Zebrało mi się dzisiaj na wspominanie, więc przetrząsnęłam zawartość komputera. Znalazłam tam m.in. moją pierwszą pracę konkursową. Pisana była dobrych kilka lat temu, co zresztą widać po stylu i niektórych niezgrabnych sformułowaniach. Ale nie było sensu upiększać na siłę i udawać, że pisałam wtedy rewelacyjnie, więc wstawiam wersję oryginalną. Tym razem chodzi bardziej o sentyment niż o pochwalenie się umiejętnością pisania.
Praca nie zajęła żadnego miejsca, zresztą musiałabym być chyba pisarskim geniuszem, by przy pierwszym w życiu konkursie literackim móc się od razu chwalić wysokimi ocenami jury. Zadanie polegało na napisaniu opowiadania z wykorzystaniem motywu z dowolnej bajki braci Grimm i tak powstało to, co możecie przeczytać poniżej. Nie przedłużając, zapraszam do czytania.
~*~
Rama lustra, przed którym stałam,
zachwycała starannymi, złotymi zdobieniami. Nie ulegało wątpliwości, że wykonanie
ich wymagało mnóstwa czasu. Istne dzieło sztuki, które można by podziwiać
godzinami. Tak samo jak każdy inny element komnaty, w której się znajdowałam.
Czasami służąca zatrzymywała się na środku pomieszczenia i z cichym
westchnieniem obserwowała świetlne refleksy tańczące na kryształowym żyrandolu.
Goście zaproszeni do zamku byli zaskoczeni miękkością obić szykownej ławy czy
imponującymi rozmiarami łoża z baldachimem. Wzdychali na widok porcelanowej
zastawy, stojącej na pięknym stoliku wykonanym przez najlepszego stolarza.
Właśnie ta komnata, imponująca, cudowna i z pewnością godna pozazdroszczenia, odbijało
się w tafli lustra. A na środku tego ładnego obrazka znajdowała się dziewczyna.
Patrzyła
na te wszystkie wspaniałe rzeczy szeroko otwartymi oczami. Piękne blond loki
opadały na szczupłe ramiona, a światło dodawało blasku pojedynczym kosmykom.
Twarz porcelanowej lalki urzekała swoją urodą, w błękitnych tęczówkach można
było dostrzec jakiś tajemniczy błysk. Ta nastoletnia osóbka doskonale pasowała
do otaczającego ją świata. Idealna dziewczyna w idealnym miejscu.
–
Jak w bajce – westchnęła jedna z wróżek krzątających się po zjawiskowej komnacie.
Na
te słowa dziewczyna o porcelanowej twarzy poruszyła się niespokojnie. A potem
nie mogłam jej już zobaczyć, bo odwróciłam się plecami od weneckiego szkła.
Było to jednak bez znaczenia, bo przecież to ja byłam postacią w lustrze, to
własnemu odbiciu przyglądałam się zaledwie chwilę wcześniej.
Nie
odpowiedziałam swojej rozmówczyni. Zdawała się jednak tego nie zauważać. A może
nie miało to dla niej żadnego znaczenia. Podeszła nieco bliżej, wydając z
siebie westchnienie zachwytu. Przechadzała się w tę i z powrotem, chcąc mnie dokładnie
obejrzeć. Zupełnie tak, jakby nie zrobiła tego już wcześniej co najmniej kilka
razy.
–
Jak w bajce – powtórzyła, chwytając rąbek mojej sukni. – Każda dziewczyna może
ci tylko zazdrościć. Twoje życie zawsze było udane, ale właśnie dziś stanie się
szczytem marzeń… Spójrz tylko na siebie…
Znowu
zostałam odwrócona w stronę lustra, chociaż wcale tego nie chciałam. Przez cały
dzień unikałam widoku własnego odbicia, jeśli tylko było to możliwe. Wystarczyło,
że musiałam przyglądać się sobie przez
długi czas, gdy czesano mi włosy i gdy przywdziewałam drogą suknię. Patrzenie w
lustro kosztowało mnie wiele sił, chociaż żadna z wróżek, towarzyszących mi od
samego rana, zdawała się tego nie zauważać. Tymczasem ja pragnęłam odwrócić się
plecami do szklanej tafli w złotej ramie. Nie uczyniłam tego jednak, choć nie
ze względu na dobre wychowanie, bardziej dlatego, że wróżka mocno trzymałą mnie
za ramiona i nie byłam w stanie wykonać żadnego większego ruchu. Pozostało mi
jedynie stać i patrzeć na dziewczynę w lustrze, której wolałabym już nigdy
więcej nie oglądać.
Suknia
została starannie dobrana. Najlepszy krawiec mierzył mnie co najmniej
kilkanaście razy, mrucząc coś pod nosem, a parę dni później przyniósł do zamku
istne dzieło sztuki, jak wszyscy uważali. Suknię z najbardziej miękkiego
materiału, podkreślającą każdy atut mojej figury. Gorset uwydatniał wcięcie w
talii, a zdobiona mnóstwem tiulu spódnica nadawała wszystkiemu ciekawy efekt.
Każda dziewczyna na moim miejscu byłaby szczęśliwa. Z uśmiechem raz po raz
przeglądałaby się w lustrze, podziwiając nie komnatę i bogate wnętrze, ale samą
siebie w cudownej białej sukni. Pewnie w zamyśleniu przejechałaby też ręką po
delikatnym welonie, a może i poprawiła złotą koronę.
Królewna
bierze ślub. Jak w bajce…
Wróżka
miała rację. Powinnam była czuć się szczęśliwa. Zawsze dostawałam wszystko,
czego tylko zapragnęłam, mieszkałam w wielkim zamku, przywdziewałam
najpiękniejsze suknie. W dodatku zostałam obdarzona urodą, która sprawiała, że
wielu młodzieńców skrycie się we mnie podkochiwało. Korzystałam ze wszystkiego,
co dostałam od życia. Cieszyłam się z dobroci rodziców i z tego, że są w stanie
zrobić dla mnie wszystko. Nie wiedziałam, że ich uległość związana jest z
klątwą, rzuconą na mnie w przeszłości. Miałam zasnąć na wieki, gdy tylko ukłuję
się we wrzeciono. Mama i tata nie chcieli dopuścić do siebie myśli, że mogą
stracić swoje jedyne dziecko. Pragnęli, by każda chwila życia, jaka jeszcze mi
pozostała, była idealna.
Ale
przed klątwą nie da się uciec. Przecież niemożliwe było pozbycie się wrzecion z
całego królestwa, wieczne uciekanie przed przeznaczeniem. Pewnego dnia spotkałam
przędącą staruszkę i natrafiłam palcem na igłę. Nie wiedziałam nic o klątwie,
nie rozumiałam, dlaczego od razu zachciało mi się spać. Nie zdawałam sobie
sprawy, że gdy zamknę oczy, już ich nie otworzę.
Jednak
zdarzyło się coś niespodziewanego – uniosłam powieki. Nie znajdowałam się jednak w
komnacie, gdzie spotkałam przędzarkę. Przeniosłam się w miejsce, którego nigdy
wcześniej nie widziałam. Tkwiłam na środku polany porośniętej soczystą trawą.
Ptaki śpiewały najcudowniejszą ze wszystkich piosenek, a słońce świeciło na
nieskazitelnie czystym niebie. Zamkowe komnaty w porównaniu z tym widokiem
wydawały się nędzne. Trafiłam do świata idealnego. Wiedziałam o tym doskonale,
a jednak czułam się zagubiona, nie miałam pojęcia, gdzie jestem i co mam robić.
Właśnie
wtedy, kiedy usiadłam wśród trawy, nie dbając o to, że mogę podrzeć drogą
suknię, pojawił się On. Nie wiedziałam, jak ma na imię, nie wiedziałam, kim
jest, ale gdy tylko na Niego spojrzałam, byłam pewna, że przeznaczone mi było Go
spotkać. Pragnęłam zatopić się w Jego oczach, skryć się w uścisku Jego ramion i
w słuchiwać się w kojące tony Jego głosu. Chociaż był dla mnie obcy, chociaż
nigdy wcześniej się nie spotkaliśmy, do tej pory podświadomie za Nim tęskniłam.
Potrafiłam
jedynie wpatrywać się w Niego, otwierając szeroko swoje błękitne oczy. Nie byłam
w stanie wydobyć z siebie żadnego dźwięku, chociaż to chyba i tak nie było
konieczne. Wystarczyło mi po prostu, że mogłam znajdować się blisko, przyglądać
się temu chłopakowi, kimkolwiek właściwie był. Dopiero, gdy podszedł trochę
bliżej, zdołałam wykrztusić krótkie pytanie:
– Gdzie ja jestem?
–
W krainie innej, niż świat, w którym do tej pory żyłaś – odpowiedział. Słysząc
Jego głos, zadrżałam, bo był niczym najsłodsza melodia, na dźwięk której
poczułam się bezpieczna. – Tu trafiają zagubione dusze. Niektóre po prostu
zabłądziły po śmierci. A ty jesteś tu, bo śpisz i już nigdy się nie obudzisz.
To tak, jakbyś znalazła się pomiędzy dwoma światami. Chyba właśnie dlatego
trafiłaś tutaj…
–
Czy to znaczy, że ty umarłeś? – spytałam. Z jakiegoś powodu bardziej przejęłam
się tym, że mój rozmówca nigdy już nie będzie przebywał wśród żywych, niż swoim
własnym losem i tajemniczą klątwą, która się spełniła.
–
Tak, dawno temu – odpowiedział i przez chwilę wpatrywał się w dal, z zamyśleniem
malującym się w jego nieco smutnych oczach. – Ale nikt nie lubi tu rozmawiać o
śmierci – pospiesznie uciął temat.
–
Co w takim razie mam zrobić? Zostanę tu na zawsze? Nigdy nie zobaczę rodziców,
znajomych? Nigdy nie zatańczę na balu…?
Mój
głos załamał się, a ja znienawidziłam siebie za tę słabość. Nie mogłam jednak
nic poradzić na łzy, które spływały po moich policzkach jak srebrna rosa, a
potem wsiąkały w żyzną glebę. Ukryłam twarz w dłoniach, a gęste loki
przysłoniły mi ostatnie przebłyski światła, przedzierające się przez palce. Nawet
piosenka śpiewana przez ptaki zmieniła się nagle w smutną i wzruszającą
melodię, akompaniującą mojemu szlochaniu.
I
właśnie wtedy otoczyły mnie silne ramiona. Przytuliłam się mocno do chłopaka,
który był mi przeznaczony i pragnęłam, by ta chwila trwała wiecznie. Smutek powoli
odchodził, a ja po prostu czułam się bezpieczna, już na zawsze. Jakby ostatni
element trafił we właściwie miejsce układanki, jaką było moje życie. Z jakiegoś
powodu przestało mi brakować rodziców, przyjaciół i wszystkiego, czego zaznałam
podczas mojego ziemskiego życia. Nie liczyło się nic oprócz Jego obecności.
Najważniejsze było, żeby nigdy mnie nie zostawił, pozostał przy mnie na
wieczność, jaką przyszło mi spędzić w świecie zbłąkanych istnień. Świecie
idealnym.
–
Nie płacz – powiedział, gdy mój szloch nieco ucichł. – Nie chcę, żebyś była
nieszczęśliwa.
Nie
odpowiedziałam nic, bo potrafiłam jedynie wpatrywać się w Jego usta, których
pocałunku tak bardzo pragnęły moje wargi. Ostatkiem silnej woli powstrzymywałam
się przed przyciągnięciem Go do siebie i pocałowaniem tak, jak nie całowałam
jeszcze nigdy nikogo. Zdawało mi się, że oddycham tylko po to, by dożyć chwili,
kiedy wreszcie nasze usta się spotkają, że moje serce bije tylko po to, by
wreszcie dane mi było zaznać tego cudownego pocałunku. Ale nie wiedziałam, czy
On czuje chociaż namiastkę tego, co ja.
–
Smutek też potrafi stworzyć coś
pięknego. Popatrz – wskazał na miejsca,
gdzie spadły moje łzy.
Wyrosły
tam najpiękniejsze kwiaty, jakie kiedykolwiek widziałam. Ich płatki były srebrzyste
i delikatne jak słone krople, które wypłynęły z moich oczu. Chłopak zerwał
jeden z kwiatów i powąchał. Przymknął oczy, jakby właśnie otrzymał najcudowniejszy
ze wszystkich możliwych darów. W końcu rozchylił powieki i posłał mi spojrzenie,
w którym zdawało się mieścić wszystko, czego tak desperacko pragnęłam.
–
Zatrzymam go na zawsze – powiedział, chowając kwiat, a wtedy zyskałam pewność,
że On czuje dokładnie to samo, co ja. Że również chciałby mnie pocałować i
zawsze być przy mnie. Gdybyśmy zostali rozdzieleni, nasze istnienia nie miałyby
sensu.
Na
chwilę odwróciłam od Niego wzrok, gdy zauważyłam starszą kobietę, spacerującą
na skraju polany. Przyglądałam się jej, nic nie rozumiejąc. On podążył za moim
spojrzeniem, a potem spojrzał na mnie pytająco.
–
Myślałam, że dusze zawsze są młode… – powiedziałam po chwili wahania.
–
Nie, dusza wygląda tak, jak człowiek w chwili śmierci. Gdybyś trafiła tu jako
staruszka, wyglądałabyś podobnie jak tamta kobieta.
Na
te słowa zadrżałam niespokojnie. Wiedziałam, że gdybym umarła za kilkadziesiąt
lat i byśmy się spotkali, nigdy nie moglibyśmy być razem. Wyglądałabym jak okropna
staruszka, a On, młody, przystojny i idealny nie pasowałby do mnie w żadnym
wypadku. Zrozumiałam wtedy, że chociaż wszystkim ze świata żywych rzucona na
mnie klątwa mogła się wydać czymś okropnym, ja jestem wdzięczna złej wróżce, bo
podarowała mi najcudowniejszą rzecz, jaką mogłam otrzymać. Podarowała mi bycie
z Nim na wieczność.
Chwile
spędzone razem mijały szybko, ale nie miało to znaczenia. Przecież przed nami
była nieskończoność. Moment pocałunku przeciągał się. Może dlatego, że
chcieliśmy, by między nami nadal trwała magia radosnego oczekiwania, a może po
prostu baliśmy się zrobić pierwszy krok. Pozostawaliśmy duszami uzależnionymi
od wzajemnej obecności, niemal znaliśmy swoje myśli i wszystkie swoje
pragnienia. Pocałunek sprawiłby tylko, że już nic nigdy by nas nie rozłączyło.
–
Czy kiedyś dołączą do nas moi bliscy? – spytałam pewnego dnia, gdy trwałam w
Jego objęciach i czułam się szczęśliwa, jak nigdy wcześniej.
–
Nie – odpowiedział ze smutkiem. – Musieliby być bardzo zagubieni. Zazwyczaj ci,
którzy odchodzą, trafiają w zupełnie inne miejsce. Mieszkają tam, gdzie
wszystkie inne dusze, które nigdy nie zabłądziły.
Chociaż
brzmiało to smutno, to jednak poczułam jedynie lekkie ukłucie w moim sercu. Bo
definicją wszystkich możliwych pragnień, mojego własnego szczęścia, był On, a
On na zawsze miał pozostać przy mnie. Na wieki…
–
A gdybym się teraz obudziła, co by się ze mną stało? – spytałam, wdychając Jego
zapach, który był najpiękniejszą wonią, jaką kiedykolwiek czułam.
–
Wtedy być stąd zniknęła. Wróciłabyś do świata żywych.
–
A jeśli się obudzę? – spytałam przestraszona. – Nie chcę cię zostawić. Nigdy – powiedziałam
z całą stanowczością.
–
Nie obudzisz się. Zasnęłaś na wieczność, pamiętasz? A nawet, gdybyś się
obudziła, ja już zawsze bym na ciebie czekał. Miałbym nadzieję, że po śmierci
znów trafisz tutaj… Ale nie smuć się. Teraz pójdziemy na bal. Będziemy tańczyć
całą noc i będzie to najcudowniejszy ze wszystkich bali…
I
właśnie wtedy, gdy wypowiadał te słowa, poczułam pocałunek na swoich ustach.
Lecz nie był to Jego pocałunek, ale pocałunek kogoś innego, kto tym samym
sprowadził mnie do świata żywych. Kiedy otworzyłam oczy, znajdowałam się znów w
zamkowej komnacie, a przede mną stał książę. Podał mi rękę, pomógł wstać, a
potem wyprowadził przed zamek i odjechaliśmy na jego pięknym rumaku. I chociaż
zmierzaliśmy w kierunku zachodzącego słońca do zamku jeszcze piękniejszego niż
ten, w którym mieszkałam razem z rodzicami, to dla mnie nie był to świat
idealny. W bajce żyłam, gdy przebywałam w świecie zagubionych dusz. Z Nim…
I
wtedy dotarła do mnie straszna prawda. Że już nigdy Go nie zobaczę. Że nigdy
nie doświadczę upragnionego pocałunku, że moje istnienie przestało mieć sens.
Pozostało jedynie mieć nadzieję, że moja dusza po śmierci będzie bardzo zagubiona
i trafię do Jego krainy. Chociaż wtedy byłabym już starą, pomarszczoną kobietą.
On nie zechciałby mnie, a nawet jeśli, nie mogłabym Go tak skrzywdzić.
Musiałabym odejść, podarować Mu wolność i pozwolić spędzić wieczność z kimś,
kto mógł zapewnić Mu prawdziwe szczęście, kimś, kto wygląda równie młodo, jak On.
Kiedy
to sobie uświadomiłam, moje serce rozpadło się na małe kawałki i nie byłam w
stanie z powrotem go poskładać. Mój książę, wybawca, jak wszyscy sądzili, miał
wziąć ze mną ślub, a potem mieliśmy żyć długo i szczęśliwie. Wszyscy
zazdrościli mi tego, co otrzymałam od losu, a tymczasem ja chciałam tylko znów
zapaść w wieczny sen.
–
Jak w bajce – powtórzyła po raz trzeci wróżka z zachwytem. Swoimi słowami
wyrwała mnie z zamyślenia.
Już
za kilka chwil miałam stanąć przed ołtarzem i wziąć ślub z człowiekiem, którego
nie kochałam, który uczynił mnie najbardziej nieszczęśliwą osobą na świecie.
Kawałek mojego serca został na zawsze w świecie zagubionych dusz, tak samo jak
wszystko to, czym do tej pory byłam. Po Ziemi chodziła jedynie powłoka ze wspomnieniami,
które kaleczyły to, co jeszcze ze mnie pozostało.
Kiwnęłam
głową, udając, że zgadzam się z wróżką i zacisnęłam rękę na czymś znajdującym
się pod materiałem sukni. Na jabłku…
Długo
zastanawiam się, jak mam przetrwać samotnie kilkadziesiąt lat, a potem jeszcze
całą wieczność. Wątpiłam, bym po śmierci znów trafiła do świata zagubionych
dusz, pewnie razem z innymi zmarłymi powędrowałabym w to inne miejsce, o którym
On mi opowiadał. Ale wiedziałam, że nie mam nic do stracenia. Obojętnie, czy
byłabym żywa czy martwa, jeśli nie byłoby mnie przy Nim, ciągle bym cierpiała.
Może skoro część mojego serca pozostała przy Nim, to jednak po śmierci znów
trafię do Jego krainy, jak zagubiona dusza, która wreszcie odnalazła jakiś
sens. Wiedziałam jedynie, że jeśli mam odejść, muszę to zrobić szybko, nim się
zestarzeję. Jeśli mieliśmy znów siebie odnaleźć, musiałam umrzeć jako młoda
dziewczyna.
Dlatego
właśnie ukradłam jabłko, jedno z tych, które zła królowa przygotowała, gdy
chciała otruć Śnieżkę. Ciekawe, czy królewna mieszkająca wśród krasnoludków po
ugryzieniu owocu również znalazła się w krainie zagubionych dusz. I czy
spotkała tam definicje swojego istnienia, a teraz, po powrocie do świata
żywych, cierpiała równie mocno, co ja…
–
Jak w bajce – potwierdziła inna wróżka, a ja pomyślałam, że nie mogłaby się
bardziej mylić. Dla mnie ziemskie życie było istnym koszmarem.
Poprosiłam,
żebym ostatnią chwilę przed ślubem mogła spędzić sama, a wróżki pospiesznie
opuściły komnatę. Jeszcze raz spojrzałam w lustro. Tak jak przedtem ujrzałam w
nim piękne pomieszczenie i dziewczynę w cudownej sukni. To byłaby bajka, gdyby
dziewczyna była szczęśliwa. Bajki nie powinny się źle kończyć. Bajki zawsze
mają dobre zakończenie…
I
opierając się tylko na tej myśli, chwytając się jak ostatniej deski ratunku
powszechnego przekonania, że żadna bajka nie kończy się źle, wyciągnęłam
skrywane pod materiałem sukni jabłko. Po raz ostatni pomyślałam, że jedyną
rzeczą, jakiej pragnę, jakiej pragnę z całego mojego serca, jest znaleźć się
tam, gdzie zostało wszystko, czym byłam. Ten ostatni ledwo tlący się płomyk nadziei był wszystkim,
co mi pozostało.
–
Teraz pójdziemy na bal. Będziemy tańczyć całą noc i będzie to najcudowniejszy
ze wszystkich bali… – powiedziałam cicho. Mój głos odbił się echem od ścian
pięknej komnaty. Ugryzłam zatrute jabłko i moje powieki od razu zrobiły się
ciężkie. Owoc wysunął się z dłoni, poczułam, że spadam. Pozostało już tylko
mieć nadzieję, że moja dusza podąży we właściwym kierunku.
Podobało mi się. Juz kilka lat temu pisałaś dobrze! ;) moze jest blad mnóstwa zamiast mnóstwo, troche powtórzeń i nie do konca dobre przejście miedzy rzeczywistością a retrospekcjami, ale ponadto... Same plusy. Po pierwsze, ładnie wprowadziłas bajkowy klimat, wróżki, piękno, niby lekkość, drugi, magiczny świat, książęta i księżniczki... ale jednocześnie świetny kontrast (ironia: w świecie zaginionych dusz znalazła szczęście), te uczucia, tęsknota. Połączenie bajek. Naprawdę mam ogromna nadzieje, ze spożycie tego jabłka z powrotem przeniesie ja do tej drugiej krainy ;)
OdpowiedzUsuńChociaż teraz z perspektywy czasu widzę wszystkie te błędy, których kiedyś nie zauważałam i rozumiem krytykę, z jaką kilka lat temu to opowiadanie się spotkało, cieszy mnie, że ktoś mimo wszystko ma o nim takie dobre zdanie.
UsuńDziękuję za komentarz :))
Ładna ta krótka forma, bardzo mi podobała. Też czasami sobie wracam do swoich starych tekstów, choć niezbyt często, bo wtedy dochodzę do dziwnej konkluzji, że kiedyś pisałam lepiej, hah :D No, ale mniejsza, ja tu przyszłam o tobie opowiadać i o twoim dziele!
OdpowiedzUsuńNo więc super klimacik. Podobała mi się ta magiczna otoczka i jednocześnie mnóstwo ironii, którą gdzieś tam między zdaniami zgrabnie przemyciłaś. To ciągłe powtarzanie, że rzeczywistość wygląda jak bajka, choć nie jest jej nawet blisko do tego stanu... no to było na swój sposób urzekające. Jednocześnie współczułam głównej bohaterce, bo na pierwszy rzut oka widać, że nie jest osobą szczęśliwą. Inaczej nie szukałaby "ratunku" poprzez zjedzenie tego zatrutego jabłka... Czy wreszcie znalazła ukojenie? Mam wielką nadzieję, że tak!
Pozdrawiam
Ja na szczęście mam raczej w drugą stronę - czytam dawne teksty i myślę sobie "Boże, jak mogłam robić tyle błędów i konstruować takie dziwne zdania?". Dlatego czasem lubię sobie przejrzeć dawne prace, żeby zobaczyć, jaki postęp zrobiłam przez te lata.
UsuńZgrabny ten fragment. Świetny pomysł, by przedstawić to, co wydarzyło się po tym jak Królewna ukłuła się wrzecionem. Z bajki wiemy tylko tyle, że zasnęła, a ty przedstawiłaś co w tym czasie mogło się z nią dziać. Poza tym wyszedł ładny kontrast – trafiła do miejsca, w którym nikt nie chciałby się znaleźć, bo to taki stan zawieszenia, rodzaj poczekalni, z której nie można przejść dalej, a jednak właśnie w tym niezbyt „fortunnym” miejscu, znalazła prawdziwe szczęście, bo odnalazła swoją wielką miłość. No i ta końcówka, znów pojawia się motyw z bajki – zatrute jabłko. Tym razem to otwarte zakończenie będę sobie interpretować jako happy end. Chcę wierzyć, że jej plan wypalił i że teraz spędza czas ze swoim ukochanym :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Ponieważ opowiadanie było pisane na konkurs, chciałam się wykazać oryginalnością i przedstawić zananą wszystkim historię z zupełnie innej perspektywy. Zdecydowałam się na otwarte zakończenie, żeby każdy mógł sobie dopowiedzieć końcówkę i żeby nie skończyć np. banalnym "i żyli długo i szczęśliwie". Ale przyznam, że ja też uznaje tę końcówkę raczej jako happy end :))
UsuńDzień dobry.
OdpowiedzUsuńO tak, zgrabnie wyszło. Baśniowy klimat, ale nie do końca, było trochę bardziej mrocznie i melancholijnie. Połączenie kilku tworków, bliskich memu sercu, idealnie się ułożyło. Zakończenie rzeczywiście otwarte, ale też traktowałabym je raczej jako happy end.
Miłego.
Miałam ochotę trochę namieszać w tym baśniowym klimacie i w oparciu o znaną historię stworzyć zupełnie nową, niekoniecznie bardzo szczęśliwą.
UsuńDziękuję za komentarz!
Uwielbiam takie bajkowe motywy, dlatego bardzo mi się ten fragmencik podoba :) Moim zdaniem już wtedy pisałaś naprawdę dobrze, a jednocześnie gołym okiem widoczny jest progres. I to jest najważniejsze - dążyć do tego, by być coraz lepszym :)
OdpowiedzUsuńLubię nietypowe rozwiązania, jeśli chodzi o baśnie i bajki. Tak właśnie sądziłam, że pewnie królewna wcale nie jest zadowolona z faktu, że wychodzi za księcia. Właściwie, czy ktoś kiedykolwiek wziął to pod uwagę? Że może dziewczyna wcale nie chce akurat tego, który ją uratował? Zapadła w mający trwać wiecznie sen i choć z pewnością było to tragedią dla jej bliskich, ona sama znalazła tam miłość. Absolutnie nie dziwi mnie, że chciała wrócić do tego pięknego miejsca - zgrabnie tutaj wplotłaś jabłko od Złej Królowej. Podejrzewam, że wiele innych kobiet na jej miejscu postąpiłoby tak samo. Zakończenie pozostawia za sobą wiele domysłów, ja mimo wszystko postrzegam je jako happy end. Wydaje mi się, że królewna wróciła do swojego ukochanego i może wreszcie przeżyła pocałunek tej prawdziwej miłości.
Pozdrawiam,
rude-pioro.blogspot.com
Najbardziej cieszy mnie, że widzisz postęp, który zrobiłam przez te lata. Dzięki temu wiem, że to nie tylko moje odczucia, tylko że rzeczywiście się rozwijam :))
UsuńA kto by nie chciał za męża przystojnego, młodego księcia? Bajkowej społeczności jakoś nie mogłoby się pomieścić w głowie, że królewna znalazła sobie innego kandydata ;p
Nie sądzę, by trafiła do tego samego miejsca, bo teraz już nie była tak mocno zagubiona jak wtedy, teraz już wiedziała czego chce. W opowiadaniu brakowało mi drugiego dna, jest takie... dziwne... sztuczne.
OdpowiedzUsuńNie mówię, że było złe. Opowiadanie było ciekawe, ale jak na ciebie... było to najgorsze opowiadanie z twoich jakie dotychczas przeczytałam, a przeczytałam już prawie wszystko!
I bardzo dobrze! Tak, jak pisałam powyżej, opowiadanie było tworzone jakoś w gimnazjum w ramach pierwszego konkursu literackiego, w którym brałam udział. Zamieściłam je tutaj bez poprawiania błędów, niezgrabnych sformułowań czy zdarzeń, żeby każdy mógł zobaczyć zmiany, jakie zaszły w sposobie mojego pisania. Zmartwiłabym się raczej, gdybyś uznała, że jest napisane na podobnym poziomie co pozostałe :))
UsuńTy to lepiej uważaj ze wstawianiem takiego czegoś, bo jak Tychon kiedyś chciał pokazać czytelnikom jak pisał przed laty i wstawił całe opowiadanie, to wyszła z tego wielka afera, bo jakaś analizatornia sobie go obrała za cel do wyśmiania :) - Tak mi się jakoś przypomniało.
UsuńO widzę, że powyżej jest coś o mnie ;)
OdpowiedzUsuńTak w ogóle to ja zapomniałeś Aśka tobie podziękować za to, że zechciało ci się czytać coś tak tandetnego i ogólnie słabego jak "Między alejkami".
Co jednak tyczy się twojej bajki, to faktycznie widać różnicę między nią, a twoją obecną twórczością (choć ja wiele nie mam porównań, bo niewiele twojego czytałem, ale postaram się to w najbliższym czasie nadgonić, odrobić zaległości, jak to mówią).
Pokazałaś jednak pannicę, która mając wszystko nie chce właściwie niczego, a gdy zdobywa jeszcze więcej, to nagle chciałaby "czegoś więcej". Kobieta zmienną jest, a chowana pod kloszem to zazwyczaj sama nie wie czego chce, bo brak jej różnych punktów odniesienia, by móc wybrać jak chciałaby by jej życie wyglądało.