sobota, 2 listopada 2013

# Bunt: Rozdział 2. Korepetytor



            Jakiś chłopak trąca mnie łokciem i rusza dalej, nawet nie próbując przeprosić. Posyłam mu mordercze spojrzenie i wykrzykuję przekleństwa, ale on udaje, że niczego nie słyszy. Kilka dziewczyn, które właśnie przechodzą korytarzem, spogląda na mnie z zaciekawieniem, a może z dezaprobatą. Na ten widok wzruszam tylko ramionami. Nie obchodzi mnie, co myślą inni.
            Nie mogę uwierzyć, że matka zdołała mnie zmusić do pójścia do szkoły. Miałam wiele innych pomysłów na spożytkowanie tego dnia. Tym razem zostałam jednak odprowadzona pod same drzwi budynku. Nie miałam szans na ucieczkę.
            Utknęłam na szkolnym korytarzu, gdzie jedyną formą rozrywki jest obgadywanie uczniów wraz ze znajomymi. Tkwię pod ścianą razem z Amy, Susan i Mary, a także Tylerem i znanym z organizowania świetnych imprez Jamesem. Widzę, jak Susan nerwowo przebiera palcami. Najwyraźniej ma ogromną ochotę na papierosa.
            – Ciekawe, kto będzie twoim nowym korepetytorem – uśmiecha się Susan, bębniąc o parapet. Bardzo mnie to irytuje, ale staram się zachować spokój.
            – Właściwie nie pozostało już wiele osób z tych największych kujonów, którzy chcieliby nawracać Miriam – wtrąca Amy.
            – Racja. Ale wiecie co? Ja obstawiam Thomasa. Coś mi się wydaje, że teraz kolej na niego – uśmiecha się James.
            Podążam za spojrzeniem jego piwnych oczu i dostrzegam chudzielca w okularach, który bezradnie rozgląda się po szkole. Chłopak ubrany jest w sweter, nawet nie taki zły, ale zdecydowanie za duży. Długie palce kurczowo zaciskają się na okładkach podręczników, a przestraszone oczy wyglądają zza grubych oprawek okularów. Thomas jest stereotypowym intelektualistą – bez własnego stylu, przystojnej twarzy czy ciekawej osobowości.
            – Jedyne, czego mu brakuje to rudych włosów – wzdycham i wszyscy wybuchają śmiechem.
            Nie jestem zachwycona perspektywą spędzania wielu godzin z Thomasem, a jednocześnie nie mogłabym marzyć o łatwiejszym celu. Ten chłopak pewnie wierzy, że zdoła zmienić kogoś takiego jak ja, sprowadzić na właściwą drogę i pokazać, że nauka jest najlepszą rozrywką, ale to nigdy się mu nie uda. Swoim zachowaniem zdołałam spłoszyć bardziej wytrzymałych od niego. Jestem pewna, że Thomas zrezygnuje najpóźniej po tygodniu.
            – Już widzę, jak mrużysz oczy i układasz podstępny plan – śmieje się Tyler. Odpowiadam mu lekkim uśmiechem. Rzeczywiście, Thomas nie będzie miał lekko.
           
            Wchodzę do pokoju najszybciej, jak mogę. Jest bardzo późno i już za kilka minut Thomas zapuka do drzwi mojego domu. Kiedy się pojawi, wszystko musi być przygotowane dokładnie tak, jak zaplanowałam. Nerwowo spoglądam na zegarek i z moich ust wydobywa się kilka przekleństw. Że też akurat dzisiaj postanowiłam chwilę dłużej porozmawiać ze znajomymi!
            Rozsiadam się wygodnie na krześle. Nogi kładę na biurku i odchylam głowę, głośno żując gumę. Z dumą podziwiam bałagan, jaki udało mi się stworzyć w ciągu kilku minut. Na podłodze piętrzą się podręczniki, pomięte kartki i stosy ubrań. Biurko zdobią papiery z bazgrołami, ścinki po ołówku, okruchy po bułce. W rogu pokoju, na podłodze, leży kawałek pizzy. Co prawda położyłam go tam dopiero przed chwilą, gdy w pośpiechu tworzyłam cały ten rozgardiasz, ale przecież nikt nie ma o tym pojęcia. Zadbałam nawet, by na poręczy łóżka powiesić prowokujący, jaskraworóżowy stanik. Matka prosiła, żebym posprzątała, więc zrobiłam wszystko co w mojej mocy, aby otrzymała coś zupełnie przeciwnego. Nigdy nie będę jej słuchać. Tym bardziej nie teraz, gdy zakazała mi wychodzić z domu i zorganizowała korepetycje. Chłopak nie wytrzyma nawet kilku dni. Ta myśl wywołuje na mojej twarzy uśmiech pełen satysfakcji.
            Słyszę dzwonek do drzwi. Chwilę później matka woła, abym zeszła na dół. Ja jednak nie zamierzam się witać. Niech żałosny, pryszczaty intelektualista nie myśli, że jestem miła czy kulturalna. Im wydam się mu gorsza, tym szybciej zniknie z mojego życia i pozwoli mi wrócić do codzienności opływającej alkoholem i pachnącej papierosowym dymem.
            Matka woła mnie jeszcze kilka razy, aż w końcu się poddaje. Słyszę jej przepraszający ton, a potem kroki na schodach. Spoglądam w lustro i podziwiam moje niezwykle mocno pomalowane oczy. O tak, przygotowałam się starannie do tego spotkania, nawet jeśli miałam na to zaledwie kilka minut. Z pewnością nie wyglądam jak grzeczna dziewczynka, którą łatwo będzie przekonać do nauki i poprawnego zachowania.
            Gdy drzwi powoli się otwierają, naciągam jeszcze szybko bluzkę. Ciekawa jestem, czy Thomas bardziej zgłupieje na widok bałaganu czy mojego głębokiego dekoltu.
            Muzyk głośno gra i pokój wypełniają dźwięki agresywnej piosenki. Siedzę więc tyłem do wejścia, udając, że nie słyszałam skrzypienia framugi. Zastanawiam się, co zrobi Thomas – będzie nieśmiało próbował coś powiedzieć w nadziei, że jakimś cudem zdołam go usłyszeć, czy może podda się i pospiesznie opuści pokój? Ku mojemu zdziwieniu muzyka milknie. Nie takiej reakcji spodziewałam się po społecznym wyrzutku.
            Odwracam się powoli z kpiącym uśmiechem na twarzy. Mam zamiar całkowicie onieśmielić Thomasa. Może i chłopak wykazał się jakimś nietypowym dla niego pomysłem, wyłączając odtwarzacz, ale to nie znaczy, że nie zdołam mu odebrać odwagi, jaką w sobie nosi i sprawić, że będzie się bał wykrztusić choćby słowo. Jestem przecież niebezpieczną i całkowicie zdemoralizowaną Miriam.
            Przygotowuję się do powiedzenia czegoś złośliwego, ale gdy spoglądam na chłopaka stojącego w progu, momentalnie odbiera mi mowę. Właściwie czuję się tak, jakby role nagle się odwróciły, jakbym to ja była małą, zagubioną dziewczynką, która wstydzi się cokolwiek powiedzieć, a on czułby się jak najbardziej na miejscu i z rozbawieniem czekał na moją reakcję.
            Chłopak, którego widzę, wcale nie jest Thomasem. Właściwie nie brałam pod uwagę możliwości przydzielenia mi jakiegokolwiek innego korepetytora. Jestem całkowicie zaskoczona i zdecydowanie nieprzygotowana na widok kogoś innego niż chudzielec w za dużym swetrze. Tymczasem spoglądam w milczeniu na zupełne przeciwieństwo moich wyobrażeń.
            Nieznajomy, kimkolwiek właściwie jest, zdecydowanie nie należy do chudzielców. Aż trudno mi uwierzyć w to, co widzę. Chłopak wygląda, jakby mnóstwo czasu spędzał na boisku albo na siłowni i chyba bez znaczenia czy robi to, aby zaimponować znajomym, czy może dla własnej przyjemności. Jest wysoki, ale nie oznacza to wcale, że wydaje się chudy i nieproporcjonalny. Wręcz przeciwnie. Na nosie nie dostrzegam okularów, rysy są ładne, nos prosty. Ciemne włosy, brązowe, a właściwie niemal czarne, mają długość kilku centymetrów, a grzywka nieco przysłania oczy. Właśnie te oczy są najbardziej niezwykłą rzeczą w wyglądzie chłopaka. Pomijając nawet fakt niepasujących do stereotypu intelektualisty mięśni czy przystojnej twarzy. Tęczówki maja mlecznoniebieską barwę, dokładnie taką jak u psów husky. W połączeniu z ciemnymi włosami, tworzą cudowny kontrast.
            Przyglądam się brunetowi i nadal nie jestem w stanie nic powiedzieć. Z uwagą patrzę na ubrania, które chłopak ma na sobie i ze zdziwieniem stwierdzam, że nie powstydziłby się ich żaden popularny nastolatek z dobrego domu. Właściwie nieznajomy wygląda, jakby właśnie wyszedł z okładki kolorowego magazynu. To taki typowy idealny nastolatek i naprawdę nie rozumiem, jak do tej pory mogłam nie zwrócić na niego uwagi. W dodatku cały czas lekko się uśmiecha, jakby coś bardzo go rozbawiło.
            Dopiero po chwili dociera do mnie, jak niedorzeczne jest moje myślenie. Bez znaczenia, jak korepetytor wygląda. Co prawda gdybym zobaczyła kogoś takiego na ulicy, uznałabym go za chłopaka pokroju Tylera, ale to tylko kolejny intelektualista. Pewnie trzyma się na uboczu i nie rozstaje z podręcznikami, stroni od ludzi i rozmów, a odrabianie zadań domowych stanowi dla niego świetną rozrywką.
            – Miriam – wymawia moje imię w jakiś inny sposób, choć nie potrafię określić, na czym ta inność polega.
            – Świetnie, znasz moje imię, gratulacje. Zresztą nic w tym dziwnego. Ja za to nie mam pojęcia, kim ty, do cholery, jesteś.
            – Jestem Daray – odpowiada spokojnie, ani trochę nie onieśmielony moim nieprzyjaznym tonem. –  Przywitałem się i to kilka razy, ale nie słyszałaś przez ten hałas.
            Gdy wypowiada te słowa, po raz kolejny tego dnia odbiera mi mowę. Już wiem, czemu moje imię zabrzmiało jakoś dziwnie. Brunet mówi z idealnym brytyjskim akcentem. Jestem w stanie myśleć tylko o tym, że Susan miała rację – ten akcent jest cudowny i w połączeniu z całą osobą Daraya robi niesamowite wrażenie. Nie rozumiem, czemu natura jest taka niesprawiedliwa i to właśnie wyrzutka społecznego obdarzyła tyloma świetnymi cechami.
            – Nie znam cię, Brytyjczyku. Jakoś nigdy nie zauważyłam cię w szkole – odpowiadam, starając się nadal zachować kpiący uśmiech i lekceważący ton.
            – Nigdy tam nie byłem. Dopiero od jutra zaczynam naukę. Przyjechałem z Europy.
            – Właściwie mnie to nie dziwi – po raz kolejny myślę o tym specyficznym sposobie mówienia. – Czy każdy kujon w twojej szkole wygląda tak jak ty?
            Ku mojemu zdziwieniu, Daray śmieje się cicho i na jego twarzy pojawia się lekki uśmiech. Krzywię się na ten widok. Przecież zależy mi, by jak najbardziej zniechęcić do siebie nowego korepetytora.
            – Nie jestem kujonem, Miriam. Po prostu dobrze radzę sobie z matematyką. Na innych lekcjach nie wyróżniam się inteligencją.
            – Jasne, Brytyjczyku. Nie próbuj na siłę mi się przypodobać. Nie zyskasz popularności dzięki znajomości ze mną – macham tylko ręką, zirytowana kłamstwami chłopaka.
            Tak naprawdę próbuję jakoś zaakceptować fakt, że wygląd Daraya znacznie różni się od mojego stereotypowego wyobrażenia o niezwykle mądrych nastolatkach. Ludzie twierdzą, że to filmy stwarzają fałszywe pozory i w szkołach uczniowie wcale nie trzymają się w konkretnych grupach. Może rzeczywiście nie każdy należy do kliki, ale istnieją pewne schematy. Tak naprawdę szkoła podzielona jest na trzy grupy. Są popularni, którzy między sobą dzielą się na buntowników nierzadko mających problemy z prawem i na mało inteligentne dziewczyny, które często nawet nie są ładne. Oprócz tego jest jeszcze tłum zwyczajnych ludzi, czyli większość uczniów i ostatnia grupa – wyrzutki społeczne. To właśnie do takich wyrzutków należą ludzie niezwykle inteligentni. Są indywidualistami, żyją we własnym świecie, którego nikt przeciętnie mądry nie potrafi zrozumieć. Co prawda to właśnie ci ludzie zdobywają potem nagrody Nobla i przyczyniają się do największych odkryć, ale zawsze pozostają gdzieś na marginesie. Problem w tym, że Daray nie pasuje do schematu wyrzutka społecznego. Kiedy matka oznajmiła, że moim korepetytorem zostanie zwycięzca olimpiady matematycznej, wyobraziłam sobie chudzielca w niemodnym swetrze, tłustych włosach i okularach. Takiego jak Thomas. Gdyby pokazano mi zdjęcie Brytyjczyka, bez wahania odparłabym, że to typowy popularny chłopak i to jeden z tych najbardziej rozchwytywanych przez dziewczyny.
            Daray chyba zauważa, że stałam się nieco milcząca, bo jego uśmiech jest coraz szerszy. Ten chłopak niezwykle mnie irytuje. Przede wszystkim dlatego, że wydaje się zbyt pewny siebie. To oznacza, że mogą się pojawić trudności z pozbyciem się go.
            – Z czego się tak śmiejesz, Brytyjczyku? – pytam, nie mogąc pohamować złości.
            – Nie, nieważne… Ale masz tu okropny bałagan – wzdycha. – Ciekawe jak zamierzasz się uczyć.
            – No nie wiem, jeśli nie dasz rady prowadzić lekcji w takich warunkach, będziemy chyba musieli dzisiaj odpuścić. Szkoda, może następnym razem, kiedy posprzątam… – uśmiecham się przebiegle i czuję satysfakcję.
            Mam nadzieję, że Daray przytaknie i całkowicie się ze mną zgodzi, ale zamiast tego chłopak podchodzi do biurka i zrzuca z niego wszystkie rzeczy. Potem kładzie je w kącie, przy okazji zgarniając też większość ubrań i śmieci z podłogi. Pokój zaczyna sprawiać wrażenie zdecydowanie czystszego, chociaż sterta zgromadzonych w rogu prezentuje się wręcz koszmarnie.
            Zaczynam głośno protestować, widząc, jak brunet bez skrupułów rządzi się w moim własnym pokoju. On jednak ignoruje mnie zupełnie, jakbym była małym, rozwydrzonym dzieckiem i  w milczeniu przynosi sobie drugie krzesło.
            – Nie martw się, Miriam, jakoś sobie poradzimy – odpowiada. W jego oczach dostrzegam błysk zwycięstwa i lekką kpinę. – A to chyba nie powinno wisieć na widoku – wyciąga rękę, w której trzymał różowy stanik. Wyrywam pospiesznie bieliznę z dłoni chłopaka i ciskam na stertę śmieci zgromadzonych w kącie.
            – Nikt ci nie pozwolił tego dotykać!
            – Daj spokój, przecież wiem, że celowo zostawiłaś stanik na widoku. Tak samo jak celowo stworzyłaś ten bałagan. Myślałaś, że się przestraszę. – Spoglądam ze złością w mlecznobłękitne oczy chłopaka. Mają piękny kolor, a jednak coś w tym spojrzeniu zdecydowanie mi się nie podoba. Nie mogę uwierzyć w to, że jakiś Brytyjczyk zdaje się znać moje myśli. – Nie rób już takiej rozgniewanej miny – śmieje się cicho Daray. – To co, może na pierwszej lekcji rozwiążemy dwadzieścia zadań? Tak na rozgrzewkę…
           
            Wchodzę do kuchni, w ręku ściskając ciężkie torby z zakupami. Ciskam je wszystkie na blat, próbując opanować kiełkującą złość. Ogarnia mnie istna furia, która sprawia, że mam ochotę coś zniszczyć albo na kogoś nakrzyczeć. Ponieważ nie znajduję żadnego sposobu na wyładowanie złości, zaczynam krążyć niespokojnie po kuchni.
            Nie mam pojęcia, co wydarzyło się kilka godzin wcześniej. To wydawało się być nierealne, całkowicie niezrozumiałe i pochodzące z jakiejś innej, odległej rzeczywistości. Oto mój świat buntu został zakłócony przez pewnego chłopaka. Daray, kimkolwiek właściwie jest, sprawił, że nie potrafiłam wymyślić żadnej uszczypliwej odpowiedzi, a w dodatku zdołał zmusić mnie do rozwiązania dwudziestu zadań z trygonometrii. Oczywiście, udawałam, że kompletnie brak mi inteligencji i celowo popełniałam okropne błędy w kolejnych przykładach. Miałam nadzieję, że Brytyjczyk w końcu się zniechęci i zakończy lekcję. Chłopak okazał się jednak irytująco cierpliwy i czekał, aż wykonam bezbłędnie wszystkie działania. Skończyło się na tym, że korepetycje trwały aż trzy godziny. Zmarnowałam całe popołudnie i w dodatku nie zdołałam zniechęcić do siebie Daraya. Nie wydawał się znudzony, a z jego twarzy nawet na sekundę nie zniknął denerwujący uśmiech.
            Nie mam pojęcia, co myśleć. Gdybym zobaczyła tego Brytyjczyka na ulicy, pewnie zatrzymałabym się na chwilę i spróbowała znaleźć jakiś temat do krótkiej rozmowy. Mam dużo kolegów, ale nigdy nie zaszkodzi zapoznać się z kimś nowym, szczególnie jeśli jest przystojny i inne dziewczyny mogłyby mi zazdrościć. To nie jest jednak kolejny popularny chłopak, ale niezwykle inteligentny nastolatek, który liczy bezbłędnie skomplikowane zadania. Przez trzy godziny tłumaczył mi wszystko z zaskakującą cierpliwością, a ja przedrzeźniałam jego akcent, jednocześnie myśląc tylko o tym, że tak naprawdę jest melodyjny i piękny. Te myśli sprawiały, że jeszcze bardziej się złościłam. Daray okazał się świetny, a jednocześnie chyba nie mógłby być gorszy.
            Wyjmuję z toreb warzywa, jajka, soję i inne produkty, a potem zabieram się do gotowania. Ta czynność niezwykle mnie uspokaja. Zawsze, kiedy mam zły humor, wybieram się do sklepu po świeże produkty, a potem przyrządzam pyszne dania albo wypieki. To mój własny świat, do którego nikt inny nie ma wstępu. Matka nie może się wtrącać, a żadna z irytujących znajomych nie dmucha mi w twarz dymem papierosowym. W tym miejscu nie muszę pić alkoholu tylko dlatego, że wszyscy popularni uczniowie znajdują się w pobliżu. Nie wymaga się ode mnie przeklinania na pokaz ani udawania, że nic mnie nie obchodzi. Znajduję się w swojej fortecy, swoim azylu odgrodzonym od rzeczywistości murem zbudowanym z garnków, przepisów i aromatów.
            Wkładam do odtwarzacza jedną z ulubionych płyt. Z głośników zaczynają się sączyć dźwięki celtyckiego rocka. Nikt nie posądziłby mnie o słuchanie takiej muzyki. Zresztą nigdy bym się do tego nie przyznała. Uwielbiam brzmienie irlandzkich piszczałek, elektrycznych skrzypiec i innych niezwykłych instrumentów, które tworzą jedyny w swoim rodzaju klimat. Dzięki temu z większą przyjemnością kroi mi się cebulę, którą potem podsmażam, tańcząc i śpiewając wraz z wokalistą. Zdaję sobie sprawę, że okropnie fałszuję, ale to bez znaczenia. Nikt nie może mnie usłyszeć ani zobaczyć i wreszcie mam chwilę na odstresowanie. Pragnę za wszelką cenę wyrzucić z myśli Daraya, który wprowadził chaos do mojego życia. Muszę znaleźć jakiś sposób, by chłopak w końcu się poddał. Ku mojej złości okazało się że Brytyjczyk wcale nie był w swojej poprzedniej szkole postrzegany jako typowy intelektualista. W zasadzie to należał do tych popularnych. Trochę nie chciało mi się w to wierzyć, jednak kiedy patrzyłam na jego przystojną twarz, wysportowane ciało i piękne oczy przysłonięte kilkoma dłuższymi pasmami ciemnych włosów, z łatwością mogłam sobie wyobrazić Daraya jako łamacza serc, z którym każdy chce się przyjaźnić. Może w Wielkiej Brytanii szkoły wyglądają zupełnie inaczej? Może tam popularni z natury bywają mądrzy…?
            To nie jest jednak czas, aby myśleć o tym chłopaku czy o jakichkolwiek innych ludziach. Kuchnia to miejsce, gdzie problemy nie powinny istnieć. Pozwalam, by bez reszty pochłonął mnie świat pełen przepisów. Z uśmiechem zaczynam improwizować  i pod wpływem impulsu tworzę nowe danie. Kroję, siekam i wrzucam składniki na patelnię, sypiąc szczypty przypraw, aż w końcu mogę lekko przymknąć oczy i jedynie wdychać cudowny zapach. Uśmiecham się, wykładając danie na talerz, a resztę wrzucam do miski. Zakładam, że matka, kiedy już przyjdzie, skorzysta z możliwości zjedzenia gotowego obiadu. Wbrew pozorom wcale mi to nie przeszkadza. Nie dlatego, że chcę w jakiś sposób pomóc swojej rodzicielce. Po prostu gotowanie jest czymś, co sprawia mi przyjemność, otwiera świat pełen możliwości, bajecznych smaków i aromatycznych zapachów. Jeśli matka chce spróbować tego, co ugotowałam, proszę bardzo, przynajmniej jedzenie się nie marnuje. Tym bardziej, że czasami gotuję po kilka potraw na raz, gdy niespodziewanie czuję przypływ natchnienia albo mam potrzebę odreagowania i oderwania się od codzienności.
            Większość ludzi odnalazło coś, co zwykli nazywać pasją. Bez niej życie byłoby ponure i niestety także banalne. Bez poczucia, że jest coś, w czym naprawdę możemy się wykazać, wydawało by się, że jesteśmy niepotrzebni. Obdarowano nas jednak talentami, takim niezwykłym poczuciem szczęścia, które towarzyszy nam tylko wtedy, gdy znajdujemy choćby małą chwilę na rozwijanie umiejętności. Niektórzy śpiewają, inni tańczą i są w stu procentach pewni, że to właśnie coś, bez czego nie potrafiliby żyć. Inni zostają aktorami albo architektami, gdy oczaruje ich świat liczb i projektowania. Ja tymczasem gotuję i tylko wtedy czuję się prawdziwa, potrzebna, w pewien sposób spełniona. To właśnie w takich chwilach, gdy jestem w kuchni, z głośników sączą się dźwięki celtyckiej muzyki, a olej cicho skwierczy, pozwalam sobie na uśmiech. Nie ten charakterystyczny dla mnie grymas, gdy unoszę jeden kącik ust, ale prawdziwy uśmiech pełen szczęścia i lekkiego rozmarzenia.
                 
 ***



No cóż, jak widać korepetycje z nowym uczniem nie będą takie, jak wyobrażała to sobie Miriam. Daray jest postacią, którą pokochałam od samego początku, kiedy tylko powstała w mojej głowie i mam nadzieję, że Wam również spodoba się ten chłopak. Jeśli chodzi o zamiłowanie głównej bohaterki do irlandzkiej muzyki, to pojawia się w tym opowiadaniu ze względu na to, że ja sama uwielbiam irlandzką kulturę i wszystko, co związane jest z tym krajem.
Dziękuję za wiele miłych komentarzy po poprzednim rozdziałem. Jak pewnie zauważyliście, ten blog postanowiłam prowadzić trochę inaczej niż poprzedni i staram się odpowiadać na wszystkie Wasze wypowiedzi zamieszczane pod postami.
Nadal zachęcam także do dołączania do obserwatorów, co bardzo ułatwi Wam śledzenie nowości na blogu.




8 komentarzy:

  1. Wiesz, wydaje mi się, że Bunt polubię dużo bardziej, niż Koszmar na jawie, zresztą Miriam jest naprawdę genialną postacią, przy której Joslyn wypada dość blado :) Ale nie o tym chciałam mówić.
    Od samego początku podejrzewałam, że korepetytorem będzie ktoś niezwykły, na pewno nie biedny Thomas, którego mi w gruncie rzeczy żal. Każdy ma jakieś zainteresowania, a on interesuje się właśnie nauką, nie rozumiem, dlaczego rówieśnicy go przez to odtrącają. Ale mniejsza z tym. Śmiałam się jak głupia czytając, ile wysiłku włożyła Miriam w odstraszenie potencjalnego nauczyciela. Ta dziewczyna naprawdę ma niezłe pomysły, nawet jeżeli w głębi ducha jest dużo bardziej sympatyczna i wrażliwa, niż chce pokazać. Zaśmiałam się jeszcze głośniej, kiedy pan korepetytor stanął w drzwiach, a ja sobie wyobraziłam, jak Miriam opada szczęka. Cóż, muszę przyznać, że również i na mnie Daray zrobił ogromne wrażenie. Chyba wiem, dlaczego tak bardzo polubiłaś tego bohatera, ja już też zdążyłam zapałać do niego sympatią, chociaż pojawił się jak dotąd w jednej scenie. Widać, że nie da sobie w kaszę dmuchać i żaden uczeń nie jest mu straszny. Przystojny Brytyjczyk, który na dodatek świetnie umie matematykę? Ideał! Żałuję, że ktoś taki nie stanął na mojej drodze, kiedy sama potrzebowałam korepetycji xd
    Zaskoczyło mnie, że Miriam tak bardzo lubi gotować, ale muszę przyznać, że aż ślinka napłynęła mi do ust xd Według mnie dziewczyna powinna rozwija jakoś tę pasję, gdyby nie była tak zajęta... No właśnie, buntem.
    Czekam na rozdział następny <3

    OdpowiedzUsuń
  2. A Joslyn się tutaj pojawi? Bo strasznie polubiłam tę postać i chciałabym się dowiedzieć, jak dalej potoczyły się jej losy :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeej! W takim razie już nie potrafię się doczekać. Kurcze, ale szkoda, że nie zrobisz jakiegoś małego spoilera <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Jestem spóźniona, wiem, wybacz mi to proszę. Była na wsi, więc nie miałam możliwości skorzystania z komputera, dlatego nadrobiło mi się trochę zaległości podczas mojej nieobecności.

    Rozdział mi się bardzo podobał. Jak zwykle zresztą. Podobają mi się Twoje opisy, w szczególności opisy postaci. Zazdroszczę Ci ich, bo sama mam z tym problemy.

    Daray wydaje się być bardzo sympatycznym chłopakiem. Polubiłam go od pierwszego jego pojawienia^^ Sprawia wrażenie bardzo porządnego nastolatka i rzeczywiście Miriam będzie miała z nim problem. Jednakże coś przeczuwam, że ten chłopka może zawojować w umyśle nastolatki, skoro już tak o nim myśli intensywnie. I wiesz... bardzo przypomina mi mojego Johnny'ego... on też należy do grona bystrzaków, jeśli chodzi o matematykę^^

    Końcówka bardzo, ale to bardzo mi się podobała. To jak obrazowo przedstawiłaś pasję człowieka. Widać Miriam uwielbia spędzać czas w kuchni na przyrządzaniu wykwintnych potraw. To mnie zdecydowanie zaskoczyło^^

    Pozdrawiam i czekam na dalszy ciąg :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Ojej już się zakochałam xD
    I okazało się, że Miriam nie jest taka twarda. Już uległa Daray'owi.
    Ciekawie może się rozwinąć ich znajomość *.*
    Do zobaczenia ; *

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja go nie pokochałam. Lubię Miriam, jako postać, wydaje mi się być znacznie od niego ciekawsza. Co nie zmienia faktu, że nie rozumiem jej pretensji do matki, bo rodzice nie mają obowiązku posłać dziecka do prywatnej szkoły. Są tacy, którzy się deklarują, że nieważne ile by kasy nie mieli, to i tak ich dziecko będzie uczęszczało do placówki publicznej, by nie przesiąknąć snobizmem w tych sprywatyzowanych podstawówkach i gimnazjach. Ja jestem wstanie to poprzeć. Natomiast nie popieram ojca, który jest typowym tatusiem od święta i chce być zwyczajnie lubiany przez córkę, a nie ją wychowywać. Współczuję matce, że nie może liczyć na byłego męża, bo on nie trzyma z nią żadnego nawet połowicznie wspólnego frontu.

    OdpowiedzUsuń
  7. Serio? Cała ta afera rozchodzi się o prywatną szkołę? Mam nadzieję, że to tylko pretekst, a zadra tkwi gdzieś głębiej, bo w przeciwnym razie uznam Miriam za totalną idiotkę z hermetycznej grupy społecznej.
    W ojca obowiązku, w takiej sytuacji jaka obecnie panuje w domu jego córki i jego byłej żony, jest wsiąść z najwcześniejszy z możliwych samolotów (zważając przy tym na pracę i konieczność zarabiania) i sprawić, by gówniara spodni na tyłek nie mogła zaciągnąć. Od razu wyczuwam, że gość jest bardziej jej kumplem, niż tatą. Obrał drogę jaką wybiera wielu ojców "pogadam, powypytuję, pouśmiecham się, zapłacę i mam z głowy, a dalej się kobieto z rozpuszczonym przeze mnie dzieckiem męcz". Jako ojciec sporej gromadki nigdy takiej drogi nie popierałem.
    Co do korepetytora póki co nie mam zdania, ale jawi się jako bardzo przerysowany i obawiam się, że w jego postaci jak i w całym opowiadaniu popłyniesz, ale póki co nie oceniam. Zobaczy się jak to będzie.

    OdpowiedzUsuń