środa, 4 marca 2015

# Teorainn: Rozdział 1.



W głównej izbie było bardzo tłoczno. Zapach wina unosił się w powietrzu i mieszał z mniej przyjemną wonią stłoczonych ciał. Głośne rozmowy wypełniały pomieszczenie, ktoś coś wykrzykiwał, ktoś inny się wykłócał.
            Na honorowym miejscu przy stole siedziała pani domu. Miała na sobie piękną suknię, chyba jedną z najlepszych i najbardziej odświętnych. Tego dnia służąca długo czesała kobiecie włosy i teraz układały się w łagodne fale, zachwycając wszystkich swoim blaskiem i pięknem. Wiele osób spoglądało z zazdrością na cudowne kosmyki, a gospodyni uśmiechała się nieznacznie, udając, że niczego nie dostrzega. Uroda pozwalała jej wyróżniać się z tłumu, w dodatku kobieta zawsze umiała skupić na sobie uwagę. Ludzie milkli, gdy mówiła i chłonęli każde jej słowo jak największą świętość.
            – Blair, wyglądasz dziś przepięknie. – Uśmiechnęła się jedna z kobiet i wzniosła toast za panią domu. Ta podziękowała cicho, lekko unosząc kąciki ust.
            Tak, Blair zdecydowanie wyglądała pięknie. Swoją urodą oszołamiała już od wielu lat. Wszyscy zazdrościli jej idealnego życia, wystawnych przyjęć, świetnego męża. No właśnie, mężczyzna jej życia, Edan, siedział tuż obok, chociaż odzywał się zdecydowanie mniej niż jego żona. Wyraźnie próbował jej dorównać, być równie towarzyski i równie zabawny, ale nie miał w sobie tego naturalnego wdzięku, jakim obdarzono Blair. Ona zawsze spychała go na drugi plan, choć nie wiadomo, czy robiła to świadomie.
            – Tak, to prawda. Moja żona z każdym dniem staje się jeszcze piękniejsza. Nie mogę uwierzyć, że znów masz urodziny. W ogóle się nie starzejesz, tylko młodniejesz z każdą chwilą – odezwał się Edan.
            Po izbie rozeszły się pomruki aprobaty, a Blair spuściła lekko głowę, pozwalając, by kosmyki przysłoniły jej twarz. Wyglądała na zawstydzoną i skromną, ale wcale taka nie była. Chłonęła każdy kolejny komplement z ogromną satysfakcją i napawała się podziwem innych ludzi. Mimo tego nie uważała siebie za zarozumiałą. W żadnym wypadku. Blair najzwyczajniej w świecie widziała prawdę. Zdawała sobie sprawę z tego, jak fantastycznie wygląda i że tego dnia w drogiej sukni sprawiała oszałamiające wrażenie.
            Podobał jej się ten wieczór. Zawsze znajdowała się w centrum uwagi, ale tym razem dosłownie wszystkie oczy skierowane były na nią. W końcu nie codziennie obchodzi się urodziny. Dziękowała za składane życzenia, choć najbardziej cieszyły ją prezenty piętrzące się w kącie domu. Już wyobrażała sobie, ile cudownych rzeczy otrzymała. Wolała jednak poczekać z rozpakowywaniem podarunków, delektować się każdą chwilą niepewności i podsycać ciekawość.
            – Czemu twoja córka jest dzisiaj taka milcząca, Blair? – zagadnął jeden z gości.
            Kobieta sama nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Prawdopodobnie po raz kolejny córce coś się nie podobało albo może znów znajdowała się myślami gdzieś daleko. Blair nie potrafiła zrozumieć tej dziewczyny. Zawsze miała jakieś głupie pomysły, które poddawały wątpliwości ich biologiczne pokrewieństwo. Gdyby nie to, że Blair nosiła córkę w brzuchu i trzymała na rękach zaraz po porodzie, na pewno uznałaby, że zaszła jakaś pomyłka.
            – Chyba po prostu jest zmęczona. – Nieznacznie uniosła kąciki ust i upiła łyk wina z niezwykłą gracją. Cokolwiek robiła, wyglądało to pięknie i bardzo zmysłowo. – Deirdre, kochanie, czemu się nie odzywasz?
            Dziewczyna powoli podniosła wzrok na matkę i wydawało się, jakby dopiero teraz ją zobaczyła. Zielone oczy błyszczały w świetle świec. Odbijały się w nich złociste płomienie, które rzucały cienie na blade policzki. Starannie uczesane włosy opadały łagodnymi falami na odsłonięte ramiona. Kosmyki zdobiła prosta, cienka przepaska, z którą dziewczyna nigdy się nie rozstawała. Ten niepozorny przedmiot w połączeniu z długimi, zwiewnymi i prostymi spódnicami sięgającymi aż do samej ziemi, sprawiał, że Deirdre przypominała nieco rusałkę, która właśnie wyszła z wody albo królową leśnych elfów. Była piękna, mimo że swoją urodą nie przypominała wcale matki. Bardziej wdała się w ojca, chociaż kasztanowe loki odziedziczyła właśnie po swojej rodzicielce. Blair zdawała sobie sprawę z tego, że wielu chłopców ogląda się za Deirdre i była z tego faktu niezmiernie zadowolona. Wydawało się bardzo prawdopodobne, że jej córka znajdzie sobie męża z dobrego domu, bogatego i przystojnego, który będzie umiał ją utrzymać i spełnić każdą zachciankę, a dodatkowo dobrze prezentować się u jej boku na przyjęciach.
            – Przepraszam, matko – odpowiedziała dziewczyna, choć jej słowa zabrzmiały jakoś obco, bezuczuciowo.
            – Och, ależ nic się nie stało, kochanie – zacmokała kobieta i znów upiła łyk wina.
            – Blair, a może twoja córka zechce nam coś zagrać? – odezwał się jeden z gości.
            – Tak, to doskonały pomysł – uznała nagle kobieta. – Deirdre, poproś kilku miłych młodzieńców, żeby przynieśli tu twoją harfę.
            Od razu kilku chłopców rzuciło się z pomocą. Blair z lekkim uśmiechem obserwowała, jak podrywają się z krzeseł. Jeden nawet z pośpiechu przewrócił kufel piwa i od razu zaczął przepraszać i nieporadnie wycierać plamę, która powiększała się z każdą sekundą. Blair czuła satysfakcję na myśl, że córka cieszy się takim zainteresowaniem. Naprawdę nie będzie trudno wydać ją za porządnego człowieka. No pod warunkiem, że powstrzyma się przed wprowadzaniem w życie swoich bezsensownych pomysłów, które tak często przychodziły jej do głowy.

            Deirdre nie wierzyła, że Blair znów to robiła. Jakby nie wiedziała, że jej córka wcale nie ma ochoty na publiczne wystąpienia. Matka siedziała jednak dumna i władcza na końcu stołu i patrzyła na swoją Deirdre z wyczekiwaniem. Zdawała sobie sprawę z tego, że córka nie lubi grać dla jej gości, że woli to robić dla przyjemności, a nie po to, by się przed kimś popisać. W dodatku to skupianie na niej uwagi wszystkich chłopców… To było takie irytujące. Matka na siłę próbowała znaleźć Deirdre kandydata na męża, choć ta wciąż uparcie powtarzała, że zamierza poślubić kogoś, kogo pokocha, a nie człowieka, który zapewni jej dostatnie życie.
            Nie miała jednak czasu na dalsze rozmyślania, bo w tym momencie harfa znalazła się tuż przed nią. Cudownie. Deirdre powstrzymała się ostatkiem sił, by nie przewrócić oczami. Dostrzegła, że ojciec posyła jej baczne spojrzenie. No tak, przed przyjęciem odbyli przecież długą rozmowę. Edan prosił córkę, by zachowywała się przyzwoicie. Musiała go posłuchać. W końcu to były urodziny matki.
            Niechętnie dotknęła palcami strun. Uwielbiała harfę, jej brzmienie, dotyk sprężystych nitek pod palcami i dźwięki, które można było wydobyć, jeśli tylko posiadało się umiejętność odpowiedniego nimi poruszania i choć trochę zmysłu artystycznego. Deirdre kochała grać, tworzyć w ten sposób swój własny świat, w którym znajdywała się z dala od matki, od ojca, od kandydatów na męża i od wszystkiego, czego tak bardzo nienawidziła. Muzyka była jej wytchnieniem, pięknem, przyjacielem. Ale tylko wtedy, gdy Deirdre grała dla samej przyjemności, gdy czuła mrowienie pod palcami i pragnienie, by grać. Teraz było inaczej. Matka po prostu jej kazała. Chciała pochwalić się gościom, dać do zrozumienia wszystkim chłopcom, że jej córka nie tylko pochodzi z dobrego domu i jest piękna, ale także posiada jakiś talent. Jedno wielkie przedstawienie mające na celu wzbudzenie podziwu. Deirdre tego nie cierpiała. Istny teatr złudzeń i oczekiwanie na oklaski.
            Mimo tego zaczęła grać. Czuła na karku baczne spojrzenie matki i wyczuwała podenerwowanie ojca. Tak bardzo chciał, by jego córka była normalna i nie wzbudzała żadnych sensacji, jak to często się jej zdarzało. Ale wcale nie dlatego, że Deirdre była złośliwa. Po prostu nie lubiła udawać.
Pozwoliła, by palce mknęły po strunach. Melodia była wolna, melancholijna i sprawiła, że w izbie zapanowała całkowita cisza. Wszyscy chłonęli dźwięki, pozwalali, by wypełniły ich serca, zawładnęły duszą. Niektórzy mieli zamglone spojrzenia, słuchali, a przed ich oczami pojawiały się tajemnicze obrazy.
            Deirdre grała mechanicznie, bez żadnej pasji, zaangażowania. Mimo tego, kiedy skończyła, w izbie nadal panowała cisza. Wszyscy byli oczarowani. Wiedziała, że jest zdolna. Miała tego świadomość i właściwie bardzo ją to cieszyło, choć czuła obrzydzenie na samą myśl, że matka wykorzystuje jej umiejętnośc, by się popisać.
            W końcu rozległy się oklaski. Potem ktoś zdołał przemówić. Wyraził swój zachwyt, swój podziw. Inni dołączyli do niego pospiesznie, zachwalając talent młodej dziewczyny. Kilku chłopców spojrzało na Deirdre z jeszcze większym niż przedtem zainteresowaniem. Czar muzyki wpłynął na nich bardziej, niż dziewczyna by chciała. Wiedziała, że przez jakiś czas młodzieńcy będą oszołomieni. Teraz najwyraźniej pragnęli lepiej ją poznać, może rozważali nawet możliwość zaślubin. Skrzywiła się lekko. Ta myśl bardzo się jej nie spodobała.
            – Mogę już iść, matko? – zapytała. Miała dosyć całej tej maskarady. Chciała udać się do swojego pokoju, uciec od wszystkich gości.
            – Kochanie, są moje urodziny. Chyba nie chcesz sprawić mi przykrości? – zapytała Blair. Uśmiechała się promiennie i czule, choć w jej słowach Deirdre usłyszała fałsz i czającą się groźbę. Nikt inny nie posądziłby tej kobiety o nieodpowiednie zachowanie. Wydawała się taka idealna. Wszyscy dawali się jej zwodzić. Wszyscy prócz Deirdre i Edana.
            – Oczywiście, że nie, matko – odpowiedziała.
            Musiała zostać. W ogóle się jej to nie podobało. Nie miała ochoty na przesiadywanie w izbie. Harfa nadal stała w tym samym miejscu i Deirdre była pewna, że jeszcze poproszą ją, by zagrała. Nienawidziła tego, ale wszystkie przyjęcia w ich domu kończyły się w ten sam sposób. Na szczęście oszołomienie powoli mijało i ludzie znów zaczęli rozmawiać, choć na chwilę zostawiając w spokoju brązowowłosą dziewczynę.
            Niestety byli też tacy, którzy nie skupili się na solenizantce. Deirdre spuściła głowę i zaczęła wpatrywać się w wino znajdujące się w naczyniu. Bawiła się przez jakiś czas czerwoną cieczą i tylko raz upiła łyk. Zdecydowanie bardziej podobało jej się patrzenie na płyn obijający się o ścianki. To zajęcie zostało jej jednak brutalnie przerwane, gdy poczuła, że ktoś siada obok.
            Uniosła wzrok. To był Oisin, chłopak mieszkający niedaleko. Pochodził z jednej z najbogatszych rodzin w Ádh. Miał naprawdę duży dom, świetnie zarabiającego ojca i w dodatku natura nie poskąpiła mu urody. Deirdre wpatrywała się dłuższy czas w szare oczy. Nie potrafiła w nich jednak dostrzec tego, co powinna. Chciała poczuć, że te oczy są najpiękniejszymi oczami na ziemi. Naprawdę chciała, żeby sprawić przyjemność matce, żeby mieć spokój i nie odstawać od norm, być po prostu normalną dziewczyną, która wyjdzie za mąż. Zamiast tego tęczówki wydawały jej się pospolite, nudne. Zmierzyła wzrokiem krótkie, brązowe włosy, nieco jaśniejsze od jej falistych loków. Oisin był ostrzyżony według powszechnie panujących norm. Miał na sobie białą, nową koszulę, starannie zapiętą i wepchniętą w dopasowane, ciemne spodnie. I do tego buty sięgające do połowy łydki. Wsuwane, a nie sznurowane. Buty wsuwane nosili najbogatsi.
            Deirdre podziwiała sylwetkę chłopaka. Przypatrywała się umięśnionym ramionom, przystojnej twarzy, którą zachwycała się połowa dziewczyn w Ádh. Oisin był wymarzonym kandydatem na męża, najlepszym młodzieńcem w okolicy. Deirdre powinna być wniebowzięta, że to właśnie ona miała szansę poślubić tego chłopaka. Tak naprawdę jednak wcale się nie cieszyła.
            Dostrzegł matkę posyłającą jej czujne spojrzenie. Bez słów nakazywała rozpocząć rozmowę i oczarować sobą Oisina. Pewnie liczyła, że chłopak już niedługo poprosi o rękę Deirdre. Tymczasem dziewczyna marzyła o tym, by zniechęcić do siebie młodzieńca i sprawić, że zainteresuje się kimś zupełnie innym. Gdyby dało się decydować o tym, co i do kogo się czuje, Deirdre bez wahania zmusiłaby się do pokochania Osina. Wtedy wszystko byłoby proste. Spełniłaby oczekiwania matki, wiodłaby spokojne, dostatnie życie i w dodatku wszyscy by jej zazdrościli. Ale zamiast tego dziewczyna czuła jedynie odrobinę sympatii do tego chłopaka. Może z czasem to mogło przerodzić się w miłość, ale na pewno nie w najbliższym czasie. Deirdre obawiała się, że jak tak dalej pójdzie, zostanie starą panną. Żaden z wielu zalotników jak na razie nie rozpalił w jej sercu ognia, nie sprawił, że czuła coś więcej, coś szczególnego.
            – Pięknie grałaś – odezwał się Oisin. Jego głos był niski i brzmiący, ale wcale nie sprawiał, że serce Deirdre zaczęło bić szybciej.
            – Dziękuję – skinęła uprzejmie głową. Uśmiechnęła się lekko, ale nie dlatego, że miała na to ochotę. Po prostu tak należało uczynić.
            Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Najwyraźniej Oisin liczył na to, że Deirdre podtrzyma rozmowę, ale ona wcale tego nie chciała. Wolała sprawić, by chłopak czuł się w jej sytuacji niezręcznie, by odszedł jak najszybciej i już nie wracał. Nic jednak nie wskazywało na to, by młodzieniec zamierzał to uczynić. Deirdre uniosła do ust naczynie z winem i pociągnęła spory łyk, chociaż napój zdecydowanie jej nie smakował. Jeśli miała przetrwać tę rozmowę, potrzebowała wzmocnić się alkoholem.
            – Jesteś szczęściarą. Natura obdarzyła cię niezwykłą urodą, dostatnim życiem i ogromnym talentem. I ja też jestem szczęściarzem, bo mogę teraz z tobą rozmawiać.
            Spuściła głowę dokładnie tak jak wcześniej uczyniła to jej matka. Wcale nie czuła się zawstydzona czy onieśmielona, ale chciała sprawiać takie wrażenie, by nie wyjść na zadufaną w sobie. Tak naprawdę modliła się w duchu, by Oisin po prostu sobie poszedł.
            – Miło mi to słyszeć. Nie sądzę jednak, że zasługuję na tyle pochwał. Przeceniasz mnie.
            – Pozwól, że ja to będę oceniał. – Uśmiechnął się w odpowiedzi. – Według mnie wszystko, co powiedziałem, było jak najbardziej właściwe.
            Był miły i czarujący, naprawdę. Nie rozumiała, co z nią nie tak, że nie potrafiła go pokochać. Widziała, że byłby dobrym mężem, najlepszym, jakiego mogłaby mieć. Postanowiła, że musi go lepiej poznać, że nie może przerwać tej znajomości. Matka byłaby niepocieszona, a poza tym jeśli Deirdre miałaby się nigdy nie zakochać, to wolała spędzić życie u boku kogoś takiego jak Oisin.
            Na chwilę w jej sercu pojawiło się uczucie niepokoju. A co jeśli po ślubie nagle odnajdzie swoją bratnią duszę? Co wtedy pocznie, skoro będzie już za późno? Czy naprawdę do końca swoich dni będzie przebywać w więzieniu, na które sama siebie skarze poprzez wypowiedzenie sakramentalnego „tak”? Czy nie lepiej czekać?
            Wiedziała jednak, że nie każdego spotyka prawdziwa miłość. Nie miała gwarancji, że jej będzie dane skosztować tego uczucia. Wolała żyć w małżeństwie z Oisinem niż spędzić całe życie samotnie. Nie takiego losu chciała dla niej matka i nie takiego losu ona sama dla siebie pragnęła. Postanowiła, że będzie miła dla Oisina. Będzie miła i postara się go pokochać, ale niczego nie przyspieszy. Dołoży wszelkich starań, by wszystko toczyło się powoli, a jeśli w ciągu najbliższych miesięcy nie spotka kogoś, na kogo widok jej serce zabije szybciej, zgodzi się na małżeństwo.
            Kiedy podjęła tę decyzję w jej sercu coś obumarło.


 ~*~

Z moich ambitnych planów poprawienia wszystkich napisanych do tej pory rozdziałów niewiele wyszło, ale będę to robić w miarę możliwości. Nie mogłam się powstrzymać, żeby wreszcie czegoś nie opublikować, więc oto jest nowy post. Niewiele na razie można się dowiedzieć o Deirdre. No może poza tym, że ze swoim marzeniem o małżeństwie z miłości zdecydowanie nie wpasowuje się w średniowieczne standardy.


11 komentarzy:

  1. Już nie lubię Blair, nienawidzę takich osób, fałszywych, zadufanych i sztucznych, a jej oczekiwania i wymagania w stosunku córki są okropne. Według mnie Deirdre podjęła słuszną decyzję co do znalezienia miłości, może jestem dziwna, ale dziewczyna ma wyjście awaryjne, a w razie czego postara się zrobić tak jak być powinno. Troszeczkę martwi mnie jej ignorancja w stosunku do matki i niechęć do facetów, bez przesady :) Ale mimo wszystko polubiłam Deirdre :) Oisin będzie miał twardy orzech do zgryzienia z dziewczyny :)
    Życzę weny, pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. W końcu się doczekaliśmy rozdziału ^^
    No więc cóż... czekam na kolejne rozdziały. Bardzo mnie zainteresowałaś :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mnie to cieszy, Mam nadzieję, że kolejny rozdział uda mi się dodać w miarę szybko.

      Usuń
  3. A znam to uczucie, kiedy nici z planów i chce się już pokazać wszystkim swoje opowiadanie :) Ja się z ledwością powstrzymuję^^
    Ale fajnie, że pokazałaś już pierwszy rozdział. Był tak wprowadzający i odsłonił na rąbek tajemnicy o Deirdre i jej rodzinie. Ach, teraz masz takie imiona bohaterów, że będę musiała je spisywać na kartkach:)
    Matka dziewczyny to typowa wpatrzona w siebie kobieta. Musi u niej wszystko grać jak w zegarku i stara się, by i jej córka taka była. No i jej uroda, dzięki niej pewnie osiąga każdy cel.
    Deirdre musi mieć ciężko z taką matką, która każe jej, za kogo ma wyjść za mąż. I jeszcze w dodatku została zmuszona do siedzenia na tych urodzinach, mimo iż posłuchała matki i zagrała na harfie.
    Ciekawie się zaczyna i będę czekała na następny rozdział. Ach, klimat średniowieczny, miło poczytać^^

    Pozdrawiam serdecznie :*

    OdpowiedzUsuń
  4. To dopiero pierwszy rozdział, a ja już mam swoje pierwsze antypatie, nieźle :D
    Oczywiście, można się domyślić, że myślę w tej kategorii przede wszystkim o Blair. Ja wiem, że ona piękna, pewnie i dość mądra (a na pewno zaradna życiowo), ale rany, ona nie wydaje się sympatyczna. Twierdzi, że nie jest zarozumiała, ale po tym fragmencie mam o niej trochę odmienne zdanie. Może to nie tyle zarozumiałość w całej swej okazałości, ale na pewno jakaś cząstka tej raczej negatywnej cechy charakteru w niej tkwi. Poza tym, o zgrozo, dostrzegam w niej zalążki wyrachowania i zdecydowanie zbyt wiele fałszu (a Fe!, tej pani dziękuję, bo mam alergię na fałszywych ludków :P). Chociaż z drugiej strony, gdy tak patrzę na nią, do głowy przychodzi mi zupełnie inna jej ocena. Trochę tak jakby ona była po prostu racjonalistką i jednocześnie osobą, która wytrwale dąży do celu i jest zdecydowanie typem wojownika. W jakiś sposób, pchając Deidre w ramiona O. chce jej zapewnić jak najlepszą przyszłość. Sama pewnie wiele lat temu, tworząc swoją „potęgę” musiała podejmować wiele decyzji, ba, być może przebieg jej życia zweryfikował takie typowo dziecinne, naiwne, idealistyczne podejście i po prostu nauczyła się, że trzeba walczyć i postępować rozsądnie, a nie tak, jak by się chciało. I od tej strony wydaje się być po prostu kimś praktycznym, może odrobinkę przy tym apodyktycznym i… nieszczęśliwym (coś w rodzaju nudnej starej kobietki, która niepowodzenia własnego życia przelewa na każdego kto pojawi się w promieniu dziesięciu kilometrów; nie okej, tak źle z nią nie jest). I od razu robi mi się jej szkoda, bo ona chyba po prostu z różnych względów zawsze musiała postępować właściwie, tak, jak to inni oczekiwali, że postąpi. I tutaj pojawiałby się dość wyraźnie zarysowany kontrast między nią a Deidre. Bo w przypadku Deidre, jak to u młodych osób bywa, bliżej jej do buntowniczki niż racjonalnej pani, która z kieszeni czerwonego płaszczyka wyjmuje liczydło albo kalkulatorek i liczy, co takiego najbardziej by się jej opłacało. Deidre płonie młodością, ideałami, jest pełna życia. Być może, jeśli nie spotkałaby tej prawdziwej miłości, skończyłaby tak jak Blair, wybierając drogę zapewniającą jej dobre życie. Być może bardzo szybko pozbyłaby się swoich ideałów, przestała marzyć o true love i zaczęła swoje życie porządkować na tyle, by móc je bezproblemowo przetrwać – ustatkowałaby się u boku takiego O. Tyle, że obstawiam, że to się nie stanie, bo jak to bywa, historia nie lubi się powtarzać (tym razem nie zadziała stwierdzenie: jaka matka, taka córka xd). Cóż tutaj swoją rolę zapewne odegra Lennon. (awww, ja chcę go tutaj jak najszybciej, bo on musi być genialny i nie mogę się doczekać, i chcę sprawdzić czy on jest taki, jak go sobie wyobrażam, i chcę przeczytać jak to nasza Deidre na niego zareaguje – trafi ją piorun, spod kopuły zacznie dymić czy może wystrzelą fajerwerki ?:D)
    Cieszę się, że przyśpieszyłaś publikację!
    Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  5. Coś mi się wydaje, że nie uda mi się polubić Blair, przede wszystkim przez tą jej bezwzględność. Mimo to pocieszające jest to, że jej działania są wywołane miłością do córki, nawet jeśli mi się one nie podobają...
    Bardzo podoba mi się twój pomysł na opowiadanie i już intryguje mnie ten chłopak, o którym wspomniałaś. Nie mogę doczekać się, aż dowiem się o nim czegoś więcej.
    Co do obserwowania bloga, dodałam go sobie już wczoraj, jednakże mam tendencje to wybierania opcji "obserwuj anonimowo". Mam nadzieje, że nie masz mi tego za złe... :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Szkoda, że raczej nie ma szans na coś dłuższego :(
    Cieszę się, że nie czujesz się urażona i czekam, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o Deirdre. :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo dziękuję za pozostawiony komentarz u mnie na ciezar-milczenia. Przyznam szczerze, że wygląd bloga nie jest przyciągający i pewnie gdyby nie Twoja treściwa opinia to pewnie nie skusiłabym się nawet na przeczytanie rozdziału, czego bym pożałowała. Masz bardzo przyjemny styl i, chociaż czasy starożytnie nie są moją tematyką to bardzo chętnie poznam dalsze losy bohaterów tej historii. Ale przejdźmy może do fabuły.
    Blair to typ matki, która ma dziecko na pokaz. Przynajmniej ja to tak nazywam. Zero czułości dla dziecka, wsparcia tylko nakazy, zakazy i zero zrozumienia. W końcu Deirdre nie ma prawa mieć własnego życia, pasji ani marzeń. Musi robić to, co karze jej matka inaczej ta nie będzie zadowolona. Ach, no i oczywiście Deirdre musiała zagrać przed gośćmi, by jej mamuśka miała się czym pochwalić. Co za żenująca sytuacja. Aż dziwi mnie fakt, że Deirdre (cholernie ciężkie imię xD) praktycznie w niczym nie przypomina swojej matki. Niby ma wszystko podane na tacy i w ogóle, ale jakoś specjalnie się nie panoszy ani nie patrzy na innych z góry. Poza tym podoba mi się to, że okazuje matce sprzeciw (w miarę normalnego rozsądku) i nie przytakuje jej posłusznie jak grzeczne dziewczynka.
    Co do małżeństwa - wiem, jak to było w czasach historycznych, gdzie kobiety nie miały praktycznie nic do gadania i musiały wychodzić za kogoś, kogo w ogóle nie kochały. Kimś takim bez wątpienia dla Deirdre byłby Oisin. Nie twierdzę, że ten chłopak jest jakiś okropny, absolutnie. Nawet zyskał moją sympatię tylko między nim, a główną bohaterką nie było ani odrobiny chemii. Żadnej iskry, która mogłaby zrodzić między nimi prawdziwe, przepiękne uczucie. Dairdre musi samodzielnie odnaleźć wybranka swojego serca i wydaje mi się, że jest on bliżej, niż jej się wydaje. Może za tą barierą oddzielającą od siebie krainy znajduje się jej książę? Ciekawe, czy kiedykolwiek uda jej się przez nią przejść.
    Zapowiada się ciekawie i z niecierpliwością wyczekuję nowości. Życzę weny! <3. + Dodałam do obserwowanych :).

    OdpowiedzUsuń
  8. Może najpierw zacznę od tego, że skomentuję tutaj epilog "Buntu" (wiem, dość nietypowo, ale nie mam siły już skakać z bloga na bloga, jestem wykończona po tym tygodniu).
    Bardzo się cieszę, że ostatecznie wyszło tak, jak wyszło - Miriam została w domu, pogodziła się z matką, dalej tworzyła udany związek razem z Darayem, ale w sumie nie była taka do końca grzeczna. Była po prostu sobą i chyba właśnie znalazła ten złoty środek, którego tak uporczywie szukała. Podobało mi się także to, że zaprzyjaźniła się z Miriam. Choć to obyczajówka, czasem mam wrażenie, że stworzyłaś dla niej takie własne uniwersum, co się bardzo chwali.
    Co się zaś tyczy nowego opowiadania: jejku, jesteś genialna!! <33 Kocham, kocham, kocham! W ogóle ten pomysł z krainą "Good Luck" podzieloną wielką ścianą... coś mi się wydaje, że Deirdre (wybacz, jeśli źle to napisałam) pozna kogoś po tej drugiej stronie, co będzie oznaczało kłopoty. Ale póki co, nie chcę zbytnio wybiegać w przyszłość. Niezmiernie również podoba mi się mapa, którą najprawdopodobniej sama narysowałaś, prawda? :3 Taka zdolniacha <3 Zazdroszczę Ci tego talentu. Sam pomysł na to opowiadanie jest niezmiernie ciekawy i jedyny w swoim rodzaju.
    Kurczę, jak ja nie lubię takich sztucznych ludzi jak Blair. Pozornie idealnych, milusich dla wszystkich, ale tak naprawdę robiących wszystko pod publikę. Szlag mnie trafia, jak kogoś takiego widzę, dlatego też chyba nigdy nie zapałam sympatią do tej bohaterki. Za to lubię Edana (ze względu na imię i dezaprobatę co do zachowania żony) oraz Deirdre. Dziewczyna jest znakomita, wie, czego chce, ma swój charakter i nie chce ulegać prośbom matki. Mam nadzieję, że kiedyś porządnie się zbuntuje. Przypomina mi to trochę historię z filmu "Zakochana Jane" opowiadającego o losach Jane Austen - Deirdre, trochę tak, jak ona, powinna wyjść za mąż za chłopaka z dobrej rodziny, bogatego, porządnego. Ale ona nie chce, bo czuje do żadnego z nich miłości.
    Choć Oisin wydaje się odpowiednim kandydatem, liczę na to, że dziewczyna nie podejmie tej decyzji zbyt pochopnie. Zwłaszcza dlatego, że nie pała do niego szczególną sympatią.
    Nawet sobie nie wyobrażasz, jak jej zazdroszczę umiejętności gry na harfie! Pięknie to opisałaś - wszyscy byli wsłuchani w jej grę, zahipnotyzowani, a ona sama z łatwością przeciągała palcami po strunach instrumentu. Jak się to czyta, to widać, że wiesz, o czym piszesz po prostu :)
    Zainteresowałaś mnie - tyle Ci powiem - i ze zniecierpliwieniem czekam na ciąg dalszy!
    Pozdrawiam :**

    OdpowiedzUsuń
  9. To z tego co odpisała autorka na mój powyższy komentarz, wychodzi na to, że jesteś już drugą osobą, która lubi ten diamencik, błyszczący wśród tej sadzy i kamieni :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Przypomniałam sobie prolog i przeczytałam pierwszy rozdział.
    Zaczyna się interesująco. Zaimponowała mi postać matki. Rysuje się z niej silna charakterem kobieta, piękna, świadoma swoich wdzięków. Cała rodzina jest w jej cieniu. Ojcu zdaje się to nie przeszkadzać, ale mała czuje jakby matka wywierała na niej presje. To musi być smutne, takie ciągłe poczucie, że zawodzi się swoją rodzicielkę, tylko dlatego, że jest się sobą, że nie jest się kimś takim jak ona.
    Oczywiście będę czytała dalej, tylko nie licz na to, że zawsze będę na bieżąco. Ja jestem raczej z tych co świadomie robią sobie zaległości, a potem chłoną rozdziały jeden po drugim i wsiąkają w daną historię, tak jak to zrobiłam z "Pocałunkiem śmierci".
    Uprzedzam też, że na nocki w pracy zostawię sobie twoje już zakończone opowiadania, ale wtedy nie będę komentowała każdego rozdziału, bo czytała będę na telefonie, a komentarz będę tworzyła, gdy już będę w domu i będzie to jeden zbiorowy, w miejscu gdzie skończę czytać.

    Pozdrawiam
    takamilosc.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń