piątek, 7 lutego 2014

# Bunt: Rozdział 7. Kolejna przegrana bitwa


       
           
Kiedy opuszczam krainę sennych marzeń i nadchodzi czas przebudzenia, uświadamiam sobie, że nie mam siły unieść powiek. Czuję się, jakbym przed chwilą przebiegła maraton, zrobiła coś, co przekraczało moje fizyczne możliwości. Właściwie najchętniej nie ruszyłabym się z miejsca, ale nie zdołam na powrót zasnąć. Może i ciało pozostaje zmęczone, ale mózg całkowicie się rozbudził. Leżę więc z zamkniętymi oczami, nie rozumiejąc, czemu jest mi tak wygodnie.
Wspomnienia poprzedniego wieczoru powoli powracają. Wszystkie sceny tarzania się po podłodze, uciszania Tylera, moich bezsensownych krzyków. Uświadamiam sobie, że wyznałam miłość co najmniej kilkunastu osobom, choć pewnie połowa z nich nie zrozumiała mojego niewyraźnego bełkotu. Jestem brudna, niezdatna do jakichkolwiek działań.
Zmuszam się do uniesienia powiek i odkrywam, że mocno obejmuję ramię Tylera. Jego mięśnie ukryte pod koszulką co jakiś czas napinają się nieco mocniej, jakby chłopakowi śniło się coś nieprzyjemnego. Nie wiem, jak to się stało, że zasnęłam z ręką na ustach chłopaka, a obudziłam się wtulona w jego ramię. Właściwie wcale mnie to nie obchodzi. Jest mi wygodnie, więc mam ochotę znów zamknąć oczy i udawać, że się nie obudziłam. Niestety właśnie w tym momencie dociera do mnie, że to nie weekend, to już poniedziałek.
            Głośno klnąc, potrząsam ramieniem Tylera. Chłopak przeciąga się i mruczy coś nieprzyjemnego pod nosem. Szturcham go po raz kolejny, żeby w końcu się obudził, a wtedy powoli otwiera oczy. Spogląda na mnie z malującą się na twarzy irytacją. Właściwie nie ma się co dziwić, jest godzina ósma, zasnęliśmy gdzieś koło czwartej i raczej nie była to dla nas wystarczająca ilość snu.
            – Zwariowałaś? – pyta rozdrażniony.
            – Trzeba iść do szkoły – odpowiadam i zaczynam podnosić się z podłogi. Nic dziwnego, że było mi tak wygodnie, bo w salonie położony jest jeden z takich włochatych, miękkich dywanów.
            – Do szkoły? I ty to mówisz? Chyba się przesłyszałem.
            – Matka mnie zabije, jeśli nie pójdę. Nie wiem, czemu nagle zapragnęła się bawić w troskliwą i kochającą mamusię, ale muszę być na lekcjach. Zostajesz, czy pójdziesz ze mną?
            Jedno spojrzenie na Tylera utwierdza mnie w przekonaniu, że chłopak nie jest w stanie ruszyć się z miejsca. Zresztą nawet gdyby mógł, pewnie nie ma ochoty spędzić połowy dnia na zajęciach i to z okropnym bólem głowy. O dziwo, ja sama nie czuję, żeby coś rozsadzało mi czaszkę. Pojawia się za to ogromne zmęczenie, a wszystkie mięśnie odmawiają współpracy.
            Macham ręką z rezygnacją i zostawiam Tylera na dywanie. Już po chwili spokojnie oddycha, więc chyba zdołał bardzo szybko powrócić do swojego sennego świata. Susan, Amy i Mary nie poruszyły się, odkąd otworzyłam oczy. Właściwie nie powinnam być zdzwiona, bo wypiły tyle samo co ja, a mają zdecydowanie słabsze głowy.
            Starannie omijam ludzi leżących na podłodze, kanapach, stole. Wszędzie walają się śmieci, kilka rzeczy pospadało z półek, dostrzegam także odłamki jakiegoś niezidentyfikowanego przedmiotu. Nie słychać żadnych odgłosów, nawet oddechów śpiących ludzi. Czuję się, jakbym spacerowała wśród zwłok. Pomimo tego, że nieco hałasuję, gdy nie zważając na innych ludzi, kopię wszystko, co znajduje się na mojej drodze i niedbale przesuwam czyjeś kończyny, nikt się nie porusza, nic nie mówi, nawet nie przewraca się na drugi bok. Przyzwyczaiłam się do podobnego widoku. Ci, którzy byli mniej pijani, wrócili do domu w nocy albo nad ranem. Reszta nie jest w stanie się ruszyć przez kilka najbliższych godzin.
            Ze mną wcale nie jest lepiej. Włosy śmierdzą alkoholem, papierosami i czymś jeszcze, choć wolę się nad tym nie zastanawiać. Ubranie mam pogniecione i nieświeże, a makijaż z pewnością bardzo się rozmazał. Tak to jest, gdy maluje się oczy czarną kredką, kreśląc bardzo grube kreski, a potem nie zmywa się ich na noc.
            Nie próbuję nawet doprowadzić się do porządku, bo wiem, że i to tak niemożliwe. Po prostu chcę jak najszybciej wydostać się z tego domu i pójść na lekcję, aby nie mieć problemów. Brzuch boli mnie od bąbelków ze smakowego piwa oraz zbyt dużej ilości spożytego alkoholu i jestem pewna, że przez cały dzień nie wezmę niczego do ust. Właściwie wcale mnie to nie obchodzi. Pewnie później pochłonę dwa razy więcej posiłków niż zazwyczaj i wszystko się wyrówna. Nie muszę zawracać sobie głowy prawidłowym odżywianiem, bo nie mam problemów z figurą. Tak to już jest z wysokimi nastolatkami, szczególnie takimi, które mierzą aż metr osiemdziesiąt – w tym wieku i przy takim wzroście po prostu nie da się być otyłym.
            Do szkoły docieram błyskawicznie. Przede wszystkim dlatego, że właściwie jestem nieobecna umysłem. Wszystko wydaje mi się tak nierealne i tak męczące, że dryfuję gdzieś pomiędzy snem a jawą, podczas gdy nogi same niosą mnie we właściwym kierunku. Duży, znienawidzony budynek, zbyt szybko wyłania się przede mną i już po chwili przemierzam zatłoczony korytarz.
            Wchodzę do klasy, nie przepraszając za spóźnienie. Skoro już stawiam się na wszystkich lekcjach, nie można ode mnie wymagać, że będę o czasie – to zbyt wiele jak na moje możliwości. Dostrzegam kilka uśmiechów. Niektóre z nich wyrażają rozbawienie, a inne kpinę. Wszyscy widzą, że właśnie wracam z imprezy, zresztą nie trzeba być wybitnie inteligentnym, aby to zrozumieć. Nie obchodzi mnie, że prezentuje się koszmarnie, ważne, że nie będę miała problemów z matką i nauczycielami.
            Daray przygląda mi się uważnie swoimi mlecznobłękitnymi oczami. Po raz kolejny zastanawiam się, jak można mieć takie niezwykłe oczy, ale już po chwili moje myśli się plączą i przestaję zawracać sobie głowę tak nieistotnymi kwestiami. Chłopak nie odrywa ode mnie wzorku i jestem pewna, że ma ochotę jakoś skomentować mój wygląd. Zresztą może już to zrobił, tylko byłam zbyt zmęczona, aby zwrócić na to uwagę.
            – Przestań się na mnie gapić – mruczę pod nosem i kładę głowę na ławce. Nie mam siły, aby trzymać ją prosto albo chociażby podpierać rękami.
            – Widzę, że panna Carver miała bardzo ciekawą noc. Jak się udała impreza? – pyta nauczyciel z nieco złośliwym uśmiechem. Nie próbuje na mnie krzyczeć czy komentować niemoralnej postawy. Wszyscy w tej szkole wiedzą, że palę i piję. Jestem też pewna, że wyobrażają sobie, iż robię zdecydowanie gorsze rzeczy.
            – Było zajebiście – odpowiadam.
            Nauczyciel nie komentuje mojej odpowiedzi. Nie mówi, że nie wolno używać niecenzuralnych słów. I tak bym się nie przejęła. Poza tym już wiele razy wyrażałam się o wiele gorzej. Kończyło się na wpisywaniu uwag, wzywaniu matki, a kiedy wszyscy wreszcie zrozumieli, że takie działania i tak nie przyniosą żadnych efektów, po prostu odpuścili.
            – Bardzo się cieszę. A teraz byłoby miło, gdybyś skupiła się na lekcji.
            – Jasne – odpowiadam i chowam głowę w ramionach.
            Tę lekcję i wszystkie następne spędzam w podobny sposób. Wyglądam, jakbym spała. Tak naprawdę po prostu leżę i nie myślę o niczym szczególnym, jedynie czekam, aż ogólne zmęczenie wreszcie ustąpi. Wiem, że potrwa to jeszcze kilka godzin, jeśli nie do następnego poranka. Żaden z nauczycieli nie próbuje na mnie krzyczeć, czy karać za bezczelność. Nie pierwszy raz zjawiam się na lekcjach nie zdolna do jakichkolwiek działań. Matka kazała mi stawiać się w szkole każdego dnia, nie wspominała jednak, że muszę aktywnie uczestniczyć w zajęciach.
            Mijają kolejne godziny. Kilka osób, które nie zjawiły się na imprezie, wypytuje o szczegóły. Nie jestem jednak w stanie formułować zbyt długich zdań. Czuję się wykończona i chcę tylko, żeby wszyscy dali mi święty spokój. Chyba powoli zaczyna to docierać do każdego z osobna, bo już pod koniec dnia nikt nie próbuje mnie zaczepiać.
            Kiedy spędzam jedną z przerw oparta o ścianę i udaję, że śpię, podchodzi do mnie Daray. Wiem, że to on, choć nawet nie unoszę powiek. Po prostu wyczuwam czyjąś obecność i z niewiadomych przyczyn mam stuprocentową pewność, że to właśnie mój korepetytor postanowił zakłócić chwilę odpoczynku.
            – Czego chcesz, Brytyjczyku? – pytam zmęczonym głosem.
            – Niczego szczególnego. Przyszedłem tylko przypomnieć ci o dzisiejszych korepetycjach.
            – Jasne, w tej chwili moim największym marzeniem jest rozwiązywanie z tobą dodatkowych zadań – parskam.
            Mam nadzieję, że chłopak odejdzie, zrozumie, że nie chcę, aby kręcił się gdzieś w pobliżu i że potrzebuję jedynie spokoju. On jednak uparcie pozostaje w miejscu. Mam ochotę powiedzieć coś niemiłego, zmusić Daraya, żeby odszedł, ale nie znajduję w sobie sił na myślenie, a tym bardziej na jakikolwiek ruch.
            – O co ci chodzi? – pytam w końcu poirytowana i otwieram jedno oko. Zauważam, że Daray śmieje się, choć nie mam pojęcia z czego. – Co cię tak bawi?
            – Nic specjalnego – uśmiecha się jeszcze szerzej. – Najwyraźniej miałaś udaną imprezę.
            – A żebyś wiedział. Rozumiem, że jesteś zazdrosny, że nikt cię tam nie chciał, ale daj spokój. Po prostu sobie idź – odpowiadam niezbyt miłym tonem.
            – Chcieli, chcieli. Tyler mnie zaprosił, ale nie przyszedłem.
            Kpiąco unoszę kącik ust. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że akurat Tyler mógłby pragnąć, aby Daray pojawił się na imprezie. W końcu jeden z najpopularniejszych nastolatków w szkole raczej nie pożądałby obecności jakiegoś intelektualisty z denerwującym akcentem. Co prawda widziałam już kilka razy, jak chłopcy rozmawiali ze sobą i wyglądało na to, że dobrze się dogadują. Nie wierzę jednak, że nawiązała się między nimi przyjaźń. Daray nie należy do kategorii rozrywkowych osób, w towarzystwie których obraca się Tyler.
            –  No jasne, Brytyjczyku. Zresztą i tak nie odnalazłbyś się w tym imprezowym towarzystwie.
            Może i Daray desperacko pragnie stać się popularnym, co upodabnia go do spotkanych przeze mnie na imprezie dziewczyn, ale chyba nawet on ma na tyle godności, aby nie wpraszać się do czyjegoś domu. Przecież wiadomo, że tylko wszystkich by irytował.
            – Nie rozumiem, czemu nie potrafisz uwierzyć, że ktoś może mnie lubić.
            – Bo nie jesteś typem popularnego chłopaka. Wyglądasz tak co prawda, ale pozostajesz niemal święty i w dodatku za dobrze się uczysz. Po prostu nie – odpowiadam, pragnąc jak najszybciej zakończyć tę dyskusję. Chcę tylko mieć spokój, a Daray ciągle drąży temat, czym bardzo mnie irytuje.
            – Wcale nie wiesz, czy jestem święty – odpowiada. Nie mówi tego z oburzeniem ani fałszywością. Brzmi tak, jakby stwierdzał fakt. Wydaje się to tak prawdziwe, że tylko jeszcze bardziej mnie złości.
            – No tak, to teraz na siłę zaciągnij się papierosem i staraj nie skrzywić. Wtedy pokarzesz wszystkim, jaki jesteś super – kpię z niego. – Jezu, po prostu się zamknij – dodaję szybko, gdy widzę, że chce coś jeszcze powiedzieć.
            Kiwa tylko głową na znak zgody. Zaciskam powieki i czekam, aż odejdzie. Zamiast tego czuję, jak siada tuż obok. Bardzo blisko. Jego ramię co prawda nie styka się z moim, ale dzieli je zaledwie kilka milimetrów. Przez to czuję jego ciepło, dziwną energię między naszymi ciałami, niebezpieczne pulsowanie. Mam ochotę powiedzieć Darayowi, żeby dał mi spokój, ale wiem, że to nic nie da. Ten chłopak jest zbyt uparty, zbyt bezczelny. Właściwie momentami przypomina mi Tylera. Z tą tylko różnicą, że Tyler nie denerwuje mnie na każdym kroku.
            – Spadaj.
            – Jasne, tylko najpierw o coś zapytam. Wiesz, że już skończyły się lekcje, prawda?
            Powoli znów otwieram oczy i czuję złość. Daray mógł powiedzieć to wcześniej, ale wolał patrzeć, jak wpadam w coraz większą złość.
            – Zabiję cię – warczę, a on tylko cicho się śmieje. – I żeby nie przyszło ci do głowy iść za mną do domu, bo zamierzam położyć się spać. Żadnych korepetycji.
            – Obiecałem twojej mamie, że będziemy się razem uczyć. Nie masz wyjścia.
            Przeklinam głośno, choć kilka osób na ulicy posyła mi spojrzenia wyrażające dezaprobatę. Na ten widok wzruszam ramionami. Nie obchodzi mnie, czy kogoś oburza moje zachowanie. Daray po prostu działa mi na nerwy i nie potrafię znieść jego obecności i tego irytującego uśmiechu.
            Kiedy docieram do domu, zauważam płaszcz matki na wieszaku. Klnę jeszcze głośniej, nie przejmując się, że moja rodzicielka na pewno to usłyszy. Po chwili widzę, jak kobieta pojawia się w przedpokoju i patrzy na mnie z zawodem malującym się w oczach.
            – Znów byłaś na imprezie? – pyta, choć to wydaje mi się głupie. Przecież wszyscy doskonale znamy odpowiedź.
            – A co, przejmujesz się, że mam nieodpowiednich znajomych? To mogę zmienić szkołę. Już wiele razy ci mówiłam, że jeśli chcesz, żebym dobrze się uczyła, powinnaś wysłać mnie do prywatnego liceum – odpowiadam, patrząc jej prosto w oczy.
            Nie odzywa się ani słowem. Wiem, że przy Darayu nie chce drążyć tematu, aby chłopak nie był świadkiem kolejnej naszej kłótni. Mnie jednak nie obchodzi jego obecność. Niech wszyscy widzą, jakie stosunki mam z matką. W końcu co to za różnica? Pragnę sprawić, żeby ta kobieta po raz kolejny poczuła się wyprowadzona z równowagi.
            – Kupiłaś sobie dzisiaj coś ładnego? – wypowiadam jedno magiczne zdanie, które zawsze doprowadza do wybuchu złości. Widzę, jak wargi matki drżą, jak zaciska pięści. Kręci tylko głową i wbija wzrok w podłogę, a ja uśmiecham się z satysfakcją. – Kłamiesz. Jak zawsze kłamiesz. – Nie próbuję ukryć pogardy w moim głosie. Daray obserwuje nas, nic nie rozumiejąc. Ale to i tak bez różnicy. – Idę spać. A ty, Brytyjczyku, rób co chcesz. Jak tak bardzo się upierasz, możesz sobie posiedzieć w moim pokoju, ale na pewno nie będziemy się uczyć.
            Mam cichą nadzieję, że chłopak postanowi odpuścić i uda się prosto do swojego domu. Zamiast tego słyszę jego kroki tuż za sobą, kiedy powoli zmierzam po schodach. Powiedziałam co prawda, że idę spać, ale tak naprawdę odeszła mi ochota na sen. Spotkanie z matką odebrało mi nawet chęć na to, by przykryć się kołdrą i odpłynąć do innego świata. Czuję satysfakcję, widzę, że wygrałam, co nie pierwszy raz się zdarza, ale mimo wszystko wcale nie doświadczam radości. Już prędzej przepełnia mnie smutek.
            – Kocham cię – dodaję jeszcze przez ramię. Jak zawsze wypowiadam to z sarkazmem, żeby było jasne, jak bardzo kłamliwe są moje słowa. Nikt nie powinien mieć wątpliwości, że to jedno zdanie nic dla mnie nie znaczy.
            – Czemu jesteś dla niej taka okrutna? – pyta Daray, wpatrując się we mnie z uwagą.
            – Nie twoja sprawa, Brytyjczyku.
            Zatrzaskuję ze złością drzwi i udaję się do łazienki. Wiem, że chłopak nie wyjdzie i spokojnie poczeka, aż w końcu opuszczę parujące pomieszczenie. Nie śpieszę się więc, pragnąc jak najdłużej cieszyć się samotnością i spokojem. Dopiero jakieś pół godziny później pojawiam się w pokoju ubrana w ogromną męską bluzę. Mokre włosy opadają mi na ramiona, na twarzy nie mam ani grama makijażu i czuję się czysta. To przyjemna odmiana po całym dniu spędzonym w brudzie.
            Nie przejmuję się Darayem, bo jego obecność wcale mnie nie obchodzi. Spokojnie podchodzę do łóżka i zagrzebuję się w miękkiej pościeli. Zdecydowanie muszę odespać, bo nadal czuję się jak chodzące zwłoki. Właściwie pewnie niewiele różnię się od tych wszystkich ludzi, których nieporadnie wymijałam rano podczas żmudnej wędrówki do drzwi wyjściowych. No może z tą małą różnicą, że ja chociaż byłam w stanie jakoś ruszyć się z miejsca i w ogóle pójść do szkoły.
            Zamykam oczy i przytulam się do poduszki. Czekam, aż sen nadejdzie, otuli mnie i sprawi, że wreszcie będę mogła odpocząć. A jednak kolejne minuty mijają i nie wiem, czy to z powodu uciążliwej obecności Daraya, czy może mój mózg postanowił się zbuntować i pracować na pełnych obrotach, w przeciwieństwie do wykończonego całkowicie ciała.
            Słyszę kroki chłopaka, lekkie skrzypienie podłogi i wyczuwam, że się przemieszcza. Nie mam jednak ochoty choćby unieść powiek. Udaję, że już zasnęłam, nawet jeśli oboje wiemy, że to nieprawda. Daray pozostaje nieustępliwy, przyciąga w moją stronę pufę i siada naprzeciwko. Bez przerwy lustruje mnie wzrokiem, jestem tego pewna, choć nadal mocno zaciskam powieki. Przez chwilę wiercę się, skrępowana tym, że ktoś mnie obserwuje.
            – Przeraża mnie, że się tak na mnie gapisz, Brytyjczyku. To nieco psychopatyczne – w końcu nie wytrzymuję.
            – Po prostu czekam, aż się ruszysz i zaczniemy korepetycje. Chyba, że naprawdę musisz się zdrzemnąć. Spokojnie, nigdzie mi się nie śpieszy.
            Wzdycham przeciągle i otwieram oczy. I rzeczywiście, niezwykłe tęczówki patrzą wprost na mnie. Przez chwilę nie odzywam się, jedynie lustruję wzrokiem przystojną twarz chłopaka, podziwiam jego ciemne włosy, to osobliwe spojrzenie, jak zwykle świetnie dobrane, drogie ubrania. Gdyby jeszcze Daray umiał się bawić, nie był taki grzeczny, ale bardziej… normalny? Wtedy z pewnością skradłby serca wielu dziewczynom. Choć, o dziwo, chyba i tak mu się to udaje.
            – Przerażasz mnie, naprawdę – mówię i niechętnie siadam. Nauka trygonometrii to ostatnia rzecz, na jaką w tej chwili mam ochotę, ale nie jestem w stanie zasnąć. W tej sytuacji nawet rozmowa z irytującym chłopakiem stanowi jakąś alternatywą. – W dodatku jesteś bardzo denerwującym człowiekiem, Brytyjczyku.
            – Daray – przedstawia mi się, wyciągając rękę. Jakby nie robił tego już kilka razy. Przewracam oczami, a on śmieje się, chociaż wyczuwam w tym lekką kpinę. – Mam na imię Daray, Amerykanko.
            – Już ci mówiłam, że o tym wiem, Brytyjczyku – odpowiadam i mimo wszystko ściskam jego rękę, jakbyśmy widzieli się po raz pierwszy w życiu. – Tak samo, jak powtórzyłam kilka razy, że nie będę się teraz uczyć.
            – Tak to już jest, jak się chodzi na imprezy – nie ma się siły na nic.
            Przedrzeźniam chłopaka. Po części dlatego, że jego słowo mnie denerwują, ale trochę też za sprawą chęci dokuczenia mu z powodu osobliwego akcentu. Zdążyłam się co prawda przyzwyczaić do zupełnie innej intonacji, oryginalnej wymowy wszystkich tak dobrze znanych mi słów, które wydają się tworzyć zupełnie inny język, kiedy ktoś wypowiada je w taki sposób. Z każdym kolejnym dniem brytyjski akcent podoba mi się coraz bardziej i sprawia, że dostrzegam jego wyższość nad zwykłą, amerykańską wymową. Nie zamierzam jednak przyznać się do tego nikomu, szczególnie Darayowi.
            – Czemu jesteś taka złośliwa? – pyta, nie tracąc dobrego humoru. Błysk kpiny nadal nie znika z jego oczu. – Traktujesz mnie dokładnie tak jak własną matkę.
            – Akurat temat mojej matki zostawmy w spokoju. Nie wtrącaj się w nieswoje sprawy.
            –  Po prostu jestem ciekawy, co ta kobieta ci zrobiła, że na każdym kroku próbujesz jej pokazać, jak bardzo jej nienawidzisz.
            – Uwierz mi, Brytyjczyku, zasłużyła sobie – odpowiadam cicho.
            Nie podoba mi się, że zaczęliśmy rozmawiać o matce. Nigdy nie mam oporów przed okazywaniem jawnej pogardy tej kobiecie przy licznych świadkach, zarówno kiedy są to moi bliscy znajomi, jak i dopiero co poznani ludzie. Nie akceptuję jednak wścibskich pytań. Można obserwować kłótnie, ale interesowanie się moimi problemami to już zupełnie inna sprawa. Zdaję sobie sprawę, że sama prowokuję do takich reakcji, a jednak za każdym razem, gdy ktoś drąży temat, wpadam w złość.
            – Jasne – mruczy pod nosem, jakby w ogóle mi nie uwierzył.
            – No pewnie, wyżywam się na kimś dla przyjemności – wtrącam, niemal krzycząc. Jestem zła, że podniosłam głos. Ten, kto traci opanowanie, jest słabszy. Nauczyłam się tego podczas częstych kłótni z matką, kiedy to ja okazywałam się tą silniejszą. Czemu więc tym razem jest inaczej? – Czyżbyś tak dobrze mnie znał, Brytyjczyku? Może potrafisz czytać w myślach, cofać się w przeszłość, co? Może opowiesz mi o moim życiu, skoro znasz je tak doskonale.
            Wpatruję się w chłopaka buntowniczo. Zauważam, że nie wiadomo kiedy poderwałam się z łóżka i teraz stoję, gniewnie wpatrując się w mlecznobłękitne tęczówki. Daray nadal siedzi na pufie, dlatego musi zadrzeć głowę, aby na mnie spoglądać. Dzięki temu czuję się pewniejsza, dominująca i władcza. Jestem niemal pewna, że chłopak zaraz odczuje moją przewagę, spuści wzrok i zamilknie. On jednak zaskakuje mnie po raz kolejny swoją bezczelnością. Na jego twarzy pojawia się lekki uśmieszek.
            Podsuwa drugą pufę i ciągnie mnie za nadgarstki. Jestem zmuszona usiąść na przeciwko niego i znosić spojrzenie tych niezwykłych oczu. Naprawdę czuję, jakby moja dusza została wystawiona na publiczny widok, jakby wszystkie moje myśli pędziły po pokoju, głośno krzycząc, by każdy mógł bez problemu je usłyszeć. I może rzeczywiście tak jest, bo chłopak jeszcze chwilę mruży oczy ze skupieniem, a potem odzywa się spokojnie, z zadziwiającą pewnością siebie.
            – Naprawdę jej nienawidzisz. To nie jest jeden z tych problemów, które często miewają nastolatki. Nie chodzi o to, że ona nie lubi twojego nowego chłopaka albo nie pozwala ci chodzić na imprezy. Zrobiła coś, co trwale zepsuło wasze relacje. Twoja mama stara się wszystko naprawić, ale ty nie dajesz jej na to szansy. Za wszelką cenę chcesz udowodnić, że nikt nie ma nad tobą władzy. Przez to robisz wszystko, czego nie powinnaś, nawet jeśli sama nie czerpiesz z tego żadnej przyjemności. Wystarczy jedynie satysfakcja, gdy po raz kolejny widzisz ból w jej oczach. Uwielbiasz ją denerwować, sprawiać, że czujesz się lepsza i niezależna. Uwielbiasz także publicznie ją upokarzać. Ona stara się tobie pomóc, troszczyć się o ciebie, ale ty odbierasz to jako atak. Tak bardzo zdążyłaś ją znienawidzić, że każde jej zachowanie cię irytuje. I co, jak mi idzie? Jestem dobry w czytaniu w myślach?
            Nie odrywam swojego spojrzenia od jasnych tęczówek Daraya. Staram się wyglądać na opanowaną, ale tak naprawdę cała w środku dygoczę. Nie mogę znieść myśli, że ktoś zdołał choć trochę mnie poznać. Nie to, kim jestem na imprezach, ale tę drugą część mnie. Tę dziewczynę, której nikt nie powinien oglądać, która została już dawno zapomniana, niedostępna dla świata. Nadal mieszkała wewnątrz mnie, więziona w złotej klatce. Czasami krzyczała, rozpaczliwie łapała się palcami raniących skórę prętów, ale pozostawałam nieugięta. Nigdy nie dałam jej zaznać wolności. A teraz zupełnie obcy mi człowiek  jako jedyny dostrzegł niewolnika wewnątrz mnie, usłyszał jeden z rozpaczliwych szeptów. Nie rozumiem tylko, jak to jest możliwe.
            – Nic nie wiesz – odpowiadam i czuję, że moje oczy są nieco bardziej wilgotne. Nie płaczę i jestem pewna, że ani jedna łza nie spłynie po moim policzku, a jednak cały świat przysłania lekka mgiełka. – To nie ja jestem tą złą.
            – Wcale nie powiedziałem, że jesteś. Może i czasem czytam w myślach, ale przecież nie mogę wiedzieć wszystkiego. Po prostu starasz się udowodnić, jaka jesteś okropna. Powiedz mi, lubisz, kiedy wszyscy cię nienawidzą?
            – Nie wszyscy…
            – No tak, niektórzy cię podziwiają. Jest też kilka osób, z którymi rozmawiasz. Przypominasz mi trochę kota, wiesz? Zawsze chodzisz własnymi ścieżkami i nie próbujesz udawać, że kogoś lubisz. Przebywasz wśród tych, z którymi masz ochotę spędzać czas. Chociaż to zastanawiające, że mimo wszystko postanowiłaś wczoraj palić trawkę. Słyszałem, że zawsze wzbraniasz się przed takimi rzeczami. To też pokazuje, jaka jesteś naprawdę. Chciałabyś uchodzić za kompletnie zdemoralizowaną osobę, chociaż to nieprawda. Masz własne zasady. A jednak musiałaś zapalić. Bo byłaś wściekła na swoją mamę, prawda? Być może też na mnie.
            Nie odpowiadam. Nie ma to żadnego sensu. Zresztą pewnie i tak nie byłabym w stanie wykrztusić choćby słowa. Po raz kolejny czuję się kompletnie naga, moja dusza została obnażona przed obcym mi człowiekiem, który teraz spokojnie mi się przygląda. Czuję, że drżę, że nie jestem w stanie ukryć tych wszystkich emocji, które się we mnie kłębią. Przez chwilę  mam ochotę powiedzieć o tym, co chowam przed światem. Pojawia się cicha, nieśmiała nadzieja, że mogę to zrobić, że może otrzymam jakąś pomoc, poczuję ulgę, że coś zmieni się na lepsze.
            A potem nadchodzi inne, okropne uczucie. To już nie jest zdziwienie, że ktoś tak dobrze zdołał mnie poznać, zajrzeć pod maskę chłodnego zobojętnienia. Teraz towarzyszy mi poczucie uległości, słabości. Jestem wystawiona na złość, wszelkie krzywdy, na wszystko, czego nie chcę doświadczyć. Właśnie po raz kolejny udowadniam, że jestem słaba, że nie do końca potrafię zamknąć się w grubej skorupie, że mój mur obronny pęka. Boję się. Boję się tego, że ktoś może mnie pokonać, mocno zranić, gdy odważę się pokazać moją duszę. Nie zniosłabym tego.
            – Mam rację, prawda? – pyta Daray. Wpatruje się we mnie bystro. W tym momencie nie wydaje się wcale złośliwy, choć w jego uśmiechu nadal jest coś niepokojącego.
            Mam ochotę rzucić w niego poduszką. Czy naprawdę nie dostrzega, do jakiego stanu mnie doprowadził? Chociaż może to i lepiej, może jeszcze zdołałam się obronić przed niespodziewanym atakiem. Może resztkami sił zmyliłam swojego przeciwnika, udając, że wszystkie wypowiedziane w pokoju słowa nie wywarły na mnie żadnego wrażenia. Chociaż w moim sercu pozostaje nadzieja, nie mogę być tak naiwna, Daray zbyt wiele o mnie wiedział z własnych obserwacji, by tak po prostu uwierzyć teraz w chłodną obojętność. Nie chcę, by chłopak widział dygotanie moich dłoni, przerażenie błąkające się po twarzy.
            – Wyjdź – mówię cicho. Wiem, że w ten sposób wcale nie udowadniam swojego opanowania. Wręcz przeciwnie – poddaję się. Nie jestem jednak w stanie zrobić nic innego.
            Nie odzywamy się, jedynie patrzymy na siebie. Czuję, że muszę pobyć sama. Muszę poukładać wszystko w głowie, a potem jakoś się opanować. Ten dzień uczyni mnie silniejszą, następnym razem nie pozwolę, by ktoś ujrzał choćby skrawek mojej prawdziwej osobowości. Następnym razem jak zwykle rzucę jakąś kpiącą uwagę, poniżę chłopaka na jeden z tak doskonale mi znanych sposobów. Będzie jak zawsze. Ale teraz potrzebuję chwili wytchnienia, by opanować nerwy.
            – Wyjdź – powtarzam. Z odrazą uświadamiam sobie, że w tym jednym słowie słychać wyraźnie błaganie. Nie powinnam nikogo o nic błagać. Tak postępują przegrani, a ja nigdy nie powinnam znajdować się na straconej pozycji. Nie mogę pozwolić, by ktoś miał nade mną władzę.
            Jestem pewna, że Daray nie ruszy się z miejsca. Pewnie zmusi mnie do rozwiązywania matematycznych zadań, jakby chciał pastwić się przez kolejne godziny nad swoją ofiarą. Może po prostu znów spróbuje odgadnąć moje myśli, znajdzie jakiś zbyt osobisty temat do rozmowy. Przecież powinien napawać się swoim zwycięstwem. Ja zawsze tak robię, gdy uda mi się wygrać z matką. Na tym to polega – dobija się przeciwnika, sprawia, że w pełni pojmuje swoją przegraną.
            Chłopak zaskakuje mnie, gdy zaczyna podnosić się z pufy. Spoglądam na niego z niedowierzaniem. Powoli powraca moja pewność siebie. Uśmiecham się ironicznie, zwycięsko, chociaż tak naprawdę wciąż dygoczę w środku. To jednak nie ma znaczenia, bo wyglądam, jak zawsze, całkowicie wiarygodnie. Daray też powinien uwierzyć, że jestem nadal tą samą, nie troszczącą się o nic dziewczyną.
            – Wyśpij się porządnie, Miriam. Na pewno ci się to przyda.
            Drzwi zamykają się powoli i w pokoju nastaje głucha cisza. Nie ma korepetycji, nie ma denerwującej obecności Daraya. Jestem tylko ja i moje własne myśli. W tym momencie uświadamiam sobie, że miałam prawdo zachować się inaczej niż zwykle. Byłam zmęczona po imprezie, nie myślałam trzeźwo. Każdy miewa chwile, gdy nic mu się nie chce. Daray wcale nie zajrzał do mojej duszy, nie poznał mnie lepiej niż wszyscy inni. To tylko zmęczenie, które jutro minie, gdy obudzę się wypoczęta.
            On nie miał nade mną żadnej przewagi. Nigdy nie będzie miał. Przecież jestem Miriam Carver, do cholery. Tacy jak ja nigdy nie są słabi. Co najwyżej zmęczeni. Niektórzy rodzą się po to, by być podziwiani, by rządzić innymi, by nigdy nie przegrywać.
            To tylko zmęczenie, chwilowa niedogodność. Bo przecież nikt nie byłby w stanie poznać mnie naprawdę. Tym bardziej nie obcy chłopak, nie jakiś denerwujący intelektualista. Zresztą wcale taka nie jestem. Nie czuję się słaba czy zagubiona. Jestem tylko zmęczona.
            Prawda…?
            Wyciągam papierosa i mocno się zaciągam. Nie zmuszam się do palenia, mam na to ochotę. Przecież lubię dym, lubię nikotynę. Tacy jak ja traktują używki jak przyjemności, nie przymus. Przecież gdybym chciała coś komuś udowodnić, nie paliłabym sama w pokoju. Palę, bo to lubię, bo nazywam się Miriam Carver.
            – Spokojnie, jestem zwycięzcą. Zawsze będę. To za mną podążają tłumy, to mnie podziwiają. Ze mną chcą się przyjaźnić. I to ja mam wszystkich gdzieś, nigdy na odwrót. A już na pewno nie pokona mnie żaden nędzny Brytyjczyk – uśmiecham się kpiąco, a moje oczy dziwnie błyszczą w świetle pokojowej lampy. Zaciągam się dymem po raz kolejny i patrzę, jak powoli ulatuje. Już nie czuję się słaba. Może nigdy taka nie byłam. 


            
***

Uwielbiam Daray'a w tym rozdziale. Pokazuje się z dwóch zupełnie różnych stron - jako ten ironiczny chłopak, jakiego wszyscy zdążyli już poznać, ale także jako niezwykle inteligentny człowiek, który wie, kiedy odpuścić i po prostu odejść. Miriam przegrała kolejną bitwę i na pewno nie czuje się z tym dobrze. Teraz będzie walczyć z chłopakiem z jeszcze większą zaciekłością.
Rozdziały zaczną się pojawiać chyba trochę częściej. Opowiadanie jest już ukończone od wielu miesięcy, ale nie spieszyłam się z publikacją kolejnych postów, bo z powodu braku weny nie miałam pojęcia, co będzie dalej, a nie chciałam zniknąć ze świata blogowego. Na szczęście to był tylko chwilowy zastój i mam pomysł na kolejne opowiadanie. Kilka rozdziałów już napisałam i nie mogę się doczekać, aż ruszę z nowym blogiem. Będzie to coś zupełnie innego - historia bazująca na średniowiecznych zwyczajach, z jednym, choć bardzo istotnym elementem fantasy i domieszką celtyckich motywów. Mam nadzieję, że się Wam spodoba, ale zajmę się publikacją nowej historii dopiero po zakończeniu "Buntu", a przed nami jeszcze 20 rozdziałów, więc tak szybko to nie nastąpi.



                


5 komentarzy:

  1. No to Daray pokazał nam swoją postawę^^ Niesamowity był w tym rozdziale. Ukazał nam człowiek nad wyraz inteligentnego, który z dużą łatwością obserwuje drugiego człowieka i może powiedzieć o nim wszystko. Oj, tak, niezwykły jest i zdecydowanie po tym rozdziale go pokochałam jeszcze bardziej^^
    Miram przegrała walkę, choć tak bardzo chce udowodnić, ze jednak to wina złego samopoczucia po imprezie i poczuła się słaba. Z pewnością zatargi z Darayem będą teraz o wiele ciekawsze i jestem już ciekawa, co z tego wszystko wyniknie:)
    Podobał mi się strasznie ten opis uczuć Miram, gdzie ukazałaś jej drugą osobość w złotej klatce. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie i przeczytałam akapit dwa razy.
    Będzie po Buncie opowiadanie w celtyckim stylu? Och, to już zacieram sobie rączki^^ Z pewnością poczytam :)

    Pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jej, w takim stanie iść do szkoły. Była pewna, że nie zdoła się do tego zmusić, ale udało jej się. :d Jakoś przetrwała... Tylko że nic jej to nie dało, bo tak naprawdę zmarnowała czas. W sumie jej matka nic nie osiągnie, każąc jej chodzić do szkoły, skoro Miriam i tak nie słucha na lekcjach i się nie uczy. Jejcia, jak ja kocham Daray'a.<33 Uwielbiam w nim tą wytrwałość i to, że tak łatwo potrafi zdominować Miriam. Nie sądziłam, że tak szybko ją rozgryzie... Pewnie nikt inny wcześniej nie zastanawiał się nad tym, czemu ona tak podchodzi do swojej matki. On to odgadł... Przypuszczam, że to nie pierwsza taka ich rozmowa. Nie dziwię się, że Miriam tak zareagowała, bo w końcu ktoś dotarł do jej wnętrza, a ona po raz kolejny okazała się bezradna w starciu z Daray'em. I tak miała szczęście, że odpuścił jej te korepetycje.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czy ktoś mi wytłumaczy, dlaczego mam wrażenie, jakbym to już kiedyś czytała? Hm... Może zaczęłam, ale zapomniałam skomentować? No nic.
    Cały rozdział utrzymuje mnie w lekkiej atmosferze refleksji, ale w pewnym momencie moja nastrojowość osiągnęła punkt kulminacyjny, a mianowicie tutaj:
    " – Wyjdź – mówię cicho. Wiem, że w ten sposób wcale nie udowadniam swojego opanowania. Wręcz przeciwnie – poddaję się. Nie jestem jednak w stanie zrobić nic innego."
    Nie mam pojęcia, dlaczego, bo to w zasadzie krótki akapit, ale jakoś spodobała mi się bezpośredniość bohaterki. Lubię takie charaktery. Chociaż widać, że wcale nie jest zbyt silna.

    Pozdrawiam ciepło. (Sinusoida-Emocji)

    OdpowiedzUsuń
  4. Powiem szczerze, że zupełnie nie podzielam twojego uwielbienia do Daraya. O matce Miriam nadal nie zmieniłam zdania. Była wzmianka o prywatnej szkole, a niby po co ona Miriam, skoro z poziomem obecnej szkoły sobie radzi? Rozumiem, że to kolejny kaprys niewychowanej gówniary.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja tam nie widzę w Dareyu ani ciekawej ironii ani niezwykłej inteligencji. Taki dzieciuch. Ma co prawda do tego prawo, ale ciągle rysujesz jego postać jako osobę idealną - zdolny, uczynny, pomocny, miły, ciekawy, oblegany przez grono fanów. To odbiera jego postaci wiele, odbiera jemu moje zainteresowanie. Sprawiłaś, że on jako główny bohater wcale mnie nie ciekawi. Być może nastoletnie czytelniczki, które czytały to opowiadanie, sikały za nim po same pięty, ale ja... ja nie chciałbym ani takiego zięcia, ani takiego kumpla. W sumie to on mi przypomina trochę mojego szwagra, za którym nie przepadam.

    OdpowiedzUsuń