sobota, 1 marca 2014

# Bunt: Rozdział 9. Bunt vs normalność


               
           
Maszeruję szkolnym korytarzem z torbą przewieszoną przez ramię. Jak zwykle kilka osób podchodzi, żeby się przywitać. Odpowiadam jedynie skinieniem głowy, nie kłopocząc się nawet, by powiedzieć choćby słowo. Niespecjalnie bawi mnie przytulanie i całowanie w policzek każdego, kto zna moje imię. Niektórzy tak robią. Właściwie, jakby się tak nad tym zastanowić, prawie wszyscy. Ja tymczasem nie mam ochoty na posyłanie fałszywych uśmiechów. Irytuje mnie większość osób, które bywają na imprezach. Wyjątek stanowią jedynie ci, z którymi przyjemnie popija się piwo, czy wypala papierosy.
– Miriam! – słyszę głos Susan za plecami.
Obracam się powoli w stronę dziewczyny i lekko unoszę kącik ust. Potem rozkładam ręce i przytulamy się na powitanie. Nie jest to jednak dziewczęcy uścisk, raczej męski. Jeśli już mam kogoś przytulać to na pewno nie tak, jak te wszystkie chichoczące dziewczyny, które nie są ani trochę inteligentne, za to na twarzy noszą kilogramy makijażu.
Kilka osób przygląda się, jak witam się z Susan. Niektóre dziewczyny, te pragnące dołączyć do grona moich bliskich znajomych, aby zaistnieć w szkolnym społeczeństwie, mrużą oczy. Pewnie w tym momencie nienawidzą mojej znajomej albo zastanawiają się, co też muszą zrobić, aby tak jak ona w przyszłości przytulać mnie na powitanie. Jakby to naprawdę było takie ważne i warte wszelkich starań.
W pewnym sensie pochlebia mi, że tyle osób pragnie się ze mną zaprzyjaźnić. Młodsze dziewczyny próbują naśladować mój styl i sposób bycia. Wielu uczniów marzy o tym, by również stać się szkolną ikoną buntu. Popularność zdecydowanie ma swoje plusy. Bywam na wszystkich imprezach, a przynajmniej na każdą mnie zapraszają, zawsze znajdzie się ktoś, z kim będę mogła gdzieś wyjść no i przy okazji czuję się wartościowa, bo ci, którzy mnie nie nienawidzą, pożądają mojego towarzystwa. Nie ma osób neutralnych – albo się mnie podziwia, albo nie znosi.
– Co tam? – pytam na powitanie, jak zawsze zresztą. W odpowiedzi  Susan jedynie wzrusza ramionami.
– Nic ciekawego. Wróciłam wczoraj trochę pijana i miałam wielką spinę z rodzicami. Nie mogę wychodzić z domu przez najbliższy tydzień. Nie mam pojęcia, jak wytrzymam tyle czasu w pokoju. Pewnie będę się gdzieś wymykać, bo zwariuję. W dodatku skończyły mi się fajki, a koniecznie muszę zapalić. Masz może pożyczyć?
Wyciągam w stronę dziewczyny ledwo napoczętą paczkę. Susan z wdzięcznością wyciąga w rękę i chwyta nie jeden, ale cztery papierosy. Nie mam nic przeciwko, bo jakoś niespecjalnie czuję potrzebę dostarczenia organizmowi kolejnej porcji nikotyny. Za to Susan niewątpliwie jest uzależniona. Codziennie wypala po kilka papierosów, a jej ubrania permanentnie przesiąkły zapachem drażniącego dymu. Zawsze zastanawia mnie, jakim cudem jej rodzice jeszcze się nie zorientowali, że jest nałogową palaczką.
– Kiedyś to rzucę – oznajmia dziewczyna, spoglądając tęsknie w stronę okna. Najwyraźniej nie może się już doczekać, kiedy wyjdzie na dwór i po raz kolejny zaciągnie się szkodliwym papierosowym dymem.
Jakoś nie wierzę w te zapewnienia. Susan ma za małą siłę woli, poza tym zbyt wiele imprez odbywa się w ciągu roku. Na każdej znajdą się tacy, którzy przyniosą paczkę papierosów, a przecież przyjaciółki Miriam Carver muszą pokazywać, jakie są zbuntowane. Zawsze znajdujemy się wśród tych, którzy sięgają po używki. Zresztą nawet gdyby było inaczej, Susan i tak nie przestałaby palić. Nawet nie mogę sobie jej wyobrazić bez białej bibułki w dłoni.
– Chyba we mnie nie wierzysz – wzdycha dziewczyna i odgarnia z twarzy swoje kasztanowe loki. Dobrze, że nigdy nie zdecydowała się ich pofarbować, bo szkoda by było niszczyć takie piękne włosy. – Ja też w siebie nie wierzę. Chociaż właściwie co to za różnica? I tak wszyscy umrzemy. Równie dobrze mogę na starość wypluć z siebie swoje czarne od dymu płuca.
To właśnie jest typowy dla Susan sposób myślenia. Nie obchodzi jej, że właśnie niszczy sobie zdrowie. Właściwie czasem mi się wydaje, że niczym się nie przejmuje i że jest jeszcze mniej uczuciowa niż ja. Obserwuję, jak nerwowo przebiera palcami w torbie, gdzie schowała papierosy. Pewnie boi się, że jakiś nauczyciel to zauważy. Ja tymczasem bez skrupułów stoję z paczką w dłoni. Jak zwykle nie przejmuję się tym, czy ktoś zaprowadzi mnie do dyrektora i wezwie matkę. W spojrzeniach innych ludzi dostrzegam podziw. Mają do mnie szacunek, bo nie boję się konsekwencji swojego zachowania. Jakby naprawdę było mnie za co podziwiać…
– A ty gdzie tak pędzisz? – pyta Susan. Właściwie w tym momencie już nigdzie się nie spieszę i jedynie spokojnie stoję w miejscu, ale dziewczyna chyba postanowiła mi przypomnieć, że powinnam gdzieś iść.
– Nasza kochana wychowawczyni kazała mi przyjść do jej sali. Nie mam pojęcia, czego znowu może ode mnie chcieć. Pewnie ktoś doniósł, że piłam piwo na przerwie – wzdycham.
– Aha…
– Susan, po prostu idź już zapalić, zanim zadzwoni dzwonek – przewracam oczami.
– Jezu, Miriam, kocham cię. W tym momencie naprawdę zajebiście mocno cię kocham – uśmiecha się dziewczyna i przytula mnie, choć jedynie przez ułamek sekundy. Wie, że nienawidzę fizycznego kontaktu. – To biegnę, bo już naprawdę mnie nosi.
Obserwuję, jak dziewczyna pospiesznie kieruje się ku drzwiom wyjściowym i jak zwykle jedynie unoszę kącik ust. Zastanawiam się, jak wiele brakuje, bym ja również się uzależniła. Ile jeszcze papierosów muszę wypalić, by tak jak Susan nie wytrzymywać choćby dnia bez kolejnej dawki nikotyny? I tak ludzie sądzą, że to już dawno się stało. Przecież uważają mnie za najbardziej zbuntowaną ze wszystkich osób w szkole. To ja jako pierwsza powinnam nie móc się obejść bez używek i wciągać w to innych. O dziwo, wcale tak nie jest. Susan już dawno się uzależniła, a Mary i Amy powoli idą za jej przykładem. Mnie tymczasem jest do tego daleko. Chociaż może tylko tak mi się wydaje…
Porzucam wszelkie rozmyślania i postanawiam udać się do klasy, żeby wreszcie odbyć kolejną nudną rozmowę. Pewnie jak zwykle będę przewracać oczami, złośliwie się uśmiechać i okazywać swojej wychowawczyni kompletny brak szacunku. Nawet nie będzie próbowała na mnie krzyczeć, tak bardzo zdążyła się przyzwyczaić do mojego zachowania.
– Dzień dobry – mówię, kiedy wchodzę do sali. Nauczycielka siedzi przy biurku i na mój widok lekko się uśmiecha.
– Dzień dobry, Miriam. Usiądź.
Spokojnie podchodzę do wskazanego przez kobietę krzesła. Nie mam ochoty na kolejną pogawędkę o moim niestosownym zachowaniu, ale wiem, że jest to nieuniknione. Właściwie sama jestem sobie winna, bo nikt przecież nie zmusza mnie, abym była taka nieznośna. Ciągle muszę ponosić konsekwencje za swoje czyny i nawet za ubiór. Zresztą nic w tym dziwnego, bo czasami wyglądam bardzo prowokująco.
Tego dnia prezentuję się jednak całkiem przyzwoicie. Mam na sobie ciemną koszulkę z flagą ameryki, szorty założone na podarte rajstopy, a do tego dżinsową koszulę bez rękawów. Całości dopełniają czarne buty podobne do martensów, ale nieco bardziej dziewczęce. Może nie sprawiam wrażenie grzecznej uczennicy, bo i tak każdy wie, że taka nie jestem, ale nie wyglądam też jak panna spod latarni.
– Co tym razem zrobiłam? Chodzi o to piwo? – pytam, krzyżując ręce i prowokująco żując gumę. Jeśli wychowawczyni chce wezwać moją matkę, to proszę bardzo.
– O jakie piwo? – pyta zdziwiona kobieta.
– Nieważne. To pewnie ktoś doniósł, że paliłam na terenie szkoły – przewracam oczami. – Dobra, miejmy to już z głowy. Jaką karę dostanę?
– Miriam – wzdycha wychowawczyni. – Lepiej nic już nie mów, bo sama przyznajesz się do robienia rzeczy, o których nie wiedziałam.
Wzruszam ramionami. Wszyscy nauczyciele zdają sobie sprawę, że piję i palę, bo niejednokrotnie mnie na tym złapano. To, że nie wiedzą o konkretnych incydentach, niczego nie zmienia. Raczej nikt nie uwierzy, że nagle stałam się święta. Po prostu ostatnio szczęście, bo uniknęłam świadków swojego nagannego zachowania.
– Chciałam porozmawiać o czymś zupełnie innym. Właściwie to o trygonometrii.
– Jezu, znowu? Co tym razem? Dodatkowe godziny korepetycji? Już i tak mam dosyć tego Brytyjczyka – wzdycham.
– No tak, biorąc pod uwagę twoje dotychczasowe zachowanie, nic dziwnego, że zakładasz najgorsze. Nie chcę cię w żaden sposób karać. Właściwie miałam zamiar powiedzieć, że rozmawiałam z twoją nauczycielką i najwyraźniej zaczynasz robić postępy.
Przez chwilę nie odzywam się ani słowem. Nie spodziewałam się, że ktoś spróbuje mnie pochwalić. To jeszcze nigdy nie miało miejsca w tej szkole. Nie ma się co dziwić, bo raczej nie należę do wzorowych uczniów. Naprawdę zaczęłam lepiej rozwiązywać zadania? Jakoś nie chce mi się w to wierzyć.
– Może tylko tak jej się wydaje, bo teraz po prostu bywam na lekcjach.
– Nie rozumiem, czemu nie chcesz przyznać, że potrafisz zrobić coś dobrze. Jesteś na właściwej drodze, aby uniknąć zagrożenia. Najwyraźniej Daray Stoker to najlepsze, co mogło cię spotkać.
– Niekoniecznie się z tym zgodzę – prycham z ignorancją.
– Mimo wszystko i tak sądzę, że mam rację – uśmiecha się wychowawczyni. – To pierwszy chłopak, którego nie zdołałaś do siebie zniechęcić. Wytrzymał aż miesiąc. Jak na razie jest najbardziej wytrwały ze wszystkich. I najwidoczniej potrafi także uczyć. To tyle, możesz iść. A o papierosach i alkoholu porozmawiamy innym razem.
Grozi mi jedynie palcem, jakbym nic złego nie zrobiła. Albo mój rzekomy postęp w nauce skutecznie przyćmił wszystkie potknięcia, albo też kobieta nie ma już ochoty na ponowne dzwonienie do matki. Pewnie zdążyła się nauczyć jej numeru na pamięć. Opuszczam klasę z uczuciem nie dumy, a lekkiego zawodu. Czuję się rozczarowana, że zostałam pochwalona, jakkolwiek dziwnie to nie brzmi. Nie chcę, by ktoś był ze mnie dumny, nie chcę robić postępów. Wolę pozostać nieznośna i niereformowalna.
– I co, czyżby kolejna pogadanka o twoim złym zachowaniu? – pyta Susan, kiedy mijamy się w korytarzu.
– Jasne. Nic nowego – kłamię bez mrugnięcia okiem i odchodzę, uśmiechając się z ignorancją. Nikt nie powinien wiedzieć, o czym tak naprawdę rozmawiałam z wychowawczynią. Lepiej, żebym w oczach innych pozostała dawną sobą.

Wchodzę do domu, głośno trzaskając drzwiami i zrzucam torbę z ramienia. Ślizga się po podłodze i przemierza kawałek korytarza, by w końcu zwolnić i zatrzymać się gdzieś na środku. Przemierzam przedsionek, ze złością zauważając, że matka jest już w domu, choć zwykle wraca o wiele później. Jej obecność skutecznie pogarsza mi humor.
Z butelką piwa w ręce wchodzę do salonu, gdzie spodziewam się zobaczyć swoją rodzicielkę. I rzeczywiście, siedzi w fotelu, oglądając jakiś serial czy bezsensowny program telewizyjny. Spogląda na mnie, gdy pojawiam się w progu i krzywi na widok piwa. Pociągam z butelki duży łyk. Tym razem nie piję z przymusu, ale dla przyjemności, bo kupiony przeze mnie napój jest smakowy. Czuję na języku bąbelki i lemoniadę, za to brak goryczy alkoholu, choć piwo jest czteroprocentowe.
– Ile razy ci mówiłam, żebyś nie piła? Miriam, masz dopiero siedemnaście lat – wzdycha matka.
– Już niedługo – wzruszam ramionami.
– Ale do dwudziestych pierwszych urodzin i tak ci daleko. Nie wiem, co robić, żebyś wreszcie zaczęła okazywać mi posłuszeństwo.
W odpowiedzi jedynie przewracam oczami. Prawda jest taka, że matka nie może zrobić nic. Nie zamierzam potulnie stosować się do jej poleceń, nigdy nie będę okazywać jej szacunku i spełniać próśb, bo nie jest osobą, która na to zasługuje. Zdecydowanie bardziej podoba mi się udowadnianie swojej rodzicielce, że nie ma nade mną żadnej władzy. Wręcz przeciwnie – to ja za każdym razem wyprowadzam matkę z równowagi. Sprawiam, że krzyczy, płacze albo po prostu wpatruje się we mnie z poczuciem bezsilności.
– Chcesz trochę? – pytam, wyciągając w jej stronę butelkę. Jest to z mojej strony szczyt bezczelności. Kiedyś matka zdenerwowałaby się i wygoniła mnie z pokoju. Teraz nie robi nic poza cichym westchnięciem.
– Nie próbuj mnie prowokować, Miriam. Nie możemy zachowywać się jak normalna rodzina?
– A od kiedy to jesteśmy normalną rodziną, mamusiu?
Kobieta jedynie patrzy na mnie ze smutkiem, ale zupełnie mnie to nie obchodzi. Nie rozumiem, po co nam ta cała gra aktorska, po co ciągłe udawanie, że troszczymy się o siebie, że chcemy jedynie, aby między nami panowała zgoda i miłość. Ja już dawno porzuciłam pozory, matka tymczasem wciąż odgrywa swoją rolę, jakby nieustannie śledziły ją czyjeś oczy, nawet wtedy, gdy jesteśmy w domu całkiem same.
– Wiesz, nie mam siły się z tobą kłócić…
– I bardzo dobrze – odpowiadam beznamiętnie i pociągam kolejny łyk piwa. Matka nawet nie próbuje temu zapobiec. Gdyby wyrwała mi butelkę i wylała całą zawartość do zlewu, poszłabym do sklepu po nową.
Przez chwile siedzimy w milczeniu. Matka wpatruje się w ekran telewizora, gdzie właśnie kolejne osoby odpadają z jakiegoś głupawego teleturnieju. Ja tymczasem sączę powoli piwo, przyglądając się etykiecie, jakbym była nią bardzo zafascynowana. Zastanawiam się, czy wyciągnąć z kieszeni także papierosa, aby bardziej sprowokować matkę, ale uznaję, że nie mam ochoty na porcję szkodliwego dymu.
– Co dzisiaj robisz? – pyta matka, jakbyśmy były zwyczajną rodziną. Desperacko chce ze mną porozmawiać, poudawać  troskliwą matkę, choć tak naprawdę jest dla mnie całkowicie obcą kobietą.
– Nic szczególnego. Mam korepetycje z Brytyjczykiem, przez ciebie zresztą. Gdyby nie ten twój nagły przypływ fałszywej troski, mogłabym być teraz na imprezie u Patricii. Ale trudno, spóźnię się trochę.
– No tak, zapomniałam, że Daray dzisiaj przychodzi – odpowiada matka, ignorując zupełnie dalszą część mojej wypowiedzi. Dobrze sobie z tym radzi – z ignorowaniem moich słów i odpowiadaniem jedynie na te zdania, które jej pasują. – To bardzo miły chłopak. I najwyraźniej się lubicie.
W tym momencie krztuszę się piwem. Zaczynam głośno kaszleć i wymachiwać rękami. Matka spogląda na mnie ze zdziwieniem i przysuwa się, aby poklepać mnie po plecach, ale od razu podrywam się z kanapy. Nie chcę, by ta kobieta mnie dotykała. Kiedy udaje mi się już uspokoić, spoglądam na swoją rodzicielkę z oburzeniem.
– Wcale się nie lubimy.
– No cóż, wydawało mi się, że dobrze się dogadujecie…
– To źle ci się wydawało – przerywam jej, nie kryjąc gniewu.
Nie chcę, by ktoś myślał, że zaczynam żywić jakiekolwiek pozytywne uczucia do wiecznie denerwującego mnie Brytyjczyka. Zastanawiam się, czemu nagle matka zaczęła twierdzić, że między nami utworzyło się coś na kształt sympatii. Przywołuje wszystkie wspomnienia ostatnich tygodni.
Wspólne pieczenie sufletów. Bitwa na mąkę w kuchni. Mój śmiech. Całkiem przyjemna rozmowa z Darayem. No tak, wtedy nawet dobrze się bawiłam. Ale to nie był jedyny taki moment. Potem pojawiały się kolejne.
Któregoś dnia, znudzona rozwiązywaniem zadań, zaczęłam parodiować nauczycielkę. Spodziewałam się dostrzec oburzenie w oczach Daraya, bo wydawało mi się, że bardzo lubił tę kobietę. On jednak głośno się roześmiał. Było to tak zwyczajne i tak niespodziewane, że już po chwili zaczęłam mu wtórować.
Kiedyś Daray odwiedził mnie, gdy odsypiałam po południu jedną z większych imprez. Zaczęłam mamrotać coś nieskładnie, na wpół pogrążona we śnie. Chłopak nie mógł się powtrzymać przed kilkoma nieco złośliwymi uwagami, przez co oberwał poduszką. Trochę czasu zajęło mi, nim zdołałam nią porządnie wycelować, ale trafiłam prosto w roześmianą twarz bruneta. Potem dokuczaliśmy sobie nawzajem i chociaż mogło się to wydawać kolejnym sporem nienawidzących się osób, to w oczach Daraya błyszczały wesołe ogniki, a mnie po twarzy błąkał się cień uśmiechu, którego nie byłam w stanie ukryć.
No i jeszcze ten sweter. Daray nie szczędził złośliwych uwag, bo nadal nie oddałam mu jego ubrania. Często słyszałam, że jestem jak inne dziewczyny i czuję dumę, że noszę coś, co należy do tak przystojnego nastolatka. W odpowiedzi jedynie kpiąco unosiłam brwi, choć nie byłam pewna, czy w tych słowach rzeczywiście nie kryje się prawda. Daray niewątpliwie był przystojny i dosyć popularny, a jego sweter ładnie pachniał i lubiłam mieć go na sobie.
Matka jednak nie mogła wiedzieć o tych zdarzeniach. Przede wszystkim dlatego, że rzadko bywała w domu. Zazwyczaj zjawiała się późnym wieczorem lub też nie wracała wcale. Pozwalała, by pochłonął ją wir pracy, bo w ten sposób mogła uciec od swojej nieznośnej córki i wszystkich domowych problemów. Kiedy wracała, marzyła jedynie o pójściu spać, więc niemożliwie, że wiedziała, jak się mają sprawy pomiędzy mną a moim nowym korepetytorem.
– A skąd niby masz takie informacje, skoro nigdy cię nie ma? Wymyśliłaś to sobie i teraz udajesz ekspertkę. Przecież ty w ogóle mnie nie znasz – podrywam się z kanapy, na której zdążyłam usiąść po nagłym zakrztuszeniu.
– I czemu się tak złościsz? Przecież nie powiedziałam nic złego…
– Jasne, po prostu mi wmawiasz coś, co nie jest prawdą. Znalazła się troskliwa i wszystko wiedząca mamusia. Tak dobrze mnie znasz, co? To, że nauczyłam się tolerować tego Brytyjczyka, nie znaczy jeszcze, że się przyjaźnimy.
Matka przygląda mi się ze zdziwieniem, kiedy w jednej chwili zabieram ze stołu butelkę z piwem i ruszam po schodach do swojego pokoju. Nie wiem, czy rozumie, czemu się zdenerwowałam. Nie jestem nawet pewna, czy ja sama znam prawdziwy powód tego wybuchu złości.
– Kocham cię – rzucam na odchodnym. Matka nie odpowiada.

Daray wchodzi do mojego pokoju i lekko się uśmiecha. Może nie jest to typowy przyjacielski uśmiech, bo dostrzegam w niej cień znajomej kpiny, ale mimo wszystko w przypadku bruneta to bardzo miły gest. Odpowiadam morderczym spojrzeniem i odwracam się plecami, podpierając głowę dłońmi i wbijając spojrzenie w zamknięty zeszyt do trygonometrii.
– Co się stało? Kolejna wielka kłótnia z mamą czy może kac po imprezie? – pyta wścibsko. Przyzwyczaiłam się już, że jest bardzo ciekawski no i oczywiście uwielbia mnie irytować.
– Zamknij się, Brytyjczyku – odpowiadam nieprzyjaznym tonem, nawet na niego nie patrząc.
– Oj, Miriam, skarbie, co się stało? – pyta, stając tuż za mną.
Czuję, że obejmuje mnie za szyję, niby to w pocieszającym geście. Nie wiem, ile jest w tym prawdy, a ile kpiny, udawanej troski, która ma mnie jedynie zirytować. Biorąc pod uwagę łączącą nas relację i to, że Daray nazwał mnie „skarbem”, nie biorę jego słów na poważnie. Bliskość niemal obcej osoby bardzo mnie drażni, a to, że jest nią akurat Daray, jeszcze skuteczniej wyprowadza mnie z równowagi.
Rzucam w jego stronę kilka przekleństw i wyjaśniam przy okazji, gdzie w tym momencie najlepiej ma się udać. Chłopak w odpowiedzi jedynie unosi brwi, bo najwyraźniej moje niecenzuralne słowa nie robią na nim żadnego wrażenia. Ze swoim denerwującym spokojem jedynie przysuwa sobie drugie krzesło i otwiera podręcznik od matematyki.
– Ok, nie chcesz mówić, to nie. W takim razie zajmijmy się lekcjami.
Zadziwia mnie ta nagła uległość. Albo moje samopoczucie kompletnie nie obchodzi Daraya, albo przeczuł, że jestem w naprawdę koszmarnym nastroju i lepiej już mnie nie denerwować. W milczeniu chwytam długopis i udaję, że jestem bardzo skupiona na treści zadania. Nie wiem, kogo próbuję oszukać. Oboje zdajemy sobie sprawę, że nie zapałałam nagłą miłością do matematyki. Uparcie odgrywam swoją niezbyt wiarygodną rolę, byle tylko nie musieć rozmawiać. Pragnę pokazać mu, że nie mam do niego ani odrobiny szacunku, że nie żywię choćby cienia sympatii. Nie chcę, by okazało się, że matka ma rację, bo to ona zawsze powinna się mylić. Zresztą nie mogłabym przecież polubić kogoś takiego jak Daray.
– Oj, naprawdę koszmarny masz dzisiaj humor – mruczy chłopak.
– Zamknij się. Nie mogę słuchać twojego okropnego akcentu  – warczę w odpowiedzi.
– Spokojnie, Miriam. Oboje wiemy, że kochasz sposób, w jaki mówię – chłopak unosi ręce w obronnym geście, chociaż z jego twarzy nie znika uśmiech.
Nie odpowiadam. Daray nie zasłużył na nic poza niezręczną ciszą. Mogłabym pomyśleć, że jest zbyt pewnym siebie nastolatkiem, którego ego nie zmieści się w pokoju, ale wiem, że to tylko kolejne przedstawienie.

Nauczycielka trygonometrii najwyraźniej jest bardzo zadowolona z moich rzekomych postępów, bo prosi, abym podeszła do tablicy. Robiła to już wielokrotnie w przeszłości, ale wtedy jej twarzy wyrażała jedynie zrezygnowanie i przekonanie, że nie będę w stanie nawet ułożyć odpowiedniego równania. Teraz dostrzegam uśmiech i może nawet cień dumy. Chyba wszyscy zdołali uwierzyć, że Daray jest cudotwórcą, który powoli sprowadza mnie na właściwą drogę.
Z kpiącym uśmiechem podchodzę do tablicy i chwytam w rękę kredę. Przeczytałam treść zadania i wiem doskonale, co powinnam zrobić. Daray rzeczywiście zdołał mnie czegoś nauczyć i korepetycje powoli zaczęły przynosić efekty.
Bez chwili zawahania popełniam okropny błąd, za który nauczycielka od razu powinna mnie odesłać do ławki i wpisać do dziennika złą ocenę. Kobieta wpatruje się we mnie z lekkim zdziwieniem.
Inni przyglądają się całej tej scenie z wyrazem zobojętnienia. Oni nie wiedzą o moich rzekomych postępach, o rozmowie z matką i z wychowawczynią. Dla nich jestem tą samą Miriam co przedtem, tą samą imprezującą dziewczyną, która nienawidzi dodatkowych lekcji z Brytyjczykiem i za wszelką cenę próbuje wymykać się z domu, aby nie rozwiązywać kolejnych zadań. Nie wiedzą, że ostatnio nieco lepiej radziłam sobie na lekcjach. To nie oni przeglądali mój zeszyt z uśmiechem zaskoczenia na twarzy.
– Może w takim razie spróbuj rozwiązać ten przykład – nauczycielka podtyka mi pod nos podręcznik. Chyba chce za wszelką cenę udowodnić samej sobie, że naprawdę poprawiłam się w nauce.
Popełniam kolejny błąd. Zrezygnowana kobieta z cieniem nadziei w oczach po raz ostatni wskazuje na inny przykład, chyba najłatwiejszy w całym dziale. Oznajmiam ze wzruszeniem ramion, że nie mam pojęcia, jak go rozwiązać. Wtedy każe mi wrócić do ławki. Wpatruję się w jej rękę, która zamiera nad dziennikiem. Jestem przygotowana na to, że już za chwilę przy moim nazwisku pojawi się kolejna koszmarna ocena. Kobieta odkłada jednak długopis i przywołuje do tablicy innego ucznia. Najwyraźniej postanowiła się nade mną zlitować.
Czuję na sobie czyjś wzrok. Nie muszę się odwracać, by wiedzieć, że to Daray wlepia we mnie spojrzenie mlecznobłękitnych tęczówek. Zastanawiam się, czy obejrzeć się przez ramię i po chwili rzeczywiście to robię. W oczach chłopaka dostrzegam brak zrozumienia, rozczarowanie. Jest to jednak zupełnie inny rodzaj rozczarowania niż ten, który chwilę wcześniej dostrzegłam w oczach nauczycielki. Pod wpływem spojrzenia chłopaka zaczynam czuć się nieswojo, jakbym zrobiła coś złego. Wiercę się niespokojnie na krześle, zaczynam błądzić wzrokiem po sali, byle tylko nie musieć znów patrzeć w jego stronę. W końcu odwracam się plecami do chłopaka i chwytam w rękę długopis. Zaczynam bazgrać coś bezmyślnie na marginesie zeszytu. Jestem zła na samą siebie, że czuję coś na kształt wyrzutów sumienia. Przecież nie powinnam. Zrobiłam to, co zamierzałam i osiągnęłam cel. Teraz wszyscy widzą, że nie da się mieć nade mną władzy, nie da się zmienić mnie na lepsze. Powinnam z uśmiechem satysfakcji szykować się na kolejną imprezę, jakbym właśnie zrobiła coś godnego podziwu. Przecież odniosłam kolejne małe zwycięstwo. Nie rozumiem, dlaczego tak naprawdę czuję się przegrana.
Gdy w końcu rozlega się denerwujący dźwięk dzwonka, jest tak, jakbym właśnie została wybawiona z jakiejś bardzo kłopotliwej sytuacji. Z ulgą chwytam torbę, przerzucam ją przez ramię i czym prędzej opuszczam klasę. Nie chcę natknąć się na Daraya i zostać zmuszoną do rozmowy z nim, ale niestety już po chwili czuję czyjąś dłoń na swoim ramieniu. Wiem doskonale kto za mną stoi, wyczuwam ten sam zapach, którym przesiąknięty jest sweter nadal znajdujący się w moim domu.
– Czego chcesz? – pytam z wyrazem znużenia na twarzy.
– Zwariowałaś? Czemu to zrobiłaś? – brunet wydaje się naprawdę zdziwiony i pewnie też nieco rozczarowany.
– O co ci chodzi, Brytyjczyku? Przecież nigdy nie byłam dobra z matmy.
Wpatruję się w chłopaka i mam nadzieję, że nie widzi mojego niespokojnego wzroku, nie dostrzega tej desperackiej chęci spojrzenia w zupełnie innym kierunku. Modlę się w duchu, aby mój kpiący uśmiech wyglądał wiarygodnie. Właściwie spodziewałam się, że Daray odpowie mi tym samym – jak zwykle uśmiechnie się albo uniesie brwi w taki sposób, że poczuję, jakby się ze mną drażnił. Tymczasem on prezentuje się poważnie, zbyt poważnie. Przez to mam poczucie winy, chociaż wcale nie podobają mi się te wyrzuty sumienia. Nie rozumiem, czemu Daray tak bardzo przejmuje się moimi ocenami. Jakbym wcale nie była tylko wiecznie irytującą go znajomą ze szkoły.
– Nie udawaj idiotki. Oboje doskonale wiemy, że umiałaś rozwiązać te zadania. Zrobiliśmy wczoraj wszystkie przykłady i całkiem nieźle sobie radziłaś.
– Przecież co chwile mi podpowiadałeś. Nie wiem, czy zauważyłeś, ale to ty zazwyczaj wszystko wyliczasz, jedynie dyktujesz mi, co mam napisać.
Z uporem wpatruję się w chłopaka. Jak zwykle fascynują mnie jego niezwykłe oczy, w których tym razem nie dostrzegam choćby cienia rozbawienia. Jedynie coraz wyraźniejszą złość, jakbym zrobiła coś naprawdę złego. Najwyraźniej Daray tak samo dobrze jak ja zdaje sobie sprawę, że kłamię. Wcale nie musiał mi pomagać na korepetycjach. Jedynie czasem coś podpowiedział, ale z prostymi przykładami nie miałam żadnych problemów.
– Nie rozumiem. Naprawdę wolisz, kiedy wszyscy mają cię za idiotkę? Co w tym fajnego?
– Och, to teraz bawimy się w prawienie kazań? Mam już jedną denerwującą matkę, druga mi nie potrzebna – kpię z niego.
– Dobra, jak chcesz, twój wybór.
Czuję się poirytowana faktem, że Daray zwrócił mi uwagę. Nie potrafię zrozumieć, czemu tak bardzo się mną przejmuje. Jestem jego uczennicą, pewnie dzięki naszym korepetycjom ma jakieś dodatkowe oceny w szkole czy cokolwiek, ale nie powinien aż tak się denerwować. Moje stopnie to nie jego interes. Poza tym nie mogę pogodzić się z poczuciem winy, w które wpędził mnie chłopak. Zastanawiam się nad jego słowami. Co właściwie chciałam osiągnąć swoim zachowaniem?
Musiałam pokazać wszystkim, że jestem niezależna, niereformowalna i zła. Że do szpiku kości przesiąkłam już wszystkimi negatywnymi emocjami, że nie nadaję się na wartościową uczennicę czy przykładną córkę. Musiałam w ten sposób ukarać matkę, nauczycieli i przy okazji udowodnić znajomym, że nigdy nie przestanę się buntować.
Ponieważ nie mam już nic więcej do stracenia, a poza tym Daray skutecznie zepsuł mi humor i wprawił w buntowniczy nastrój, postanawiam wyskoczyć na piwo po lekcjach. Mam nadzieję, że chłopak odpuści i da mi spokój, ale on podąża za mną, jakby był moim cieniem albo wiernym psem. Ignoruję go zupełnie, udając, że jest niewidzialny. Spokojnie zaczepiam Susan przed wyjściem ze szkoły i już po chwili dołączają do nas Mary i Amy. Razem kierujemy się w stronę sklepu monopolowego. Za nami podąża jeszcze kilka dziewczyn, które pożądają naszego towarzystwa i popularności. Wśród nich co jakiś czas dostrzegam czuprynę Daraya albo fragment jego ubrania.
– Coś się stało? – pyta Susan, kiedy przystajemy na skraju lasu z butelkami piwa w rękach. Dziewczyna zaciąga się papierosem i na chwilę zamyka oczy, delektując się smakiem drapiącego dymu. Zastanawiam się, która to już dzisiaj porcja nikotyny. Pewnie co najmniej trzecia.
Amy i Mary spoglądają na mnie ze skupieniem. Dla wszystkich innych osób wyglądam tak samo – ignoranckie uniesienie kącika ust, zbuntowane spojrzenie, skrzyżowane ręce. Tylko ci, którzy lepiej mnie znają, dostrzegają, kiedy mam zły humor. Inni pozostają ślepi, bo właściwie zawsze sprawiam wrażenie, jakby coś mi nie odpowiadało.
Ignoruję pytanie Susan i jedynie wzruszam ramionami. Nie mam ochoty opowiadać o Darayu, kiedy towarzyszy nam jeszcze kilka dziewczyn. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby chłopak słyszał każde moje nieuprzejme słowo, ale tłum gapiów to już co innego.
Wymyślam pospiesznie jakąś historię o denerwujących nauczycielach i nieznośnej matce. Tak naprawdę nawet nie kłamię, bo nienawidzę szkoły, a każda rozmowa przeprowadzona z moją rodzicielką kończy się kłótnią. Wypowiedź ubarwiam kilkoma nieprawdziwymi faktami i wtrącam tyle wulgarnych słów, ile tylko zdołam. Wiem, że nie brzmi to ładnie, nawet ja sama zdaję sobie sprawę, że nieprzyjemnie się mnie słucha. Moje znajome przywykły jednak do takiego sposobu wypowiedzi, bo ci, którzy piją piwo po lekcjach i chodzą na imprezy, nigdy nie są święci i niemal zawsze przeklinają. Widzę, że Daray krzywi się z każdym kolejnym niecenzuralnym słowem. Irytuje mnie ta jego poprawność i świętoszkowatość.
– Chyba mocno się zdenerwowałaś – uśmiecha się Amy i pociąga z butelki duży łyk piwa. Najwyraźniej do wszystkich dotarło, że wysławiam się gorzej niż zwykle.
– Trochę – wzruszam ramionami.
Daray spogląda na mnie z uwagą i dostrzegam w jego oczach to wszystko, co z pewnością właśnie znajduje się w jego głowie. Jest niemal tak, jakby wszyscy mogli usłyszeć te myśli. Przestraszona rozglądam się wokół. Na szczęście chyba tylko ja nie pozostaję głucha na ten przekaz.
Niektórzy radzą sobie ze złością idąc na siłownię albo przeklinając, a jeszcze inni po prostu udają kogoś, kim nie są, żeby wyżyć się na innych, prawda Miriam?
– Chcesz? – wyrywa mnie z zamyślenia Susan, podtykając Darayowi pod nos butelkę z piwem. Chłopak kręci przecząco głową, a ja nawet nie próbuję powstrzymać kpiącego parsknięcia.
            – No co ty, Sus. Przecież to jest nasz święty Brytyjczyk. Tacy grzeczni chłopcy na pewno nie robią żadnych niedozwolonych rzeczy.
Daray nie odpowiada. Raczej nie uważa, że powinien się komuś tłumaczyć. Może rzeczywiście ma rację, bo wszyscy akceptują jego zachowanie. Nie wiem, czy to przystojna twarz sprawia, że dziewczyny nie mają nic przeciwko, obojętnie co ten chłopak zrobi, czy może to kwestia tego, że powoli staje się popularny, a takich osób się nie krytykuje. No chyba, że za ich plecami…
– Prawda, Brytyjczyku? Jesteś taki grzeczny…  – drwię z niego, gdy robię kilka kroków i nasze twarze dzieli minimalna odległość. Z każdym słowem z moich ust wydobywa się trochę dymu. Chłopak nie może cofnąć twarzy, aby uniknąć tego zapachu. Musi oddychać tym samym powietrzem, więc jest niemal tak, jakby zaciągał się raz za razem.
Nikt nie komentuje mojego okrucieństwa. Jestem popularna, a poza tym słynę z bezwstydnego zachowania. Często okazuję brak empatii czy wyrozumiałości. Lubię wyżywać się na innych, a gdy mam naprawdę koszmarny nastrój, nikt nawet nie próbuje mnie uspokajać. To i tak nie przyniosłoby żadnych efektów.
Daray nadal nie odzywa się ani słowem. Spokojnie wdycha powietrze przesiąknięte dymem z papierosów i nie odrywa ode mnie spojrzenia jasnych oczu. Dostrzegam w nich rozczarowanie i złość. Normalnie uznałabym chłopaka za słabego, za kogoś, kto się poddał i pozwala, bym się nad nim pastwiła. Daray jest jednak niezwykle silny, tak silny, że wprawie mnie to w zdumienie. Ten całkowity brak ruchu i pełne opanowanie to nie dowód uległości, ale oporu. Uważa się za mądrzejszego i lepszego ode mnie i po prostu czeka, aż wyzbędę się całej złości, a potem wreszcie się odsunę.
Wszyscy się w nas wpatrują. Widzą, że nie odrywamy od siebie wzroku, że jesteśmy tak blisko, że niemal stykamy się czołami, nosami czy innymi częściami ciała. Dostrzegają, że dzielimy między sobą powietrze i że żadne z nas nie wykonuje nawet najmniejszego ruchu. Po jakimś czasie cała ta sytuacja zaczyna mnie krępować. Czuję się zbyt bliska Darayowi, dzieli nas za mała przestrzeń i nie potrafię sobie z tym poradzić.
W końcu postanawiam się poddać, bo nie wytrzymam ani sekundy dłużej. Nie zamierzam jednak pokazać, że uległam. Wręcz przeciwnie – uśmiecham się szeroko, jakbym właśnie wygrała. Po raz kolejny zaciągam się papierosem i wydycham cały dym tak, że powoli dociera do lekko rozchylonych warg chłopaka. Dopiero wtedy cofam się o krok, potem robię jeszcze kolejny. Zaczynam czuć się bezpieczna, już nic mnie nie osacza. Przegrałam, ale nikt nie powinien o tym wiedzieć. Jedynie ja sama w głębi duszy właśnie odnoszę kolejną porażkę.

– Jak zwykle przykładny chłopiec – dodaję, jakby na dowód tego, że to ja zawsze odnoszę zwycięstwo.
***



A w tym rozdziale Daray jest zupełnie inny niż ten ironiczny chłopak, do którego powoli można się było przyzwyczaić. Teraz był bardzo poważny, może też zmartwiony. To taka mała zapowiedź tego, że pozory mylą i tak naprawdę nikt jeszcze nie wie, jaki naprawdę jest Brytyjczyk.
Na temat Miriam nic nie będę mówić. Pewnie dużo osób zacznie pisać o tym, że ta dziewczyna jest po prostu głupia, skoro usiłuje dostać złe oceny w szkole i wyjść na kompletną idiotkę. I może jest w tym trochę racji, ale Miriam chyba wierzy, że dobrze postępuje. 


7 komentarzy:

  1. "Wróciłam wczoraj trochę piana" - ah ta piana ;> rzucił mi się skubaniec na oczy, więc go wskazuję ;>
    "Łagodniejsze od martensów?" Pf. Martensy to bardzo nie ładne brązowe coś co jedynie obrzydza i plugawi wszystkie buty glano-podobne... Steele są najlepsze ;> a Łagodniejsze od martensów to pantofelki albo półbutki >><<
    Meh, Miriam kiedy ty zrozumiesz że to właśnie ty jesteś na przegranej pozycji? Że od samego początku próbujesz coś udowodnić innym, niszcząc przy tym siebie? Udaje kogoś innego w sunie tylko po to by zrobić komuś na złość. Mir.. rany, czy ty żyjesz dla siebie czy dla innych? *tak wiem, gadam do postaci fikcyjnej ;-;*
    Cóż, Miriam taka jest, a to jak ją wykreowałaś jest naprawdę godne uwagi. Może być nawet bardzo denerwująca, ale to z pewnością przemyślana postać, którą świetnie opisujesz! Szczerze mówiąc za nic w życiu nie chciałabym być nią. Co ona czerpie z każdego dnia? Garść kpiny, sarkazmu, wkurwu i niesamowitą ilość negatywnych emocji. Bądź co bądź do takiej dziennej dawki potrzeba bycia wytrwałym chociaż Miriam jest strasznie słaba, skoro chowa się w innej skórze.. w sumie strasznie mi jej szkoda, chociaż jeszcze niedawno gdybym taką dziewczynę znalazła stwierdziłabym że to idiotka. Hmm, dzięki Tobie potrafię wcielić się w taką zniszczoną przez siebie postać i wykrzesać z głębi trochę współczucia. Chociaż Miriam moją przyjaciółką by nie została, to jestem w stanie zrozumieć poniekąd jej zachowanie i sam styl życia.
    Musi być strasznie niepewna siebie, skoro bez przerwy innym coś udowadnia. Myślę że tak naprawdę chce udowodnić coś sobie, chociaż nie jestem pewna co takiego.
    No i Daray.. kolejne jego oblicze. Szczerze mówiąc ten chłodny, zdecydowany Daray bardzo przypadł mi do gustu. W tym rozdziale nie "upodabniał" swojego zachowania do Miriam - nie wiem jak to w sumie napisać. Chodzi mi o kpinę i sarkazm, nie o bunt -przez co stał się bardziej.. namacalny? Jak dla mnie w tym rozdziale stał się ludzki i okazał pewność siebie i swoje przekonanie, jak już w sumie zauważyła Miriam.
    Bardziej niż zawalanie szkoły poruszyło mnie to ich końcowe starcie. Miriam przegrywa i jeszcze zdała sobie z tego sprawę! Oczywiście, nikt tego nie zauważył i jej wygranej kwestionować nie będzie, ale to gdzieś się w niej zalęgnie i będzie nękać, bo tu się nagle okazało że Daray naprawdę jest silny umysłowo.
    I jeszcze co do matki. Raczej bym żadnych tematów z taką córka nie rozpoczynała, bo to jak rozbrajanie bomby. Jak nie jesteś pewien czy przeciąć żółty kabelek, to go raczej nie przecinasz..
    Wybacz jeśli w tym komentarzu było zbyt dużo odjechanego gadania pozbawionego sensu, ale.. no cóż...
    W każdym razie pozdrawiam serdecznie i życzę weny ;>
    ~ no-rules-in-my-world.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. No ten chłopak ma coś w sobie *.*
    Myślę, że Miriam powinna zrzucić maskę wyszczekanego szczeniaka i pokazać prawdziwą siebie, Brytyjczyk uratuję tę zarąbistą dziewczynę z ciała tej bezwstydnej suczki.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Miriam jest bardzo barwną postacią i chce zniechęcić wszystkich do siebie. Z jakiegoś powodu zależy jej na tym, żeby zranić swoją matkę. Nie rozumiem jej. Wstydzi się tego, że potrafi to z czym wcześniej miała trudność i jeszcze okłamuje Daraya. To nie w porządku. On za to wzbudza we mnie zmieszanie. Nie jestem do końca pewna jakie ma zamiary i to mnie irytuje.
    Podsumowując czekam na to co będzie dalej, gdyż ten rozdział bardzo mnie zaintrygował. Pozdrawiam^^

    OdpowiedzUsuń
  4. Witam po raz kolejny, droga Vivienne :)
    Podczas czytania tego rozdziału rzucił mi się w oczy jego tytuł. A że jestem człowiekiem, który nie wytyka nikomu błędów, dopóki nie ma stuprocentowej pewności, że ma z takowym do czynienia, spędziłam pół lekcji na przeszukiwaniu wszystkich słowników języka polskiego i im podobnych, jakie znalazłam w bibliotece szkolnej. Niestety, żaden nie znał słowa "versus". Tak więc zaintrygowana udałam się do mojej kochanej polonistki. Teraz mam pewność :)
    Skrót "vs" w języku polskim piszemy bez kropki. Podobnie jak mgr, nr, etc. pochodzi on z zestawienia pierwszej i ostatniej litery wyrazu, więc wstawianie kropki jest błędem.
    Zapis "vs." jest poprawny za to w języku angielskim, gdzie to ludzie wstawiają kropkę przy każdym skrócie.
    Wikipedia łże :D
    Cieplutko pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ta dziołszka mnie momentami denerwuje. Ma dość duże mniemanie o sobie, tak mi się przynajmniej zdaje. Fakt, wiele jest takich osób, których zachowanie czy wygląd naśladują inni, ale ona jest tego świadoma. Może to nie próżność tylko właśnie świadomość..? Hm, sama nie wiem. Z każdym rozdziałem przekonuję się, jak bardzo określenie "buntowniczka" do niej pasuje. To powinno być jej drugie imię.
    Powtórzę - kocham tę narrację.
    Pozdrawiam. ;*

    PS Zapraszam na rozdział szósty. (Sinusoida-Emocji)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja za to mam wrażenie, jakby wszyscy w koło Miriam choć odrobinkę dorośli, a ona pozostała totalnym dzieciuchem.
    Przy okazji zmieniłam też zdanie o matce i już nie mam jej za pasożyta.
    A tak jeszcze przy okazji PS - Poleciłam twoje opowiadania :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Zastanawiam się czy młodzież naprawdę może być taka pusta, sztuczna, robiąca wszystko na pokaz. Doświadczenie i przede wszystkim mój syn, który wiózł nielubianego kolegę w bagażniku, pokazuje mi że tak. Łatwo jednak przy takiej "super zabawie" o wypadek, a potem się zaczyna bieganina po adwokatach, by gówniarz został na miejscu i robił na własną rodzinę, a nie siedział zamknięty w celi i żarł za free z kasy podatniczej, w przerwach grywał w karty i słuchał radia. Zastanawiam się jak skończy twoja Miriam? Szykujesz dla niej ciąże? W ojcostwie kujon polegnie? Zrzeknie się? Wyprze? Ciągle doszukuje się w tej historii czegoś co sprawi, że przestanie to być nudne opisywanie pseudo-buntu. Musi być w końcu jakieś rozwinięcie wydarzeń, rozwój tej historii. Ona nie powinna stać w miejscu, a na chwilę obecną w miejscu stoi.

    OdpowiedzUsuń