sobota, 14 lutego 2015

# Bunt: Epilog


            Przemierzam szkolny dziedziniec z niezwykłą pewnością siebie. Jak zwykle mam mocno pomalowane oczy. Ubrana jestem w swoim stylu – kraciasta koszula, skórzane spodnie i botki na wysokich obcasach. Po posyłanych mi spojrzeniach wnioskuję, że wyglądam świetnie.
            Jakiś chłopak, który najwyraźniej chce się popisać przed kolegami, krzyczy kilka prymitywnych słów. Daje w ten sposób do zrozumienia, że jest zachwycony moim wyglądem, ale jednocześnie traktuje mnie całkowicie przedmiotowo. Nie odwracam się nawet na sekundę. Jedynie lekko się uśmiecham, a potem podnoszę ręce w górę tak, by chłopak mógł je zobaczyć i pokazuję mu środkowe palce. Promienie słońca połyskują na granatowym lakierze do paznokci.
            Już po chwili czuję, że ktoś obejmuje mnie w talii. Widzę krzywy uśmieszek Daraya i miłość goszczącą w spojrzeniu jego niezwykłych tęczówek. Odwzajemniam uśmiech i z tą samą pewnością siebie dochodzę aż do bramy wyjściowej.
            – Nie byłaś dla niego zbyt miła – mruczy mi do ucha.
            – Zasłużył – wzruszam ramionami i krzywo się uśmiecham.
            – Masz rację – śmieje się brunet. – Chyba musimy się pospieszyć, jeśli chcemy zdążyć do Joslyn.
            Kiwam głową i zaczynam szybciej przebierać nogami. Wiem, że ja i Daray stanowimy idealną parę. Oboje jesteśmy popularni, uparci i czasem bezczelni.
            – Wiesz, że nauczycielka widziała cię przez okno – dodaje chłopak z lekkim uśmiechem, a ja wzdycham przeciągle. – A co, jeśli zadzwoni do twojej mamy?
            – Nie sądzę – wzruszam ramionami. Wszyscy przyzwyczaili się już do tego, że Miriam Carver jest niereformowalna. Jedyne zmiany, jakie dokonały się w moim charakterze, to te, które sama zdecydowałam się wprowadzić.
            Spoglądam na zegarek. Mamy jeszcze sporo czasu, aby odwiedzić Joslyn. Zgodnie z obietnicą wciąż utrzymuję z nią kontakt. Dziewczyna polubiła też Daraya i czasem odwiedzamy ją razem. Teraz składamy raczej krótką wizytę, bo później idziemy do Susan. Dziewczyna urządza wielką imprezę pod nieobecność rodziców, a ja naprawdę mam ochotę wypić trochę piwa i dobrze się bawić. To będzie cudowny wieczór spędzony z Tylerem, dziewczynami i moim chłopakiem.
            Wyciągam komórkę i piszę sms-a do mamy, żeby wiedziała, że nie przyjdę na noc do domu. Już po chwili przychodzi odpowiedź, którą czytam z lekkim uśmiechem. „Dobrze, tylko niech Daray ma na ciebie oko”. Mama bardzo lubi mojego chłopaka i on ją też. Bo właściwie nie jest aż taka zła. Ostatnio zaproponowała, że mogę zapisać się do prywatnej szkoły. Odmówiłam. Teraz już tego nie potrzebuję.
            – Boże, mam nadzieję, że matki Joslyn nie będzie w domu. Ta kobieta mnie nienawidzi i to z wzajemnością – wzdycham, kiedy przystajemy przed drzwiami frontowymi.
            – Spokojnie, słońce. Przywitamy się tylko i pójdziemy na górę. Po prostu spróbuj się ładnie uśmiechnąć – mówi Daray, a gdy widzi moje nieudane próby przyjaznego uśmiechu, wybucha śmiechem.
Rebeca Howard niestety jest w domu i otwiera drzwi zaledwie kilka sekund po naciśnięciu dzwonka. Daray mocniej obejmuje mnie w talii, przypominając o tym, że mam sprawiać wrażenie sympatycznej. Wyginam usta w lekkim uśmiechu i staram się ignorować świadomość, że te nieudane próby bardzo Daraya bawią.
            – Och, już jesteście. Dzień dobry – matka Joslyn rozpromienia się na nasz widok, a ja staram się nie przewracać oczami. Może i mnie nienawidzi, ale na szczęście wprost uwielbia mojego chłopaka.

***

Dziwnie się czuję, publikując epilog. Naprawdę zdążyłam się przywiązać do Miriam, Daraya i w ogóle do całego tego opowiadania. Chciałam w tym momencie podziękować Wam wszystkim za czytanie kolejnych rozdziałów, komentarze pełne pochwał, a czasem również krytyki i wytykanie błędów. Gdyby nie Wy, nie miałabym tyle zapału do pisania. No i dziękuję też tym, którzy choć nie zostawiali po sobie śladu w postaci komentarza, czytali kolejne rozdziały.
Jak już zapowiadałam, teraz zabieram się za coś innego. Nie będzie to typowe opowiadanie fantasy, bo jedyne nadnaturalne zjawisko, jakie się tam pojawi, to przeźroczysta granica. 


8 komentarzy:

  1. Kurcze, epilog. Też przywiązałam się do Miriam i Daraya. Śledzenie ich losów było bardzo ciekawe. Myślałam, że będzie dłuższy, ale podoba mi się, że na końcu okazuje się, że Miriam nie zmienia się w aż taką romantyczkę, jaką była przez parę ostatnich rozdziałów. Epilog jest dobry, nie mógł być już lepszy, bo zakończyłaś to najlepiej, jak mogłaś, nawet lepiej, niż można sobie wyobrazić ;). Już włączyłam prolog kolejnego opowiadania, jestem ciekawa, co tam zastanę :) Mam nadzieję, że się nie zawiodę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że to koniec... ;c Będę czytać Twoje nowe opowiadanie, ale tego będzie mi brakować.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja naprawdę napisałam "Jodły" zamiast Joslyn?
    Ach, tak to jest jak się komentuje z rana, i to w dodatku przez tableta... :p
    Przepraszam za błąd.

    OdpowiedzUsuń
  4. Rety, bardzo przepraszam, że zaglądam z takim opóźnieniem, ale jak to zawsze mam w zwyczaju, chciałam poczekać na jakąś spokojną chwilę, żeby nie pisać tego komentarza tak w biegu, no i dotarłam dopiero dzisiaj.
    Może to odrobinę głupie stwierdzenie (w końcu nie wiem czy odczuwanie tęsknoty za postaciami z opowiadań i ich nieco poplątanym żywotem to takie zupełnie normalne zjawisko), ale ja naprawdę będę tęsknić za Miriam, cudownym Daray’em i całym tym opowiadaniem. To takie dziwne uczucie, gdy uświadomiłam sobie po tym, jak trzeci raz przeczytałam ten epilog, że to jest epilog. A epilog to nie początek, nie środek, tylko… koniec. I nagle dotarło do mnie, że nie będzie już więcej tych uroczych słownych przepychanek M. i D., nie będę mogła niczym jakaś pseudofanka Daray’a wyczekiwać na jego pojawienie się w progu pokoju Miriam i że nawet nie będę miała więcej okazji, by wyobrażać sobie to pyszne jedzenie, które przyrządza Miriam (chociaż wróć, ja nie chcę sobie tego więcej wyobrażać, bo jako największy łasuch w promieniu jakiś 200 kilometrów, za każdym razem gdy czytałam rozdział i pojawiała się wzmianka o jedzonku, miałam ochotę walić głową o blat biurka, bo jak to tak może być, żeby sam Daray wszystko zjadał i nie dzielił się ze mną takimi pysznościami – przecież ja też powinnam coś dostać! xd ). Poza tym będę także tęsknić za… Daray’em (ups, chyba się powtarzam, ale to w końcu Brytyjczyk, za nim można tęsknić, tęsknić i tęsknić). Okej, to skoro już wyrzuciłam z siebie wszystko to, co mnie przeraża (jak ja sobie poradzę, mając świadomość, że więcej nie przeczytam o Daray’u, jego cudownym akcencie i jego ślicznych oczach?), to odniosę się wreszcie do epilogu (w końcu przede wszystkim na tym powinnam się skupić w swoim komentarzu :D). Pisałam już pod wcześniejszym rozdziałem, że bardzo się cieszę z tego, że zdecydowałaś się niejako dać szansę Miriam na bycie z Daray’em, stworzenie jakiejś nici porozumienia z mamą i ogólnie odbudowania swojego "starego życia" w taki sposób, by nie było tak pogmatwane jak wcześniej, ale i nie zatraciło się w nudnej szarości… Dlatego ten epilog tym bardziej mnie cieszy, bo ja go odbieram jako sygnał, że Miriam udało się odnaleźć taki złoty środek, przepis na samą siebie. Pewnie, przed nią pewnie wciąż wiele zakrętów i nic nie sprawi, że jej życie zawsze będzie się układało, tak jakby ona tego oczekiwała, ale wydaje się, że powoli Miriam stworzyła swego rodzaju hierarchię i dzięki temu zmierza w dobrą stronę. Ma Daray’a, matkę, Joslyn, ale też dalej utrzymuje kontakt z Susan&company i nie udaje. Jeśli nie ma ochoty na imprezę, to na nią nie idzie, ale też nie przesadza w drugą stronę – nie stała się nagle taką super nudną, przewidywalną i ułożoną dziewczynką. I takie rozwiązanie chyba daje jej najlepsze perspektywy na przyszłość… Bo pozostaje tą szaloną Miriam, która tak zaintrygowała Daray’a, ale z drugiej strony nie boi się już pokazać, że jest dobra z matmy, a w wolnych chwilach bawi się w pieczenie babeczek. Miriam zawsze uważała się za buntowniczkę, osobę niezależną, ale tak naprawdę kimś takim stała się dopiero teraz. Bo teraz nie boi się robić tego na co ma ochotę i nie przejmuje się opinią innych, a wcześniej była przecież niewolnikiem tego schematu, który na siebie nałożyła – schematu buntownika, który jest tylko zły… Dlatego cieszę się, że mogłam przeczytać właśnie taki epilog, pozostawiający tę historię niedomkniętą, ale też sugerujący, że Miriam jednak udało się to wszystko wyprostować. Cieszę się również bardzo, że miałam przyjemność jakiś czas temu tutaj trafić i śledzić tę historię.
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Przepraszam, że dopiero teraz komentuję, ale zaliczenia i sesja skutecznie odciągnęły mnie od blogowania. Niedawno wróciłam do świata żywych i stopniowo nadrabiam zaległości.
    Wiesz, chyba nie mogłam sobie wyobrazić piękniejszego zakończenia tego rozdziału. Dlaczego? Bo faktyczni nie było przesłodzone, a jednocześnie cudowne. Sprawy nieco się skomplikowały, kiedy Miriam tak ni z gruchy, ni z pietruchy chciała się przeprowadzić do taty; wcale nie dziwię się Darayowi, że tak się wściekł, chociaż moim zdaniem on też trochę przesadził. Jego reakcja była jak najbardziej zrozumiała, aczkolwiek postąpił nieco egoistycznie, koncentrując się wyłącznie na sobie, a nie próbując nawet zaakceptować decyzji swojej dziewczyny. Myślałam, że będzie walczył, nawet z nikłymi szansami na podtrzymanie związku na odległość. No ale nie każdy jest w stanie się na to zrobić, poza tym... Żadne z nas nie jest idealne, prawda? :) Cały czas liczyłam na to, że Miriam jednak zmieni decyzję i w końcu się to stało. Jak dobrze! W tej dziewczynie zaszła niesamowita zmiana i wcale nie mam na myśli tego, że się ugrzeczniła i że najlepiej jej teraz dokleić aureolę nad głową. Nie. Miriam pozostała w stu procentach sobą, pewną siebie, zadziorną i zbuntowaną dziewczyną, a jednocześnie pojęła, co jest w życiu najważniejsze i zaczęła to pielęgnować. Ona i Daray ostatecznie do siebie wrócili, co cholernie mnie ucieszyło, ponieważ kocham ich jako parę. Bohaterka zaczęła dogadywać się z matką, co nawet nie znajdowało się w moich najśmielszych marzeniach; sposób, w jaki kobieta przytuliła do siebie córkę totalnie mnie rozbroił i rozczulił. To był przełomowy moment w ich relacjach. Na pewno jeszcze nieraz się pokłócą, obrzucą niezbyt pochlebnymi słowami, ale wszystko ma się ku lepszemu, dzięki czemu teraz już wierzę, że uda im się zbudować trwałą, a zwłaszcza zdrową relację. Może z czasem Miriam bardziej się otworzy i zaufa nie tylko Tylerowi, ale również Susan, Amy i Mary. W gruncie rzeczy to dobre dziewczyny, wyglądały na autentycznie przygnębione wizją jej przeprowadzki. Paczka przyjaciół formuje się dopiero wtedy, gdy opada dystans, więc liczę na to, że Miriam wreszcie się go pozbędzie. No i Joslyn. Cieszę się, że ukazałaś ją w ostatnim rozdziale, brakowało mi tej dziewczyny i koniecznie chciałam się dowiedzieć, co u niej. Ogromnie podoba mi się to, że Miriam poza wyznaniem prawdy i przeprosinami nadal utrzymuje kontakt z koleżanką. To im obu dobrze zrobi.
    To opowiadanie było bardzo życiowe i pouczające, za co Ci dziękuję, bo jestem pewna, że i mnie przyniosło jakąś naukę. Bardzo polubiłam Miriam i Daraya, zatem ja też będę tęsknić, na szczęście zaczynasz nową historię, co w głównej mierze mnie pociesza :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Cieszę się, że z czasem zmieniłaś stosunek do głównej bohaterki. Na początku większość osób jej nie lubiła, nawet mnie w pewnym momencie zaczęła denerwować. Ale niewątpliwie Daray zdołał ją zmienić i to na lepsze.

    OdpowiedzUsuń
  7. Dopiero doczytałam do końca. A więc ten cały bunt spowodowany był czymś czego już jej nie trzeba?
    Nienawiść - jak często młodzież wypowiada te słowa, nie zdając sobie sprawy z tego czym tak naprawdę jest? Chyba bardzo często.
    Pozdrawiam i o całym opowiadaniu wypowiedziałam się podczas czytania, w kilkudziesięciu komentarzach. Pewnie kiedyś napiszę reklamującą recenzję, bo ostatnio mam taki zwyczaj i postawiłam sobie za cel napisanie takiego czegoś o każdym przeczytanym opowiadaniu.
    Do zobaczenia pod nowym opowiadaniem, a gdybyś kiedyś chciała zajrzeć do mnie to:
    takamilosc.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  8. Tak więc doszedłem do końca twojego opowiadania i idę spać. Nie by mnie zanudziło, ogólnie nie było złe, ale czegoś było w nim brak, wiele wątków nieustannie się powtarzało i nie było w nie wprowadzane nic nowego. Niekiedy ciągnęło się jak flaki z olejem, ale jest to idealna opowieść dla kogoś kto chce właśnie czegoś lżejszego, więc jest dokładnie tak jak mówiłaś, ty też zaczęłaś pisać to opowiadanie, bo miałaś ochotę na coś lżejszego, tak, dobrze pamiętam?
    Myślę, że jeszcze jutro, bo mam dzień wolny przeczytam "KNJ", no i w końcu sam wezmę się za odpisywanie na komentarze u mnie. Błędem jest odczytywanie komentarzy na telefonie, bo potem już samemu nie wiem gdzie nie zamieściłem odpowiedzi, więc przede mną sporo przeglądania, które będę przeplatał z czytaniem twojego opowiadania. Liczę na mocny dramat, albo dołującą psychologię. Czyli chcę czegoś odmiennego po tym "Buncie", w którym buntu zabrakło.

    OdpowiedzUsuń