poniedziałek, 3 listopada 2014

# Bunt: Rozdział 23. Za żelaznymi kratami


               
Po pocałunku z Darayem sprawy się komplikują. Nie mam pojęcie, jak się zachowywać. Nie wiem, czy było to coś znaczącego, czy może działaliśmy pod wpływem chwili. Dużo czasu minęło, nim zdołałam poukładać wszystko w głowie, choć tak naprawdę nadal nie doszłam do żadnych konkretnych wniosków.
Teraz wiemy o sobie rzeczy, które całkowicie zmieniają to, jak siebie nawzajem postrzegamy. Wydaje mi się, że staliśmy się bliżsi, że połączyła nas cienka nic zaufania. Nie wiem, jak teraz będą wyglądały nasze relacje, bo też nie potrafię zdefiniować, kim dla siebie jesteśmy. W ciągu ostatnich dni wydarzyło się coś naprawdę ważnego. Co to było i jak wpłynęło na to, gdzie się teraz znajdujemy – nie jestem w stanie stwierdzić.
Na szczęście cały weekend udawało mi się unikać Daraya. Wiedziałam, że w końcu nadejdzie poniedziałek i nie będę miała gdzie się ukryć. Wolałam jednak żyć chwilą i odkładać wszelki wątpliwości na później. Obawiałam się, że moja komórka będzie wielokrotnie dzwonić, a ja udam, że wcale jej nie słyszę. Gdybym potem musiała kłamać Darayowi prosto w oczy, stałoby się jasne, że kieruje mną strach.
Właściwie to za mało powiedziane. Jestem przerażona. Nigdy wcześniej nikt nie podszedł tak blisko, nie powiedział o sobie tylu rzeczy. Z nikim też nie spędzałam tyle czasu i nie czułam się tak dobrze. Nie było osoby, która widziałaby moje łzy. I przede wszystkim, do tej pory nie znalazł się żaden chłopak, którego pocałunku odwzajemniałabym z takim entuzjazmem. Tym razem to nie był żaden zakład, czy zwykła, pijacka zabawa. Wszystko wydawało się poważne, rzeczywiste. Nie wiem, co mam o tym sądzić, bo nie czuję motyli w brzuchu. Zresztą nie sądzę, bym była zdolna kogoś pokochać. Zbyt długo skrywałam się za murem oddzielającym od wszelkich uczuć. A jednak ten pocałunek coś znaczył. I może właśnie dlatego jestem taka przerażona. Bo w głowie mam jeden wielki chaos i choć rozpaczliwie próbuję, nie potrafię stwierdzić, co czuję.
Matka najpewniej też zauważyła, że dzieje się ze mną coś dziwnego. Nie miałam ochoty się z nią kłócić, wymyślać kolejnych złośliwości i weekend minął raczej bezproblemowo. W pewnym momencie byłam tak roztargniona, że całkiem miłym tonem zapytałam, czy zrobić jej herbatę. Spojrzała wtedy na mnie ze zdumieniem wyraźnie malującym się w jej szarych oczach. Chyba uznała, że jestem chora albo zmęczona.
Przez dwa dni wolne od szkoły nie znalazłam też ani chwili, by zadzwonić do taty. A właściwie po prostu nie chciałam tego robić i ciągle szukałam wymówek. Nie mogłam tak nagle podjąć decyzji, która będzie miała wpływ na całą moją przyszłość. Zamiast tego wolałam zapewniać samą siebie, że zrobię to następnego dnia. Albo za dwa dni. A może za tydzień… Ostatnio ciągle uciekam od problemów i poważnych rozmów. Boję się zmian, mimo tego, że nie wszystkie muszą być złe. Nie potrafię sobie jednak poradzić z jakimikolwiek komplikacjami, dlatego postępuje jak niedojrzałe dziecko.
Problem polega na tym, że choćbym desperacko pragnęła odwlekać wszystko w nieskończoność, czas jest okrutny i wciąż płynie, nawet gdy roztrzaskam wszystkie zegarki i próbuję go powstrzymać. W końcu dzień zamienia się w noc, a noc w kolejny dzień. I kiedy budzik dzwoni, trzeba wstać z łóżka i pójść do szkoły.
Nie mogę się wiecznie ukrywać, upominam samą siebie, gdy powoli przemierzam szkolny korytarz. Rozglądam się zaniepokojona, jakby Daray miał nagle wyskoczyć zza rogu i przyszpilić mnie jednym spojrzeniem, a potem zażądać natychmiastowej odpowiedzi. Nie reaguję na słowa powitania posyłane przez niektóre osoby, ignoruję nawet Susan i Amy. Nie jestem w stanie prowadzić teraz jakiejkolwiek zwyczajnej rozmowy. Nawet z nimi. Chociaż wyglądają na urażone, nie biegną za mną i jestem im za to naprawdę wdzięczna.
A potem moim oczom ukazuje się widok, którego tak bardzo się obawiałam. Od dwóch dni wyobrażałam sobie spotkanie z Darayem i za każdym razem strach stawał się coraz większy, coraz bardziej obezwładniający. To właśnie ten strach spędzał mi sen z powiek, a gdy już udawało mi się zasnąć, kreował najgorsze koszmary.
Daray opiera się o ścianę zaraz obok drzwi prowadzących do klasy. Wygląda na całkowicie odprężonego. Jego włosy jak zwykle są lekko poczochrane, oczy niezwykle piękne, a krzywy uśmieszek nie znika z jego twarzy. Jakaś dziewczyna zerka na chłopaka ukradkiem, łudząc się, że on tego nie widzi. Potem odchodzi pospiesznie, a wtedy brunet nagle patrzy wprost na mnie, jakby wyczuł, że się zbliżam.
Wciąż uśmiecha się w ten sam sposób, chociaż dostrzegam jakiś cień, który przemyka po jego twarzy. Ten moment wystarczy, bym nabrała przekonania, że Daray tylko udaje. Chociaż chce wyglądać całkowicie zwyczajnie, również odczuwa ogromne podenerwowanie. Nogi odmawiają mi posłuszeństwa, ale staram się nie dać po sobie niczego poznać i uparcie stawiam kolejne kroki. Z każdą sekundą w moim umyśle pojawia się coraz większy zamęt. Przerażenie miesza się z czymś jeszcze gorszym, co niemal mnie paraliżuje. Chciałabym mieć więcej czasu, by przygotować się do tej rozmowy. Tak naprawdę wiem, że czas niczego by nie zmienił. Nie ma takiej ilości dni, która pozwoliłaby mi na całkowite wyciszenie i poukładanie wszystkich spraw.
Kiedy od Daraya dzieli mnie już zaledwie kilka kroków, wciąż nie wiem, jak powinnam zareagować. Odkładałam tę decyzję do ostatniej chwili, a teraz nie pozostał już czasu na rozmyślania. Mam nadzieję, że chłopak wykona jakikolwiek gest, którym mogłabym się zasugerować. On tymczasem tylko wyciąga ręce w moją stronę. Na początku otwieram oczy nieco szerzej, kiedy nawiedza mnie wizja ponownego pocałunku, tutaj, na korytarzu pełnym ciekawskich uczniów. Nie jestem pewna, czy właśnie tego bym chciała. Na szczęście okazuje się, że chłopak jedynie przytula mnie na powitanie, jak zawsze. No może z tym wyjątkiem, że jego ręce znów zsuwają się na moją talię i pozostają tam przez kilka sekund.
– Cześć, Miriam.
            – Cześć, Brytyjczyku – odpowiadam, nie potrafiąc zdecydować, jakie słowa byłyby w tej sytuacji właściwe. Przecież tak wiele się zmieniło. Co mamy teraz robić?
            W tym momencie zaczynamy rozmawiać. Spodziewam się nawiązywania do wczorajszego wieczoru, ale Daray opowiada jakieś zwyczajne rzeczy, jak zawsze. Tak jak ja unika tematu, którego bardzo się obawiałam przez cały weekend. Może chłopak również rozmyślał nad tym, co się wydarzyło i doszedł do podobnego wniosku– że to tylko impuls, wpływ chwili i powinniśmy udawać, że pocałunek nigdy nie miał miejsca.
            Z jednej strony mam ochotę krzyczeć. Przez chwilę zaciskam nawet pięści, póki nie jestem w stanie głęboko odetchnąć. Przecież stało się tak wiele! Nie powinniśmy udawać, że pozostajemy tylko dwójką zwykłych znajomych. Należy rozmawiać o takich sprawach. Nawet jeśli oboje uważamy wszystko za pomyłkę, wypadałoby to wyjaśnić. Postępujemy jak dwójka małych dzieci, które wierzą, że jeśli ze wszystkich sił zapragnie się, by coś zniknęło, naprawdę tak będzie.
            Ale potem nadchodzi uczucie ulgi. Przynajmniej zdołałam się pozbyć jednego z wielu problemów. Teraz wszystko może być jak kiedyś, przynajmniej w tej jednej kwestii. Wciąż pozostaje kwestia przeprowadzki i konfliktu z matkę, ale to tylko dwie komplikacje, a nie trzy, jak przedtem. Przecież sama tego chciałam, po co teraz nagle utrudniać sobie życie?
            W ten sposób mija dzień i nadchodzi czas, gdy lekcje się kończą. Powoli przyzwyczajam się do obecnej sytuacji między nami. Wiem, że minie jeszcze trochę czasu, nim w pełni zaakceptuję taki stan rzeczy, ale z każdą kolejną godziną jest coraz łatwiej. Nieco się uspokajam, odprężam i zaczynam być po prostu zwyczajną Miriam Carver.
            A jednak jest coś jeszcze. Coś, o czym za wszelką cenę chciałabym zapomnieć. Najchętniej ukryłabym to uczucie głęboko, zepchnęła w najciemniejszy kąt, uwięziła w złotej klatce wraz z wrażliwą częścią swojej osobowości. Lekkie ukłucie w podświadomości wiąż przypomina mi o tym, kim jestem i co czuję. To po prostu smutek, który nie powinien był zagościć w moim sercu, a jednak pojawił się jak nieproszony gość. Nie jestem pewna, co go wywołało. Może to ból związany z niedawną rozmową o matce, a może po prostu obecne problemy za bardzo mnie przytłaczają. W każdym razie nie umiem być po prostu szczęśliwa. Ale, jak by się nad tym dłużej zastanowić, to przecież nic nowego.
            Ku mojemu zdziwieniu, Daray jak zwykle udaje się ze mną do domu. Z początku kompletnie nie zwracam na to uwagi, bo zapominam, że nasze korepetycje to już przeszłość.
            Matki jak zwykle nie ma w domu, więc rozsiadamy się wygodnie w salonie. Przynoszę paczkę czekoladowych ciasteczek oraz miskę paprykowych chipsów i stawiam przekąski na stole. Daray z zadowoleniem bierze trochę ziemniaczanego przysmaku i zajada się nim z radością. A potem z jego oczu na chwilę znika rozbawienie i znów widzę w nich tego chłopaka, którego poznałam zaledwie dwa dni wcześniej.
            – Jesteś smutna – zauważa, jakby sam stanowił chodzące uosobienie radości.
            – Jak każdy czasem – wzruszam ramionami.
            – Coś się stało? – pyta i po raz kolejny zaskakuje mnie to, jak dobrze mnie zna, z jaką łatwością odgaduje wszystkie emocje skłębione wśród tego bałaganu, jaki teraz panuje w moim umyśle.
            – No wiesz, stare problemy…
            – Na pewno? Wydaje mi się, że chodzi o coś jeszcze…
            I w tym momencie dociera do mnie, że już nigdy nie będzie zwyczajnie. Nie jesteśmy dwójką tych samych ludzi co kilka miesięcy wcześniej. Daray nie jest już jedynie moim irytującym korepetytorem. Od kiedy podzieliliśmy się własnymi tajemnicami  i znamy te części naszych osobowości, które ukrywamy przed całym światem, nie da się o nich zapomnieć. Daray to teraz ktoś, z kim mogę porozmawiać na poważniejsze tematy, powierzyć swoje tajemnice i kto gotów jest mnie wysłuchać w każdej sytuacji.
            Pozostałości muru, którym się otaczam, drżą niespokojnie. Jest jednak jeszcze jeden pokój, jeszcze jedna cela. Tam więżę najbardziej niepokojące myśli, wyrzuty sumienia, ogromny strach i smutek. Tam spoczywa wspomnienie z przeszłości, które sprawia, że jestem złym człowiekiem. Daray zburzył mur, którym się otoczyłam, ale nie zdołał dotrzeć do tego jednego zakątka. Tam wciąż stoją żelazne kraty i nie jest łatwo wejść do środka. Mogę sama zadecydować, czy zechcę otworzyć bramę i wpuścić chłopaka. Jeśli to zrobię, będzie wiedział o mnie wszystko.
            – Po prostu nie radzę sobie  – odzywam się po chwili milczenia.
            – Z czym? – Wbija we mnie spojrzenie niezwykłych oczu.
            – Ogólnie, z życiem. Chciałabym być szczęśliwa. Tylko, że wbrew temu, co twierdzą inni, to wcale nie jest takie łatwe.
            – Jasne, że nie. Ale ty sama wszystko utrudniasz. Ciągle wyglądasz na poirytowaną i odsuwasz od siebie ludzi. To na pewno nie pomaga w znalezieniu szczęścia. Może czasami warto być optymistką. Podobno jeśli stara się myśleć pozytywnie, z czasem naprawdę zaczyna się wierzyć, że życie jest łatwiejsze. To chyba lepszy sposób niż odgradzanie się od całego świata.
            – Wiesz, znałam kiedyś kogoś, kto ciągle zachowywał optymizm – mówię. Brama w moim sercu lekko skrzypi. To właśnie ta chwila, gdy ostatecznie zadecyduję, czy chcę ją otworzyć.
            – Znałaś? To co się z nią stało?
            – Nic – wzruszam ramionami, starając się zachować obojętny wyraz twarzy. – W końcu załamała się i skończyła w psychiatryku.
            Kraty wydają ostrzegawcze skrzypnięcie, a brama otwiera się z głośnym hukiem. Największa ze wszystkich moich tajemnic została uwolniona. Zaraz powiem coś, co męczy mnie już od wielu miesięcy, wpędza w poczucie winy i wywołuje smutek.
            Daray milczy. Nie mam o to pretensji, bo też nie wyobrażam sobie słów, jakie okazałyby się odpowiednie w takiej sytuacji. Wbijam wzrok w swoje palce, którymi nerwowo się bawię, wykręcając je na wszystkie strony. Dopiero gdy któryś z nich wydaje z siebie obrzydliwe strzyknięcie, puszczam dłoń z odrazą.
            – Nie wiem, co ci mam powiedzieć. Ale wiesz, nie wszyscy tak kończą.
            – Jasne, że nie wszyscy. Ale w tym konkretnym przypadku miałam swój udział – przerywam.
            No i proszę, stało się. Wypowiedziałam słowa, które już dawno chciałam wykrzyczeć, ale które uparcie trzymałam wewnątrz siebie. Tyle razy cisnęły mi się na usta, niczym obietnica, że jeśli tylko odważę się przemówić, odczuję ulgę. Dopiero teraz wiem, że to nieprawda. Wyrzuty sumienia nie zniknęły. Czuję się tak samo winna jak zaledwie kilka minut wcześniej. Z tą tylko różnicą, że teraz Dary dowie się, jak okropnym jestem człowiekiem.
            – Co masz na myśli? – pyta po chwili wahania. Bez problemu zdołałabym odgadnąć, co teraz zaprząta jego głowę. Pewnie spodziewa się, że zrobiłam coś naprawdę odrażającego. Kupiłam dziewczynie tabletki, pomagając jej w targnięciu na swoje życie albo doradziłam, której żyletki najlepiej użyć. Myśl, że Daray może mnie uważać za kogoś takiego, jest przygnębiająca.
            – Znałam ją. To była popularna dziewczyna, Joslyn Howard – rozpoczynam swoją opowieść. Teraz nie ma już odwrotu. – Właściwie trochę przypominała ciebie. Też dobrze się uczyła, wszystkim pomagała i wiecznie chodziła uśmiechnięta. Aż trudno uwierzyć, że istnieje człowiek, którego lubią dosłownie wszyscy. No może prócz Danielle, ale to akurat mnie nie dziwi. Potem zaczęła zadawać się z Shanem Lorensem, wiesz, tym koszykarzem z naszej szkoły. No i wszystko się zmieniło. Najpierw była bardzo szczęśliwa. A potem on zaczął zachowywać się jak dupek. I wtedy się załamała. To znaczy nie było tego po niej aż tak bardzo widać. Dopiero później nieco przytyła, potem nagle schudła i to aż za bardzo. No i chodziła taka przygnębiona i zamyślona… Jej przyjaciółki się o nią martwiły, ale nie wiem, czy cokolwiek im powiedziała. Pewnie tak. W każdym razie pewnego dnia postanowiła wybrać się ze mną i z dziewczynami na piwo, tak dla towarzystwa. Wiesz, że lubię demoralizować ludzi. Ona czasami piła ale najwyżej pół piwa, nigdy więcej. Aż nagle zachciało się jej zapalić. Innym razem wypiła całą butelkę. Na początku mnie to bawiło, bo udało mi się sprawić, że z przykładnej dziewczyny stała się niegrzeczna. Dopiero potem zrozumiałam, że musiała mieć jakiś powód do takiego zachowania. Wychodziła z nami coraz częściej, wagarowała, dostawała gorsze oceny. No i cały czas była przygnębiona. Obserwowałam ją, bo wiedziałam, że coś jest nie tak. Aż pewnego dnia upiła się w moim domu i wszystko powiedziała. Była taka nieszczęśliwa. Nawet nie wyobrażałam sobie, jak okropni są jej rodzice i jak Shane zniszczył psychikę tej dziewczyny. To była kompletnie inna osoba. Przestraszyłam się. Nie lubię poważnych rozmów, nie wiedziałam, co zrobić. Kiedy na mnie spojrzała, udawałam, że śpię i nic nie słyszałam. Następnego dnia, gdy się obudziłam, Joslyn próbowała się dowiedzieć, czy coś pamiętam. Dałam jej do zrozumienia, że szybko zasnęłam. Obserwowałam ją potem, starałam się pilnować, by nie robiła głupot, bo męczyły mnie wyrzuty sumienia. Po prostu nie wiem, co miałam odpowiedzieć wtedy, w nocy. Mogłybyśmy porozmawiać, ale ja nie jestem w tym dobra. Wolę, kiedy życie składa się jedynie z imprez i wagarów. A potem dowiedziałam się, że Joslyn spróbowała popełnić samobójstwo i trafiła do zakładu psychiatrycznego. Możliwe, że gdybym zareagowała, poszukała pomocy, nic by się nie stało. Mogłam uchronić ją od tego, skoro zaufała mi na tyle, by o wszystkim powiedzieć. A zamiast tego zachowałam się jak idiotka. A gdyby ona nie przeżyła? Gdyby wtedy…
            Głos drży mi niebezpiecznie, aż w końcu milknę i jedynie poruszam ustami, jakbym chciała dokończyć zdanie. Nie muszę tego robić. Oboje doskonale wiemy, co zamierzałam powiedzieć. Brutalna prawda zawisła między nami i mąci powietrze okrutną wizją martwej dziewczyny znalezionej w domu przez swoich rodziców. Gdyby tak się stało, to ja byłabym winna.
            – Hej, Miriam. – Głos Daraya jest bardzo cichy i kojący, gdy chłopak przysuwa się i uspokajająco gładzi mnie po plecach. – Nie możesz się obwiniać za takie rzeczy.
            – Nie mogę? – pytam z powątpiewaniem. – Chyba nie wmówisz mi, że zachowałam się, jak trzeba, prawda? Spieprzyłam sprawę i to na całej linii. Wiesz, ona była inna, zupełnie inna niż te wszystkie popularne osoby. Wydawała się taka dobra, beztroska. Niby tylko ja uważnie jej się przyglądałam, dostrzegając, że ukrywa smutek pod uśmiechem. Ale kiedy to ona patrzyła na mnie, miałam wrażenie, że widzi, jaka jestem naprawdę albo że chociaż trochę rozumie mój świat. Nie wiem, może gdybym zachowała się inaczej, teraz byśmy się przyjaźniły. Może wreszcie miałabym chociaż jedną prawdziwą przyjaciółkę, nie taką jak Susan czy pozostałe dziewczyny.
            Na te słowa Daray lekko się krzywi. Przypomina mi się moment, gdy widziałam podobny grymas. To było w trakcie rozmowy, gdy wyznałam, że tak naprawdę nie mam przyjaciół, a przynajmniej nie jest to przyjaźń, o jakiej marzę.
            Wtedy dopiero dociera do mnie, jaka byłam głupia. Jak mogłam przedtem tego nie zauważyć? Przecież Daray skrzywił się wtedy nie bez powodu. Myślałam, że tylko mi się wydaje, ale teraz wiem na pewno, że wcale tak nie było. On po prostu poczuł się urażony. A to dlatego, że spędzaliśmy ze sobą dużo czasu, dobrze czuliśmy się w swoim towarzystwie i byliśmy…
            Tak, byliśmy przyjaciółmi i to już od dawna. Tak bardzo pochłonęło mnie własne życie i niespełnione pragnienie znalezienia przyjaciela, że gdy ten pojawił się na mojej drodze, kompletnie go nie dostrzegłam. Przecież z Darayem łączy mnie ta wymarzona przyjaźń. Jest tak, jak być powinno. Chłopak umie mnie rozśmieszać, dobrze czuję się w jego towarzystwie, możemy rozmawiać na poważniejsze tematy. Ufam mu. Naprawdę mu ufam. Dowodem na to jest choćby fakt, że odważyłam się dzisiaj wyznać całą prawdę. A on na pewno ufa mnie. Jest gotowy mnie pocieszyć, przytulić i nie odwróci się plecami, gdy płaczę. Tyler chyba też jest moim przyjacielem, ale nie aż tak bliskim. Jemu nie zdradziłabym swojego największego sekretu.
            – To znaczy wtedy. Bo teraz mam ciebie – dodaję cicho, choć takie słowa z trudem przechodzą mi przez gardło.
            Nie przywykłam do podobnych wyznań. Trudno powiedzieć, że Daray jest moim przyjacielem. Ale gdy tylko to jedno zdanie rozbrzmiewa i przerywa ciszę, uświadamiam sobie, że to jedynie czysta prawda. Czysta i piękna. Daray ma jednak dziwny wyraz twarzy. Przez chwilę obawiam się, że wszystko mi się pomieszało, że wymyśliłam sobie coś, czego nie było i że o ile ja uważam tego chłopaka za przyjaciela, on myśli inaczej. Pragnę wycofać się, skulić w sobie i zniknąć, bo w końcu nadeszło odtrącenie, którego obawiałam się przez wiele lat, od momentu rozwodu rodziców. To przed tym uczuciem uparcie się broniłam, a teraz w końcu zostałam zraniona.
            – Cieszę się, że to powiedziałaś – odzywa się Daray i w jednej chwili odczuwam ogromną ulgę. Jak mogłam choćby przez chwilę w niego zwątpić
            Przytula mnie lekko, tym razem nieco śmielej, a ja z radością mu na to pozwalam. To pokrzepiający uścisk. Już wiele podobnych wymienialiśmy między sobą, ale byłam zbyt głupia, by to dostrzec. Zwykły kolega nie stałby przy mnie, gdy tuliłabym zapłakaną twarz w jego koszulkę. Nie czekałby, aż się uspokoję i nie byłby gotowy spędzić ze mną na parkowej ławce nawet całej nocy. Zwykły kolega nie potrafiłby mi doradzić w każdej sprawie, nie interesowałby się aż tak bardzo moim szczęściem i nie zdołałby tak trafnie odgadnąć, o czym myślę.
            – To teraz, jako twój przyjaciel, powiem ci, że powinnaś odwiedzić tę dziewczynę. Musisz z nią porozmawiać, wszystko wyjaśnić i wreszcie wybaczyć samej sobie. Nie możesz już zawsze żyć z poczuciem winy.
            – Boję się – wyznaję otwarcie. Ze zdziwieniem uświadamiam sobie, że wszystko jest łatwiejsze, gdy ma się przyjaciela. Przy nim nie trzeba niczego udawać, można śmiało mówić o uczuciach.
            – Pewnie tak. Ale odważna z ciebie dziewczyna. W końcu jesteś Miriam Carver – uśmiecha się lekko, a ja próbuję odpowiedzieć mu tym samym. Chwilę później jego ręka znika z mojego ramienia.
            – Nie – protestuję gwałtownie. – Nie puszczaj – dodaję, gdy patrzy nam nie zdziwiony. – Tak jest dobrze.
            Nie wiem jak to możliwe, że wciągu jednego popołudnia stałam się wrażliwą, szczerą i kruchą dziewczyną i choć na chwilę pozwoliłam opaść murowi, który odgradzał mnie od całego świata i wszelkich słabości, chronił przed bólem i cierpieniem.
            – Nie puszczę – uśmiecha się Daray i przyciąga mnie bliżej.
            Jest mi bardzo wygodnie i bezpiecznie, gdy opieram głowę na jego piersi i czuję ciepło otaczającego mnie ramienia. Zadzieram głowę tak, bym mogła spojrzeć prosto w mlecznobłękitne oczy. Jak zawsze są piękne, takie nierzeczywiste i niezwykłe. Chłopak wpatruje się we mnie dłuższą chwilę i nie odzywa się ani słowem. Jasne tęczówki nagle nabierają dziwnego wyrazu. Dzieje się coś ważnego, wiem to na pewno. Wyraźnie potrafię dostrzec w nich jakieś uczucie, emocję, której nie jestem w stanie w żaden sposób zdefiniować.
            Jeszcze dłuższą chwilę zastanawiam się, co takiego widzę, ale Daray w końcu mi to uniemożliwia. Nachyla się, delikatnie łapie mnie pod brodę, zmuszając, bym mocniej zadarła głowę. Jego wargi nagle łączą się z moimi.
            W tym momencie czuję, jak wewnątrz mnie coś eksploduje. Bez zastanowienia przekręcam się, by było mi wygodniej, a potem zarzucam chłopakowi ręce na szyję. Znów jestem bezpieczna i niezaprzeczalnie szczęśliwa. Myśli przemykają niespokojnie, mieszając się z tysiącami różnych obrazów. Unoszę się nad ziemią, jestem niezwykle lekka, staję się kimś zupełnie innym. Przez chwilę dziewczyna więziona w złotej klatce, wydostaje się z niej i radośnie biega, ciesząc się wolnością. Potem ciepło rozchodzi się po całym moim ciele. Czas zatrzymuje się na całe wieki, a potem zaczyna mknąć w zastraszającym tempie. Mój umysł znajduje się w czarnej dziurze, kompletnej rozsypce.
            I wtedy uświadamiam sobie kolejną rzecz. Najwidoczniej to dzień, w którym wreszcie dopuszczam do siebie prawdę. Miałam rację, myśląc o Darayu jako o przyjacielu. Nie myliłam się również, uznając, że Tyler także nim jest, wcale nie mniej ważnym, gorszym. To świetny przyjaciel.  Ale przyjaciel. A Daray… Daray jest kimś więcej.
            W tym momencie coś wewnątrz mnie rozpada się na tysiące kawałków. Wydaje mi się, że słyszę jakiś głośny brzęk i przez myśl przemyka mi, że to mogła być szyba oddzielająca od złudzeń i prawdy. Nagle oślepia mnie niezwykle jasne światło. Wtedy wiem już na pewno. Wiem to, co wydaje się całkowicie niemożliwe, a jednocześnie brzmi tak cudownie znajomo, tak pięknie.
            Jestem zakochana.
            Denerwujący korepetytor, chłopak, z którego drwiłam i którego próbowałam się pozbyć na wszelkie możliwe sposoby, ostatecznie okazał się być tym, który przyprawia mnie o szybsze bicie serca. To dlatego jego pocałunki są dla mnie ważniejsze niż jakiekolwiek inne. W tych pocałunkach zawarte jest uczucie, spełnienie mojego pragnienia.
            Nagle Daray się ode mnie odsuwa. Nie podoba mi się to i chcę nadal go całować, ale przytrzymuje moje nadgarstki i poważnie na mnie patrzy. Dopiero teraz dostrzegam, jak piękne są jego oczy, jak idealna jest jego twarz. Przecież to niemożliwe, bym wcześniej niczego nie zauważyła, bym nie wzdychała na ten zniewalający widok!
            – Miriam, to już drugi raz, gdy się całujemy. Powiesz mi, co to w ogóle ma oznaczać? Ostatnio udawaliśmy, że nic się nie stało. Czy i tym razem tak będzie?
            Nie!
            Mam ochotę krzyczeć, że nigdy nie zapomnę tego, co się właśnie wydarzyło. Chcę więcej, chcę czuć się taka szczęśliwa już zawsze, mieć Daraya blisko siebie. Chcę móc patrzeć na tę przystojną twarz i myśleć z dumą, że ten chłopak jest mój, wybrał właśnie mnie. Pragnę, by zazdrosne dziewczyny nienawidziły mnie całym sercem i przyglądały się mojemu szczęściu. Nie wiem tylko, czy Daray czuje to samo. A co, jeśli dla niego to nic nie znaczy?
            Postanawiam zaryzykować. Już i tak obnażyłam przed chłopakiem swoją duszę. Poza tym podobno jesteśmy przyjaciółmi, a w takim razie nie zostanę wyśmiana. No i, jak to ujął Daray, odważna ze mnie dziewczyna.
            – Nie, tym razem nie zamierzam na to pozwolić – odpowiadam z lekkim uśmiechem.
            A potem przyciągam Daraya do siebie i znów nasze usta łączą się w pocałunku. I czuję, że naprawdę było warto podjąć ryzyko. Jestem szczęśliwa, w głowie wybuchają mi fajerwerki, a cały świat wiruje. Ktoś kiedyś powiedział, że miłość to największy narkotyk. Zgadzam się z tym w pełni – największy i dostarczający najlepszych odczuć. I jeśli miłość naprawdę jest narkotykiem, to w tej chwili pragnę już tylko całe życie trwać w tym uzależnieniu.

6 komentarzy:

  1. Nie dziwię się, że Miriam miała tyle pytań i wątpliwości. Ten pocałunek mógł znaczyć wszystko i nic. Podoba mi się to, że się bała, że Miriam Carver się bała! To miłe, że znowu otworzyła się przed chłopakiem i widać, że nie jest totalnie bez uczuć, a jednak ma ich aż za wiele. Zgadzam się z Darrayem, powinna ją odwiedzić i chociaż zapytać jak się czuje. Od początku byłam za Miriam i Darrayem i niezmiernie się cieszę!
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. Co za piękny, naprawdę cudowny rozdział! Zaskakujesz mnie z każdym kolejnym, bo jestem pełna podziwu, w jak fajny, ciekawy sposób poprowadziłaś fabułę :) Poza tym bohaterowie są tak naturalni i żywi, że mam wrażenie, jakby to byli moi znajomi. Wielkie gratulacje, bo to trudna sztuka - wbrew pozorom pierwsza osoba nie jest łatwa do pisania, a Ty bardzo ładnie pokazujesz nam punkt widzenia Miriam.
    Zastanawiałam się, jak bohaterowie będą się zachowywali po tym pocałunku i muszę przyznać, że moje wyobrażenia niewiele różniły się od rzeczywistości; coś właśnie mi mówiło, że oboje spróbują udawać, że tak naprawdę nic się nie wydarzyło. Nawet nie będąc kimś takim jak Miriam czułabym strach przed ewentualną konfrontancją i prawdopodobnie również dostosowałabym się do gry Daraya, który zaczął zwykłą rozmowę, skrzętnie unikając kłopotliwego tematu. Od dłuższego czasu zbliżali się do siebie, cienka nić zaufania przeradzała się w coś głębszego, ale nawet nie zwracali na to uwagi - wreszcie wszelkie tamy zostały zniszczone i oboje ujawnili swoje tajemnice. No, może jeszcze nie wszystkie, co pokazał dalszy ciąg rozdziału, ale bardzo blisko. Nic dziwnego, że Miriam była taka przestraszona całą tą sytuacją. To krucha i wrażliwa dziewczyna, wiele się już w życiu nacierpiała, a oddanie komuś serca zawsze wiąże się z ryzykiem, nawet jeśli tym kimś jest Daray. Cieszę się, że chłopak poszedł z nią do domu, ponieważ podejrzewałam, że w końcu muszą przejść do sedna sprawy. I faktycznie tak się stało. To nawiązanie do KNJ bardzo, ale to bardzo mi się spodobało. Wciąż pamiętam o Joslyn, dlatego z miłym zaskoczeniem stwierdziłam, że jej istnienie również zajęło jakąś istotną część życia Miriam, chociaż wydawałoby się, że ta dziewczyna niczym się nie przejmuje. Więc ona wtedy nie spała? Faktycznie nie przeszło mi to przez myśl. Skupiałam się wówczas na Jo i jej wyznaniu, myślałam, że reszta sceny przebiegała na skutek celowego zabiegu... A tu taka niespodzianka. Daray miał świetną radę, Miriam faktycznie powinna odwiedzić Joslyn, choćby dla własnego spokoju. Poza tym sama jestem ciekawa, jak pociągniesz dalej ten wątek. No i kolejny pocałunek! Myślałam, że już więcej nie dostanę, tymczasem Miriam przyznała się przed samą sobą, że jest zakochana. Strasznie się cieszę! To uczucie ją odmieniło i wciąż odmienia, mam nadzieję, że przeszłość, a także wspólna przyszłość jeszcze bardziej umocni więź między nią a Darayem.
    Czekam na ciąg dalszy <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Jak to mam ostatnio w zwyczaju (niestety) przybywam ze sporym opóźnieniem, za co na wstępie bardzo przepraszam…
    Kiedy zaczęłam czytać ten rozdział w głowie pojawiła mi się myśl, którą mogłabym najprościej sformułować jako: Miriam znowu ma parę spraw do przemyślenia, bo ten pocałunek z Darayem to jednak był na jawie, nie w żadnym śnie i wypadałoby coś z tym zrobić (albo uznać za niebyły i zakopać gdzieś głęboko w pamięci, albo podjąć odpowiednie kroki i ot choćby, tak jak w zakończeniu, powtórzyć ten jakże uroczy „manewr”). W każdym razie Miriam zmuszona została do myślenia, a ja bardzo się z tego ucieszyłam, bo jak już kiedyś tam wspominałam, uwielbiam podążać za jej tokiem rozumowania. Bardzo ciężko jest opisywać przemiany, które zachodzą w człowieku, zwłaszcza w momencie, gdy taka zmiana okazuje się dość radykalna i nie związana z wyglądem, lecz bardziej z podejściem do pewnych spraw i zachowaniem. Ale w przypadku Miriam cały ten proces „zawracania” ukazałaś znakomicie. Chyba nigdy nie nadziwię się, jak fantastyczne są opisy obrazujące jej odczucia bądź obawy. Gosh, za ten motyw muru, niczym ściany chroniącej przed odczuwaniem oraz celi z żelaznymi prętami, których Mirima usiłuje się pozbyć, jestem gotowa bić Ci pokłony. Takie przyrównanie idealnie oddało ideę walki Miriam stoczonej z … nią samą. Czytam, czytam ten fragment i mam ochotę znowu wrócić do jego początku. Zresztą cały ten rozdział tak na mnie działa :D
    Miriam, brawo! Zrozumiałaś tak ostatecznie, że Daray jest po twojej stronie i odważyłaś mu się właściwie całkowicie zaufać. Tak trzymaj, odważna dziewczyno (najzupełniej zgadzam się z Darayem i jego określeniem względem Miriam).
    Tak poza tym, śmieję się sama do siebie, bo… ONI ZNOWU SIĘ POCAŁOWALI, Miriam nazwała Daraya przyjacielem, a w myślach nawet uznała go za kogoś godnego miana „więcej niż przyjaciela”. Czyli wykonali krok do przodu. Teraz mam tylko nadzieję, że Miriam ułoży swoje sprawy, że rozmowa z Joslyn pozwoli jej pozbyć się wyrzutów sumienia albo chociaż trochę je zmniejszyć. Zrobiło mi się szkoda i Miriam, i Joslyn… Ale paradoksalnie, może tamta sprawa trochę pomogła Miriam w tym przełamaniu. Bo gdzieś w jej świadomości tkwi zapewne świadomość, że, jak to sama stwierdziła, wtedy uciekła od problemu i później ją to męczyło. I dlatego znalazła w sobie trochę więcej siły i odwagi, by spróbować otworzyć się przed Darayem i nie uciekać.
    Cztery rozdziały? Nawet nie potrafię wyobrazić sobie, jak bardzo będę za nimi tęsknić…
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  4. No, ok, ten efekt domina to wlasciwie ma sens. no i moze dzieki temu juz wiecej sie nie zamknie, tylko pokaze, jaka jest naoprawde... Zapraszam na nowość do mnie

    OdpowiedzUsuń
  5. Powiem tak o ile jego problemy jeszcze zakrawają o jakąś powagę, o tyle jej są wyssane z palca i polegają zwykle na tym, by szukać dziury w całym i samą siebie uważać za totalnie pokrzywdzoną przez los. Ja bym chciała, by ona tak w ramach jakieś terapii zamieniła się miejscami z inną nastolatką, np z taką, której rodzice są bezrobotni, a ona ma w obowiązku zajmować się młodszym rodzeństwem, a przy okazji jeszcze dostałaby od takich wpierdol za spóźnienie lub za wagary czy fajki. Może wtedy by się czegoś nauczyła i doceniła w końcu to ile ma, bo jej bunt jest po prostu bez żadnego powodu. Ja naprawdę nie widzę w jej życiu powodu do buntu, to tylko sztuczna pozerka, by zdobyć popularność i dopiec matce, która niczego tak strasznego je nie zrobiła, by miała w ogóle powód by jej dopiekać.
    Jedyne co mnie poruszyło, to jej rozmyślania o Jo. Może dzięki temu ta blond idiotka zacznie w końcu myśleć, bo naprawdę jej zachowanie to 90% idiotyzmu.

    OdpowiedzUsuń
  6. I tutaj niby pojawiły się jakieś poważniejsze problemy, ale znowu zostały osłodzone otoczką. Matka chłopaka, alkoholiczka, ale na tyle bogata i na tyle w dobrym położeniu, że ciotka zdecydowała się zająć chłopcem. Szkoda, chyba wolałbym by mieszkał w internacie i był pod opieką państwa, albo nie był bogaty i by przyszło się Miriam zderzyć z tym, że ma ubogiego chłopaka i wtedy mógłby ojciec ją zawieść, a matka zrozumieć i zaakceptować jej wybór. Ojciec naturalnie mógłby być przeciwny takiej miłości. Ty natomiast wybrałaś znowu pokolorować świat kolorowymi bambino, by był lepszy, prostszy, przyjemniejszy do przyjęcia. Być może winę za to ponoszą... albo raczej powód takiego wyboru nakierowany był przez grupę czytelniczą, która raczej obejmuje małolatów. Pewnie, być może, nawet nie spodziewałaś się, że ktoś starszy zajrzy na twojego bloga.
    Inna sprawa, że mnie też czytają małolaci, choć chyba powinienem im zabraniać. Spaczę im obraz świata :)

    OdpowiedzUsuń