niedziela, 9 marca 2014

# Bunt: Rozdział 10. Inteligentna...?


               
           
Schodzę po schodach do kuchni i zauważam matkę, która powoli popija czarną kawę z porcelanowej filiżanki. Nie próbuję nawet ukryć irytacji, która pojawia się, gdy tylko widzę tę kobietę. Czemu nie jest w pracy? Dlaczego ostatnio coraz częściej bywa w domu? Mam nadzieję, że nie postanowiła zrezygnować z kilku zleceń, uznając, że nie brak nam pieniędzy. Ostatnie, czego mogłabym pragnąć, to ciągłe natykanie się na tę kobietę w domu. O wiele bardziej podobało mi się, gdy wychodziła, kiedy ja jeszcze spałam, a wracała późno w nocy, kiedy byłam na jakiejś imprezie albo popijałam piwo na skraju ulicy.
Przyglądam się kobiecie z pogardą w oczach. Blond włosy upięła w elegancki kok, który sprawia, że prezentuje się poważnie i profesjonalnie. Jak zwykle założyła spódnicę, marynarkę i koszulową bluzkę. Kilka pierścionków z białego złota lśni na jej palcach i idealnie komponuje się z małymi kolczykami.
Nie mogę uwierzyć, że matka jest tak bardzo do mnie podobna. Za każdym razem, gdy na nią patrzę, widzę siebie za dwadzieścia lat. Pewnie będę identyczna – takie same blond włosy, ta sama figura, oczy, właściwie wszystko prócz nosa po tacie. Czemu mam wyglądać jak osoba, której nienawidzę? I czy kiedyś upodobnię się do matki nie tylko z wyglądu, ale również z charakteru?
– Wstałaś, to dobrze – stwierdza. – Może wreszcie zdążysz na pierwszą lekcję.
– Cudownie. Świetny powód do radości – parskam i podchodzę do lodówki.
Matka nie odzywa się już więcej. Pewnie jak zwykle zniechęciło ją moje negatywne nastawienie. Chyba nie sądziła, że jednego dnia wszystko się zmieni i nagle tak po prostu będziemy kochającą się rodziną? W milczeniu przyglądam się jogurtom, serkom i innym produktom znajdującym się w lodówce. W końcu decyduję się na musli z mlekiem, do tego jeszcze szklanka soku pomarańczowego, jabłko i rządek gorzkiej czekolady.
Siadam przy stole i zaczynam powoli przeżuwać każdy kolejny, drobny kęs. Normalnie pochłonęłabym śniadanie błyskawicznie, ale uwaga matki na temat punktualności skłoniła mnie, by za wszelką cenę spóźnić się do szkoły. Kobieta przez chwilę przygląda mi się z zamyśleniem, a potem wzdycha przeciągle. Nie mówi nic więcej, tylko to jedno westchnienie przerywa ciszę. Wpatruję się w rodzicielkę z pogardą. Jakby rzeczywiście miała powody, aby zachowywać się jak wielce nieszczęśliwa kobieta, matka, która niczym nie zasłużyła sobie na brak szacunku ze strony własnego dziecka.
Nadal trwamy w milczeniu. Słychać każde szurnięcie talerza po blacie, każde przełknięcie soku pomarańczowego. Matka najwyraźniej czuje się zakłopotana, a ja jedynie wygodnie rozsiadam się na krześle i zaczynam bębnić palcami o blat. Spogląda na mnie i ciężko wzdycha. Znowu.
– Miriam, jedz szybciej, bo się spóźnisz.
– Trudno – wzruszam ramionami. – Dobre odżywianie to podstawa. Trzeba dbać o zdrowie.
Obie doskonale zdajemy sobie sprawę, jak absurdalnie te słowa zabrzmiały w moich ustach. Jakby dziewczyna, która stale imprezuje, pije, pali i nieregularnie się odżywia, miała jakiekolwiek pojęcie w kwestii dbania o zdrowie. Mimo tego zachowuję kamienną twarz, jakbym wszystko powiedziała zupełnie poważnie. Nie przestaję powoli jeść i dużo czasu mija, nim miska wreszcie jest pusta.
W międzyczasie matka wychodzi z kuchni. Mam nadzieję, że pojechała do pracy, uciekając z miejsca bitwy po poniesieniu kolejnej porażki. Tymczasem kobieta wraca już po chwili, ściskając w dłoni moją torbę, co nieco mnie dziwi.
– Co robisz z moją torbą? – pytam. Dopijam jeszcze resztkę soku i powoli podchodzę do zmywarki. Chyba nie da się poruszać jeszcze wolniej.
– Przyniosłam ją, żebyś nie musiała już iść do pokoju. Zakładaj kurtkę i idziemy.
– Idziemy? Chyba ja idę.
– Nie, podwiozę cię, żebyś się nie spóźniła.
Przez chwilę stoję oniemiała. Zaczęło się od tego, że matka nagle postanowiła mnie nadzorować w kwestii ocen i zapewniła korepetycje, a teraz jeszcze robi wszystko, żebym się nie spóźniła? Od kiedy to ta kobieta ma w sobie tyle woli walki?
– Jak chcesz – wzruszam ramionami, gdy nic innego nie przychodzi mi do głowy. Najchętniej bezczelnie zamknęłabym się w pokoju, aby matka nie zdążyła mnie podwieźć na czas i jeszcze sama spóźniła się do pracy. Zamiast tego mogę jednak podenerwować ją w samochodzie. Może to nawet lepiej.
W milczeniu wychodzimy z domu. Czuję się tak, jakbyśmy były zupełnie obcymi osobami, żołnierzami walczącymi po przeciwnych stronach frontu. Nawet nie próbuję udawać, że cieszę się z towarzystwa matki. Nie kryję pogardy w oczach i głębokiej nienawiści, którą okazuję każdym, nawet na pozór niewinnym gestem.
Droga do szkoły bardzo mi się dłuży. Na początku jak zwykle panuje krępująca cisza. Matka najwyraźniej zastanawia się, co takiego mogłaby powiedzieć, jak mnie zagadać, żeby choć raz zamienić choć kilka uprzejmych zdań. Kiedy jednak widzę, jak otwiera buzię, nastawiam radio na cały regulator i to na kanale, którego tak bardzo nienawidzi. Na początku kobieta próbuje ściszyć wrzaskliwy wokal, ale kiedy za każdym razem znów wciskam przycisk pogłaśniający, poddaje się i pozwala, by piosenka całkowicie zagłuszyła wszystkie inne dźwięki.
Radio wyłączam dopiero, gdy już znajdujemy się na dziedzińcu szkoły. Nie robię tego ze względu na uczucia matki. Po prostu muszę się z nią pożegnać, jak zawsze i to tak, aby mnie usłyszała.
– Kocham cię – parskam z nieprzyjaznym uśmiechem i głośno trzaskając drzwiami, odchodzę.
Kilka osób przypatruje mi się z zainteresowaniem. Dla niektórych nastolatków w moim wieku to byłby wstyd, że rodzic postanowił zawieźć swoje dziecko do szkoły.
Ignoruję wszystkich, nie przystając nawet, aby przywitać się z kilkoma dziewczynami. Zmierzam tylko korytarzem, patrząc wciąż przed siebie. Po drodze jak zwykle spotykam Daraya. Chłopak najwyraźniej ma do mnie jakąś sprawę, ale zupełnie to ignoruję.
– Miriam, stój! – woła i ciągnie mnie za ramię.
– Odpieprz się – warczę.
– Stój. Chciałem tylko powiedzieć, że dyrektorka prosi cię do swojego gabinetu.
– Wow, kolejna super rozmowa. Ciekawe, co tym razem jej się nie podoba – przewracam oczami i odchodzę, nawet nie dziękując.
Już po chwili znajduję się przy drzwiach gabinetu dyrektorki. Pukam i wchodzę do środka. Wiele osób na moim miejscu czułoby się niepewnie, ja jednak odbyłam w tym pomieszczeniu tak wiele rozmów o moim złym zachowaniu, że ze swobodą rozsiadam się na krześle.
– Miriam, dobrze, że jesteś.
– No widzi pani, dzisiaj jakoś wszyscy czegoś ode mnie chcą i cieszą się na mój widok – unoszę kącik ust i krzyżuję ręce.
– Na twoim miejscu nie byłabym z siebie taka zadowolona. Chciałam porozmawiać o korepetycjach i efektach jakie przynoszą. A właściwie o braku efektów…
Wzruszam ramionami i nie odpowiadam. Nadal nieprzyjaźnie się uśmiecham. Pewnie kobieta oczekiwała, że okażę skruchę, choć trochę przejmę się słabymi wynikami w nauce. Myślałam, że poznała mnie dostatecznie dobrze, aby wiedzieć, że szkoła kompletnie mnie nie obchodzi.
– O co chodzi? – wdycham ze znudzeniem.
– Dostałaś kolejne F. Jak tak dalej pójdzie, będziesz musiała powtarzać klasę. Nie rozumiem, nauczycielka mówiła, że zaczęłaś robić postępy. A potem nagle wszystko znów wróciło do normy, po raz kolejny napisałaś test dokładnie na zero procent.
– Bywa…
– Zadziwia mnie twoja ignorancja. Jak możesz tak spokojnie przyjmować do wiadomości, że być może powtórzysz klasę? Powinnaś dać choć trochę z siebie. Masz przydzielonego świetnego korepetytora, który realizuje z tobą program, ale to nie przyniesie żadnych efektów, jeśli choć trochę się nie zaangażujesz.
– No właśnie, jak już jesteśmy w temacie korepetytora, to chciałabym, żeby uczył mnie ktoś inny. Niech pani sobie wybierze kogokolwiek, naprawdę. Bylebym tylko nie musiała więcej spotykać tego irytującego Brytyjczyka…
Dyrektorka spogląda na mnie z zamyśleniem. Na chwilę zsuwa okulary tuż na czubek nosa i nadal patrzy w ten dziwny sposób. Nie podoba mi się to, wyczuwam jakieś problemy, komplikacje. A chcę jedynie, żeby Daray zniknął z mojego życia, żeby wszystko znów było proste. Chciałabym jak zwykle czuć się najsilniejsza, okazywać matce pogardę i bez problemu pozbywać się kolejnych korepetytorów.
– Nie ma mowy. Daray Stoker jest najlepszym wyborem.
– Niby dlaczego?! – nieco podnoszę głos. Jestem zła, że dyrektorka nie postanowiła spełnić mojej prośby. Nie umiem pozbyć się tego chłopaka sama, a to była ostatnia szansa na to, że zniknie z mojego życia.
– Dlatego, że nie potrafisz go wypłoszyć. Skoro wytrzymał z tobą tyle czasu, to na pewno już się nie podda i w końcu doprowadzi cię do porządku. Może dzięki niemu uda ci się zaliczyć rok i poprawić wyniki w nauce.
– Świetnie!
Podrywam się z krzesła i zaczynam nerwową przechadzkę po pomieszczeniu. Usłyszałam podobne słowa jak te wypowiedziane całkiem niedawno przez tatę. Dlaczego wszyscy uważają, że Daray zdoła mnie zmienić? Czyżby był jakimś cudotwórcą, czyżby ludzie sądzili, że jest silniejszy ode mnie? A może myślą, że to ja jestem słaba?!
– Kiedyś mi podziękujesz. I jemu też, zobaczysz.
Nie odpowiadam już nic na te słowa. Zamiast tego pospiesznie opuszczam pomieszczenie, głośno trzaskając drzwiami. Nie ma sensu dłużej dyskutować, skoro i tak niczego nie osiągnę. Najwyraźniej wszyscy postanowili być przeciwko mnie, a Daray okazał się nieodporny na moje działania. Muszę nauczyć się go tolerować albo, zgodnie z planem i naszą umową, zdemoralizować go, zanim on zmieni mnie. Chociaż to akurat niemożliwe. Jestem Miriam Carver i na pewno nie zacznę nagle ślęczeć nad książkami, stronić od alkoholu i wygrywać olimpiady matematyczne.

Daray zatrzymuje mnie na korytarzu kilka godzin później. Nie mam ochoty z nim rozmawiać, jak zawsze zresztą, ale coś w jego spojrzeniu sprawia, że muszę przystanąć. Poprawiam torbę, która zsunęła się z ramienia i zaczynam ze znudzeniem oglądać swoje paznokcie, jakby chłopak w ogóle mnie nie interesował.
– Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłaś – odzywa się po dłużej chwili milczenia.
– Nie wiem, o co chodzi, bo robię wiele szokujących rzeczy. W każdym razie powinieneś się przyzwyczaić.
Nic nie rozumiem z tego dramatycznego wstępu. Uśmiecham się kpiąco i nadal wbijam wzrok w paznokcie, jedynie co jakiś czas unosząc głowę. Tymczasem Daray spogląda na mnie z całkowitą powagą. W jego oczach czai się coś niepokojącego, co bardzo przypomina smutek.
– Nie mogę uwierzyć, że poprosiłaś o zmianę korepetytora.
–  Och, aż tak cię to uraziło? – parskam.
Daray nie odpowiada. Jedynie nadal przypatruje mi się z tym smutkiem, czy co to właściwie jest. Wszystko potęguje jeszcze widok tych niezwykłych, mlecznobłękitnych tęczówek. Trochę, jakbym widziała skrzywdzonego szczeniaka.
– Po prostu myślałem, że jesteś inna…
– No proszę, robi się coraz bardziej dramatycznie.
– Jezu, czasami mogłabyś się po prostu zamknąć – Daray nagle się irytuje, a mi aż odbiera mowę. Chłopak sprawia wrażenie naprawdę rozgniewanego. – Wydawało mi się, że chociaż trochę ci zależy, żeby zdać do następnej klasy. No i nie wyjść na kompletną idiotkę. Wszyscy ci twoi cudowni znajomi jakoś nie są zagrożeni z żadnego przedmiotu. Może cudem prześlizgują się z semestru na semestr, ale jednak. Poza tym niektórzy nieźle sobie radzą, taki Tyler na przykład ma całkiem dobre oceny. Tylko ty chcesz za wszelką cenę popisać się brakiem inteligencji. Ok, rób jak chcesz. Widzimy się po południu.
– Jaka piękna przemowa, Brytyjczyku! – krzyczę jeszcze, kiedy odchodzi.
Zostaję sama ze swoimi myślami i rozgoryczeniem. Chociaż nie do końca rozumiem, czemu chłopak tak bardzo się przejął, bo przecież tylko wypełnia swoje obowiązki, w moim sercu gości jakieś obce uczucie. Właściwie mogłabym je nazwać wyrzutami sumienia, ale czemu niby miałabym je odczuwać? Przecież chodzi jedynie o Daraya, praktycznie obcego mi chłopaka.
Cała ta sytuacja jest dla mnie jedną wielką zagadką. Nie rozumiem smutku Brytyjczyka, swojego sumienia, nie rozumiem właściwie nic, co się stało. Tolerowaliśmy się, ale nigdy nie nazwałabym nas kolegami, a tym bardziej przyjaciółmi. O co tyle krzyku? I dlaczego czuję się tak źle?
W dodatku męczą mnie usłyszane słowa. Przecież nie chcę, żeby wszyscy uważali mnie za idiotkę. Co innego być królową buntowników, a co innego kretynką, która nie potrafi nawet zaliczyć roku. Pewnie wszyscy zaczęliby mnie wytykać palcami, stwierdziliby, że wcale nie należy mnie aż tak bardzo podziwiać.
Właśnie w tym momencie, kiedy wewnątrz toczę prawdziwą bitwę, pojawia się przede mną wysportowana sylwetka Tylera. Chłopak jak zwykle jest dobrze ubrany, a torba z ubraniami na trening kołysze się na jego ramieniu.
– Hej, Miriam – mówi z lekkim uśmiechem i przytula mnie na powitanie.
– Tyler! – wykrzykuje jego imię ze zbyt wielkim entuzjazmem. Miło jest zobaczyć w takiej chwili kogoś, kto wzbudza jedynie pozytywne uczucia. – Mam do ciebie pytanie.
– Słucham cię uważnie – uśmiecha się nieco kpiąco. Pewnie sądzi, że zapytam, czy chce iść na piwo po szkole albo wpaść na jakąś imprezę.
– Czy uważasz, że jestem inteligentna? – pytam.
Przez chwilę chłopak milczy. Właściwie nie ma się czemu dziwić, bo pewnie bardzo go zaskoczyłam. W końcu od kiedy to Miriam Carver przejmuje się tym, co myślą o niej inni. Ja jednak niemal rozpaczliwie pragnę poznać odpowiedź na to pytanie. Jestem zdziwiona, że tak bardzo mi na tym zależy.
– Czemu pytasz?
– Po prostu odpowiedz – proszę.
– Jesteś dosyć inteligentna – odpowiada po chwili wahania.
– Co to znaczy „dosyć inteligentna”. To znaczy, że nie za bardzo, tylko nie chcesz mnie urazić, czy może jestem przeciętnie inteligentna? – drążę temat. Nie chcę, by okazało się, że chłopak powiedział to z sympatii. Wiele razy byłam świadkiem, jak największe idiotki zapewniały siebie nawzajem, o wielkości swoich umysłów.
Tyler przez dłuższą chwilę nic nie mówi. Spoglądam w jego oczy i już rozumiem, że nie chce powiedzieć nic, co mogłoby sprawić mi ból. To dziwne, jakby naprawdę spodziewał się, że można mnie zranić, sprawić, że w moim spojrzeniu zagości smutek. Jakby kiedykolwiek widział mnie zapłakaną lub przygnębioną. Mimo wszystko ta troska sprawia, że serce wypełnia mi przyjemne ciepło. Nie jest jednak w stanie przyćmić świadomości, że nawet osoby mi najbliższe w tej szkole nie uznają mnie za inteligentną.
            – Już nieważne – wzruszam tylko ramionami i odchodzę.
– Miriam, przepraszam! – krzyczy za mną chłopak, najwyraźniej obawiając się, że mnie uraził.
– Nie przepraszaj – rzucam przez ramię. – Dzięki za szczerość.
Staram się udawać, że w ogóle się nie przejęłam. Przecież nie powinna mnie obchodzić rozmowa z Darayem, to, że go uraziłam i te wszystkie skierowane w moją stronę zarzuty. A tym bardziej to, co sądzą o mnie inni. Jednak świadomość, że nikt nie uważa mnie za inteligentną sprawia, że czuję lekki smutek. Czego się spodziewałam? Przecież moje tragiczne oceny mówią same za siebie…

Drogę do domu przemierzamy w milczeniu. Daray jak zwykle idzie tuż obok. Przyzwyczaiłam się do jego ciągłej obecności, do tego, że za każdym razem wspólnie wracamy z lekcji i, w zależności od mojego humoru, od razu rozpoczynamy korepetycje lub też ja wychodzę bez słowa, a chłopak cierpliwie czeka, aż wrócę po kilku godzinach. Czasami zastanawiam się, czy on nie ma żadnego życia poza szkołą i tymi naszymi korepetycjami. Naprawdę lubi samotnie siedzieć w moim pokoju, chociaż mógłby w tym czasie wyskoczyć gdzieś ze znajomymi, których rzekomo ma wielu?
– Och już nie bądź taka nadąsana, kochanie – uśmiecha się lekko. Zachowuje się tak, jakbyśmy nie przeprowadzili żadnej poważnej rozmowy. Zaakceptował moje zachowanie, a teraz postanowił wymazać przeszłość i znów jest irytującym Brytyjczykiem.
– Wcale się nie dąsam – mruczę w odpowiedzi. Nie jestem zadowolona z tego, że tak bardzo przejęłam się słowami Tylera i w dodatku doskonale to po mnie widać.
– Jasne, jasne…
Z irytacją uderzam go w głowę książką, którą ściskam w dłoni. Słyszę jego cichy śmiech. Mógłby udawać oburzonego, ale chyba nie zdołałby ukryć, że moja złość bardzo go rozbawiła. Już po chwili unosi kpiąco brew, czym jak zwykle jeszcze bardziej mnie irytuje. Nienawidzę tej jego pewności siebie.
Po drodze musimy się zatrzymać, bo Daraya zaczepia kilka dziewczyn. O dziwo są to raczej te rozpoznawalne w szkole. Stoję kilka metrów dalej, udając, że wcale nie podsłuchuję ich rozmowy, a jedynie ze złością czekam, aż wreszcie brunet ruszy się z miejsca. Tak naprawdę docierają do mnie wszystkie słowa. Najwyraźniej dziewczyny proponują Darayowi wspólne wyjście. Ma do nich dołączyć jeszcze kilku chłopaków. Dowiaduję się także, że nie będzie to ich pierwsze spotkanie. A więc brunet jednak potrafi robić coś więcej, niż jedynie się uczyć…
Przechadzam się nerwowo z rękami skrzyżowanymi na piersi i raz za razem wzdycham przeciągle. Chcę, aby wszyscy widzieli, jak bardzo jestem znudzona czekaniem. Robię tak za każdym razem, kiedy Daraya ktoś zaczepi. Ku mojemu zdziwieniu zdarza się to często. Nie rozumiem, w jaki sposób ten chłopak zdołał się wkupić w łaski popularnych osób. Do tego nie wystarczy jedynie być przystojnym.
– Nareszcie – przewracam oczami, gdy Daray postanawia wreszcie zakończyć rozmowę. Zauważam jeszcze, jak te wszystkie denerwujące dziewczyny podchodzą i przytulają go na pożegnanie. – Myślałam, że już nigdy nie opuścisz swojego kółka wzajemnej adoracji.
– Zazdrosna? – chłopak szczerzy do mnie zęby, a ja macham książką w powietrzu, jakbym po raz kolejny zamierzała go uderzyć.
– No jasne, Brytyjczyku. Wiesz, to raczej nieco żałosne, że próbujesz naśladować Tylera.
– Nie próbuję nikogo naśladować. Ale skoro uważasz, że już jestem tak popularny jak on i wzdycha do mnie tyle dziewczyn co do niego, to czuję się miło zaskoczony – uśmiecha się z pewnością siebie. Nienawidzę tego, że w niczym nie przypomina typowego intelektualisty. Zdecydowanie nie powinien mieć tak wybujałego ego.
– Wcale nie powiedziałam, że jesteś taki jak on – protestuję od razu.
– Ale pomyślałaś. – Uśmiech nadal nie schodzi z jego twarzy. – Nie próbuj protestować. Nie wstydź się, to nic złego przyznać, że jestem fajny i przystojny.
Prycham z oburzeniem i przewracam oczami. Daray jak zwykle przekręca moje słowa, a jego bezczelność jest naprawdę zdumiewająca. Nawet nie mam pomysłu na żadną sarkastyczną odzywkę, potrafię jedynie okazywać pogardę za pomocą drobnych gestów.
– No i po co tak wywracać oczami?
– Bo gadasz głupoty – wzruszam ramionami.
– Ja gadam głupoty? – pyta i przyspiesza nieco kroku. Zastępuje mi drogę i zmusza do tego, bym zwolniła, podczas gdy on sam idzie tyłem, twarzą do mnie. Chwyta mnie za nadgarstki, co wcale mi się nie podoba, a potem zaczyna wpatrywać się we mnie swoimi mlecznobłękitnymi oczami. Jak zwykle błąka się w nich cień kpiącego uśmiechu. – Kochanie, chyba nie zaprzeczysz, że kiedy pierwszy raz mnie zobaczyłaś, pomyślałaś, że jestem całkiem przystojny?
Kręcę głową na znak protestu. Właściwie nie kłamię. Wcale nie pomyślałam, że Daray jest całkiem przystojny. Pomyślałam, że jest nieziemsko przystojny, jakbym miała przed sobą zdjęcie modela i to w dodatku poprawione przez kilku grafików. Nie zamierzam się do tego nikomu przyznawać, więc udaję, że nie dostrzegam w wyglądzie chłopaka nic szczególnego. Zresztą to i tak bez różnicy, bo mimo wszystko jestem w stanie jedynie jakoś tolerować bruneta, nic więcej.
– Jasne, kłam dalej. I chcesz mi powiedzieć, że niby wcale nie zakładasz czasem mojego swetra i nie cieszysz się świadomością, że pachnie po męsku, że należy do jakiegoś chłopaka i to w dodatku całkiem lubianego w szkole? Gdybyś była taka jak Danielle, pewnie z dumną nosiłabyś go na lekcjach, żeby pokazać, jaka jesteś fajna.
Na te słowa lekko się czerwienię. Na szczęście nie należę do osób, u których dobrze widać rumieńce, jedynie odczuwam przypływ nagłego gorąca, ale warstwa dobrego podkładu wszystko potrafi zatuszować. Daray nie daje się jednak zwieść mojej zobojętniałej minie i uśmiecha się z satysfakcją. Ten chłopak z każdą kolejną chwilą irytuje mnie coraz bardziej.
– Mam dosyć tej bezsensownej rozmowy – wzdycham. – I zejdź mi z drogi, bo spieszę się do domu. Dziewczyny mają do mnie przyjść.
– No wiesz, nikt nie kazał ci na mnie czekać – odpowiada chłopak i uświadamiam sobie, że to prawda. Nie musiałam przyglądać się, jak rozmawia ze swoimi koleżankami. Czemu miałabym to robić? Tym bardziej, że tego dnia wcale nie mamy korepetycji.
– Masz rację – odpowiadam i przyspieszam kroku.
Daray nie musi się specjalnie wysilać, żeby za mną nadążyć. Jest wysoki, więc ma długie nogi i przez to może robić duże kroki. Przyglądam się mu kątem oka i zastanawiam, ile właściwie może mieć wzrostu. Pewnie około metra dziewięćdziesiąt, bo jest wyższy ode mnie, a ja mierzę przecież dokładnie sto osiemdziesiąt centymetrów. Mimo tego, że jest wysoki, chłopak nie przypomina okropnego pająka z długimi, zbyt chudymi kończynami. Może to dzięki umięśnieniu. W każdym razie z tym wzrostem nie prezentuje się ani trochę odpychająco.
Dopiero kilka minut później uświadamiam sobie, że Daray zmierza w stronę mojego domu, chociaż nie ma ku temu żadnych powodów. Powinien udać się do siebie czy wyjść gdzieś z tymi denerwującymi dziewczynami albo Tylerem i jego kolegami. Zamiast tego najwyraźniej postanowił wprosić się do mnie. Przez chwilę mam ochotę zaprotestować, ale odpuszczam. O dziwo nie mam ochoty na dalsze sprzeczki, a przecież zawsze mogę po prostu ignorować Daraya.
Kiedy wchodzimy do mojego domu, dziewczyny są już w środku. Siedzą na kanapie i oglądają jakiś głupawy serial. Dochodzę do wniosku, że wpuściła je matka, która z niewiadomych przyczyn wcześniej wróciła. Mam rację, bo już po chwili kobieta mija mnie pospiesznie i oznajmia, że jedzie do pracy na kilka kolejnych godzin. Nic nie odpowiadam, jakby jej słowa były jedynie podmuchem wiatru, w którego szum nikt się nie wsłuchuje.
Wchodzę do salonu i siadam na kanapie. Po chwili dołącza do mnie Daray, który bezczelnie wpycha się pomiędzy mnie a Susan. Głośno protestuje i udaje oburzoną, ale widzę po jej twarzy, że jest zachwycona. Ku mojemu obrzydzeniu  dziewczyny pożerają bruneta wzrokiem.
– Co tu robisz, korepetytorze Miriam? – pyta Susan z lekkim uśmiechem.
– Jeszcze nie wiem. Ty mi powiedz. Co będziemy robić? – odpowiada pytaniem i uśmiecha się do dziewczyny. Nie w ten sposób co do mnie, nie kpiąco, ale zwyczajnie. Właściwie mogłabym nawet pomyśleć, że tych dwoje ze sobą flirtuje.
– Chyba oglądamy jakiś film – oznajmi Mary, za wszelką cenę próbując wtrącić się do rozmowy.
– No tak, po to tu przyszłyśmy – dodaje Amy.
Słysząc te słowa jedynie przewracam oczami. Czy dziewczyny naprawdę nie zdają sobie sprawy, że robią z siebie kompletne idiotki? Daray na pewno z wielką przyjemnością obserwuje, jak ta trójka niemal się o niego bije i próbuje znaleźć jakiekolwiek preteksty do rozmowy. Nawet w stosunku do Tylera nigdy się tak nie zachowywały.
Daray wydaje się być zachwycony całą tą sytuacją. No tak, typowy chłopak pragnący zainteresowania. Susan tymczasem jest w pełni świadoma swojej urody, którą właśnie bez skrępowania wykorzystuje. Przerzuca włosy na jedno ramię, żeby Daray na pewno zwrócił uwagę na kasztanowe, lśniące kosmyki, a potem posyła mu spojrzenie spod rzęs. Tego jeszcze brakowało, żeby pod moim nosem tych dwoje bezwstydnie flirtowało.
– No wiesz co, Susan, akurat Brytyjczyka musiałaś się uczepić? Przecież twoi chłopcy na jedną imprezę zazwyczaj są bardziej rozrywkowi.
– Oj przestań, Miriam. Może da się chłopaka rozruszać. A jak nie, to przynajmniej chwilę się popatrzę. Ciasteczko z niego – odpowiada dziewczyna bez cienia skrępowania. Szepczemy między sobą, ale jestem niemal pewna, że brunet dokładnie słyszy każde nasze słowo.
Wzruszam ramionami i szukam jakiegoś  filmu, który moglibyśmy obejrzeć. Staram się nie zwracać uwagi na Susan i Daraya, ale nie jest to łatwe. Dziewczyna właśnie opiera się o jego ramię, twierdząc, że tak jej wygodniej. Chłopak proponuje mi to samo, gdy napotyka moje gniewne spojrzenie. Prycham jedynie z oburzeniem i znów wbijam wzrok w ekran, skupiając się na znalezieniu odpowiedniego filmu.

Z czasem udaje mi się zapomnieć o Daray’u. Traktuję go, jakby był powietrzem i spędzam trzy godziny w towarzystwie dziewczyn. Rozmawiamy, śmiejemy się i dobrze bawimy, jakby oglądanie kolejnego filmu było doskonałą rozrywką. Chłopak wprawdzie co jakiś czas się odzywa i odpowiadam, jeśli jest to konieczne, ale nie licząc tych krótkich chwil jest tak, jakby wcale nie był obecny w salonie. Nie muszę przejmować się niczym poza przewidywalnymi zdarzeniami na ekranie. Śmieję się, zajadam popcorn i jakieś niedobre chipsy kupione w małym sklepie nieopodal domu.
W pewnym momencie Susan zaczyna parodiować aktorkę odgrywającą główną rolę, a ja lekko unoszę kąciki ust. Już po chwili wszystkie dostajemy głupawki, wypowiadając kpiąco kolejne kwestie z filmu i przejaskrawiając wszystkie zachowania. Śmiejemy się głośno i w końcu nawet zaczynamy wymyślać własne wątki, jeszcze bardziej bezsensowne niż te filmie. Kompletnie ignorujemy fakt, że na ekranie nadal toczą się dalsze losy bohaterów, bo pochłania nas nasze własne, niezwykle idiotyczne, ale przy okazji śmieszne przedstawienie.
Daray nie dołącza się do tych wygłupów. Może uważa to za coś bezsensownego, może właśnie cicho się z nas śmieje, a może po prostu nie chce nam przeszkadzać. Mam jednak świadomość, że cały czas uważnie się przygląda. Nie lubię tego, takiego przeszywającego spojrzenia, zbyt intensywnego. Daray zawsze obserwuje mnie właśnie w ten sposób, a ja nie mogę przestać zastanawiać się, co tak bardzo go zainteresowało.
– Chyba cię zanudzamy, Daray – śmieje się Susan, kiedy zauważa, że chłopak się nie odzywa.
– Nie – zaprzecza krótko.
– No nie, czyżbyś był zbyt poważny na takie głupawki? Nie rób nam tego, nie bądź kolejnym kujonkiem.
– Niestety, Susan – udaję zrozpaczoną. – Obawiam się, że nic nie możemy zrobić. To nie jest rozrywkowy chłopiec. I taka przystojna twarz się zmarnowała. No ale nic na to nie poradzimy…
– Przystojna? – wtrąca Daray, który nagle wydaje się bardzo zainteresowany całą tą rozmową.
Na moje szczęście właśnie w tym momencie Mary zakrywa chłopakowi usta dłonią. To dobrze, bo pewnie chłopak zdoła zapomnieć o słowach, które przez nieuwagę wypowiedziałam.
            – Cicho, Daray. Skup się na roli, którą masz odegrać. Jeśli nie przyłączysz się do naszej zabawy, będzie nam wstyd, że widziałeś ten napad głupawki.
            – No właśnie. Użyj swojego zabójczego akcentu i bądź lepszą wersją tamtego aktora – uśmiecha się zalotnie Susan. A już zdążyłam zapomnieć o tym denerwującym flircie. Na szczęście zaledwie chwilę później dziewczyna głośno klnie, gdy spogląda na wyświetlacz telefonu. – Powinnam już być w domu. Rodzice mnie zabiją.
            – Słuchasz się rodziców? – pyta Daray z uśmiechem.
            – No wiesz, nie wszyscy są tak zbuntowani jak Miriam. Nasza trójka udaje przykładne córeczki. Rodzice myślą, że całkiem porządne z nas dziewczyny – oznajmia Susan, wskazując na siebie, Mary i Amy.
            Moja koleżanki pospiesznie podnoszą się z kanapy i zmierzają w stronę wyjścia. Ja również wstaję, a za mną idzie Daray. Czekam w progu przedsionka, aż dziewczyny założą buty oraz narzucą na siebie płaszcze i kurtki. Susan nie marnuje okazji, żeby przytulić bruneta na pożegnanie. Na ten widok przewracam oczami, a dziewczyna tylko wystawia do mnie język. Amy i Mary również postanawiają skorzystać z takiej szansy. W tym momencie te trzy dziewczyny niepokojąco przypominają Danielle i jej przyjaciółki.
            Jestem przekonana, że Daray również zacznie zbierać się do wyjścia. Właściwie mam niemal całkowitą pewność, że założy szybko buty i pobiegnie za Susan, żeby odprowadzić ją do domu. Najwyraźniej całkiem dobrze się ze sobą dogadują. Dziewczyna niestety nie dostrzega, że chłopak nie pasuje do naszego towarzystwa, ale nic nie mogę na to poradzić. Brunet jednak wcale nie opuszcza mojego domu, ale podąża do kuchni.
            – Upiekłaś może coś pysznego? – pyta, otwierając lodówkę i kilka szafek.
            Bez słowa wyciągam talerz z profiterolami. Chłopak spogląda na nie, nie kryjąc zachwytu i przymyka lekko powieki, gdy jego kubki smakowe zapoznają się z deserem. Pierwszy raz widzę, żeby Daray naprawdę mnie pochwalił. No może nie licząc momentu, kiedy spróbował sufletów, ale przyrządzaliśmy je razem, więc uznałam to raczej za samouwielbienie.
            – Wiesz co, jestem zaskoczony – mówi, kiedy sięga po kolejne ciastko.
            – Czemu? Wątpiłeś, że umiem gotować?
            – No co ty, kochanie. Nigdy w to nie wątpiłem – szczerzy do mnie zęby. – Po prostu przyszły do ciebie koleżanki i spędziłyście czas bez piwa, papierosów i imprez. Nie wyglądałaś, jakbyś źle się bawiła. Nie mogłabyś tak częściej?
            To nie do końca prawda. Susan musiała raz opuścić pokój, żeby zapalić. Zdążyła się już na tyle uzależnić od nikotyny, że nie wytrzymuje dnia bez papierosa. Nie sądzę, by Daray nie wyczuł smrodu dymu, skoro dziewczyna opierała się o jego ramię. Myślę, że chodziło mu jednak przede wszystkim o mnie, a rzeczywiście nie piłam, nie paliłam i nawet specjalnie nie przeklinałam. To było po prostu zwyczajne popołudnie ze znajomymi. Nie podoba mi się jednak, że Daray uważa się za zwycięzcę, jakby już wygrał nasz zakład. Może w jego słowach jest trochę racji, może chwilowo ma większe szansę na zrobienie ze mnie świętoszki niż ja na to, aby zdemoralizować jego. Nie podoba mi się ta uwaga, to, że najwyraźniej zachowywałam się jak przykładna dziewczynka. Nie chcę, by matka była zadowolona, nauczyciele dumni i żeby Daray nie miał powodów do narzekań. Dlatego właśnie w jednym momencie opuszcza mnie dobry humor. Zapominam o wszystkich przyjemnych chwilach i głośnych śmiechach. Z mojej twarzy znika lekki uśmiech. Odwracam się i wychodzę z kuchni, zostawiając Daray’a samego z pytaniem bez odpowiedzi i kilkoma profiterolami na talerzu.



***

Sprawdzanie tego rozdziału sprawiło, że sama mam ogromną ochotę na profiterolę...
Jak widać Miriam wcale nie jest taka obojętna na to, co myślą o niej inni. Kolejny dowód na to, jak bardzo fałszywa jest ta buntowniczka, w którą główna bohaterka wciela się każdego dnia. A Daray tym razem był takim dwa w jednym - raz poważnym, a raz tym już dobrze znanym ironicznym chłopakiem.
Następne dwa tygodnie będą dla mnie naprawdę trudne, bo przygotowuję się do ważnego egzaminu, dlatego nie będę komentować Waszych blogów. Już i tak mam wyrzuty sumienia, że ostatnio moje komentarze są takie krótkie i... nijakie. Będę wszystko czytać na bieżąco, ale komentować zacznę dopiero po egzaminie, bo po prostu nie mogę sobie teraz pozwolić na spędzanie tyle czasu co zwykle przed komputerem.
I następny rozdział oczywiście też dopiero po tym jak zdam (lub też nie) egzamin.


7 komentarzy:

  1. Trzymam za Ciebie kciuki z tymi egzaminami! ;>
    A rozdział prześwietny. Podobał mi się wątek, kiedy dziewczyny (i Daray) oglądały film.. to było takie zwykłe, a Mir śmiała się i nie myślała o tym swoim buncie. Jestem z niej tak samo zadowolona jak Daray :3 chociaż chłopak niechcąco to zepsuł... cokolwiek nie powiesz, Mir zrobi to na opak. Może powinni zacząć pochwalać jej bunt ._. Nie jetem pewna czy dałoby to odpowiedni efekt, ale spróbować nie zaszkodzi.
    Biedna Mir. A jednak! Trochę dopuszcza do świadomości opinię innych. W każdym razie Tylera. Dobrze że jej nie oszukiwał, chociaż nikomu nie byłoby miło słyszeć takie słowa... cóż każdy ma to na co zapracuje, a jako że Mir zupełnie nie pracuje, jedynie na swoją opinię buntowniczki..
    "– Czy uważasz, że jestem inteligentna? – pytam." Aż się za śmiałam :D
    A jej matka zaczyna trochę zyskiwać nad nią kontrolę. Tak tyci tyci, ale jednak. Nadal jestem ciekawa co takiego je ze sobą skłóciło i zmusiło Mir do takiego zachowania..
    O i Susan.. gdzie się dowalasz do Brytyjczyka? :/ on jest dla Mir i ani mi się waż go odbijać!
    Ehh, krótko. Niestety :/
    Pozdrawiam i mam nadzieję że egzamin pójdzie genialnie! ;>

    OdpowiedzUsuń
  2. Skoro czeka Cię ważny egzamin, życzę powodzenia! Na pewno świetnie sobie poradzisz :)
    Ponieważ opowiadanie jest pisane z perspektywy Miriam, sama mam dystans do jej matki, wszystko dlatego, że wczuwam się w główną bohaterkę i czasem jej punkt widzenia mi się udziela. To nie zmienia faktu, że autentycznie jest mi żal tej kobiety. Mam ogromną sympatię do samej Miriam, ale czasami, kiedy widzę, w jak okrutny sposób traktuje swoją mamę, to mam ochotę trzepnąć ją w głowę czy coś w tym stylu. Nie twierdzę, że pani Carver zawsze była w porządku, ale przecież się stara, prawda? Próbuje być dobra dla swojej córki, tylko że ta w ogóle tego nie docenia. I zawsze to samo bezuczuciowe "kocham cię". Nawet mnie to boli, a co dopiero musi czuć mama Miriam.
    Cóż, mnie osobiście nie zdziwiło, że bohaterka chciała zmienić korepetytora. W końcu Daray jest pierwszą osobą, która zaczyna dokopywać się do tego, co jest pod jej maską buntowniczości, a ponieważ robi to przy innych, Miriam czuje się zagrożona. Za to zaskoczyła mnie reakcja Daraya, nie przypuszczałam, że aż tak go to zaboli.
    Uwielbiam te ich potyczki słowne! Chociaż Miriam za wszelką cenę próbuje zachować twarz, "Brytyjczyk" zawsze powie lub zrobi coś, co wytrąci ją z równowagi, co jest wprost urocze. Gęba sama się człowiekowi cieszy, jak o tym czyta :D
    Faktycznie miło mnie zaskoczył fakt, w jaki sposób bohaterka i jej przyjaciółki spędziły wolne popołudnie. Jak zwykłe nastolatki obejrzały film, wygłupiały się, plotkowały, a to wszystko bez hucznej zabawy czy używek (pomijając oczywiście Susan). Tak czy siak jakoś nie przepadam za koleżankami Miriam. Według mnie są wyjątkowo puste i wielka szkoda, że ich rodzice jeszcze się nie zorientowali.
    Rozdział w stu procentach Ci się udał. Jestem bardzo ciekawa, ile rys musi się pojawić na tej fałszywej skorupie Miriam, aż ta wreszcie pęknie, pokazując, jaka jest naprawdę :)
    Czekam na ciąg dalszy <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Miriam, widzisz, daje się nieźle bawić bez towarzystwa alkoholu i innych używek. Popieram Daray'a - naprawdę niewiele byś straciła, czasem odpuszczając. W końcu nawet najwięksi buntownicy, muszą mieć chwile odpoczynku, bo i samym buntem człowiek nie da rady wyżyć ;) Także, przemyśl wszystko na spokojnie i nie unoś się dumą, a powinno być dobrze.
    Właściwie to miałam wrażenie, że to już ten moment, w którym Miriam w pełni się przełamie. W końcu kiedyś pęknąć musi ten balon złudzeń, który utworzyła wokół siebie. Jak dotąd jedynie Daray'owi nieco udało się zbliżyć do niego szpilkę, ale chyba jednak do całkowitego zwycięstwa, jeszcze długa droga. Bo Miriam jest uparta i dumna. Te cechy można uznać zarówno za jej wady jak i zalety.I dlatego trochę obawiam się, że nawet słowa Tylera, które jak dotąd, chyba najbardziej dały jej do myślenia, w ostatecznym rozrachunku dość szybko pójdą na marne. Zwłaszcza, jeśli znowu pojawi się u niej ta niewyjaśniona chęć zrobienia na złość Daray'owi i mamie. Szkoda tylko, że ich to zupełnie nie dotyka, a wszelkie jej działania podjęte z chęcią uprzykrzenia ich życia, trafiają rykoszetem w nią samą.
    Zastanawia mnie też przyczyna takiego stosunku Miriam do mamy. Czytając, mam wrażenie, że tamta musiała zrobić coś złego, ale gdy teraz nad tym rozmyślam, równie dobrze może się okazać, że z jej strony nie było to nic strasznego. Możliwe, że coś związanego z rozstaniem z ojcem Miriam. Ale mimo wszystko, Miriam niesprawiedliwie ocenia mamę. Ona się stara i to bardzo. I niech nie przestaje, bo może jeśli wszyscy wokoło się uwezmą, Miriam jednak się odblokuje i zacznie używać w pełni swojego nieprzeciętnego rozumu, nie trzymając się dłużej tak kurczowo pozy buntowniczki.
    Trzymam kciuki za to, by wyszła na prostą. Ave Daray i jego cierpliwość, w parze mogące zdziałać w tej kwestii cuda!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Powodzenia na egzaminach. ; ) Miriam jednak potrafi być normalna, potrafi spędzać czas z innymi bez picia. Daray ma rację, mogłaby tak częściej. Po co się męczyć i udawać buntowniczkę? Przecież gdyby była sobą, też mogłaby być lubiana. No dobrze, nie aż tak bardzo, nie byłaby popularna, inni nie chcieliby się jej przypodobać, ale nie musiałaby udawać. Może pod wpływem Daraya kiedyś się zmieni. Hahaha… ona była zazdrosna o Susan? Trochę chyba tak, choć nie przyzna się do tego przed sobą. Tak samo o te jego znajome… po co czekała, skoro nie musiała? :D Ech, szkoda mi się zrobiło Daraya, gdy poprosiła o innego korepetytora. On ją chyba polubił i wydaje mi się, że miał nadzieję, że ona jego mimo wszystko też, a tu takie rozczarowanie go spotkało. Jednak zdecydowanie wolę tego pewnego siebie, ironicznego Daraya. :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Powracam do ciebie po moim nocnym treningu. Jak się pracuje nocami, to później trudno się przestawić i wymagać od siebie aktywności w dzień, więc ćwiczę nocami.
    Co do opowiadania to ich zakład to jakaś dziecinada, ale ja mogę tego nie rozumieć, bo jestem od nich sporo starsza, a mentalnie, to chyba odległość ziemi od słońca. Nie uważam się za szczególnie bystrą i inteligentną, ale młodzież przedstawiona w twoim opowiadaniu to totalne bezmózgowia, które chyba nie mają większych problemów jak "z kim się napić" czy "komu się narzucać".
    Zdziwiło mnie tez, że sama dyrektorka uważa, że to uczeń ucznia ma stawiać do pionu, zamiast wymagać tego od rodziców.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poniekąd muszę się zgodzić, bo choć przedstawienie zachowania młodzieży w taki a nie inny sposób mi nie przeszkadza, to jednak brakuje mi w tym opowiadaniu odrobiny powagi i realnych, prawdziwych problemów, których można naprawdę tym nastolatkom współczuć. Na chwilę obecną odbieram twoje opowiadanie właśnie jako taką groteskową satyrę, gdzie postacie poddałaś kreacji kreatur, a cały ich świat spłaszczyłaś czyniąc z ich problemów groteskę, choć nie do końca, bo groteska to opisywanie poważnych problemów, chwytanie się poważnych tematów i przedstawianie je w zabawny, komiczny sposób, u ciebie jest odwrotnie - błahe problemy, które ciężko nazwać problemami sięgają tutaj kosmicznych rozmiarów. Myślę, że jest to zamierzony efekt i gdzieś na końcu dostrzegę powód obrania takiej drogi, bo nie chciałbym się mylić, nie chciałbym byś ty uważała każdego nastolatka za beztroskiego, który nie ma innego problemu jak właśnie otoczka popularności, i inne tego typu. Zwłaszcza, że bohaterowie chodzą do publicznej, a nie do prywatnej szkoły.
      Na dzień dzisiejszy się żegnam. Reszta jutro, tak jakoś nad ranem gdy tylko otworzę oczy.
      Przy okazji, gdybyś miała ochotę, to zapraszam na coś stworzonego specjalnie z myślą o paniach, czyli na "Nie jesteś sama" i pierwszą historię "Paulina":
      nie-jestes-sama.blogspot.com

      Usuń
    2. Nie wiem, kiedy zdążę odpowiedzieć na poprzednie komentarze, więc pojawiam się na szybko tutaj, żeby napisać chociaż kilka zdań. Nie, w "Buncie" nie będzie żadnych większych problemów, można powiedzieć, że akcja trochę się rozwinie, ale żeby jakoś nagle miało zacząć się dużo dziać, to nie powiem. Pisałam to opowiadanie z zamiarem stworzenia czegoś "lżejszego" po KNJ i trochę za bardzo w tej "lekkiej formie" popłynęłam, przez co wyszło coś mocno przejaskrawionego i spłaszczonego na zwór głupawych amerykańskich książek dla nastolatek. Wolę uprzedzić, żeby nie było rozczarowania po przeczytaniu kolejnych 10 rozdziałów ;p Z perspektywy kilku lat widzę, że KNJ też nie był opowiadaniem o "poważnych problemach" tylko o problemach wyolbrzymionych, ale to już inna kwestia. No cóż, na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć tylko, że "Bunt" pisałam będąc jeszcze w gimnazjum i mam nadzieję, że przy "Teorainn" widać już różnicę w stylu pisania i w ogóle w konstruowaniu fabuły.

      Bardzo podoba mi się, że ktoś zagląda jeszcze do moich starych opowiadań i nie szczędzi im krytyki, bo dzięki temu mogę uczyć się na własnych błędach. Tym bardziej, że wiele niedociągnięć widzę, ale na drugie tyle nie zwróciłabym uwagi, gdyby nie komentarze ;))



      Usuń