środa, 8 stycznia 2014

# Bunt: Rozdział 5. Upór


   
           
Z krainy sennych marzeń zostaję wyrwana bardzo brutalnie, chociaż budzę się sama, nie za sprawą budzika czy jakiegoś hałasu. Mimo tego czuję, jakbym nie zrobiła tego z własnej woli. Może usłyszałam jakiś dźwięk, może po prostu zbyt gwałtownie się poruszyłam. Stwierdzam, że w ogóle mnie to nie obchodzi i postanawiam zwlec się z łóżka. Próbuję zgadnąć, która jest godzina. Pewnie około południa, bo zawsze budzę się o tej porze, gdy zbyt późno wrócę do domu. Nie zamierzam marnować reszty sobotniego dnia. Już dość wypoczęłam.
Przewracam się na drugi bok i w końcu wstaję. Wszystkie czynności wykonuję bardzo powoli; najpierw na zimnej podłodze stawiam jedną nogę, dopiero po chwili dołącza do niej druga. Pociągam lekko za brzeg koszuli nocnej, która ledwie zakrywa koronkowe majtki i postanawiam pójść do łazienki. Niewątpliwie potrzebuję zimnego prysznica, żeby całkowicie się rozbudzić.
            I właśnie wtedy, gdy zamierzam ściągnąć koszulę nocną przez głowę i w samej bieliźnie pomaszerować do łazienki, wreszcie uświadamiam sobie, czemu tak gwałtownie się obudziłam. Nie mogę powstrzymać głośnego, bardzo dziewczęcego pisku. Chyba nikt by nie pomyślał, że zbuntowana Miriam Carver może krzyczeć w taki sposób.
            Zawsze czuję, gdy ktoś mi się przygląda. Zresztą chyba większość osób tak ma. Najpierw, instynktownie, zaczynam się poruszać i rozglądać na boki, aż wreszcie napotykam czyjeś spojrzenie i wiem, że ten człowiek już długo się we mnie wpatrywał. Pewnie podczas snu jest podobnie.
            Daray siedzi jak gdyby nigdy nic na jednej z puf i spogląda na mnie z zadziwiającym spokojem. Jego włosy są nieco poczochrane i jeszcze ciemniejsze w nikłym świetle przebijającym się przez spuszczone rolety, za to oczy nadal pozostają niepokojąco jasne. Tak niewiarygodnie, niewyobrażalnie jasne, że po raz kolejny zastanawiam się, jakim cudem człowiek może mieć oczy o barwie mlecznego błękitu.
            Dopiero po chwili dociera do mnie, że nadal jestem ubrana tylko w koszulę nocną, która właściwie niewiele zakrywa. W pierwszym odruchu mam ochotę zasłonić się rękami, ukryć za drzwiami i powrócić owinięta w długi, puchaty szlafrok. Uświadamiam sobie jednak, że jestem dziewczyną, którą inni postrzegają jako całkowicie bezwstydną i kontrowersyjną. Z tego powodu, chociaż czuję się niepokojąco naga, udaję, że obecność chłopaka w moim pokoju wcale mnie nie krępuje.
            – Jezu, Brytyjczyku, co ty tu robisz? – pytam i unoszę ręce, żeby się nimi zasłonić. Chwilę później znów je opuszczam.
            – Przyszedłem na korepetycje – uśmiecha się kpiąco i bezwstydnie się we mnie wpatruje. Nie takiej reakcji spodziewałabym się po kimś, kto wygrał olimpiadę matematyczną. Właściwie brunet niczym nie różni się od Tylera i jego kolegów. No może nie licząc tego akcentu, który wydaje się bardzo egzotyczny i inny, ale w ten całkowicie pozytywny sposób.
            – Na korepetycje? – unoszę brew. – Dzisiaj jest sobota.
            – Wiem. Po prostu uznaliśmy z twoją mamą, że to dobry moment na odrobienie wczorajszej lekcji. Odwołałaś ją, pamiętasz?
            – Uznaliśmy z twoją mamą? – zaczynam parodiować jego akcent. – Boże, czy w waszym kraju wszyscy brzmią jak kretyni? No i najwyraźniej świetnie dogadujesz się z matką. Gratuluję. Ale tak się składa, Brytyjczyku, że dzisiaj jest sobota, a w soboty zawsze odpoczywam.
            Daray nie wygląda, jakby zamierzał w najbliższym czasie opuścić mój pokój. Wręcz przeciwnie, rozsiada się wygodnie na pufie i zaczyna omiatać pomieszczenie wzrokiem. Widzę, jak wpatruje się uważnie w ściany pomalowane w podłużne, czerwono-białe pasy, takie jak w namiocie cyrkowym. Na chwilę zatrzymuje też wzrok na czarno-białym zdjęciu które wisi nad łóżkiem, a później przenosi go na lustro w złotej ramie i biurko, które jest jedynie deską umieszczoną na bardzo wysokich, metalowych nogach.
            – Masz oryginalny pokój.
            – Wiem – wzruszam ramionami. – Przecież jestem oryginalna.
            – Tak… ale to miejsce nie pasuje do twojego wizerunku niegrzecznej dziewczyny.
            – Oj, zamknij się. Najpierw przychodzisz do mojego pokoju, kiedy śpię i patrzysz się na mnie, jak jakiś zboczeniec, a teraz zaczynasz bawić się w psychologa.
            – Wcale nie jak zboczeniec – Daray udaje oburzonego, a z jego akcentem efekt jest komiczny. Przez ułamek sekundy unoszę kąciki ust, ale błyskawicznie je opuszczam i pozwalam, by na twarzy znów pojawił się krzywy uśmiech. – Poza tym nie mówię, że twój pokój jest zły. Właściwie podoba mi się o wiele bardziej niż ten twój szkolny wizerunek.
            – Nieważne. Wybacz, Brytyjczyku, ale nie mam czasu na rozmowy. Przede mną bardzo pracowity dzień. Jeśli chcesz tu spędzić całą sobotę, proszę bardzo, ja wychodzę.
            Spokojnie udaję się do łazienki i postanawiam nie rezygnować ze swoich planów. Tak właściwie nie mam pojęcia, co będę robić, nie wiem, czy zamierzam spożytkować czas jakoś inaczej niż przed telewizorem albo w kuchni. Nie zmienia to oczywiście faktu, że nie poinformuję o tym chłopaka. Nie śpieszę się i mnóstwo czasu spędzam w łazience, pewna, że Daray już dawno sobie poszedł. Kiedy wracam do pokoju, ubrana w spodnie w podłużne czarno-białe pasy i niebieską, zwiewną koszulę, chłopak nadal tkwi dokładnie w tym samym miejscu.
            – Jestem bardzo uparty, Miriam. I nie zamierzam nigdzie iść. Mamy dużo zadań do zrobienia.
            Z szerokim uśmiechem wymachuje podręcznikiem, który trzyma w ręku, a ja przewraca oczami. Nie potrafię tego zrozumieć – czy temu chłopakowi naprawdę sprawia przyjemność omawianie matematycznych zagadnień i to w dodatku z dziewczyną, która nie uczy się zbyt dobrze i wszystkie przykłady oblicza bardzo powoli? A może chodzi tu po prostu o sadystyczną przyjemność męczenia innych ludzi?
            – Cudownie, więc rozwiązuj je sobie w spokoju, już ci nie przeszkadzam.
            Przystaję jeszcze przed lustrem i przyglądam się swojemu odbiciu. Blond włosy opadają na ramiona i lekko się kręcą, oczy są tak samo szare jak zawsze. Jak każdego dnia mocno pomalowałam rzęsy, nie żałując też czarnej kredki. Chciałam sprawiać wrażenie groźnej i niedostępnej i udało mi się osiągnąć ten efekt.
            – Naprawdę lubisz wyglądać jak panda? – pyta Daray z wyraźnym zainteresowaniem.
            – Jaka znowu panda? – pytam poirytowana tym, że chłopak nadal nie ruszył się z szarej pufy.
            Zauważam w lustrze, że Daray śmieje się pod nosem, jakby był bardzo zadowolony z tego, że mnie zdenerwował. Gdybym była jedną z tych popularnych, zwyczajnych dziewczyn, pewnie roześmiałabym się głośno razem z nim. Zamiast tego piorunuję go wzrokiem i znów poprawiam włosy.
             W końcu odwracam się w stronę drzwi i zamierzam wyjść z domu na wiele godzin, nawet się nie żegnając. Nie obchodzi mnie, co Daray w tym czasie będzie robił, prawdopodobnie po prostu wróci do swojego domu, kiedy już znudzi go czekanie. Może i chłopak jest uparty, ale ja także nie zamierzam ustępować.
            – Tylko, że wiesz, Miriam, im później wrócisz, tym później zaczniemy lekcję. Możliwe, że będziemy tu siedzieć nawet do nocy. Tych zadań jest naprawdę dużo…
            Odwracam się gniewnie w stronę chłopaka i krzyżuję ręce na piersi. Nie wiem, czy powinnam być oburzona jego bezczelnością, czy po prostu zachować spokój i opuścić pomieszczenie w całkowitym milczeniu. Piorunuję Daraya wzrokiem, a on ze spokojem patrzy na mnie swoimi mlecznobłękitnymi oczami.
            – Jasne – mówię, bo nic innego nie przychodzi mi do głowy. Daray macha mi na pożegnanie, kiedy opuszczam dom.
            Na dworze jest bardzo zimno. Zresztą nic w tym dziwnego, w końcu zaczął się listopad, a zima nadciąga nieubłagalnie. Nienawidzę porywistego wiatru, ciągłych opadów deszczu i tego, że zawsze, gdy o tej porze roku spaceruję ulicą, przeszywają mnie dreszcze. Nienawidzę mieć zaczerwienionych od zimna rąk i zatkanego nosa. Najchętniej wróciłabym do domu i usiadła pod kocem przy oknie. Trzymałabym w rękach kubek z gorącą herbatą i wpatrywała się w tą szarą rzeczywistość widniejącą za szybą. A może po prostu poszłabym do kuchni i pozwoliła aromatom wypełnić cały dom, zabrałabym się za pieczenie, aby ciepło piekarnika odgoniło jesienny chłód. Albo najzwyczajniej w świecie usiadłabym przed telewizorem i oglądała jakiś program telewizyjny, aż sobotnie popołudnie powoli zamieniłoby się w przyjemny wieczór.
            Oczywiście są to jedynie moje bezsensowne rozmyślania, bo przecież nie mogę po prostu wrócić do domu. Nie chodzi o to, że tak bardzo nie chcę się uczyć. Właściwie wolałabym rozwiązywać matematyczne zadania niż włóczyć się bez sensu po dworze i marznąć. Nie mogę jednak pozwolić na to, by ktoś miał nade mną przewagę. Nie wolno mi okazać słabości, pozwolić poczuć komuś, a szczególnie komuś takiemu jak Daray, że jestem uległa. Wolę pozwolić by zimny deszcz moczył mi włosy przez kolejne godziny.
Mogłabym co prawda zadzwonić po którąś z koleżanek albo wpaść z wizytą do znajomego. Nie mam jednak ochoty na kolejną butelkę piwa, kolejną wypaloną paczkę papierosów. Mdli mnie na myśl, że już któryś dzień z rzędu miałabym imprezować. Bo przecież zwyczajne spotkanie nie wchodzi w grę. Kto to widział, żeby Miriam najnormalniej w świecie postanowiła posiedzieć i poplotkować?
            Kiedy palce mam już tak skostniałe, że niemal nie mogę nimi poruszyć, postanawiam wrócić do domu. Właściwie zmarnowałam całe popołudnie na włóczenie się bez sensu po mieście. Nie żałuję jednak swojej decyzji. Daray na pewno już poszedł, bo dochodzi północ. Okazałam się silniejsza, a ta świadomość sprawia, że pozwalam sobie nawet na lekki uśmiech.
            Wchodzę do domu zdecydowanym krokiem, a drzwi uderzają z hukiem o ścianę. Nie obchodzi mnie, czy ukruszył się tynk albo czy matka obudziła się za sprawą hałasu. Wbiegam po schodach, marząc jedynie o przykryciu się grubym kocem i wypiciu gorącej herbaty.
            Kiedy wreszcie docieram do mojego pokoju i mam zamiar wziąć piżamę, a potem pomaszerować do łazienki, z niedowierzaniem zauważam, że Daray nadal siedzi na szarej pufie i z zadowoleniem je jedną z babeczek, które upiekłam poprzedniego dnia.
            – Co ty tu robisz? – pytam poirytowana.
            – Jak to co? Przecież umawialiśmy się na lekcję, nie pamiętasz? Obiecałem, że na ciebie poczekam.
            – Jezu, co z tobą jest nie tak? Nie rozumiem, czemu tak bardzo lubisz zmuszać kogoś do nauki. Nie nawrócisz mnie na dobrą drogę, przykro mi. I trzymaj się z dala od moich babeczek!
            – Nie martw się, Miriam, ja każdego potrafię skłonić do posłuszeństwa. Już za kilka tygodni będziesz grzeczną uczennicą.
            Wzruszam ramionami i zamykam się w łazience, nie dając po sobie poznać, że przejęłam się słowami Daraya. Tak naprawdę nie potrafię pohamować złości. Zastanawiam się, czy chłopakowi po prostu się nudzi. Może nie udało mu się znaleźć żadnych przyjaciół, a może po uznał, że znęcanie się nad innymi jest ciekawym zajęciem.
            Stwierdzam, że jeśli Daray rzeczywiście nie zamierza ustąpić, może poczekać jeszcze pół godziny, aż wykąpię się i odpocznę po długim spacerze w zimnie. Nie zmierzam się poddawać i pozwolić, by ktoś miał nade mną przewagę. Wypłoszę chłopaka tak, jak poprzednich korepetytorów, sprawię, że lekcje ze mną okaże się jego najgorszym koszmarem.
            Jakiś czas później opuszczam łazienkę w świetnym humorze. Rezygnuję z dwuczęściowej, ciepłej piżamy, na rzecz zwiewnej i krótkiej koszuli nocnej, w której moje nogi prezentują się świetnie. Każdy z poprzednich korepetytorów na taki widok by się zawstydził. Ale Daray nie jest taki jak wszyscy inni niezwykle inteligentni uczniowie, dlatego po prostu uśmiecha się i bezczelnie mierzy mnie wzrokiem. Nagle czuję się bardzo naga i skrępowana. Właściwie mam ochotę sięgnąć po koc czy szlafrok. Nie zamierzam jednak dać po sobie czegokolwiek poznać. Przecież jestem bezwstydną Miriam Carver.
            – Naprawdę nie zamierzasz wyjść? – pytam, z odrobiną nadziei w głosie.
            – Jasne, że wyjdę, ale dopiero, kiedy rozwiążemy wszystkie zadania – chłopak uśmiecha się w odpowiedzi.
            – Cudownie – wzdycham zrezygnowana, kiedy w mojej głowie nagle pojawia się pewna myśl. – W takim razie może przyniosę nam coś do picia.
            Chwilę później wracam do pokoju, trzymając w rękach dwie szklanki z musującym napojem. Pozwalam Daray’owi wybrać kolor słomki, jakby był jedynie kilkuletnim chłopcem. Potem już tylko pozostaje stać i przyglądać się, jak bierze pierwszy łyk do ust i po chwili krzywi się z obrzydzeniem. Zaczyna się krztusić i jestem pewna, że ten nagły atak kaszlu obudził moją matkę, jeśli do tej pory spała.
            – Dolałaś tam wódki? Zwariowałaś?
            – Oj nie bądź taki sztywny, Brytyjczyku.
            Uśmiecham się lekko i trącam chłopaka ramieniem. Śmieszy mnie jego oburzenie. Wygląda, jakby właśnie został zmuszony do popełnienia jakiejś wielkiej zbrodni. To przecież tylko trochę wódki, której zresztą ledwie spróbował. Już dawno odstawił szklankę na biurko, odsunął zdecydowanym ruchem od siebie, jakby stanowiła jakiekolwiek zagrożenie. Uśmiecham się kpiąco. I pomyśleć, że ktoś taki błyskawicznie wzbudził zainteresowanie wśród wielu dziewczyn w szkole i zyskał coś na kształt popularności.
            Powoli sączę drinka i nie mogę pozbyć się lekkiego uśmiechu. Cieszę się, że po raz pierwszy udało mi się jakoś zaskoczyć Daraya, wygrać choć jedną z naszych małych bitew. Jeśli Brytyjczyk zamierza zmuszać mnie do uczestniczenia w korepetycjach, proszę bardzo, ale mam swoje sposoby na zniechęcenie go do tych spotkań. Gdyby Daray po prostu zwrócił uwagę na zapach, nie miałby żadnych wątpliwości, co zaraz wypije. Sama nie mam ochoty na alkohol, szczególnie nie o tej godzinie, kiedy od palącego w gardle płynu najpewniej rozboli mnie brzuch. Trzeba jednak odgrywać rolę wykreowanej przez siebie postaci, a przecież nikt nigdy nie widział Miriam, która rezygnuje z możliwości spożycia alkoholu.
            – Dobrze, a więc zaczynajmy, Brytyjczyku…
            Uśmiecham się i kładę nogi na biurku. Daray cierpliwie ściąga je na podłogę i przysuwa mnie bliżej blatu, jakbym była małym rozkapryszonym dzieckiem, a on dojrzałym i opanowanym człowiekiem. Irytuje mnie taka postawa, ale postanawiam już nic więcej nie mówić, tylko jakoś przetrwać czas przeznaczony na naukę. Wystarczy, że policzę kilka zadań i będę mogła iść spać. Właściwie marzę już jedynie o zagrzebaniu w ciepłej pościeli, bo nadal odczuwam skutki zbyt długiego przebywania na mrozie, poza tym cienki materiał koszuli nocnej zdecydowanie nie ogrzewa. Znów przypominam sobie, jak bardzo jestem naga i niepewnie krzyżuję ręce. Mam ochotę jak najbardziej się zasłonić, ale trudno to zrobić, jednocześnie zgrywając całkowitą ignorantkę.
            Czuję się trochę jak mała dziewczynka w świecie, który ją przeraża. Chciałabym, żeby Daray po prostu zniknął, pozwolił mi iść spać albo żeby nie zmuszał mnie do bycia kimś innym, niż dziewczyna, którą wszyscy znają. Co z tego, że nie zawsze odpowiada mi moja własna życiowa rola? Dzięki byciu twardą, niezależną egoistką udaje mi się przetrwać i zawsze osiągnąć cel.
            – Co się stało? – pyta Daray, wyrywając mnie z zamyślenia.
            – Nic. Czekam, aż wreszcie pokażesz mi, co mam liczyć – odpowiadam ze złością. Ton mojego głosu spowodowany jest obecnością Daray w pokoju, tymi wszystkimi emocjami, które kłębią się wewnątrz mnie i świadomością, że przy tym chłopaku okazuję się być słaba. Na szczęście tylko ja znam swoje myśli i swoje obawy, a dla Brytyjczyka jestem po prostu dziewczyną, którą w złość wprawia jego obecność i próby nawrócenia na właściwą ścieżkę.
            Chłopak tylko wzrusza ramionami i podsuwa mi pod nos kartkę z zadaniami. Spoglądam na kolejne rządki długich działań. Nie mam ochoty na zapisywanie matematycznych rozwiązań niemalże w środku nocy. Wolałabym teraz pozwolić sobie na dryfowanie w krainie sennych marzeń albo obejrzeć jakiś film, który nie wymaga zbytniego skupienia. Zamiast tego chwytam w rękę długopis i postanawiam całkowicie zmotywować się do pracy, aby jak najszybciej skończyć korepetycje.
            Daray rozsiada się wygodnie na krześle, jakby spodziewał się, że czeka go wiele godzin cierpliwego tłumaczenia całego materiału i to od samych podstaw. Jest taki pewny siebie, może nawet zarozumiały. Ta wyższość nie irytowałaby mnie, gdyby Brytyjczyk był taki jak Tyler czy jego znajomi. To jednak zwykły intelektualista z manią popularności.
            – Nienawidzę takich pozerów, jak ty – mruczę pod nosem, ale tak, by chłopak mnie usłyszał.
            – Czemu uważasz, że jestem pozerem? Niczego nie udaję.
            – Jasne. Jesteś tak samo świetny jak wszyscy moi znajomi, prawda? Taki imprezowy z ciebie chłopak, podrywacz, wszyscy cię uwielbiają. Do tego taki inteligentny. Oj, chwila, czy przypadkiem nie wygrałeś jakiejś olimpiady matematycznej i wzbraniasz się przed łykiem wódki jak prawdziwy grzeczny chłopiec? No tak, niczego nie udajesz.
            – Nie wiedziałem, że bycie inteligentnym jest jednoznaczne z byciem wyrzutkiem. Poza tym nie mam ochoty na wódkę w środku nocy. Na pewno nie będę się po tym dobrze czuł.
            Najgorsza w tym wszystkim jest świadomość, że chłopak ma całkowitą rację. Przecież ja również nie mam ochoty na alkohol, który jedynie przyprawia mnie o mdłości z każdym kolejnym łykiem. Najchętniej przyniosłabym szklankę soku pomarańczowego, ale zamiast tego jedynie śmieję się kpiąco i zapalam papierosa. Nienawidzę świadomości, że w moich płucach osiadają drobinki zatruwające organizm, że w środku staję się brudna. To jedna z wad bycia popularnym buntownikiem – zawsze ktoś cię obserwuje i zawsze trzeba coś udowadniać.
            Daray z niezwykłym spokojem otwiera okno i siada znów na swoim miejscu. Spoglądam na niego ze zdziwieniem. Byłam przekonana, że chłopak zacznie narzekać, krzywić się i żądać, abym przestała palić. Właściwie nie miałabym nic przeciwko. Mogłabym po chwili w całej swojej łaskawości wyrzucić niewypaloną bibułkę z nikotyną i przystąpić do rozwiązywania zadań. Skoro jednak chłopak nic nie mówi, jestem zmuszona zaciągać się raz za razem. W tym momencie nienawidzę Daraya jeszcze bardziej. To takie paradoksalne – drwiłam z niego, że jest zbyt grzeczny, a gdy pokazał, że nie trzyma się ściśle wszystkich zasad, mam o to pretensje.
            Kiedy wreszcie do końca wypalam papierosa, jestem zadowolona, że to już koniec i mogę zaprzestać wdychania dymu do płuc. Nie rozumiem, w jaki sposób ludzie mogą uzależnić się od nikotyny. Jakim cudem palą w takich ilościach, że w końcu nie są w stanie wyobrazić sobie zwyczajnego funkcjonowania bez kolejnej paczki, kolejnego zaciągnięcia się trucizną ukrytą w bibułce? Jakoś nie chce mi się wierzyć, że dym papierosowy tak bardzo im smakuje. Może ulegają namowom kolegów, chcą coś udowodnić. Ja co chwilę udowadniam komuś, że nie mam żadnych zasad, a jednak nadal nienawidzę palenia, a tym bardziej nie jestem uzależniona.
            Popełniam błąd rachunkowy już w pierwszym przykładzie. Daray nie wygląda na zdziwionego. Przecież od początku wiedział, że ma do czynienia z dziewczyną, która nigdy się nie uczy, w szkole bywa sporadycznie i niemal codziennie chadza na imprezy. Tacy ludzie rzadko są inteligentni, a tym bardziej mądrzy. No cóż, spójrzmy prawdzie w oczy – w towarzystwie imprezowych osób mądrość jest właściwie niepożądana.
            – To będzie długa noc – wzdycha Daray, a ja zastanawiam się, czemu na jego twarzy pojawia się uśmiech. Jakby naprawdę cieszył się z tego, że zamiast spać, będzie uczył jakąś niezbyt sympatyczną dziewczynę.
            – Nie rozumiem, co cię tak bawi, Brytyjczyku – mruczę pod nosem.
            – Miriam, słońce, wydawało mi się, że ci się przedstawiałem. Nazywam się Daray Stoker, a nie Brytyjczyk…
            Nie wiem, czy bardziej irytuje mnie fakt, że Daray nazwał mnie „słońcem” czy to, że zwraca się do mnie, jak do największej idiotki. Rozumiem, że nie wierzy w moją inteligencję i właściwie nie ma się co dziwić, ale nie jestem też upośledzona.
            – Wiem, Brytyjczyku – odpowiadam z największym spokojem, na jaki w tej chwili mnie stać. Mój głos przepełnia jedynie znudzenie. Jestem z siebie bardzo zadowolona, bo jak zwykle nie pokazałam żadnych innych uczuć. – A tak właściwie co to za dziwne imię? Daray?
            – Irlandzkie – odpowiada chłopak i wzrusza ramionami. – Moja mama pochodzi z Irlandii – odpowiada, widząc moje zdziwione spojrzenie.
            – Och, a więc nie jesteś Brytyjczykiem? – pytam z fałszywym smutkiem. – A mówisz zupełnie jak ci wszyscy zarozumiali mieszkańcy Londynu.
            – Nie martw się, tylko mama jest z Irlandii, więc właściwie można uznać, że po części masz rację.
            – Co za ulga – wzdycham sarkastycznie, a potem znów kładę nogi na biurku. Daray po raz kolejny cierpliwie je zdejmuje. Powtarzamy ten sam schemat kilka razy, aż w końcu prycham poirytowana i opieram stopy na podłodze. – Dużo zostało tych zadań? – pytam.
            Chłopak macha mi przed twarzą pięcioma kartkami, a z moich ust wydobywa się wiele przekleństw. Oczywiście Daray nie jest ani trochę zgorszony tym słownictwem, zamiast tego śmieje się z mojej złości i mówi coś z tym swoim specyficznym akcentem. Na pewno nie mam nastroju do żartów, zresztą jak zawsze. Wyrywam chłopakowi kartki z ręki, uderzam go nimi w głowę, a kiedy na chwilę milknie, zdziwiony moją reakcją, spokojnie przystępuję do obliczania kolejnego podpunktu.
            Po chwili znów zapalam papierosa. Mam ochotę skrzywić się i wyrzucić go czym prędzej, ale zamiast tego przymykam na chwilę oczy, jakby wdychanie dymu sprawiało mi przyjemność. W końcu lepsze to niż picie kolejnej szklanki wódki o drugiej w nocy. Zresztą jak już się truć, to na całego.

            

***              


Trochę to trwało, zanim zabrałam się za wstawienie tego rozdziału. No cóż, w święta było tak dużo czasu wolnego, a ja nie znalazłam ani chwili na poprawienie kilku stron i wstawienie ich na bloga. Chyba moje lenistwo dało o sobie znać...
Jestem pozytywnie zaskoczona, że na blogu pojawili się nowi czytelnicy. Bardzo mnie to cieszy i mam nadzieję, że zostaniecie już do końca :))
Jak widać Daray jest bardzo upartym chłopakiem. To chyba kolejna z cech, za które tak go lubię - jako jedyny nie ulega Miriam. No i jak widzicie, jego imię jest takie dziwne i oryginalne, bo to stare imię celtyckie. Moja miłość do Irlandii po raz kolejny dała o sobie znać. Cieszę się też, że zdołałam zarazić innych zainteresowaniem celtyckim rockiem. Naprawdę nie sądziłam, że aż tylu osobom spodoba się taka muzyka.
Nie publikowałam nic w święta, więc nie miałam okazji złożyć wszystkim czytelnikom życzeń. Ale nowy rok dopiero się zaczął, także życzę Wam dużo pomysłów, weny, która jest bardzo ważna, motywacji i czytelników, którzy sprawiają, że ma się ochotę dalej pisać. No i radości, takiego wiecznego optymizmu i żeby w następnego Sylwestra każdy z Was mógł stwierdzić "tak, 2014 rok był jeszcze lepszy niż 2013".


7 komentarzy:

  1. Haha, biedna... o mało się przy nim nie rozebrała. W sumie dobrze, że wyczuła, że ktoś poza nią jest w pokoju, zanim zdjęła koszulę. :d Rozbawił mnie ten rozdział i zaskoczyła mnie ta cierpliwość Daray'a. Ja pewnie na jego miejscu już dawno bym się poddała. Jak on tak długo wytrzymał w jej pokoju? Wydaje mi się, że raczej nie uda jej się go zniechęcić do korepetycji, chociaż niech próbuje, bo może być zabawnie. Ciekawy pomysł z tym piwem. :d Hah, ale udało mu się zmusić ją do robienia tych zadań. Pewnie nie po raz ostatni... I dobrze, bo coś jej w głowie zostanie przynajmniej. :) Trochę mi jej szkoda. Tak się męczy, żeby tylko nie pokazać, jaka jest naprawdę i że osoba, którą wszyscy znają, jest nieprawdziwa. A Daray'a uwielbiam!! <33

    OdpowiedzUsuń
  2. Daray pół irlandczyk? Nono ;> ten chłopak jest okrutnie cierpliwy! Nigdy w życiu nie czekałabym na kogoś parę godzin tylko po to, by udzielić mu korepetycji! Jest tak dobrze opłacany czy jak? Średnio wierzę w jego bezinteresowną pomoc, musi mieć jakąś ukrytą korzyść. Coraz bardziej mnie intryguje. Niewątpliwie jest interesującą postacią. Tak samo jak Miriam, świetnie ukazałaś jej wewnętrzną walkę o to co ona chce, z tym jak chce być postrzegana. Straszny z niej uparciuch! Nie zmusiłabym się do czegoś, żeby tylko coś komuś udowodnić. Miriam zgrywa kogoś kim nie jest i z pewnością będzie jej z tym coraz trudniej. W pewnym sensie jest do mnie podobna bo nie da sobie wejść na głowę i zawsze będzie chciała wieść prym nawet w najmniejszej bitwie, dlatego tak łatwo mi się w nią wczuć. Uwielbiam tę postać, genialnie ją stworzyłaś, jest taka oryginalna i zagubiona we własnych działaniach. Nie potrafi pokazać własnej twarzy, woli się ukrywać za maską, jak większość ludzi.. dlatego ją uwielbiam, jest inna :3
    Oj, chyba dostałabym zawału, gdyby taki Daray był w pokoju podczas gdy śpię! :D
    Rozdział ciekawy, dużo mówi o Miriam. Nie mogę się doczekać, żeby poznać ich historię, z pewnością mają dużo do opowiedzenia ;>
    Pozdrawiam, weny twórczej i zabawy podczas pisania. Żeby nie stało się przykrym obowiązkiem. Spóźnionych Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku :D
    ~ no-rules-in-my-world.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Biedna Miriam... Nikomu nie życzyłabym takiej pobudki. Od dawna zastanawia mnie, jak to możliwe, że wyczuwamy na sobie czyjś wzrok - nawet przez sen. Czasem to naprawdę frustrujące, gdy ktoś bez przerwy się w Ciebie wpatruje. A na pewno bardzo krępujące. Podziwiam główną bohaterkę. Ja na jej miejscu prawdopodobnie spaliłabym się ze wstydu, schowała w łóżku i zakryła kołdrą po sam czubek nosa ;)

    Rozmowa Miriam i Daray'a - nie wiedzieć czemu - rozbawiła mnie. Dziewczyna za wszelką cenę stara się zdenerwować chłopaka, a on pozostaje niewzruszony niczym skała. Nie dziwię się, że główna bohaterka miała problem z pohamowaniem śmiechu, gdy Brytyjczyk oburzył się o nazwanie go zboczeńcem. Ja również mimowolnie uśmiechałam się do laptopa. Sądzę, że gdybym usłyszała jego słowa w połączeniu z tym akcentem, zapewne lekki uśmiech ustąpiłby miejsca nagłemu wybuchowi śmiechu :D

    Bardzo lubię Miriam, gdyż wiem, że ma charakter, jednocześnie będąc zwyczajną, dobrą dziewczyną. Czasem jednak zachowuje się jak małe dziecko. Spaceruje na mrozie do północy tylko po to, by udowodnić Daray'owi, że wszelkie jego działania są bezsensowne. Coraz częściej mam wrażenie, że Carver dusi się pod swoją powłoką. Robi jej się niedobrze na samą myśl o kolejnej imprezie, kolejnym papierosie, kolejnym piwie. Wolałaby spędzić czas w kuchni, robiąc to, co kocha. Lub zwyczajnie z kimś porozmawiać. Ale przecież w jej wypadku to niemożliwe. Musi wiecznie grać. Udawać bezwstydną, gdy ma ochotę jak najszybciej się ubrać. Udawać groźną i niedostępną, zbuntowaną. Bez przerwy stara się coś komuś udowodnić, choć wcale to nie czyni jej szczęśliwą. Trzeba jej to jednak przyznać - jest świetną aktorką. Udawanie, że lubi smak papierosów, że ma ochotę na piwo - majstersztyk!

    Pozorna buntowniczka jest przerażona. Boi się, że jej prawdziwe oblicze może wyjść na jaw, że ktoś może mieć nad nią przewagę. Nie lubi Daray'a, ponieważ zauważa paradoksy w jej życiu - chociażby różnicę między tym, jaką się prezentuje, a jak np. wygląda jej pokój. On jedyny nie boi się jej przeciwstawić.

    A swoją drogą - podziwiam inwencję twórczą Miriam. Pomysł z piwem był GENIALNY!

    Co do samego Brytyjczyka, wciąż podbija moje serce. Jego upór jest godny podziwu. Chłopak nie trzyma się konwenansów i zaskakuje swoją uczennicę. Mam nadzieję, że uda mu się odkryć jej prawdziwe oblicze i pokazać jej, że nie musi udawać ani nikomu niczego udowadniać. Podobało mi się, gdy spytał, czy Miriam lubi wyglądać jak panda. Mało kto by się na to odważył :)

    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Długo mnie u Ciebie nie było i aż wstawiłaś już następny rozdział. Wybacz mi, że się nie pojawiłam pod ostatnim rozdziałem. Gdy wróciłam ze wsi miałam sporo rzeczy do zrobienia: nauka, sprzątanie... Ach, szkoda gadać. Mam nadzieje, że mi wybaczysz.

    Przeczytałam oczywiście oba rozdziały.
    Podobały mi się i szczerze powiedziawszy bardzo polubiłam Daraya. Jest taki tajemniczy^^ Nie da się za nic świecie omotać przez Miram, która chyba zaczyna mieć go dość. Powiem, że ten rozdział czytałam z uśmiechem na ustać. Daray jest dość nieustępliwy, siedział cierpliwie na pufie, zanim Miriam w końcu się zebrała i postanowiła w końcu rozwiązywać zadania ^^ Coraz to ciekawiej się robi, nie ma co ^^
    Wybacz, że tak krótko, ale mam przed sobą jeszcze parę ładnych zaległości.

    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Hmmm. tak jak osoba powyżej, ta Miriam dziwnie się zachowuje. Jakby była dwulicowa? Ma tak dużo masek, że pogubiła się we własnych osobowościach. Argh... jak ja nie lubię takich osób. Sama mam taką koleżankę i przyznam, że nie jest to fajne. No ale twój styl pisania jest bardzo ciekawy i przyznam szczerze, że Twoje opowiadanie bardzo mnie wciągnęło :)

    Zapraszam bardzo serdecznie do mnie. http://pod-sila-wiatru.blogspot.com/
    Ledwo co zaczynam, więc jest tylko prolog. Napisz koniecznie, co sądzisz o tym prologu :)
    Będę wdzięczna za komentarz ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Powiem szczerze, że o ile nie rozumiem zachowania Miriam, która mogła obcego ze swojego domu zwyczajnie wyprosić i każdy normalny by wyszedł, o wiele bardziej nie rozumiem zachowania chłopaka, który się poniża czekając na królewnę w jej pokoju. Jeśli ktoś nie chce jego pomocy, to nie powinien jej wciskać. Jak dla mnie postacie zachowują się niedorzecznie, a przy tym opowiadanie nie wydaje się być realne.
    Nie zrozum mnie źle, "Teorainn" jest piękne, takie bajeczne, "Pocałunek śmierci" jest przeze mnie uznawane za coś paranormalnego, fantastycznego. "Koszmar na jawie" to opowiadanie psychologiczne, niby o nastolatkach, ale wydaje mi się być czymś dla każdego, niezależnie od wieku. Natomiast "Bunt" to opowieść dla chyba tylko nastolatek, która z realiami nie ma za wiele wspólnego, bo trudno mi sobie wyobrazić, by ktoś naprawdę zachowywał się tak jak Miriam i Daray. Brakuje mi w nich realizmu. Cała opowieść (ten fragment, który przeczytałam) wydaje mi się być wzorowana na amerykańskich komediach lub tamtejszych serialach. Póki co jest bardzo sztucznie. Niby opisujesz prawdziwe sytuacje, relacje jakie mogą mieć miejsce, ale w sposób wyolbrzymiony.
    Nie przeszkadzają mi poglądy Miriam, ale jakby przyjrzeć się tylko i wyłącznie temu rozdziałowi, wyobraź sobie, że ktoś przychodzi dawać tobie korepetycje. Czy wychodzisz z własnego domu/pokoju, gdy ich nie chcesz? Czy zostawiasz obcego chłopaka samego w twoim domu? Albo czy ty jako osoba dająca korepetycje zostałabyś na siłę u rówieśnika, nawet gdyby on cię wypraszał aż w końcu sam by wyszedł? Zachowania tych dwojga są skrajnie dziwaczne, przez co trudno uwierzyć w ich istnienie, a moim zdaniem w postacie trzeba uwierzyć, by móc ich poczuć i ich problemy, nawet jeśli nie będą dla nas zrozumiałe, to nie staną się parodią przez ich sztuczne wyolbrzymianie (ich, czyli postaci, a nie problemu).
    Pewnie z tego komentarza wyszło masło maślane, bo pisane było dosyć chaotycznie i na dodatek z przerwami.

    OdpowiedzUsuń
  7. No a piesek czekał posłusznie na swoją zbuntowaną panią, zamiast okazać godność i choć trochę być mężczyzną i wyjść. Zwłaszcza, że on zdaje się mieć bardziej poukładane w głowie, więc nie rozumiem zupełnie po co zniża się do takiego poziomu, że obcuje aż z takim plebsem jak Miriam. Dziewczyna może i ma potencjał, może i mogłaby być inna, ale to musiałaby być jej decyzja i przede wszystkim to rodzice są od wychowywania, a nie korepetytor, zwłaszcza gdy jest rówieśnikiem, choć gdyby mu tak dać prawo strzelania linijką po łapach, to mogłoby być ciekawie.

    OdpowiedzUsuń