sobota, 12 kwietnia 2014

# Bunt: Rozdział 12. Kiedy szumi w głowie


               
           
Wszystko wydaje się być spowite mgłą, wszelkie odgłosy są przytłumione, zagłuszone przez kakofonię dźwięków, które zewsząd mnie otaczają. Jest tak, jakbym nie była do końca żywa, znajdywała się wśród tłumu, ale oddzielona grubym szkłem, jakbym pozostawała jedynie biernym obserwatorem rozgrywających się zdarzeń. Nie przeszkadza mi to, bo czuję się niezwykle lekka, spokojna i wolna. Wszyscy patrzą właśnie na mnie, to ze mną pragną rozmawiać i to mnie w tej chwili podziwiają. To właśnie moje imię będą wypowiadać z uznaniem w ciągu najbliższych dni.
Mam problemy z logicznym myśleniem, bo to, co dzieje się w mojej głowie, można nazwać jedynie ogromnych chaosem. Mimo tego uśmiecham się z radością w taki typowy, nieco głupawy sposób. Wiele osób odpowiada mi tym samym, kiedy powoli mijam kolejnych gości, zarówno tych, których sama zaprosiłam, jak i takich, których ledwie znam z widzenia.
Do moich uszu docierają kolejne tony głośnej, dyskotekowej muzyki, krzyki zebranych w zatłoczonym pomieszczeniu nastolatków, ich głośne śmiechy i piski. Powietrze przepełnione jest wonią alkoholu, papierosów, potu i chyba też marihuany. W pobliżu nie widzę nikogo ze skrętem, może dlatego, że powszechnie wiadomo, iż nie akceptuję popalania trawki. Jeśli jednak komuś naprawdę na tym zależy, doskonale umie się ukryć, nawet w moim własnym domu.
Widzę podrygujące w rytm muzyki ciała, dostrzegam pijackie ruchy nieco mniej już trzeźwych osób. Ktoś właśnie stoi na stole i coś wykrzykuje, wymachując koszulką. Inni biją brawo, zachwyceni tym małym przedstawieniem. Nie do końca rozumiem, co właśnie się dzieje, bo już dawno przestałam być trzeźwa, ale nie przeszkadza mi to. Liczy się jedynie poczucie swobody, wolności i tego, że jak zwykle jestem podziwianą przez wszystkich Miriam Carver, która zorganizowała kolejną świetną imprezę.
            Przez głośną muzykę przebija się odgłos tłuczonego talerza. Spoglądam obojętnie na szklane odłamki, a potem omiatam wzrokiem cały salon. Nie jest źle, właściwie jak na moje imprezy wszystko wygląda zadziwiająco schludnie. Dwie osoby zwymiotowały gdzieś w kącie, okruchy zbitego talerza powoli przemieszczają się po całym pokoju, gdy nieuważni przechodnie w nie wdeptują, a jakiś obraz nieco się przekrzywił. Oprócz tego wszędzie walają się rolki papieru toaletowego, którym ktoś postanowił obwiesić cały salon. Nie trudno będzie doprowadzić cały dom do stanu użytkowania. Nie wiem, czy nagle wszyscy postanowili być tacy grzeczni, czy po prostu źle się bawią, skoro nie mogę narzekać na ich brak dobrego wychowania.
            – Miriam! – słyszę za swoimi plecami czyjś głos. Obracam się i dostrzegam jedną z młodszych dziewczyn. To kolejna wielbicielka Tylera, taka, która pragnie stać się moją wielką przyjaciółką i jednocześnie popularną nastolatką.
            – Hej… hmm, nie mam pojęcia jak ci na imię – bełkoczę, nadal głupio się uśmiechając.
            – Sandra. Naprawdę nie pamiętasz? Przecież rozmawiałaś ze mną kilka razy…
            – Rozmawiam z wieloma takimi jak ty, skarbie. I uwierz mi, to nic nadzwyczajnego. Ale może zapamiętam twoje imię – uśmiecham się łaskawie, a dziewczyna potakuje głową z zadowoleniem.
            Na imprezie trudno jest jednak rozmawiać, bo głośna muzyka skutecznie to udaremnia. Nie zamierzam się złościć czy narzekać, bo w gruncie rzeczy to właśnie najbardziej mi się podoba. Nie muszę prowadzić żadnej bezsensownej wymiany zdań, skupiać się na rozmowie, gdy czyjaś wypowiedź kompletnie mnie nie interesuje. Zamiast tego całą winę mogę zrzucić na zbyt głośną muzykę i po prostu podrygiwać do rytmu, czasami jedynie wykrzykując pojedyncze zdania. Tak jest o wiele łatwiej. Nie trzeba myśleć, nie trzeba się starać. Można po prostu być sobą i dobrze się bawić. A przecież właśnie o to w tym wszystkim chodzi.
            Nie żałuję sobie alkoholu. Nie mam pojęcia, który to już drink ściskam w dłoni. Piwa nawet nie tknęłam, bo zamierzałam się upić, a o wiele łatwiej osiągnąć to za pomocą wódki zmieszanej z jakimiś dobrymi sokami. W głowie już mocno mi szumi, a nogi zdają się wyginać nie w tę stronę co trzeba, dlatego odnoszę wrażenie, że w mojej krwi płynie już dużo ogłupiającej mózg substancji. Ta świadomość bardzo mnie cieszy, bo dzięki temu czuję się beztrosko i zadziwiająco lekko. Wiruję po parkiecie razem z osobami, które znam oraz z takimi, których nie znam wcale. Mogę się śmiać, głośno przeklinać, wykrzykiwać jakieś głupoty i czuć, że nadal jestem tak samo podziwiana, tak samo zbuntowana i zdemoralizowana jak jeszcze kilka miesięcy temu.
            Tłum skanduje moje imię, gdy wskakuję na stół i błyskawicznie opróżniam kolejny kieliszek. Podnoszę ręce na znak zwycięstwa i zaczynam się głośno śmiać, jakbym właśnie zrobiła coś naprawdę godnego podziwu. Wtedy jednak kieruję swoje spojrzenie na osobę, na widok której w moim sercu pojawia się niepokój. Dłużą chwilę zajmuje mi powiązanie tej twarzy ze wspomnieniami, właściwym imieniem i nieprzyjemnymi odczuciami.
            Daray wpatruje się we mnie z niepokojem błąkającym się w jego mlecznobłękitnych tęczówkach. Nie jestem pewna, czy przypadkiem jego obecność to nie jedynie złudzenie wywołane upojeniem alkoholowym. Mrugam jeszcze kilka razy, ale on wciąż stoi w tym samym miejscu, ze wzrokiem skierowanym prosto na mnie.
            Macham do niego wesoło, jakbyśmy byli dobrymi przyjaciółmi, a nie obcymi sobie ludźmi, których łączą jedynie obowiązkowe korepetycje. Kilka osób podąża za moim spojrzeniem i również dostrzega Daraya. Mojej uwadze nie umyka fakt, że wiele dziewczyn jest zachwyconych tą nagłą, niespodziewaną wizytą przystojnego bruneta. Niemal widzę, jak trybiki w ich głowach przeskakują, kiedy zastanawiają się, jaki znaleźć pretekst do rozmowy i jak zainteresować sobą Daraya.
            Chłopak wymija bez słowa te kilka odważniejszych, które postanowiły zrealizować swój plan i z nim porozmawiać. W tym momencie jak nigdy wcześniej przypomina mi Tylera znudzonego wianuszkiem adoratorek. Jakby były tylko kilkoma muchami, które można odpędzić pospiesznym machnięciem ręki. Daray cały czas zmierza w moją stronę. Nie zastanawiam się, czemu postanowił mnie odwiedzić, czemu wygląda na zaniepokojonego. Za bardzo szumi mi w głowie, bym była w stanie myśleć.
            – Miriam – wypowiada moje imię, nie dodając nic więcej. Najwyraźniej to jedno słowo miało wystarczyć, żebym zaczęła myśleć i zrozumiała, o co chodzi chłopakowi. Niestety, jestem za bardzo pijana.
            – Hej! – wykrzykuję jak zwykła rozchichotana nastolatka, która cieszy się na widok przystojnego chłopaka. Wyciągam ręce w stronę Daraya i zarzucam mu je na szyję, pragnąc się przywitać. W tej samej chwili tracę równowagę i zaczynam spadać ze stołu. Na szczęście chłopak mocno mnie trzyma i powoli stawia na podłodze. – Nie myślałam, że wpadniesz – śmieję się, kompletnie nie zwracając uwagi na to, że właśnie uniknęłam upadku na puste butelki piwa.
            Nadal trzymam ręce zarzucone na szyi Daraya. Wydaje mi się to całkowicie naturalne, poza tym nie muszę aż tak bardzo starać się ustać na nogach. Zamiast tego wystarczy się opierać o chłopaka i pozwalać, by mnie podtrzymywał. Jak przez mgłę dostrzegam grymas na twarzy bruneta, ale nie potrafię go powiązać ze swoim zachowaniem.
            – Co ty robisz? – pyta chłopak, a ja nie rozumiem, o co właściwie mu chodzi, dlatego tylko wybucham głośnym śmiechem.
            – Jak to co? Piję, palę, tańczę i świetnie się bawię. Ojej, ty pewnie też się chcesz czegoś napić, kompletnie o tobie zapomniałam. Poczekaj… Ej, słuchajcie wszyscy! – zaczynam krzyczeć, zdzierając gardło. W jednej chwili ktoś przycisza muzykę i w pokoju robi się nieco mniej gwarnie. – Odwiedził nas mój kolega, Brytyjczyk. I pytam się, czemu nikt go ładnie nie przywitał? Gdzie jest jakiś drink dla mojego kolegi?
            Po chwili ktoś wciska brunetowi do ręki szklankę z wódką, a ja z zadowoleniem kiwam głową, dziękuję wszystkim znajomym i pozwalam, by zabawa trwała dalej. Muzyka znów rozbrzmiewa, atakując nasze bębenki, a ludzie zaczynają opróżniać kolejne butelki z alkoholem i wypalać następne paczki papierosów.
            – Czemu to robisz? Myślałem, że zrozumiałaś, że wcale nie potrzebujesz tych imprez – pyta Daray. Nadal ściska w ręce nietkniętą szklankę z wódką. Dopiero wtedy na chwilę rozjaśnia mi się w głowie i przypominam sobie, że chłopak nie pije alkoholu. No tak, przecież jest przykładnym nastolatkiem.
            – Naprawdę sądziłeś, że za każdym razem, kiedy będę miała ochotę się rozerwać, zamiast organizować imprezę, wybiorę się do wesołego miasteczka? – parskam śmiechem i szepczę te słowa wprost do ucha chłopak tak, by nikt nas nie usłyszał. Ignoruję fakt, że mój rozmówca krzywi się, gdy dociera do niego woń alkoholu.
            – Nie. Ale wydawało mi się, że uświadomiłaś sobie, że taka nie jesteś. Ty nawet nie lubisz imprezować.
            – A skąd to wiesz, Brytyjczyku? Tak dobrze mnie znasz? Tak się składa, że już dochodzi północ, a więc świętujemy moje urodziny. I naprawdę mam lepsze sposoby na spędzenie tej chwili niż przejażdżka na karuzeli.
            Daray tylko wzdycha, gdy słyszy te słowa. Nie przejmuję się jego reakcją. Zazwyczaj pewnie poczułabym irytację, ale alkohol skutecznie mnie uodpornił i teraz jedynie zamierzam dobrze się bawić. Nie obchodzi mnie, czy chłopak zostanie, czy może sobie pójdzie, jeśli tylko nie będzie mi przeszkadzał.
            – Nieważne. I tak jesteś zbyt pijana, by rozmawiać ze mną na taki temat – po raz kolejny wzdycha.
            – Pewnie masz rację. Nawet nie wiem, ile już wypiłam. Z pewnością bardzo dużo. Ale może porozmawiamy, kiedy sam się upijesz? No dalej, co cię powstrzymuje? Musisz być zawsze taki grzeczny? Nie chcesz się przekonać, jak to jest się bawić?
            Chłopak nie odpowiada. Najwyraźniej uważa się za mądrzejszego ode mnie. Właściwie nic w tym dziwnego, bo słowa wymawiam z niemałym trudem, język plącze mi się niemiłosiernie, a świat wiruje. Nie jestem nawet pewna, czy zdania, które wypowiadam, brzmią logicznie. A może po prostu Daray nie ma już siły, by się ze mną kłócić.
            Nieporadnie zdejmuję jedną rękę z jego ramienia. Moje palce zaciskają się na dłoni, w której nadal trzyma szklankę z alkoholem. Uśmiecham się porozumiewawczo i patrząc mu prosto w oczy, unoszę napój do ust, a potem upijam jeden łyk. Czuję lekkie pieczenie w gardle, a uśmiech na mojej twarzy staje się jeszcze bardziej głupawy. Potem powoli kieruję szklankę ku ustom Daraya. Nie muszę nic mówić, bo chłopak wszystko powinien zrozumieć. Napiłam się, dając dobry przykład, teraz jego kolej.
            – Czego się boisz? To będzie tylko jeden łyk, nikomu nie powiem, obiecuję – mrugam porozumiewawczo.
            – Nie, dzięki – odpowiada spokojnie, choć nie wyszarpuje dłoni spod moich palców i nadal trzyma szklankę z wódką.
            – Jeden łyk i zakończę tę imprezę – kuszę go dalej, uwodzicielsko się uśmiechając. Prawdopodobnie nie wyglądam wcale ładnie, ale po prostu idiotycznie, a mimo wszystko mam nadzieję, że uda mi się postawić na swoim.
            Najwyraźniej mój argument jest mocny, bo Daray powoli unosi szklankę do ust. Patrzę uważnie, z dziwną fascynacją, jak przełyka tę małą porcję alkoholu. Oczy niepokojąco mi się błyszczą, bo ten niemal święty chłopak zrobił coś, czego nie powinien. Przekonałam go do złamania jego własnych zasad, naprawdę mi się udało. Może teraz zdoła zrozumieć, że imprezy naprawdę są przyjemne.
            – I co, było tak źle? – pytam z ogromną ciekawością. Raczej nie mam styczności z osobami, które w wieku osiemnastu lat po raz pierwszy próbowały alkoholu.
            – Obrzydliwe, jeśli pytasz o smak – odpowiada chłopak. – A teraz kończ imprezę tak, jak obiecałaś.
            – Niczego nie obiecywałam – śmieję się cicho. – Chciałam ci tylko pokazać, że szkoda byłyby to przerywać. Alkohol jest super, możemy się bawić, tańczyć i krzyczeć. Napij się jeszcze trochę, to będziesz taki lekki jak my wszyscy.
            Wpatruję się z szerokim uśmiechem w mlecznobłękitne tęczówki Daraya. Jestem niemal pewna, że chłopak w odpowiedzi również uniesie kąciki ust, a potem opróżni szklankę i zaczniemy naprawdę się bawić. Mogłabym wtedy pokazać mu mój świat, bylibyśmy beztroscy i śmialibyśmy się na całe gardło. Nieważna byłaby szkoła, wszystkie problemy, jakiekolwiek wątpliwości. Kiedy w głowie szumi, uporczywe myśli znikają. A przecież właśnie o to chodzi.
            – Cholera, Miriam, nie taka była umowa – denerwuje się Daray. Jest naprawdę rozgniewany.
            – Umowa. Jaka umowa? Po prostu się bawmy. Są moje urodziny. Zawsze jestem najmłodsza, bo matka musiała mnie urodzić pod koniec grudnia. Teraz w końcu mam osiemnaście lat, jak wszyscy. Wypijmy za moje zdrowie!
            Daray nie wygląda, jakby miała zamiar udać się ze mną do stołu, na którym znajdują się butelki z wódką. Jestem trochę zła, bo chciałam, żeby tego dnia bawił się razem ze mną, a poza pomagał mi utrzymywać równowagę. Jestem jednak zmuszona puścić jego szyję i o własnych siłach ruszyć w głąb pomieszczenia. Słyszę, że chłopak coś jeszcze za mną krzyczy, ale nie mam zamiaru już więcej go słuchać. To nie jest dobry moment na prawienie kazań. Nie pozwolę, by ktoś zniszczył moje święto. Odwracam się więc plecami do swojego denerwującego korepetytora i odchodząc, podnoszę w górę ręce i wystawiając środkowe palce. To moja odpowiedź na jego wołania.
            Darayowi udało się nieco zniszczyć doskonały, imprezowy nastrój. Na szczęście szybko postanawiam o tym zapomnieć, gdy dostrzegam w tłumie twarze znajomych. Kilka osób mnie zagaduje, wciska do rąk prezenty, czyli kolejne butelki wódki i paczki papierosów, a ja uśmiecham się szeroko i dziękuję, krzycząc na całe gardło, żeby dało się mnie usłyszeć.
            Spędzam czas w towarzystwie osób, które znam, ale których nigdy nie nazwałabym bliskimi znajomymi. Jest dużo takich ludzi w szkole, z którymi mogę porozmawiać albo nawet gdzieś wyjść, ale którzy w gruncie rzeczy niespecjalnie mnie obchodzą. Chyba każdy ma kilka takich osób, do  których dzwoni tylko, kiedy nie pozostaje już żadna alternatywa. Popularni mają takich znajomych naprawdę wiele. To jednak wcale nie jest złe. Przynajmniej na imprezach czuję się lubiana, podziwiana i widzę, jak wiele osób mnie zna, jak wiele uczniów rozmawiało ze mną co najmniej kilka razy.
            Co jakiś czas przez tłum przemyka się sylwetka Daraya. Dostrzegam go, chociaż wolałabym udawać, że nigdy nie pojawił się w moim domu. Nie rozumiem, czemu jeszcze sobie nie poszedł, skoro i tak nie zamierza się dobrze bawić. Chyba wyraźnie dałam mu do zrozumienia, że trzeźwi ludzie nie są mile widziani w tym domu, a szczególnie na imprezie urodzinowej. Postanawiam jednak udawać ślepą na błękitne tęczówki czy ciemne włosy i pozwalam, by pochłonęły mnie pijackie tańce i głupie zabawy w towarzystwie znajomych.
            Kiedy wybija północ, wszyscy zaczynają śpiewać „sto lat”. Zamiast wyraźnych słów, daje się słyszeć jedynie bełkot, bo ludziom plączą się języki. Mimo wszystko uśmiecham się szeroko i dziękuję za życzenia, które kolejni goście nieporadnie wykrzykują mi do ucha, próbując nie stracić równowagi, gdy mnie przytulają. Zaczynam się śmiać, gdy w końcu podchodzi do mnie Tyler. Dopiero przyszedł, bo do późna miał trening siatkówki. Cieszę się, że w ogóle postanowił mnie odwiedzić. Sądziłam, że będzie zbyt zmęczony, by zrobić coś więcej poza położeniem się do łóżka.
            – Tak się cieszę, że jesteś! – krzyczę i zarzucam chłopakowi ręce na szyję.
            – Nie mógłbym nie przyjść. Boże, jesteś strasznie pijana…
            – To chyba nic nowego. Poza tym ty też zaraz będziesz – śmieję się w odpowiedzi i wciskam chłopakowi do ręki butelkę z piwem.
            Tyler nie wzbrania się przed alkoholem tak, jak zrobił to przedtem Daray. Widzę, że chłopak chce się dobrze bawić na mojej imprezie. Uśmiecham się do niego z zadowoleniem, a potem posyłam Darayowi spojrzenie pełne satysfakcji. Brunet od razu napotyka mój wzrok – najwyraźniej cały czas mnie obserwuje. Zastanawia mnie, czemu nie przeszkadza mu, że Tyler często bywa na imprezach i raczej nie podpiera na nich ścian. Czemu mi nie wolno pić, a kiedy robi to Tyler, Darayowi jest to kompletnie obojętne?
            Już po chwili przestaję myśleć. Po części dlatego, że nie jestem w stanie zbyt długo skupiać się na jednej rzeczy, ale także za sprawą Tylera, który ciągnie mnie za rękę. Zaczynam się głośno śmiać i pozwalam, by chłopak poprowadził mnie w sam środek tańczącego tłumu. Właściwie trudno nazwać tańcem te pijackie podrygiwania, ale nikomu to nie przeszkadza. Mam świetny humor, poza tym są moje urodziny, więc tego dnia niełatwo wyprowadzić mnie z równowagi. Tłum skanduje moje imię i unosi szklanki z alkoholem, a potem pije za moje zdrowie. Łatwo zapomnieć o Darayu czy jakichkolwiek problemach.
            – Wiesz co, Brytyjczyku? Rób, co chcesz. Ja mam zamiar wypić za swoje zdrowie! – krzycę, unosząc na wpół opróżnioną butelkę wódki. Wszyscy zebrani zaczynają krzyczeć z aprobatą i nieporadnie klaskać.
            Smak wódki jest okropny i palący, czyli taki, jaki być powinien. Nie zamierzam sięgać po szklankę soku, aby choć trochę go osłodzić. Jedynie przymykam oczy, jakbym właśnie kosztowała najcudowniejszego na świecie trunku. Pewnie wyglądam jak narkoman, który dostał wymarzony towar po długich godzinach oczekiwania. Niech Daray patrzy, niech widzi, że mój własny świat mi się podoba, niech zrozumie, że nie pasuję do jego wyobrażenia idealnej dziewczynki. Nigdy nie będę taka, jaką chciałby mnie widzieć.
            Kiedy w moich żyłach płynie jeszcze więcej alkoholu, wskakuję na stół. Czynię to bardzo nieporadnie i pierwsza próba wejścia  na drewniany blat kończy się niepowodzeniem. Dopiero później jakieś ręce pomagają mi w tej ciężkiej wspinaczce i już po chwili siedzę tam, gdzie chciałam, z rozkraczonymi nogami, w niezbyt wdzięcznej pozie. Powoli wstaję i uśmiecham się, odrzucając na podłogę pustą butelkę po alkoholu. Ktoś właśnie puścił jedną ze znanych wszystkim piosenek, dlatego zaczynam podrygiwać w szalonym tańcu. Tłum wydaje się być zachwycony, kiedy chaotycznie miotam się na stole, zarzucam włosami i głośno się śmieję. Zdecydowanie nie wyglądam jak doświadczona tancerka, pewnie w niczym nie przypominam też uwodzicielskich dziewczyn z filmów. Nikogo to jednak nie obchodzi, kiedy w głowach szumi od zbyt dużej ilości piwa i wódki.
            Na początku jest świetnie. Chociaż nie do końca jestem świadoma swoich czynów, cały czas dostrzegam wpatrzone we mnie oczy, słyszę, jak ludzie wypowiadają moje imię i wskazują palcem w moją stronę. Dzięki temu taniec sprawia mi ogromną radość. Po chwili siły zaczynają mnie opuszczać. Nogi coraz częściej wyginają się na wszystkie strony, obraz przed oczami staje się jeszcze mniej wyraźny niż przedtem, a potem czuję, jak coś powoli podjeżdża mi do gardła.
            W jednej chwili padam na kolana, chwytam się za brzuch i zamykam oczy. Tłum niczego nie zauważa, zbyt zajęty zabawą. Nawet jeśli ktoś dostrzegł moje zachowanie, już po chwili o tym zapomniał, pochłonięty tańcem i używkami. Ja tymczasem czuję się bardzo źle. Dopiero po kilku minutach dociera do mnie, co tak właściwie mi dolega. Po prostu zbyt dużo wypiłam.
            Impreza urodzinowa staje się moim prywatnym koszmarem, gdy w jednej chwili zwracam całą zawartość żołądka wprost na stół i podłogę. Tłum traktuje to z zaskakującą obojętnością. Nic w tym dziwnego, bo na każdej dużej imprezie zdarzają się podobne incydenty. Pewnie nawet tego dnia wiele kudzi zdążyło już w pośpiechu pobiec w stronę łazienki, kurczowo zasłaniając ręką usta. Teraz, gdy stałam się jedną z takich osób, nikt tego nie dostrzega. Może i jestem organizatorką imprezy, znaną wszystkim Miriam, ale przecież nikt nie ma ochoty się przejmować, gdy wymiotuję na środku salonu.
            Przez chwilę czuję czyjąś chłodną dłoń na czole, ale trwa to tak krótko, że równie dobrze mogło być tylko złudzeniem. Może pomyliłam czyjś dotyk z podmuchem powietrza? A jednak zaledwie kilka minut później milknie muzyka. Tłum zamiera z dezorientacją i wpatruje się w stronę odtwarzacza. Rozlegają się niezadowolone pomruki.
            – Dobra, słuchajcie, koniec imprezy. Solenizantka źle się czuje. Do domu. No już, zbierać się.
            Rozglądam się oszołomiona, próbując odnaleźć w tłumie osobę, która wypowiedziała te słowa. Niemożliwe jest, abym pomyliła z kimś ten brytyjski akcent. Nigdzie jednak nie dostrzegam ciemnej czupryny Daraya ani jego niezwykle jasnych oczu. Za to tłum nagle zauważa, że źle się czuję. Niektórzy klepią mnie pocieszająco po plecach, chociaż zdecydowana większość woli trzymać się z daleka, bo zawartości mojego żołądka jest wszędzie. Kolejne osoby powoli zmierzają w stronę drzwi, rzucając przez ramię słowa pożegnania albo po prostu opuszczają dom bez słowa.

            Nie rozumiem, dlaczego Daray postanowił zostać i obserwować przebieg całej imprezy. Mam ochotę go o to zapytać, ale jestem zbyt zmęczona. Czuję kolejne mdłości, ale nim zdążam zwymiotować, silne ramiona unoszą mnie ze stołu i już po chwili znajduję się w łazience. Czuję jeszcze, jak chłopak odgarnia mi z twarzy lepiące się włosy, a potem wychodzi bez słowa. Nie mam pojęcia, co robi. Może po prostu zostawił mnie i wyszedł. Właściwie wcale mnie to nie obchodzi. I tak jestem mu wdzięczna za to, że wszystkich wyprosił. Jeżeli mam spędzić noc w toalecie, to wolę to zrobić w samotności, a nie z tłumem rozbawionych nastolatków i jeszcze kilkoma osobami, które czekają w kolejce do łazienki, aby ulżyć swojemu żołądkowi.

7 komentarzy:

  1. Boże jaki on wspaniały! Pewnie już nie pierwszy raz to powiedziałam i nie ostatni. Tak, za dużo mi nie potrzeba do zachwycania się młodymi ideałami!
    Prawdziwe urodziny nastolatków XXI wieku.. Ale ważne, że Miriam się w jakiś tam sposób dobrze bawiła. Bardzo miło mi się zrobiło gdy pojawił się Tyler, nie zostawił dziewczyny w jej urodziny - niczym prawdziwy przyjaciel. Miriam ma tego kogoś, który jest zawsze i wszędzie.
    Jestem zachwycona początkiem, jak to Miriam przechodzi i wszyscy są dookoła a ona jest obserwatorem - znajduje się poza tym syfem. Przebywa w swoim świecie małej alkoholiczki xD
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. W sumie to zastanawiam się, jakim cudem jej jeszcze nie zmęczyły te wszystkie imprezy. Fajnie jest poszaleć, popić, potańczyć, no ale na dłuższą metę to przecież MUSI być uciążliwe. No chyba że to naprawdę jej życie.Kolejna odsłona troskliwego Dayara, heh. :D Podoba mi się ona, fajnie kontrastuje z tym jej charakterkiem. Ciekawi mnie, czy ona wewnątrz siebie wie, co tak naprawdę robi...
    + Zauroczona stylem. Jak zawsze.

    Pozdrawiam.

    PS Zapraszam na rozdział 7. (Sinusoida-Emocji)

    OdpowiedzUsuń
  3. Daray, ty bohaterze, przybij piątkę! Rany, jak bardzo go podziwiam za tę niewyczerpalną cierpliwość w stosunku do Miriam i jej „wybryków”. I ja podejrzewałam, że z Miriam tak łatwo nie pójdzie i po tej wspólnej wyprawie do wesołego miasteczka, z większym zacięciem rzuci się w wir swojego imprezowego życia. Zastanawiam się, ile czasu jeszcze potrzeba, by wreszcie zrozumiała co nieco. W tym rozdziale odrobinę mnie przeraziła, bo chociaż zawsze widać było, że każdy jej popis, to tylko gra, wydawała się czerpać z tego choć trochę satysfakcji. Teraz, robi to naprawdę na siłę i przy okazji krzywdzi samą siebie. Na dodatek prześladuje ją swoisty demon Daray’a, który dość regularnie pojawia się w jej myślach. Ona sama skomplikowała sobie całość, na własne życzenie, uparcie trzymając się tej pozy buntowniczki. Biedny Daray będzie musiał się jeszcze mocno napracować i oby starczyło mu zapału. Och, nie, przecież nie zrezygnuje, w końcu on też jest dumny i zawzięty, tak jak Miriam zresztą, tylko u każdego z nich przejawia się to w nieco odmienny sposób. I biedny jest, że Miriam go tak podpuściła…
    Daray to taki jej prawdziwy anioł stróż. Dobrze, że nie bawił się w jakąś dziecinną zemstę i na końcu jej pomógł. Cóż, najwidoczniej nikt z tych jej cudownych przyjaciół, specjalnie się o nią nie troszczy. Zresztą, cała ta impreza w domu i ludzie biorący w niej udział są przerażający … Ale to właśnie świat Miriam. Co prawda, w głębi ducha sama zauważa jego wady, ale na zewnątrz udaje, że utożsamia się z jego zasadami i regułami. Niech ona się otrząśnie. W końcu w tym momencie nie ma obok siebie nikogo, na kim mogłaby polegać. Matkę uwielbia wyzywać. Ojciec jest daleko. Rzekome „przyjaciółki” wcale nimi nie są. Taylor zaakceptowałby ją w jej prawdziwym wydaniu. A i Daray zostałby nagrodzony za swoje wysiłki i kto wie, być może stałby się osobą jej najbliższą.
    Niecierpliwie czekam na kolejny rozdział, bo on nie mógł sobie pójść ;) A to oznacza, że będziemy mieli kolejne starcie na linii Miriam – Daray. I oby wygrał Daray, bo im więcej razy Miriam polegnie, tym być może bardziej zbliży się do tak wyczekiwanego momentu przemiany :D
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Jezu, sama jestem typem osby, która lubi od czasu do czasu pójść na imprezę, wypić parę drinków, potańczyć ze znajomymi, wygłupiać się, bawić do samego rana, ale kiedy czytałam o tym, co się wyprawiało na domówce wyprawionej z okazji urodzin Miriam, to aż mi się niedobrze zrobiło. Wszystko jest dla ludzi, tylko oczywiście z umiarem, a najwyraźniej nasza bohaterka właśnie o tym zapomniała. Mam wrażenie, że te całe huczne świętowanie urodzin było czymś na kształt prowokacji. Miriam sama zdaje sobie sprawę, że podczas wizyty w wesołym miasteczku odkryła nieco swoją bardziej wrażliwą stronę, dlatego postanowiła to sobie odbić, pokazując nie tyle Darayowi, co sobie samej, że w dalszym ciągu jest niesamowicie zbuntowana, niezależna i dzika. Szkoda tylko, że według mnie efekt był nieco... Żałosny. Oczywiście cała zgraja zaproszonych bądź też nie gości wykorzystała okazję, nie ich dom, to mogą demolować co chcą, robić co chcą i pić co chcą, bez żadnych hamulców. Z tego co widzę, to większość towarzystwa miała porządnie w czubie. Cóż, kto z kim przestaje, takim się staje - coś w tym jest. W sumie zdumiewające, jak ogromnej ilości młodych osób imponuje takie zachowanie, w sensie chlanie do nieprzytomności, bez dbania o konsekwencje. Niby wiadomo, że spora część młodzieży lubuje się w takiego typu rozrywkach, ale po przeczytaniu czegoś takiego jak Twój rozdział człowiek sobie uświadamia, że podobne sytuacje dzieją się cały czas, zwykle tuż pod naszym nosem. Miriam niby dobrze się bawiła... Kto by się nie śmiał i nie tańczył po wypiciu takiej ilości alkoholu? Problem w tym, że wódka i wszelkie inne trunki tworzą jedynie iluzje, pozory beztroski i bardzo łatwo się w tym zatracić.
    Właściwie nie spodziewałam się, że Daray przyjdzie, ale czasami odnoszę wrażenie, że jest nie z tego świata, zupełnie jak anioł stróż głównej bohaterki, dlatego jego obecność wydała mi się naturalna, chociaż jednocześnie sądziłam, że na pewno nie pojawi się na regularnej libacji, bo w zasadzie tak należy nazwać imprezę wyprawioną przez Miriam. Kiedy go wykiwała, chcąc za wszelką cenę zmusić chłopaka do napicia się wódki, owszem, zdenerwował się, ale jednak został do samego końca, mimo że pewnie niejeden na jego miejscu wkurzyłby się na tyle, że od razu zabrałby się do domu. Minęła północ, życzenia dla solenizantki a potem koszmarny w skutkach taniec na stole. Zdumiewające, że tylko Daray dostrzegł, że Miriam źle się czuje i zatroszczył się o nią jak o małe dziecko. Co jak co, ale ten chłopak jest uroczy :D Jestem pewna, że nie opuści domu Carver, dopóki się nie upewni, że ta czuje się lepiej. Chyba nie ma takiej sytuacji, w której zapomniałby o dobrym wychowaniu, poza tym sądzę, że zależy mu na niej.
    Rozdział jest świetny, świetna opozycja do tego, co działo się ostatnio :) Jestem bardzo ciekawa, co dalej będzie z Miriam.
    Pozdrawiam i wesołych świąt! <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Posumowanie idealne.. Jak i ostatnie rozdziały jak zwykle świetne.. Miriam.. z uporem maniaka usiłuje wygrać, a jednak gdy ona robi jeden krok, Darey robi dwa i w ten sposób jest na prowadzeniu. Zastanawiam się, kiedy dziewczyna w końcu tak całkowicie się podda, a może zrobi coś bardzo głupiego co przysporzy jej wyłącznie coś złego.. Oby nie. Oby nie przedobrzyła, bo jak na razie z imprez wychodzi bez szwanku, a jak przecholuję, to za wesoło nie będzie.
    Wiem, że to tylko postać literacka, a jednak nieco się wczuwam jak zawsze gdy czytam... I jak zwykle uwielbiam twój styl. Komentuje nie cały czas, bowiem sądzę, że mówienie tego samego dość często nie wygląda wcale dobrze :) A tak przynajmniej jest szczerze.
    Ciekawi mnie co dalej zrobi Darey, bo jestem pewna, że chłopak nie opuścił jej mieszkania, a wręcz przeciwnie zabrał się za sprzątanie go... No nic, ale to Ty ukażesz nam, co dalej się wydarzyło.. Czekam z niecierpliwością ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. Zbyt świętoszkowaty jak dla mnie ten Daray. To chyba normalne, ze młodzież od czasu do czasu wypije, inna sprawa, że Miriam pije za często, ale jakby nie patrzeć to były jej urodziny, więc impreza zakrapiana alkoholem to norma.
    Kolejna sprawa to denerwuje mnie, że on postawił sobie za cel sprowadzenie jej na lepszą drogę, na jego drogę. To jego umoralnianie na siłę i pchanie się tam gdzie nikt go nie zaprasza jest bardzo irytujące.
    Po co wyszedł z łazienki? Mógł jej włosy przytrzymać, gdy będzie wymiotowała. To trzymanie włosów jest przecież takie typowe, realne, a opuszczenie łazienki z przyzwoitości... zwyczajnie głupie. Jeśli już tak bardzo chciał się o nią zatroszczyć, to mógł to zrobić na sto procent.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie wiem co postawiłaś sobie za cel. Czy chciałaś tym tekstem umoralnić, pokazać że każdy może się zmienić, "naprawić". Podzieliłaś świat na pół, ci pijący to źli lekkoduchy co postępują niemądrze, a kujoni, to nudni goście, ale porządni. Żaden świat nie dzieli się na pół, nie każda impreza małolatów wygląda właśnie tak, nie każde wypicie jest złe i nie każda porządność jest dobra. Ludzie to zlepek cech. Mam przyjaciela, abstynent, typowy arystokrata, porządnie wyglądający, dobrze zarabiający, a moim zdaniem psychicznie znęca się nad dziećmi. Nie ma ludzi w pełni dobrych, porządnych i zawsze na czas, a ty dzielisz świat na ten z ogromem wad i na ten bez żadnych wad, to uważam za największy minus tego opowiadania.

    OdpowiedzUsuń