piątek, 16 stycznia 2015

# Bunt: Rozdział 26. Pustka


               

Matka jest pierwszą osobą, która dowiaduje się o przeprowadzce. Tata chyba mówił jej już wcześniej o swoim pomyśle, bo nie jest aż tak zaskoczona, jak mogłabym się spodziewać. Kiedy oznajmiam, że już niedługo zamieszkam w Los Angeles, spogląda na mnie smutno. Od razu czuję satysfakcję. A więc wreszcie zdołam się uwolnić od codziennego koszmaru, przestanę patrzeć na tę kobietę, myśląc jedynie o tym, że nigdy nie będzie mnie kochać. Już nie będę musiała udowadniać, że jestem silna i że matka nigdy nie zdoła mnie złamać, że nigdy nie otrzyma mojego szacunku, ciepła czy miłości, skoro sama nie potrafi ofiarować żadnej z tych rzeczy.
Mimo wszystko w spojrzeniu rodzicielki dostrzegam pewnego rodzaju smutek. Nie powinnam być zdziwiona; już niedługo matka pożegna się z dodatkowymi, regularnymi dostawami gotówki. Teraz będzie zdana tylko na siebie i to z pewnością stanowi dla niej niemiłą perspektywę. Staram się wmówić sobie, że kobieta jest smutna także z innego powodu. W końcu dotarło do niej, że utraci córkę, że będziemy się widywać bardzo rzadko, bo raczej nie najdzie mnie ochota na rodzinne spotkania w Nowym Jorku. Chciałabym wierzyć, że matce najzwyczajniej w świecie na mnie zależy, ale mam zbyt wiele powodów, by wątpić.
– Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? – pyta matka.
Kiwam głową i nawet nie odrywam wzroku od listy rzeczy, które chciałabym zabrać do taty. Ustaliliśmy, że wszystkie meble zostawię w Nowym Jorku, bo pewnie będę tu czasem nocować, poza tym tatę stać na zapewnienie mi całkowitego wyposażenia nowego pokoju. Mogę go urządzić, jak tylko będę chciała. Mimo wszystko szkoda opuszczać ściany przypominające namiot cyrkowy, barowy blat biurka, piękne zdjęcia wiszące na ścianach i cudowne lustro w złotej ramie. Mogłabym swój nowy pokój umeblować podobnie, ale to przecież nie miałoby żadnego sensu. Chcę zacząć od początku, w nowym miejscu i wśród nowych ludzi, by nic nie przypominało o starych, gorszych czasach.
Wiem, że już niedługo wszystko nabierze rozpędu. Tata spędza wolne chwile na wyszukiwaniu najlepszych pobliskich szkół i powoli zawęża listę. Pewnego dnia dzwoni do mnie z propozycjami trzech wybranych. Podobno w każdej znajdzie się dla mnie miejsce, obojętnie na którą się zdecyduję. Podoba mi się, że tym razem to ja będę miała coś do powiedzenia. Jeśli zdecyduję, że chciałabym chodzić do prywatnej placówki, tata z pewnością się zgodzi. Z nim będzie inaczej niż z matką, lepiej.
Planujemy, kiedy mogę przylecieć do Los Angeles i zobaczyć swój ogromny, pusty pokój, a potem spędzić tam kilka dni i wybrać odpowiednie tapety, kolory i wyposażenie. Tata jest bardzo podekscytowany perspektywą wspólnego zamieszkania, Melissa o dziwo też wydaje się nie mieć nic przeciwko, a przynajmniej takie odnoszę wrażenie podczas naszych krótkich rozmów telefonicznych.
W końcu ustalamy, że przylecę już w najbliższy weekend, a do Nowego Jorku wrócę dopiero w środę. Moje oceny poprawiły się na tyle, że nawet matka nie ma nic przeciwko opuszczeniu trzech dni lekcji. Zresztą to i tak bez znaczenia, skoro już rozpocznę naukę w zupełnie innym miejscu.
Jedyne, co mnie przytłacza, to ten ogromny pośpiech. Tata zapowiedział, że zorganizowanie wszystkiego zajmie dwa albo trzy miesiące. Tymczasem od naszej rozmowy minęły zaledwie trzy dni, a ja już mam wstępnie załatwione miejsce w szkołach, ustaloną wizytę w Los Angeles i jeśli tata wynajmie porządną ekipę remontową, możliwe, że opuszczę Nowy Jork już za kilka tygodni.
Po ostatnim telefonie, gdy ustalamy wspólnie godzinę mojego odlotu z Nowego Jorku i szczegóły pobytu w Los Angeles, w moim sercu pojawia się niepokój. Do tej pory nie przejmowałam się konsekwencjami podjętej decyzji. Wszystko wydawało się takie odległe, niemal nierealne. Za dwa, za trzy miesiące? Przecież to cała wieczność. Dopiero teraz myślę o tym, co zostawiam za sobą. O matce, swoim pokoju i fałszywych znajomych. No i jeszcze o Tylerze.
I Darayu.
Daray jest jedyną komplikacją całego planu. Jak mam mu powiedzieć o swojej decyzji? Jak będzie wyglądała nasza dalsza znajomość? Oczywiście, będę mogła odwiedzać chłopaka, kiedy tylko zapragnę. Tata na pewno opłaci lot, a matka pozwoli mi nocować w swoim domu. To jednak już nie to samo, nie będziemy mogli uczyć się razem w szkole, nie pójdziemy potem, trzymając się za ręce, do domu Daraya i nie spędzimy popołudnia przed telewizorem albo nie upieczemy kolejnej porcji czekoladowych babeczek.
Z jednej strony nie powinnam się przejmować. Przecież właśnie tego chciałam. Pragnęłam znów być niezależna, prawdziwa, a nie na siłę zmieniana, bym pasowała do idealnej dziewczyny, jaką wymarzył sobie kiedyś Daray. Chciałam wreszcie odnaleźć siebie, móc poczuć, że to naprawdę ja, że wreszcie jestem w stu procentach sobą i że czuję się z tym świetnie.
A jednak pozostaje też świadomość, że opuszczam kogoś, w kim zdążyłam się zakochać. Daray zmienia mnie w lepszą i nie do końca prawdziwą mnie. A jednak uwielbiam spędzać z nim czas, czuć, że jestem przez kogoś kochana, że komuś, prócz taty na mnie zależy i że jakaś osoba pod maską obojętności odnalazła we mnie wartościową dziewczynę.
To właśnie takie myśli zaprzątają moją głowę, gdy tego dnia udaję się do szkoły. Czuję się całkowicie rozdarta pomiędzy szczęściem, na które tak czekam a Darayem, którego będę musiała zostawić tutaj. Wiem, że nie doświadczę prawdziwej radości, gdy pozostawię w tym miejscu cząstkę mojej duszy, wspomnienie dziewczyny, która odważyła się kogoś pokochać i komu pozwoliła przedostać się przez grube mury obojętności. A jednak wciąż mam świadomość, że jeśli zostanę w Nowym Jorku, nigdy naprawdę się nie zaśmieję. Tu nie jestem prawdziwą Miriam Carver i chyba nigdy nie będę.
Może byłoby lepiej, gdybym nigdy nie spotkała Daraya. Co prawda nie nauczyłby mnie wtedy, że nie należy się wstydzić inteligencji, wrażliwości i wielu innych rzeczy. Nie pokazałby mi, że da się kogoś pokochać. Ale jednocześnie nie tęskniłabym za Nowym Jorkiem, gdybym wyjechała. Może z czasem sama nauczyłabym się tego wszystkiego. Przecież przy tacie zawsze czuję się tak swobodnie, z nim życie byłoby łatwe i na pewno zdołałabym dojść do wniosków, które wysnułam dzięki sugestiom Daraya.
Nie wiem, jak mogę w ogóle tak myśleć, jak mogę życzyć sobie, by Daray nigdy nie zjawił się w moim życiu. Czy naprawdę nie pragnę miłości, która mnie spotkała, czy tak potrafiłabym z niej zrezygnować? Wiem, że jestem okrutna i że nie powinnam mieć podobnych odczuć. Prawda jest taka, że miłość rani, teraz to wiem. A to przecież właśnie bycia zranioną wystrzegałam się przez ostatnie lata. To właśnie z tego powodu ukrywałam część prawdziwej siebie.
Daray wie, że dzieje się ze mną coś złego. Widzę to w jego oczach niemal od razu, gdy się spotykamy. Nauczył się odczytywać emocje z mojej twarzy. Mimo wszystko mam nadzieję, że uda mi się oszukać chłopaka, udawać, że wszystko jest w jak najlepszym porządku i po prostu przetrwać jakoś ten dzień, a później następny i jeszcze kolejny.
Chociaż próbuję uśmiechać się fałszywym uśmiechem i cieszyć się rzeczami, które wcale nie sprawiają mi przyjemności, Daray nie jest zwykłym znajomym. To chłopak, który doskonale mnie zna
– Czemu jesteś smutna? – pyta podczas przerwy na lunch, gdy próbuję dalej odgrywać rolę zakochanej i szczęśliwej dziewczyny.
– Nie jestem – zaprzeczam z lekkim uśmiechem.
– Cholera, Miriam, czemu kłamiesz? – irytuje się nagle i spogląda na mnie z gniewem. Nie sądziłam, że aż tak może go zdenerwować moje zachowanie. – Cokolwiek się dzieje, sądziłem, że mi ufasz.
– Jasne, że tak – próbuję złapać go za rękę i znów się uśmiechnąć, ale wyszarpuje dłoń tak, że moje palce jedynie lekko muskają jego skórę.
– Więc przestań ze mnie robić idiotę i taktować jak tych wszystkich ludzi – wskazuje ręką na otaczających nas uczniów.
Wzdycham przeciągle, zastanawiając się nad odpowiednim doborem słów. Wiem, że poważna rozmowa z Darayem jest nieunikniona. Chciałabym odwlekać wszystko, przekładać na jutro, a potem znów na kolejny dzień. Ale w końcu czas i tak się skończy, pewnego dnia nadejdzie moment, gdy zmuszona będę skonfrontować Daraya z rzeczywistością. Pragnę jakoś go przygotować, by spokojnie przyjął wiadomość o mojej wyprowadzce. Nie jestem jednak w stanie wymyślić, jak miałabym to zrobić. Obojętnie co powiem, nie będzie to łatwa rozmowa.
– Wyjeżdżam – oznajmiam w końcu, wbijając wzrok w swoje dłonie.
– Gdzie wyjeżdżasz? – pyta spokojnie, chociaż widzę jakiś cień, który przemyka po jego twarzy.
Na razie chłopak stara się udawać, że ta wiadomość nie robi na nim wrażenia. Jeszcze chwilę łudzi się, że nie powiem nic ważnego, nic nazbyt szokującego, że po prostu wybieram się na nieoczekiwane wakacje. Podświadomie Daray na pewno wie, co chcę mu powiedzieć albo przynajmniej się domyśla. Ale póki tego nie usłyszy, pozostanie naiwny.
Zaczynam nerwowo bawić się palcami. To ostatnio mój tik nerwowy. Po chwili któryś ze stawów wydaje z siebie okropne strzyknięcie, a ja krzywię się z obrzydzeniem.
– Wyjeżdżam do Los Angeles. Przeprowadzam się do taty.
– Czemu? – pyta cicho. Patrzy na podłogę, jakby bał się odczytać w moich oczach coś, co może sprawić mu ból. Wygląda teraz poważnie i zupełnie obco, jakbyśmy wcale się nie znali, jakbyśmy nie byli dla siebie ważni.
– Zawsze chciałam uciec od matki i mieszkać z tatą, ale głupio mi było się do niego wpraszać, nie chciałam robić kłopotu jemu i Melissie. Ale zaprosili mnie, no i się zgodziłam.
Gdy tylko wypowiadam ostatnie słowo, między nami zalega cisza. Daray patrzy dokładnie w ten sam punkt co przedtem i w ogóle się nie rusza. Uważnie go obserwuję, chcąc sprawdzić, czy chociaż mruga. Robi to, ale zdecydowanie rzadziej niż normalny człowiek. Wydaje się być teraz gdzieś daleko, w innym świecie. Sądząc po wyrazie jego twarzy, jest to naprawdę przygnębiające miejsce.
– Aha i tak po prostu się zgodziłaś – mówi w końcu.
– Tak…
– I nie było nic na czym mogłoby ci zależeć w Nowym Jorku, prawda? – pyta i wtedy dopiero podnosi wzrok. Patrzy mi prosto w oczy. Jego spojrzenie jest zimne, obce, kryje się w nim upór.
Nie wiem, co mogłabym odpowiedzieć. Przecież Daray nie może wątpić w to, że jest dla mnie ważny. Nie powinno mu nawet przejść przez myśl, że byłabym w stanie udawać całe to zakochanie, że dla żartu odsłoniłam przed nim swoją duszę. Przecież mu zaufałam, pokazałam swój własny świat, prawdziwą mnie. Nie zrobiłabym tego, gdyby nic dla mnie nie znaczył.
– Daray, przecież wiesz, że to wcale nie jest tak… – odzywam się niepewnie, ale milknę w jednej chwili, gdy do moich uszu dociera jego nieprzyjemny śmiech. Nie ma w nim choćby odrobiny radości. Jest równie obcy jak spojrzenie chłopaka.
– „Daray”? Już nie mówisz do mnie „Brytyjczyku”, jakbym był chłopakiem, z którego wciąż sobie drwisz. To zabawne, że pierwszy raz zwracasz się do mnie po imieniu właśnie w takiej chwili.
Wpatruję się w niego oszołomiona. Nie mogę uwierzyć, że potrafi się tak zachowywać, używać słów, które precyzyjnie ranią, sprawiają, że powoli zaczynam się kulić w sobie. Ale zasłużyłam sobie na to. Nie powinnam była oczekiwać, że chłopak przyjmie wszystko ze spokojem. Gdyby to zrobił, pewnie poczułabym się jeszcze mocniej zraniona. Bo to oznaczałoby, że wcale mu na mnie nie zależało.
– Przecież wiesz, że jesteś dla mnie ważny, musisz to wiedzieć.
– Jasne. Jestem dla ciebie tak cholernie ważny, że po prostu sobie wyjeżdżasz i wcale nie obchodzi cię, co się z nami stanie, jak ja się będę czuł.
– A myślisz, że mi będzie łatwo? – pytam, starając się powstrzymać drżenie głosu. – Ja po prostu chcę wreszcie być szczęśliwa.
– „Wreszcie szczęśliwa”? Czyli tutaj, ze mną, nie jesteś?
– Wiesz co, nie jesteś jedyną osobą na świecie – mówię i wiem już, że popełniłam ogromny błąd, wypowiadając te słowa. – Poza tym nie chcę być nudną dziewczyną, która spędza całe dnie przed telewizorem. Nie chcę nikogo udawać, ale nie chcę też na siłę stawać się idealna.
W oczach Daraya błyszczy gniew. Nie powinnam mieć do niego pretensji, a mimo wszystko czuję ukłucie żalu. Wpatruję się w roziskrzone tęczówki, które w promieniach słońca wpadającego przez okna zdają się być jeszcze jaśniejsze. Powiedziałam zbyt wiele. Nie mogę jednak cofnąć słów.
– Aha, więc teraz jeszcze mówisz, że przeze mnie czujesz się nieszczęśliwa, tak? Zmieniam cię na siłę, każę ci coś robić, a ty potulnie mnie słuchasz? Ale co ja się będę oburzał, skoro nie jestem jedyną osobą na tym świecie! – podnosi głos. Kilka osób spogląda z zaciekawieniem w naszą stronę. Już za parę minut szkoła pewnie zacznie huczeć od plotek. Poza tym nikt nigdy nie widział Daraya w takim stanie. Na jego twarzy zawsze gościł uśmiech, teraz nie ma po nim nawet najmniejszego śladu. – Nie sądziłem, że aż tak łatwo zrezygnujesz z tego, co nas łączy. Myślałem, że naprawdę jestem dla ciebie ważny.
– Bo jesteś ważny. Przecież wiesz, że jesteś. Wcale z tobą nie zrywam, tylko wyjeżdżam. Będę mogła przylatywać nawet w każdy weekend, będziemy mogli się widywać…
Daray wstaje gwałtownie i cofa się o kilka kroków, gdy błagalnie wyciągam w jego stronę ręce. Nie wiem, co mogłabym mu powiedzieć. Źle przeprowadziłam tę rozmowę, źle sformułowałam zdania, źle wyraziłam swoje myśli.
– Powiedz, Miriam – mówi, nachylając się. Patrzy mi prosto w oczy, nasze twarze dzieli zaledwie kilka centymetrów. Mogę podziwiać niezwykłe tęczówki, które teraz wyglądają jak wzburzone, nienaturalnie jasne morze. Nie znajduję w nich jednak ciepła i miłości, tylko złość i ogromny ból. Lodowe spojrzenie przeszywa mnie na wskroś. – Wierzysz w związki na odległość? Szczególnie w naszym wieku. Wierzysz, że taka dziewczyna jak ty zdoła utrzymać ze mną kontakt, że mimo dzielących nas kilometrów, nie rozstaniemy się? Zaczniesz szukać tego swojego szczęścia i znajdziesz je z jakimś innym chłopakiem albo przestraszysz się, że ktoś widzi twoją tęsknotę, że jesteś przez to słaba i to będzie powód, dla którego mnie zostawisz. Spójrzmy prawdzie w oczy. Nie będziemy już razem. To, że nie zrywasz ze mną oficjalnie, nie oznacza, że w ogóle tego nie robisz.
Potem Daray odwraca się i wychodzi, mijając pospiesznie wpatrzony w niego tłum gapiów. Nikt nie słyszał poszczególnych słów, nikt nie wie, o czym rozmawialiśmy. Wszyscy jednak widzieli tę złość w oczach chłopaka, rozumieją, że stało się coś ważnego. Będą o nas plotkować. To jednak niespecjalnie mnie obchodzi. Bardziej liczy się fakt, że gdy Daray coraz bardziej się oddala, moje serce powoli kruszeje. Dzieje się to, czego tak bardzo zawsze się obawiałam. Okazałam swoje uczucia, a teraz to właśnie one mnie niszczą. Zanikam, zmieniam się, przestaję istnieć.
Pierwszy raz mam złamane serce. Nie sądziłam, że będzie bolało aż tak bardzo. Myślałam, że Daray będzie na mnie zły, ale mimo wszystko jakoś sobie poradzimy. Wiedziałam, że ja sama będę cierpieć, tęsknić każdego dnia, ale ani przez chwilę nie wątpiłam, że postępuję właściwie, że wreszcie odnajdę prawdziwe szczęście.
Przez resztę dnia Daray się do mnie nie odzywa. Gdy mijamy się na korytarzu, po prostu przechodzi bez słowa, nie patrzy na mnie nawet przez krótką chwilę. Nie powinnam go winić, wiem, że on również cierpi. Zraniłam go równie mocno jak samą siebie. A mimo wszystko za każdym razem, gdy doświadczam obojętności z jego strony, jest coraz gorzej.
– Problemy w raju? – zagaduje Susan, gdy spotykam ją na którejś przerwie.
Nie odpowiadam, po prostu odchodzę bez słowa.

Lot do Los Angeles jest długi i nużący. Zajmuję miejsce obok jakiejś pani z rozwścieczonym dzieckiem, które wydziera się przez całą drogę. Próbuję zignorować hałas i wpatruję się w okno, aż w końcu zaczyna mnie boleć głowa. Myślami jestem daleko. Zastanawiam się, co teraz robi Daray, czy myśli o mnie, czy już za mną tęskni. Snuję domysły na temat mojego nowego życia. Naprawdę mam nadzieję, że złamane serce nie okaże się zbyt wysoką ceną za to wszystko.

Dni spędzone w Los Angeles są zupełnie inne, niż z początku się spodziewałam. Powinnam z radością biegać z tatą po sklepach, oglądać meble, wybierać kolory do pokoju, kupować ubrania do ogromnej garderoby i cieszyć się każdą chwilą spędzoną z kochającym rodzicem i równie miłą Melissą. Tymczasem wciąż myślę o Darayu. Czuję, że w Nowym Jorku nie będę szczęśliwa. Mam chłopaka, w którym jestem zakochana, ale stanowi on jedyny powód, aby zostać w tym koszmarnym miejscu. W Los Angeles zaznam ciepła, bezpieczeństwa i miłości. Przyjdzie mi jednak żyć ze złamanym sercem, a to naprawdę ogromny ból. Próbuję się pocieszać myślą, że w końcu mi przejdzie. Ile może trwać nastoletnie zakochanie? Kiedyś znajdę innego chłopaka, później pewnie także męża. Może za kilka lat będę już szczęśliwą matką…
Mimo wszystko jakoś trudno mi w to uwierzyć.
– Jesteś smutna – mówi Melissa, kiedy jemy obiad. Powoli przesuwam widelcem po talerzu, nie tknąwszy ani kawałka kotleta sojowego czy smakowicie wyglądającej surówki.
W pierwszej chwili chcę zaprzeczyć, ale potem dochodzę do wniosku, że nie będę w stanie niczego udawać. Naprawdę jestem smutna. Nie tylko smutna, ale zrozpaczona. Tęsknię za Darayem każdego dnia, płaczę w nocy w poduszkę, gdy tylko pomyślę o tym, że jest gdzieś daleko, że pewnie teraz po prostu mnie nienawidzi. Kiwam więc głową, a Melissa podchodzi do mnie i obejmuje ramieniem. O nic nie wypytuje i jestem jej za to naprawdę wdzięczna.
Dziewczyna taty doskonale potrafi zrozumieć, czego potrzebuję. Zupełnie jak kiedyś robił to Daray. W Los Angeles będzie mi o wiele lepiej niż u matki. Tu życie wydaje się prostsze, pozbawione ciągłych konfliktów. Mam powód do szczęścia.
Gdy tylko o tym myślę, po policzku spływa pojedyncza łza.

Dni są pracowite. Chodzę po sklepach, w których oglądam różne farby, tapety i rozmawiam z architektami wnętrz. Doradzają mi, jakie meble najlepiej wybrać i jak zagospodarować ogromną przestrzeń. Jak zwykle skupiam się na własnej wizji pokoju, nie słucham żadnych rad, jeśli tylko coś mi nie odpowiada.
W końcu decyduję się na ściany w odcieniu brązu i jedną pomalowaną na turkusowy. Zasłony w tym samym, wyrazistym kolorze mają już wkrótce zawisnąć w oknach na złotym karniszu. Łóżko jest dwuosobowe, nieco starodawne z tak modnymi kiedyś drewnianymi belkami sterczącymi z każdego rogu. Ozdobne poduszki i narzuta również mają być turkusowe. Stanowczo odmawiam położenia na pięknej, drewnianej podłodze jakiegokolwiek dywanu. Wybieram także niezwykłą, dwuskrzydłową szafę, która właściwie do niczego nie jest mi potrzebna, bo mam przecież swoją własną garderobę. Do tego potężne biurko z dużą szufladą i szafki zaproponowane przez architekta, na które łaskawie się zgadzam. I jeszcze ogromne, czarno-białe zdjęcia Nowego Jorku, bo nie mogłoby zabraknąć ich w moim pokoju.
Kiedy już każdy szczegół jest omówiony, garderoba częściowo zapełniona ubraniami kupionymi z Melissą i pozostaje już tylko czekać, aż wszystkim zajmie się ekipa remontowa, siadam na środku swojego pokoju. Na razie nic tu nie ma. Ściany są białe, pomieszczenie zupełnie puste. Wyobrażam sobie, jak to wszystko będzie wyglądało – zasłony w ogromnym oknie, pozłacane dodatki takie jak karnisz czy nogi półek. Niemal widzę zdjęcia zawieszone na ścianach, ogromne biurko i pozostałe meble.
A potem w jednej chwili to wszystko znika i znajduję się gdzieś indziej. Pionowe czerwono-białe pasy miejscami przysłaniają dwie inne fotografie – czarno-białe zdjęcie parku i to, które tata zrobił mi całkiem niedawno. Widzę moje biurko z wysokim blatem, piękne łóżko, dwie szare pufy. A potem niemal czuję, jak czyjaś ciepła dłoń ściska moją rękę.
Daray…
Nie jestem w stanie dłużej powstrzymywać łez. Zaczynam spazmatycznie szlochać i zwijam się w kłębek na podłodze, mając nadzieję, że tata ani Melissa mnie nie usłyszą. Płaczę bardzo długo, pogrążona w całkowitym mroku, aż w końcu kończą mi się łzy i nie mam już na nic siły. Spędzam w tym stanie jeszcze dużo czasu, aż w końcu czuję, że zaczynam powoli zasypiać. Powinnam iść się umyć, położyć się do łóżka w jednym z pokojów gościnnych. Nie ruszam się jednak z miejsca. Nie chcę. Ja wciąż leżę w swoim pokoju w Nowym Jorku.
Zastanawiam się, jak długo jeszcze będę tak pusta, ile czasu upłynie, nim coś wypełni tę wyrwę w mojej duszy, nim przepaść nagle zniknie, zastąpiona czymś pięknym – szczęściem. Wiem, że nie będę cierpieć wiecznie, bo żaden człowiek nie byłby do tego zdolny. W Los Angeles czekają na mnie nowe możliwości, nowe, lepsze życie.
Nie powinnam była się zakochiwać, nie w mieście, w którym czułam się źle, w którym nie mogłam okazać się słaba. Tutaj nie muszę się kryć prawdziwych emocji, tutaj nie ma matki, która może mnie zniszczyć, głęboko zranić. Nie ma też ludzi, których nienawidzę, przed którymi wciąż muszę udawać, by coś znaczyć w towarzystwie. Tutaj wszystko będzie lepsze, choć na razie mam złamane serce.
Ale kiedyś się pozbieram, kiedyś wstanę i będę szczęśliwa, odnajdę to, czego szukałam od kilku lat. Spojrzę matce w oczy jako zupełnie inna osoba. Stanę się zwycięzcą i ona będzie wiedziała, że nie zdoła tego zmienić, że przegrała na zawsze. Tutaj odnajdę prawdziwą siebie, kochającą rodzinę, wszystko. Na razie mam złamane serce, ale to minie, musi.
Już niedługo stanę się silniejsza, odporna na ból. Nie będę się już otaczać grubym murem, ale też nikt nie zdoła sprawić mi bólu. Teraz mam złamane serce, ale kiedyś ta nieszczęśliwa miłość będzie moją siłą, to właśnie dzięki niej stanę się mniej krucha.

Pociągam nosem, dotykam ręką policzków. Są suche. Łzy zdążyły wyschnąć, z oczu nie wypłyną kolejne, bo tego dnia wyczerpałam cały zapas. Nie czuję się jednak ani trochę lepiej. Gdyby nie brak płynów w organizmie, zapewne płakałabym jeszcze wiele godzin.

6 komentarzy:

  1. Tak bardzo nie masz racji... Ten rozdział jest śliczny, oczywiście wcześniejszy też czytałam niemalże po wstawieniu, tylko jak to ja - nie komentuje zawsze rozdziałów... Chcę mi się płakać po przeczytaniu tego, ale to dlatego, że czuję się podobnie do Miriam, chociaż nie musiałam podejmować takich decyzji.. Odległość niszczy, lecz chciałoby się, by było inaczej.. Zawsze chce się, by uczucia przetrwały i najgorsze, że zazwyczaj ciężko sobie poradzić ze zranionym sercem.. Ale mam wrażenie, że Miriam wróci do Nowego Yorku, albo jednak Daray wcale się tak nie podda.. Myślę, że jednak zrozumie, że nie może tego zrobić.. na dodatek rozumiem Miriam, że chciała uciec.. Chciała wreszcie się uśmiechać, każdy tego chce - każdy chce uśmiechu.. szczęścia, chociaż parę osób może utrzymywać, że nigdy nie będą szcześliwi. Dziękuję jak zwykle że mogłam przeczytać twe słowa . Pozdrawiam, Aven :) let-me-be-myself-daybreak.blogspot.com zapewne czegoś nie czytałaś.. ciągle jakoś nie mam weny na rozdział, a na inne rzeczy mam

    OdpowiedzUsuń
  2. Hmm, ja niedociągnięć nie zauważyłam. Co prawda, ludziom ze sporą wadą wzroku nie powinno się ufać, no ale, uznajmy, że ja się do posiadania takiej wady na ten moment nie przyznaję :D
    Czuję się teraz trochę jak taki naiwny luzer (wybacz takie slangowe wtrącenie, ale to brzmi lepiej niż gdybym napisała, że ze mnie niezły frajer, a jak wiadomo ciężko jest się przyznać przed samym sobą do czystego „frajerstwa” :P). Naprawdę liczyłam na to, że oni się jakoś dogadają. Fakt, obstawiałam, że Miriam z wyjazdu nie zrezygnuje (w końcu to Miriam, która wbrew pozorom w kluczowych momentach okazuje się bardzo konsekwentna), bo przecież to dla niej najprawdziwsza szansa na nowe życie, z ojcem, sympatyczną Melissą, z nowymi znajomymi itd. Ale został jeszcze Daray… Nie wiem do końca jak to sobie wyobrażałam albo, uściślając, co takiego Daray miałby w tych moich wyobrażeniach zrobić, ale coś jednak miało się stać. A na pewno nie miał zareagować tak, jak zareagował. Szkoda, że gdy tak sobie tam stali i rozmawiali, nie odpadł kawałek tynku z sufitu i nie ugodził Daray’a na przykład w mały paluszek u stopy (nie chcę żeby mu się krzywda stała), tym samym go „oświecając” tak żeby zamiast „Miriam, zostawiasz mnie, już mnie nie lubisz, jesteś niedobra” w jego myślach pojawiło się stwierdzenie „Miriam, zostawiasz mnie, ale dalej się lubimy, w końcu tyle razem przeszliśmy, że można by spróbować jakoś o nas zawalczyć”. Wiem, wiem, to mało racjonalne podejście, bo nie dość, że kiepskie z ekonomicznego punktu widzenia (jako osoba wychowana przez tatusia-trochę-sknerę nie mogę nie zauważyć, że po pierwsze bilety lotnicze są drogie, więc takie ich częste podróże byłyby pod tym względem mission impossible, a po drugie rachunki za telefon mogą wprowadzić człowieka w stan przedzawałowy, jeśli tylko są odpowiednio wysokie; chwila, wiem, zostaje skype, ale od tego wzrok może się popsuć, więc też odpada), to i od strony „uczuciowej” taki związek na odległość może okazać się niezłą kabałą, która z czasem przestanie być tylko zabawnym utrudnieniem, a stanie się uczuciowym horrorem (coś o tym niestety wiem). Także to, jaką decyzję podjął Daray (okej, podjęli, żeby nie było, że wszystko zrzucam na naszego ulubionego Brytyjczyka), wydaje się być rozwiązaniem rozsądnym i takim, które w realnym życiu ma prawo bytu – w znaczeniu osiem na dziesięć ludzi postąpiłoby podobnie, decydując się na rozstanie (bawię się w wymyślanie statystyk :D). Także tak czy inaczej moje nadzieje były płonne i spaliły się szybciej niż zdążyły wyłonić się z tego odmętu splątanych myśli, przybierając przy tym konkretną i nieabstrakcyjną postać (nie oszukujmy się, odpadający tynk nikogo nie „oświeci”, co najwyżej zostawi trochę pyłku na ukochanej, ciemnej bluzie).
    Ech, kończę pisać od rzeczy, bo skoro stworzyłam komentarz, w którym wspomniałam o odpadającym tynku, to może już bardziej nie będę się pogrążać. Tylko jeszcze uczynię ostatnie wyznanie: uwielbiam opisy odczuć Miriam z tego rozdziału.
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Rzeczywiście ten rozdział był troszkę słabszy, jak na Twoje możliwością. Z pewnością opisanie przyprowadzi z NY do LA było niemal wyzwaniem^^ Ale nie zabrakło tej pustki w okół Miriam. Tego, że zrozumiała, jak zależy jej na Darayu. Miriam chciała w końcu oderwać się od matki tego ciągłego schematu, jednak nie zdała sobie tej sprawy, ze tą nagłą decyzją o przeprowadzce zraniła chłopak. Nie dziwię się więc, że Daray tak zareagował.
    Ciekawa jestem, jak to się wszystko zakończy.
    Byłam na Twoim nowym blogu. Szczerze powiem, nie jest to moja tematyka, nie przepadam za fantastyką. Poczekam, aż opublikujesz pierwszą notkę, zobaczę, jak to wszystko będzie wyglądała. :)
    Pozdrawiam serdecznie :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Zacznę od tego, co mnie niesamowicie irytuje, a mianowicie stawianie przez Miriam na piedestale szkół prywatnych. Cytując mojego dawnego fizyka, "w ten sposób swojemu dziecku robi się tylko krzywdę". Powszechnie bowiem wiadomo, iż w placówkach prywatnych wymagania wobec uczniów są niższe, nacisk słabszy, a - niestety - są to najlepsze motory napędowe do nauki. Patrząc na moich znajomych - im słabsze wyniki mieli, tym szybciej uciekali spod skrzydeł edukacji powszechnej.
    A tak wracając do wymowy rozdziału - można zmieniać miejsca, ale najtrudniej uciec jest od samego siebie. Carver ma tendencje do demonizowania. Według mnie stwierdzenie, że matka będzie tęsknić wyłącznie za alimentami jest hiperbolą. Wielokroć możemy coś naszym matkom zarzucić, milion razy marzymy, by się od nich uwolnić, jednakże każda - jakakolwiek by nie była - w pewien sposób kocha swoje dziecko. Oczywiście nie mówię o patologiach społecznych, które mordują noworodki zanim zdążą się do nich przywiązać.
    I wydaje mi się, że bardziej złamane serce (o ile da się to stopniować) ma Daray. Jego reakcja jest naturalna. W końcu to on został postawiony przed faktem. Ma również rację, że związek na odległość nie przetrwa, Nie w tym wieku, nie na tym etapie.
    Niemniej jednak uważam, że Miriam podjęła dobrą decyzję. Jestem człowiekiem, który ma przestawioną hierarchię potrzeb, więc dla mnie samorealizacja jest przed przynależnością ;) Carver jeszcze znajdzie sobie miejsce w świecie, znajdzie innego faceta, a o Daray'u nigdy nie zapomni. Niemniej jednak pierwsza miłość poboli, ale przestanie. Ale nigdy nie da się jej zapomnieć.
    Pora kończyć, bo jakoś tak zaraz odejdę od tematu. Jak zwykle. Szkoda, że niedługo koniec "Buntu". Mam nadzieję, że kolejne opowiadanie będzie równie ciekawe.
    Pozdrawiam, trzymaj się ciepło :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeśli nie czują, że ich miłość jest na tyle silna, by przetrwać rozłąkę, to znaczy, że nie ufają sobie nawzajem i sami w ową miłość wątpią, więc jaki sens jest to ciągnąć? Chyba żaden. Miriam jak zwykle widzi problemy gdzie ich tak naprawdę nie ma. Życzę jej takich prawdziwych problemów, życiowych, a nie wymyślonych. Jednak już niedługo koniec, więc pewnie nic takiego nie nastąpi, a szkoda. Ogólnie uważam opowiadanie za nudne. Ciągle czekałam aż się rozkręci, a ono ciągnęło się trochę jak flaki z olejem i krążyło wkoło jednego tematu. Choć może problem tkwi we mnie, że ja nie kupuję problemów Miriam i nie uważam ich za problemy. "Koszmar na jawie" był o wiele, wiele lepszy, bo tam się chociaż coś działo, a tu... w kółko dzieje się to samo, a myśli Miriam się powtarzają aż za często. Niemal co rozdział mówi, ze nienawidzi matki i chce mieszkać z ojcem.

    OdpowiedzUsuń
  6. Osobiście uważam, że jeśli nie jest się kogoś pewnym w 100%, nie tego, że się nie zmieni, a miłości, związku, to nie ma sensu poświęcać temu komuś nawet 1% swojego zaangażowania i nie warto też oczekiwać tego od niego. Związek zakłąda się z myślą, że będzie na całe życie,nawet gdy jedno zostanie sparaliżowane czy zesłane na Syberię. Jeśli ktoś robi inaczej i boi się, że miłość nie przetrwa przez rozłąkę czasową, kilometry, to nie ma sensu w ogóle dalej być razem i próbować to ciągnąć. Po takim tekście jaki Miriam usłyszała od tego całego idealnego, to powinna kopnąć go w dupę, polecieć i znaleźć kogoś innego. Facet, który mówi takie rzeczy kobiecie nie jest wart żadnej kobiety, a przynajmniej nie jest jej wart moim zdaniem. Nie wiem jakie podejście mają do tego inni, ale tymi słowami Daray pokazał, że jeszcze z niego dziecioszek, chłopczyk, a nie twardy, pewny swego, swojej wartości i pewny wartości swojej kobiety mężczyzna.

    OdpowiedzUsuń