niedziela, 19 lipca 2015

# Teorainn: Rozdział 8.


           
Ręce bardzo go bolały. Skierował na nie wzrok i spostrzegł, że całe były upstrzone małymi ranami i otarciami. Nic dziwnego, bo odnosił wrażenie, że płoną żywym ogniem. Palce zdążyły mu zdrętwieć tak bardzo, że wydawało się wprost nierealne, iż w ogóle jest w stanie jeszcze nimi poruszać. Widział, że zginają się i prostują, ale wcale tego nie czuł, zupełnie tak, jakby obserwował kończyny kogoś innego.
Wyprostował się i otarł strużkę potu spływającą po czole. Tego dnia na dworze panował upał, a on postanowił przenieść pracę na zewnątrz. Zazwyczaj było to o wiele przyjemniejsze, niż przesiadywanie w ciemnym pomieszczeniu, ale nie gdy mokre włosy lepiły się Lennanowi do czoła.
Poczuł nieznośny ból w plecach i złapał się za kręgosłup. Wydawało mu się, że jest już bardzo stary, bo przecież pełnemu sił młodzieńcowi nie powinno strzykać w plecach. Takie są jednak uroki spędzania całego poranka w przygarbieniu.
Mimo wszystko Lennana rozpierała duma. To było jedno z większych zamówień, jakie otrzymał ostatnimi czasy. Poproszono o wykonanie dużego stołu o zaokrąglonych krawędziach i pasujących do niego krzeseł. Praca nad ogólnym zarysem mebli zajęła kilka dni, a potem pozostało jeszcze wykonanie misternych zdobień.
Lennan bardzo lubił swoją pracę. Najbardziej podobało mu się właśnie rzeźbienie. Było to o wiele ciekawsze niż wycinanie z bel drewna kolejnych części mebli i składanie ich ze sobą. Podczas rzeźbienia mógł dać się ponieść wyobraźni, wykonać różne piękne wzory. Tak było i tym razem, gdy przez wiele godzin żłobił kształty przypominające nieco pędy dzikich winogron oplatające podłokietniki.
Praca bardzo go uspokajała. Oczywiście nie mogła się równać z wyprawami do lasu, ale mimo wszystko było to przyjemne zajęcie, jakieś odstępstwo od codziennej rutyny. Największą przyjemność sprawiało mu właśnie przesiadywanie w pełnym słońcu, na świeżym powietrzu. Mógł wtedy słuchać ulicznego gwaru, a czasem śpiewu ptaków lub nieśmiałego szumu wiatru. Tylko te plecy… Czasami ból wydawał się wprost nie do zniesienia.
Usłyszał cichy śmiech gdzieś niedaleko. Uniósł głowę i napotkał spojrzenie ciemnych oczu. Jakaś dziewczyna wraz ze swoją przyjaciółką uważnie się mu przyglądała. Miała ciemne, kręcone kosmyki barwy pochmurnej nocy, które delikatnie opadały na jej szczupłe i opalone ramiona. Była bardzo niska i chociaż nie można jej było nazwać pięknością, uśmiechała się naprawdę ładnie, a w jej policzkach pojawiły się lekkie dołeczki. Koleżanka szturchnęła czarnowłosą łokciem, a wtedy ta po raz kolejny się zaśmiała. Kiedy Lennan odpowiedział jej skinieniem głowy, czarnowłosa nieznacznie się zarumieniła.
Przyzwyczaił się do tego, że dziewczyny uważnie się mu przyglądają. Zdawał sobie sprawę, że jakieś siły wyższe obdarzyły go urodą. Matka zawsze powtarzała, że Lennan wdał się w ojca i jest równie przystojny jak on, a może nawet i bardziej. Dlatego właśnie płeć piękna często zwracała na niego uwagę. Ale oczywiście tylko przedstawicielki klasy średniej i trzeciej. Najwyżej urodzone nawet by na niego nie spojrzały.
Po raz kolejny otarł pot spływający z czoła i uświadomił sobie, że nie ma na sobie koszuli. Zdjął ją w momencie, gdy słońce najbardziej mu doskwierało. Najwidoczniej widok nagiego, umięśnionego torsu silnie działał na dziewczyny, które nadal na niego spoglądały. Nawet nie próbowały ukryć, że przyszły tylko po to, by popatrzeć. Kiedyś Lennan ucieszyłby się z takiego zainteresowania, jednak tym razem po prostu zignorował nieznajome. Co za różnica, ile dziewczyn na niego spoglądało, jeśli Lavena od dawna omijała go wzrokiem… Przecież tylko dla niej żył i tylko dla niej chciał dobrze wyglądać. Jeśli ona nie zwracała na niego uwagi, równie dobrze mógłby być najbardziej odrażającym młodzieńcem na świecie i wcale nie sprawiłoby mu to różnicy.
Jedna z dziewczyn, ta ciemnowłosa, odważyła się do niego podejść. Bardzo zaskoczyła go jej śmiałość. Zazwyczaj płeć piękna wolała posyłać długie spojrzenia i czekać, aż dany młodzieniec sam postanowi się odezwać. To była niepisana zasada obowiązująca w Mór: Mężczyźni mieli zdobywać i dokładać wszelkich starań, aby jakaś dama zwróciła na nich uwagę, im pozostało jedynie wdzięcznie się uśmiechać i ładnie wyglądać.
– Witaj – uśmiechnął się, choć wcale nie miał ochoty na rozmowy. Był już zmęczony i najchętniej po prostu wziąłby krótką, orzeźwiającą kąpiel. Zresztą ostatnio w ogóle nie lubił wdawać się w dyskusje. Matka martwiła się, że Lennan coraz bardziej się izoluje. Ale odkąd nie był już z Laveną, jakiekolwiek relacje międzyludzkie straciły dla niego sens.
– Witaj – odpowiedziała, lekko dygając. Zauważył, że miała na sobie piękną sukienkę, najpewniej jedną ze swoich najlepszych. Była czerwona i ładne podkreślała krągłości, których mogłaby jej pozazdrościć niejedna dziewczyna, wdzięcznie opadając aż do samych kostek. Czarne włosy kontrastowały z intensywnym szkarłatem materiału. – Mam na imię Breena.
Na te słowa Lennan lekko się uśmiechnął. Breena oznaczała czarnowłosą. Jakby się nad tym zastanowić, w Mór nic, a już na pewno imiona, nie było przypadkowe.
Nagle zapanowała niezręczna cisza. Lennan nie czuł się komfortowo bez koszuli, z kroplami potu spływającymi po czole i torsie. Mógłby porozmawiać z Breeną, ale nie wiedział o czym. Przecież w ogóle się nie znali, a poza tym jakoś niespecjalnie zależało mu na zawieraniu nowych znajomości. Od czasu rozstania z Laveną polubił samotność.
Dostrzegł rumieniec na twarzy dziewczyny, gdy spojrzała na jego tors. Przez chwilę rozważał, czy nie założyć koszuli, ale doszedł do wniosku, że temperatura jest zbyt wysoka. Skierował wzrok na swoje dłonie i znów zaczął rzeźbić misterne kształty w poręczach krzeseł. Chociaż najgorsze miał już za sobą, wciąż pozostało wiele pracy. W sumie, razem ze stołem, do przygotowania miał jedenaście mebli, a ukończone zaledwie dwa.
Breena zrobiła jeszcze kilka kroków. Stanęła za plecami chłopaka i przypatrywała się jego pracy. Z jakiegoś powodu Lennan poczuł się zestresowany. Nie lubił, gdy ktoś spoglądał mu na ręce, a szczególnie, kiedy robił to tak bezwstydnie.
– Jesteś prawdziwym artystą – stwierdziła. W jej głosie pobrzmiewał podziw.
– Artystą? – wzruszył ramionami. – Po prostu wykonuję swoją pracę…
– Nieprawda – zaprzeczyła gwałtownie. Przysunęła sobie jedno z krzeseł, które były już ukończone i usiadła na nim, tuż obok Lennana, nie przejmując się zupełnie wiórkami drewna, które poprzyczepiały się do pięknej sukienki. – Gdybyś wykonywał pracę, stworzyłbyś meble takie jak wszystkie inne. Ty wkładasz w to całą swoją duszę. Poświęcasz wiele uwagi każdemu wyżłobieniu i widać, że czynisz to z pasją. Jesteś artystą.
Lennan nie wiedział, co odpowiedzieć. Nie przywykł do sytuacji, gdy to dziewczyna zabiegała o jego uwagę. Co prawda zdarzało się, że otrzymywał jakieś znaczące spojrzenia, ale nigdy żadna nie prawiła mu komplementów.
Breena stanowiła miłą odmianę od rutyny, od zwykłych schematów, do których Lennan zdążył już przywyknąć. Chociaż z drugiej strony ostatnio dziwne rzeczy coraz częściej się mu przytrafiały. Przecież była jeszcze Deirdre. Spotkania z osobami z Ádh również nie należały do normalności.
Dopiero po długiej chwili milczenia, Lennan uświadomił sobie, że zachował się bardzo nieuprzejmie. Nie dość, że to dziewczyna sama do niego podeszła i uparcie usiłowała podtrzymywać rozmowę, chwaliła jego talent i pogodnie się uśmiechała, to on nawet się jej nie przedstawił.
– Mam na imię…
– Wiem jak masz na imię, Lennanie – przerwała mu wpół zdania. – Większość dziewczyn w wiosce wie, kim jesteś. A przynajmniej te z klasy średniej i trzeciej – wzruszyła ramionami, dostrzegając jego zdumione spojrzenie.
Nie miał pojęcia, jak zareagować. Właściwie zdawał sobie sprawę z zainteresowania, jakie wzbudzał, ale kompletnie go to nie obchodziło. Zależało mu tylko na Lavenie i wcale nie odczuwał przyjemności, gdy kręciły się wokół niego jakiekolwiek inne dziewczyny.
– Jesteś dziwnie milczący, Lennanie. I smutny.
– Nie jestem smutny – wzruszył ramionami. – Tylko zamyślony…
– Zamyślony? A o kim tak myślisz? Pewnie o Lavenie. Nie powinieneś tak po niej rozpaczać. Jest mnóstwo dziewczyn, które z chęcią zajęłyby jej miejsce. Mnóstwo lepszych dziewczyn. Takich, które by cię nie skrzywdziły.
Gwałtownie poderwał się na nogi. Breena wzdrygnęła się najwyraźniej przestraszona jego reakcją. Lennan stracił wszelką ochotę na jakiekolwiek rozmowy. Wiedział, że dziewczyna w pewien sposób chciała go pocieszyć, dać do zrozumienia, że przed nim całe życie, że wiele innych kandydatek na żonę tylko czeka, aż on się nimi zainteresuje. Ale nikt nie miał prawa wspominać o Lavenie! Jego serce bolało na samą myśl o niej, o jej pięknej twarzy, miedzianych włosach, o brzmieniu jej śmiechu… O dźwięku kroków, gdy odchodziła…
– Chyba muszę już iść – powiedział szybko. – Zapomniałem, że obiecałem popilnować brata, kiedy słońce znajdzie się w najwyższym punkcie. Matka pewnie już czeka…
Breena nic nie odpowiedziała, jedynie przypatrywała się mu z zamyśleniem. Zapewne zdawała sobie sprawę, że to wytłumaczenie jest naprędce wymyślonym kłamstwem. Aidan tego dnia cały dzień miał spędzić w domu swojego kolegi i wrócić dopiero o zachodzie słońca. To jednak nie miało żadnego znaczenia.
Chociaż Lavena odeszła już dawno, ból pozostał równie świeży, co w dniu, gdy się rozstali. Jego serce stanowiło otwartą ranę, która nie chciała się zagoić. Możliwe, że to już nigdy nie miało się wydarzyć. Możliwe, że miał cierpieć już do końca życia na dźwięk jej imienia.
– Do zobaczenia, Lennanie – pożegnała się Breena, dając mu do zrozumienia, że jeszcze nieraz przyjdzie im porozmawiać. Imponowała mu jej pewność siebie, ale jednocześnie przerażało go, że dziewczyna bez skrępowania porusza temat jego życia uczuciowego.
Oddalił się, rzucając jeszcze przez ramię jakieś słowa pożegnania. W rękach dźwigał jedno z krzeseł, które zaniósł do zadaszonego warsztatu. Wiedział, że będzie musiał zawrócić na polanę jeszcze dziesięć razy, nim przeniesie wszystkie meble, dlatego miał nadzieję, że Breena do tego czasu zniknie, a nie będzie stała i po prostu się na niego patrzyła. Na szczęście, gdy przyszedł po następne krzesło, czarnowłosa zdążyła zniknąć. Została po niej tylko czerwona wstążka, która najpewniej oderwała się od sukni. Albo pozostawiono ją celowo, jako obietnicę rychłego spotkania…


Znów był w lesie. Właśnie w taki sposób zawsze kończyło się rozmyślanie o Lavenie. Najpierw odczuwał ogromny ból, wprost nie do zniesienia, potem nagle pojawiała się potrzeba uwolnienia się od tego cierpienia. Wtedy zazwyczaj nogi prowadziły go prosto wśród gęstwinę drzew, gdzie mógł odnaleźć spokój. Zapach leśnego poszycia zawsze go uspokajał. Tak samo jak cichy szum drzew i nieśmiałe świergotanie ptaków. Nawet widok spłoszonej zwierzyny działał w jakiś sposób kojąco. Lennan wiele razy próbował zbliżyć się do sarny czy wiewiórki, ale nigdy się mu nie udawało. Był typowym mężczyzną – silnym, wytrwałym, ale pozbawionym gracji.
Szedł długi czas, nawet nie myśląc o tym, gdzie prowadzą go nogi. Najpierw minął jaskinię i przez chwilę zastanawiał się, czy przypadkiem nie obmyć się w źródle. Właściwie powinien był to zrobić, biorąc pod uwagę fakt, że pracował przez kilka godzin w pełnym słońcu. Uznał jednak, że w Collie Fada i tak nikogo nie spotka, a poza tym zupełnie nie obchodziła go opinia ludzi. No z pewnym wyjątkiem… Ale Laveny raczej nie miał szansy spotkać w lesie, którego tak nienawidziła.
 Szedł przed siebie, jakby nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Dopiero jakiś czas później, gdy słońce znajdowało się o wiele niżej, niż w chwili, gdy wyruszył, przystanął i postanowił się rozejrzeć.
Nie miał pojęcia, gdzie przyszedł. Collie Fada stanowił las ogromnych rozmiarów i mimo częstego zagłębiania się w plątaninę drzew, Lennan nie odkrył jeszcze nawet połowy jego tajemnic i rozmaitych ścieżek. Właściwie nie sądził, że zdoła to zrobić do końca swojego życia. Las był zbyt ogromny i zbyt tajemniczy, by jakikolwiek człowiek mógł tego dokonać.
Usiadł pod pobliskim drzewem, opierając głowę o gruby pień. Zaczął wdychać zapach żywicy, która wypływała z jakiegoś niewielkiego zagłębienia. Może to była sprawka dzięcioła, a może spadającej szyszki. Właściwie nie miało to żadnego znaczenia. Chłopak przymknął oczy i cieszył się bliskością lasu. Najchętniej pozostałby w tym miejscu na zawsze.
Nie dane mu było jednak odpoczywać zbyt długo, bo już po chwili usłyszał jakiś pojedynczy szelest tak cichy, że mógł być tylko złudzeniem. Pospiesznie otworzył oczy i zaczął rozglądać się dookoła. Przez chwilę miał nadzieję, że to jakieś zwierzę odważyło się podejść blisko, że chociaż raz będzie miał okazję przyjrzeć się z niewielkiej odległości któremuś z leśnych mieszkańców.
Ale zamiast smukłego ciała sarny czy krótkich ptasich nóżek chłopak dostrzegł coś zupełnie innego. Powiewający na wietrze materiał, ciemne kosmyki sięgające łokci i twarz, którą ostatni raz widział kilka dni wcześniej.
Deirdre wyglądała tak samo jak podczas ich ostatniego spotkania. Jej włosy były nieco poplątane od wiatru, który tego dnia wydawał się nadzwyczaj kapryśny. Znów ściskała w dłoni łuk tak pewnie, jakby urodziła się z nim w dłoni. Przez ramię przewiesiła kołczan, do którego po raz kolejny przywiązała buty. Tylko sukienka była inna. Właściwie pod względem uszycia nie różniła się praktycznie wcale od fioletowej i zwiewnej spódnicy połączonej z obcisłą górą, jaką dziewczyna miała na sobie ostatnio. Tym razem jednak góra nie odsłaniała całkowicie szczupłych ramion i wystających obojczyków, ale została wzbogacona o sięgające do połowy ręki rękawy rozszerzane na końcu. Powiewały na wietrze tak samo jak luźna spódnica, przez co Deirdre znów przypominała elfa. Nieodłączna przepaska na włosach tylko wzmagała to wrażenie, a biel materiału jeszcze bardziej upodabniała ciemnowłosą do mieszkanki lasu, o której słyszy się w starych legendach. Lennanowi przemknęło przez myśl, że biel niespecjalnie nadaje się do wypraw po lesie.
– Co tu robisz, Lennanie? – zapytała Deirdre. Nie wyglądała na zaskoczoną w przeciwieństwie do niego. Jej twarz pozostała nieprzenikniona, więc nie mógł stwierdzić, czy ucieszyło ją to spotkanie.
– Właściwie sam nie wiem. Przypadkowo tu trafiłem – jedynie wzruszył ramionami. W tym momencie żałował, że nie obmył się, nim zagłębił się w ścieżki Collie Fada. Chwilę później skrzywił się na tę myśl. Przecież w takim stanie widziała go jedynie jakaś dziewczyna z Ádh
– Tak? Powiedz mi, Lennanie, czy często ci się zdarza znajdywać się w miejscach, do których nie wiesz, jak trafiłeś? – zapytała. Uśmiech błąkał się jej po twarzy.
Podeszła nieco bliżej z uniesioną przed siebie ręką. Zaczęła nią machać na oślep, jakby była niewidoma. Dopiero po dłuższej chwili, gdy dystans między nimi znacznie się zmniejszył, dziewczyna napotkała opór Teorainn. Wtedy usiadła na trawie, kompletnie nie przejmując się możliwością pobrudzenia sukienki. Uważnie przyglądała się Lennanowi, a jej oczy błyszczały w jakiś niepokojący sposób.
– Właściwie nie mam pojęcia, jakoś nigdy się nad tym nie zastanawiałem – chłopak tylko wzruszył ramionami. – Ale tak, chyba dosyć często przytrafiają mi się takie sytuacje – dodał po chwili. Już jakiś czas temu doszedł do wniosku, że Deirdre nie jest typową dziewczyną, która zawstydza się i rumieni przy każdej rozmowie z chłopakiem. Na jej nieco złośliwe uwagi należało odpowiadać z lekceważeniem i dystansem.
Najwyraźniej spodobała jej się ta odpowiedź, bo zielone oczy jeszcze bardziej zabłysły, a uśmiech stał się szerszy i już nie przypominał jedynie wątpliwego cienia błąkającego się po twarzy. Lennan musiał przyznać, że z tym uśmiechem Deirdre wyglądała jeszcze piękniej, niż kiedy w wojowniczej pozie przygotowywała się do oddania strzału z łuku.
– Chyba męczące muszą być te twoje wędrówki…
Nie podobało mu się, że zwróciła uwagę na jego wilgotne włosy i kropelki skrzące się na czole. Chociaż to może i lepiej, że nie była typową damą, która próbowała udawać, że niczego nie dostrzega. Lennana często irytowały wszelkie reguły, do których należało się stosować nawet, gdy wydawały się kompletnie bez sensu. Najwyraźniej Deirdre, dziewczyna klasy pierwszej, która powinna mieć dobre maniery we krwi, była podobnego zdania.
– Nie, to nie od spaceru. Robiłem krzesła – odpowiedział, kiedy zdał sobie sprawę, że nie może znaleźć żadnej złośliwej uwagi.
– Krzesła? Jesteś cieślą, Lennanie?
– Tak właściwie to nie wiem, kim jestem. – Podniósł się z miejsca i wykonał ten sam gest, co wcześniej Deirdre. Kiedy poczuł pod palcami opór, znalazł jakieś bliższe drzewo, o które mógł się oprzeć. Gdy dystans pomiędzy nimi się zmniejszył, przyjemniej się rozmawiało. Lennan miał tylko nadzieję, że choć dźwięki i obrazy przedostają się przez ścianę, z zapachami jest inaczej. Nie sądził, by jego koszula przywodziła na myśl woń kwiatów… – Czasami pomagam kowalowi albo siedzę przy stoisku matki. A kiedy mam czas, robię meble.
– I co, podoba ci się to składanie krzeseł i szaf? – zapytała dziewczyna, pochylając się w jego stronę.
Lennan nie rozumiał tej fascynacji, która pojawiła się na twarzy Deirdre. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że ma do czynienia z osobą klasy pierwszej. Tacy jak ona płacili za pracę innych i dostawali wszystko, czego zapragnęli. Na pewno nie zastanawiali się nad tym, jak powstają meble, kto je robi i ile czasu oraz wysiłku to pochłania.
– Właściwie samo składanie nie jest niczym ciekawym. Tylko wykrajasz elementy i łączysz je ze sobą. Ja wolę zajmować się wykończeniami. To o wiele przyjemniejsze.
– Wykończeniami? A więc rzeźbisz w drewnie? – Jej oczy błyszczały fascynacją i zainteresowaniem. Tym razem nie dostrzegł w nich kpiny, choć długo jej wypatrywał.
– Można tak powiedzieć – wzruszył ramionami. – Wymyślam różne kształty i próbuję je wykonać.
– Czyli jesteś artystą – uśmiechnęła się. – Dobrze wiedzieć, że jeszcze takich można znaleźć na tym świecie.
Lennan nie wiedział, jak zareagować. Do tej pory przyzwyczaił się do kpiącej, zbuntowanej postawy Deirdre i teraz w każdym słowie szukał ironii. Dopiero po chwili dotarło do niego, że dziewczyna mówiła całkowicie szczerze. Chyba lubiła artystów. Właściwie nie powinien być zdziwiony, skoro Deirdre aprobowała wszystko, co w jakikolwiek sposób odbiegało od codzienności i rutyny. Lennan zupełnie nie potrafił jej zrozumieć. Z jednej strony była taka wojownicza, a jednak pozostawała wrażliwa, potrafiła marzyć i zachwycać się niebanalnością świata. I wcale nie usiłowała stłumić tej delikatnej części siebie.
– No może…  Ale na pewno to nie to samo, co granie na harfie…
– Oj już nie udawaj takiego skromnego, Lennanie. Sztuka to sztuka, obojętnie w jakiej formie – machnęła ręką.
Podobało mu się, że rozmawiała z nim w zupełnie inny sposób. Przede wszystkim nie postrzegała go jako potencjalnego kandydata na męża czy nie zachwycała się jego sylwetką i przystojną twarzą. Rozmawiała z nim dla samej rozmowy, dla poznania drugiego człowieka i to było coś zupełnie odmiennego, jakby dopiero teraz przekonał się, że dziewczyny nie muszą być do siebie podobne, że nie wszystkie posyłają jedynie nieśmiałe uśmiechy i czekają z niecierpliwością, aż upatrzony młodzieniec zacznie się wokół nich kręcić. No a poza tym Deirdre umiała dostrzec, że nie był zwykłym mieszkańcem Mór. Widziała w nim artystę, kogoś, kto ma osobowość, jakiś talent, kto czymś się wyróżnia.
– Nie powinnaś mnie oceniać, skoro nie widziałaś tego, co robię…
– To bez znaczenia. Artysta zawsze pozna innego artystę. Poza tym gdybyś nie rzeźbił z pasją, nie pracowałbyś tak długo mimo zmęczenia. Ale jeśli chcesz, możesz następnym razem pochwalić się swoim dziełem.
Lennan nie mógł się powstrzymać i wybuchnął głośnym śmiechem. Wyobraził sobie siebie niosącego przez pół lasu krzesło. Musiałby wyglądać naprawdę dziwnie, targając mebel przez całą wioskę i zagłębiając się z nim w Collie Fada. Przez chwilę zdumiało go brzmienie własnego głosu. Nie do końca był pewien dlaczego i dopiero, gdy Deirdre również dołączyła do niego i zaczęła się śmiać, uświadomił sobie, że dawno tego nie robił. Właściwie ostatni raz coś go rozbawiło, gdy był jeszcze z Laveną. Zapomniał nawet, jak to jest cieszyć się z małych rzeczy, ale kiedy w końcu pozwolił, by śmiech wypłynął z jego ust, poczuł się tak, jakby powróciły do niego cudowne wspomnienia, jakby wreszcie odnalazł coś, co dawno zgubił.
– To może zrobimy tak: ja pokażę ci swoje pracę, ale ty w zamian przyniesiesz harfę i coś zagrasz? – zaproponował.
– Jasne, nie ma sprawy – wzruszyła ramionami i po raz kolejny się zaśmiała.
To było takie oczyszczające – śmiać się i nie martwić dosłownie niczym. Poza tym Lennanowi bardzo podobało się, że Deirdre nie traktuje go z góry. Może i pochodził z drugiej strony, ale jednak należał do klasy średniej, więc dziewczyna miała prawo czuć się lepsza. Sprawy miałyby się pewnie zupełnie inaczej, gdyby spotkali się poza lasem, gdyby obserwowały ich czyjeś oczy, a już w ogóle wtedy, gdyby oboje należeli do tego samego świata. Pewnie wtedy Deirdre ominęłaby Lennana, nawet na niego nie zerkając, ewentualnie wręczyłaby mu zapłatę, prosząc o wykonanie jakiegoś mebla. I to by było tyle. Chłopak uświadomił sobie, że praktycznie nie zna tej dziewczyny i nie powinien tak szybko jej oceniać. Mawia się, że człowieka powinno się poznawać dwa razy – na osobności i wśród tłumu. I chyba rzeczywiście tkwiło w tym ziarno prawdy.
– O czym myślisz, Lennanie? – zapytała Deirdre, nagle poważniejąc. Zmrużyła lekko oczy. – Nie podoba mi się wyraz twojej twarzy.
Albo była świetną obserwatorką i natura obdarzyła ją ponadprzeciętną inteligencją, albo Lennan najzwyczajniej w świecie wykrzywił usta w jakimś dziwnym grymasie. To by było nawet bardziej prawdopodobne, bo zazwyczaj gdy się zamyślił, wyglądał po prostu głupio. Aidan często wybuchał śmiechem, gdy obserwował rozmyślającego nad czymś brata. Mimo wszystko Deirdre zdawała się przenikać oczami nie tylko przez Teorainn Diamond, ale i przez duszę chłopaka i prześwietlać ją na wylot.
– Po prostu nad czymś myślałem…
– Nad czym, Lennanie? No już nie bądź taki tajemniczy…
– Nad pozorami. I nad tym, jak zachowujemy się w tłumie. Czasami wśród ludzi jesteśmy zupełnie innymi osobami niż w samotności.
– Masz rację – skinęła głową, uważnie się mu przyglądając. Naprawdę go słuchała. To była miła odmiana po rozmowach z Laveną nielubiącą rozmyślać nad poważnymi sprawami, na które i tak nie miała wpływu. – Ale to zależy od nas samych. Praktycznie każdy próbuje się wpasować, ale ja tego nienawidzę. Dlatego właśnie matka często jest niezadowolona, a wielu potencjalnych kandydatów na męża ma mnie za… no nie wiem… za dziką, zbyt zbuntowaną? A może po prostu za źle wychowaną? Tylko, że wiesz, jakoś niespecjalnie mnie to obchodzi. Jak mam zły humor i potrzebuję odreagować, ściągam buty i idę postrzelać z łuku, a nie tłumię w sobie wszystko jak pozostałe dziewczyny. Chyba bym zwariowała.
W tym momencie Lennan porzucił wszelkie obawy. Deirdre naprawdę nie była taka jak jej rówieśniczki. Może gdyby żyli w jednej krainie, naprawdę by się do niego odezwała, nie zwracając uwagi na hierarchię i opinie innych ludzi. Zrobiłaby to, ale nie dlatego, żeby dać wyraz buntu. Jedynie z tego powodu, że najzwyczajniej w świecie naszłaby ją taka ochota.
– No, ten wyraz twarzy podoba mi się znacznie bardziej – dodała Deirdre po chwili milczenia i wtedy Lennan zdał sobie sprawę, że się uśmiechnął.
– Mnie chyba też – odpowiedział i jeszcze wyżej uniósł kąciki ust. – Robi się już późno – stwierdził, spoglądając na słońce, którego promienie zdawały się blednąć. – Muszę iść, dziewczyno z lasu.
Kiwnęła głową i również wstała. Jego uwadze nie uszedł fakt, że w zielonych oczach pojawił się błysk, kiedy nazwał ją w ten sposób. Najwyraźniej lubiła być „dziewczyną z lasu”, niezależną, nieposkromioną i inną niż pozostałe. Jej białą sukienka z drogiego materiału zdobiły plamy ziemi i trawy.   
– To do zobaczenia. Może tutaj? Za dwa dni? Tylko nieco wcześniej, bo bez sensu wracać do domów po nocy – dodał na odchodne.

Nie obrócił się i nie czekał, aż dziewczyna wyrazi zgodę. I tak czuł, że los chciał, by się poznali i w końcu doszłoby do kolejnego spotkania, nawet bez ich ingerencji. Nagle zdał sobie sprawę, że już nie może się doczekać kolejnej rozmowy. Spodobało mu się, że dzięki Deirdre potrafił się śmiać. Może kiedyś mógł nawet na powrót poczuć się szczęśliwym.


7 komentarzy:

  1. Bardzo podoba mi się to, jak wykreowałaś Lennana. Jest idealny, ale w innym sensie niż Oisin - bardziej człowieczy z krwi i kości, męski, a jednocześnie wrażliwy. Widać, że wciąż nie umie pogodzić się z utratą Laveny. Każda myśl o byłej dziewczynie sprawia mu nieprawdopodobny ból, czego nie rozumieją inni, którym wydaje się, że po upływie czasu powinien wreszcie zaakceptować odejście kobiety. Dlatego też zirytowało mnie zachowanie Breeny. Brunetka pewnie nie miała złych intencji, ale niepotrzebne była taka nachalna, skoro zauważyła, że Lennan nie kwapi się specjalnie do rozmowy z nią. Prawdopodobnie chciała tylko go poderwać, no cóż... nie dziwię się więc, że chłopak zareagował tak gwałtownie. A dzięki temu nadarzyła się okazja do kolejnego spotkania z Deirdre, czyli równie wspaniale wykreowaną postacią.
    Deirdre jest buntownicza, a zarazem wrażliwa. Widać, że bardzo przypomina Lennana. To znaczy... nie jest jego odzwierciedleniem, ale pasuje do niego. Ich rozmowa była przesycona radością i optymizmem, że aż miło się czytało. Liczę na to, że ta znajomość nie skończy się zbyt szybko i oboje znajdą jakiś sposób na zburzenie Teorainn.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Breenie zdecydowanie chodziło o zainteresowanie swoją osobą Lennana. W końcu chłopak, do którego wzdycha wiele dziewczyn z klasy średniej, jest wolny to czemu by nie skorzystać z okazji i się z nim nie poznać. Ale mimo tego, że Lennan nie kwapił się do rozmowy, Breena jest dosyć uparta i jeszcze go odwiedzi.
      Rzeczywiście Deirdre w jakiś sposób przypomina Lennana i właśnie dlatego tak dobrze się im rozmawia. Jeszcze wciąż się poznają, dlatego każda ich rozmowa jest inna, ale na pewno powoli nawiązują porozumienie.

      Usuń
  2. Świetny rozdział, zwłaszcza, że było w nim tak dużo Lennana, którego wprost uwielbiam.
    Super wykreowałaś tego chłopaka, bo nie jest on idealny. Ma swoje wady i słabości, a przez to wydaje się prawdziwy. W jego głowie wciąż siedzi była dziewczyna, co świadczy o tym, że jest niesamowicie wrażliwym i dobrym człowiekiem. Niestety, właśnie tacy ludzie najczęściej dostają od życia po tyłku. W tym przypadku nie było wcale inaczej. Jego to wszystko jeszcze boli i pewnie boleć będzie jeszcze długo, ale widać pewien progres. W końcu zdołał się nawet zaśmiać w towarzystwie Deidre, co było miłym zaskoczeniem. Ta dziewczyna działa na niego naprawdę dobrze, niczym najlepsza terapia. Ich spotkanie było niespodziewane, ale cieszę się, że to niego doszło. Dla Lennana była to szansa na oderwanie myśli od dręczących go problemów. Oboje są do siebie podobni i chyba przez tak szybko znaleźli wspólny język. Są artystami, nie chcą powielać schematów, odnajdują spokój w lesie... Podobieństw znalazłoby się pewnie więcej, ale te rzuciły mi się w oczy po przeczytaniu tego rozdziału.
    Breena nie przypadła mi do gustu. Sama nie wiem, czemu. Po prostu wydaje mi się zbyt pewna siebie. Chce zdobyć zainteresowanie chłopaka, ale brak jej przy tym taktu. Nie powinna wspominać przy nim o byłej dziewczynie. Ona chyba nie rozumie, że dla niego jest to nadal bolesne. Może nigdy nie spotkało jej coś podobnego i zwyczajnie tego nie rozumie? Nie wiem, ale wydaje mi się, że jej towarzystwo nie pomoże Lennanowi szybciej się pozbierać.
    Cóż, jestem ciekawa, jak to dalej rozegrasz, bo z rozdziału na rozdział akcja nabiera tempa i robi się coraz ciekawsza.
    Dodam jeszcze, że ten nowy szablon jest po prostu uroczy. Bardzo mi się podoba zarówno ta nowa kolorystyka, jak i śliczny nagłówek. Wszystko ze sobą współgra. Jest idealnie ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Podoba mi się to,że Lennan łączy pasję i pracę. Myślę, że naprawdę jest artystą, i bardzo podobał mi się konkrast, w jaki wypowiedizały to w różnym czasie różne dziewczyny. A więc tym razem L i D spotkali sie przypadkowo. Jak zwykle było to zupełnie inne spotkanie od pozostałych. CHoć tak naprawdę Deirde interesowała się L już od początku xD A że inaczej się zachowywała... Lennan tez juz inaczej z nia rozmawia, jest o wiele bardziej towarty, nawet jeśli nadal mhysli o swojej byłej dziewczynie. Musi się zniej wyleczyć dla wlasnego dobra. W tym rozdziale trochę denerowało mnie,że L tak mega często i silnie podkreślał inność Deirde. No i trochę niefortunnie napisałąs, że zmienił o niej zdanie, jak wypowiedziąła się na temat pozorów. Tak naprawdę to w porówananiu z tym, co myslał o niej wczęnsije podczas tej rozmowy, to chyba tylko bardziej utiwerdził się w przekonaniu, że diewczyna jest inna niż wszystkie, wyjątkowa, nietuzinkowa. Podobnie z końcówką rozdziału. Oprócz tego jednak post jak zwykle był świetnie napisany, a opisy bardzo mi się podobały. Fajnie,że w tym rozdziale Deirde się już aż tak nie wybijała, mimo że L tak dużo i niej myślał podczas rozmowy. Ale to i tak on wiódł tutaj prym i to była miła odmiana. Są bardziej podobni do siebie, niż to się na pierwszy rzut oka wydaje.ale nie mam pojęcia, jak będą mogli się tak nadal spotykać oddzieleni przez tę barierę

    OdpowiedzUsuń
  4. Hej kochana! ;*
    Na początku chcę przeprosić, bo z racji tego, że oficjalnie nie ma mnie w blogowej sferze, moje komentarze będą nieco krótsze niż wcześniej. Różnie bywało z ich długością, ale teraz na pewno będą skromniejsze, bo chciałabym maksymalnie wykorzystać wolny czas na pisanie. A z drugiej strony nie chcę zostawiać ukochanych blogów i separować się od nich. Dlatego mam nadzieję, że nie pogniewasz się, jeśli będę zostawiać zaledwie kilka zdań. Obiecuję, że jak wrócę to wszystko wróci do normy ;)

    Podoba mi się relacja L i D, bo jest czysta i szczera. Nie muszą nic przed sobą udawać, nie muszą za wszelką cenę udawać kogoś kim nie są i mogą mówić sobie dosłownie wszystko. Poznają się od tej prawdziwej strony, co nie byłoby możliwe, gdyby pochodzili z innych światów. Bardzo mi się podoba też to, że ta relacja rozwija się dość wolno. Niczego nie przyspieszają, poznają się powoli, bez jakiś ekscesów i nagłych omdleń na swój widok. To wszystko wygląda bardzo naturalnie i ogromnie mi się podoba. No i oboje mają pasje, które realizują i które sprawiają im radość. Mam wrażenie, że są do siebie bardzo podobni i oni chyba też to widzą. Piękny początek wspaniałej relacji! <3

    Pozdrawiam! ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Podobał mi się od połowy nagi L. Może dlatego, że sama wolałam mężczyzn obserwować przy wykonywaniu jakieś pracy, np rąbaniu drewna, niżeli na siłowni, czy po wyjściu spod prysznica. Wykonywanie jakieś pracy i ociekanie przy tym potem od zawsze wydawało mi się być takie męskie i pobudzało wyobraźnie. Ciekawe jak wiele kobiet ma jak ja i jak wiele z nich byłoby w stanie się do tego przyznać :)
    Zaczynam się zastanawiać nad tym czy planujesz dwa nieszczęśliwe małżeństwa, takie podyktowane przyzwoitością i kulturą?
    No i skoro granica oddziela wyspę na dwie takie same części, które są swoimi lustrzanymi odbiciami, to czy gdzieś tam nie ma takiego drugiego L po stronie D i D po stronie L?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim zdaniem też wykonywanie jakiejś pracy jest bardziej męskie, niż podnoszenie ciężarów. Nie każdy chłopak byłby w stanie wyrzeźbić meble, ale każdy jest w stanie cośtam zroić na siłowni.
      Lennan nie musi tak jak Deirdre kierować się kulturą i opinią ludzi. W klasie średniej ślub często bierze się z miłości, a nie z rozsądku. Nawet, gdyby związał się z kimś z klasy trzeciej, nie byłby to taki skandal, jak gdyby wziął ślub chociażby z taką Deirdre. Ale nie będę nic zdradzać ;))
      Z tymi lustrzanymi odbiciami to byłby świetny pomysł. Szkoda, że na to nie wpadłam. Mogłabym jeszcze bardziej namieszać w tej historii!

      Usuń