach, przez który mam ochotę zwymiotować. Z niezadowoleniem zdaję sobie sprawę, że to ja tak śmierdzę. Nie umyłam się poprzedniego dnia, co więcej, wylałam na siebie pół butelki piwa, a potem tylko zakryłam twarz kołdrą i poszłam spać.
            W końcu przezwyciężam lenistwo oraz brak sił i powoli wstaję. Chociaż światło nadal razi mnie w oczy, nie zasłaniam okna, tylko usiłuję przywyknąć do blasku promieni słonecznych. Staram się oddychać ustami, żeby nie czuć okropnego zapachu alkoholu. Niestety, to praktycznie niemożliwe. Dostrzegam kilka pustych butelek. W rogu leży przewrócona lampa, a gdzieś dalej połamana płyta. Jest też jakaś ciemna plama na dywanie, śmieci, kapsle i stos wypalonych papierosów.
            Przez chwilę jedynie stoję w milczeniu. Dopiero po jakimś czasie z zamyślenia wyrywa mnie ruch, który rejestruję kątem oka. Spod brudnego koca wyłania się rozczochrana głowa Susan. Ciemne włosy dziewczyny są skołtunione, a niezmyty makijaż rozmazał się na policzkach. Nie dostrzegam nikogo więcej. Wszyscy już wyszli, jestem pewna. Nikt nie spał w moim pokoju, zamknęłam go na klucz poprzedniego wieczora. Zresztą goście zawsze spędzają noc w salonie, to znana wszystkim, niepisana zasada. Tak samo jak kolejna – że kiedy się budzę, nie lubię, gdy ktoś jeszcze przebywa w moim domu. Oczywiście z wyjątkiem Susan oraz Amy i Mary. Ale tych dwóch ostatnich tym razem również nie ma. Pewnie ich rodzice zadzwonili nad ranem…
            – Nieźle zaszalałyśmy – mówi Susan nieco zachrypniętym głosem. Rozciąga się leniwie i powoli wstaje.
            Wszystkie wspomnienia zaczynają do mnie wracać niczym pojedyncze klatki filmu. Widzę salon, kuchnię oraz tłum ludzi, którzy tańczą i popijają alkohol albo palą papierosy. Jakaś para całuje się w kącie, ktoś tańczy na stole, dwie osoby się biją. A ja po środku tego wszystkiego zdzieram gardło razem ze swoimi znajomymi i nieustannie wybucham głośnym śmiechem, co jakiś czas upijając łyk piwa. Potem nagle nastaje względna cisza, za to zaczynają się długie kolejki do łazienki, aż wreszcie w środku nocy wszyscy z wycieńczenia zasypiają.
             – Jak zawsze – odpowiadam spokojnie. Moje słowa są jak najbardziej prawdziwe. Ta impreza nie różniła się od poprzednich. Zaprosiłam mnóstwo osób, choć wiedziałam, że mogą coś zniszczyć. Zresztą przecież o to właśnie chodziło…
            Kopię skłębione koce i powoli zaczynam zbierać wszystkie na jedną stertę. Potem podnoszę butelki i wkładam je do worków na śmieci. Susan do mnie dołącza. To nasz rytuał. Po każdej imprezie koleżanki pomagają mi pozbyć się całego bałaganu. Kiedyś zapytały, czemu to robię, skoro chcę denerwować matkę, ale nic nie odpowiedziałam. Mojej rodzicielce musi wystarczyć sama świadomość, że w jej domu gościł tłum nastolatków i że kilka rzeczy jak zwykle zostało zniszczonych. Nie zamierzam siedzieć w brudzie przez wiele godzin, nim matka w końcu wróci z pracy. Zapach alkoholu w takie poranki jest nie do zniesienia.
            Kiedy udaje mi się uprzątnąć cały bałagan – worki leżą pod ścianą, a koce zostały wciśnięte do pralki, idę do łazienki, żeby doprowadzić się do porządku. Susan bierze ze mnie przykład i udaje się w kierunku prysznica na piętrze. Ja tymczasem najchętniej wzięłabym długą kąpiel. To jednak wcale nie pomogłoby na ból głowy, dlatego decyduję się na szybki prysznic. Jest zacznie lepiej, kiedy wracam do salonu dokładnie umyta, ubrana w świeże spodnie oraz bluzkę i z mokrymi włosami pachnącymi szamponem, a nie piwem i potem.
            Susan siedzi już na kanapie ze wzrokiem utkwionym w ekranie telewizora. Jest poniedziałek i powinnyśmy być w szkole, ale wcale nas to nie obchodzi. Wagary to codzienność, szczególnie po imprezach. Poza tym dochodzi już druga po południu, więc nie ma nawet sensu wychodzić z domu. Wzdycham z ulgą, gdy czuję przypływ świeżego powietrza. Dobrze, że Susan pomyślała o tym, by wywietrzyć.
            – Jezu, uwielbiam brytyjski akcent – wzdycha, zaciągając się mocno papierosem. Zamyka oczy i wciąga dym do płuc. Pokój wypełnia nieprzyjemny zapach.
            Staram się nie skrzywić i nic nie powiedzieć, ale tak naprawdę najchętniej wyrwałabym Susan papierosa i cisnęła prosto do kosza na śmieci. Dziewczyna skomentowałaby to jakąś złośliwą uwagą i krótkim parsknięciem, dlatego w ostateczności zaciskam pięści i siedzę cicho, utkwiwszy wzrok w ekranie telewizora.
            – Akcent jak akcent – mruczę pod nosem i nie jestem nawet pewna, czy Susan zdołała mnie usłyszeć. Tak naprawdę kłamię, wypowiadając te słowa. W sposobie mówienie Brytyjczyków jest coś pięknego.
            – Nie znasz się – prycha Susan i po raz kolejny zbliża papierosa do ust. Nie jestem w stanie nie zauważyć dymu, który wiruje i sunie w powietrzu coraz dalej od naszych twarzy. Po jakimś czasie wydaje się być już tylko wspomnieniem. Przykry zapach nadal jednak pozostaje.  – Mogłabym poznać Brytyjczyka, zawsze to jakaś miła odmiana.
            Przez chwilę milczę. Nie sądziłam, że ktoś taki jak Susan może marzyć o spotkaniu cudownego chłopaka. Nawet do głowy by mi nie przyszło, że dziewczyna ma swój wymarzony ideał. Tacy jak ona nigdy nie przyznają, że potrafią coś czuć, że coś ich zachwyca, a coś zasmuca. Przecież sama wiem o tym najlepiej, w końcu ciągle utrzymuję, że nie obchodzi mnie nic poza imprezami i używkami.
            – A potem poszlibyśmy na jakąś imprezę i pokazałabym mu, czym jest dobra zabawa – dodaje dziewczyna, wyrywając mnie z zamyślenia. Wszelkie złudzenia znikają i już wiem, że w Susan nie tkwi choćby mała iskierka marzycielskiej dziewczyny.
            Chcę coś powiedzieć, ale w tym momencie otwierają się drzwi. Słyszę stukanie obcasów o panele podłogi i marszczę brwi. Zdecydowanie wolałabym jeszcze przez długie godziny cieszyć się nieobecnością matki.
            Po chwili kobieta pojawia się w salonie i patrzy na mnie z niezadowoleniem. Mimo że posprzątałam po imprezie, w powietrzu nadal unosi się zapach alkoholu, poza tym trzech worków pełnych pustych butelek raczej nie da się przeoczyć. Na widok mojej rodzicielki Susan chce zgasić papierosa, ale wyciągam go z jej ręki, zanim zdąża to zrobić i mocno się zaciągam. Czuję, jak moje płuca wypełnia drapiący dym.
            – Zgaś to – mówi matka stanowczo.
            – Czemu? – pytam. Podchodzę do niej bardzo blisko i dym z moich ust leci w kierunku jej twarzy. Kobieta krzywi się i zamyka oczy. Chwilę później dostrzegam, że jest wściekła. Wyrywa mi papierosa, gasi go pospiesznie i ciska prosto do kosza na śmieci.
            – Nie jesteś pełnoletnia. Nie masz nawet osiemnastu lat, a tym bardziej dwudziestu jeden, żeby kupować alkohol i papierosy. Ciągle pozwalasz obcym ludziom demolować nasz dom, wracasz pijana i wagarujesz. A w dodatku nawet nie próbujesz się z tym wszystkim kryć.
            Wzruszam ramionami. Moja twarz wyraża kompletną ignorancję. Nie przejęłam się słowami matki. Nie mam do niej szacunku, nie jest osobą, której prośby zamierzam spełniać, nie jest też kimś, kogo gniewu mogłabym się obawiać. Może i ma nade mną pewną przewagę, w końcu to ona mnie utrzymuje, ale nie zamierzam dać jej żadnej satysfakcji.
            – Susan, myślę, że powinnaś już iść – mówi matka, nawet nie patrząc na moją koleżankę. Wciąż wpatruje się we mnie i nie odwraca wzroku choćby na ułamek sekundy.
            – Jesteś bardzo niemiła dla moich gości – mówię z kpiącym uśmiechem. W odpowiedzi otrzymuję jedynie karcące spojrzenie.
            Susan wychodzi z domu, uprzejmie żegnając się z matką. Irytuje mnie to, że wszystkie koleżanki starają się być miłe i kulturalne w rozmowach z moją rodzicielką. Wolałabym, gdyby zachowywały się możliwie jak najgorzej.
            – Do zobaczenia wieczorem na piwie – krzyczę. Widzę, jak matka zaciska usta i próbuje nie powiedzieć choćby słowa, chociaż z pewnością kosztuje ją to wiele wysiłku. Po chwili drzwi zamykają się i w domu nastaje cisza. Nie jest przyjemna, ale nienaturalna i w pewien sposób również niepokojąca.
            Rozsiadam się na kanapie i przez chwilę patrzę kpiąco na swoją rodzicielkę. Uśmiecham się, unosząc jeden kącik ust, tak jak zawsze. Taki wyraz twarzy bardzo ją denerwuje, widzę to w jej spojrzeniu i w sposobie, w jaki zaciska pięści. Nie znajduję w sobie jednak ani odrobiny wyrzutów sumienia. Jedyne uczucie, jakie teraz gości w moim sercu, to ogromna satysfakcja. Po chwili mój wzrok wędruje w stronę toreb ustawionych pod ścianą. Kpiący uśmiech gwałtownie znika, tracę pozorne opanowanie i z nienawiścią wpatruję się w nazwy markowych sklepów.
            Podrywam się gwałtownie z kanapy i ruszam w stronę toreb. Powinnam iść z dumnie uniesioną głową, ale opuszczam ją, by włosy zakryły twarz. Potrzebuję czasu, by się opanować i znów przywdziać maskę niewzruszonej dziewczyny. Po chwili wszystko wraca do normy, podnoszę wzrok i chwytam w ręce torby, nim matka jest w stanie mnie powstrzymać.
            – Zobaczmy, co tym razem kupiłaś – mówię. Mój głos brzmi inaczej. Jakbym to nie ja przemawiała, ale ktoś zupełnie inny, kto podstępem wniknął do mojego ciała. – Och, jaka piękna bluzka – drwię i rzucam nowy nabytek matki prosto na podłogę. – A ta sukienka… Cudowna, po prostu cudowna. Warta każdego dolara – mówię, krzywiąc się lekko na widok ceny widniejącej na metce. – Mogłabyś za to opłacić kilka tygodni mojego pobytu w prywatnej szkole, ale było warto, prawda?
            Matka rusza w moją stronę, ale ignoruję złość malującą się na jej twarzy i przykładam sukienkę do ciała. Zaczynam wirować po pokoju, śmiać się niczym szaleniec i udawać, że właśnie jestem na balu. Ignoruje krzyki kobiety, jej złość i wszystkie jej słowa. Jakby kiedykolwiek obchodziło mnie, co ma do powiedzenia. Nie zasłużyła na mój szacunek. Właściwie zrobiła wszystko, bym żywiła do niej jedynie głęboką nienawiść.
            – Oddaj to! – matka wyrywa mi z ręki sukienkę.
            Zaciskam mocno palce na materiale, licząc na to, że się porwie. Widzę determinację w oczach matki i nieoczekiwanie ulegam, rozluźniam uścisk, a suknia wymyka mi się z palców. Nie ma sensu marnować takiej ilości pieniędzy dla chwilowej zemsty. Nie zniżę się do poziomu tej kobiety, wolę być ponad to.
            – Czemu nie chcesz mi się pochwalić swoimi nowymi zdobyczami? – pytam głosem niewiniątka.
            – Siadaj – mówi stanowczo, wskazując na kanapę.
            – Nie, dziękuję, nie skorzystam – parskam i udaję się w stronę schodów. Po chwili palce rodzicielki mocno zaciskają się na moim ramieniu. Spoglądam na kobietę ze złością i próbuję się wyrwać. Widzę jednak zdecydowanie w szarych oczach, takich samych jak moje. O cokolwiek chodzi, tym razem sprawa chyba jest poważna. – Byle szybko  – przewracam w końcu oczami i posłusznie siadam na kanapie. Gdybym bardzo chciała, mogłabym jakoś przemknąć się do pokoju, ale tak naprawdę jestem trochę ciekawa, co matka ma mi do powiedzenia. Przez chwilę kobieta wydaje się zdziwiona, że tak łatwo uległam.  
– Musimy porozmawiać.
            – To już ustaliłyśmy – śmieję się kpiąco. Brzmienie mojego głosu jest bardzo nieprzyjemne. Gdybym dawno nie przywykła do tego tonu, sama wzdrygnęłabym się na jego dźwięk.
            – Tym razem nie masz powodów do śmiechu. Chodzi o twoje zachowanie. Przede wszystkim o szkołę. Rozmawiałam z nauczycielką. Masz koszmarne oceny. W dodatku jesteś zagrożona z trygonometrii.
            – Kiedy ostatni raz byłam na lekcjach, rzeczywiście tak się sprawy miały – mówię spokojnie.
            – No właśnie, kiedy ostatni raz byłaś. Czyli jakieś dwa tygodnie temu, jak nie wcześniej. Co ty robisz całymi dniami?
            – Naprawdę chcesz wiedzieć? – pytam, a mój uśmiech staje się szerszy. Dostrzegam przerażenie w oczach matki.  – Szkoła jest nudna, nie zamierzam do niej chodzić.
            – Ale będziesz. Koniec imprez. Nie jestem w stanie cię przypilnować. Jeśli będziesz chciała, to i tak się upijesz albo zapalisz papierosa, ale na pewno nie w moim domu. Jesteś jeszcze dzieckiem i mając do czynienia z używkami, łamiesz prawo.
            Nawet nie próbuję ukryć znudzenia i irytacji. Poprawiam się na kanapie, nogi kładę na stole i zaczynam bawić się zapalniczką. Wiem, że w ten sposób zdołam wyprowadzić matkę z równowagi. Ten dźwięk zawsze kojarzy jej się z papierosami.
            – Jasne, żadnych imprez, tylko nauka – salutuję jak żołnierz i śmieję się kpiąco.
            – Tak, masz rację, teraz nauka będzie dla ciebie bardzo ważna. Zamierzam odpowiednio o to zadbać. Musisz skupić się na swojej przyszłości. Oczekuję, że w ciągu najbliższych miesięcy poprawisz oceny. I przede wszystkim, że nie będziesz już zagrożona z trygonometrii.
            – Pewnie, skupmy się na mojej przyszłości. Jakby kiedykolwiek cię to obchodziło – wzdycham.
            Matka nie komentuje tych słów w żaden sposób. Nie wiem, czy szkoda jej strzępić język, czy po prostu nie ma ochoty ze mną rozmawiać. Pewnie wolałaby wygłaszać długie monologi, a ja miałabym w odpowiedzi jedynie posłusznie kiwać głową. A może po prostu matka nie wie, co mogłaby odpowiedzieć, żeby nie skłamać i jednocześnie nie wyjść na kompletnie bezduszną osobę.
            – Załatwiłam ci korepetytora – oznajmia.
            Nic nie odpowiadam. Nie mam ochoty, poza tym takie oświadczenie nie wywiera na mnie żadnego wrażenia. Już wielokrotnie matka albo nauczycielki znajdywały mi korepetytorów. Zawsze byli to wybitni uczniowie, którzy w ramach bezinteresownej pomocy chcieli nauczyć czegoś takich jak ja. Pewnie sądzili, że w ten sposób poczują się spełnieni, dowartościowani. Może wierzyli, że zdołają odmienić moje życie, odwieść mnie od imprez i używek. Płonne były ich nadzieje. Zazwyczaj nie pojawiałam się na więcej niż dwóch lekcjach, wymyślałam wymówki, czasem nie kryłam się z tym, że po prostu nie zmierzam marnować czasu na korepetycje. Prześlizgiwałam się jakoś z semestru na semestr z niskimi stopniami i niespecjalnie mi to przeszkadzało. Przynajmniej wszyscy mieli świadomość, że nie jestem posłuszną dziewczynką.
            – Świetnie, bardzo mnie to cieszy – odpowiadam spokojnie.
            Kolejny uczeń będzie bezsensownie czekał, aż pojawię się na lekcjach, by zdobywać dodatkową wiedzę i poprawiać stopnie. Oczywiście…
            – Nie myśl sobie, że będzie, jak zawsze. Nie tym razem. – Groźba matki sprawia, że wybucham śmiechem. Jak niby można mnie zmusić do nauki? – Nie będziesz chodziła na korepetycje do szkoły. To twój nauczyciel zacznie przychodzić do ciebie. A ja dopilnuję, żebyś w tym czasie była w domu.
            – Ciekawe, jak to zrobisz – prycham.
            – Nie martw się, wszystko już obmyśliłam. Twój korepetytor będzie odprowadzał cię ze szkoły do domu. A na pewno będziesz chodzić do szkoły – dodaje jeszcze, widząc, że już otwieram buzię. – Rozmawiałam z nauczycielami. Mają dzwonić do mnie za każdym razem, kiedy nie pojawisz się na zajęciach. Choćby na jednej lekcji. Nie będziesz już pisać podrabianych usprawiedliwień, nie będziesz wagarować. Koniec tego wszystkiego.
            Powieka zaczyna mi nerwowo drgać. To niedobrze. Matka właśnie zdołała zburzyć mur pozornego opanowania. To ona zyskała kontrolę, to ona decyduje o moim życiu o tym, co mam robić w danej chwili, a ja nie mogę na to nic poradzić. Zawsze jakoś udawało mi się wykręcić, ale nie tym razem. Nie wiem, jak mogłabym uciekać przed korepetytorem czy opuszczać zajęcia. Zaczynam się robić czerwona z gniewu, zaciskam mocno pięści, a paznokcie wbijają mi się w skórę. Mam ochotę krzyczeć.
            – Nie zrobisz tego – mówię stanowczo.
            – Jeszcze zobaczymy – odpowiada spokojnie. Tym razem i ona się uśmiecha. Nie jest to uśmiech przyjemny, ale pełen satysfakcji, świadomości zwycięstwa.
            Gwałtownie podrywam się na nogi i ostatkiem sił powstrzymuję przed tym, by nie pobiec jak najszybciej do pokoju. Staram się kroczyć dumnie i powoli. Gdy jestem już prawie na górze, odwracam się i spoglądam na matkę. Wkładam wiele wysiłku w to, by moje oczy wyrażały pełną pogardę.
            – Kocham cię – mówię z wyraźną ironią. Te słowa wypowiadam zawsze, by matka wiedziała, że nie żywię do niej miłości, wdzięczności czy jakiegokolwiek innego pozytywnego uczucia. – Aha, jeszcze jedno. Może po prostu przyznałabyś wreszcie, że sobie nie radzisz i trzymasz mnie tu tylko ze względu na własne korzyści? – pytam. Odpowiada mi milczeniem.

            Kiedy wchodzę do swojego pokoju, od razu rzucam się na łóżko. Przez chwilę wpatruję się w sufit, zaciskając pięści i próbując opanować złość. Matka chyba nie zdaje sobie sprawy, z kim zadziera. Jakby wszystkie te sytuacje, w których to ja okazywałam się zwycięzcą, nie zdołały jej niczego nauczyć. Korepetycje i ciągła kontrola w szkole! Chyba szanowna pani Carver nie sądzi, że to zdoła mnie powstrzymać, że jakiś intelektualista czegokolwiek mnie nauczy? A wagary? Zawsze da się znaleźć sposób. Klnę głośno, kiedy uświadamiam sobie, że tym razem to matka ma przewagę. Zapewne, gdybym przyniosła do szkoły zwolnienie chociażby z ostatniej lekcji, nauczycielka od razu zadzwoniłaby do mojej rodzicielki i spytała, czy przypadkiem nie podrobiłam podpisu.
            Potrzebuję jakiegoś sposobu, żeby zdenerwować matkę, dlatego nastawiam na cały regulator odtwarzacz. Głowa zaczyna mnie boleć od nieustającego dudnienia, ale jestem gotowa to wytrzymać, byle tylko wyprowadzić kobietę z równowagi. Zgodnie z moimi przewidywaniami, zaledwie kilka minut później matka zaczyna pukać do drzwi, żądając, abym ściszyła muzykę. Zamiast to zrobić, przekręcam klucz w zamku. Zapalam papierosa i wdycham szkodliwy dym do płuc, licząc na to, że nieprzyjemny zapach w końcu dotrze do salonu.
            Godzinę później dzwoni telefon. Ledwie go słyszę, bo muzyka skutecznie zagłusza wszelkie inne dźwięki. Dzwonek jest moim wybawieniem. Nareszcie pojawił się pretekst, aby wyłączyć okropne dudnienie, które wcale mi się nie podoba. Spoglądam na wyświetlacz komórki, zastanawiając się, czy będę w stanie w ogóle rozmawiać. Mogłam przecież ogłuchnąć.
            – Cześć, tato – mówię niepewnie. Mam nadzieję, że nie krzyczę jak jakaś wariatka.
            – Cześć, kochanie – słyszę przyjemny i tak dobrze znany głos, który wywołuje na mojej twarzy uśmiech. – Wszystko w porządku?
            – Nie. Matka tworzy sobie problemy.
            – No tak, słyszałem, że się pokłóciłyście. Znowu. Wiem, że nie potraficie się dogadać, ale tym razem to ona ma rację.
            – Tato! – protestuję gwałtownie. – Przecież zawsze stawałeś po mojej stronie – dodaję z żalem.
            To rzeczywiście prawda. Tata wspiera mnie w każdej sytuacji i jeśli między mną a matką kiedykolwiek dochodzi do poważnych kłótni, to mogę liczyć na to, że on się za mną wstawi. A jeśli sytuacja staje się niezwykle poważna, tata gotowy jest walczyć w moim imieniu o jakiś kompromis, bylebym tylko nie okazała się przegraną. Zdecydowanie można mnie nazwać oczkiem w głowie ojca. Uwielbiam nasze długie rozmowy telefoniczne i wspólnie spędzany czas.
            – Kochanie, wiesz, że zawsze chcę dla ciebie jak najlepiej. Musisz mi zaufać, dobrze? Powinnaś zacząć chodzić do szkoły. Rozumiem, że nie chcesz się podporządkowywać mamie i robisz wszystko na przekór prośbom, ale teraz jej posłuchaj, ten jeden raz. Ceną jest twoja edukacja i twoja przyszłość. Nie musisz się świetnie uczyć, ale chociaż nie opuszczaj lekcji.
            – Nie chcę ulec matce – mówię stanowczo, mocno zaciskając pięści.
            – Miriam, nie rób tego dla niej. Zrób to dla mnie, dobrze?
            – Dobrze – zgadzam się po chwili milczenia. Dla taty byłabym w stanie zrobić wszystko. – Ale to nie znaczy, że mam zamiar okazywać posłuszeństwo, jeśli chodzi o korepetycje. Wiesz, że nie cierpię tych wszystkich kujonów.
            – Wiem. Ciekawe, co tym razem wymyślisz, żeby pozbyć się kolejnego biednego chłopaka. Żal mi ich wszystkich, wiesz? Brutalnie się z nimi obchodzisz.
            – Po prostu nie zamierzam pozwolić matce mną rządzić.
            – Obawiam się, że tym razem nie pójdzie tak łatwo – odpowiada. Nie wiem, co może mieć na myśli, jednak te słowa nie wzbudzają we mnie niepokoju. – Twoja mama bardziej niż zwykle postara się, żebyś z nią nie wygrała.
            – Nie szkodzi. Pewnie po prostu powie nauczycielce, żeby przydzieliła mi jakiegoś bardziej upartego ucznia. Ale oni wszyscy są tacy sami, łatwo ich wypłoszyć. Dam sobie radę.
            Tata śmieje się, słysząc moje słowa. Jego śmiech jest serdeczny i szczery, a w dodatku napełnia moje serce ciepłem i poczuciem miłości. Peter Carver to jedyna osoba, z którą potrafię rozmawiać bez bezczelnych komentarzy i złośliwych zaczepek. Właściwie to jedyny człowiek, na którym naprawdę mi zależy.
            Kolejne pół godziny upływa na rozmowie o codziennych sprawach. Tata opowiada trochę o swojej pracy, która jednocześnie jest jego pasją. Już od wielu lat ojciec jeździ po świecie z aparatem i uwiecznia na fotografiach piękno świata, przy okazji zarabiając sporo pieniędzy. Jego zdjęcia zawsze są niezwykłe i pełne życia.
            Pytam także, co słychać u Melissy. Jest to miła, młoda kobieta, z którą przyjemnie mi się rozmawia. Mimo wszystko nie chcę zbyt często widywać się z tatą, gdy jego dziewczyna jest w pobliżu. Czuję się wtedy, jakbym coś niszczyła, pchała się nieproszona do czyjegoś życia.
– Obiecaj, że wkrótce mnie odwiedzisz – prosi tata na zakończenie rozmowy.
            – Jasne, obiecuję – odpowiadam z wielką radością. To jedna z takich obietnic, które nie wymagają z mojej strony żadnego poświęcenia, jedynie sprawiają, że mam ochotę szeroko się uśmiechnąć.


                                                

7 komentarzy:

  1. Bardzo fajnie sie zaczyna :) Mam pytanie... czy to jakieś kolejne opowiadanie członkach z zespołu One Direction ?

    OdpowiedzUsuń
  2. Nieczęsto mam okazję błądzić po blogspocie, ale tym razem zgubiłam drogę i wpadłam tutaj. Jestem zadowolona, chociaż drobne literki zmęczyły moje oczy. Obraz głównej bohaterki jest głębszy niż to przypuszczałam na początku.
    Zapowiada się interesująca historia. Czekam na korepetytora.

    Dużo weny życzę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Trochę to przykre, że Miriam ma takie złe stosunki z matką. Dziewczyna moim zdaniem zachowywała się dość nieładnie i przyznaję, że bardzo rażą mnie takie osoby, które źle odnoszą się do swoich rodziców, a w szczególności do matki, która bądź co bądź ją urodziła i dała życie.
    Jednakże trzeba także patrzeć na to, jak w ogóle matka wychowuje dziecko. Wiem, że tutaj Miriam ma powody do tego, że się buntuje swojej rodzicielce, dlatego staram się zrozumieć jej położenie, tym bardziej, że jej rodzice się rozstali, a ojciec, z którym ma bardzo dobre stosunki, musiał mieć ograniczone widzenia, co na pewno zniesmaczyło Miriam. W tej rozmowie widać było dużo współczucia i rad ojca, toteż moim zdaniem mężczyzna ma racje i powinna pójść na tą ugodę chociażby dla ojca.

    Rozdział bardzo mi się podobał i szczerze powiedziawszy zazdroszczę Ci tak pięknych, zbudowanych zdań, w którym można odczuć emocje naszej głównej bohaterki.

    I tak w ogóle, podoba mi się piosenka irlandzka zespołu PATR "Pilgrim on the Road". Dzięki Tobie znów przypomina mi się jak to kiedyś słuchało się irlandzkich piosenek. Słucham teraz ten utwór na okrągło ^ ^

    Pozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Pierwsze co się na mnie rzuciło to znów ten player, który się samoczynnie włącza. Dammit, zapomniałam i zagłuszył moją muzykę. Takie stereo nie jest fajne, ani odrobinę :P.
    Czcionka odrobinę za bardzo odcina się od tła, trochę źle się to czyta, a przy nieco zmęczonym wzroku to już w ogóle. No i jest jakaś taka trochę mała, musiałam sobie powiększyć :P.
    Tylko jedna płyta była połamana? Jakaś słaba ta impreza :P. W ogóle dziwne to party, że wszyscy potem zostają na noc i jeszcze mają siłę stać w kolejce do łazienki :P.

    To był dłuższy kawałek i całe szczęście nie pisany w drugiej osobie, więc mogę powiedzieć już nieco więcej. Styl masz bardzo ładny, duży zasób słów, nie robisz rażących błędów interpunkcyjnych, budujesz fajne zdania, które nie męczą podczas czytania. Jest fajnie, lubię tu u Ciebie przebywać, choć mam tak mało czasu ;).
    Ponadto Twoje opisy są obrazowe - doskonale byłam w stanie wyobrazić sobie poimprezowy krajobraz. Ba, ja nawet poczułam to lepkie, brudne ciało walące przetrawionym alkoholem zupełnie, jakbym to ja obudziła się dopiero po imprezie. Au, moja głowa :P.

    Kiedy napisałaś o korepetycjach to od razu przyszedł mi na myśl jakiś przystojny korepetytor, w którym bohaterka od razu się zakocha. Mam rację? :P
    Miriam jest strasznie krnąbrna. Pali tylko po to, żeby wkurzyć matkę… Cała ta ich relacja jest dziwna, patologiczna, ale mimo to wcale nie trudno mi sobie to wyobrazić… Zastanawiam się, jakie wydarzenia miały na to wpływ…
    Relacja z ojcem też jest strasznie zagmatwana, patologiczna. Musi strasznie nienawidzić matki Miriam, skoro we wszystkim (no, prawie) stoi po stronie córki (i jeszcze śmieje się z jej prób wygrania z rodzicielką!). Swoja drogą to ciekawe, że ona nie mieszka z nim, tylko właśnie z matką…

    Drobne niedociągnięcia:
    1. "zamknęłam go na klucz poprzedniego wieczora" - wieczoru
    2. "Z resztą moi goście" - zresztą pisze się razem. I po nim powinien stać przecinek
    " Z resztą przecież o to mi właśnie chodziło…" - zresztą. Zapamiętaj raz na zawsze :). (i przejrzyj pod tym kątem resztę tekstu, bo to nie ostatni taki przypadek :P)
    3. "– Nieźle zaszalałyśmy" - ty również - ten akapit jest nieco większy od pozostałych. Czy ty robisz akapity za pomocą mozolnego wklepywania spacji? o.O
    „ – Czemu? – pytam.” – tutaj również masz wyjątkowo duży akapit ;)
    „ Słysząc te słowa,” – j.w., nie będę więcej wymieniać, musisz chyba sama przejrzeć :P
    4. "ja po środku tego wszystkiego drę się (...). Potem nagle wszystko" - powtórzenie wszystkiego-wszystko
    5. "Kopię skłębione koce, bo nie chcę ich dotknąć ręką" - po "ręką" przecinek, bo to wtrącenie
    „Kopię skłębione koce, bo nie chcę ich dotknąć ręką i powoli zaczynam zbierać wszystkie na jedną stertę.” – takie trochę zakręcone zdanie… Bo niby nie chce dotknąć ich ręką ai je tylko kopie z miejsca na miejsce, a zaraz potem już bez obrzydzenia je dotyka i składa na kupę… Gdzie tu logika? ;)
    I w ogóle to co ona robiła z tymi kocami, że są takie syfiaste? Przecież nie mieszka w baraku ani nic. Rzygali na nie czy co?

    OdpowiedzUsuń
  5. Można i tak to ująć :P.
    To bardzo dobry system imo :).

    OdpowiedzUsuń
  6. Nie wiem co ta matka musiała tej dziewczynie zrobić, że ona się tak w stosunku do niej zachowuje. Widać, ze ma jeszcze jakieś tam zahamowania, ale wydaje mi się, że wkrótce wszelkie tamy puszczą i Miriam popłynie i pociągnie wtedy matce niezłą wiązankę.
    O ile w przypadku Jo rodzice byli za surowi, zbyt chłodni, o tyle matka Miriam jest za łagodna i chyba zbytnio się jej stara nieba przychylić załatwiając korepetycje. Dla mnie sprawa prosta - dziecko nie chce się uczyć, nie wykazuje chęci, to pokazanie co go czeka, czyli szczotka lub łopata w sezonie zimowym i ulica. Poza tym skądś dziewczyna na to piwo bierze kasę, ja bym takiej nie dała nawet na lunch.

    OdpowiedzUsuń
  7. Cóż za uroczy tytuł rozdziału (wybacz jeśli powiało ironią). Zauważyłem właśnie, że zacząłem trochę od dupy strony, że powinienem rozpocząć przygodę z czytaniem ciebie od "KNJ", ale pozwól że niech już zostanie tak jak jest.
    Powiem tak, nie wiem jak bardzo ta matka musiała być liberalną rodzicielką, że Miriam zaczęła sobie pozwalać na tak dużo. Wydaje mi się, że było to szczególnie za dużo liberalizmu, a za mało dyscypliny i konsekwencji, skoro sprawa aż tak stanęła na głowie. Jako szowinista, którym rzekomo jestem, powiedziałbym, że brakuje tam faceta. Że zwyczajnie brakuje tej babce męża... nawet nie męża, a mężczyzny, który byłby oparciem i liczę, że ta kobieta sobie kogoś znajdzie, chociaż chyba tylko całkowity hardcor byłby gotowy na wejście do takiego domu i pozostanie w nim. Jako że mój Aleksander z "Sagi Gangsterzy" dał radę, to liczę, że matka blondyny znajdzie kogoś choćby o zbliżonym mocnym charakterze, niekoniecznie musi to być przestępca.

    OdpowiedzUsuń