piątek, 2 stycznia 2015

# Bunt: Rozdział 25. Zakrzywiona rzeczywistość


           
Kolejne dni są dla mnie najdziwniejszym i najbardziej nieprzewidywalnym okresem w całym dotychczasowym życiu. Każdy dzień w szkole to miło spędzony czas. Oczywiście nie dlatego, że nagle pokochałam naukę i wszystkich uczniów, którzy do tej pory mnie irytowali. Po prostu jest to czas, gdy przebywam blisko Daraya, zazdrosne dziewczyny posyłają mi nienawistne spojrzenia i obgadują za plecami, a ja czuję się z tym świetnie. Poza tym obojętnie jak okropna byłaby ta szkoła, radość ze związku z Darayem przyćmiewa wszelkie nieprzyjemności.
Moje oceny są coraz lepsze. Co prawda nie stałam się nagle świetną uczennicą. Jedynie w trygonometrii poczyniłam ogromne postępy. Właściwie teraz, kiedy już odważyłam się pokazać światu, że wcale nie jestem taką idiotką, za jaką do tej pory starałam się uchodzić, sama mogłabym zacząć udzielać korepetycji. Pojawiło się też kilka lepszych pojedynczych ocen z chemii i fizyki, ale oczywiście tylko za zadania, które wymagają liczenia z użyciem różnych wzorów.
Widziałam uśmiech na twarzy matki, gdy sprawdziła moje oceny w dzienniku internetowym. Dostrzegam też zadowolenie nauczycielki od trygonometrii za każdym razem, gdy prosi mnie o rozwiązanie jakiegoś przykładu. Tym razem nie dlatego, że w ogóle nie uważam na lekcji albo dawno nie byłam pytana. To dla mnie ogromna zmiana i chociaż obawiałam się, że wszyscy nagle zaczną drwić ze mnie ze względu na coraz lepsze oceny, to nic takiego się nie wydarzyło.
Jednak najdziwniejszą rzeczą ze wszystkich, jakie ostatnio miały miejsce w moim życiu, jest to, co dzieje się pomiędzy mną a matką. Już kilka razy nie powiedziałam przesyconego nienawiścią „kocham cię”. Kilka dni później moja rodzicielka postanowiła zrobić śniadanie. Kiedy zeszłam rano do kuchni, na talerzu leżały dwa naleśniki oblane czekoladowym sosem. Zazwyczaj sama przygotowywałam posiłki. Nie potrzebowałam fałszywej troski ze strony matki, poza tym pragnęłam jej pokazać, że potrafię wszystko zrobić sama. Tym razem taki prosty gest, zwykłe śniadanie, wydało mi się po prostu uprzejmym zachowaniem.
Jakby tego było mało, matka postanowiła nagle zacząć ze mną rozmawiać. Wcześniej co prawda również podejmowała podobne próby, ale ja stanowczo ucinałam każdą dyskusję. Pewnego dnia postanowiłam się obejść z rodzicielką łagodniej i nawet odpowiedziałam spokojnie na zadane przez nią pytanie. Moja reakcja bardzo ją zszokowała. Nie wiem, może po prostu chwilowo przekupiła mnie i uśpiła czujność tymi naleśnikami.
A potem zaczęło być jeszcze dziwniej. Ja i matka coraz częściej rozmawiałyśmy. Co prawda nigdy o rzeczach ważnych, ale to chyba bez znaczenia. Czułam się skrępowana, kiedy kobieta tak po prostu się do mnie odzywała i nie nastawiała na to, że zaraz ją obrażę albo wyjdę z domu bez słowa. Traktowałam ją z dystansem, jakby była jedną z wielu moich szkolnych znajomych, którym nie ufam na tyle, by kiedykolwiek pokazać chociaż skrawek duszy. A jednak matka wydawała się zadowolona. W przeciwieństwie do niej nie żywiłam złudzeń, że kiedyś staniemy się normalną rodziną. Pewnych rzeczy nie sposób. Nasze relacje osiągnęły możliwie najbardziej optymalny poziom.
Kiedy pukam do drzwi mieszkania Daraya, jest niedzielne popołudnie. Ostatnio spędzam u chłopaka dużo czasu, skoro wiem już gdzie mieszka, jak wygląda jego pokój i jak miła jest jego ciocia. Właściwie, gdybym mogła, w ogóle nie wracałabym do siebie. Dom Daraya jest taki prawdziwy, ciepły, pełen miłości i zrozumienia. Nie ma tu ciągłych wojen pomiędzy ludźmi, którzy go zamieszkują. Jedynie spokój i szczęście. Gdzieś przez to wszystko przewija się co prawda świadomość, że mama chłopaka jest bardzo chora i nadal przebywa na odwyku. A jednak nawet to ponure wspomnienie nie jest w stanie zmącić spokoju, jaki czuję w tym miejscu. Chciałabym mieć taką ciocię jak Karen, marzy mi się zaznanie podobnej miłości ze strony matki, chociaż to nigdy nie będzie możliwe.
Daray otwiera drzwi z szerokim uśmiechem. Przyciąga mnie do siebie i powoli całuje. Kiedy czuję jego usta na swoich wargach, wszystko wydaje się takie proste, takie zwyczajne. Jesteśmy ze sobą zaledwie tydzień, a ja czuję, jakby ten błogi stan towarzyszył mi od zawsze. Wiem, że znajduję się we właściwym miejscu, że jest właśnie tak, jak być powinno.
– Hej – mruczy mi do ucha brunet, gdy lekko się odsuwam. – I jak tam w domu? Jeszcze się nie pozabijałyście z twoją mamą?
Nie lubię, gdy Daray nazywa matkę „mamą”. To tak, jakby miał dla niej jakiś szacunek, jakby wierzył, że jest dobrą osobą, zwyczajną i kochającą mamusią, która ma na uwadze jedynie moje dobro. Wiele już razy prosiłam, żeby brunet przestał tak o niej mówić, ale on uparcie mnie ignorował, jakby nie usłyszał moich słów.
– Wiesz, spędziłyśmy razem najdziwniejszy weekend w moim życiu – wzdycham.
– Aż tak źle? – pyta i ciągnie mnie w stronę kuchni.
– Nie, właśnie nie. Było prawie normalnie…
W kuchni dostrzegam Karen, która wita mnie ciepłym uśmiechem. Rozmawia właśnie przez komórkę, którą przyciska do ucha ramieniem. W dłoni tymczasem trzyma pędzelek, rozprowadzając po twarzy puder. Drugą ręką usiłuje sięgnąć do czajnika, żeby zalać torebkę herbaty, a przy tym nie odwrócić wzroku od lusterka stojącego na blacie. Nie do końca udaje jej się wykonanie kilku czynności na raz, bo komórka nagle wypada i kobieta musi puścić czajnik, żeby ją przytrzymać. Woda rozlewa się po blacie, a Daray szybko zaczyna ją wycierać.
– Gdzie się tak spieszysz? – pyta, gdy Karen zakańcza rozmowę.
– Jestem spóźniona. Simon pewnie już czeka – wzdycha kobieta i podrywa się, aby odnieść lusterko na miejsce i pospiesznie zakłada buty. – Przepraszam cię, Miriam, że panuje tu taki bałagan, ale sama rozumiesz, już po prostu nie zdążę sprzątnąć. Daray, wychodzę, będę późnym wieczorem. Pa!
Karen opuszcza dom, a drzwi wydają z siebie głośny odgłos, gdy zostają zbyt pospiesznie zamknięte. Uśmiecham się lekko. Najwyraźniej Karen zaczęła się umawiać z kimś o imieniu Simon. A może widuje się z nim już od wielu miesięcy?
Odwracam się w stronę Daraya i zauważam, że się uśmiecha. Przyciąga mnie do siebie i trzyma w ramionach. Patrzę w jego niezwykłe tęczówki, zachwycając się ich pięknem.
– Wygląda na to, że zostaliśmy sami.
– No to co, może w ciszy i spokoju rozwiążemy kilka zadań? – pytam, a potem wybucham śmiechem, gdy dostrzegam zawiedzone spojrzenie, jakie posyła mi Daray. – Uwielbiam cię denerwować.
– Zauważyłem. Ale i tak nie tak bardzo, jak ja kocham irytować ciebie – odpowiada ze swoim zniewalającym akcentem. Mogłabym słuchać, jak do mnie mówi całymi dniami tym niskim, cudownym głosem.
Siadamy na kanapie, a ja przytulam się do Daraya, opierając głowę na jego piersi. Chłopak włącza jakiś film i spędzamy w ten sposób kilka godzin. To nie pierwszy raz, gdy tak upływa nam popołudnie. Jest przyjemnie, zwyczajnie i spokojnie.
I to właśnie ten spokój martwi mnie najbardziej. Nie potrafię pogodzić się ze świadomością, że moje życie uległo diametralnej zmianie. Owszem, zawsze kogoś udawałam i wcale nie czułam się szczęśliwa, przywdziewając powłokę złudnej obojętności. Ale nie jestem bardziej radosna ze świadomością, że teraz stałam się potulną dziewczynką, zbyt słodką i zbyt denerwującą, by ktoś miał ochotę dłużej z nią przebywać. Przypominam pewnie te wszystkie zakochane nastolatki, na widok których zawsze udawałam, że wymiotuję. Teraz jestem dokładnie taka sama i wcale nie czuję, jakby to było właściwie, jakby właśnie tak powinno być.
Prawda jest taka, że nienawidzę nowej siebie równie mocno, jak tego, kim byłam kiedyś. Daray pewnie cieszy się, że mnie zmienił i poniekąd ja sama jestem mu za to wdzięczna. Chłopak udowodnił mi, że nie powinnam się wstydzić gotowania, że jestem inteligenta i wartościowa, że istnieje coś poza imprezowaniem. Ale jednocześnie czuję się, jakby zabrał całe moje poprzednie życie, wyciągnął ze mnie duszę i zostawił w ciele tylko jej ułamek, tę dziewczynę więzioną do tej pory w złotej klatce.
Nie jest tak, że nie kocham tego chłopaka, że jestem z nim nieszczęśliwa. On stanowi definicję mojej radości, bezpieczeństwa i wszystkiego, czego pragnęłam. Bycie blisko niego jest dobre. To, z czego nie jestem zadowolona, to ja sama.
– Robi się późno – wzdycham, patrząc na zegarek, gdy na ekranie pojawiają się napisy końcowe. Zachowujemy się, jakbyśmy byli starym małżeństwem, myślę z przekąsem.
– To znaczy, że musisz już wracać? – pyta Daray i przyciąga mnie do siebie, nie chcąc puścić. Jest taki kochany, ale wydaje mi się, że on również się zmienił. I wcale nie mam pewności, czy nie wolałabym ironicznego, nieco zbyt pewnego siebie chłopca, którym był jeszcze niedawno.
– Na to wygląda – odpowiadam w końcu. – Czy nie widzisz, co się z nami dzieje? – dodaję po chwili, nie mogąc pohamować wybuchu złości.
– Co takiego? – pyta Daray, unosząc brwi.
– Staliśmy się tacy nudni! Co chwilę się przytulamy, siedzimy przed telewizorem i głupio się śmiejemy. Rzadziej chodzę na imprezy, właściwie, odkąd jesteśmy razem, nie byłam jeszcze na żadnej. No i nawet zaczęłam dogadywać się z matką.
– Słuchaj, czy ty naprawdę uważasz, że to źle? Nie musisz być wcale ciągle zbuntowana, możesz po prostu cieszyć się życiem. Rozumiem, że boisz się tego, kim jesteś naprawdę, ale nie powinnaś. Wróć do domu, ugotuj coś, włącz tych swoich szalonych Irlandczyków, to od razu poprawi ci się humor.
Daray przytula mnie lekko, a potem jego ręce z moich pleców zsuwają się nieco niżej. Odskakuję z głośnym piskiem, a on tylko się śmieje i całuje mnie na pożegnanie. Kiedy zamykają się za mną drzwi, uświadamiam sobie, że byłam w błędzie. Daray wcale się nie zmienił. Wciąż jest tym ironicznym, czasami bardzo głupim chłopakiem. Zmiany zaszły jedynie we mnie samej.

Po powrocie do domu matka pyta, czy nie chcę się z nią wybrać na zakupy. Ta propozycja jest tak zaskakująca, że przez chwilę nie wiem nawet, co powiedzieć. Nie wyobrażam sobie spędzania czasu jak zwykła rodzina, buszowania po sklepach z szerokim uśmiechem na ustach. Przecież to jest moja matka, ta sama, która pozwala mi mieszkać w domu jedynie ze względu na alimenty, ta sama, która nauczyła mnie, że żeby nie zostać zranionym, należy ukrywać wszelkie emocje.
Na początku mam ochotę zapytać, czemu spotyka mnie ten zaszczyt. Czyżby tata przez pomyłkę wysłał trochę więcej pieniędzy i nawet matce zabrakłoby pomysłów, na co je wydać? A może nagle postanowiła zgrywać kochającą rodzicielkę?
Powstrzymuję wszystkie złośliwe uwagi i przystaję na tę dziwną propozycję. Nie mogę uwierzyć we własne zachowanie nawet wtedy, gdy już jedziemy samochodem i spoglądam przez szybę na mijane widoki. Moje nowe życie jest takie nierzeczywiste, tak różne od tego, do czego zdążyłam przywyknąć.
Nawet nie wiem, jakimi słowami określić wieczór w towarzystwie matki. Na początku obawiam się, że będzie bardzo niezręcznie, sztucznie i nieprzyjemnie, kiedy w milczeniu zaczniemy odwiedzać kolejne butiki. Tymczasem kobieta stara się podtrzymywać rozmowę, zagaduje co chwilę, prosi, bym coś przymierzyła i pyta, czy ma to kupić. I tak w każdym sklepie. Nie mam oporów przed wybieraniem kolejnych ubrań, które zanosimy do kasy. W końcu to nawet nie są pieniądze mojej rodzicielki. Gdyby tak było, nie wzięłabym niczego. Wolałabym uniknąć jakichkolwiek zobowiązań czy długów wobec tej kobiety. To jednak dochody taty, alimenty płacone na mnie, więc nie zamierzam niczego sobie odmawiać.
W ten sposób mija jedna godzina, potem kolejna i potem jeszcze jedna. Kiedy wracamy do domu obładowane zakupami, na dworze jest już całkowicie ciemno, jedynie światła budynków i uliczne latarnie sprawiają, że świat nie jawi się jedynie jako kłębowisko nieprzeniknionej czerni. Stawiam torby pod ścianą w swoim pokoju i rozmyślam nad tym, co właśnie się wydarzyło. Matka pyta, czy mam ochotę na kolację, ale odpowiadam, że jestem zmęczona i zamykam się w pokoju.
Popołudnie z rodzicielką przypominało wyjście do centrum handlowego z osobami, które niezbyt dobrze znam, jednymi z wielu imprezowych znajomych. Nie rozmawiałyśmy o ważnych sprawach, ale jednocześnie nie traktowałam też matki jak swojego największego wroga.
Kiedy zdążyłam się tak zmienić? Czy już całkowicie mięknę i nie potrafię nawet nienawidzić osoby, która w pełni sobie na to zasłużyła? Jedyne co ostatnio robię, to przytulam się do Daraya i poprawnie rozwiązuje zadania z trygonometrii. Nie o takim życiu marzyłam. W głębi duszy zawsze chciałam być prawdziwą sobą, ale to, kim jestem teraz, to wcale nie Miriam Carver. To jakaś wyidealizowana wersja, którą brzydzę się nawet ja sama. Pozostaje już tylko czekać, aż wszyscy znajomi się ode mnie odsuną, przestaną zapraszać na imprezy, dzwonić z propozycjami wspólnego wyjścia.
I kto mi wtedy pozostanie? No tak, będzie jeszcze Daray, chłopak, którego kocham. I matka, o ile wciąż będę dążyć do pogodzenia się z nią. Ale co z pozostałymi ludźmi? Jak to będzie stać się nierozpoznawalną sylwetką w ogromnym tłumie, kimś nieciekawym, w głębi duszy znów nieszczęśliwym? Jak to będzie żyć z poczuciem, że wcale nie jest kimś oryginalnym, że na świecie jest zbyt wiele takich samych osobowości?
I właśnie wtedy, po rozpaczliwym poszukiwaniu szczęścia i samej siebie, po tym, jak od kilku lat marzyłam o byciu kimś zupełnie innym, nieukrywaniu tego kim jestem, znów znalazłam się w punkcie wyjścia. Zmieniłam się, niewątpliwie. Ale wciąż to nie jestem ja, a tym bardziej nie jest to dziewczyna, która naprawdę czuje się szczęśliwa.
Telefon zaczyna dzwonić kompletnie niespodziewanie. Podskakuję na łóżku przestraszona i wypuszczam z rąk ostatnią z nowo nabytych bluzek, której jeszcze nie odłożyłam do szafy. Jednym szybkim ruchem zatwierdzam połączenie. Nie mam pojęcia, kogo spodziewać się po drugiej stronie słuchawki, ale jestem wdzięczna, że postanowił zadzwonić. Potrzebowałam oderwać się od ponurych rozmyślań.
            – Cześć, Miriam.
– Cześć, tato! – wykrzykuję. Jestem szczęśliwa, bo Peter Carver to chyba jedyna osoba, z którą w tej chwili mam ochotę rozmawiać.
Zaczynam opowiadać o wszystkim – o związku z Darayem i o tym, że zmieniło się moje życie. Pomijam jednak wszystkie swoje wątpliwości, to, co kłębi się wewnątrz mnie i sprawia, że tak bardzo nienawidzę samej siebie i tego złudnego szczęścia. Udaję, że rozpiera mnie radość i śmieję się co jakiś czas, jakbym za wszelką cenę chciała udowodnić, że tak rzeczywiście jest.
– Cieszę się, że wszystko tak dobrze się układa – mówi tata. W swoim sercu czuję lekkie ukłucie zawodu. Sama nie wiem, czego się spodziewałam. Może świadomości, że mężczyzna przejrzał moje kłamstwo, zrozumiał, że wcale nie jestem szczęśliwa, że zmusi mnie, abym powiedziała, co naprawdę czuję. Nie rozumiem samej siebie. Gdybym naprawdę chciała się zwierzać z problemów, po prostu bym o nich wspomniała, prawda? A więc skąd ten zawód? – Chciałem cię zapytać, czy przemyślałaś już moją propozycję. Chociaż teraz, skoro masz chłopaka, chyba znam odpowiedź.
Czuję, jak momentalnie cała sztywnieję. Zaciskam palce na słuchawce telefonu zdecydowanie mocniej, niż jest to potrzebne. Kostki mi bieleją, ale kompletnie nie zwracam na to uwagi. Jak mogłam zapomnieć o propozycji taty? Jak mogło wylecieć mi to z głowy? Może dlatego, że najpierw byłam szczęśliwa przez tę całą miłość do Daraya, a potem zaczęłam się przejmować tym, kim powoli się staję.
Już otwieram usta, by potwierdzić przypuszczenia taty. Czas wreszcie oznajmić, że mimo wszystko zostaję z matką. A jednak nagle atakuje mnie wiele myśli, które kryły się w podświadomości już od dłuższego czasu. Zostanę w szkole, której nienawidzę. Będę mieszkać z matką, która wciąż uparcie wydaje na swoje zachcianki pieniądze taty. Nie pośle mnie do prywatnej szkoły, bo na to oczywiście szkoda jej alimentów, MOICH alimentów. Nadal będę rzadko widywać tatę, pozostaną nam jedynie długie rozmowy telefoniczne, które nigdy nie zrekompensują czasu spędzanego osobno. I powoli zacznę zagłębiać się w swoich małych smutkach, żyć ze świadomością, że nadal nie jestem szczęśliwa. Z tym, że tym razem nie będę nawet kimś znaczącym, moja nowa osobowość nie pozwala na bycie popularną, na denerwowanie matki, na odczuwanie satysfakcji. Zaniknę w tłumie i wtedy nie pozostanie mi już nawet wyrazistość.
Przypomina mi się, czego pragnęłam jeszcze do niedawna, póki nie poznałam Daraya. Chciałam mieszkać z ojcem, z dala od matki. Nie musiałabym na nią patrzeć, nie dostawałaby też alimentów. Uciekłabym od znienawidzonej szkoły, tata zapisałby mnie od prywatnej placówki, jeśli tylko bym o to poprosiła. Doświadczyłabym prawdziwej miłości, ciepłego domu, kochającej rodziny. Nie musiałabym imprezować, jeśli bym tego nie chciała, ale jednocześnie mogłabym wyjść na piwo, gdyby akurat naszła mnie taka ochota.
Trzeba podążać za szczęściem – czy właśnie nie to radził mi dzisiaj Daray?
– Wiesz co, tato? – odpowiadam w końcu. – Masz rację, przemyślałam wszystko. I chcę wyjechać, chcę zamieszkać z tobą.
– Jesteś pewna?
– Tak, jestem pewna – odpowiadam, starając się ze wszystkich sił, by zabrzmiało to prawdziwie.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę. W takim razie przylecę do ciebie jeszcze w tym tygodniu, omówimy wszystko z twoją mamą, zaczniemy załatwiać miejsce w szkole w Los Angeles… Trzeba dużo zrobić, ale damy radę. W takim razie do zobaczenia za kilka dni. Jeszcze się odezwę.
– Pa, tato – żegnam się i odkładam słuchawkę.
Po mojej twarzy spływa pojedyncza łza. Uparcie przekonuję samą siebie, że podjęłam najlepszą z możliwych decyzji. Czy nie tego zawsze pragnęłam? Przecież tak będzie dla mnie lepiej. Tu nie jestem szczęśliwa, tu po prostu się duszę.
Tylko co z Darayem? – pyta cichy głosik w mojej głowie. No właśnie, co z nim? Jak mam mu powiedzieć, że wyjeżdżam? Jak on w ogóle to zniesie? Nie mam pojęcia, co mi odpowie, pewnie bardzo się zdenerwuje, może nie będzie miał ochoty już nigdy więcej się do mnie odezwać. Ale wiem, że powinnam mieszkać z tatą.

Nie rozumiem tylko, dlaczego w takim razie czuję się tak bardzo nieszczęśliwa.

***

Jak uprzedzałam, Miriam lubi na siłę komplikować sobie życie. Obojętnie, co się dzieje i tak nie jest do końca szczęśliwa. Przed nami jeszcze dwa rozdziały i epilog. Chyba pojawią się szybciej niż to było z poprzednimi postami, bo dzisiaj skończyłam pisać opowiadanie, nad którym pracowałam przez ostatnie miesiące. Raczej nie będę go publikować, przynajmniej na razie, ale za to będę miała czas, by skupić się na nowym blogu, o którym już wcześniej wspominałam.

Życzę Wam wszystkiego najlepszego w nowym roku, żeby był jeszcze lepszy niż poprzedni, dużo pomysłów na nowe opowiadania, a przede wszystkim dużo weny!


3 komentarze:

  1. Dobry wieczór, Viv :) Jakoś mojego komentarza Cię nie powali, ale na swoje usprawiedliwienie powiem, że - z powodu braku czasu - czytałam go na wykładzie z fizyki, więc akcja mogła mi się mylić z treścią praw Keplera ;)

    Cóż, Miriam szuka dziury w całym, ale to domena każdego człowieka. Ktoś kiedyś powiedział, że człowiek dopiero po czasie uświadamia sobie, że kiedyś - na jakimś etapie swojego życia - był szczęśliwy. Będąc "dziś", wciąż pragnie czegoś więcej, ponieważ ludzkie potrzeby są nieograniczone. Kiedy zdobędzie jedno, zaczyna piąć się po następne i nigdy, ale to przenigdy, nie jest w pełni usatysfakcjonowany swoim życiem. To więc nie jest powód do zmartwień ;)

    Bardziej jednak niepokoi mnie to, iż Carver stała się tak strasznie nudna! Można z kimś być, ale przecież nie trzeba stawać się podróbą człowieka. Jak oni skapcanieli... Wieczne przytulanie i oglądanie filmów? Super, świetnie. Tylko czy z drugą połówką nie można robić niczego epickiego? Nie można iść na imprezę czy skoczyć na bungee? :D Bo jeśli nie, to ja się cieszę, że wszystko mi się w życiu spaprało xD

    Błagam Cię, zrób coś z nią, albo powiedz, że przestanie być tak marudną, nudną, szarą masą!

    OdpowiedzUsuń
  2. A więc jednak wybrała ojca. W sumie, to mnie akurat nie dziwi. Jeśli zawsze chciała z nim mieszkać, to logiczne,że rodzic liczy się bardziej niż jakiś kilkutygodniowy chłopak. Miłości z liceów rzadko trwają dłużej niż samo liceum, tak więc też stawiałabym na wyjazd, niż wzajemne wykańczanie siebie i matki, nawet jeśli w pakiecie do tego dochodzi Daray. Poza tym nie ma co kryć, że ja choć widzę zaangażowanie ich obojga, to brakuje mi w nich takiej wyczuwalnej chemii. Coś sprawia, że myślę o nich jak o dzieciakach, które chodzą za rączkę, bo chcą się poczuć bardziej dorosłe.
    Ta weryfikacja google mnie wkurwia.

    OdpowiedzUsuń
  3. Czemu życzę jej, by zamieszkała u ojca i dostała od niego mocno w kość? Może dobrą nauczką by było, gdyby miała tę prywatną szkołę i tam uważali ją za dziwoląga, nie akceptowali, a tatuś zamiast zająć się jej problemami ciągle zbywałby pieniążkami i nie widział żadnych problemów. Tak, myślę, że to byłaby dla niej odpowiednia nauczka i, że przyleciałaby do matki z płaczem.

    OdpowiedzUsuń