Kolejne dni są dla mnie
najdziwniejszym i najbardziej nieprzewidywalnym okresem w całym dotychczasowym
życiu. Każdy dzień w szkole to miło spędzony czas. Oczywiście nie dlatego, że
nagle pokochałam naukę i wszystkich uczniów, którzy do tej pory mnie irytowali.
Po prostu jest to czas, gdy przebywam blisko Daraya, zazdrosne dziewczyny
posyłają mi nienawistne spojrzenia i obgadują za plecami, a ja czuję się z tym
świetnie. Poza tym obojętnie jak okropna byłaby ta szkoła, radość ze związku z
Darayem przyćmiewa wszelkie nieprzyjemności.
Moje oceny są coraz lepsze. Co
prawda nie stałam się nagle świetną uczennicą. Jedynie w trygonometrii
poczyniłam ogromne postępy. Właściwie teraz, kiedy już odważyłam się pokazać
światu, że wcale nie jestem taką idiotką, za jaką do tej pory starałam się
uchodzić, sama mogłabym zacząć udzielać korepetycji. Pojawiło się też kilka
lepszych pojedynczych ocen z chemii i fizyki, ale oczywiście tylko za zadania,
które wymagają liczenia z użyciem różnych wzorów.
Widziałam uśmiech na twarzy matki,
gdy sprawdziła moje oceny w dzienniku internetowym. Dostrzegam też zadowolenie
nauczycielki od trygonometrii za każdym razem, gdy prosi mnie o rozwiązanie
jakiegoś przykładu. Tym razem nie dlatego, że w ogóle nie uważam na lekcji albo
dawno nie byłam pytana. To dla mnie ogromna zmiana i chociaż obawiałam się, że
wszyscy nagle zaczną drwić ze mnie ze względu na coraz lepsze oceny, to nic
takiego się nie wydarzyło.
Jednak najdziwniejszą rzeczą ze
wszystkich, jakie ostatnio miały miejsce w moim życiu, jest to, co dzieje się
pomiędzy mną a matką. Już kilka razy nie powiedziałam przesyconego nienawiścią
„kocham cię”. Kilka dni później moja rodzicielka postanowiła zrobić śniadanie.
Kiedy zeszłam rano do kuchni, na talerzu leżały dwa naleśniki oblane
czekoladowym sosem. Zazwyczaj sama przygotowywałam posiłki. Nie potrzebowałam
fałszywej troski ze strony matki, poza tym pragnęłam jej pokazać, że potrafię
wszystko zrobić sama. Tym razem taki prosty gest, zwykłe śniadanie, wydało mi
się po prostu uprzejmym zachowaniem.
Jakby tego było mało, matka
postanowiła nagle zacząć ze mną rozmawiać. Wcześniej co prawda również podejmowała
podobne próby, ale ja stanowczo ucinałam każdą dyskusję. Pewnego dnia
postanowiłam się obejść z rodzicielką łagodniej i nawet odpowiedziałam
spokojnie na zadane przez nią pytanie. Moja reakcja bardzo ją zszokowała. Nie
wiem, może po prostu chwilowo przekupiła mnie i uśpiła czujność tymi
naleśnikami.
A potem zaczęło być jeszcze
dziwniej. Ja i matka coraz częściej rozmawiałyśmy. Co prawda nigdy o rzeczach
ważnych, ale to chyba bez znaczenia. Czułam się skrępowana, kiedy kobieta tak
po prostu się do mnie odzywała i nie nastawiała na to, że zaraz ją obrażę albo
wyjdę z domu bez słowa. Traktowałam ją z dystansem, jakby była jedną z wielu
moich szkolnych znajomych, którym nie ufam na tyle, by kiedykolwiek pokazać
chociaż skrawek duszy. A jednak matka wydawała się zadowolona. W
przeciwieństwie do niej nie żywiłam złudzeń, że kiedyś staniemy się normalną
rodziną. Pewnych rzeczy nie sposób. Nasze relacje osiągnęły możliwie
najbardziej optymalny poziom.
Kiedy pukam do drzwi mieszkania
Daraya, jest niedzielne popołudnie. Ostatnio spędzam u chłopaka dużo czasu,
skoro wiem już gdzie mieszka, jak wygląda jego pokój i jak miła jest jego
ciocia. Właściwie, gdybym mogła, w ogóle nie wracałabym do siebie. Dom Daraya
jest taki prawdziwy, ciepły, pełen miłości i zrozumienia. Nie ma tu ciągłych
wojen pomiędzy ludźmi, którzy go zamieszkują. Jedynie spokój i szczęście.
Gdzieś przez to wszystko przewija się co prawda świadomość, że mama chłopaka
jest bardzo chora i nadal przebywa na odwyku. A jednak nawet to ponure wspomnienie
nie jest w stanie zmącić spokoju, jaki czuję w tym miejscu. Chciałabym mieć
taką ciocię jak Karen, marzy mi się zaznanie podobnej miłości ze strony matki,
chociaż to nigdy nie będzie możliwe.
Daray otwiera drzwi z szerokim
uśmiechem. Przyciąga mnie do siebie i powoli całuje. Kiedy czuję jego usta na
swoich wargach, wszystko wydaje się takie proste, takie zwyczajne. Jesteśmy ze
sobą zaledwie tydzień, a ja czuję, jakby ten błogi stan towarzyszył mi od
zawsze. Wiem, że znajduję się we właściwym miejscu, że jest właśnie tak, jak
być powinno.
– Hej – mruczy mi do ucha brunet,
gdy lekko się odsuwam. – I jak tam w domu? Jeszcze się nie pozabijałyście z
twoją mamą?
Nie lubię, gdy Daray nazywa matkę
„mamą”. To tak, jakby miał dla niej jakiś szacunek, jakby wierzył, że jest
dobrą osobą, zwyczajną i kochającą mamusią, która ma na uwadze jedynie moje
dobro. Wiele już razy prosiłam, żeby brunet przestał tak o niej mówić, ale on
uparcie mnie ignorował, jakby nie usłyszał moich słów.
– Wiesz, spędziłyśmy razem
najdziwniejszy weekend w moim życiu – wzdycham.
– Aż tak źle? – pyta i ciągnie mnie
w stronę kuchni.
– Nie, właśnie nie. Było prawie
normalnie…
W kuchni dostrzegam Karen, która
wita mnie ciepłym uśmiechem. Rozmawia właśnie przez komórkę, którą przyciska do
ucha ramieniem. W dłoni tymczasem trzyma pędzelek, rozprowadzając po twarzy
puder. Drugą ręką usiłuje sięgnąć do czajnika, żeby zalać torebkę herbaty, a
przy tym nie odwrócić wzroku od lusterka stojącego na blacie. Nie do końca
udaje jej się wykonanie kilku czynności na raz, bo komórka nagle wypada i
kobieta musi puścić czajnik, żeby ją przytrzymać. Woda rozlewa się po blacie, a
Daray szybko zaczyna ją wycierać.
– Gdzie się tak spieszysz? – pyta,
gdy Karen zakańcza rozmowę.
– Jestem spóźniona. Simon pewnie
już czeka – wzdycha kobieta i podrywa się, aby odnieść lusterko na miejsce i
pospiesznie zakłada buty. – Przepraszam cię, Miriam, że panuje tu taki bałagan,
ale sama rozumiesz, już po prostu nie zdążę sprzątnąć. Daray, wychodzę, będę
późnym wieczorem. Pa!
Karen opuszcza dom, a drzwi wydają
z siebie głośny odgłos, gdy zostają zbyt pospiesznie zamknięte. Uśmiecham się
lekko. Najwyraźniej Karen zaczęła się umawiać z kimś o imieniu Simon. A może
widuje się z nim już od wielu miesięcy?
Odwracam się w stronę Daraya i zauważam,
że się uśmiecha. Przyciąga mnie do siebie i trzyma w ramionach. Patrzę w jego
niezwykłe tęczówki, zachwycając się ich pięknem.
– Wygląda na to, że zostaliśmy sami.
– No to co, może w ciszy i spokoju
rozwiążemy kilka zadań? – pytam, a potem wybucham śmiechem, gdy dostrzegam
zawiedzone spojrzenie, jakie posyła mi Daray. – Uwielbiam cię denerwować.
– Zauważyłem. Ale i tak nie tak
bardzo, jak ja kocham irytować ciebie – odpowiada ze swoim zniewalającym
akcentem. Mogłabym słuchać, jak do mnie mówi całymi dniami tym niskim, cudownym
głosem.
Siadamy na kanapie, a ja przytulam
się do Daraya, opierając głowę na jego piersi. Chłopak włącza jakiś film i
spędzamy w ten sposób kilka godzin. To nie pierwszy raz, gdy tak upływa nam
popołudnie. Jest przyjemnie, zwyczajnie i spokojnie.
I to właśnie ten spokój martwi mnie
najbardziej. Nie potrafię pogodzić się ze świadomością, że moje życie uległo
diametralnej zmianie. Owszem, zawsze kogoś udawałam i wcale nie czułam się
szczęśliwa, przywdziewając powłokę złudnej obojętności. Ale nie jestem bardziej
radosna ze świadomością, że teraz stałam się potulną dziewczynką, zbyt słodką i
zbyt denerwującą, by ktoś miał ochotę dłużej z nią przebywać. Przypominam
pewnie te wszystkie zakochane nastolatki, na widok których zawsze udawałam, że
wymiotuję. Teraz jestem dokładnie taka sama i wcale nie czuję, jakby to było
właściwie, jakby właśnie tak powinno być.
Prawda jest taka, że nienawidzę
nowej siebie równie mocno, jak tego, kim byłam kiedyś. Daray pewnie cieszy się,
że mnie zmienił i poniekąd ja sama jestem mu za to wdzięczna. Chłopak udowodnił
mi, że nie powinnam się wstydzić gotowania, że jestem inteligenta i
wartościowa, że istnieje coś poza imprezowaniem. Ale jednocześnie czuję się,
jakby zabrał całe moje poprzednie życie, wyciągnął ze mnie duszę i zostawił w
ciele tylko jej ułamek, tę dziewczynę więzioną do tej pory w złotej klatce.
Nie jest tak, że nie kocham tego
chłopaka, że jestem z nim nieszczęśliwa. On stanowi definicję mojej radości,
bezpieczeństwa i wszystkiego, czego pragnęłam. Bycie blisko niego jest dobre.
To, z czego nie jestem zadowolona, to ja sama.
– Robi się późno – wzdycham,
patrząc na zegarek, gdy na ekranie pojawiają się napisy końcowe. Zachowujemy
się, jakbyśmy byli starym małżeństwem, myślę z przekąsem.
– To znaczy, że musisz już wracać?
– pyta Daray i przyciąga mnie do siebie, nie chcąc puścić. Jest taki kochany,
ale wydaje mi się, że on również się zmienił. I wcale nie mam pewności, czy nie
wolałabym ironicznego, nieco zbyt pewnego siebie chłopca, którym był jeszcze
niedawno.
– Na to wygląda – odpowiadam w
końcu. – Czy nie widzisz, co się z nami dzieje? – dodaję po chwili, nie mogąc
pohamować wybuchu złości.
– Co takiego? – pyta Daray, unosząc
brwi.
– Staliśmy się tacy nudni! Co
chwilę się przytulamy, siedzimy przed telewizorem i głupio się śmiejemy.
Rzadziej chodzę na imprezy, właściwie, odkąd jesteśmy razem, nie byłam jeszcze
na żadnej. No i nawet zaczęłam dogadywać się z matką.
– Słuchaj, czy ty naprawdę uważasz,
że to źle? Nie musisz być wcale ciągle zbuntowana, możesz po prostu cieszyć się
życiem. Rozumiem, że boisz się tego, kim jesteś naprawdę, ale nie powinnaś.
Wróć do domu, ugotuj coś, włącz tych swoich szalonych Irlandczyków, to od razu
poprawi ci się humor.
Daray przytula mnie lekko, a potem
jego ręce z moich pleców zsuwają się nieco niżej. Odskakuję z głośnym piskiem,
a on tylko się śmieje i całuje mnie na pożegnanie. Kiedy zamykają się za mną
drzwi, uświadamiam sobie, że byłam w błędzie. Daray wcale się nie zmienił.
Wciąż jest tym ironicznym, czasami bardzo głupim chłopakiem. Zmiany zaszły
jedynie we mnie samej.
Po powrocie do domu matka pyta, czy
nie chcę się z nią wybrać na zakupy. Ta propozycja jest tak zaskakująca, że
przez chwilę nie wiem nawet, co powiedzieć. Nie wyobrażam sobie spędzania czasu
jak zwykła rodzina, buszowania po sklepach z szerokim uśmiechem na ustach.
Przecież to jest moja matka, ta sama, która pozwala mi mieszkać w domu jedynie
ze względu na alimenty, ta sama, która nauczyła mnie, że żeby nie zostać
zranionym, należy ukrywać wszelkie emocje.
Na początku mam ochotę zapytać,
czemu spotyka mnie ten zaszczyt. Czyżby tata przez pomyłkę wysłał trochę więcej
pieniędzy i nawet matce zabrakłoby pomysłów, na co je wydać? A może nagle
postanowiła zgrywać kochającą rodzicielkę?
Powstrzymuję wszystkie złośliwe
uwagi i przystaję na tę dziwną propozycję. Nie mogę uwierzyć we własne
zachowanie nawet wtedy, gdy już jedziemy samochodem i spoglądam przez szybę na
mijane widoki. Moje nowe życie jest takie nierzeczywiste, tak różne od tego, do
czego zdążyłam przywyknąć.
Nawet nie wiem, jakimi słowami
określić wieczór w towarzystwie matki. Na początku obawiam się, że będzie
bardzo niezręcznie, sztucznie i nieprzyjemnie, kiedy w milczeniu zaczniemy
odwiedzać kolejne butiki. Tymczasem kobieta stara się podtrzymywać rozmowę,
zagaduje co chwilę, prosi, bym coś przymierzyła i pyta, czy ma to kupić. I tak
w każdym sklepie. Nie mam oporów przed wybieraniem kolejnych ubrań, które
zanosimy do kasy. W końcu to nawet nie są pieniądze mojej rodzicielki. Gdyby
tak było, nie wzięłabym niczego. Wolałabym uniknąć jakichkolwiek zobowiązań czy
długów wobec tej kobiety. To jednak dochody taty, alimenty płacone na mnie,
więc nie zamierzam niczego sobie odmawiać.
W ten sposób mija jedna godzina,
potem kolejna i potem jeszcze jedna. Kiedy wracamy do domu obładowane zakupami,
na dworze jest już całkowicie ciemno, jedynie światła budynków i uliczne
latarnie sprawiają, że świat nie jawi się jedynie jako kłębowisko
nieprzeniknionej czerni. Stawiam torby pod ścianą w swoim pokoju i rozmyślam
nad tym, co właśnie się wydarzyło. Matka pyta, czy mam ochotę na kolację, ale
odpowiadam, że jestem zmęczona i zamykam się w pokoju.
Popołudnie z rodzicielką
przypominało wyjście do centrum handlowego z osobami, które niezbyt dobrze
znam, jednymi z wielu imprezowych znajomych. Nie rozmawiałyśmy o ważnych
sprawach, ale jednocześnie nie traktowałam też matki jak swojego największego
wroga.
Kiedy zdążyłam się tak zmienić? Czy
już całkowicie mięknę i nie potrafię nawet nienawidzić osoby, która w pełni
sobie na to zasłużyła? Jedyne co ostatnio robię, to przytulam się do Daraya i
poprawnie rozwiązuje zadania z trygonometrii. Nie o takim życiu marzyłam. W
głębi duszy zawsze chciałam być prawdziwą sobą, ale to, kim jestem teraz, to
wcale nie Miriam Carver. To jakaś wyidealizowana wersja, którą brzydzę się
nawet ja sama. Pozostaje już tylko czekać, aż wszyscy znajomi się ode mnie
odsuną, przestaną zapraszać na imprezy, dzwonić z propozycjami wspólnego
wyjścia.
I kto mi wtedy pozostanie? No tak,
będzie jeszcze Daray, chłopak, którego kocham. I matka, o ile wciąż będę dążyć
do pogodzenia się z nią. Ale co z pozostałymi ludźmi? Jak to będzie stać się
nierozpoznawalną sylwetką w ogromnym tłumie, kimś nieciekawym, w głębi duszy
znów nieszczęśliwym? Jak to będzie żyć z poczuciem, że wcale nie jest kimś
oryginalnym, że na świecie jest zbyt wiele takich samych osobowości?
I właśnie wtedy, po rozpaczliwym
poszukiwaniu szczęścia i samej siebie, po tym, jak od kilku lat marzyłam o
byciu kimś zupełnie innym, nieukrywaniu tego kim jestem, znów znalazłam się w
punkcie wyjścia. Zmieniłam się, niewątpliwie. Ale wciąż to nie jestem ja, a tym
bardziej nie jest to dziewczyna, która naprawdę czuje się szczęśliwa.
Telefon zaczyna dzwonić kompletnie
niespodziewanie. Podskakuję na łóżku przestraszona i wypuszczam z rąk ostatnią
z nowo nabytych bluzek, której jeszcze nie odłożyłam do szafy. Jednym szybkim
ruchem zatwierdzam połączenie. Nie mam pojęcia, kogo spodziewać się po drugiej
stronie słuchawki, ale jestem wdzięczna, że postanowił zadzwonić. Potrzebowałam
oderwać się od ponurych rozmyślań.
– Cześć, Miriam.
– Cześć, tato! – wykrzykuję. Jestem
szczęśliwa, bo Peter Carver to chyba jedyna osoba, z którą w tej chwili mam
ochotę rozmawiać.
Zaczynam opowiadać o wszystkim – o
związku z Darayem i o tym, że zmieniło się moje życie. Pomijam jednak wszystkie
swoje wątpliwości, to, co kłębi się wewnątrz mnie i sprawia, że tak bardzo
nienawidzę samej siebie i tego złudnego szczęścia. Udaję, że rozpiera mnie
radość i śmieję się co jakiś czas, jakbym za wszelką cenę chciała udowodnić, że
tak rzeczywiście jest.
– Cieszę się, że wszystko tak
dobrze się układa – mówi tata. W swoim sercu czuję lekkie ukłucie zawodu. Sama
nie wiem, czego się spodziewałam. Może świadomości, że mężczyzna przejrzał moje
kłamstwo, zrozumiał, że wcale nie jestem szczęśliwa, że zmusi mnie, abym
powiedziała, co naprawdę czuję. Nie rozumiem samej siebie. Gdybym naprawdę
chciała się zwierzać z problemów, po prostu bym o nich wspomniała, prawda? A
więc skąd ten zawód? – Chciałem cię zapytać, czy przemyślałaś już moją
propozycję. Chociaż teraz, skoro masz chłopaka, chyba znam odpowiedź.
Czuję, jak momentalnie cała
sztywnieję. Zaciskam palce na słuchawce telefonu zdecydowanie mocniej, niż jest
to potrzebne. Kostki mi bieleją, ale kompletnie nie zwracam na to uwagi. Jak
mogłam zapomnieć o propozycji taty? Jak mogło wylecieć mi to z głowy? Może
dlatego, że najpierw byłam szczęśliwa przez tę całą miłość do Daraya, a potem
zaczęłam się przejmować tym, kim powoli się staję.
Już otwieram usta, by potwierdzić
przypuszczenia taty. Czas wreszcie oznajmić, że mimo wszystko zostaję z matką.
A jednak nagle atakuje mnie wiele myśli, które kryły się w podświadomości już
od dłuższego czasu. Zostanę w szkole, której nienawidzę. Będę mieszkać z matką,
która wciąż uparcie wydaje na swoje zachcianki pieniądze taty. Nie pośle mnie
do prywatnej szkoły, bo na to oczywiście szkoda jej alimentów, MOICH alimentów.
Nadal będę rzadko widywać tatę, pozostaną nam jedynie długie rozmowy
telefoniczne, które nigdy nie zrekompensują czasu spędzanego osobno. I powoli
zacznę zagłębiać się w swoich małych smutkach, żyć ze świadomością, że nadal
nie jestem szczęśliwa. Z tym, że tym razem nie będę nawet kimś znaczącym, moja
nowa osobowość nie pozwala na bycie popularną, na denerwowanie matki, na
odczuwanie satysfakcji. Zaniknę w tłumie i wtedy nie pozostanie mi już nawet
wyrazistość.
Przypomina mi się, czego pragnęłam
jeszcze do niedawna, póki nie poznałam Daraya. Chciałam mieszkać z ojcem, z
dala od matki. Nie musiałabym na nią patrzeć, nie dostawałaby też alimentów.
Uciekłabym od znienawidzonej szkoły, tata zapisałby mnie od prywatnej placówki,
jeśli tylko bym o to poprosiła. Doświadczyłabym prawdziwej miłości, ciepłego
domu, kochającej rodziny. Nie musiałabym imprezować, jeśli bym tego nie
chciała, ale jednocześnie mogłabym wyjść na piwo, gdyby akurat naszła mnie taka
ochota.
Trzeba podążać za szczęściem – czy
właśnie nie to radził mi dzisiaj Daray?
– Wiesz co, tato? – odpowiadam w
końcu. – Masz rację, przemyślałam wszystko. I chcę wyjechać, chcę zamieszkać z
tobą.
– Jesteś pewna?
– Tak, jestem pewna – odpowiadam,
starając się ze wszystkich sił, by zabrzmiało to prawdziwie.
– Nawet nie wiesz, jak bardzo się
cieszę. W takim razie przylecę do ciebie jeszcze w tym tygodniu, omówimy
wszystko z twoją mamą, zaczniemy załatwiać miejsce w szkole w Los Angeles…
Trzeba dużo zrobić, ale damy radę. W takim razie do zobaczenia za kilka dni.
Jeszcze się odezwę.
– Pa, tato – żegnam się i odkładam
słuchawkę.
Po mojej twarzy spływa pojedyncza
łza. Uparcie przekonuję samą siebie, że podjęłam najlepszą z możliwych decyzji.
Czy nie tego zawsze pragnęłam? Przecież tak będzie dla mnie lepiej. Tu nie
jestem szczęśliwa, tu po prostu się duszę.
Tylko co z Darayem? – pyta cichy
głosik w mojej głowie. No właśnie, co z nim? Jak mam mu powiedzieć, że
wyjeżdżam? Jak on w ogóle to zniesie? Nie mam pojęcia, co mi odpowie, pewnie
bardzo się zdenerwuje, może nie będzie miał ochoty już nigdy więcej się do mnie
odezwać. Ale wiem, że powinnam mieszkać z tatą.
Nie rozumiem tylko, dlaczego w
takim razie czuję się tak bardzo nieszczęśliwa.
***
Jak uprzedzałam, Miriam lubi na
siłę komplikować sobie życie. Obojętnie, co się dzieje i tak nie jest do końca
szczęśliwa. Przed nami jeszcze dwa rozdziały i epilog. Chyba pojawią się
szybciej niż to było z poprzednimi postami, bo dzisiaj skończyłam pisać
opowiadanie, nad którym pracowałam przez ostatnie miesiące. Raczej nie będę go
publikować, przynajmniej na razie, ale za to będę miała czas, by skupić się na
nowym blogu, o którym już wcześniej wspominałam.
Życzę Wam wszystkiego najlepszego w
nowym roku, żeby był jeszcze lepszy niż poprzedni, dużo pomysłów na nowe
opowiadania, a przede wszystkim dużo weny!
Dobry wieczór, Viv :) Jakoś mojego komentarza Cię nie powali, ale na swoje usprawiedliwienie powiem, że - z powodu braku czasu - czytałam go na wykładzie z fizyki, więc akcja mogła mi się mylić z treścią praw Keplera ;)
OdpowiedzUsuńCóż, Miriam szuka dziury w całym, ale to domena każdego człowieka. Ktoś kiedyś powiedział, że człowiek dopiero po czasie uświadamia sobie, że kiedyś - na jakimś etapie swojego życia - był szczęśliwy. Będąc "dziś", wciąż pragnie czegoś więcej, ponieważ ludzkie potrzeby są nieograniczone. Kiedy zdobędzie jedno, zaczyna piąć się po następne i nigdy, ale to przenigdy, nie jest w pełni usatysfakcjonowany swoim życiem. To więc nie jest powód do zmartwień ;)
Bardziej jednak niepokoi mnie to, iż Carver stała się tak strasznie nudna! Można z kimś być, ale przecież nie trzeba stawać się podróbą człowieka. Jak oni skapcanieli... Wieczne przytulanie i oglądanie filmów? Super, świetnie. Tylko czy z drugą połówką nie można robić niczego epickiego? Nie można iść na imprezę czy skoczyć na bungee? :D Bo jeśli nie, to ja się cieszę, że wszystko mi się w życiu spaprało xD
Błagam Cię, zrób coś z nią, albo powiedz, że przestanie być tak marudną, nudną, szarą masą!
A więc jednak wybrała ojca. W sumie, to mnie akurat nie dziwi. Jeśli zawsze chciała z nim mieszkać, to logiczne,że rodzic liczy się bardziej niż jakiś kilkutygodniowy chłopak. Miłości z liceów rzadko trwają dłużej niż samo liceum, tak więc też stawiałabym na wyjazd, niż wzajemne wykańczanie siebie i matki, nawet jeśli w pakiecie do tego dochodzi Daray. Poza tym nie ma co kryć, że ja choć widzę zaangażowanie ich obojga, to brakuje mi w nich takiej wyczuwalnej chemii. Coś sprawia, że myślę o nich jak o dzieciakach, które chodzą za rączkę, bo chcą się poczuć bardziej dorosłe.
OdpowiedzUsuńTa weryfikacja google mnie wkurwia.
Czemu życzę jej, by zamieszkała u ojca i dostała od niego mocno w kość? Może dobrą nauczką by było, gdyby miała tę prywatną szkołę i tam uważali ją za dziwoląga, nie akceptowali, a tatuś zamiast zająć się jej problemami ciągle zbywałby pieniążkami i nie widział żadnych problemów. Tak, myślę, że to byłaby dla niej odpowiednia nauczka i, że przyleciałaby do matki z płaczem.
OdpowiedzUsuń