Kiedy opuszczam krainę sennych
marzeń i nadchodzi czas przebudzenia, uświadamiam sobie, że nie mam siły unieść
powiek. Czuję się, jakbym przed chwilą przebiegła maraton, zrobiła coś, co
przekraczało moje fizyczne możliwości. Właściwie najchętniej nie ruszyłabym się
z miejsca, ale nie zdołam na powrót zasnąć. Może i ciało pozostaje zmęczone,
ale mózg całkowicie się rozbudził. Leżę więc z zamkniętymi oczami, nie
rozumiejąc, czemu jest mi tak wygodnie.
Wspomnienia poprzedniego wieczoru
powoli powracają. Wszystkie sceny tarzania się po podłodze, uciszania Tylera,
moich bezsensownych krzyków. Uświadamiam sobie, że wyznałam miłość co najmniej
kilkunastu osobom, choć pewnie połowa z nich nie zrozumiała mojego niewyraźnego
bełkotu. Jestem brudna, niezdatna do jakichkolwiek działań.
Zmuszam się do uniesienia powiek i
odkrywam, że mocno obejmuję ramię Tylera. Jego mięśnie ukryte pod koszulką co
jakiś czas napinają się nieco mocniej, jakby chłopakowi śniło się coś
nieprzyjemnego. Nie wiem, jak to się stało, że zasnęłam z ręką na ustach
chłopaka, a obudziłam się wtulona w jego ramię. Właściwie wcale mnie to nie
obchodzi. Jest mi wygodnie, więc mam ochotę znów zamknąć oczy i udawać, że się
nie obudziłam. Niestety właśnie w tym momencie dociera do mnie, że to nie
weekend, to już poniedziałek.
Głośno klnąc, potrząsam ramieniem Tylera. Chłopak przeciąga się i mruczy coś
nieprzyjemnego pod nosem. Szturcham go po raz kolejny, żeby w końcu się
obudził, a wtedy powoli otwiera oczy. Spogląda na mnie z malującą się na twarzy
irytacją. Właściwie nie ma się co dziwić, jest godzina ósma, zasnęliśmy gdzieś
koło czwartej i raczej nie była to dla nas wystarczająca ilość snu.
– Zwariowałaś? – pyta rozdrażniony.
– Trzeba iść do szkoły – odpowiadam i zaczynam podnosić się z podłogi. Nic
dziwnego, że było mi tak wygodnie, bo w salonie położony jest jeden z takich
włochatych, miękkich dywanów.
– Do szkoły? I ty to mówisz? Chyba się przesłyszałem.
– Matka mnie zabije, jeśli nie pójdę. Nie wiem, czemu nagle zapragnęła się
bawić w troskliwą i kochającą mamusię, ale muszę być na lekcjach. Zostajesz,
czy pójdziesz ze mną?
Jedno spojrzenie na Tylera utwierdza mnie w przekonaniu, że chłopak nie jest w
stanie ruszyć się z miejsca. Zresztą nawet gdyby mógł, pewnie nie ma ochoty
spędzić połowy dnia na zajęciach i to z okropnym bólem głowy. O dziwo, ja sama
nie czuję, żeby coś rozsadzało mi czaszkę. Pojawia się za to ogromne zmęczenie,
a wszystkie mięśnie odmawiają współpracy.
Macham ręką z rezygnacją i zostawiam Tylera na dywanie. Już po chwili spokojnie
oddycha, więc chyba zdołał bardzo szybko powrócić do swojego sennego świata.
Susan, Amy i Mary nie poruszyły się, odkąd otworzyłam oczy. Właściwie nie
powinnam być zdzwiona, bo wypiły tyle samo co ja, a mają zdecydowanie słabsze
głowy.
Starannie omijam ludzi leżących na podłodze, kanapach, stole. Wszędzie walają
się śmieci, kilka rzeczy pospadało z półek, dostrzegam także odłamki jakiegoś
niezidentyfikowanego przedmiotu. Nie słychać żadnych odgłosów, nawet oddechów
śpiących ludzi. Czuję się, jakbym spacerowała wśród zwłok. Pomimo tego, że
nieco hałasuję, gdy nie zważając na innych ludzi, kopię wszystko, co znajduje
się na mojej drodze i niedbale przesuwam czyjeś kończyny, nikt się nie porusza,
nic nie mówi, nawet nie przewraca się na drugi bok. Przyzwyczaiłam się do
podobnego widoku. Ci, którzy byli mniej pijani, wrócili do domu w nocy albo nad
ranem. Reszta nie jest w stanie się ruszyć przez kilka najbliższych godzin.
Ze mną wcale nie jest lepiej. Włosy śmierdzą alkoholem, papierosami i czymś
jeszcze, choć wolę się nad tym nie zastanawiać. Ubranie mam pogniecione i
nieświeże, a makijaż z pewnością bardzo się rozmazał. Tak to jest, gdy maluje
się oczy czarną kredką, kreśląc bardzo grube kreski, a potem nie zmywa się ich
na noc.
Nie próbuję nawet doprowadzić się do porządku, bo wiem, że i to tak niemożliwe.
Po prostu chcę jak najszybciej wydostać się z tego domu i pójść na lekcję, aby
nie mieć problemów. Brzuch boli mnie od bąbelków ze smakowego piwa oraz zbyt
dużej ilości spożytego alkoholu i jestem pewna, że przez cały dzień nie wezmę
niczego do ust. Właściwie wcale mnie to nie obchodzi. Pewnie później pochłonę
dwa razy więcej posiłków niż zazwyczaj i wszystko się wyrówna. Nie muszę
zawracać sobie głowy prawidłowym odżywianiem, bo nie mam problemów z figurą.
Tak to już jest z wysokimi nastolatkami, szczególnie takimi, które mierzą aż
metr osiemdziesiąt – w tym wieku i przy takim wzroście po prostu nie da się być
otyłym.
Do szkoły docieram błyskawicznie. Przede wszystkim dlatego, że właściwie jestem
nieobecna umysłem. Wszystko wydaje mi się tak nierealne i tak męczące, że
dryfuję gdzieś pomiędzy snem a jawą, podczas gdy nogi same niosą mnie we
właściwym kierunku. Duży, znienawidzony budynek, zbyt szybko wyłania się przede
mną i już po chwili przemierzam zatłoczony korytarz.
Wchodzę do klasy, nie przepraszając za spóźnienie. Skoro już stawiam się na
wszystkich lekcjach, nie można ode mnie wymagać, że będę o czasie – to zbyt wiele
jak na moje możliwości. Dostrzegam kilka uśmiechów. Niektóre z nich wyrażają
rozbawienie, a inne kpinę. Wszyscy widzą, że właśnie wracam z imprezy, zresztą
nie trzeba być wybitnie inteligentnym, aby to zrozumieć. Nie obchodzi mnie, że
prezentuje się koszmarnie, ważne, że nie będę miała problemów z matką i
nauczycielami.
Daray przygląda mi się uważnie swoimi mlecznobłękitnymi oczami. Po raz kolejny
zastanawiam się, jak można mieć takie niezwykłe oczy, ale już po chwili moje
myśli się plączą i przestaję zawracać sobie głowę tak nieistotnymi kwestiami.
Chłopak nie odrywa ode mnie wzorku i jestem pewna, że ma ochotę jakoś
skomentować mój wygląd. Zresztą może już to zrobił, tylko byłam zbyt zmęczona,
aby zwrócić na to uwagę.
– Przestań się na mnie gapić – mruczę pod nosem i kładę głowę na ławce. Nie mam
siły, aby trzymać ją prosto albo chociażby podpierać rękami.
– Widzę, że panna Carver miała bardzo ciekawą noc. Jak się udała impreza? –
pyta nauczyciel z nieco złośliwym uśmiechem. Nie próbuje na mnie krzyczeć czy
komentować niemoralnej postawy. Wszyscy w tej szkole wiedzą, że palę i piję.
Jestem też pewna, że wyobrażają sobie, iż robię zdecydowanie gorsze rzeczy.
– Było zajebiście – odpowiadam.
Nauczyciel nie komentuje mojej odpowiedzi. Nie mówi, że nie wolno używać
niecenzuralnych słów. I tak bym się nie przejęła. Poza tym już wiele razy
wyrażałam się o wiele gorzej. Kończyło się na wpisywaniu uwag, wzywaniu matki,
a kiedy wszyscy wreszcie zrozumieli, że takie działania i tak nie przyniosą
żadnych efektów, po prostu odpuścili.
– Bardzo się cieszę. A teraz byłoby miło, gdybyś skupiła się na lekcji.
– Jasne – odpowiadam i chowam głowę w ramionach.
Tę lekcję i wszystkie następne spędzam w podobny sposób. Wyglądam, jakbym
spała. Tak naprawdę po prostu leżę i nie myślę o niczym szczególnym, jedynie czekam,
aż ogólne zmęczenie wreszcie ustąpi. Wiem, że potrwa to jeszcze kilka godzin,
jeśli nie do następnego poranka. Żaden z nauczycieli nie próbuje na mnie
krzyczeć, czy karać za bezczelność. Nie pierwszy raz zjawiam się na lekcjach
nie zdolna do jakichkolwiek działań. Matka kazała mi stawiać się w szkole
każdego dnia, nie wspominała jednak, że muszę aktywnie uczestniczyć w zajęciach.
Mijają kolejne godziny. Kilka osób, które nie zjawiły się na imprezie, wypytuje
o szczegóły. Nie jestem jednak w stanie formułować zbyt długich zdań. Czuję się
wykończona i chcę tylko, żeby wszyscy dali mi święty spokój. Chyba powoli
zaczyna to docierać do każdego z osobna, bo już pod koniec dnia nikt nie
próbuje mnie zaczepiać.
Kiedy spędzam jedną z przerw oparta o ścianę i udaję, że śpię, podchodzi do
mnie Daray. Wiem, że to on, choć nawet nie unoszę powiek. Po prostu wyczuwam
czyjąś obecność i z niewiadomych przyczyn mam stuprocentową pewność, że to
właśnie mój korepetytor postanowił zakłócić chwilę odpoczynku.
– Czego chcesz, Brytyjczyku? – pytam zmęczonym głosem.
– Niczego szczególnego. Przyszedłem tylko przypomnieć ci o dzisiejszych
korepetycjach.
– Jasne, w tej chwili moim największym marzeniem jest rozwiązywanie z tobą
dodatkowych zadań – parskam.
Mam nadzieję, że chłopak odejdzie, zrozumie, że nie chcę, aby kręcił się gdzieś
w pobliżu i że potrzebuję jedynie spokoju. On jednak uparcie pozostaje w
miejscu. Mam ochotę powiedzieć coś niemiłego, zmusić Daraya, żeby odszedł, ale
nie znajduję w sobie sił na myślenie, a tym bardziej na jakikolwiek ruch.
– O co ci chodzi? – pytam w końcu poirytowana i otwieram jedno oko. Zauważam,
że Daray śmieje się, choć nie mam pojęcia z czego. – Co cię tak bawi?
– Nic specjalnego – uśmiecha się jeszcze szerzej. – Najwyraźniej miałaś udaną
imprezę.
– A żebyś wiedział. Rozumiem, że jesteś zazdrosny, że nikt cię tam nie chciał,
ale daj spokój. Po prostu sobie idź – odpowiadam niezbyt miłym tonem.
– Chcieli, chcieli. Tyler mnie zaprosił, ale nie przyszedłem.
Kpiąco unoszę kącik ust. Jakoś nie chce mi się wierzyć, że akurat Tyler mógłby
pragnąć, aby Daray pojawił się na imprezie. W końcu jeden z najpopularniejszych
nastolatków w szkole raczej nie pożądałby obecności jakiegoś intelektualisty z
denerwującym akcentem. Co prawda widziałam już kilka razy, jak chłopcy
rozmawiali ze sobą i wyglądało na to, że dobrze się dogadują. Nie wierzę
jednak, że nawiązała się między nimi przyjaźń. Daray nie należy do kategorii
rozrywkowych osób, w towarzystwie których obraca się Tyler.
– No jasne, Brytyjczyku. Zresztą i tak nie odnalazłbyś się w tym
imprezowym towarzystwie.
Może i Daray desperacko pragnie stać się popularnym, co upodabnia go do
spotkanych przeze mnie na imprezie dziewczyn, ale chyba nawet on ma na tyle
godności, aby nie wpraszać się do czyjegoś domu. Przecież wiadomo, że tylko
wszystkich by irytował.
– Nie rozumiem, czemu nie potrafisz uwierzyć, że ktoś może mnie lubić.
– Bo nie jesteś typem popularnego chłopaka. Wyglądasz tak co prawda, ale
pozostajesz niemal święty i w dodatku za dobrze się uczysz. Po prostu nie –
odpowiadam, pragnąc jak najszybciej zakończyć tę dyskusję. Chcę tylko mieć
spokój, a Daray ciągle drąży temat, czym bardzo mnie irytuje.
– Wcale nie wiesz, czy jestem święty – odpowiada. Nie mówi tego z oburzeniem
ani fałszywością. Brzmi tak, jakby stwierdzał fakt. Wydaje się to tak
prawdziwe, że tylko jeszcze bardziej mnie złości.
– No tak, to teraz na siłę zaciągnij się papierosem i staraj nie skrzywić.
Wtedy pokarzesz wszystkim, jaki jesteś super – kpię z niego. – Jezu, po prostu
się zamknij – dodaję szybko, gdy widzę, że chce coś jeszcze powiedzieć.
Kiwa tylko głową na znak zgody. Zaciskam powieki i czekam, aż odejdzie. Zamiast
tego czuję, jak siada tuż obok. Bardzo blisko. Jego ramię co prawda nie styka
się z moim, ale dzieli je zaledwie kilka milimetrów. Przez to czuję jego
ciepło, dziwną energię między naszymi ciałami, niebezpieczne pulsowanie. Mam
ochotę powiedzieć Darayowi, żeby dał mi spokój, ale wiem, że to nic nie da. Ten
chłopak jest zbyt uparty, zbyt bezczelny. Właściwie momentami przypomina mi
Tylera. Z tą tylko różnicą, że Tyler nie denerwuje mnie na każdym kroku.
– Spadaj.
– Jasne, tylko najpierw o coś zapytam. Wiesz, że już skończyły się lekcje,
prawda?
Powoli znów otwieram oczy i czuję złość. Daray mógł powiedzieć to wcześniej,
ale wolał patrzeć, jak wpadam w coraz większą złość.
– Zabiję cię – warczę, a on tylko cicho się śmieje. – I żeby nie przyszło ci do
głowy iść za mną do domu, bo zamierzam położyć się spać. Żadnych korepetycji.
– Obiecałem twojej mamie, że będziemy się razem uczyć. Nie masz wyjścia.
Przeklinam głośno, choć kilka osób na ulicy posyła mi spojrzenia wyrażające
dezaprobatę. Na ten widok wzruszam ramionami. Nie obchodzi mnie, czy kogoś
oburza moje zachowanie. Daray po prostu działa mi na nerwy i nie potrafię
znieść jego obecności i tego irytującego uśmiechu.
Kiedy docieram do domu, zauważam płaszcz matki na wieszaku. Klnę jeszcze
głośniej, nie przejmując się, że moja rodzicielka na pewno to usłyszy. Po
chwili widzę, jak kobieta pojawia się w przedpokoju i patrzy na mnie z zawodem
malującym się w oczach.
– Znów byłaś na imprezie? – pyta, choć to wydaje mi się głupie. Przecież
wszyscy doskonale znamy odpowiedź.
– A co, przejmujesz się, że mam nieodpowiednich znajomych? To mogę zmienić
szkołę. Już wiele razy ci mówiłam, że jeśli chcesz, żebym dobrze się uczyła,
powinnaś wysłać mnie do prywatnego liceum – odpowiadam, patrząc jej prosto w
oczy.
Nie odzywa się ani słowem. Wiem, że przy Darayu nie chce drążyć tematu, aby
chłopak nie był świadkiem kolejnej naszej kłótni. Mnie jednak nie obchodzi jego
obecność. Niech wszyscy widzą, jakie stosunki mam z matką. W końcu co to za
różnica? Pragnę sprawić, żeby ta kobieta po raz kolejny poczuła się
wyprowadzona z równowagi.
– Kupiłaś sobie dzisiaj coś ładnego? – wypowiadam jedno magiczne zdanie, które
zawsze doprowadza do wybuchu złości. Widzę, jak wargi matki drżą, jak zaciska
pięści. Kręci tylko głową i wbija wzrok w podłogę, a ja uśmiecham się z
satysfakcją. – Kłamiesz. Jak zawsze kłamiesz. – Nie próbuję ukryć pogardy w
moim głosie. Daray obserwuje nas, nic nie rozumiejąc. Ale to i tak bez różnicy.
– Idę spać. A ty, Brytyjczyku, rób co chcesz. Jak tak bardzo się upierasz,
możesz sobie posiedzieć w moim pokoju, ale na pewno nie będziemy się uczyć.
Mam cichą nadzieję, że chłopak postanowi odpuścić i uda się prosto do swojego
domu. Zamiast tego słyszę jego kroki tuż za sobą, kiedy powoli zmierzam po
schodach. Powiedziałam co prawda, że idę spać, ale tak naprawdę odeszła mi
ochota na sen. Spotkanie z matką odebrało mi nawet chęć na to, by przykryć się
kołdrą i odpłynąć do innego świata. Czuję satysfakcję, widzę, że wygrałam, co
nie pierwszy raz się zdarza, ale mimo wszystko wcale nie doświadczam radości.
Już prędzej przepełnia mnie smutek.
– Kocham cię – dodaję jeszcze przez ramię. Jak zawsze wypowiadam to z
sarkazmem, żeby było jasne, jak bardzo kłamliwe są moje słowa. Nikt nie
powinien mieć wątpliwości, że to jedno zdanie nic dla mnie nie znaczy.
– Czemu jesteś dla niej taka okrutna? – pyta Daray, wpatrując się we mnie z
uwagą.
– Nie twoja sprawa, Brytyjczyku.
Zatrzaskuję ze złością drzwi i udaję się do łazienki. Wiem, że chłopak nie
wyjdzie i spokojnie poczeka, aż w końcu opuszczę parujące pomieszczenie. Nie
śpieszę się więc, pragnąc jak najdłużej cieszyć się samotnością i spokojem.
Dopiero jakieś pół godziny później pojawiam się w pokoju ubrana w ogromną męską
bluzę. Mokre włosy opadają mi na ramiona, na twarzy nie mam ani grama makijażu
i czuję się czysta. To przyjemna odmiana po całym dniu spędzonym w brudzie.
Nie przejmuję się Darayem, bo jego obecność wcale mnie nie obchodzi. Spokojnie
podchodzę do łóżka i zagrzebuję się w miękkiej pościeli. Zdecydowanie muszę
odespać, bo nadal czuję się jak chodzące zwłoki. Właściwie pewnie niewiele
różnię się od tych wszystkich ludzi, których nieporadnie wymijałam rano podczas
żmudnej wędrówki do drzwi wyjściowych. No może z tą małą różnicą, że ja chociaż
byłam w stanie jakoś ruszyć się z miejsca i w ogóle pójść do szkoły.
Zamykam oczy i przytulam się do poduszki. Czekam, aż sen nadejdzie, otuli mnie
i sprawi, że wreszcie będę mogła odpocząć. A jednak kolejne minuty mijają i nie
wiem, czy to z powodu uciążliwej obecności Daraya, czy może mój mózg postanowił
się zbuntować i pracować na pełnych obrotach, w przeciwieństwie do wykończonego
całkowicie ciała.
Słyszę kroki chłopaka, lekkie skrzypienie podłogi i wyczuwam, że się
przemieszcza. Nie mam jednak ochoty choćby unieść powiek. Udaję, że już
zasnęłam, nawet jeśli oboje wiemy, że to nieprawda. Daray pozostaje
nieustępliwy, przyciąga w moją stronę pufę i siada naprzeciwko. Bez przerwy
lustruje mnie wzrokiem, jestem tego pewna, choć nadal mocno zaciskam powieki.
Przez chwilę wiercę się, skrępowana tym, że ktoś mnie obserwuje.
– Przeraża mnie, że się tak na mnie gapisz, Brytyjczyku. To nieco
psychopatyczne – w końcu nie wytrzymuję.
– Po prostu czekam, aż się ruszysz i zaczniemy korepetycje. Chyba, że naprawdę
musisz się zdrzemnąć. Spokojnie, nigdzie mi się nie śpieszy.
Wzdycham przeciągle i otwieram oczy. I rzeczywiście, niezwykłe tęczówki patrzą
wprost na mnie. Przez chwilę nie odzywam się, jedynie lustruję wzrokiem
przystojną twarz chłopaka, podziwiam jego ciemne włosy, to osobliwe spojrzenie,
jak zwykle świetnie dobrane, drogie ubrania. Gdyby jeszcze Daray umiał się
bawić, nie był taki grzeczny, ale bardziej… normalny? Wtedy z pewnością
skradłby serca wielu dziewczynom. Choć, o dziwo, chyba i tak mu się to udaje.
– Przerażasz mnie, naprawdę – mówię i niechętnie siadam. Nauka trygonometrii to
ostatnia rzecz, na jaką w tej chwili mam ochotę, ale nie jestem w stanie
zasnąć. W tej sytuacji nawet rozmowa z irytującym chłopakiem stanowi jakąś
alternatywą. – W dodatku jesteś bardzo denerwującym człowiekiem, Brytyjczyku.
– Daray – przedstawia mi się, wyciągając rękę. Jakby nie robił tego już kilka
razy. Przewracam oczami, a on śmieje się, chociaż wyczuwam w tym lekką kpinę. –
Mam na imię Daray, Amerykanko.
– Już ci mówiłam, że o tym wiem, Brytyjczyku – odpowiadam i mimo wszystko
ściskam jego rękę, jakbyśmy widzieli się po raz pierwszy w życiu. – Tak samo,
jak powtórzyłam kilka razy, że nie będę się teraz uczyć.
– Tak to już jest, jak się chodzi na imprezy – nie ma się siły na nic.
Przedrzeźniam chłopaka. Po części dlatego, że jego słowo mnie denerwują, ale
trochę też za sprawą chęci dokuczenia mu z powodu osobliwego akcentu. Zdążyłam
się co prawda przyzwyczaić do zupełnie innej intonacji, oryginalnej wymowy
wszystkich tak dobrze znanych mi słów, które wydają się tworzyć zupełnie inny
język, kiedy ktoś wypowiada je w taki sposób. Z każdym kolejnym dniem brytyjski
akcent podoba mi się coraz bardziej i sprawia, że dostrzegam jego wyższość nad
zwykłą, amerykańską wymową. Nie zamierzam jednak przyznać się do tego nikomu,
szczególnie Darayowi.
– Czemu jesteś taka złośliwa? – pyta, nie tracąc dobrego humoru. Błysk kpiny
nadal nie znika z jego oczu. – Traktujesz mnie dokładnie tak jak własną matkę.
– Akurat temat mojej matki zostawmy w spokoju. Nie wtrącaj się w nieswoje
sprawy.
– Po prostu jestem ciekawy, co ta kobieta ci zrobiła, że na każdym kroku
próbujesz jej pokazać, jak bardzo jej nienawidzisz.
– Uwierz mi, Brytyjczyku, zasłużyła sobie – odpowiadam cicho.
Nie podoba mi się, że zaczęliśmy rozmawiać o matce. Nigdy nie mam oporów przed
okazywaniem jawnej pogardy tej kobiecie przy licznych świadkach, zarówno kiedy
są to moi bliscy znajomi, jak i dopiero co poznani ludzie. Nie akceptuję jednak
wścibskich pytań. Można obserwować kłótnie, ale interesowanie się moimi
problemami to już zupełnie inna sprawa. Zdaję sobie sprawę, że sama prowokuję
do takich reakcji, a jednak za każdym razem, gdy ktoś drąży temat, wpadam w
złość.
– Jasne – mruczy pod nosem, jakby w ogóle mi nie uwierzył.
– No pewnie, wyżywam się na kimś dla przyjemności – wtrącam, niemal krzycząc.
Jestem zła, że podniosłam głos. Ten, kto traci opanowanie, jest słabszy.
Nauczyłam się tego podczas częstych kłótni z matką, kiedy to ja okazywałam się
tą silniejszą. Czemu więc tym razem jest inaczej? – Czyżbyś tak dobrze mnie
znał, Brytyjczyku? Może potrafisz czytać w myślach, cofać się w przeszłość, co?
Może opowiesz mi o moim życiu, skoro znasz je tak doskonale.
Wpatruję się w chłopaka buntowniczo. Zauważam, że nie wiadomo kiedy poderwałam
się z łóżka i teraz stoję, gniewnie wpatrując się w mlecznobłękitne tęczówki.
Daray nadal siedzi na pufie, dlatego musi zadrzeć głowę, aby na mnie spoglądać.
Dzięki temu czuję się pewniejsza, dominująca i władcza. Jestem niemal pewna, że
chłopak zaraz odczuje moją przewagę, spuści wzrok i zamilknie. On jednak
zaskakuje mnie po raz kolejny swoją bezczelnością. Na jego twarzy pojawia się
lekki uśmieszek.
Podsuwa drugą pufę i ciągnie mnie za nadgarstki. Jestem zmuszona usiąść na
przeciwko niego i znosić spojrzenie tych niezwykłych oczu. Naprawdę czuję,
jakby moja dusza została wystawiona na publiczny widok, jakby wszystkie moje
myśli pędziły po pokoju, głośno krzycząc, by każdy mógł bez problemu je
usłyszeć. I może rzeczywiście tak jest, bo chłopak jeszcze chwilę mruży oczy ze
skupieniem, a potem odzywa się spokojnie, z zadziwiającą pewnością siebie.
– Naprawdę jej nienawidzisz. To nie jest jeden z tych problemów, które często
miewają nastolatki. Nie chodzi o to, że ona nie lubi twojego nowego chłopaka
albo nie pozwala ci chodzić na imprezy. Zrobiła coś, co trwale zepsuło wasze
relacje. Twoja mama stara się wszystko naprawić, ale ty nie dajesz jej na to
szansy. Za wszelką cenę chcesz udowodnić, że nikt nie ma nad tobą władzy. Przez
to robisz wszystko, czego nie powinnaś, nawet jeśli sama nie czerpiesz z tego
żadnej przyjemności. Wystarczy jedynie satysfakcja, gdy po raz kolejny widzisz ból
w jej oczach. Uwielbiasz ją denerwować, sprawiać, że czujesz się lepsza i
niezależna. Uwielbiasz także publicznie ją upokarzać. Ona stara się tobie
pomóc, troszczyć się o ciebie, ale ty odbierasz to jako atak. Tak bardzo
zdążyłaś ją znienawidzić, że każde jej zachowanie cię irytuje. I co, jak mi
idzie? Jestem dobry w czytaniu w myślach?
Nie odrywam swojego spojrzenia od jasnych tęczówek Daraya. Staram się wyglądać
na opanowaną, ale tak naprawdę cała w środku dygoczę. Nie mogę znieść myśli, że
ktoś zdołał choć trochę mnie poznać. Nie to, kim jestem na imprezach, ale tę
drugą część mnie. Tę dziewczynę, której nikt nie powinien oglądać, która
została już dawno zapomniana, niedostępna dla świata. Nadal mieszkała wewnątrz
mnie, więziona w złotej klatce. Czasami krzyczała, rozpaczliwie łapała się
palcami raniących skórę prętów, ale pozostawałam nieugięta. Nigdy nie dałam jej
zaznać wolności. A teraz zupełnie obcy mi człowiek jako jedyny dostrzegł
niewolnika wewnątrz mnie, usłyszał jeden z rozpaczliwych szeptów. Nie rozumiem
tylko, jak to jest możliwe.
– Nic nie wiesz – odpowiadam i czuję, że moje oczy są nieco bardziej wilgotne.
Nie płaczę i jestem pewna, że ani jedna łza nie spłynie po moim policzku, a
jednak cały świat przysłania lekka mgiełka. – To nie ja jestem tą złą.
– Wcale nie powiedziałem, że jesteś. Może i czasem czytam w myślach, ale
przecież nie mogę wiedzieć wszystkiego. Po prostu starasz się udowodnić, jaka
jesteś okropna. Powiedz mi, lubisz, kiedy wszyscy cię nienawidzą?
– Nie wszyscy…
– No tak, niektórzy cię podziwiają. Jest też kilka osób, z którymi rozmawiasz.
Przypominasz mi trochę kota, wiesz? Zawsze chodzisz własnymi ścieżkami i nie
próbujesz udawać, że kogoś lubisz. Przebywasz wśród tych, z którymi masz ochotę
spędzać czas. Chociaż to zastanawiające, że mimo wszystko postanowiłaś wczoraj
palić trawkę. Słyszałem, że zawsze wzbraniasz się przed takimi rzeczami. To też
pokazuje, jaka jesteś naprawdę. Chciałabyś uchodzić za kompletnie zdemoralizowaną
osobę, chociaż to nieprawda. Masz własne zasady. A jednak musiałaś zapalić. Bo
byłaś wściekła na swoją mamę, prawda? Być może też na mnie.
Nie odpowiadam. Nie ma to żadnego sensu. Zresztą pewnie i tak nie byłabym w
stanie wykrztusić choćby słowa. Po raz kolejny czuję się kompletnie naga, moja
dusza została obnażona przed obcym mi człowiekiem, który teraz spokojnie mi się
przygląda. Czuję, że drżę, że nie jestem w stanie ukryć tych wszystkich emocji,
które się we mnie kłębią. Przez chwilę mam ochotę powiedzieć o tym, co
chowam przed światem. Pojawia się cicha, nieśmiała nadzieja, że mogę to zrobić,
że może otrzymam jakąś pomoc, poczuję ulgę, że coś zmieni się na lepsze.
A potem nadchodzi inne, okropne uczucie. To już nie jest zdziwienie, że ktoś
tak dobrze zdołał mnie poznać, zajrzeć pod maskę chłodnego zobojętnienia. Teraz
towarzyszy mi poczucie uległości, słabości. Jestem wystawiona na złość,
wszelkie krzywdy, na wszystko, czego nie chcę doświadczyć. Właśnie po raz kolejny
udowadniam, że jestem słaba, że nie do końca potrafię zamknąć się w grubej
skorupie, że mój mur obronny pęka. Boję się. Boję się tego, że ktoś może mnie
pokonać, mocno zranić, gdy odważę się pokazać moją duszę. Nie zniosłabym tego.
– Mam rację, prawda? – pyta Daray. Wpatruje się we mnie bystro. W tym momencie
nie wydaje się wcale złośliwy, choć w jego uśmiechu nadal jest coś
niepokojącego.
Mam ochotę rzucić w niego poduszką. Czy naprawdę nie dostrzega, do jakiego
stanu mnie doprowadził? Chociaż może to i lepiej, może jeszcze zdołałam się
obronić przed niespodziewanym atakiem. Może resztkami sił zmyliłam swojego
przeciwnika, udając, że wszystkie wypowiedziane w pokoju słowa nie wywarły na
mnie żadnego wrażenia. Chociaż w moim sercu pozostaje nadzieja, nie mogę być
tak naiwna, Daray zbyt wiele o mnie wiedział z własnych obserwacji, by tak po
prostu uwierzyć teraz w chłodną obojętność. Nie chcę, by chłopak widział
dygotanie moich dłoni, przerażenie błąkające się po twarzy.
– Wyjdź – mówię cicho. Wiem, że w ten sposób wcale nie udowadniam swojego
opanowania. Wręcz przeciwnie – poddaję się. Nie jestem jednak w stanie zrobić
nic innego.
Nie odzywamy się, jedynie patrzymy na siebie. Czuję, że muszę pobyć sama. Muszę
poukładać wszystko w głowie, a potem jakoś się opanować. Ten dzień uczyni mnie
silniejszą, następnym razem nie pozwolę, by ktoś ujrzał choćby skrawek mojej
prawdziwej osobowości. Następnym razem jak zwykle rzucę jakąś kpiącą uwagę,
poniżę chłopaka na jeden z tak doskonale mi znanych sposobów. Będzie jak
zawsze. Ale teraz potrzebuję chwili wytchnienia, by opanować nerwy.
– Wyjdź – powtarzam. Z odrazą uświadamiam sobie, że w tym jednym słowie słychać
wyraźnie błaganie. Nie powinnam nikogo o nic błagać. Tak postępują przegrani, a
ja nigdy nie powinnam znajdować się na straconej pozycji. Nie mogę pozwolić, by
ktoś miał nade mną władzę.
Jestem pewna, że Daray nie ruszy się z miejsca. Pewnie zmusi mnie do
rozwiązywania matematycznych zadań, jakby chciał pastwić się przez kolejne
godziny nad swoją ofiarą. Może po prostu znów spróbuje odgadnąć moje myśli,
znajdzie jakiś zbyt osobisty temat do rozmowy. Przecież powinien napawać się
swoim zwycięstwem. Ja zawsze tak robię, gdy uda mi się wygrać z matką. Na tym
to polega – dobija się przeciwnika, sprawia, że w pełni pojmuje swoją przegraną.
Chłopak zaskakuje mnie, gdy zaczyna podnosić się z pufy. Spoglądam na niego z
niedowierzaniem. Powoli powraca moja pewność siebie. Uśmiecham się ironicznie,
zwycięsko, chociaż tak naprawdę wciąż dygoczę w środku. To jednak nie ma
znaczenia, bo wyglądam, jak zawsze, całkowicie wiarygodnie. Daray też powinien
uwierzyć, że jestem nadal tą samą, nie troszczącą się o nic dziewczyną.
– Wyśpij się porządnie, Miriam. Na pewno ci się to przyda.
Drzwi zamykają się powoli i w pokoju nastaje głucha cisza. Nie ma korepetycji,
nie ma denerwującej obecności Daraya. Jestem tylko ja i moje własne myśli. W
tym momencie uświadamiam sobie, że miałam prawdo zachować się inaczej niż
zwykle. Byłam zmęczona po imprezie, nie myślałam trzeźwo. Każdy miewa chwile,
gdy nic mu się nie chce. Daray wcale nie zajrzał do mojej duszy, nie poznał
mnie lepiej niż wszyscy inni. To tylko zmęczenie, które jutro minie, gdy obudzę
się wypoczęta.
On nie miał nade mną żadnej przewagi. Nigdy nie będzie miał. Przecież jestem
Miriam Carver, do cholery. Tacy jak ja nigdy nie są słabi. Co najwyżej
zmęczeni. Niektórzy rodzą się po to, by być podziwiani, by rządzić innymi, by
nigdy nie przegrywać.
To tylko zmęczenie, chwilowa niedogodność. Bo przecież nikt nie byłby w stanie
poznać mnie naprawdę. Tym bardziej nie obcy chłopak, nie jakiś denerwujący
intelektualista. Zresztą wcale taka nie jestem. Nie czuję się słaba czy
zagubiona. Jestem tylko zmęczona.
Prawda…?
Wyciągam papierosa i mocno się zaciągam. Nie zmuszam się do palenia, mam na to
ochotę. Przecież lubię dym, lubię nikotynę. Tacy jak ja traktują używki jak
przyjemności, nie przymus. Przecież gdybym chciała coś komuś udowodnić, nie
paliłabym sama w pokoju. Palę, bo to lubię, bo nazywam się Miriam Carver.
– Spokojnie, jestem zwycięzcą. Zawsze będę. To za mną podążają tłumy, to mnie
podziwiają. Ze mną chcą się przyjaźnić. I to ja mam wszystkich gdzieś, nigdy na
odwrót. A już na pewno nie pokona mnie żaden nędzny Brytyjczyk – uśmiecham się
kpiąco, a moje oczy dziwnie błyszczą w świetle pokojowej lampy. Zaciągam się
dymem po raz kolejny i patrzę, jak powoli ulatuje. Już nie czuję się słaba.
Może nigdy taka nie byłam.
***
Uwielbiam Daray'a w tym rozdziale. Pokazuje się z dwóch zupełnie
różnych stron - jako ten ironiczny chłopak, jakiego wszyscy zdążyli już poznać,
ale także jako niezwykle inteligentny człowiek, który wie, kiedy odpuścić i po
prostu odejść. Miriam przegrała kolejną bitwę i na pewno nie czuje się z tym
dobrze. Teraz będzie walczyć z chłopakiem z jeszcze większą zaciekłością.
Rozdziały zaczną się pojawiać chyba trochę częściej.
Opowiadanie jest już ukończone od wielu miesięcy, ale nie spieszyłam się z
publikacją kolejnych postów, bo z powodu braku weny nie miałam pojęcia, co
będzie dalej, a nie chciałam zniknąć ze świata blogowego. Na szczęście to był
tylko chwilowy zastój i mam pomysł na kolejne opowiadanie. Kilka rozdziałów już
napisałam i nie mogę się doczekać, aż ruszę z nowym blogiem. Będzie to coś
zupełnie innego - historia bazująca na średniowiecznych zwyczajach, z jednym,
choć bardzo istotnym elementem fantasy i domieszką celtyckich motywów. Mam
nadzieję, że się Wam spodoba, ale zajmę się publikacją nowej historii dopiero
po zakończeniu "Buntu", a przed nami jeszcze 20 rozdziałów, więc tak
szybko to nie nastąpi.
No to Daray pokazał nam swoją postawę^^ Niesamowity był w tym rozdziale. Ukazał nam człowiek nad wyraz inteligentnego, który z dużą łatwością obserwuje drugiego człowieka i może powiedzieć o nim wszystko. Oj, tak, niezwykły jest i zdecydowanie po tym rozdziale go pokochałam jeszcze bardziej^^
OdpowiedzUsuńMiram przegrała walkę, choć tak bardzo chce udowodnić, ze jednak to wina złego samopoczucia po imprezie i poczuła się słaba. Z pewnością zatargi z Darayem będą teraz o wiele ciekawsze i jestem już ciekawa, co z tego wszystko wyniknie:)
Podobał mi się strasznie ten opis uczuć Miram, gdzie ukazałaś jej drugą osobość w złotej klatce. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie i przeczytałam akapit dwa razy.
Będzie po Buncie opowiadanie w celtyckim stylu? Och, to już zacieram sobie rączki^^ Z pewnością poczytam :)
Pozdrawiam serdecznie :)
Jej, w takim stanie iść do szkoły. Była pewna, że nie zdoła się do tego zmusić, ale udało jej się. :d Jakoś przetrwała... Tylko że nic jej to nie dało, bo tak naprawdę zmarnowała czas. W sumie jej matka nic nie osiągnie, każąc jej chodzić do szkoły, skoro Miriam i tak nie słucha na lekcjach i się nie uczy. Jejcia, jak ja kocham Daray'a.<33 Uwielbiam w nim tą wytrwałość i to, że tak łatwo potrafi zdominować Miriam. Nie sądziłam, że tak szybko ją rozgryzie... Pewnie nikt inny wcześniej nie zastanawiał się nad tym, czemu ona tak podchodzi do swojej matki. On to odgadł... Przypuszczam, że to nie pierwsza taka ich rozmowa. Nie dziwię się, że Miriam tak zareagowała, bo w końcu ktoś dotarł do jej wnętrza, a ona po raz kolejny okazała się bezradna w starciu z Daray'em. I tak miała szczęście, że odpuścił jej te korepetycje.
OdpowiedzUsuńCzy ktoś mi wytłumaczy, dlaczego mam wrażenie, jakbym to już kiedyś czytała? Hm... Może zaczęłam, ale zapomniałam skomentować? No nic.
OdpowiedzUsuńCały rozdział utrzymuje mnie w lekkiej atmosferze refleksji, ale w pewnym momencie moja nastrojowość osiągnęła punkt kulminacyjny, a mianowicie tutaj:
" – Wyjdź – mówię cicho. Wiem, że w ten sposób wcale nie udowadniam swojego opanowania. Wręcz przeciwnie – poddaję się. Nie jestem jednak w stanie zrobić nic innego."
Nie mam pojęcia, dlaczego, bo to w zasadzie krótki akapit, ale jakoś spodobała mi się bezpośredniość bohaterki. Lubię takie charaktery. Chociaż widać, że wcale nie jest zbyt silna.
Pozdrawiam ciepło. (Sinusoida-Emocji)
Powiem szczerze, że zupełnie nie podzielam twojego uwielbienia do Daraya. O matce Miriam nadal nie zmieniłam zdania. Była wzmianka o prywatnej szkole, a niby po co ona Miriam, skoro z poziomem obecnej szkoły sobie radzi? Rozumiem, że to kolejny kaprys niewychowanej gówniary.
OdpowiedzUsuńJa tam nie widzę w Dareyu ani ciekawej ironii ani niezwykłej inteligencji. Taki dzieciuch. Ma co prawda do tego prawo, ale ciągle rysujesz jego postać jako osobę idealną - zdolny, uczynny, pomocny, miły, ciekawy, oblegany przez grono fanów. To odbiera jego postaci wiele, odbiera jemu moje zainteresowanie. Sprawiłaś, że on jako główny bohater wcale mnie nie ciekawi. Być może nastoletnie czytelniczki, które czytały to opowiadanie, sikały za nim po same pięty, ale ja... ja nie chciałbym ani takiego zięcia, ani takiego kumpla. W sumie to on mi przypomina trochę mojego szwagra, za którym nie przepadam.
OdpowiedzUsuń