sobota, 31 stycznia 2015

# Bunt: Rozdział 27. Układanka


               
           
Środa nadchodzi bardzo szybko. Nagle znów znajduję się na lotnisku w Nowym Jorku i widzę matkę, która przyjechała, by zabrać mnie do domu. Do domu, do którego już niedługo będę powracać jedynie sporadycznie, na wakacje lub ferie.
Pokój w Nowym Jorku śnił mi się kilka nocy z rzędu. Zawsze siedziałam w nim wtedy z szerokim uśmiechem na twarzy, wtulona w Daraya i spędzaliśmy w ten sposób kolejne godziny. Ten sen był słodki i cudowny, ale właśnie dlatego, kiedy rano nadchodził czas przebudzenia, czułam się okropnie, jakby ktoś brutalnie uświadamiał mi, że bajki pozostają w krainie sennych marzeń, a rzeczywistość wcale nie wygląda tak pięknie.
Kilkanaście minut później stoję w miejscu, o którym ostatnio śniłam. Wpatruję się w biało-czerwone ściany, spoglądam na wszystkie meble, przesuwam ręką po fotografii. Uwielbiam to miejsce, ale niestety teraz przypomina mi o ogromnym bólu. Moje serce pozostaje złamane i nie jest ani trochę lepiej niż w chwili, gdy ostatni raz widziałam się z Darayem.

Długi czas zastanawiałam się nad tym, jak powiedzieć znajomym o swojej przeprowadzce. Dziewczyny i Tyler zdążyli już zauważyć, że nie rozmawiam z Darayem. Posyłali nam ciekawskie spojrzenia, ale nie ośmielili się o nic pytać. Wiedziałam, że w końcu będę musiała wszystko opowiedzieć. Nie chodziło nawet o zaspokojenie czyjejś ciekawości, ale o to, że i tak należało oswoić znajomych z najnowszymi wieściami.
Pierwsze dowiadują się dziewczyny. Przede wszystkim dlatego, że łatwiej mi powiedzieć coś takiego im niż Tylerowi. Właściwie spodziewam się, że koleżanki nie przyjmą źle tej wiadomości. Rozmyślam nad tym, czy Susan przypadkiem nawet się nie ucieszy z zyskania szansy na zostanie nową ikoną buntu. Kiedy zaczynam opowiadać o zbliżającej się przeprowadzce, czuję w sercu lekkie ukłucie. Uświadamiam sobie, że chociaż z dziewczynami nie łączy mnie prawdziwa, mocna przyjaźń, nie jesteśmy też dla siebie obce i mimo wszystko będzie mi ich trochę brakowało.
Susan jest wyraźnie przygnębiona. Przytula mnie wraz z Amy i Mary. Ze strony tych dziewczyn rzadko spotykają mnie podobne gesty. Takie osoby raczej nie okazują publicznie smutku. Nie tracę wiele. To fałszywa przyjaźń, w Los Angeles znajdę ludzi, którym będzie zależeć na mnie, a nie na mojej popularności.
– Wiesz co, Miriam, chodźmy się napić. My stawiamy, możesz wybrać, co tylko chcesz – proponuje wspaniałomyślnie Susan i jest to właśnie taka oferta, jakiej najbardziej spodziewałabym się po tej dziewczynie. – A zanim wyjedziesz, będziemy ci musiały zrobić najlepszą imprezę na świecie. Wielkie pożegnanie podziwianej przez wszystkich Miriam Carver.
Kiwam głową i wpatruję się niewidzącym wzrokiem w dal. Czas nadal pędzi nieubłaganie, przybliżając mnie do przeprowadzki. Naprawdę nie mogę się doczekać, aż moje życie się zmieni, aż wreszcie będę miała szansę poczuć się całkowicie szczęśliwa. Boję się tego, co czeka w innym mieście, chociaż jednocześnie odczuwam zniecierpliwienie. Złamane serce wciąż boli za każdym razem, gdy widzę Daraya. Jedynym sposobem, by chociaż w jakimś stopniu zapomnieć, jest ucieczka z Nowego Jorku.

Tyler dowiaduje się wszystkiego nieco później. Znów siedzimy na murku, gdzie lubimy przesiadywać. Chłopak pali papierosa i wpatruje się w dym. Nienawidzę, gdy pali, ale oczywiście nic nie mówię. Sama również zaciągam się porcją szkodliwej nikotyny i patrzę na szare kłęby wzbijające się ku niebu. Szkodzimy własnemu zdrowiu i milczymy jeszcze kilka minut, nim zbieram się na odwagę, by powiedzieć o przeprowadzce. Tyler długi czas się nie odzywa, a potem wbija we mnie uważne spojrzenie niebieskich oczu.
– Jesteś pewna, że tego właśnie chcesz? – pyta. Spoglądam na niego zdziwiona. Susan i pozostałe dziewczyny po prostu pogodziły się z moją decyzją, wiedząc, że chętnie ucieknę od matki, Daray zerwał ze mną wszelkie kontakty. Tyler jest pierwszą osobą, która zadaje mi takie pytanie.
– Sama nie wiem, czego tak właściwie chcę. Na pewno marzy mi się bycie szczęśliwą, bez tego ciągłego udawania. Chciałabym uciec od matki, mieszkać z tatą i czuć, że chociaż jednemu z rodziców na mnie zależy. Ale będę musiała zrezygnować też z kilku rzeczy…
– Z Daraya? – podsuwa, chociaż odpowiedź jest niemal oczywista.
Nie odpowiadam, rozmyślając o chłopaku, którego pokochałam zbyt mocno, o miłości, która teraz sprawia ogromny ból. Tak naprawdę nie wiem, co jest dla mnie najlepsze. Pragnęłabym znaleźć jakieś trzecie rozwiązanie, przeprowadzić się do Los Angeles wraz z Darayem i Tylerem, a jednocześnie nie pozwolić, by któryś z nich wpłynął na to, kim jestem. Szkoda, że w życiu nic nie jest idealne, nie ma perfekcyjnych scenariuszy i każdy zawiera jakieś usterki.
– Nie tylko z Daraya – odpowiadam, choć z trudem udaje mi się wymówić to imię. – Nie będę też widywać dziewczyn. No i… ciebie. A przynajmniej nie tak często, jakbym chciała. Boję się, że kontakt nam się urwie.
Tyler jest bardzo spokojny. Jego reakcja podoba mi się o wiele bardziej niż zachowanie dziewczyn czy Daraya. Chłopak po prostu milczy, akceptuje to, co mu mówię i tylko przypatruje mi się uważnie. I mam świadomość, że doskonale mnie rozumie, a przynajmniej usiłuje to robić. Po chwili siada bliżej i pozwala, bym się do niego przytuliła. Z ulgą przystaję na tę propozycje, ciesząc się chwilowym poczuciem bezpieczeństwa.
Nie potrafię już dłużej hamować łez, które napływają mi do oczu, a potem kreślą tor na policzkach, rozmazując mocny makijaż. Czuję się zażenowana własnym zachowaniem, bo Tyler nigdy nie widział mnie w takim stanie. Na szczęście chłopak jest świetnym przyjacielem i tylko mocniej mnie przytula, a potem w spokoju czeka, aż skończę szlochać.
– Nie wiem, jak wyglądają sprawy pomiędzy tobą a Darayem, ale mogę ci obiecać, że ja będę się starał utrzymywać kontakt. A jeśli chcesz, to z Darayem mogę porozmawiać. Domyślam się, że nieźle się wkurzył, kiedy powiedziałaś, że wyjeżdżasz, ale może, jeśli z nim pogadam…
– Nie – zaprzeczam stanowczo. Taka rozmowa i tak niczego by nie zmieniła. Tyler nie zna całej sytuacji, nie wie o wszystkim. Jeśli sama nie będę w stanie się pogodzić z Brytyjczykiem, to tym bardziej nie pomoże mi żaden pośrednik. Zresztą może to i lepiej, że się rozstaliśmy, skoro nasz związek i tak by nie przetrwał. – Dziękuję ci, Tyler, jesteś świetnym przyjacielem – dodaję po chwili i krztuszę się łzami.
– Zawsze do usług – uśmiecha się ciepło, a mnie robi się nieco lżej na sercu. – A kiedy dokładnie wyjeżdżasz? Pewnie Susan zorganizuje jakąś szaloną pożegnalną imprezę, co? Muszę jej pomóc, bo będziemy mieli później nieco mniej okazji, by się razem upić.
– Nie wiem dokładnie. Zależy, jak szybko uwinie się ekipa remontowa i jak pójdzie załatwianie miejsca w nowej szkole.
Tyler kiwa głową ze zrozumieniem i znów nic nie mówi. Wpatruję się w niego kątem oka, gdy w zamyśleniu odrzuca wypalonego papierosa i zaczyna grzebać w kieszeni, wciąż obejmując mnie drugą ręką. Po chwili widzę, że wydobywa z paczki kolejną białą bibułkę i wkłada do ust.
– Tyler, mogę cię o coś prosić? – pytam cicho, bo jestem zmęczona płaczem.
– Jasne.
– Nie pal tyle, kiedy mnie nie będzie.
W odpowiedzi otrzymuję jego śmiech i widzę, jak chłopak wkłada papierosa z powrotem do paczki. Zastanawiam się, co tak bardzo go rozbawiło – to, że w takiej chwili przejmuję się czymś mało istotnym, czy może fakt, że podobna prośba wyszła akurat z moich ust. Tyler chyba domyśla się tego, że tak naprawdę jestem nieco inna, że nie zawsze podoba mi się granie zbuntowanej dziewczyny. Przecież jest inteligentny. I w dodatku to świetny przyjaciel.

W ciągu tygodnia wieść o mojej przeprowadzce obiega całą szkołę. Niektórzy szepczą na mój widok, wypytują o szczegóły wyjazdu, ale są też tacy, którzy spoglądają na mnie z satysfakcją. Pewnie cieszą się, że wreszcie będą wolni od złośliwych uwag i zyskają szansę na zajęcie mojego miejsca. Jakby szkolna hierarchia była naprawdę najważniejszą rzeczą w życiu.
Dużo rozmyślam o swojej przeszłości, tym, co chciałabym zmienić w samej sobie, gdy już się przeprowadzę i jednocześnie staram się ignorować wciąż zranione serce. Kiedyś uda mi się poskładać je w całość i może znów zdołam kogoś pokochać. Ze strony Daraya nie liczę nawet na obojętne „cześć”, gdy mijamy się na szkolnym korytarzu. Wiem, że chłopak często mi się przygląda, ale za każdym razem, gdy chcę go na tym przyłapać, zdąża odwrócić wzrok. Zastanawiam się, co o mnie myśli. Pewnie cierpi równie mocno, może nawet bardziej niż ja. Z pewnością ma żal, ale ta wrogość naprawdę mnie rani.
Dużo czasu spędzam w samotności we własnym pokoju, pogrążona w myślach. Powinnam raczej imprezować każdego popołudnia i należycie pożegnać Nowy Jork. Nie mam jednak ochoty na przywdziewanie maski obojętności i ukrywanie smutku pod powłoką. Wolę przez chwilę użalać się nad sobą, pozwolić, by płynęły łzy.
Rzeczy, które planuję zabrać do Los Angeles, są już w większości spakowane; teraz zalegają w kartonach ustawionych w całym pokoju. Raz na jakiś czas sprawdzam moją listę i zastanawiam się, czy o czymś nie zapomniałam. Jak na razie nic nie przychodzi mi do głowy. Oprócz tej listy jest jeszcze druga – rzeczy, które muszę zrobić przed wyjazdem. Póki co mogę na niej odhaczyć ostatnią pozycję – powiedzieć wszystkim o przeprowadzce.
A więc to koniec. Dzień wyjazdu jest coraz bliżej. Już niedługo opuszczę to miejsce na zawsze i będę powracać tylko sporadycznie. Wciąż mam wątpliwości, ale wiem, że tak naprawdę nie pozbędę się ich już nigdy. No chyba, że moje nowe życie okaże się absolutnie cudowne.
I gdy wpatruję się w drugą listę, tą ze sprawami, które powinnam załatwić, uświadamiam sobie, że zapomniałam o jednej ważnej rzeczy. Nigdy nie będę naprawdę szczęśliwa, jeśli nie uwolnię się od wyrzutów sumienia, duchów przeszłości, które uparcie za mną podążają.
Przypomina mi się rozmowa przeprowadzona z Darayem wiele tygodni temu. Na samo wspomnienie chłopaka, ból się nasila. Pamiętam, jak zwierzyłam mu się z tego, co męczy mnie już od kilku miesięcy, jak opowiedziałam o Joslyn. Poradził wtedy, bym się z nią spotkała. Stanowczo odmówiłam, ale teraz chyba nadszedł czas, by odwiedzić dziewczynę i wszystko wyjaśnić. Ostatecznie nawet, jeśli Joslyn będzie miała do mnie ogromny żal i nigdy nie wybaczy mi tego, co zrobiłam, już niedługo stąd wyjadę. Chcę mieć czyste sumienie.
Z tym mocnym postanowieniem wychodzę z domu, nie mówiąc matce ani słowa. Słyszę, jak wychyla się przez okno, pewnie mając nadzieję, że odwrócę się i poinformuję ją, gdzie się wybieram. Idę bardzo szybko i już po chwili znikam za zakrętem.
Gdy stawiam pierwsze kroki na kolejnej przecznicy, natykam się na Daraya. Chłopak nie zdąża odwrócić wzroku, tym razem spotkaliśmy się zbyt nieoczekiwanie, by dostatecznie szybko zareagował. Nasze spojrzenia przez chwilę się krzyżują. Wpatruję się w niezwykłe tęczówki, które zdają się przyciągać, pochłaniać mnie całkowicie. Są jak niebo w najpiękniejszy dzień, chociaż akurat teraz sklepienie nad nami spowite jest szarością chmur.
Przez chwilę wydaje mi się, że może uda się wszystko naprawić, że zaraz Daray wyciągnie w moją stronę ręce, a ja będę mogła się przytulić i doświadczyć tego ciepła i bezpieczeństwa, za którym tak bardzo tęsknię. Wszystko dlatego, że w tęczówkach czai się miłość. Miłość do mnie i wiem, że Daray jeszcze nie zapomniał o tym, co nas łączyło. A jednak już po chwili to piękne uczucie przysłania coś innego. Chłód i obojętność. Za ich sprawą tęczówki nagle przybierają lodowej barwy, a ich spojrzenie jest wprost niemożliwe do zniesienia. Odwracam wzrok, a wtedy brunet mija mnie bez słowa.
Do domu Joslyn docieram cała roztrzęsiona i nie jestem w stanie się uspokoić. Smutek i ból atakują z nową, większą siłą, ale staram się być silna, jak zawsze. Przecież już niedługo wyjadę, a wtedy będzie o wiele łatwiej. Wystarczy jakoś przetrwać te kilkanaście dni.
Niepewnie naciskam dzwonek do drzwi i już po chwili otwiera je jakaś kobieta. To z pewnością mama Joslyn, chociaż nigdy jeszcze jej nie widziałam. Dostrzegam jednak pewne cechy, które upodabniają panią Howard do jej córki. Z tego, co mi wiadomo, kobieta nie jest raczej materiałem na idealną matkę, ale kiedy mnie widzi, uśmiecha się bardzo przyjaźnie i nic nie wskazuje na to, że to właśnie ona przyczyniła się do załamania nerwowego swojej córki.
– Dzień dobry. Jestem Miriam Carver – przedstawiam się uprzejmie, wyciągając rękę w stronę pani Howard. Kobieta ściska ją niepewnie, uważnie mi się przyglądając. Chyba nie za bardzo przypada jej do gustu mój mocny makijaż i buntowniczy styl.
– Ty pewnie jesteś koleżanką Joslyn, która miała ją dzisiaj odwiedzić – mówi. Ma przyjemny głos, choć teraz pobrzmiewa w nim jakaś niepokojąca, lodowata nuta. No cóż, pani Howard zdecydowanie mnie nie polubiła.
– Tak – odpowiadam, mając nadzieję, że wreszcie zostanę wpuszczona do środka i uwolnię się od tego niepokojącego spojrzenia.
W końcu kobieta odsuwa się, gestem nakazując mi, bym weszła. Pokazuje mi, gdzie znajduje się pokój Joslyn, chociaż wiem to doskonale. Nieraz odwiedzałam dziewczynę, czasami wraz z Susan i pozostałymi, ale oczywiście rodzice Joslyn nie mają o tym pojęcia. Nie było ich w domu praktycznie nigdy; nie zdarzyło się, żebyśmy się spotkali, obojętnie, o której godzinie wpadałam z wizytą.
Zanim naciskam klamkę, przystaję z zawahaniem. Kilka godzin wcześniej zadzwoniłam do Joslyn. Dziewczyna ucieszyła się, że chcę się z nią zobaczyć i od razu przystała na propozycję spotkania. Czuję strach. Boję się powiedzieć, że jestem współwinna zdarzeń z przeszłości.
Pukam niepewnie i nim zdążę się rozmyślić, naciskam klamkę, a potem wchodzę do środka. Joslyn siedzi na łóżku i coś rysuje. Przyglądam się jej uważnie, kiedy unosi głowę i wita mnie lekkim uśmiechem.
Dziewczyna zmieniła się i to bardzo. Wciąż jest bardzo szczupła, ale nie aż tak chuda jak na kilka dni przed popełnieniem samobójstwa. Pewnie wróciła do wagi z czasów bycia niepoprawną optymistką. Jej włosy nadal są łagodnie pofalowane i mienią się przeróżnymi odcieniami brązu, ale teraz nieco pociemniały. Ktoś zaplótł je w warkocz i obwiązał kolorową wstążką, ale kilka niesfornych kosmyków wysunęło się i opadło na twarz. Oczy, które zawsze były niezwykłe, bo zawierały w sobie wszystkie możliwe barwy tęczówek, nie straciły co prawda na oryginalności, ale choć kolor pozostał ten sam, teraz nie dostrzegam już w spojrzeniu ogromnej radości. Na szczęście nie odnajduję także rozpaczy. To już nie jest ta sama Joslyn, która skakała z radością po kałużach.
Dziewczyna nie ma na sobie żadnego z niezwykle kolorowych ubrań. Na nogach dostrzegam legginsy i grube, wełniane skarpety sięgające aż do połowy łydek. Do tego bardzo ładna, flanelowa koszula w kratę, chociaż w zwyczajnych, niezbyt jaskrawych barwach. To wszystko sprawia, że Joslyn wydaje się być kimś zupełnie innym. Te ubrania, ten wzrok… Chyba odnalazła równowagę pomiędzy smutkiem i niepoprawnym optymizmem, a jednak ten spokój mnie przytłacza. Wydaje się, jakby ktoś wyprał dziewczynę z emocji.
– Nie wyglądasz na zachwyconą – stwierdza Joslyn, odkładając na bok szkicownik.
– Po prostu się zmieniłaś – mówię po chwili wahania, nie chcąc w żaden sposób urazić dziewczyny. Jeden z rękawów koszuli podwinął się i po wewnętrznej stronie ręki dostrzegam podłużne, różowawe blizny.
Niepewnie siadam na łóżku i zerkam z zaciekawieniem na szkic leżący tuż obok. Nie przedstawia niczego dramatycznego, ale nie jest także ucieleśnieniem nieposkromionej radości, jak to bywało kiedyś. To po prostu widok za oknem – drzewo, ulica i jakiś spacerowicz.
– Dawno cię nie widziałam – oznajmia Joslyn. Zastanawiam się, czy ma do mnie żal o to, że do tej pory się nie odezwałam. Czy uważa, że jestem jak inni ludzie, którzy uznali ją za wariatkę i postanowili zerwać wszelki kontakt?
– Po prostu nie wiedziałam, czy można cię odwiedzać – tłumaczę niezbyt przekonująco. Cassie i Renée spędzały mnóstwo czasu ze swoją przyjaciółką i nie stanowiło to żadnej tajemnicy. Gdyby nie ogromne wyrzuty sumienia, pewnie też kiedyś przyszłabym do dziewczyny.
Widzę, że Joslyn mi nie wierzy. W jej spojrzeniu nie dostrzegam jednak żalu, jedynie powątpiewanie, którego nie da się przeoczyć. Zastanawiam się, jak teraz wygląda życie dziewczyny. Wiem, że musiała przerwać naukę na jakiś czas, kiedy przebywała w zakładzie psychiatrycznym i jeszcze przez pierwszy miesiąc, gdy wróciła do domu. Potem odwiedzał ją nauczyciel, aż w końcu rodzice zdecydowali się posłać Joslyn do szkoły, innej niż ta, do której dziewczyna uczęszczała poprzednio. To dobrze, bo Joslyn nie musi już nigdy więcej patrzeć na tego idiotę Shanea Lorensa i kolejne dziewczyny, za którymi chłopak kręci się, póki nie straci zainteresowania.
 – Nieważne, cieszę się, że przyszłaś – mówi Joslyn i dostrzegam, że wypowiedziała te słowa całkowicie szczerze. Brak w nich zbyt dużego entuzjazmu, jak to bywało kiedyś. Zamiast tego otrzymuję zwyczajną reakcję – lekki uśmiech.
– Jak się czujesz? – pytam.
– No wiesz, jestem wariatką i chyba już zawsze nią pozostanę – mówi z krzywym uśmiechem. – Ale nie jest tak źle. Nie sądziłam, że ktoś zdoła mi pomóc, a jednak się myliłam. Jest lepiej, zdecydowanie lepiej. Już nie mam załamań nerwowych i nie próbuję się ciąć. Nie jestem taką optymistką jak kiedyś, bardziej realistką, ale to chyba dobrze, bo wreszcie pasuję do tego świata. Chodzę do nowej szkoły, jak zwykle mnóstwo się uczę, mam wielu znajomych, chociaż nie jestem już taka popularna jak w poprzedniej szkole. No i oczywiście mam Cassie i Renée. Są też znajomi z zakładu psychiatrycznego. Mimo chorób to świetni ludzie. A rodzice próbują stworzyć normalną rodzinę, ale nie do końca im to wychodzi. Oni chyba nie potrafią spędzić choćby jednego dnia bez pracy. Ale nie martw się – dodaje, widząc niepokój w moich oczach. – Nie sądziłam, że nagle się zmienią.
– I na pewno wszystko w porządku? – pytam, uważnie przyglądając się dziewczynie.
Przypominają mi się wszystkie chwile w szkole. Poprzedni rok nagle powraca, rozbłyskując przed oczami w postaci pojedynczych scen, jakbym oglądała klatki z filmu. Nagle uświadamiam sobie, że wiele razy przyglądałam się Joslyn z takim samym skupieniem i próbowałam doszukać się w jej twarzy prawdy. Widziałam smutek, który starała się ukryć. Jej przyjaciółki chyba go nie dostrzegały, ale ja potrafiłam to zrobić. Nie dlatego, że dobrze znałam Joslyn, bo wcale tak nie było. Po prostu wiedziałam, jak to jest nosić maskę i byłam w stanie rozpoznać przebłyski prawdziwych myśli, które czasem wygrywały z pozornym opanowaniem. Pamiętam też, jak denerwował mnie Shane, jak od początku go nie lubiłam, ale nie mogłam nic powiedzieć Joslyn. Przecież słynę z tego, że w jednej chwili podejmuję decyzję, czy kogoś akceptuję, czy może zamierzam posyłać mu nieprzyjemne spojrzenia aż do końca naszej znajomości.
– Tak. Naprawdę – dziewczyna kiwa głową i nie dostrzegam kłamstwa w jej oczach. – Znów tak dziwnie mi się przyglądasz, jak kiedyś. Pamiętam, jak mnie pilnowałaś. Wtedy myślałam, że tylko mi się wydaje. – A więc zauważyła, uświadamiam sobie ze zdziwieniem. – Właściwie to chciałam ci podziękować.
W jednej chwili cała sztywnieję. Gdyby Joslyn wiedziała, że to ja wyrządziłam jej największą krzywdę. Wzdycham cicho i chociaż mam ochotę porozmawiać z dziewczyną o błahostkach, nie wolno mi tego zrobić. Przyszłam wyznać prawdę. Kiedy wyjadę, będzie już za późno. Joslyn zasługuje, żeby wiedzieć, jakim okropnym jestem człowiekiem.
– Podziękować? Joslyn, przeze mnie zaczęłaś robić tyle głupich rzeczy! Piłaś, paliłaś, zaciągnęłam cię na imprezę i namówiłam do wagarów. Nie powinnaś mi dziękować…
– Już nie przesadzaj, do niczego mnie nie zmuszałaś, sama chciałam. Wiesz, myślałam, że to mi jakoś pomoże, że przestanę myśleć o swoich problemach, ale tak naprawdę nie czułam żadnej różnicy i to w tym było najgorsze. – No proszę, skąd ja znam takie uczucie? – Poza tym wiem, jak lubisz wszystkich demoralizować. Spodziewałam się, że ze mną będzie tak samo. No i nie mów, że piłam i paliłam tylko przez ciebie, bo namawiałaś mnie do tego odkąd się znamy, czyli od jakichś trzech lat, a zgodziłam się dopiero, gdy sama tego chciałam.
Te słowa pewnie by mnie uspokoiły. Z tym, że namawianie Joslyn do wagarów i używek to nie jedyne, co ciąży mi na sumieniu. Dziewczyna ma wiele racji i byłabym w stanie nawet uwierzyć, że to ja jestem w błędzie. Ale zrobiłam coś o wiele gorszego, coś, do czego powinnam się przyznać.
– To nie wszystko – mówię szybko, nim zdoła opuścić mnie odwaga. W tym samym momencie mam ochotę wycofać się, zmienić temat albo powiedzieć, że już muszę iść. Wiem jednak, że nie powinnam tego robić. – Widziałam, że masz jakieś problemy, ale mogłam się oszukiwać, że tylko mi się wydaje, bo tak było łatwiej. Ale potem się upiłaś i powiedziałaś tyle ważnych rzeczy. Wyznałaś, co naprawdę czujesz i dowiedziałam się, jak bardzo jesteś nieszczęśliwa. I zamiast cokolwiek powiedzieć, chociaż spróbować pomóc, udawałam, że śpię. Wiem, że to mnie nie usprawiedliwia, ale się bałam. Nie przywykłam do poważnych rozmów. Nie wiedziałam, co mam zrobić, jak mogłabym pomóc. Postanowiłam uciec od problemów. Gdybym wtedy porozmawiała z tobą, z twoimi przyjaciółkami albo rodzicami, pewnie nie próbowałabyś się zabić. A gdyby nie udało im się ciebie odratować… Przecież to wszystko byłaby moja wina…
I już, powiedziałam to, teraz Joslyn zna całą prawdę. Chyba powinnam w tym momencie poczuć ulgę, bo pozbyłam się ciężaru, który tak długo nosiłam. Teraz Joslyn pewnie się zdenerwuje i nie powinnam jej za to winić. Popełniłam ogromny błąd i wyrzuty sumienia nie znikną. Zaczynam żałować, że w ogóle tu przyszłam, że wyznałam prawdę. Skoro nadal czuję się tak samo źle, po co to zrobiłam? Wiem, że tak trzeba, ale skoro to nie zmieni mojego samopoczucia, czemu mam z własnej woli zniechęcić do siebie kolejną osobę?
– Miriam, posłuchaj, nie jestem na ciebie zła – mówi Joslyn, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu. Spoglądam na nią niepewnie i widzę, że lekko się uśmiecha. – Wiem, że masz jakieś problemy w domu i że boisz się wszystkich poważniejszych uczuć i wcale cię za nic nie winię. Moi rodzice pewnie i tak by nie uwierzyli, a nie sądzę, żeby Cassie i Renée zdołały jakoś pomóc. Byłam tak bardzo nieszczęśliwa, że nic nie powstrzymałoby mnie przed próbą odebrania sobie życia. Widziałam, że bardzo mnie pilnujesz, że sprawdzasz, czy wszystko ze mną w porządku. I ta chwila, kiedy zabroniłaś dziewczynom dać mi narkotyki… Byłam wtedy na ciebie bardzo zła. Ale teraz wiem, że zrobiłaś dla mnie coś naprawdę dobrego. Gdyby nie ty, mogłabym zginąć przez nałóg albo do końca życia być nieszczęśliwą.
            – Czy ty naprawdę uważasz, że jestem bez winy? I jeszcze mi dziękujesz? – nie mogę w to uwierzyć.
– Już ci mówiłam, nie zdołałabyś mi pomóc. Na szczęście nie umarłam i teraz wreszcie jest dobrze. I cieszę się, że przyszłaś. Szkoda, że nie zrobiłaś tego wcześniej, ale teraz przynajmniej rozumiem, dlaczego. Skoro już wiesz, że nie powinnaś się obwiniać, może będziesz wpadać częściej, co?
– Hmm… właściwie to się przeprowadzam… – mówię niepewnie.
I nagle zaczynam opowiadać o wszystkim. O ciągłej wojnie z matką i jej powodach, o tym, czemu zachowuję się jak zbuntowana nastolatka, o tacie i Melissie, o Darayu, Tylerze i wątpliwych przyjaźniach. Mówię o tym, dlaczego boję się być sobą, że zmieniłam się, ale wciąż nie odnalazłam prawdziwej Miriam, w końcu poruszam temat przeprowadzki. Słowa wypływają ze mnie i nie mam nad nimi kontroli. Wiem jednak, że Joslyn mogę zaufać. Nie mam pojęcia, kim właściwie jest dla mnie ta dziewczyna, ale sądzę, że gdyby wszystko potoczyło się nieco inaczej, mogłaby się okazać moją pierwszą prawdziwą przyjaciółką. Joslyn słucha uważnie i nic nie mówi, póki nie docieram do końca opowieści.
– Ludzie, jakich ostatnio spotkałam nauczyli mnie czegoś bardzo ważnego – mówi. To dla mnie zupełna nowość, bo Tyler potrafił jedynie przytulić i zapewnić, że jest moim przyjacielem. Nie był w stanie udzielić żadnej rady, ale może dlatego, że nie opowiedziałam mu całej historii. Mam nadzieję, że Joslyn wskaże mi właściwą drogę. – Najważniejsze jest trzymać się blisko kochających cię ludzi. To właśnie oni dają siłę do życia i sprawiają, że czujesz się szczęśliwa.
Wpatruję się w dziewczynę w milczeniu. Wiem, że się zmieniła, że jest teraz spokojniejsza, mniej wyrazista, bardziej zwyczajna. Ale nieważne, kim się stała. Wciąż pozostaje wartościową, a przede wszystkim bardzo mądrą osobą. Jestem tego pewna, bo słowa, które wypowiedziała, sprawiają, że nagle w mojej głowie pojawia się odpowiedź. I jestem pewna, że jest ona właściwa, że to droga, którą powinnam podążać. W sercu, tym rozbitym na drobne kawałeczki mięśniu, czuję ciepło, które zaczyna mnie wypełniać i sprawia, że lekko się uśmiecham.
– Joslyn, czy będziesz bardzo zła, jeśli teraz wyjdę? – pytam. Czuję, że powinnam raz na zawsze uporządkować moje życie i to jak najszybciej. – Obiecuję, że jeszcze cię odwiedzę.
– Leć – mówi z lekkim uśmiechem. – A potem koniecznie daj zna, czy wszystko już w porządku.
Przytulam dziewczynę na pożegnanie. W tym jednym uścisku zawieram wszystkie ważne w tym momencie uczucia. Jest tam radość z tego, że dziewczyna wybaczyła mi i zdjęła z moich ramion ogromny ciężar wyrzutów sumienia. Są także przeprosiny, bo mimo wszystko zachowałam się niemądrze. Jest też obietnica, że jeszcze pojawię się w tym pokoju i to już wkrótce. A przede wszystkim jest też podziękowanie za najcudowniejszą radę, jaką mogłam otrzymać.
Zbiegam po schodach w pospiechu i prawie się przewracam. Pani Howard spogląda na mnie ze zdziwieniem znad ekranu laptopa. Pewnie znowu pracuje, tak jak mówiła Joslyn. W spojrzeniu kobiety dostrzegam dezaprobatę i niechęć. W tej chwili jednak kompletnie mnie to nie obchodzi.
– Już wychodzisz? – pyta kobieta niby to z żalem.
– Tak, muszę uporządkować swoje życie – odpowiadam pospiesznie i już mnie nie ma. Wydaje mi się, że w spojrzeniu pani Howard dostrzegłam słowa, których nie odważyła się opowiedzieć – rzeczywiście wyglądam na taką, która potrzebuje poukładać swoje sprawy.
Biegnę do domu najszybciej, jak potrafię, ale to wcale nie przeszkadza w tym, by po drodze wyjąć z kieszeni komórkę i wykręcić numer taty. Mężczyzna odbiera już po pierwszym sygnale. W jego głosie słyszę radość z tego, że dzwonię, ale nim zdąża powiedzieć coś poza „cześć, córeczko”, przerywam mu.
– Mam kilka ważnych spraw, które muszę z tobą omówić. Tylko się nie denerwuj…

Matka jest w domu, kiedy wbiegam do salonu. Chwilę później rozlega się trzask drzwi frontowych. Kobieta unosi wzrok znad książki, którą właśnie czyta. Wygląda tak spokojnie, jak zwyczajna, kochająca matka, która właśnie odpoczywa po ciężkim dniu pracy. Nikt, kto jej nie zna, nie pomyślałby, że mam powody, by być dla niej naprawdę okropną córką.
– Coś się stało? – pyta. – Wyszłaś z domu bez słowa, a teraz tak nagle wracasz…
– Posłuchaj – mówię, siadając na dywanie i patrząc jej prosto w oczy. Pierwszy raz zwracam się do swojej rodzicielki z poważną sprawą, dlatego od razu odkłada książkę i czeka na to, co chcę jej powiedzieć. – Zostaję w Nowym Jorku. Nie przeprowadzę się do taty.
– Czemu? To znaczy cieszę się, ale wydawało mi się…
– Nie przerywaj– proszę. Naprawdę proszę, a nie rozkazuję nieprzyjaznym warknięciem. – Najpierw daj mi skończyć. Coś dzisiaj zrozumiałam. Mam tutaj przyjaciół, za którymi będę tęsknić. Jest też wiele rzeczy, których nie chciałabym zostawić. Ty nie zachowujesz się jak kochająca matka, ale chciałabym wierzyć, że naprawdę ci zależy. Widziałam, co się dzieje, gdy rodziców nie obchodzą ich dzieci i nie chcę, żeby tak było u nas. Jeśli ty spróbujesz mi udowodnić, że zależy ci na czymś więcej niż tylko pieniądzach taty, ja postaram się być lepszą córką. Nie mówię, że nie będę palić, pić czy imprezować, bo nie stanę się nagle święta. Ale przestanę zachowywać się aż tak okropnie…
Matka nie pozwala mi skończyć. Zanim wypowiadam kolejne zdanie, przerywa mi. Nie za pomocą słów, ale za pomocą gestu, który bardzo mnie zaskakuje. Kobieta obejmuje mnie, przytula jak ktoś, komu naprawdę zależy na swoim dziecku. Na początku cała sztywnieję. Nie wiem nawet, ile miałam lat, kiedy ta kobieta ostatni raz mnie przytuliła. Potem postanawiam potraktować to jako propozycję rozejmu. Nie wiem, jak będzie wyglądała przyszłość. Możliwe, że nigdy nie zdołamy nawiązać świetnego kontaktu. Ostatnio  bywało miedzy nami nieco lepiej. Może jeśli się postaramy, zdołamy to zmienić w coś jeszcze lepszego. Odwzajemniam uścisk i w moim sercu nagle pojawia się zapomniane przez tyle lat ciepło.
– Idę zrobić sobie herbatę – oznajmiam, gdy już przestajemy się przytulać i zaczyna być nieco niezręcznie. – Tobie też zrobić… mamo?
– Tak, poproszę – kiwa głową. Nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że gdy usłyszała, jak ją nazwałam, w jej oczach błysnęły łzy.
Ruszam do kuchni i nastawiam wodę. Zastanawiam się, jak teraz będzie wyglądało moje życie. Naprawdę chciałabym nie mieć już matki, ale mamę. Mamę, którą darzę szacunkiem. Mamę, która mnie kocha. Może jeśli obie się postaramy, naprawdę się uda…?

Stoję podenerwowana przed drzwiami mieszkania Daraya, czekając, aż chłopak otworzy. Nacisnęłam dzwonek zaledwie kilka sekund wcześniej, ale odnoszę wrażenie, jakby minęła cała wieczność. Zaczynam się obawiać, że nikogo nie ma w domu.
Po rozmowie z Joslyn zrozumiałam, jak wiele rzeczy musiałabym zostawić, jeśli zdecydowałabym się na przeprowadzkę. Ostatnio odkryłam, że Tyler jest moim przyjacielem. Dowiedziałam się też, że będzie mi jednak brakowało dziewczyn. Zdałam sobie sprawę, że Joslyn nie żywi do mnie urazy i zyskałam szansę, by się z nią zaprzyjaźnić. W dodatku pojawiła się nadzieja, że wraz z mamą stworzymy normalną rodzinę. Nie wiem jeszcze, kim dokładnie jestem. Nie wiem, jak pogodzić bycie popularną ze swoją własną osobowością, jak nie udawać niczego, a jednocześnie nie stać się nijaką i wypchniętą z grona najbardziej znanych w szkole. W końcu dotarło do mnie, że może jeśli będę szukała wsparcia wśród osób, którym na mnie zależy, zdołam osiągnąć wszystko, czego pragnę.
Tata nie był zły, że zrezygnowałam z przeprowadzki. Oznajmił, że pokój będzie na mnie czekał i mogę przylatywać do Los Angeles choćby w każdy weekend. Właściwie to ucieszył się, że już nie uciekam od mamy i że postaram się naprawić nasze relacje. Gdy ze mną rozmawiał, chyba usłyszał szczęście w moim głosie i zrozumiał, że to w Nowym Jorku muszę pozostać, by czuć się dobrze. Zachowałam się jak naprawdę rozkapryszone dziecko. Ale on nie czynił mi żadnych wyrzutów.
Nie wiem, czy Daray mi wybaczy. Przecież zrezygnowałam z tego, co nas połączyło, zarzuciłam mu, że zmienił mnie w kogoś gorszego, że ten związek mi szkodzi i bez wahania zdecydowałam się na przeprowadzkę do innego stanu. Ale choćby chłopak miał mnie znienawidzić, dzięki przyjaciołom i rodzinie zdołam to przetrwać. Tak jak mówiła Joslyn.
Daray otwiera drzwi do swojego mieszkania i przez chwilę obawiam się, że zamknie mi je przed samym nosem. Na szczęście tak się nie dzieje. Chłopak wygląda na zdziwionego, w jego oczach znów czai się chłód, ale mimo wszystko stoimy twarzą w twarz, a to już jakiś sukces.
– Po co przyszłaś? Chcesz się pożegnać? – pyta oschle.
– Nie wyjeżdżam. Chciałam, żebyś wiedział – mówię. – Posłuchaj, powiedziałam wiele rzeczy, których nie powinnam była. Nie wiem, kim naprawdę jestem. Wciąż szukam i może kiedyś zdołam się tego dowiedzieć. Rozmawiałam z Joslyn, tą dziewczyną, która miała depresję, i zrozumiałam, że nie mogę uciekać. Mam tu wszystko, przyjaciół, mamę, z którą zaczynam naprawiać relacje. No i mam ciebie, jeśli tylko będziesz tego chciał… Nie stanę się przykładną uczennicą, która unika imprez i używek. Nie wiem, kim jestem, ale na pewno nie ideałem. Prawdziwa Miriam ma ochotę czasem usiąść z kubkiem herbaty w oknie, ale są także chwile, gdy wolę pójść na imprezę, upić się i zrobić jakąś głupotę. Jeśli tego nie akceptujesz, to…
Nie dokańczam zdania. Moje usta zostają zamknięte pocałunkiem. W jednej chwili wszystko jest idealne, na właściwym miejscu. Zarzucam Darayowi ręce na szyję i czuję się naprawdę szczęśliwa. On mi wybaczył, wciąż coś do mnie czuje.
Wszystkie elementy skomplikowanej układanki, którą jest moja osobowość, nagle trafiają we właściwe miejsce. Wciąż brakuje jakichś kawałków, które zgubiłam gdzieś po drodze albo których nigdy nie nosiłam w sobie, ale wiem, że niedługo zdołam je znaleźć. Odkryję, kim naprawdę jestem. Dokonam tego, bo mam przyjaciół, chociaż wcześniej tego nie dostrzegałam. Jest przecież Joslyn i Tyler. Są też moje koleżanki – Susan, Amy i Mary. Jest mój tata, Melissa i mama, którzy razem tworzą może nieco dziwną, ale jednak moją własną rodzinę. I jest Daray – ten, który jako pierwszy nakłonił mnie do poszukiwania szczęścia i odnajdywania siebie, do odrzucenia maski obojętności i pozorów. To dzięki niemu zaczęłam dostrzegać prawdę i nie mogę uwierzyć, że kiedykolwiek chciałam się od niego odsunąć.
– Wiesz, Miriam, wcale nie każę CI zachowywać się jak idealnej uczennicy – mówi, gdy przestajemy się całować. Włosy mam poczochrane oczy roziskrzone, a na mojej twarzy gości uśmiech. – Ja też coś zrozumiałem. Nie mogę się zmieniać na siłę. Nie będę idealny. sam czasem mam ochotę pójść na jakąś imprezę, a nie tylko się uczyć. Poza tym nie zakochałem się w perfekcyjnej Miriam, zakochałem się w tobie – mówi i uśmiecha się w ten swój bezczelny i lekko ironiczny sposób.
– A ja zakochałam się w tym denerwującym uśmiechu – odpowiadam i znów się całujemy.
– Wiesz co, Miriam? Jako twój chłopak muszę ci zwrócić uwagę… – nachyla się do mnie i zaczyna szeptać , jakby ktoś rzeczywiście mógł nas usłyszeć.  – Wypadałoby się przywitać z moją ciocią. Ignorujesz ją już od kilku minut.
Spoglądam ponad ramieniem chłopaka i dostrzegam, że Karen rzeczywiście znajduje się w kuchni. Stara się udawać, że nie słyszała moich słów, ale nie do końca jej to wychodzi. Czuję zażenowanie na myśl o rzeczach, które powiedziałam. W dodatku przyznałam się, że lubię pić i palić. Pewnie ciocia Daraya nigdy nie uważała mnie za chodzącą świętość, ale i tak jestem zawstydzona. Po chwili na moich policzkach pojawiają się lekkie rumieńce. Przybierają na intensywności, gdy uświadamiam sobie, że Karen była świadkiem namiętnych pocałunków.
– Wiesz co, kocham to, że jesteś czasem takim debilem, ale mogłeś coś powiedzieć wcześniej.
– Mogłem – potwierdza Daray z bezczelnym uśmiechem. – Ale od kiedy to Miriam Carver przejmuje się tym, co myślą o niej inni?

– Wiesz co? Masz cholerną rację. Miriam Carver nie przejmuje się niczym – kiwam głową, a potem, nie zwracając uwagi na Karen, która dyskretnie się odwraca, przyciągam chłopaka do siebie i znów zaczynamy się całować. 

***

No cóż, pewnie niektórzy z Was będą się denerwować na Miriam, że zachowała się jak małe dziecko - najpierw chciała przeprowadzki, a kiedy praktycznie wszystko było już załatwione, jednak się rozmyśliła. Kto wie, może byłaby szczęśliwa w LA. Ale w NY pozostawiłaby też wiele osób, których by jej brakowało.
To nie miało być przesłodzone zakończenie. I wydaje mi się, że takie nie jest. Relacje z matką nagle nie będą idealne, Tyler jest przyjacielem Miriam, ale nie takim naprawdę bliskim, któremu dziewczyna jest skłonna opowiedzieć dosłownie wszystko. No i Miriam wciąż będzie tkwić wśród fałszu popularnych osób, zadawać się ze swoimi "przyjaciółkami". Życie nigdy nie jest idealne. Ale przynajmniej ma Daraya. 
Niedługo ukarze się jeszcze epilog i wtedy będzie to już koniec "Buntu".


5 komentarzy:

  1. Oj, Miriam jest naprawdę niesamowicie niezdecydowana. Podczas gdy stopniowo zaczynałam ją lubić,DD znowu zniszczyła tę cienką nić sympatii xDD Musiała postąpić wbrew sobie i zdecydować się na wyjazd. Jednak czułam w głębi duszy, że zostanie. Cierpiała zbyt bardzo. Cały czas czuła, że należy do Nowego Jorku, do Daraya, do swoich przyjaciół... w sumie ten temat jest dość bliski mojemu sercu - rozważam wyjazd za granicę na studia i kiedy o tym wszystkim czytam, czuję, że chyba nie wytrzymam tam zbyt długo. To ogromnie trudna decyzja.
    Cieszę się, że rozmowa z Joslyn uświadomiła jej ostatecznie, że człowiek jest szczęśliwym tam, gdzie są ludzie, których kocha. A zdecydowana ich większość mieszkała właśnie w Nowym Jorku. Scena z mamą była naprawdę niesamowita, wzbudziła we mnie wiele emocji. To znak, że powoli wszystko między Miriam a jej rodzicielką zaczęła się układać.
    Dziwię się trochę, że Daray zareagował pocałunkiem na wyznanie dziewczyny po tym, jak go ostatnio potraktowała. Widać chłopak nie należy do zbyt pamiętliwych ludzi. Podziwiam go, że potrafił zachować się tak obojętnie, nie zrobił jakieś wielkiej afery wtedy na stołówce, jedynie odszedł, zostawiając Miriam z wyrzutami sumienia, co było znacznie bardziej destrukcyjne. W końcu na to sobie zasłużyła...
    Cieszę się, że Joslyn wyszła z depresji. Z pewnością wiele zmieniło się w jej życiu tyle tylko, że na lepsze. Niestety rodzice są wciąż zajęci pracą i obawiam się, że jeżeli dziewczyna nie będzie wystarczająco silna, to wszystko wroci. Miejmy jednak nadzieję, że moje scenariusze się nie sprawdziły.
    Oba rozdziały są naprawdę świetnie dopracowane, godne polecenia! Mimo że zirytowało mnie zachowanie Miriam, pochłonęłam je w mgnieniu oka. I przepraszam za tak ogromne zaległości :(
    Pozdrawiam i życzę ogromu weny!

    OdpowiedzUsuń
  2. TAAAAAK! HURRA! Mam ochotę Cię teraz znaleźć i mocno wyściskać, więc możesz się bać :D
    Może ze mnie dziwak, ale wcale a wcale nie jestem zła na Miriam, wręcz przeciwnie – uwielbiam ją za to, że okazała się być trochę niezdecydowaną osóbką i że nie wyjechała. Dla mnie, urodzonej idealistki, to zakończenie jest najbardziej odpowiednie. Fakt, masz zupełną rację, życie Miriam nie będzie idealne w NY, ale równie dobrze mogłoby nie być idealne w LA. To zakończenie sugeruje, że przed Miriam jeszcze sporo do zrobienia i przede wszystkim jasne jest, że życie, które teraz czeka ją w NY nie będzie w żadnym stopniu łatwe, słodkie i urocze, ale jeśli Miriam się postara istnieje nadzieja na to, że uda jej się zbliżyć do tego poziomu cukierkowatej różowej perfekcji. Będzie musiała zacisnąć żeby i uporządkować relacje z mamą, bo jednak wspólne piecie herbatki to nie wszystko, a obie panie mają dość ciężkie charaktery. Poza tym pozostaje sprawa Susan&spółki oraz Tylera. Znajomość z nimi też musi zostać na pewien sposób zweryfikowana. O ile jeśli chodzi o Tylera to jestem spokojna o to, jak potoczy się dalej jego relacja z Miriam, o tyle w przypadku S&s tak naprawdę wszystko może się zdarzyć. Czasami odnoszę wrażenie, że te dziewczyny są tak zupełnie zaślepione, że w ich świecie naprawdę istnieją tylko zabawa i używki i wtedy robi mi się ich szkoda. Bo w ten sposób odbierają sobie naprawdę wszystko, całą możliwość doświadczenia świata i tak dalej. Brr, aż im zaczęłam współczuć, czasem jednak ze mnie całkiem empatyczny człowieczek ;) Ha, i jest jeszcze Daray. Nasz uroczy Daray, który nie zostanie osamotniony, yuppi! Cieszę się jak głupia, bo gdyby Miriam zostawiła Daray’a to biedak co on by tam sam w tym NY wyczyniał? Pewnie totalnie pochłonęłyby go książki i ostatecznie skończyłby, wpadając w sidła jakiejś lokalnej bibliotekarki, która zachęciłaby go do siebie, roztaczając przed nim wizję swobodnego dostępu do pokaźnego zbioru mądrych książek o takiej chociażby analizie matematycznej. Ewentualnie zostałby samotnikiem i przeprowadził się do własnoręcznie skonstruowanego domku na drzewie w jakimś miejskim parku. Czasem odwiedzałby go Tyler i razem paliliby fajkę pokoju, popijając yerba matę. A tak, Daray’a czeka cudowny związek z krnąbrną, niezależną i na całe szczęście czasem niezdecydowaną Miriam. Och, o to chodziło od początku! Jestem całkowicie usatysfakcjonowana :D Ej, miałam coś jeszcze napisać o Joslyn. Ona jest niesamowita. W znaczeniu wydaje się być tak straszliwie wartościową i mądrą osobą. Tak wiele przeszła, otoczenie wepchnęło ją w różne nieciekawe schematy i sytuacje, a ona chociaż przez moment poważnie zwątpiła we wszystko, to teraz jednak wygrzebała się z tego. Kurczę, chyba troszkę mnie wzruszyła i muszę przyznać, że ją podziwiam za to, że przechodząc przez tak wiele, potrafiła odnaleźć swoją drogę. Gosh, ona będzie cudowną przyjaciółką dla Miriam.
    Trochę mi smutno, w końcu został już tylko epilog. Ale pewnie byłoby ze mną gorzej, gdybyś pozwoliła Miriam wyjechać. Wtedy już nie tylko tynk z sufitu by spadał, ale cały sufit zwaliłby mi się na głowę, a że ze mnie mało wysportowana istota, to nie uchroniłabym się od ogólnej zagłady. A dzięki takiemu zakończeniu, nic mi się groźnego nie stało, a i w moim sercu pojawiła się nadzieja na to, że Miriam i Daray mądrze wykorzystają tę szansę, którą dostali w momencie, kiedy Daray wkroczył w życie Miriam jako irytujący pan od korków z matmy.
    Ściskam serdecznie i pozdrawiam! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie spodziewałam się tego. Myślałam, że w LA będzie szukała prawdziwej przyjaźni. WTF? Przecież miłość w nastoletnim wieku to tylko jeden z etapów. Ciężko mi uwierzyć, że Miriam zostanie na długo przy Daray'u. Może i wpadła po uszy, ale nie jest to ten typ dziewczyny. Jakoś jak dla mnie taka dziwna para, no ale to inwencja autorki. Czekam na nowe opowiadanie i epilog tej opowieści. Jestem ciekawa, czym nas zaskoczysz.

    OdpowiedzUsuń
  4. Dobrze, że kobietki się dogadały. Myślę, że ojciec się ucieszył, że nie będzie miał Miriam 24h na dobę na głowię. Cały czas odnoszę wrażenie, że on tylko udaje takiego dobrego tatusia, bo jako ten weekendowy rodzic ma znacznie łatwiej, a jakby przyszło im razem mieszkać, to pewnie by ją zatłukł po pierwszej imprezie i pierwszym bałaganie jaki by potem zastał w domu.
    Ja przyznam się szczerze, że mam dziwne podejście do tego opowiadania. Nie podobało mi się tak w pełni, ale jednak nie uważam tego czasu za zmarnowany, bo opowiadanie miało kilka fajnych momentów. W większości jednak opowiadało o wyimaginowanych problemach rozpuszczonej nastolatki. Jeśli cała młodzież w Stanach ma tylko i wyłącznie takie problemy i ich świat krąży jedynie wokół ustawiania się i bycia popularnym, to wiesz co? Cieszę się, że pochodzę z Polski, choć nie sądziłam, że kiedyś to powiem. Szkoła, którą opisałaś, to siedlisko pustaków. Brakowało mi też w opowiadaniu drugiego dna, jakiegoś poważnego tematu. Momentami też wyszło strasznie sztucznie, nawet dialogi (rozmowy między postaciami). Może po prostu nie mój typ, nie moja tematyka... nie wiem od czego to zależy.

    OdpowiedzUsuń
  5. W życiu nie puściłbym gówniary z powrotem. Podjęła decyzję, to czas ponieść tego konsekwencje, a nie koleś włożył kupę kasy w umeblowanie jej pokoju według zachcianek, itd, a ona nagle ze wszystkiego rezygnuje. Na dodatek on już dostosował do niej swoje życie zawodowe. Jak dla mnie, to zezwolenie jej na powrót było kolejną głupotą z jego strony i pokazaniem jej, że można zdanie zmieniać co kilka minut, a i tak nie ponosi się za to żadnej konsekwencji. Pokazał jej, że czas można cofać, a tak w życiu nie jest. Jeszcze gdyby się wkurwił, pokrzyczał jak typowy facet w gniewie, a on... "chcesz zostań, nie chcesz to jedź, tatuś zawsze i tak jest z tobą". Chyba nie powinienem się po nim spodziewać niczego innego, ale szczerze liczyłem na jakieś dobre zakończenie, a nie spodziewany happy end. Liczyłem, że na koniec mnie zaskoczysz, że to będzie coś co zburzy mi całą wcześniejszą konstrukcje i wywróci wszystko do góry nogami.

    OdpowiedzUsuń