sobota, 29 marca 2014

# Bunt: Rozdział 11. Smak dzieciństwa


               
           
Ze snu wyrywa mnie nie odgłos budzika, czy poranne słońce przebijające się przez zasłony, ale matka, która potrząsa moim ramieniem. Spoglądam na nią ze złością i zakrywam twarz poduszką, a kiedy uświadamiam sobie, że jest weekend i mogę spać do woli, nawet nie próbuję pohamować kilku przekleństw.
            – Nie wyrażaj się tak – karci mnie kobieta, ale ignoruję jej prośbę i usiłuję dalej spać. – Rusz się, masz gościa.
            Zastanawiam się, kto jest na tyle bezczelny, aby budzić mnie w weekend. Zazwyczaj odsypiam wtedy piątkową imprezę albo jeszcze nie ma mnie w domu, bo byłam zbyt pijana, by wrócić o własnych siłach. Nie rozumiem, czemu ktoś miałby mnie niepokoić nad ranem. Bo rzeczywiście, jest rano, nie po dwunastej jak zazwyczaj, kiedy się budzę. Teraz zegar wskazuje godzinę piętnaście po dziewiątej.
            – Nie obchodzi mnie żaden gość – burczę pod nosem, a głos dodatkowo tłumi poduszka, którą nadal kurczowo przyciskam do głowy. Matka próbuje ją wyrwać, ale mój uścisk jest zaskakująco mocny jak na osobę, która marzy jedynie o spokojnym śnie.
            – W takim razie wpuszczę go, żeby poczekał albo powiem, żeby przyszedł później, kiedy już się wyśpisz.
            – Nie masz go tu wpuszczać, do cholery. Masz mu powiedzieć, żeby spieprzał – odpowiadam. Przeciągająca się rozmowa coraz bardziej mnie irytuje.
            – Miriam! Opanuj się – po raz kolejny karci mnie matka. Jest chyba ostatnią osobą, która powinna zwracać mi uwagę, o czym nie zapominam wspomnieć, kiedy słyszę kolejną denerwującą uwagę. Kobieta nic nie odpowiada. Opuszcza pokój, za pewne śpiesząc się do pracy.
            Z zadowoleniem zdejmuję poduszkę z twarzy i zaczynam wiercić się w łóżku, szukając odpowiedniej pozycji. W końcu stwierdzam, że jest mi wygodnie i mogę powrócić do krainy sennych marzeń. Moje powieki znów ciążą i czuję przyjemne ciepło i spokój. Nie obchodzi mnie, kto postanowił wpaść w odwiedziny tak wcześnie w weekend. Najważniejsze, że sobie poszedł, że matka znalazła jakieś wiarygodne wytłumaczenie, dlaczego nie chcę nikogo widzieć. Na pewno uśmiechnęła się uprzejmie, zamiast przekazać nagłemu gościowi to, co chciałam mu powiedzieć – żeby po prostu zostawił mnie w spokoju.
            Kroki na schodach nie pozwalają mi ponownie zasnąć. Jestem zła na matkę, że nie zamknęła drzwi na klamkę, a teraz krząta się po domu, zamiast wreszcie wyjść. W pewnym momencie do moich uszu dociera również skrzypienie framugi i wiem, że kobieta weszła do pokoju. Nie rozumiem, czego mogłaby tu szukać i mam ochotę czymś w nią rzucić. Matka jak gdyby nigdy nic siada na jednej z puf i zamiera w bezruchu.
            – Jezu, o co ci chodzi? – mruczę, nawet się nie odwracając. – Daj mi spokój i jeśli mój gość sobie nie poszedł, to naprawdę powiedz mu, żeby spieprzał.
            – Może sama mu to powiedz? – słyszę nieco drwiący ton i słowa wypowiedziane z brytyjskim akcentem.
            No tak, mogłam się tego spodziewać. Kto inny wpadłby z wizytą o tak wczesnej porze, kompletnie ignorując niepisaną zasadę, że w sobotni poranek należy schodzić mi z drogi? Tylko pewien denerwujący brunet byłby na tyle bezczelny, by o godzinie dziewiątej piętnaście stanąć w progu mojego domu, jakbyśmy byli dobrymi znajomymi.
            Powinnam już dawno przyzwyczaić się do dziwnego zachowania Daraya. Pierwszy raz spotkaliśmy się we wrześniu, a teraz jest już grudzień. W tym czasie zbyt dobrze zdążyłam poznać naturę tego chłopaka. Towarzyszył mi częściej, niżbym chciała. Spotykaliśmy się po lekcjach na korepetycjach, czasami także w weekendy, kiedy postanowiłam uciec z kolejnych zajęć. Oprócz tego Daray zaczął mnie odwiedzać bez szczególnego powodu, już nie pod pretekstem nauki. Właściwie robił to chyba tylko po to, żeby jak najbardziej mnie zdenerwować. Nie wiem, czy to jest dla niego rozrywka, czy po prostu nie ma nic lepszego do roboty. Zazwyczaj nie próbował wymyślać nawet żadnych wymówek. Po prostu co jakiś czas słyszałam dzwonek do drzwi, po których otwarciu napotykałam spojrzenie mlecznoniebieskich tęczówek. Chłopak rozsiadał się na kanapie w salonie albo u mnie w pokoju i spędzał tak kilka godzin, co chwilę mnie denerwując albo sprawiając, że czułam się od niego słabsza, czasem nawet uległa, jakby wreszcie znalazł się ktoś, kto zyskał nade mną przewagę.
            Przyjście do mnie w sobotni poranek nie było niczym szczególnym, biorąc pod uwagę to, że już kilka razy natknęłam się na Daraya wieczorem, a właściwie w nocy, gdy nie zjawiałam się na naszych popołudniowych korepetycjach. Zawsze czekał z tym kpiącym uśmiechem. Z czasem zaczęłam nawet posłusznie wracać ze szkoły, żeby popracować w uzgodnionym czasie i mieć spokój do końca dnia. Czekałam na Daraya cierpliwie przed budynkiem, kiedy wychodziłam pierwsza, choć może trudno to nazwać cierpliwością, bo zazwyczaj nerwowo tupałam nogą albo bębniłam palcami o ścianę. W pewnym sensie stałam się jednak posłuszna, jakbym była pieskiem, którego ktoś zdołał wytresować. Nie podobało mi się, że stosuję się do jakichkolwiek zasad, ale tak naprawdę nie miałam wyboru. Skoro nie mogłam się pozbyć Daraya ze swojego życia, już chyba lepiej było mieć korepetycje zaraz po szkole niż w środku nocy.
            – Co ty tu robisz? Znowu ci się nudzi? – pytam, nawet nie próbując kryć złości.
            – Można tak powiedzieć. Ale właściwie nie do końca. Po prostu mam świetny pomysł, jak wygrać nasz zakład – odpowiada.
            Odwracam się w jego stronę, niczego nie rozumiejąc. Przecieram zaspane oczy i pewnie wyglądam naprawdę głupio, bo brunet nie jest w stanie ukryć cienia uśmiechu błąkającego się po twarzy. Posyłam mu gniewne spojrzenie, ale oczywiście nie przynosi to żadnych efektów. Kątem oka zauważam też sweter chłopaka przerzucony przed drzwi szafy. Zapomniałam go schować. Przyzwyczaiłam się do tego kawałka materiału i naprawdę polubiłam. Co dziwne, mimo że sweter prałam już wiele razy, jego włókna nadal przechowują zapach Daraya.
            – Jaki zakład? Jezu, Brytyjczyku, dla mnie jest niemal środek nocy, a ty przyszedłeś rozmawiać o zakładzie?
            – Daj spokój, zmarnujesz cały dzień. Wstawaj. Poza tym nie jakiś tam zakład, tylko NASZ zakład. Mam nauczyć cię być sobą, zanim ty mnie zdemoralizujesz, pamiętasz?
            – Jestem sobą, Brytyjczyku – nie kryję oburzenia.
            Nie podoba mi się, że Daray zarzuca mi udawanie kogoś, kim nie jestem. Może ma trochę racji. Nie zawsze piję czy palę, bo tego chcę. Ale przecież gdybym naprawdę nienawidziła takiego życia, zrezygnowałabym z niego. Czy więc prawdą jest, że zachowuję się jak obca osoba, nie prawdziwa Miriam, którą jestem gdzieś w środku? Przecież to nieprawda, ja po prostu ukryłam mały kawałek własnej osobowości, tę bezbronną, wrażliwą dziewczynkę, która teraz mieszka w złotej klatce mojej duszy.
            – Tylko tak ci się wydaje. W każdym razie wstań wreszcie, bo mam zamiar wygrać.
            – Jesteś nienormalny. Naprawdę nienormalny – mruczę pod nosem, ale mimo wszystko podnoszę się z łóżka i powoli ruszam do łazienki.
            Jak zwykle jestem nieodpowiednio ubrana. Moja koszula nocna ledwie zasłania koronkowe majtki, których skrawek nieco wystaje. Czuję się naprawdę naga. Najwyraźniej tylko ja mam z tym jakiś problem, bo Daray patrzy na mnie z zadziwiającym spokojem. Nawet lekko się uśmiecha, zadowolony z takiego widoku. Rzucam w niego poduszką, a on łapie ją ze śmiechem. Odpowiadam karcącym spojrzeniem, ale mimo wszystko lekko unoszę kąciki ust.
            – Idę sobie zrobić herbatę, a ty w tym czasie się ogarnij – oznajmia chłopak i podnosi się z pufy, odrzucając jeszcze poduszkę na łóżko.
            – Jasne – wzruszam ramionami. Zdążyłam się już przyzwyczaić, że Daray czuje się w moim domu jak u siebie. Na początku mnie to irytowało, ale tak właściwie nie mogłam nic zrobić, więc pozostało mi jedynie zaakceptować to bezczelne zachowanie.
            Mam zamiar udać się prosto do łazienki i wziąć zimny prysznic, który nieco mnie rozbudzi, ale udaremnia to dzwonek telefonu. Odbieram połączenie, zdziwiona, że kolejna osoba zapomniała, że w sobotnie poranki zawsze śpię. Może to jakiś wyjątkowy dzień, kiedy wszyscy ignorują zasady, a może wiele osób dzwoni nad ranem, tylko nigdy nie zdawałam sobie z tego sprawy.
            – Cześć, Miriam – w słuchawce słyszę tatę. Na dźwięk jego głosu od razu się rozpromieniam.
            – Jak dobrze, że dzwonisz. Tak dawno nie rozmawialiśmy! – wykrzykuję i wygodnie siadam na pufie. Podciągam nogi pod brodę, zapominając o prysznicu i Darayu, który nadal krząta się w kuchni.
            – Szczerze mówiąc, jestem zdziwiony, że odebrałaś. Byłem pewny, że jak zwykle śpisz. Akurat mam przerwę w pracy, więc stwierdziłem, że nie zaszkodzi spróbować.
            – No to masz wielkie szczęście, bo przed chwilą zostałam brutalnie zbudzona.
            – Tak? Czemu?
            – Mój ulubiony korepetytor postanowił wpaść z wizytą – mruczę, nie kryjąc rozdrażnienia. W odpowiedzi słyszę głośny i serdeczny śmiech taty. Na ten dźwięk w sercu robi mi się jakoś cieplej.
            – Coraz bardziej lubię tego chłopaka. Z twoich opowieści wynika, że to pierwsza osoba, która potrafi do czegokolwiek cię zmusić. Dobrze, że się zaprzyjaźniliście.
            – Nie przyjaźnimy się, tato. Jedynie jakoś się tolerujemy – protestuję gwałtownie. Myśl, że mogłabym się przyjaźnić z brunetem, jest absurdalna.
            – Jak uważasz… – odpowiada z lekkim zawahaniem.
            Nie jestem zadowolona, że tata uważa, iż się zmieniam. A co jeśli nie tylko on tak sądzi? Co jeśli w oczach innych również zaczynam przechodzić metamorfozę? W takim razie pozostawałam ślepa na rzeczywistość, podczas gdy Daray powoli przybliżał się do wygrania zakładu. Mogę tylko modlić się w duchu, żeby to tata okazał się być w błędzie.
            Już po chwili zapominam o wszystkich zmartwieniach, o bezsensownym zakładzie, szkolnej reputacji, imprezach i Darayu. Zamiast tego całkowicie pochłania mnie rozmowa z tatą. Opowiadam o swoim życiu, nie kryjąc nienawiści do matki i tego, że nasze stosunki ani trochę się nie ociepliły. Potem tata wspomina o Melissie, jej pracy i swojej nowej wystawie w galerii. Mówi też, że musi koniecznie opowiedzieć o ostatniej podróży, z której wrócił zaledwie dzień wcześniej. Spędził dwa tygodnie w Afryce, poznając tamtejszą kulturę i ludzi, a przede wszystkim robiąc cudowne fotografie, które obiecuje mi przesłać jak najszybciej.
            Potakuję, myśląc ze smutkiem, że daleko nam do spotkania. Przecież tata ma teraz wystawę, pewnie będzie zapracowany, pochłonięty własnym życiem i chociaż bardzo chciałby mnie spotkać, dużo czasu minie, nim to naprawdę nastąpi. Doznaję jednak miłego zaskoczenia, gdy tata oznajmia cudowną nowinę.
            – Zaplanowałem już wszystko i kiedy tylko zakończy się wystawa, przyjadę do ciebie. 
            – Naprawdę? Z Los Angeles?
            – Oczywiście, że tak. Spędzimy razem trochę czasu, zabiorę cię, gdzie tylko będziesz chciała i nadrobimy wszystkie stracone dni.
            – Tato, tak się cieszę! – zaczynam krzyczeć z entuzjazmem. To pierwsza chwila od wielu miesięcy, kiedy jestem niezaprzeczalnie i całkowicie szczęśliwa. Już dawno nie uśmiechałam się tak szeroko i nie klaskałam w dłonie niczym mała dziewczynka. Gdyby teraz zobaczyli mnie znajomi, nie uwierzyliby własnym oczom. Zdecydowanie nie przypominam zbuntowanej dziewczyny, której nic nie obchodzi.
            – Ja też bardzo się cieszę. Zadzwonię później, bo twój kolega pewnie już na ciebie czeka. Kocham cię, Miriam.
            – Ja też cię kocham, tato – odpowiadam, pragnąc w tych słowach zawrzeć wszystkie pozytywne uczucia, całą miłość, szacunek i ciepło, jakie przechowuję w sercu specjalnie dla ojca.
            Jeszcze przez chwilę trzymam telefon kurczowo przyciśnięty do ucha, choć tata zdążył się rozłączyć. Mimo wszystko pragnę, by rozmowa nadal trwała, jestem zła, że tak szybko musiała dobiec końca.
            – Wow, zupełnie jakbym widział inną osobę – z zamyślenia nieoczekiwanie wyrywa mnie głos Daraya.
            Chłopak stoi w progu pokoju, uważnie mi się przyglądając. Jego oczy lśnią zainteresowaniem i zdają się przeszywać mnie na wskroś. Jak zawsze mają tę niezwykłą barwę, dzięki której z daleka odnoszę wrażenie, że chłopak ma jedynie białka, żadnej tęczówki. Czuję się zaniepokojona i osaczona, kiedy dociera do mnie, że brunet słyszał rozmowę z tatą, a przynajmniej jej część. Nie wiem, jak długo stał w progu, ale to bez znaczenia. I tak bezczelnie i wścibsko próbował wtargnąć do najbardziej osobistej sfery mojego życia.
            – Zamknij się – odpowiadam niezbyt miło, czując, jak całe ciepło ulatuje z mojego serca.
            – Naprawdę go kochasz. Czemu mamy nie traktujesz tak samo?
            – Nie twoja sprawa, ile razy mam ci to powtarzać? – odpowiadam gniewnie. – I nawet nie próbuj nikomu opowiadać o tym, co widziałeś, bo i tak nikt nie uwierzy. Zresztą ja wszystkiemu zaprzeczę, a potem zadbam, żebyś umierał powoli i to bardzo cierpiąc.
            Chłopak uśmiecha się lekko, najwyraźniej rozbawiony moją złością i słowami, które wypowiadam z całkowitą powagą. Chyba zdaje sobie sprawę, że nie mogłabym mu w żaden sposób zaszkodzić. I tak już jestem dla niego bardzo niemiła. Co więc mogłoby się zmienić? Mimo wszystko nie odrywam od niego stanowczego spojrzenia i pragnę, by uwierzył w moje słowa. Potrzebuję gwarancji, że nikt nie dowie się o całym zajściu.
            Po chwili kpina znika z oczu chłopaka, a jego spojrzenie łagodnieje.
            – Idź wreszcie do łazienki. Poczekam – mówi spokojnie. Bez słowa opuszczam pokój.
            Rozmowa z tatą sprawiła, że mam więcej sił, by walczyć o wygranie zakładu. Zresztą i tak brunet nigdy nie miał żadnych szans, by mnie zmienić. Chcę mu to pokazać, żeby nie pozostawić żadnych złudzeń. Musi wreszcie zaakceptować moją niereformowalność. Ubieram więc jedną z naprawdę krótkich spódnic i koronkową bluzkę. Do tego zakładam buty na bardzo wysokich obcasach i jak zwykle mocno maluję oczy. W takim stroju często widuje się mnie w szkole. Czasem dlatego, że chcę zdenerwować matkę i nauczycieli, pokazać, że nikt nie ma nade mną władzy, a czasem, żeby kogoś sprowokować lub po prostu dlatego, że akurat mam taki kaprys.
            Otwieram drzwi łazienki z niewiarygodną pewnością siebie. Daray podnosi wzrok znad jakiejś starej gazety, którą najwidoczniej znalazł w salonie albo w kuchni. Przez chwilę nic nie mówi.
            – Miriam, wyglądasz… – nie kończy zdania. Bynajmniej nie jest to komplement, wiem o tym doskonale.
            – Jak dziwka – podpowiadam. Nie jestem ani trochę skrępowana, nie tak, jak tego samego ranka, gdy onieśmielała mnie długość koszuli nocnej.
            – I tak spokojnie do tego podchodzisz? – pyta chłopak, nie kryjąc zdziwienia.
            Wzruszam ramionami. Gdybym chciała wyglądać na grzeczną, założyłabym spodnie i jakąś zwiewną koszulkę. Nie taki jednak jest mój zamiar, pragnę przecież całkowicie zaszokować chłopaka, udowadniając, że nawet on nie zdoła mnie zmienić. Chcę, aby wreszcie zrozumiał, że choć nie potrafię się go pozbyć, nie będę uległa w jakichkolwiek kwestiach.
            – Nieważne – wzdycha z rezygnacją, a ja napawam się małym zwycięstwem. – Po prostu chodźmy.
            – Gdzie? – pytam i wzdrygam się, słysząc we własnym głosie zaciekawienie.
            – Zobaczysz – odpowiada tajemniczo i lekko się uśmiecha.
            Nie podoba mi się to, że nic nie wiem i że muszę w pewien sposób zaufać chłopakowi, który przez większość czasu jedynie mnie irytuje. Mimo wszystko pozwalam, aby wyprowadził mnie z domu i podążam za nim, gdy powoli wytycza drogę prowadzącą do niewiadomego celu. Kiedy tak spacerujemy, kilku mężczyzn gwiżdże na mnie i rzuca jakieś prymitywne uwagi. Zaszczycam ich jedynie krótkimi spojrzeniami, które nie wyrażają absolutnie żadnych emocji. Jedynie chłodna, pogardliwa obojętność.
            – Naprawdę to lubisz? – dziwi się Daray.
            – A czemu nie? Wszyscy mężczyźni są tacy sami – wzruszam ramionami. Próbuję nie myśleć o tym, że jest mi bardzo zimno w cienkich rajstopach i płaszczu, który chociaż ciepły, sięga jedynie do połowy uda. Ręce mam już całkowicie zesztywniałe, ale to przecież bez znaczenia. Ważne, że Daray nie ma nade mną władzy.
            – Podoba ci się, że traktują cię jak przedmiot? Że jedyne, co ich interesuje, to twoje ciało, jakbyś była zwierzęciem na wystawie albo dziewczyną na okładce pornograficznego pisemka?
            Nie odpowiadam. Daray ma rację. Nikt nie lubi czuć się jak przedmiot. Co z tego, że ktoś mnie pożąda, jeśli pożądanie to dotyczy jedynie mojego ciała, a nie tego, kim jestem? Starsi ode mnie mężczyźni pożerają mnie wzrokiem i gwiżdżą za mną na ulicy, a ja pozwalam im na to, prowokując swoim strojem.
            Nie wiem, czy Daray po raz kolejny wie, co kryje się w mojej głowie. Już kilka razy zdołał udowodnić, że odgaduje moje myśli i to wtedy, kiedy znaliśmy się zaledwie kilka dni. Teraz pewnie jeszcze staranniej nauczył się interpretować moje zachowania, moje spojrzenia, w których zawsze kryje się prawda. Mogłam przybierać obojętny wyraz twarzy, ale z oczu nigdy nie zdołałam wyzbyć się uczuć.
            Kilka minut później żałuję, że postanowiłam prowokować chłopaka i że nie pomyślałam nawet o zabraniu rękawiczek. Teraz marzę, żeby ktoś chwycił mnie za rękę, ogrzał skostniałe palce, nawet jeśli miałby to być pewien irytujący brunet. Chłopak jest jednak nieświadomy, jak bardzo marznę, a ja nie zamierzam sama proponować, by chwycił mnie za rękę. Jeszcze tego by brakowało. Mam przecież swoją dumę.
            Kiedy docieramy na miejsce, wydaje mi się, że to nie koniec naszej drogi. Po prostu Daray na chwilę przystanął i zaraz znów ruszymy przed siebie. Jednak z każdą kolejną sekundą wielki, oświetlony kolorowymi lampami napis wydaje się coraz bardziej realny.
            – Chyba sobie żartujesz. Zbudziłeś mnie tak wcześnie, żebyśmy poszli do wesołego miasteczka? – Jestem bardzo zła i zziębnięta. Na pewno nie mam teraz ochoty na dziecinne zabawy.
            – A czemu aż tak cię to dziwi?
            – Bo jest środek grudnia, do cholery. Bo musiałam przejść kawał drogi tylko po to, żeby przejechać się jakąś głupią kolejką czy samochodzikiem. Czy ja wyglądam, jakbym miała siedem lat?
            – Nie, a już na pewno nie w takim stroju – odpowiada chłopak z bezczelnym uśmiechem, a ja mam ochotę go uderzyć. Naprawdę, brunet wyzwala we mnie niepokojąco dużo agresji.        
– W takim razie słucham. Czemu postanowiłeś mnie tu przyprowadzić? Co to ma wspólnego z zakładem? To, że odmrożę sobie dzisiaj tyłek, pozwoli ci wygrać?
            Daray uśmiecha się lekko, jak zwykle rozbawiony moją złością. Nic nie mówi, jedynie ciągnie mnie za rękę, bym minęła bramę wejściową do wesołego miasteczka. W pierwszym odruchu mam ochotę od razu wyrwać dłoń z jego uścisku, bo dotyk jak zawsze bardzo mnie krępuje. W końcu daję za wygraną, bo i tak nic nie osiągnę. Skoro przeszłam taki kawał drogi, marznąć niemiłosiernie, to mogę chociaż zobaczyć, co Daray ma do zaoferowania. Chłopak podchodzi do kasy i kupuje dwa bilety na samochodziki. Przyglądam się ze spokojem, jak za mnie płaci. Skoro mnie tu zaprosił, a właściwie zaciągnął siłą, nie mam nic przeciwko, aby to on ponosił koszty tej wyprawy. Zresztą, sądząc po markowych ubraniach, które stale nosi, raczej nie narzeka na brak pieniędzy.
            Z miną męczennicy podchodzę do bramki odgradzającej samochodziki od reszty wesołego miasteczka. Mam ochotę wybrać czarny pojazd, bo idealnie pasuje do mojego humoru, ale niestety wszystkie te dziecinne zabawki są w jaskrawych odcieniach żółci, zieleni i jeszcze kilku innych barw. Podchodzę więc do różowego, który kompletnie nie współgra z moją osobą. Pewnie na jego tle wyglądam po prostu niedorzecznie. Ale przecież o to chodzi – by pokazać Darayowi, jak bardzo nie pasuję do tego miejsca.
            Chłopak z zadowoleniem rozsiada się w zielonym pojeździe, kompletnie ignorując moje pełne niezadowolenia miny. Rozglądam się ze znudzeniem po całym wesołym miasteczku i zauważam mnóstwo dzieci ciągnących rodziców za ręce. Siedemnastolatka kompletnie tu nie pasuje, a przynajmniej tak mi się wydaje, póki nie dostrzegam mnóstwa osób w podobnym wieku. Czy to nie żałosne, że spędzają czas w takim miejscu?
            – No już nie bądź taka nadąsana. Pięknie ci w różu – Daray szczerzy do mnie zęby, a ja tylko prycham z oburzeniem. – Tylko ubranie trochę nie pasuje. I ten twój ukochany makijaż pandy. Chciałbym cię kiedyś zobaczyć bez tych grubych kresek na powiekach.
            – No to niestety się nie doczekasz – odpowiadam krótko.
            – Nie pomyślałaś nigdy, że podobałabyś się wielu osobom, gdybyś tylko inaczej się malowała? Bo styl masz w porządku, nie licząc pojedynczych przypadków, jak dzisiaj na przykład.
            Spoglądam we wszystkie możliwe kierunki, tylko nie na chłopaka. Zastanawiam się, czy po raz kolejny chciał mi dokuczyć, czy może to miał być komplement. Czyżby sugerował, że jestem ładna…? No dobrze, gdy spoglądam w lustro każdego ranka, nieskromnie stwierdzam, że nie należę do najbrzydszych. Mogłabym z powodzeniem przyciągać uwagę wielu mężczyzn, choć nie umywam się do pięknych aktorek czy modelek. Jeśli jednak chodzi o miejskie standardy, mogę być wdzięczna naturze. Problem w tym, że nie potrzebuje niczyjej uwagi. Lepiej mi bez podrywających mnie chłopców. Przecież i tak nie mam ochoty z nimi rozmawiać, co najwyżej wyskoczyć na piwo albo okazać pogardę, gdyby nie przypadli mi do gustu.
            Przez chwilę wpatruję się w metalową barierkę, w której dostrzegam swoje rozmazane odbicie. Lekko kręcone włosy w odcieniu blond swobodnie opadające na ramiona, owalna twarz, prosty nos po tacie, raczej zwyczajne usta i oczy w najbardziej pospolitym odcieniu szarości. Bardzo przypominam matkę. Tak bardzo, że czasem nienawidzę patrzeć w lustro. Nigdy nie mogłabym jednak uznać swojej rodzicielki za brzydką, zdecydowanie nie. Ze swojej figury też mogę być zadowolona. Jestem szczupła, chociaż zawdzięczam to jedynie wzrostowi. Nigdy nie uprawiałam żadnego sportu, dlatego nogi, choć chude, i brzuch, chociaż płaski, nie są praktycznie w ogóle umięśnione.
            Dopiero po chwili dociera do mnie absurdalność tych rozmyślań. A od kiedy to przejmuję się tym, czy jestem ładna? Tak naprawdę liczy się jedynie mój wyrazisty charakter. Pragnę, żeby wreszcie rozległ się charakterystyczny gwizd obwieszczający początek zabawy na samochodzikach. Wtedy Daray nie będzie miał już czasu na gadanie. Wzdycham z ulgą, gdy wszystko w końcu się zaczyna. Zamiast uderzać w sąsiednie samochodziki, jeżdżę spokojnie przy krańcach toru, pokazując chłopakowi, jak bardzo bezsensowna i dziecinna jest ta zabawa.
            – Daj spokój, Miriam – mówi, podjeżdżając. – Nie udawaj, że nie masz ochoty się wyżyć. To świetna okazja. Proszę, możesz wreszcie uderzać w ludzi dookoła i to bez żadnych skrupułów. Możesz odpłacić mi się za wszystkie irytujące momenty i może nawet się uśmiechnąć.
            – Nie, dziękuję – odpowiadam beznamiętnym tonem, nadal patrząc przed siebie.
            Chłopak nie mówi już nic więcej, za to rozpędza się i jedzie wprost na mnie. Siła zderzenia sprawia, że samochodzik odskakuje i przemierza sporą odległość, nim w końcu się zatrzymuje. Ja w tym czasie z oszołomieniem ściskam prymitywną kierownicę. Kiedy posyłam Darayowi spojrzenie pełne złości, on jedynie szczerzy do mnie zęby, a w jego oczach błąkają się kpiące iskierki.
            – No dalej, nie bądź ciągle poważna. Nikt z twoich znajomych na ciebie nie patrzy. Możesz przez chwilę być dzieckiem.
            Na początku nie reaguję, dopiero gdy chłopak odwraca się z rezygnacją, rozpędzam się najbardziej, jak tylko mogę. Siła zderzenia jest oszałamiająca i sprawia, że zarówno mój, jak i jego samochodzik, znacznie się od siebie oddalają. Daray spogląda na mnie z uśmiechem satysfakcji, a ja nie mam już żadnych oporów, by po raz kolejny w niego wjechać. Podskakuję na siedzeniu raz za razem, gdy rozpędzam się i znów uderzam bez uprzedzenia.
            Czasami obijam się o samochodziki innych ludzi, a wtedy podskakuję bezwładnie, uderzając we wszystkie sąsiednie pojazdy, jakbym była gumową piłeczką. Daray śmieje się na ten widok, ale wtedy zazwyczaj udaje mi się odzyskać kontrolę i oboje nabieramy rozpędu, by już po chwili po raz kolejny się zderzyć. Nie mogę uwierzyć, że wszystkie negatywne emocje powoli się ulatniają. Już nie czuję tak wielkiej złości i irytacji, co na początku. Zapominam nawet, jak bardzo mi zimno i jedynie cieszę się chwilą dziecinnej zabawy. Pozwalam, by uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Zaczynam nawet piszczeć, gdy po raz kolejny mocno się z kimś zderzam.
            Wszystko kończy się zbyt szybko, a ja czuję niedosyt. Nie mogę uwierzyć, że wyprawa do wesołego miasteczka z początku wydawała się okropnym pomysłem. Co z tego, że zachowuję się jak małe dziecko, jeśli jest tak cudownie i tak beztrosko? Nie podoba mi się myśl, że to już koniec, ale na szczęście Daray ciągnie mnie dalej, ku innym rozrywkom. Biegamy między kolejnymi srebrnymi ścianami w domu luster i kpimy z niedopracowanych dekoracji tunelu strachu. Potem jedziemy kolejką górską, a kiedy nadchodzi nasza kolej na wirowanie w jakiejś wielkiej huśtawce, w której czasami jesteśmy do góry nogami, nie próbuję nawet powstrzymać pisków. Po części naprawdę się boję, ale jest to jedynie przyjemna adrenalina.
            – Nigdy nie pomyślałbym, że możesz tak głośno krzyczeć – śmieje się chłopak, gdy stoimy na ścieżce, a ja opieram się o jego ramię, bo nadal kręci mi się w głowie.
            – Jeśli komuś o tym powiesz, zabiję cię – ostrzegam.
            – No co ty, nie odważyłbym się zadzierać z królową buntu – śmieje się i unosi ręce w obronnym geście. – A teraz chodź, czas na wielki finał.
            Nie mam pojęcia, dokąd zmierzamy, ale już po chwili chłopak wciska mi do ręki ogromną watę cukrową w kolorze pastelowego różu. Teraz brakuje mi już tylko falbaniastej sukienki i bucików na małym, kwadratowym obcasie, żebym naprawdę stała się małą dziewczynką. Śmieję się, gdy biorę pierwszy kęs słodkiego przysmaku. Daray również się uśmiecha i wskazuje ręką karuzelę. Jest ogromna, pełno dzieci dosiadło właśnie pięknych rumaków i z podekscytowaniem czeka na rozpoczęcie zabawy. No właśnie, tym razem naprawdę są to same dzieci, pewnie żadne z nich nie ma więcej niż osiem lat.
            – Chyba sobie żartujesz. Na pewno tam nie pójdę – protestuję.
            – Czemu nie? ie chcesz poczuć się jak dziecko? A kto cię tu zobaczy? Poza tym podobno nie obchodzi cię, co myślą inni…
            Ta prowokacja działa na mnie jak płachta na byka i bez zastanowienia ruszam w stronę karuzeli. Rozglądam się, szukając jakiegoś wolnego rumaka, ale w tym momencie przede mną pojawia się Daray i lekko chwyta moją dłoń. Uśmiecha się do małej dziewczynki z dwoma warkoczykami przewiązanymi błyszczącą wstążką.
            – Przepraszam panią bardzo – zwraca się do niej, a ta wydaje się być zachwycona. Pewnie nie tylko dlatego, że zaczepił ją starszy, przystojny chłopak, ale również z tego względu, że traktuje ją, jak dorosłą. – Czy mogłaby pani usiąść na jednym z tych pięknych rumaków? Na przykład na tym z różową grzywą? Przyprowadziłem ze sobą prawdziwą księżniczkę i myślę, że powinna jechać w karecie.
            Czuję się nieco zażenowana, że właśnie zostałam nazwana księżniczką i że Daray prosi jakąś dziewczynkę, żeby ustąpiła mi miejsca w pomalowanej błyszczącą farbą karecie. Dziecko zmienia jednak miejsce z szerokim uśmiech, entuzjastycznie kiwając głową. Dosiada rumaka z różową grzywą, który jest zaprzęgnięty do mojego pojazdu.
            – Świetnie, będziesz jej stangretem – mówi Daray do dziewczynki, a ja zastanawiam się, czy ta zdołała go zrozumieć.  A tak w ogóle skąd on zna takie słowa?
            – A co z tobą? Nie chcesz być stangretem? – pytam zdziwiona. – No tak, pewnie wolisz wepchnąć się do mojej pięknej karocy.
            – Nie, kochanie, dzisiaj tylko odprowadzam cię do powozu. Popatrzę na wszystko stamtąd – wskazuje na barierkę, gdzie znajdują się wszyscy rodzice machający do swoich pociech.
            Jestem zdziwiona, że chłopak nie chce do mnie dołączyć, ale nic nie mówię, żeby nie pomyślał przypadkiem, iż bardzo zależało mi na jego towarzystwie. Spoglądam na swojego woźnicę w dwóch warkoczach i posyłam dziewczynce przyjazny uśmiech. Nie przywykłam do bycia miłym dla kogokolwiek prócz taty, dlatego czuję się wręcz nienaturalnie, gdy unoszę kąciki ust.          
            Po chwili karuzela rusza. Słyszę podekscytowane piski dzieci i widzę, jak machają do rodziców. Przez chwilę siedzę sztywno w karocy, która jest tak duża, że spokojnie się w niej mieszczę. W końcu i ja ulegam klimatowi wesołego miasteczka, zabawie i ogólnej radości. Nie mogę powstrzymać szerokiego uśmiechu, poczucia beztroski i przy kolejnym okrążeniu wychylam się z karocy. Macham radośnie, jak małe dziecko do Daraya, mojego strażnika, czy kogo on tam właściwie udaje, kiedy ja jestem księżniczką. Niektórzy dorośli patrzą na mnie ze zdziwieniem, ale kompletnie mnie to nie obchodzi. Dziewczynka, która dosiada różowego rumaka, jest bardzo przejęta swoją rolą i tym, że wiezie prawdziwą księżniczkę, a to sprawia, że jeszcze lepiej się bawię.
            W końcu karuzela zwalnia, wykonuje ostatni, leniwy obrót, a dzieci zeskakują z koników albo czekają, aż pomogą im w tym rodzice. Mój stangret tymczasem wytrwale czeka, aż Daray podejdzie. Chłopak kroczy wolno i dostojnie, bardzo wczuwając się w klimat naszej dziecinnej zabawy. Podaje mi dłoń, którą ujmuję, tym razem bez skrępowania, i wysiadam z karocy. Wtedy Daray w ten sam sposób pomaga dziewczynce i uśmiecha się do niej z wdzięcznością.
            – Dziękuję ci, że tak świetnie zaopiekowałaś się księżniczką.
            Dziewczynka szczerzy zęby w szerokim uśmiechu, jest z siebie bardzo dumna i szczęśliwa. Zanim odchodzi, zwraca się jeszcze do bruneta:
            – Nie ma sprawy, królewiczu.
            Chłopak śmieje się, gdy drobna postać coraz bardziej się oddala, a ja tymczasem nic nie mówię. Przede wszystkim dlatego, że według tego dziecka, Daray okazał się moim królewiczem. To tak, jakby uchodził za mojego męża, chłopaka, czy kogoś podobnego. A przecież nie chcę, byśmy byli tak postrzegani, nawet przez małe, niewinne dzieci.
            – I czemu znów się dąsasz? – pyta chłopak. Podnosi dłoń i łaskocze mnie palcem w policzek, żebym musiała się uśmiechnąć. Dopiero wtedy uświadamiam sobie, że nadal ściskam jego rękę, więc prędko wyszarpuję palce. – Nie możesz się gniewać na swojego królewicza.
            – Oj, zamknij się – mruczę ze złością.
            – Takie zachowanie nie przystoi osobie o błękitnej krwi – śmieje się chłopak. – Ale powiedz szczerze, dobrze się bawiłaś.
            Nie jest to pytanie, raczej stwierdzenie, bo najwyraźniej Daray ma pewność, że nie zaprzeczę jego słowom. Zresztą się nie myli, bo czuję się świetnie i nadal tak samo cieszy mnie smak ogromnej waty cukrowej, której nie zdążyłam jeszcze pochłonąć.
            – Tak – przyznaję, kiwając głową. Tym razem nie próbuję udawać, że to wszystko w ogóle mnie nie obchodzi, że nadal pozostaję obojętną na świat dziewczyną. Przecież w moich roześmianych oczach i tak da się dostrzec całą prawdę.
             – No widzisz. I założę się, że wesołe miasteczko okazało się lepsze od co najmniej połowy twoich imprez. Zabrałem cię tu, żeby pokazać, jak dobrze można się bawić. I to bez alkoholu, papierosów i udowadniania, jaka jesteś zdemoralizowana. Widzisz? Wcale nie jesteś taka nieczuła i całkowicie zbuntowana.
            Nagle cały czar pryska. Nie dlatego, że przez chwilę trwałam w bańce mydlanej pełnej złudzeń. Wręcz przeciwnie, Daray ma całkowitą rację. Problem w tym, że z całych sił pragnę, aby się mylił. Nie może ze mną wygrać, nie może mnie zmienić, bo wtedy stanę się słabsza. Nie wolno mi przegrać.
            – Tylko strój nieco nie pasuje do waszej królewskiej mości – mówi, spoglądając bez skrępowania na moje odsłonięte nogi, krótką spódniczkę i obcisłą w okolicach biustu bluzkę.

            – Zamknij się albo księżniczka Miriam zaraz uderzy cię torebką. I na pewno nie będzie delikatna – uprzedzam. W odpowiedzi otrzymuję tylko jego dźwięczny, przyjazny śmiech.

***


Uff już po egzaminie. Mogłam się bardziej przyłożyć i lepiej przygotować, ale i tak nie jest źle bo dostałam piękną 4 za 17/21pt.
Wydaje mi się, że skomentowałam wszystkie rozdziały na Waszych blogach, które ukazały się w ciągu ostatnich dni, ale jeśli o kimś zapomniałam, to możecie się dopominać i szybko to nadrobię.
To chyba jeden z moich ulubionych rozdziałów, bo jest taki beztroski i pełen radości. Miriam pokazuje się w nim z zupełnie innej strony, a wszystko oczywiście dzięki Daray'owi. Chyba każdy, nawet zbuntowana siedemnastolatka, lubi czasem zachowywać się jak kilkuletnie dziecko i cieszyć się z takich mało istotnych rzeczy jak jazda na karuzeli i jedzenie waty cukrowej.


10 komentarzy:

  1. gratulacje:D świetny rozdział szkoda, że mirami nie jest taka zawsze.. czekam na nn :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że udało Ci się zdać egzamin. Teraz nie ma wymówek - nie znikasz więcej na tak długo :P

    Jeśli chodzi o rozdział, również jest to jeden z moich ulubionych, które do tej pory dodałaś. Aczkolwiek "Wśród mącznych obłoków" nie przebije :)

    Kocham rozdziały, w których ukazujesz prawdziwe oblicze Miriam. Gdy piszesz o jej buncie, autentycznie czuję, że się męczy i cierpię razem z nią. Kiedy zaś dziewczyna jest po prostu sobą, jest mi jakoś lżej. Nie ma to jak głupia empatia wobec fikcyjnej postaci.

    Kiedy tylko wspomniałaś o porannej pobudce i gościu - od razu wiedziałam, że to Daray. No bo któż inny odważyłby się budzić królową buntu? Miriam - choć stara się to wyprzeć - lubi odwiedziny Brytyjczyka. Choć chłopak niemiłosiernie ją denerwuje, to w głębi duszy chyba lubi te ich drobne sprzeczki.

    Bardzo podobał mi się fragment o tym, że Daray wie, że Miriam udaje. Chłopak przejrzał ją. Naprawdę dobry z niego psycholog. Główna bohaterka z jednej strony doskonale wie, że udaje kogoś, kim nie jest, choć stara się wmówić samej sobie, że jedynie ukrywa pewną część swojej osobowości. Mam jednak wrażenie, że jeśli jeszcze trochę poprzebywa ze swoim korepetytorem, to dostrzeże całą prawdę.

    Lubię, gdy tatuś dzwoni do Miriam. Dziewczyna jest wtedy taka szczęśliwa, a jej optymizm aż mi się udziela! Nie mogę się doczekać rozdziału, w którym mężczyzna przyjedzie do córki w odwiedziny. Bo - mam nadzieję - opiszesz to :) A tak swoją drogą, to zazdroszczę mu tej podróży po Afryce.

    Podobnie jak Daray'a - mnie również bawią groźby głównej bohaterki. No bo co ona może mu zrobić? Powkurzać się? Baaaardzo groźne ;) Zauważyłam również, że Miriam bardzo łatwo daje się sprowokować - wcześniej tej smarkuli na imprezie, teraz Brytyjczykowi. Powinna bardziej nad sobą panować, bo przecież - jak sama mówi - nie musi nikomu niczego udowadniać.

    Fragment dotyczący przedmiotowego traktowania kobiet wywołał u mnie kilka wspomnień. Miło, gdy jakiś obcy chłopak obejrzy się za Tobą czy skomplementuje, aczkolwiek żadna z nas tak naprawdę nienawidzi sytuacji, gdy facet (zwłaszcza sporo starszy) pożera ją wzrokiem. Niektórzy z nich zaś uważają, że niemiłosiernie zabawne jest rzucenie jakiejś aluzji np. na temat wystającego fragmentu bielizny... Zabrzmi to dziwacznie, ale szczerze podziwiam Miriam za to, że potrafi wyjść z domu ubrana tak prowokacyjnie. Wiem, że to pewna forma jej buntu, aczkolwiek ja - po pewnej sytuacji - przez pewien czas unikałam ubrań ukazujących cokolwiek. A od przyjaciela dowiedziałam się, że celowo prowokuję facetów, bo ich zboczone spojrzenia mi schlebiają. Chłopcy są ograniczeni! Tak, przedmiotowe traktowanie kobiet mnie boli!!! Dobra, chyba się wygadałam :)

    Akcja w wesołym miasteczku była cudowna! Miriam w końcu uwolniła swoje wewnętrzne dziecko. Potrafiła być sobą, cieszyć się z błahostek, nie przejmować się opinią otoczenia. Uwielbiam ją taką! A sytuacja, w której Daray uczynił ją księżniczką była po prostu urocza. Jak niewiele potrzeba, by wywołać na czyjejś twarzy radość - zwłaszcza małego dziecka. Z każdym rozdziałem coraz silniej wierzę w to, że Daray wygra ten zakład :) Miriam nie chce przegrać, by nie ukazać słabości, jednak dociera do niej, że wcale nie jest tak zbuntowana i bezuczuciowa, za jaką chciałaby uchodzić. Mam nadzieję, że - na przekór chłopakowi - nie zacznie znów ukazywać swej buntowniczej strony i w końcu zrozumie, że jej działania nie mają sensu.

    Chciałam napisać zbyt wiele i chyba mój komentarz nie ma ładu i składu, a ponadto pogubiłam połowę myśli. Mam nadzieję, że się połapiesz w tym chaosie powyżej ;)

    Pozdrawiam serdecznie i z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  3. Okej. Zdecydowanie mój ulubiony rozdział i mogłabym go czytać w nieskończoność! Wesołe miasteczka to zawsze cudny pomysł, nawet jeśli jest się starym, łysym facetem C:
    Ten rozdział był wręcz wypełniony po brzegi dobrą zabawą i lekkością.. wielkie wow, bo pomimo tego że trzymasz się charakteru Miriam, ukazujesz nam ją z innej, lepszej, strony :>
    Ta słodka dziewczynka na różowym koniku mnie rozbroiła na kawałki! Dzieci są takie urocze.. zwłaszcza jak nazwała Daraya księciem :3 chociaż popsuła tym wesoły nastrój Mir..
    W tym rozdziale główna bohaterka była taka wesoła że aż mi się cieplej zrobiło :> nawet jeśli budził ją o 9;15 co dla mnie też jest kosmiczną godziną w sobotę..
    Zapalam znicza dla wszystkich tych obleg, którymi bym rzucała, gdybym taką Miriam na ulicy zobaczyła {*} najpewniej w myślach kazałabym jej iść koło autostrady hahah ;-;
    W ogóle miałam takie dziwne wrażenie, jak przyszła jej matka do pokoju z rana.. myślałam że jej ojciec przyjechał O.o przynajmniej z nim później rozmawiała, podczas czego aż mi się mordka cieszyła. Jak ktoś się cieszy bardzo rzadko, to kiedy już to robi ja cieszę się z nim. W sumie dziwne, ale od razu się uśmiecham, nawet jeśli to fikcyjna postać... która swoją drogą w moim umyśle dzięki Twoim opisom jest niezwykle realna :')
    W różowym Miriam do twarzy? :P wciśnijmy ją w różowy kombinezon i zmyjmy makijaż z twarzy ^w^
    W ogóle nie potrzebowałam opisów, by wiedzieć w wyobraźni że Miriam jest piękna. Czułam to tak podświadomie, a ta wzmianka w rozdziale o jej wyglądzie tylko jakoś moją wyobraźnię uramowała. Nadal ją widzę jako piękną dziewczynę, którą mogłaby być gdyby zdjęła szpachlą tapetę z mordki. ^w^
    Aż nabrałam po tym rozdziale ochotę na watę cukrową ;-; i całe wesołe miasteczko! :< to teraz czekam do maja aż do Wrocławia przyjedzie ekipa z karuzelami :C
    Podsumowując rozdział genialny, nie tylko pod względem fabuły, a też warsztaty pisarskiego i opisów! C:
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. O boze jak uroczo!
    Miriam pokazala choc skrawek tej prawdziwej siebie. Ma szczescie, ze ma obok siebie takiego krolewicza... doceni to ;)
    Czekam na nastepne ;)))
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział rzeczywiście był bardzo beztroski i piękny:) Od razu też przypomniały mi się czasy dzieciństwa i smak waty cukrowej. Do dzisiaj pamiętam, jak budka z watą stała obok mojego bloku i z łatwością mogliśmy z siostrą wypatrywać go z balkonu, a potem posmakować tego smaku. Dlatego dziękuję Ci za ten rozdział :*
    Dla Miriam wizyta w Wesołym Miasteczku także stała się beztroska. Bardzo mi się podobała scena z karuzelą i małą dziewczyną z warkoczami. Uśmiech nie schodził mi z ust do końca tego rozdziału^^
    I gratuluje zdania egzaminu! Czwórka to też przyzwoita ocena, więc naprawdę nie jest źle ;)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  6. Fajnie mieć takiego ojca. Który poprawi humor, da motywację, ucieszy.
    A beztroska potrzebna jest każdemu. Mirian, mnie, Tobie. Wszystkim. Aż jej zazdroszczę.

    + Gratuluję, 4 to niezła oena. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Nominuję do LA i zapraszam do mnie:
    http://smoke-whiskey-bar.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Ten rozdział jest niesamowicie pozytywny! Aż się uśmiechałam pod nosem, gdy wyobrażałam sobie te wszystkie samochodziki, karuzele i watę cukrową *.* Ja osobiście kocham wesołe miasteczko, niestety ostatni raz byłam w podobnym miejscu jakieś trzy lata temu. Miejmy nadzieję, że w tym roku uda mi się troszkę powspominać wczesne dzieciństwo :))
    HAHA XDD Choć pobudka dla Miriam nie okazała się niczym przyjemnym, wszystko ostatecznie skończyło się naprawdę dobrze. Dziewczyna zrzuciła maskę wiecznej buntowniczki i ukazała prawdziwą siebie. Cieszę się, że ma kogoś, przy kim jest sobą (i nie mówię tutaj o ojcu rzecz jasna). Przynajmniej nie zapomni, jaka jest naprawdę. Daray wyzwala w dziewczynie wszelkie pozytywne emocje i, choć Miriam uważa go za irytującego, przypuszczam, że w głębi duszy darzy go ciepłymi uczuciami.
    Ciekawi mnie, jak będzie przebiegała wizyta ojca Miriam. Widać, że główna bohaterka bardzo za nim tęskniła. Teraz oboje będą mieli okazję, by nadrobić stracony czas.
    Dalej mnie zastanawia, co takiego się stało, że Miriam traktuje swoją matkę w tak pogardliwy sposób... może w najbliższym czasie to wyjaśnisz ;))
    Gratuluję czwórki :** A to miałaś jakiś egzamin w szkole muzycznej? Bo z tego co pamiętam, to właśnie taka tam jest punktacja.... ale podobne testy ostatni raz zdawałam 2 lata temu, więc pewnie dużo się zmieniło.
    Pozdrawiam ciepło :**

    OdpowiedzUsuń
  9. Przyznam szczerze, że ten rozdział mnie bardzo rozbawił i nawet zapomniałam, że czytam o takich totalnych dzieciakach. Wkurza mnie jednak, że on jest taki porządny. Jest zwyczajnie nudny, bo przecież napicie się piwa czy zapalenie jednego papierosa raz na jakiś czas to nic takiego strasznego. O ile ona udaje kogoś kim naprawdę nie jest i staje się w moich oczach typową pozerką, o tyle on wydaje mi się strasznie przerysowany, za idealny.

    OdpowiedzUsuń
  10. Dobra, mam chwilę ciszy i spokoju i powracam do twojej opowieści. Zapoznałem się też z komentarzem zwrotnym i już wiem mniej więcej czego mogę się spodziewać, czyli buntu bez większego konkretniejszego powodu i kobiety biernej, która daje się córce terroryzować, tak? Cała nadzieja w ojcu, ale po tym jak go przedstawiasz, to nie wiem... nie wiem czy na niego w ogóle w czymkolwiek można liczyć.
    Ja osobiście znam abstynentów (świetni ludzie, zawsze robią za kierowców) i to nawet takich niepalących, ale jest w nich jakieś życie. W twoim bohaterze życia brak. On jest jak kukiełka.
    Lecę do kolejnego rozdziału zobaczyć czy ten ojciec przyjeżdża by jakoś opanować córkę, postawić ją do pionu, czy po to by pogłaskać po główce.

    OdpowiedzUsuń