czwartek, 8 grudnia 2016

# Pocałunek Śmierci: Rozdział 1.

Gwoli wyjaśnienia. Tak, jak zapowiadałam, zamierzam odświeżyć tę historię. Właściwie pozbędę się kilku pobocznych postaci i kilku wątków, więc praktycznie połowę PŚ mam do napisania od początku. Ale myślę, że to wyjdzie na dobre temu opowiadaniu. Poprzednie wersje rozdziałów zapisałam jako wersje robocze, bo mam w planach na tyle duże poprawki, ze tamte posty będą kompletnie nieaktualne. Póki co prolog pozostał bez zmian, a rozdział pierwszy podzieliłam na dwa osobne. W jednym akcja rozgrywa się w teraźniejszości, w kolejnym zostanie przedstawiona historia Dione. Tutaj akurat nie ma jakichś wielkich zmian, trochę poprawiłam dialogi, żeby były mniej dziecinne i bardziej logiczne. Sporo poprawek będzie za to w retrospekcji, nad którą właśnie pracuję, ale to dopiero w rozdziale drugim. Także jak ktoś ma czas i ochotę, to przedstawiam odświeżony rozdział 1., a jeśli nie, to proponuję czytać dopiero od drugiego - to dopiero wprowadzenie do opowiadania, więc tutaj jeszcze w fabule nie namieszałam.



            Dione spojrzała na swój sweter i z jej ust wydobyło się kilka słów, których przyzwoicie wyglądająca dziewczyna zdecydowanie nie powinna używać. Jednak wygląd to zaledwie złudzenie. Dione nie była bowiem ani sympatyczna, ani nadzwyczaj kulturalna. A teraz jej całkowicie nowy sweter za trzysta dolarów był kompletnie podarty i upstrzony plamami krwi.
Schylając nisko głowę, by nie uderzyć o dach, powoli się poruszyła. Spodnie jakimś cudem jeszcze pozostały w jednym kawałku i Dione wolała, by to nie uległo zmianie. Usiadła okrakiem na kolanach rannego mężczyzny. Zupełnie jakbym dosiadała konia, zauważyła z uśmiechem. Z tą niewielką różnicą, że konie zazwyczaj nie prezentują się tak koszmarnie.
– Ktoś tu się zadrasnął – cmoknęła z niezadowoleniem.
To było ogromne niedopowiedzenie. Mężczyzna krwawił z kilku miejsc, jego twarz zdobiły podłużne szramy, nos prawdopodobnie uległ złamaniu, a prawe oko przykryła koszmarna opuchlizna. W najgorszym stanie znajdował się jednak policzek. O ile można go było jeszcze nazwać policzkiem. Właściwie stanowił jedną wielką mieszaninę bliżej nieokreślonych mięśni i kości. Skóra oderwała się i teraz wielki płat zwisał z twarzy mężczyzny, odsłaniając krwawiące mięso. Dione zmrużyła oczy, próbując przyjrzeć się uważnie dolnej części rany. Czy tylko jej się zdawało, czy dostrzegła ząb? Cicho gwizdnęła.
– Widzę, że nieźle zaszalałeś. A nie słyszałeś, że trzeba jeździć ostrożnie? – zapytała z kpiącym uśmiechem, choć nieprzytomny mężczyzna nie mógł odpowiedzieć.
Dione zbyt gwałtownie się poruszyła i w efekcie wsadziła palce prosto w ranę. Z obrzydzeniem cofnęła rękę, przy okazji odrywając kawałek skóry, który przykleił się jej do palców. Z obrzydzeniem wytarła dłoń o koszulę mężczyzny. Minuty mijały, a on wciąż pozostawał nieprzytomny. Dziewczyna nie należała do nadzwyczaj cierpliwych, a teraz czas zdawał się płynąć niemiłosiernie wolno. Na najprzyjemniejsze rzeczy zawsze czeka się najdłużej.
Znów spojrzała na sweter. Była wściekła, że zmarnowała kilkaset dolarów. Zauważyła kawałek szkła tkwiący w rękawie. Wyjęła go ostrożnie, choć przecież i tak nie mogła się jej stać żadna krzywda. Wydobywanie mniejszych odłamków zaplątanych we włókna tak ją pochłonęło, że dopiero gdy usłyszała cichy jęk, postanowiła podnieść wzrok. Uśmiechnęła się z satysfakcją. Mężczyzna zaczynał odzyskiwać przytomność. To zdecydowanie mogło wynagrodzić Dione wszelkie niedogodności. Mężczyzna z wielkim trudem otworzył oczy. Był zbyt słaby, by mówić, więc Dione musiała zadowolić się wychwytywaniem jego myśli. Szkoda, ostatnia przedśmiertelna rozmowa byłaby o wiele ciekawsza.
Czy to anioł zstąpił z nieba?
Kąciki jej ust uniosły się, gdy słyszała tę myśl. Zgarnęła krople krwi z lusterka w samochodzie, aby móc się przejrzeć. Rzeczywiście, tylko anioł mógł mieć tak piękne kości policzkowe, perfekcyjny nos i kuszące usta w intensywnym kolorze. To właśnie niebiańska istota zasługiwała na jasne, lśniące loki sięgające aż do łokci. Jedynie oczy stanowiły wyjątek. Co prawda również były idealne, ale tęczówki zamiast pięknego błękitu pozostawały czarną otchłanią. Spojrzenie tych oczu zdawało się hipnotyzować, przyzywać i oszałamiać. Ciemny ubiór jedynie potęgował efekt. Przy okazji podkreślał także idealną figurę, której Dione pozazdrościłaby każda dziewczyna. Ale akurat perfekcyjnej sylwetki nie dało się już dostrzec w małym samochodowym lusterku.
Dione była idealna i zdawała sobie z tego sprawę. Choć takie myśli zazwyczaj są przejawem próżności, w tym wypadku mogły uchodzić za stwierdzenie faktu. Każdy, kto ją zobaczył– starsi ludzie, małe i oczarowane pięknym wyglądem dzieci, które myślały, że spotkały anioła, dorośli, nastoletni chłopcy niemogący oderwać wzroku i te wszystkie zazdrosne dziewczyny – wszyscy oni myśleli: Dione jest idealna.
– Nie, nie jestem aniołem. Raczej jego przeciwieństwem. – Uśmiechnęła się nieprzyjemnie.
A więc piękny demon…
– Jaki znowu demon? Demony nie istnieją. Zresztą żaden nie mógłby wyglądać tak jak ja. Ale mniejsza o to. Nie dlatego się tu znajdujemy. Przez swoją całkowitą głupotę zasnąłeś za kierownicą, przeleciałeś przez barierkę i wpadłeś do rowu. Może nie byłoby tak źle, gdybyś nie trzymał nogi na gazie. Twój błąd… Bob – wypowiedziała jego imię w chwili, gdy spojrzała na prawo jazdy uprzednio wyciągnięte z portfela. Przyjrzała się zdjęciu. Bob był dosyć przystojnym mężczyzną przed czterdziestką.
Byłem bardzo zmęczony. Muszę pracować do późna. Moja żona i córeczka…
– Tak, tak – przerwała mu ze znudzeniem. – Wiesz ile słyszałam podobnych historii? Wszyscy mówicie praktycznie to samo. Każdy ma jakąś rodzinę, bliskich czy psa i każdy nie chce umierać. A mnie to naprawdę nie interesuje. Wiesz, kim jestem, Bobby? Nie odwracaj wzroku, przyjrzyj się uważnie, a kiedy już dołączysz do swoich znajomych po drugiej stronie, będziesz mógł opowiadać, jak to właśnie przed chwilą spojrzałeś w oczy śmierci. Chociaż szczerze mówiąc nie będziesz wyjątkowy, każdy z nich przeszedł już to samo.
Bob gwałtownie się wzdrygnął, co nieco zdziwiło Dione. Stracił niewyobrażalnie dużo krwi; to, że był przytomny, graniczyło z cudem. I jeszcze miał siłę się wzdrygać? A przecież każdy ruch musiał mu przysparzać mnóstwa bólu.
Proszę, nie. Mam rodzinę… Nie mogę ich zostawić z tym wszystkim… Nie dadzą sobie rady… Ja…
– Och przestań, Bobby – westchnęła Dione i w tym samym momencie dostrzegła ostry kawałek jakiejś samochodowej części wbity w jego brzuch. – Nie odpuszczę ci, zrozum. Najgorsze jest to, że zaczynasz mnie nudzić. Zresztą ja też mam swoje problemy. Wiesz, że właśnie podarłam drogi sweter? Wyobrażasz to sobie? Takie rozrywające uczucie gdzieś wewnątrz ciała…? – przekręciła tkwiący w ciele mężczyzny przedmiot i usłyszała głośny krzyk. Uśmiechnęła się z satysfakcją. – Skoro już rozumiesz moje cierpienie, to czas się pożegnać. Zadałabym ci moje standardowe pytanie, które brzmi czy jesteś gotowy na śmierć, Bobby?, ale i tak doskonale wiem, co odpowiesz.
Uśmiechnęła się, a jej oczy rozbłysły. Czuła narastającą ekscytację. Chociaż uśmiercała ludzi praktycznie każdego dnia, chyba nigdy nie miało jej to znudzić. Nawet jeśli schematy się powielały i ostatnie chwile ziemskiego życia często wyglądały tak samo. Zresztą zawsze mogła użyć nieco wyobraźni i zamienić kolejną nudną śmierć w coś niezwykłego. Aż niemal współczuła tym śmiertelnikom, na których postanowiła testować kolejne pomysły.
Całe zadowolenie nagle zniknęło, gdy Dione uświadomiła sobie, że poraniona część twarzy znajduje się po lewej stronie. Ostatnie, na co miała ochotę, to dotknąć ustami kawałków ludzkiego mięsa zalanych krwią. Aż zemdliło ją na tę myśl, choć zazwyczaj pozostała nieczuła na podobne widoki.
– No dobra, miejmy to z głowy – westchnęła.
Zamknęła oczy i odgarnęła włosy, by ich nie okrwawić, a potem idealne usta złożyły krótki pocałunek na policzku Boba. Dzięki Dione pojęcie pocałunek śmierci nabierało nowego znaczenia. Przez chwilę dziewczyna przyglądała się mężczyźnie, który ze łzami w oczach ruszył w stronę progu ze światła. A potem zniknął tak jak wszyscy przed nim.
Dione z trudem wyszła z samochodu. Po drodze zdążyła jeszcze zaczepić swetrem o pozostałości samochodowej szyby nadal tkwiące w ramie. W złości wybiła ostatnie kawałki szkła i dopiero wtedy rozpoczęła bieg ulicami miasta. Ponieważ poruszała się z prędkością nieosiągalną dla zwykłych śmiertelników, w ułamku sekundy przebyła kilka przecznic. Nie zmniejszając tempa zdjęła sweter i cisnęła go do pobliskiego kontenera. Gdyby ktoś obserwował całe zajście, musiałby przeżyć niemały szok. Zobaczyłby jedynie sweter, który nagle znalazł się w powietrzu, podczas gdy Dione zdążyłaby już stanąć pod drzwiami swojego mieszkania.
Niedbale rzuciła klucze na stół i skierowała się prosto w stronę łazienki. Z niecierpliwością czekała, aż woda zajmie całą wannę. Czas wypełniła sobie zapaleniem kadzidełek i przyniesieniem butelki czerwonego wina. Dłuższą chwilę zastanawiała się też nad wyborem odpowiedniego olejku do kąpieli. W końcu sięgnęła po ten o lawendowym zapachu, przy okazji z niezadowoleniem zauważając krew Boba pod swoimi paznokciami.
Z niecierpliwością zdjęła resztę ubrań i cisnęła je na koniec łazienki, a potem szybko weszła do wanny. Cicho westchnęła, gdy włączyła funkcję masażu. Choć zapłaciła za tę przyjemność niemałą cenę, była to zdecydowanie jedna z najlepszych inwestycji w jej życiu. Dione niemal za każdym razem, gdy odbierała komuś życie w jakiś wymyślny lub sadystyczny sposób, nagradzała się przyjemną kąpielą. Ten dzień mógłby być całkiem przyjemny, gdyby nie to, że tak bardzo pobrudziła się podczas pracy. Poza tym każdy śmiertelnik, którego życie zakańczała pocałunkiem, przekazywał jej resztki swojej życiowej energii. Jeśli było jej dużo, Dione niemal dostała skrzydeł. Czuła się jak na haju, tylko jeszcze intensywniej odbierała wszystkie bodźce. Bob jednak okazał się niezwykle niewdzięczną ofiarą i pozostawił po sobie jedynie uczucie gorzkiego rozczarowania.
– Wiesz co, Bobby, mogłeś się podzielić swoją energią, a nie samolubnie zabierać wszystko – westchnęła, choć mężczyzna nie mógł jej usłyszeć.
– Sama jesteś sobie winna. Męczyłaś go tak długo, że już nic nie zostało. Wszystko zużył na zachowanie przytomności. – Niski głos wypełnił pomieszczenie, a Dione aż się wzdrygnęła. Zmrużyła oczy i odwróciła głowę. O zlew leniwie opierał się jej nieznośny towarzysz.
– Jasper…
Choć z całych sił starała się nie patrzeć na niego zbyt długo, jak zwykle miała zbyt słabą wolę. Jasper był oszałamiający pod każdym względem, a ona reagowała na niego dokładnie tak jak ci wszyscy nędzni śmiertelnicy. Przypatrywała się skórze w nieco ciemniejszym odcieniu i włosom o nieokreślonej barwie. Już nieraz próbowała rozstrzygnąć, czy są w kolorze lśniącej czerni, czy też stanowią przykład pięknego, głębokiego brązu. Wszystko zależało od tego, w jaki sposób padało na nie światło. W tamtej chwili Dione mogłaby przysiąść, że włosy Jaspera były czarne. Wiedziała jednak, że gdyby wyszli z łazienki, prawdopodobnie znów uznałaby je za brązowe. Ale to nie włosy wywierały na niej największe wrażenie. I nawet nie przystojne rysy twarzy albo piękne mięśnie. Nie idealny nos, nie idealne usta i nie żadna inna równie idealna część ciała. Oczy. To oczy hipnotyzowały Dione najbardziej. Stanowiły dwa punkty o zieleni tak intensywnej, że mogły być bramą do innego świata. W niezwykłych tęczówkach mieszały się barwy takie jak malachitowa czy szmaragdowa. Rozmaitych odcieni było kilkadziesiąt, a może jeszcze więcej. Razem stanowiły skomplikowaną i piękną mozaikę. Już tyle razy Dione patrzyła w zielone tęczówki, ale i tak nie mogła się oprzeć myśli, że chciałaby się w nich zatracić. Wtedy wszystko byłoby idealne. Pływałaby w idealnej zielonej sadzawce, patrząc na idealne zielone chmury, a idealnie zielona trawa poruszałaby się na wietrze, który również miałby w sobie odrobinę zieleni.
Nienawidziła, że Jasper tak na nią działał. Zachowywała się jak pierwsza lepsza dziewczyna, a przecież była śmiercią w ludzkim ciele! Kto by pomyślał, że pozostanie podatna na uroki innej nadprzyrodzonej istoty. Bo Jasper również nie był człowiekiem. W idealnym ciele kryła się zdecydowanie nieidealna dusza zarazy, która zaszczepiała w ludziach wszystkie choroby. Od zwykłej grypy, po wielkie epidemie, które na zawsze zapisały się w historii świata. A gdy Jasper był nadzwyczaj znudzony, wymyślał kolejne choroby. Niektóre śmiertelne, inne niegroźne, ale nieuleczalne. Miał naprawdę bogatą wyobraźnię i nieraz potrafił zaskakiwać.
– Co ty tu robisz? – zapytała na pozór spokojnie, kiedy wreszcie zdołała się opamiętać i na chwilę odwrócić wzrok. Gdy na powrót spojrzała w oczy Jaspera, była już przygotowana i jego nieziemski urok nie wywarł na niej wrażenia.
– Wpadłem, żebyś mogła na mnie trochę popatrzeć. Wiesz, wyglądasz naprawdę idiotycznie z tym rozanielonym wyrazem twarzy.
Dione zacisnęła palce na krawędzi wanny. Palce jej zbielały. Nienawidziła Jaspera równie mocno jak on jej. Łączyło ich co prawda jakieś dziwne przywiązanie, nierozerwalna więź wytworzona na przestrzeni długich wieków. Tak naprawdę jednak każda wspólnie spędzona chwila upływała im na docinkach i słownych przepychankach. Czasami nawet dochodziło do rękoczynów, choć dwie nieśmiertelne istoty i tak nie mogły sobie zrobić krzywdy. Jasper mógłby znajdować się w każdym innym miejscu na Ziemi, a mimo wszystko zawsze był blisko Dione. Nawet nie potrafiła sobie wyobrazić, jakby to wyglądało, gdyby na dłużej ich drogi się rozeszły. Póki co udało im się wytworzyć coś na kształt współpracy. Jasper powiadamiał Dione o wszystkich przypadkach wolno rozwijających się chorób w ich mieście. Wtedy ona mogła dłużej pobawić się jakimś śmiertelnikiem, zdobyć jego zaufanie, rozkochać w sobie czy w jakiś inny sposób od siebie uzależnić. To wymagało wiele pracy i tygodni niecierpliwego oczekiwania, ale potem nadchodził czas ogromnej satysfakcji, kiedy to oddawała się swoim sadystycznym zapędom. Raniła tych nieszczęśników podwójnie – nie tylko fizycznie. Wyniszczała także ich psychikę.
– Powiedz, czego chcesz. Albo po prostu wyjdź. Nie wiem, czy zauważyłeś, ale leżę w wannie. Bez ubrania. To nie jest sytuacja sprzyjająca rozmowom.
– Oj już się tak nie irytuj. Nie możesz mnie obwiniać o to, że tak długo gapisz się na mnie z uwielbieniem. Ja jakoś tak na ciebie nie reaguję.  – Jasper uśmiechnął się szeroko, ukazując dwa rzędy idealnych zębów. Jak zwykle miał rację. Bez słowa wyciągnął z ręki Dione kieliszek i upił spory łyk czerwonego wina. Potem przyjrzał się resztkom płynu z dziwnym zainteresowaniem. Jego wzrok spoczął na butelce stojącej na skraju wanny. Pokiwał głową z uznaniem.
– Dobre. Nawet bardzo. Widać, że się na tym znasz. Choć jak dla mnie pijesz zbyt często. Tym bardziej, że teoretycznie jesteś niepełnoletnia.
– Gdybym miała ciało adekwatne do swojego wieku, rozpadałabym się na każdym kroku.
– Nawet nie byłoby co zbierać, kochanie. I na pewno nie wyglądałabyś bosko.
– Ty wyglądałbyś jeszcze gorzej – odburknęła, jak na dowód tego, że mimo upływu wieków mentalnie wciąż pozostawała rozkapryszoną nastolatką.
– Pewnie tak – jak zwykle uciął temat dotyczący przeszłości. – Ale teraz się przykryj. Rzeczywiście trochę głupio się czuję, kiedy rozmawiasz ze mną, siedząc w wannie. – Krzywo się uśmiechnął i rzucił w stronę Dione szlafrok. Złapała go trochę niezgrabnie, przez co koniec rękawa znalazł się w wodzie.
– Nie musimy w ogóle rozmawiać – Dione wzruszyła ramionami. Wstała, a woda zaczęła spływać po jej idealnym ciele. Czuła się bardzo pewnie w swojej ziemskiej skórze i wiedziała, że wygląda zjawiskowo. Jasper jednak odwrócił wzrok, jakby anielskie wdzięki w ogóle nie robiły na nim wrażenia. Bez słowa wyszedł z łazienki, nie próbując nawet zerknąć ukradkiem. Po chwili Dione ruszyła za nim, próbując ukryć złość i irytację. Jasper wygodnie rozsiadł się na kanapie. Po jego twarzy wciąż błąkał się uśmiech.
 – No więc, czego chcesz? – zapytała Dione po chwili długiego milczenia. Ton jej głosu był niemal agresywny.
– Spokojnie, dlaczego od razu się denerwujesz? Przychodzę z dobrą wiadomością. Zaraziłem kolejną osobę. Choroba dopiero się zalęgła, ale za kilka miesięcy chłopak będzie już jedną nogą w grobie. Daję mu góra pół roku.
– Jak się nazywa, ile ma lat i gdzie mieszka?
– David Wardrick, osiemnaście lat. Jest uczniem tej okropnej prywatnej szkoły pełnej zapatrzonych w siebie gówniarzy. I nie mam pojęcia, gdzie mieszka. Sama się dowiedz, to nie będzie trudne, więc czemu miałbym cię wyręczać?  
Dione przewróciła oczami i zamknęła powieki. Skupiła się na obserwacji wszystkich ludzi w okolicy. Postrzegała je jako dusze, białą energię czasem skażoną cieniem śmierci, a czasem zielenią choroby. To było jak GPS w jej głowie. Bez trudu znalazła duszę Davida. Uśmiechnęła się z satysfakcją.
– Dobra, dzięki za informacje. Przyjrzę się mu potem. A teraz wybacz, ale potrzebuję chwili odpoczynku. – Niemal wypchnęła Jaspera za drzwi. W ręce wciąż ściskał butelkę z resztkami jej ulubionego wina i musiała pogodzić się z myślą, że już jej nie odzyska.
– Może chociaż zapytasz, jaką chorobę na niego sprowadziłem? No chyba, że zamierzasz po prostu poczekać kilka miesięcy, żeby się dowiedzieć? Następnym razem po prostu nie przyjdę, skoro tak niewdzięcznie się zachowujesz.
– No już dobrze, pochwal się – Dione przewróciła oczami. – Postaram się udawać zachwyconą twoją pomysłowością.
– Szybko rozwijający się rak płuc z przerzutami do serca. – Jasper uśmiechnął się z zadowoleniem.
– Brawo, fantastycznie. – Dione zdobyła się nawet na krótkie oklaski, a potem bezceremonialnie zatrzasnęła Jasperowi drzwi przed nosem.    

8 komentarzy:

  1. YAY!!! ANIELSKO :D NIE MOGŁAM SIĘ DOCZEKAĆ!!!
    Nawet jak poprawki są niewielkie to i tak przeczytam :3 jedno słowo, a może odmienić treść ;)
    Wpadam tylko z taką informacją, że pozostawię po sobie komentarz 22-go lub 23-go grudnia, ponieważ aktualnie czas mam wieczorami, więc jestem padnięta i w ogóle, a nauka sama do głowy nie wejdzie :P

    Pozdrawiam ciepło i weny na rozdziały ;)

    anielskie-dusze.blogspot.com
    cieniste-senne-marzenia.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. chyba faktycznie nie ma wielu zmian, ale jakies sie pojawily. podobalo mi sie to, co napisalas o "poszukiwaniu dusz" oraz o zabieraniu ich energii, nie pamietam, czy bylo to wczesniej. Podobalo mi sie takze to, jak ladnie wplotlas w fabule mozliwosc opisania z wygladu zewenetrznego glownych bohaterow, nie wiem, czy kiedys o tym pisalam. Zastanawiam sie swoja droga, jak oni stworzyli takie ciala w takim razi... to chyba sa ich wlasne, tylko ze po prostu w jakis sposob zatrzymali ich starzenie? Ciekawe. Ten rozdzial wywolal we mnie takze refleksje na temat Jaspera i jego... mocy czy roli. Rozumiem, ze on w Twoim opowiadaniu nie odpowiada za kazda chorobe, tylko za taka, ktora spowoduje u kogos smierc? i ze przez to moze byc nietypowa jak np. rak pluc u mlodej osoby? ale moze mozna tez umrzec z powodu jakiejs choroby bez wczesniejszej interwencji Jaspera? Czy nie? Zauwazylam tez brak przecinka przed jednym "jednak" oraz ponownie zly zapis "chyba że" - pomiędzy przecinka się nie stawia, tylko przed, jesli wczesniej jest jakas czesc zdania ;) co do samej tresci, to chyba nie bede sie powtarzac. Podoba mi sie, ze nie tylko przedstawiasz w tym rozdziale glownych bohagerow, i z pewnoscia zaciekawiasz niim czytelnika, ale ze pokazujesz juz glowny watek. NIe moge doczekac sie nowej odslony Pocalunku Smierci. Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Są jakieś poprawki, dostrzegam jakąś większą płynność, ale fabuła póki co jest taka sama, no nie? Mam wrażenie, że wtedy to co teraz zawarte w tym rozdziale, rozciągało się na kilka rozdziałów. Mam rację, czy coś pomyliłam?
    Moje komentarze o tamtych rozdziałach masz, więc póki co, póki nie widzę jakiś znaczących zmian, nie będę się powtarzała.
    Czekam na kolejny rozdział, który, jak zapowiadasz, w mojej głowie rysuje się jako coś zupełnie nowego.

    Pozdrawiam ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Faktycznie w tym rozdziale poprawki są bardziej kosmetyczne, ale i tak przeczytałam z największą przyjemnością :) Chociaż cała scenka jest okrutna, uwielbiam ten moment, kiedy Dione pastwi się nad Bobem, to jest kwintesencja tej postaci. A potem, nagła zmiana, gdy w polu widzenia pojawia się Jasper i nawet nasz Anioł Śmierci mięknie, bo nie może się oprzeć jego niesamowitej urodzie :D Został już wspomniany David, czyli nieśmiało macha do czytelnika główny wątek. Cieszę się, że zdecydowałaś się popracować nad tym opowiadaniem i nadal je publikować, bo ta historia ma ogromny potencjał i szkoda by było go zmarnować. Czekam niecierpliwie na to, jakie zmiany wprowadziłaś i oczywiście będę śledziła tę opowieść z zapartym tchem :)
    Pozdrawiam,
    rude-pioro.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Jesteś gołosłowna. Rozdziały miały być dodawane co dwa tygogdnie, a dzisiaj mija juz siedemnaście dni. Muszę poważnie się zastanowić czy warto dalej czytać twojego bloga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż, sporo w tym racji. Całą historię mam już napisaną, ale notorycznie zapominam regularnie wstawiać rozdziały. Dzięki za przypomnienie, dodam rozdział po południu ;))

      Usuń
    2. Ustaw sobie publikację na przód. Na bloggerze się da. Ja kiedyś ustawiałam, a teraz od tego odbiegłam. Uznałam, że publikuję gdy mam czas, piszę gdy mam ochotę. Jednak jeśli tobie zależy na tym, by rozdziały były co tydzień, czy co dwa, to myślę, że byłoby to dla ciebie dobrym rozwiązaniem :)
      Pozdrawiam i zabieram się za czytanie :)

      Usuń
  6. Okay, już przeczytałam.
    Faktycznie wielkich zmian nie wprowadziłaś, ale mimo wszystko dobrze napisanie i płynnie się czytało :)
    Nie będę się powtarzała, bo to co mówiłam odnośnie tego rozdziału napisałam pod poprzednią wersją :)
    Rozdział był dobry, momentami wprawiający w śmiech, zwłaszcza, gdy pojawił się Jasper.
    Pozdrawiam i wesołych oraz ciepłych Świąt :3

    OdpowiedzUsuń