sobota, 3 maja 2014

# Bunt: Rozdział 14. W obiektywie


               
           
Siedzę w swoim pokoju z kubkiem herbaty w ręce, kiedy nagle ktoś zasłania mi oczy. Nie słyszałam żadnych kroków, choćby najmniejszego szelestu. Właściwie nie powinnam być zdzwiona, bo muzyka, której właśnie słucham, jest nastawiona na nieprzyzwoity poziom głośności. Podoba mi się jednak dudnienie w uszach, ostre brzmienie gitary elektrycznej i to, że całe ciało mimowolnie podryguje wraz z uderzeniami perkusji. Czasami potrzebuję takich chwil, szczególnie, gdy matka po raz kolejny zdoła mnie zdenerwować. A niestety udaje jej się to niemal codziennie.
Zasłanianie mi oczu i zabawa w „zgadnij, kto to” jest bardzo dziecinna. Mimo wszystko przez chwilę siedzę bez ruchu, jakbym rzeczywiście zamierzała zastanawiać się nad tym, kto postanowił mnie odwiedzić.  
– Naprawdę? Czyżbyś cofał się w rozwoju, Brytyjczyku? – pytam z lekką kpiną, nadal pozostając plecami do swojego gościa.
Słyszę cichy śmiech chłopaka, który już po chwili siada tuż obok. Wiedziałam, że to Daray przyszedł mnie odwiedzić. Nie musiałam się odwracać czy zastanawiać, bo odpowiedź była po prostu oczywista. Ostatnio brunet bardzo często wpada z wizytą, nie tylko na korepetycjach. Zresztą jakoś niespecjalnie mi to przeszkadza. Zaczęłam się przyzwyczajać do ciągłej obecności chłopaka.
– No tak, jak zwykle poważna. A niby taka rozrywkowa z ciebie dziewczyna – Daray uśmiecha się drwiąco. Uderzam go lekko w głowę, w odpowiedzi otrzymując dźwięczny śmiech.
Szczerze mówiąc jestem bardzo zdziwiona, że w ogóle udaje mi się tolerować korepetytora. Chłopak, tak samo jak ja, nie kryje ironii i uwielbia dokuczać innym. Właściwie nie innym, tylko przede wszystkim mnie. Nasze sprzeczki są nieodłączną częścią każdego spotkania. Zazwyczaj wymieniamy kąśliwe uwagi, a w ostatecznym rozrachunku czuję się wyprowadzona z równowagi, Daraya za to rozpiera duma, bo po raz kolejny mnie zdenerwował. Nie jesteśmy przyjaciółmi ani nawet kolegami. Trudno mi znaleźć odpowiednie słowo na określenie tej relacji. Pewnie niektórym wydaje się, że już dawno zdołaliśmy się zaprzyjaźnić. Ja nie mogłabym jednak do tego dopuścić. Brunet zbyt dokładnie potrafi czytać moje myśli, zaglądać do mojego wnętrza. Niebezpiecznie jest mieć takich przyjaciół, szczególnie jeśli chce się pozostać niezłomnym.
– Co tu robisz, Brytyjczyku? – pytam. Chłopak bez słowa wyrywa mi z ręki kubek pełen herbaty i upija duży łyk, chociaż ja w tym czasie głośno protestuję.
Właściwie nie sądzę, żeby Daray miał jakiś konkretny cel wizyty. Zaczął coraz częściej odwiedzać mnie bez zapowiedzi i nigdy nie mówił, czemu przyszedł. Po prostu pojawiał się w progu ze swoim drwiącym uśmiechem, a potem, nie wyjaśniając niczego, spędzał ze mną trochę czasu. Często zastanawiałam się, co chłopak zamierza przez to osiągnąć. Na pewno miał wiele znajomych, z którymi mógłby przyjemniej spędzić czas. On jednak uparcie zjawiał się akurat w moim domu, jakby towarzystwo złośliwej dziewczyny było czymś, o czym marzy. Na początku sądziłam, że to przez jego zamiłowanie do denerwowania mnie. Chłopak niewątpliwie uwielbiał patrzeć, jak w gniewie zaciskałam pięści albo próbowałam wymyślić ripostę, choć zazwyczaj mi się to nie udawało. Nie chciało mi się jednak wierzyć, że te ciągłe sprzeczki sprawiają brunetowi aż taką przyjemność, by był gotowy zrezygnować z wyjść ze znajomymi.
Daray, zgodnie z moimi przypuszczeniami, nic nie odpowiada. Jedynie wzrusza ramionami, jakby sam nie wiedział, co właściwie przywiodło go do mojego domu. Wzdycham przeciągle i wbijam wzrok w okno. Ostatnimi czasy obserwowanie przechodniów stało się jednym z moich ulubionych zajęć.
– Chyba nie zamierzasz teraz uczyć mnie matmy?  – upewniam się z lekkim niepokojem.
– Nie. Ale jeśli bardzo ci zależy… – uśmiecha się złośliwie, a kiedy dostaje poduszką w twarz, spokojnie mi ją oddaje. – Idę sobie zrobić herbatę. Zaraz wrócę.
            Wychodzi z pokoju, a ja obserwuję go w milczeniu. Zdążyłam już zaakceptować fakt, że chłopak czuje się w moim domu jak u siebie. Bez skrępowania nieraz grzebie w szafkach czy lodówce, ale mi to nie przeszkadza.
            Właściwie zdążyłam polubić niezapowiedziane wizyty Daraya. Mimo tego, że nadal nienawidzę jego złośliwego uśmiechu i kpiących uwag, to między nami zrodziło się coś na kształt porozumienia. Już nie próbuję uciekać za każdym razem, kiedy zbliża się lekcja trygonometrii. Nie oznacza to jednak także, że z niecierpliwością czekam, aż po raz kolejny zasiądę nad książkami i będę rozwiązywać zadania. Nadal nienawidzę tego przedmiotu. Sama osoba Daraya stała się dla mnie bardziej znośna, chociaż nie jestem jeszcze gotowa przyznać, że lubię tego chłopaka. Po mojej imprezie urodzinowej coś się zmieniło. To właśnie wtedy Daray zaczął odwiedzać mnie częściej i nasze relacje wyglądają teraz lepiej niż przedtem, choć zdecydowanie nie mogę użyć w tym wypadku słowa „przyjaźń”.
            – I nad czym tak rozmyślasz? – Chłopak szepcze to pytanie wprost do mojego ucha i sprawia, że podskakuję przestraszona.
            – Jezu, mógłbyś się tak nie skradać – mówię, a on tylko się śmieje. – Zastanawiałam się, czemu tak często tu przychodzisz.
            – Oj jak to czemu? Przecież za tobą szaleję, słońce, nie wiesz o tym? – pyta z całkowicie poważną miną. Wpatruję się w niego z oszołomieniem, ale już po kilku sekundach chłopak unosi kąciki ust w kpiącym uśmiechu.
            – Idiota – śmieję się, mierzwiąc mu włosy. Nie otrzymuję jednak odpowiedzi na swoje pytanie.
            Daray siada tuż obok, tak, że stykamy się ramionami. Nie krępuje go kontakt fizyczny. Wręcz przeciwnie – chyba po prostu to lubi, bo inaczej siadałby choćby kilka centymetrów dalej. Chłopak podąża za moim spojrzeniem i również zaczyna wpatrywać się w okno. Siedzimy tak przez jakiś czas, milcząc. Wtedy uświadamiam sobie, że Daray ma powód do ciągłych odwiedzin. Przecież nadal obowiązuje nas zakład, wciąż rywalizujemy ze sobą, aby przekonać się, które z nas jest lepsze, silniejsze i bardziej odporne na oddziaływanie drugiej osoby. Właściwie to by było całkiem logiczne, chociaż nadal nie rozumiem, czemu Darayowi tak zależy, by mnie zmienić. Co to za różnica czy jakaś zbuntowana dziewczyna nagle przestanie imprezować i osiągnie lepsze wyniki w nauce? Przecież mój korepetytor i tak nie otrzymywał za to żadnej nagrody, poza poczuciem zwycięstwa.
            No właśnie, poczucie zwycięstwa. Czy i mnie nie zależy na nim aż w takim stopniu, że za wszelką cenę staram się zdemoralizować chłopaka? Właściwie cieszą mnie jego ciągłe wizyty, bo mam wiele okazji, aby próbować przekonać go do używek i imprez. I chociaż Daray może sądzić, że to ja powoli zbliżam się w stronę przegranej, to nadal pamiętam, jak zaciągał się papierosem w moim pokoju, aż w końcu wypalił dwa. Jeśli zrobił coś takiego pomimo swoich niedorzecznych zasad, to może nie jest tak odporny na moje wpływy, jak sądzi.
            – Zobacz, co ci przyniosłem – odzywa się w końcu Daray i wyciąga w moją stronę siatkę. Do tej pory nie zwróciłam na nią uwagi, chociaż to, co się w niej znajduje, jest dosyć pokaźnych rozmiarów.
            Kiedy chwytam pakunek, na twarzy Daraya nagle pojawia się szeroki uśmiech. W niczym nie przypomina tego kpiącego uniesienia kącików, które zazwyczaj widuję na twarzy bruneta. Jest to raczej uśmiech małego, dumnego z siebie chłopca. Daraya przepełnia całkowita radość, choć jest w niej coś typowo dziecięcego. W tym momencie mam wielką ochotę zmierzwić chłopakowi włosy, jakby naprawdę miał zaledwie kilka lat. Zamiast tego zaglądam do siatki i wyciągam z niej prostokątną blachę.
            Przez chwilę przyglądam się ośmiu czekoladowym babeczkom. Są wyrośnięte, ładnie pachną i wyglądają bardzo smakowicie. Widać, że Daray nie kupił ich w cukierni, ale sam upiekł. Utwierdza mnie w tym duma błyszcząca w jego niezwykłych tęczówkach i ten niespotykany uśmiech.
            – Upiekłeś babeczki? – pytam z niedowierzaniem, choć także i ze śmiechem, który pobrzmiewa w moich słowach.
            – Tak. Przecież to nic trudnego. Już robiliśmy takie u ciebie w domu – odpowiada, siląc się na niedbały ton, chociaż uniesione kąciki ust wciąż zdradzają jego prawdziwe uczucia. – Spróbuj. Powiesz mi, czy dobre.
            Jeszcze przez chwilę wpatruję się w chłopaka, trzymając babeczkę w dłoni. Napotykam spojrzenie mlecznobłęktnych tęczówek i otrzymuję kolejny uśmiech, tym razem już bardziej przypominający te, jakie zwykłam widywać na twarzy bruneta. Dopiero wtedy unoszę ciastko do ust i odgryzam kawałek. Degustuję w skupieniu, a do moich kubków smakowych dociera smak czekolady. Babeczki są smaczne, ale nie idealne. Nie sprawiają, że przymykam oczy i pragnę zjeść więcej. Mimo wszystko, jak na początkującego kucharza, Daray wypadł naprawdę dobrze.
            – I co? – pyta, z niecierpliwością czekając na moją opinię.
            Jestem zdziwiona, że dostrzegam emocje, które chłopak próbuje ukryć. Od kiedy to rozumiem go na tyle dobrze, aby umieć spoglądać pod maskę, jaką przywdziewa? Świadomość, że nie daję się zwieść pozorom, sprawia mi ogromną przyjemność. Daray od zawsze odgadywał wszystko, co starannie usiłowałam ukryć w najgłębszych zakamarkach umysłu.
            – Dobre – odpowiadam. – Jak na amatora nawet bardzo dobre. Ale do ideału wiele im brakuje – dodaję szybko.
            – Jak na amatora? – prycha Daray. – Niech ci będzie, mistrzyni kuchni. Zobaczysz, kiedyś zrobię coś tak pysznego, że nawet ty mi nie dorównasz.
            – Oj nie gniewaj się już.
            Śmieję się i klepię chłopaka po ramieniu, a on odsuwa moją rękę, udając, że jest obrażony. Uwielbiam patrzeć, jak Daray się irytuje. Teraz również przez jego twarz przemyka niewyraźny grymas, który sprawia, że jeszcze głośniej się śmieję.
            Dopiero po chwili dociera do mnie, że z ust chłopaka padło kilka miłych słów. Nie jestem pewna, czy powiedział wszystko w żartach, czy może naprawdę uznał mnie za świetną kucharkę. Może też chciał być złośliwy, nazywając mnie „mistrzynią kuchni”. No tak, to właściwie najbardziej prawdopodobne. W końcu to Daray, chłopak, z którym nieustannie się droczę.
            Po kolejnej słownej sprzeczce postanawiamy oglądać film, a właściwie Daray bez słowa wychodzi z pokoju, a ja ruszam za nim, nie wiedząc, o co mu chodzi. Czeka na mnie na kanapie w salonie, z pilotem w ręku. W odtwarzaczu DVD powoli kręci się płyta z filmem, który chłopak ze sobą przyniósł. Traktuję to jako zaproszenie. Tym razem to ja postanawiam sprowokować bruneta i sprawdzić, jak zareaguje, kiedy znajdę się naprawdę blisko. Siadam więc tak, że stykamy się całym bokiem. Spodziewam się, że Daray odsunie się niemal od razu, on tymczasem jedynie na mnie spogląda i po chwili uśmiecha się w charakterystyczny, lekko kpiący sposób.
            – Och, nie krępuj się, możesz się o mnie oprzeć. Przecież wiem, że bardzo tego chcesz…
            Unosi wymownie brwi. Pewnie myśli, że w ten sposób poczuje się zawstydzona i pospiesznie się odsunę. Postanawiam, że zrobię coś na przekór i rzeczywiście opieram się o ramię chłopaka. Czuję, że Daray patrzy nam nie kątem oka. Nie wiem, co myśli. Pewnie jest zaskoczony, tak samo jak ja. Ale to dobrze, bo przecież nie chcę, by uznał mnie za przewidywalną.
– Możesz dać mi jeszcze jedną babeczkę – mówię, wpatrując się w napisy początkowe.
– Tak? No proszę, czyli jednak ci smakują – uśmiecha się z satysfakcją i stawia blachę na stole.  – Jedz do woli, przyniosłem je dla ciebie.
Te słowa sprawiają, że zaczynam się niespokojnie wiercić. Czuję się dziwnie ze świadomością, że Daray upiekł coś specjalnie dla mnie. Nawet jeśli chciał się tylko pochwalić, pokazać, że oprócz świetnego wyglądu i ciętego języka ma jeszcze w miarę przyzwoite zdolności kulinarne. A jednak przyszedł po to, byśmy razem obejrzeli film i jeszcze spędził w kuchni trochę czasu, aby coś przygotować. Wiem, że to nic nie znaczy i najwyraźniej zaczynam mieć paranoję, ale chociaż próbuję uspokoić samą siebie, ciężko mi usiedzieć bez ruchu.
– Nie kręć się tak. Wbijasz mi łokieć w ramię – mówi Daray, skutecznie sprawiając, że przestaję się wiercić. – No, tak o wiele lepiej – uśmiecha się lekko, nie odrywając wzroku od ekranu.
Ja również zaczynam śledzić losy bohaterów i pragnę, by ich historia pochłonęła mnie bez reszty. To nie pora na dziwne rozmyślania. Nadal nie wiem, czemu Daray mnie odwiedził. Czy znów chodziło o nasz zakład? Może chciał mi przypomnieć o pasji do gotowania i po raz kolejny pokazać, że można spędzić czas inaczej niż na imprezach. Jeśli to był jego cel, to udało się mu go osiągnąć, bo bardzo przyjemnie spędzam popołudnie.
Odgryzam kolejny kęs. Smak czekolady pozostaje na języku jeszcze długi czas. Czuję ciepło bijące od ciała Daraya, jego mięśnie, które co jakiś czas z niewiadomych przyczyn się napinają. Zaczynam się zastanawiać, czy chłopak chodzi na siłownię. A może uprawia jakiś sport? Jakoś nie chce mi się wierzyć, że można mieć taką sylwetkę bez wielogodzinnych treningów. Ale to chyba nie najlepszy moment na takie rozważanie. Zdecydowanie zbyt dużo rozmyślam nad głupotami. Jeśli mam się skupiać na osobie Daraya, powinnam raczej myśleć o tym, jak wygrać zakład, a nie, jaki sport chłopak uprawia.
Smak czekolady nadal przypomina o babeczkach i chłopaku, tak samo jak nieustępliwe ciepło jego ciała i miękki sweter muskający moje odsłonięte ramię. Uparcie patrzę w ekran. Cały czas zastanawiam się, jaki cel mają ciągłe wizyty Daraya w moim domu. Coraz częściej odnoszę wrażenie, że nie chodzi o zakład. Ale w takim razie o co?

Przechadzam się nerwowo po pokoju, co chwilę podchodząc do okna i wypatrując znajomego samochodu na podjeździe, czyjejś sylwetki. Nigdzie nie dostrzegam ani ciemnego płaszcza, ani czarnej karoserii. Jest jedynie tłum nieznanych mi ludzi.
Wiem, że zachowuję się głupio. Jakbym była małą dziewczynką, która w Wigilię z niecierpliwością wypatruje pierwszej gwiazdki albo dzieckiem, które już nie może doczekać się gości na swoim urodzinowym przyjęciu. Ale właściwie ze mną jest podobnie – ja również wyczekuję czegoś w rodzaju prezentu. I to nie byle jakiego prezentu, ale najlepszego, o jakim mogłabym marzyć. Właśnie dlatego krążę po pokoju, spoglądam na okno, później na zegarek i wreszcie znów na okno.
Próbuję zabić czas i podchodzę do lustra. Wpatruję się w swoje odbicie, poprawiam włosy, zmazuję idealną kreskę na oczach i ponownie ją kreślę, choć ta nowa wygląda dokładnie tak samo. Przejeżdżam jeszcze raz tuszem po rzęsach, nerwowo obciągam bluzkę i zastanawiam się, czy na pewno dobrze się ubrałam. Granatowy sweter z dużymi oczkami, czarna bokserka i białe spodnie ze złotymi zamkami. Lubię ten strój, ale czy na pewno jest odpowiedni na taką okazję? Może powinnam się przebrać?
Zachowuję się, jakbym szykowała się na randkę. Oczywiście wcale tak nie jest. Zresztą osoby takie jak ja nigdy nie umawiają się z chłopakami. Ludzi wartych mojej uwagi i tak spotykam na imprezie. Poza tym nie zależy mi na chłopaku. Większość popularnych osób związuje się z sobie podobnymi, aby pojawiło się jeszcze więcej plotek, ale także dlatego, że uważają samotność za coś wstydliwego. Ja tymczasem lubię być sama, poza tym nie sądzę, by jakiś chłopak zbyt długo wytrzymał w moim towarzystwie. Raczej jedynie irytowalibyśmy siebie nawzajem. Po co odstawiać szopkę przed obojętną mi publicznością? A prawdziwa miłość… No cóż, po prostu nie sądzę, bym była do niej zdolna. Może kiedyś. Na razie na pewno nie. Tym bardziej, że jedynym chłopakiem, z którym świetnie się dogaduję, jest Tyler. Ale o nim też nie myślę jak o kimś więcej niż o przyjacielu.
Obracam się kilka razy, uważnie sprawdzając pod każdym kątem swoje ubranie. Ostatecznie uznaję, że powinnam się przebrać, ale właśnie wtedy do moich uszu dociera dźwięk dzwonka. W jednej chwili zapominam o wszystkich wątpliwościach i pospiesznie zbiegam na dół. Docieram do drzwi, ślizgając się po podłodze i w końcu przekręcam klucz w zamku.
Uśmiecham się na widok znajomej twarzy. Oczy w kolorze gorzkiej czekolady, ciemne włosy i lekko opalona twarz z nosem takim samym jak mój. Dwa dołeczki ukazują się w policzkach, gdy mężczyzna również się uśmiecha. Jest wysportowany i ma ciało, jakiego nie powstydziłby się żaden czterdziestodwulatek. Ubrany jest jak zawsze w markowe ciuchy, choć to styl raczej nie pasujący do spokojnego biznesmana. Czarna bluza nieco przypomina popularne teraz collegówki, chociaż ma skórzane rękawy czarny kolor. Pod spodem dostrzegam zwykłą koszulkę, a do tego sięgające za kolana spodnie w kolorze beżu. Buty także idealnie pasują do całej stylizacji, tak jak i rolex na czarnym, skórzanym pasku. No i jeszcze aparat przewieszony przez ramię. No tak, przecież nie mogłoby go zabraknąć.
– Tata! – wykrzykuję, wpadając mężczyźnie w objęcia. Naprawdę zachowuję się jak mała dziewczynka, ale teraz zupełnie mnie to nie obchodzi. W tej chwili jestem po prostu szczęśliwa i tylko to się liczy.
– Miriam, jak ja dawno cię nie widziałem – uśmiecha się tata i mocno mnie przytula. Czuję zapach tak doskonale znanych mi perfum, które zawsze kojarzą mi się ze spokojem, radością i bezpieczeństwem.
– Melissy nie ma? – pytam, stając na palcach i wyglądając ponad ramieniem taty. Szyby w jego samochodzie są jednak przyciemniane.
– Nie. Poprosiłem, żeby jakoś zorganizowała sobie czas. Dzisiaj mamy dzień tylko dla nas. Z Melissą możemy wyjść gdzieś jutro, jeśli chcesz.
Uśmiecham się, nie kryjąc ogromnej radości, jaka zalewa moje serce. Chociaż dosyć dobrze dogadujemy się z Melissą, wciąż wydaje mi się obca. Odnoszę także wrażenie, że spogląda na mnie z obawą. W końcu nie wyglądam zbyt przyjaźnie z mocnym makijażem i swoim stylem ubierania się. Zresztą nie wiem, czy Melissa nie traktuje mnie jak intruza, który zakłóca jej beztroskie życie u boku taty. Ale to pewnie tylko moje wymysły, bo kobieta zawsze jest dla mnie miła.
– Jasne, czemu nie – odpowiadam. W tym momencie nie obchodzi mnie, czy jutro spotkamy się z dziewczyna taty. Cieszę się, że ojciec wreszcie jest tutaj, ze mną. Mogę spojrzeć w jego oczy, przyjrzeć się jego twarzy, jego uśmiechowi. Żadna rozmowa telefoniczna nie jest w stanie zastąpić bliskości tego człowieka.
– No dobrze, ale na razie jest dzisiaj. Powiedz, na co masz ochotę. Możemy robić wszystko, co tylko chcesz. Jak zawsze.
Tata uśmiecha się szeroko i odpowiadam mu tym samym. Czuję się tak szczęśliwa, jak nie byłam już dawno. Tata rzeczywiście mówi prawdę – mogę prosić o cokolwiek. Kino, teatr, wesołe miasteczko, obiad w najdroższej restauracji. Zdecydowanie jestem rozpieszczana. Zawsze, kiedy tata przyjeżdża, czuję się, jak w Dniu Dziecka. Poza tym nie muszę mieć wyrzutów sumienia, że ojciec wydaje na mnie dużo pieniędzy. Dobrze zarabia, bo jest cenionym w stanach fotografem, którego zna większość osób w tej branży.
– Nie wiem – mówię po chwili milczenia. – Nie mogę się zdecydować.
Tak naprawdę nie obchodzi mnie, gdzie pójdziemy. Nie musimy wybrać restauracji czy do kina. Równie dobrze możemy przejść się po parku albo nawet posiedzieć u mnie w domu z kubkiem gorącej herbaty. Możemy też udać się do zatłoczonego fastfoodu. Najważniejsze, że tata wreszcie jest ze mną, że nie dzielą nas setki kilometrów. Mam możliwość patrzenia na niego, gdy mówię, a nie tylko słuchania jego głosu w słuchawce. Mogę go dotknąć, złapać za rękę, jak mała dziewczynka. Mogę poczuć jego perfumy, przyjrzeć się mu uważnie i stwierdzić, że w ogóle się nie zmienił od poprzedniego spotkania.
– No dobrze, w takim razie wsiadaj do samochodu. Zabieram cię na zakupy. Możesz sobie wybrać co tylko chcesz i ile chcesz.
Z piskiem, który do mnie nie pasuje, zarzucam tacie ręce na szyję. Raczej nie jestem typem osoby, która uwielbia spędzać godziny w centrum handlowym. Mimo wszystko każda dziewczyna co jakiś czas ma ochotę na takie całodzienne buszowanie po sklepach. Chociaż bieganie po centrum handlowym nie jest szczytem moich marzeń, stwierdzam, że rzeczywiście przyda mi się kilka ubrań i może najnowsza płyta jednego z ulubionych zespołów. Z uśmiechem wychodzę z domu, pospiesznie przekręcając klucz w zamku.
Wnętrze samochodu taty pachnie jego perfumami, ale także nowością i elegancją. Przejeżdżam ręką po kremowych, skórzanych obiciach i przyglądam się jasnym tapicerkom. To jedno z takich aut, jakiego wszyscy mogą zazdrościć. Zdecydowanie nie jest tanie i sprawia, że czuję się niczym sławna aktorka.
Nie mam jednak czasu na zachwycanie się wnętrzem samochodu, bo bez reszty pochłania mnie rozmowa z tatą. Długo opowiadam o wszystkim, co ostatnio miało miejsce w moim życiu. Pewnie niektóre z tych rzeczy tata słyszał już podczas rozmów telefonicznych. Nie za bardzo pamiętam, o czym już wie, a o czym jeszcze zapomniałam, gdy ostatnio do mnie zadzwonił. Wydaje mi się jednak, że to bez znaczenia, bo teraz jest wystarczająco dużo czasu, by mówić o tym, co nowe, ale także, by się powtarzać. Mamy przed sobą kilka dni, które możemy razem spędzić, chociaż jednocześnie pozostaje świadomość, że wszystko przeminie zbyt szybko.
Kolejne trzy godziny spędzamy w sklepach. Tata nie należy do tego typu mężczyzn, którzy z niecierpliwością czekają, aż wreszcie będą mogli opuścić centrum handlowe. Nie pyta się po kilka razy, czy już przymierzyłam ubranie i czy wreszcie może zajrzeć za zasłonę w przymierzalni. Nie bębni nerwowo palcami, gdy przebieram w wieszakach, nie narzeka, że bolą go nogi, że jest znudzony ani nie spogląda co chwilę na zegarek. Po prostu cieszy się, gdy widzi, że dobrze się bawię. Rozmawia ze mną cały czas, podczas gdy ja oglądam bluzki, spodnie i sukienki. Jest zachwycony, że czuję się szczęśliwa. Twierdzi, że we wszystkim wyglądam cudownie, ale jednocześnie potrafi powiedzieć, co podoba mu się bardziej, jeśli już pytam go o zdanie. Uśmiecha się za każdym razem, kiedy ekspedientka pakuje kolejny zakup, a on z uśmiechem kładzie na blacie kartę kredytową. Chyba niewielu jest takich mężczyzn. Melissa naprawdę dobrze trafiła, bo nie sądzę, by jeszcze któraś z jej koleżanek mogła spędzać czas na zakupach wraz z mężem i nie narzekać, że ten zbyt szybko się nudzi.
Tata podchodzi do mnie, gdy przystaję przy jednym z wieszaków, uważnie oglądając spódnicę. Sięga aż do ziemi, jest zwiewna i wykonana z cienkiego materiału. Ma piękny, koralowy kolor i zdecydowanie wpasowuje się w obowiązującą w tym sezonie modę. Nie jest to jednak coś, co pasuje do mojego stylu i mojej garderoby.
– Chcesz ją przymierzyć? – pyta tata.
– Nie – odpowiadam, odkładając ubranie na wieszak.
– Przecież nikt nie każe ci jej zaraz kupować. Jeśli ci się podoba, możesz chociaż przymierzyć – przekonuje.
Z ociąganiem ruszam w stronę czerwonych zasłonek, a tata czeka tuż obok. Nadal jest cierpliwy i zadowolony, choć w centrum handlowym przebywamy już od kilku godzin. Bez zbytniego entuzjazmu przymierzam spódnicę. Nie mam ochoty nawet spojrzeć w lustro, ale w końcu to robię.
Zamieram na długą chwilę. Dopiero później uświadamiam sobie, że mam otwartą buzię, więc zamykam ją pospiesznie. Wyglądam zupełnie inaczej, niż zazwyczaj. Chociaż nie ubieram się jak dziewczyny jeżdżące na deskorolkach i raczej dbam o swój wygląd, a nawet uważam się za dziewczęcą, po raz pierwszy czuję się delikatna i piękna. Długa spódnica czyni mnie elegancką, może także tajemniczą. To niewiarygodne, że jedno ubranie zdołało wyzwolić tyle emocji. Jest tak, jakbym na krótką chwilę stała się księżniczką, którą udawałam w wesołym miasteczku. Przypominam bujającą w obłokach dziewczynę z filmu, chodzącą po łące i z rozmarzeniem wąchającą kwiaty.
Z wahaniem opuszczam przymierzalnię. Tata przygląda mi się z podziwem i lekkim uśmiechem. Chociaż pierwszy raz czuję się taka niezwykła, taka piękna i zauważalna w jakiś inny, lepszy sposób, wiem, że to ubranie kompletnie do mnie nie pasuje i zaraz będę musiała je odwiesić.
– Wyglądasz cudownie, Miriam. Wiesz, że nie przeszkadza mi twój buntowniczy styl, ale teraz jest po prostu oszałamiająco.
– Dziękuję tato. Ale to nie dla mnie – odpowiadam.
– Czemu nie dla ciebie?
– Gdzie miałabym nosić coś takiego? Przecież nie do szkoły ani nie na imprezy – wzruszam ramionami.
– No tak, musisz dbać o swój wizerunek…
 Tata zdaje sobie sprawę, że nie jestem święta i że często wzywają mnie do dyrektora. Właściwie wie wszystko to, co matka. Ma nawet wgląd do moich niezbyt zachwycających ocen. Odnoszę wrażenie, że tata rozumie moje zachowanie, a może po prostu tak bardzo mnie kocha, że jest w stanie zaakceptować wszystkie moje wady. Wie, że bycie popularną czasem zobowiązuje do konkretnego postępowania i jeśli wszyscy mają mnie za buntowniczkę, dbam o swój wizerunek.
Tym razem nie chodzi jednak o pozory. Przecież najlepszym przykładem buntu byłoby zszokowanie wszystkich sięgającą ziemi spódnicą. Poza tym od zawsze wiadomo, że nie przejmuję się tym, co myślą o mnie inni. Ale ja po prostu czuję, że nie ma sensu kupować takiego ubrania. Nie ze względu na ludzi i ich opinię, ale ze względu na mnie i na to kim jestem. Bo kiedy niby chciałabym poczuć się taka delikatna i elegancka? Kiedy byłby odpowiedni moment, aby odsłonić swoją duszę i pokazać, że nie pozostaję wiecznie twarda i obojętna na wszelkie emocje?
– Mam pomysł, do czego możesz wykorzystać tę spódnicę. Kupię ci ją – odzywa się tata, wyrywając mnie z zamyślenia. Próbuję protestować, ale on mnie nie słucha. – Nie przebieraj się, zaraz zapłacę. I zdejmij ten sweter – prosi, wyciągając w moją stronę rękę. W ten sposób zostaję w spódnicy i czarnej bokserce i jeszcze bardziej przypominam rozmarzoną dziewczynę z filmów.
Tata podchodzi do kasy i płaci za kolejne ubranie. Spoglądam na torby, które trzyma w rękach. Tego dnia kupiliśmy naprawdę dużo. Nawet nie wiem, jak to się stało. Czuję lekkie wyrzuty sumienia, że tata wydał tyle pieniędzy, ale on w ogóle się tym nie przejmuje. Nadal ma doskonały humor i prosi, abyśmy udali się do samochodu. Zgadzam się bez protestów. Nie sądzę, by mężczyzna po prostu znudził się zakupami, ale sama mam dosyć jak na jeden dzień.
Ku mojemu zdziwieniu tata zatrzymuje samochód w miejscu, które bardzo odpowiada moim wyobrażeniom o starym, romantycznym filmie. Idziemy do Central Parku, do jeziora The Lake. Uwielbiam ten park, wszystkie piękne rośliny, które się w nim znajdują. Teraz jest zima, dlatego brak tu kwiatów i tego, co podziwiam latem czy wiosną. Za to biały puch okrywa wszystko niczym delikatna kołdra. Jest równie pięknie, co w gorące, letnie dni. Mały mostek ozdabia lód i cienka warstwa śniegu, drzewa również spowija puch, a zachód słońca zapiera dech. Ciepłe kolory nieba przełamują jednolitą, parkową biel.
Tata prosi, abym zdjęła płaszcz. Wyjaśnia, że nie mamy zbyt wiele czasu, bo nie chce, bym się przeziębiła, a poza tym światło już za kilka chwil się zmieni i zniknie również piękny zachód słońca. Z początku nie rozumiem, o co chodzi, ale kiedy tata wyciąga aparat, wszystko staje się jasne. Czuję skrępowanie na myśl, że mam pozować. Nie uważam się za brzydką, ale nie jestem też pięknością, poza tym do mojej osobowości zdecydowanie nie pasuje uczestniczenie w sesjach zdjęciowych. Teraz jednak chodzi o sprawienie przyjemności tacie, który specjalnie kupił mi piękną spódnicę, jest znakomitym fotografem i chyba mogę zrobić to, czego on chce, skoro przez pół dnia chodził ze mną po sklepach bez choćby słowa protestu.
Pozwalam, by płaszcz opadł z moich ramion, odsłaniając skórę, którą od razu atakuje zimno. Drżę w samej bokserce i cienkiej spódnicy. Zastanawiam się, czemu w ogóle sprzedają takie ubrania w środku zimy. Staram się zająć czymś swoje myśli, by nie skupiać się na chłodzie, a tymczasem tata z radością ustawia ostrość, kręcąc obiektywem.
Z początku jestem skrępowana. Nie mam pojęcia, jak pozować, bo nie urodziłam się przecież modelką, a w ostatniej sesji uczestniczyłam, kiedy miałam kilka lat i tata postanowił wypróbować nowy aparat. Moje ruchy wydają się sztywne, nienaturalne i nieładne. Tata powtarza, bym niczym się nie przejmowała.
– Jesteśmy tylko ty i ja – mówi. – Żadnego aparatu, żadnej presji. Po prostu się baw.
Spoglądam niepewnie na cienką spódnicę i w jednej chwili nawiedza mnie spojrzenie własnego odbicia w lustrze. Przypominam sobie, jak teraz wyglądam. Dumnie. Elegancko. Tajemniczo. Nieuchwytnie. Pięknie.
W jednej chwili wszystko staje się łatwiejsze. Już nie stresuję się aparatem i pozwalam, by zawładnęły mną emocje, które zazwyczaj starannie ukrywam w swoim wnętrzu. Tańczę wśród śniegu, spoglądam gdzieś przez ramię, jestem zamyślona, smutna, szczęśliwa, zaniepokojona. Czuję się po prostu postacią z nieistniejącego filmu, z mojego filmu, który stworzyłam wtedy, w sklepie. Zdjęcia są jak pojedyncze klatki, kolejne ujęcia. Nie wiem, czy jakiekolwiek z nich rzeczywiście wyszło tak, jakbym chciała. Tata mruczy pod nosem słowa zachwytu, ale nie mam pewności, czy jest obiektywny. To jednak nie ma żadnego znaczenia. Każda modelka zapozowałaby lepiej, ale przecież ja modelką wcale nie jestem. Jestem Miriam Carver, która właśnie w tym momencie z niewiadomych przyczyn zachowuje się jak zupełnie inna dziewczyna.
Po kilku minutach jest już po wszystkim. Tata w jednej chwili opuszcza aparat i podbiega, aby otulić mnie płaszczem. Ze zdumieniem zauważam, że wcale nie czułam zimna, choć zdecydowanie powinnam. Pozowanie pochłonęło mnie jednak bez reszty, przez co nie reagowałam na jakiekolwiek bodźce świata zewnętrznego. Dopiero, gdy wsuwam ręce w ciepłe rękawy, kilka dreszczy przebiega po moim ciele, uświadamiając, jak bardzo zmarzłam. Tata zastanawia się na głos, czy przypadkiem nie będę przez niego chora. Proszę, żeby się o to nie martwił. Nie obchodzi mnie, czy dostanę gorączki i na kilka dni zostanę uwięziona w łóżku. Właśnie przeżyłam piękne chwile i to wraz z tatą, za którym bardzo tęskniłam. Tylko to się liczy.
– Może tobie jest obojętne, czy zachorujesz, ale twoja mama na pewno byłaby wściekła – odzywa się tata, kiedy siedzimy już w samochodzie. Wzrok ma utkwiony w jezdni, bo jak zwykle bardzo skupia się na prowadzeniu pojazdu. – Ale właściwie wszystko zajęło tylko kilka minut…
Ze zdumieniem spoglądam na zegarek. Rzeczywiście – od momentu zrobienie pierwszego zdjęcia minął zaledwie kwadrans. Ja tymczasem czuję się, jakbym w świecie fantazji i pozowania spędziła długie godziny. Zastanawiam się, jak wyszły zdjęcia. Czy na jakimkolwiek wyglądam ładnie? Tata zdaje się być zachwycony, ale to nic nie znaczy. Jestem przecież jego córką. Z jednej strony kompletnie nie zależy mi na udanych fotografiach, bo cieszę się z cudownych chwil spędzonych z ojcem. Jednocześnie jednak mam cichą nadzieję, że może któreś ze zdjęć nawet mnie wyda się piękne.
Tata, jakby w odpowiedzi na te myśli, wyciąga w moją stronę aparat i pyta, czy chcę zobaczyć zdjęcia. Stanowczo potrząsam głową. Zdecydowanie nie, nie teraz. Nie jestem pewna dlaczego, bo to przecież tylko głupie fotografie i jeśli źle na nich wyglądam, to nic się nie stanie. A jednak się boję. Tata na szczęście zdaje się mnie rozumieć albo po prostu jak zwykle robi to, o co proszę, bo odsuwa aparat i kładzie go na tylnym siedzeniu.
– Wejdziesz jeszcze na chwilę? – pytam, gdy zatrzymujemy się przed domem. Celowo pomijam fakt, że matka też tu mieszka.
– No nie wiem, jest trochę późno…
– Oj, tato. Zrobię ci pyszną herbatę – uśmiecham się, a on odpowiada tym samym.
Wieczór spędzamy nad kubkami, z których unosi się para, rozmawiając o wszystkim i o niczym. Chociaż mieliśmy kilka godzin i często do siebie dzwonimy, gdy tata jest w Los Angeles, nadal czuję, że dzień jest zbyt krótki. Muszę jeszcze tyle powiedzieć, o tyle rzeczy zapytać. Zostało jeszcze kilka dni, nim tata znów wyjedzie, ale pragnę w pełni wykorzystać ten czas.
Zastanawiam się, co powiedzieliby moi znajomi, gdyby zobaczyli mnie taką – uśmiechniętą, beztroską, bez tego krzywego uniesienia kącika ust. Nie wiecznie narzekającą i niemiłą dla ludzi, ale tak zwyczajną, po prostu szczęśliwą. I w dodatku gadatliwą. Co prawda zawsze, gdy mam coś do powiedzenia, odzywam się, ale na pewno nie nawijam bez przerwy przez długie godziny. Pewnie dlatego, że większość ludzi po prostu mnie irytuje i nie wytrzymałabym w ich obecności tak długo.
Oglądamy film, przykryci kocem. Opieram głowę na ramieniu taty, chociaż nieco przypomina mi to poranek spędzony z Darayem. Teraz jest jednak zupełnie inaczej, lepiej. Czuję zapach, za którym tęskniłam, bliskość osoby, którą mam przy sobie zdecydowanie za rzadko. Nie obchodzi mnie to, co dzieje się na ekranie. Równie dobrze moglibyśmy kilka godzin oglądać same reklamy.
Chociaż nie chcę tracić ani chwili wspólnie spędzonej z tatą, powieki w końcu zaczynają mi ciążyć i czuję, że powoli odpływam do krainy sennych marzeń. Walczę z tym ze wszystkich sił, ale mam świadomość, że już niedługo przegram.
Już na granicy snu i rzeczywistości czuję coś, co równie dobrze może być tylko snem. Silne dłonie ostrożnie kładą moją głowę na poduszce, a potem otulają kocem. Jestem bezpieczna i spokojna. I chyba już naprawdę dawno nie czułam się tak świetnie.
      

7 komentarzy:

  1. Dla mnie to najlepszy rozdział na tym blogu, a na pewno stał się jednym z moich ulubionych. Masz rację, Miriam jest w nim taka prawdziwa, nie ma prawie nic wspólnego z tą buntującą się nastolatką, jest ciepła, kochana, śmieje się co chwilę i stara się czerpać radość z prostych chwil. Naprawdę przyjemnie się o tym czytało.
    Chociaż uważam Miriam za dziewczynę bardzo inteligentną, dziwię się, dlaczego w ogóle się nie domyśla, jaki może być powód częstych wizyt Daraya. Jasne, nadal ich łączy ten cały zakład, chłopak wpada też nadal na korepetycje, ale co z tymi wszystkimi miłymi gestami, które wykonuje w jej stronę? Wspólne oglądanie filmu, bliski kontakt fizyczny, zrobienie babaczek... Ponadto nie wydaje mi się, że Daray poświęcałby aż tyle czasu byle zakładowi, po prostu widać, że za tym kryje się coś więcej. On coś do niej czuje, dla mnie to pewne. Nawet Miriam zauważa, że zaczyna ich łączyć porozumienie, właściwie więź, tylko że sama nie jest zbyt przenikliwa, wydaje mi się, że przez to, jacy ludzie otaczają ją przez większość czasu, przestała dostrzegać te cieplejsze uczucia, a przynajmniej stała się na nie bardziej obojętna. Kto wie, może za jakiś czas to się zmieni? Chciałabym bardzo. Póki co dosłownie się rozpływam nad Darayem, bo te drobne rzeczy, które robi dla dziewczyny, są słodkie i urocze, z rozdziału na rozdział lubię go coraz bardziej.
    Sama czekałam na przyjazd taty Miriam, ponieważ jestem go bardzo ciekawa jako bohatera, w końcu dotąd nie pojawiał się zbyt często, głównie zresztą w myślach głównej bohaterki. Uśmiechałam się do ekranu jak głupia, kiedy dziewczyna tak nerwowo oczekiwała na przybycie ojca, przeglądała się w lustrze, bez końca oceniała własny wygląd, a ostatecznie dała się ponieść emocjom i wpadła w ramiona rodzica, co było naprawdę wzruszające. Podoba mi się ta Miriam, która ujawnia się w obecności pana Carvera. Jest bardzo wesoła, zachowuje się tak w zasadzie jak zwykła nastolatka, wciąż z cechami dziecka. Aż całe serce się cieszyło, kiedy tak biegała po sklepach, wybierając nowe ubrania, trajkocząc nieprzerwanie, żeby opowiedzieć tacie jak najwięcej, w końcu tak dawno się nie widzieli. Muszę przyznać, że pan Carver zrobił na mnie świetne wrażenie, to ciepły, kochający człowiek, dla którego Miriam jest oczkiem w głowie. Zważywszy na fakt, że jego związek z jej matką się rozpadł, szanuję go bardzo za to, że nie opuścił córki, jak robi wiele osób w jego sytuacji. No, ale wróćmy jeszcze do naszej Miriam. Aż sobie wyobraziłam, jak pięknie musiała wyglądać w tej spódnicy i mimowolnie pomyślałam o Darayu, zastanawiałam się, jak zareagowałby na ten widok. Pomysł ze zdjęciami jest genialny! Miriam jak na tak pewną siebie osobę ma bardzo niską samoocenę, sądzę jednak, że te fotografie udowodnią jej, że jest piękną dziewczyną, a przede wszystkim właśnie taką wrażliwą i uśmiechniętą, jaką pokazała się przed obiektywem.
    Rozdział świetny, ale to oczywiście już wiesz. Ciekawa jestem, co będzie dalej :) Pozdrawiam ,3

    OdpowiedzUsuń
  2. Już po maturach - teraz tylko modlić się do sama nie wiem czego, żeby przyjęli mnie na Polibudę ;)
    Dziś - o dziwo! - jakoś nie mam ochoty rozpisywać się na temat Daray'a, aczkolwiek przez Ciebie mam ochotę na czekoladową babeczkę. Nie, dieta jest święta!
    Szczerze zazdroszczę Miriam ojca. Ja co prawda umarłabym z nudów na zakupach, a sesja to kompletnie nie moja bajka (chyba, że po drugiej stronie obiektywu :D), jednakże miło czytać o silnej więzi, jaka łączy ją z rodzicem. Lubię, gdy Miriam jest sobą, gdy nie przejmuje się opinią innych, nie udaje, nie buntuje się. Aczkolwiek sielankowość rozdziału zakłóciły mi rozmyślania o tym, co pomyśleliby jej znajomi. A co Cię to obchodzi, Miriam?! Żyj dla siebie, nie dla innych.
    Bardzo podoba mi się kontrast między relacją głównej bohaterki z matką i z ojcem. Jest dziewczyną zdolną do miłości wobec członka rodziny. Tym bardziej jednak zżera mnie ciekawość a propos tego, co tak naprawdę zrobiła jej matka, że dziewczyna tak bardzo jej nienawidzi. Bo nie sądzę, że wzięło się to z powietrza.
    Żałuję, że Miriam nie mieszka z ojcem. Pamiętam, że w jednym rozdziale wspominałaś o powodach, dla których męczy się z matką. Niemniej jednak ciekawa jestem, jak wyglądałby ich relacja, gdyby spotykali się na co dzień. Chciałabym również przeczytać w którymś rozdziale o spotkaniu Miriam z Melissą.
    Ale sobie listę życzeń zrobiłam! Z lekka się zagalopowałam ;)
    Tak więc czekam na kolejny i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. I to także jeden z moich ulubionych rozdziałów! Zacznę od tego, że, czytając końcówkę, prawie się popłakałam. Po prostu czasem tak trudno o dobrą relację z ojcem. U Miriam także. Dziewczyna widzi go tak rzadko... ale całe szczęście podczas tych kilku godzin oboje nadrobili stracone chwile. Najwyraźniej to właśnie tata głównej bohaterki jest osobą, która ma przywilej oglądania jej bez maski, całkowicie prawdziwej. Z drugiej strony to przykre... w końcu autentyczna Miriam jest wartościową, dobrą osobą, szczęśliwą przede wszystkim. Zdecydowanie lepszą od Miriam buntowniczki i wiecznej imprezowiczki.
    Podobała mi się sesja zdjęciowa dziewczyny :D Była poniekąd symboliczna. Wizerunek prawdziwej Miriam został uwieczniony. Teraz już nie będzie mogła się wyprzeć samej siebie.
    No i wrócę jeszcze do poranku z Darayem <3 Kurcze, kocham tego chłopaka. Kocham to, jak troszczy się o pannę Craven. Jest czuły, opiekuńczy i w ogóle taki och i ach XD Szkoda tylko, że Miriam nie potrafi zrozumieć, jak wiele dla niego znaczy. Nie dopuszcza do siebie tej myśli. A przecież to logiczne, że mężczyzna darzy ją pewnymi ciepłymi uczuciami. Czekam tylko na moment, kiedy to ujawni :3
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  4. No i bardzo dobrze, o to właśnie chodzi - porzucać schematy! :)

    PS Rozdział ósmy, zapraszam :3 (Sinusoida-Emocji)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wow. Po prostu wow.
    Dawno tu nie byłam, nie napisałam komentarza, ogółem zniknęłam na trochę, ale postanowiłam wrócić i to naprawić. I jest to z pewnością dobra decyzja, bo nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy, a naprawdę zatęskniłam za historią Miriam.
    Daray się popisał przynosząc jej babeczki, aż chętnie bym jakiejś spróbowała, skoro nawet Miriam uważa je za dobre :D to porozumienie między nią a Darayem jest po prostu urocze, ale sposób w jaki opisałaś uczucia Miriam, kiedy spotkała się z ojcem powalił mnie na kolana. Uśmiechałam się przez cały rozdział i podziwialam cierpliwość jej ojca. Ja marudze w centrum handlowym już po paru minutach... a on? Nie, na dodatek kupił jej tyle ubrań. A co do tej spódnicy, to mam nadzieję że jeszcze ją założy, chociaż to z pewnością nie jest jej styl. Ale skoro dobrze się w tym czuła i naprawdę spodobała się sobie, to nie widzę problemu. Cóż, ja nie widzę, ale Miriam tak. Niby tak nie dba o opinie innych, ale pozostaje w granicach wizerunku który usilnie kreuje. Może w tym rozdziale nie było to tak widoczne. Z ojcem widać dogaduje się świetnie, pozwala sobie na bycie sobą *brzmi bardzo dziwnie ;-;*.
    Gdybym tak miała zaliczać do ulubionych rozdziały, to znalazłyby się tam wszystkie, bo każdy kolejny jest lepszy i cudowniejszy.
    No i mam nadzieję, że Miriam zobaczy te zdjęcia z sesji! :D
    Swoją drogą mam ochotę na babeczki czekoladowe :(

    OdpowiedzUsuń
  6. O, lubię sesje zdjęciowe. Mam do nich sentyment przez moje "Się nie zdarza...", gdzie nastoletnia modelka sypia ze sporo starszym od siebie fotografem. Mimo wszystko wydaje mi się, że robienie zdjęć w takiej scenerii i w takim ubraniu, to... pewnie piękne, ale jako ojciec nie powinien w ogóle wpaść na taki pomysł, bo ważniejsze niż jego pasja, powinno być zdrowie jego dziecka. No ale on nie jest szczególnie dojrzały, a przynajmniej taki się nie wydaje. W ogóle nie jest ojcopodobny i tym też mi się spodobał, bo przypomniał mi mojego Huberta z tamtego właśnie, już wspomnianego, opowiadania. Lubię więc ojca Miriam jako postać, ale jako człowieka niekoniecznie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Będzie krótko, bo moja wnusia się obudziła i chyba się przejdę z nią na spacer.
    Teraz rozumiem dlaczego Miriam taka jest. Dziewczyna zabierana do najdroższych restauracji i galerii handlowych, a to wszystko w nagrodę za złe zachowanie. Ojciec zamiast zafundować jej obiad, deser i kieckę oraz sesję zdjęciową, to powinien jej zafundować lanie pasem na dupę.
    Tak naprawdę ona ma tak niskie poczucie własnej wartości, tego co potrafi i ile jest warta, bo nigdy o nic sama nie musiała się starać, a wszystko dostawała, zupełnie tak jakby była kaleką i sama nie potrafiła niczego osiągnąć, do niczego dążyć, na nic samodzielnie zarobić. To kaleką, oczywiście nie mam na myśli niepełnosprawnych, bo często oni w życiu są bardziej zaradni niż taka Miriam, chodziło mi o kaleki życiowe, które są zlepione z takiej, a nie innej gliny z winy rodziców, bądź jednego rodzica. Tu winę ponosi ojciec, bo matka jest zwyczajnie za bardzo bierna, a on... jakby zupełnie nie widział problemu i uważał, że tak jak jest to jest dobrze. Może sam był takim dzieckiem i teraz ciągle mu się wydaje, że pieniędzmi zdobędzie cały świat i to sama wpaja Miriam "masz ładną kieckę, stać nas na drogą knajpę, niczego więcej od siebie nie wymagaj, bo po co, skoro to wszystko już masz".

    OdpowiedzUsuń