Następny
dzień spędziła samotnie. Nie miała ochoty na powolny spacer aż do samego
centrum Margadh i przechadzkę między
stoiskami. Właściwie już od samego rana praktycznie się nie odzywała. Nikt nie
skomentował jej zachowania. Być może nawet niczego nie dostrzegli, jak zwykle
śpiesząc się do swoich licznych obowiązków.
Usiadła
na dworze, kryjąc się w cieniu drzewa o rozłożystych gałęziach. Tego dnia było
naprawdę gorąco. Temperatura odbierała chęć do jakiegokolwiek działania, a ona,
będąc w takim a nie innym humorze, tym bardziej nie miała na nic ochoty.
Nie
była smutna. Właściwie nie do końca potrafiła określić stan, w jakim obecnie
się znajdywała. Może to był pewien rodzaj ledwie dostrzegalnego żalu, który
czaił się gdzieś na dnie jej serca, a może to coś zupełnie innego, czego
wcześniej nie doświadczyła. Po prostu czuła, że nie jest dawną sobą i to nie do
końca jej odpowiadało.
Z
westchnieniem przerzuciła włosy na jedno ramię, odsłaniając smukłą szyję.
Kiedyś jeden z młodzieńców, któremu się spodobała, powiedział, że tak wygląda
najpiękniej. Teraz nawet nie pamiętała, jak miał na imię. Zbyt często ich
zmieniała, nie siląc się na żadne większe uczucia i nie próbując zbyt długo
utrzymywać znajomości. Wszyscy powtarzali jej, że musi się ustatkować, ale
zdecydowanie wolała w pełni korzystać z życia i nie tkwić wciąż w tym samym
miejscu. Jedyne, co zaprzątało jej umysł, to teraźniejszość i dobra zabawa.
A
potem poznała Lennana.
Nieraz
już zastanawiała się, jak wyglądałoby jej życie, gdyby tamtego dnia nie zwróciła
na niego uwagi. Pewnie teraz znów utrzymywałaby krótką i nie mającą przyszłości
znajomość z kolejnym adoratorem. Myślała, że Lennan będzie taki sam. Mieli
jakiś czas ze sobą rozmawiać, możliwe, że zaczęłaby dla niego znaczyć więcej,
niż on by się spodziewał. A potem by odeszła. I nie dlatego, że była
bezwzględna i nie brała pod uwagę uczuć innych. Po prostu nie wyobrażała sobie siebie
jako spokojnej żony u boku jednego mężczyzny. Była zbyt niezdecydowana i co
chwilę ktoś nowy zaprzątał jej uwagę.
Aż
do teraz. Nie wiedziała, co takiego miał w sobie Lennan. Może chodziło o jego
niezwykle przystojną twarz, uśmiech, jakim ją obdarzał, a może podobało jej
się, że kiedyś jakaś dziewczyna złamała mu serce i teraz był niezwykle
delikatny. Może zafascynowało ją piękno rzeźbionych w drewnie kształtów,
skupienie z jakim pracował każdego dnia, a może sam fakt, że Lennan miał jakąś
pasję. Albo to, że w przeciwieństwie do poprzedników nie zdołała go tak szybko
zainteresować. W sercu wciąż nosił dawną miłość i chociaż za cel postawiła
sobie sprawienie, by zapomniał o przeszłości, nie było to łatwe zadanie.
I
zamiast jak zwykle skorzystać ze wszystkich swoich atutów, sama doświadczyła
tego co większość mężczyzn w jej życiu. Zakochała się bez wzajemności.
Najwyraźniej wszystko w tym idealnym świecie musiało być uporządkowane i teraz
nadszedł czas, by cierpiała za dawne czyny. Ale przecież nic nikomu nie
obiecywała! To nie jej wina, że się zakochiwali.
Z
początku nawet jej się podobało. To było nieznane, przyjemne ciepło w sercu,
podenerwowanie przed każdym kolejnym spotkaniem. Oczywiście, kiedy rozmawiali,
sprawiała wrażenie pewnej siebie. Tak naprawdę cała drżała, obawiając się, że
powie coś źle albo że Lennan w ogóle nie zwróci na nią uwagi. W takich chwilach
bardzo przypominała wszystkie te nieśmiałe dziewczyny, którymi tak gardziła.
Jego
pocałunki smakowały zupełnie inaczej niż te poprzednich młodzieńców. Może
dlatego, że dla niej miały szczególne znaczenie. Cieszyła się każdą chwilą
czułości, chociaż wiedziała, że Lennan wcale jej nie kocha. Wmawiała sobie, że
to się zmieni, udawała, że sama też jedynie cieszy się chwilą. Tak naprawdę z
każdym kolejnym momentem, z każdym pocałunkiem i dotykiem jego ramion na swojej
skórze coraz bardziej zaczynało jej zależeć.
Nic
dziwnego, że poczuła się zraniona, kiedy pierwszy raz wyznał, że jej nie kocha.
Myślała, że jeśli przyzna się przed nim do swoich uczuć, on uśmiechnie się i
oznajmi, że je odwzajemnia. Była taka naiwna! Kiedy zapewnił ją, że w jego
oczach są tylko przyjaciółmi, odniosła wrażenie, że uleciało z niej całe
powietrze. A więc tak się czuli wszyscy ci, których zostawiała po kilku, czasem
kilkunastu tygodniach znajomości.
Łudziła
się, że w końcu przywyknie. Właściwie gdyby była jedyną naprawdę ważną kobietą
w jego życiu, tak rzeczywiście by się stało. Podświadomie jednak czuła, że tak
wcale nie jest i prawdopodobnie nigdy nie będzie. Nie chodziło nawet o Lavenę.
Ona przecież już wkrótce miała mieć męża. Bała się raczej, że pojawią się inne,
piękne dziewczyny i w którejś z nich Lennan w końcu się zakocha. Nie mogła mu
tego zabronić, nie miała do tego prawa, ale w głębi serca szczerze nienawidziła
wszystkich, które mogły stanowić potencjalne zagrożenie.
Znikał
na długie godziny i chociaż próbował się jakoś tłumaczyć, czuła, że z kimś
jeszcze się widuje. Przecież sama mówiła, żeby żył chwilą i nie myślał o
konsekwencjach. Taki stosunek do życia nie współgrał z ustatkowaniem, dlatego
nie miała prawa czegokolwiek od niego wymagać. Sama była sobie winna. Mimo
wszystko do końca miała nadzieję.
Gdy
przyznał, że z kimś się widuje było to jak najgorsza, najstraszliwsza rana
zadana prosto w serce. Z początku nawet nie wiedziała, co powiedzieć. Potem
zaczęła krzyczeć. Zdzierała gardło, ale to nie miało żadnego znaczenia. Gdyby
krzyczała ciszej i mniej rozpaczliwie, na pewno zaczęłaby płakać. Nie chciała,
by widział jej łzy. Przecież miała być chwytającą chwile, beztroską dziewczyną.
Uznała,
że lepiej, jeśli więcej się nie zobaczą. Wiedziała, że będzie za nim tęsknić
każdego dnia i że jeszcze zacznie żałować. Mimo wszystko dalsze utrzymywanie
znajomości i dobrowolne skazywanie się na cierpienie nie miało sensu. Gdzie się
podziało szczęście, o którym ludzie tak głośno mówili? Przecież tyle było cudownych
historii miłosnych. Czemu ona nie mogła stać się bohaterką jednej z nich? Nie
wyobrażała sobie oglądać Lennana u boku jakieś innej dziewczyny. Właśnie
dlatego powiedziała, że więcej nie mogą się już spotkać. A potem odeszła.
Ale
zmieniła zdanie. Właściwie zaczęła żałować już w chwili, kiedy ruszyła w stronę
domu. Kolejne dni były przepełnione bólem, smutkiem i płaczem w zaciszu pokoju
tak, by nikt nie widział i nie słyszał, jak bardzo cierpi. Gdyby wiedziała, że
tak właśnie wygląda miłość, nigdy nie próbowałaby poznać Lennana. A największą
ironią było to, że w tych wszystkich chwilach marzyła tylko o tym, żeby pojawił
się obok i ją przytulił, pozwolił skryć się w swoich ramionach i zapewnił, że
wszystko będzie dobrze.
Kiedy
w końcu do niej przyszedł, serce zabiło jej gwałtownie. Nigdy jeszcze tak
bardzo nie tęskniła za drugim człowiekiem. W pierwszej chwili miała ochotę go
przytulić, zarzucić mu ręce na szyję i cieszyć się jego bliskością. Zamiast
tego zacisnęła usta i udawała złą, bo to był skuteczny sposób na uniknięcie
bólu.
Jednak
nie odmówiła, kiedy poprosił, by porozmawiała z jego matką. Mógł ją poprosić
praktycznie o wszystko, a ona skinęłaby głową na znak zgody. Kolejny nieznośny
skutek miłości…
Carry
okazała się bardzo mądrą kobietą. Na początku Breena była dla niej naprawdę
okropna. Pragnęła wyładować na matce Lennana całą złość, jakby to mogło cokolwiek
zmienić. Carry była jednak cierpliwa i kiedy Breenie skończyły się już pomysły
na złośliwe uwagi, sama zaczęła mówić. Wtedy dziewczyna zamilkła i w skupieniu
słuchała. Zrozumiała wszystko i choć nie było to dla niej łatwe, wiedziała, co
robić.
Lennan
zbyt wiele dla niej znaczył, by mogła go stracić. Wiedziała to od dawna, ale
nie chciała dopuścić do siebie prawdy. Musiała zaakceptować fakt, że ich
znajomość będzie inna, niżby tego chciała. Miała jeszcze długo patrzeć na niego
z tym uczuciem ciepła w sercu i dziwnym podenerwowaniem, a jednocześnie mieć
świadomość, że on nie czuje tak samo. Możliwe, że w końcu by jej przeszło, że
pojawiłby się ktoś inny albo że to Lennan zmieniłby zdanie. Jedyne co mogła zrobić
w chwili obecnej, to czekać z naiwną nadzieją.
Nie
była smutna. Uczucie, które ogarnęło całe jej ciało, nazwałaby raczej zrezygnowaniem
i akceptacją. Niektórych rzeczy nie da się zmienić, choćbyśmy ze wszystkich sił
tego pragnęli. Wiele nie zależało od niej. Teraz musiała znów nauczyć się być
dawną sobą i chwytać chwile, bo takie podejście bardzo ułatwiało życie. Kochała
Lennana i to zmieniło ją chyba nieodwracalnie, ale to nie oznaczało, że musiała
teraz chodzić smutna i zamyślona. Wciąż była pełną energii Breeną.
Mimo
wszystko siedząc przez cały dzień na dworze, w cieniu drzewa, nie uśmiechała
się, jak to miała w zwyczaju. Zamiast tego z zamyśleniem patrzyła w błękitne
niebo. Przez jej głowę przelatywały tysiące myśli, a czasem wszystkie znikały i
wtedy pozostawała już tylko pustka. Breena nie zamierzała zachowywać się w ten
sposób do końca życia. To było jednodniowe leczenie serca, sposób na uwolnienie
wszystkich negatywnych emocji.
–
Czas wrócić do codzienności – powiedziała sama do siebie, kiedy słońce w końcu
zniknęło za horyzontem. Podniosła się powoli z ziemi i wróciła do domu.
Uśmiechnęła się, choć w uśmiechu tym nie było choćby cienia radości.
Właśnie
nadszedł koniec tej krótkiej, prywatnej terapii. Oby tylko okazała się skuteczna.
Dobra wiadomość dla fanów "Pocałunku Śmierci" - zabrałam się za poprawki! Prolog pozostał bez zmian, za to od pierwszego rozdziału zacznie się zamieszanie. Bardzo, bardzo zmieniła mi się koncepcja. Pozbędę się niektórych pobocznych postaci i dodam nowe zdarzenia, które nadadzą tempa tej historii.
~*~
Dobra wiadomość dla fanów "Pocałunku Śmierci" - zabrałam się za poprawki! Prolog pozostał bez zmian, za to od pierwszego rozdziału zacznie się zamieszanie. Bardzo, bardzo zmieniła mi się koncepcja. Pozbędę się niektórych pobocznych postaci i dodam nowe zdarzenia, które nadadzą tempa tej historii.
.
Krótko,ale ładnie. Ciesze sie,ze skupiłas się na Brennie. Myślę, ze znajomość z Leannem wiele ją nauczyła o życiu. Dzieki niej z pewnością dojrzała. Wierze,ze wyleczy się w tej nieodwzajemnionej miłości,ale bedzie juz wiedziała sporo na przyszłośc. Raczej nie bedzie chciała łamać serc kolejnym facetom. Nawet jesli oni tak naprawdę by jej nie kochali. Ale mam nadzieje,ze Brenna nadal bedzie przyjaźnić się z Leannem. Carry z pewnością zrobiła młodym przysługę ;)
OdpowiedzUsuńRozdział strasznie krótki i poświęcony myślom oraz uczuciom Czarnuli. Myślę, że reszcie może się to nie spodobać, gdyż z tego co zauważyłam, to jestem chyba jedyną, która nie żywi do niej nienawiści :)
OdpowiedzUsuńDziwię się trochę, że taka kobieta jak Bereena, którą nie broni mamusia ani tatuś, nie skrytykowała tego, że... ty wiesz już o co mi chodzi, prawda? Chodzi mi oczywiście o to, że tego chłopczyka broniła mamusia jakby miał pięć latek i inna dziewczynka z przedszkolnej grupy ciągnęła go za przydługawe włoski.
Condawiramurs widzę uważa, że Carry zrobiła młodym przysługę, a moim zdaniem broniąc synka w tak prywatnej sprawie jak sfera uczuciowa, jak sprawa z dziewczynami, to trochę postąpiła niewłaściwie. Rozumiem, że go wysłuchała, że byłą mu wsparciem, bo od tego jest matka, ale już stając w jego obronie, mówiąc jakby w jego imieniu sprawia, że on nigdy nie dorośnie i nigdy się nie nauczy, na dodatek w oczach dziewczyn nie będzie uchodził za faceta, a za chłopczyka. Przynajmniej jakbym była na miejscu Bereeny to wyśmiałabym postępowanie Carry w jej oczy. Bym zwyczajnie powiedziała "kobieto, to nie chłopiec, to facet, niech pokaże że ma jaja i nosi spodnie, a nie się kryje za spódnicą mamusi. Rozumiem twoje dobre intencje, ale nie, nie będę z tobą rozmawiała na nasze prywatne, intymne tematy". Ja bym to ucięła w zarodku i dziwię się, że dziewczyna tego nie zrobiła, bo tak jak mówiłam, wydawała mi się być tutaj jedyną taką postacią... normalną, taką z jajami, ale nie na pokaz jak jedna z bliźniaczek. Taką po prostu zwykłą, życiową i silną kobietą. Dziwię się więc, że lata za takim mięczakiem, choć może w tym jest jakaś reguła, np chęć posiadania męża, którego dałoby się trzymać pod pantoflem, ale to by się udało pod warunkiem, że Lennan w końcu wyszedłby zza spódnicy matki.
Pozdrawiam
PS. Jedno z moich opowiadań niedługo zostanie ukończone. Byłoby mi miło gdybyś na nie zajrzała. Serdecznie zapraszam.
„Zostaw uchylone...”
Nie jesteś jedyna, ja też nigdy nie żywiłam do Breeny nienawiści :D
UsuńJestem więc kolejnym, który panny B nie darzy nienawiścią, a nawet bardziej ją lubi od głównej bohaterki ;-)
UsuńWizerunek Breeny znacznie się ocieplił w moich oczach. Tak właściwie dopiero teraz wyszło na jaw, że ona i Deirdre mają ze sobą wiele wspólnych cech. Breena również nie wyobrażała sobie małżeństwa, odrzucała kolejnych adoratorów i nie przypuszczała, że się wreszcie zakocha. Obie też nie sądziły, że obiekt ich ewentualnych westchnień nie będzie tych uczuć odwzajemniał... Trochę mi żal Breeny, chociaż jednocześnie jestem świadoma, że poniekąd sama wpakowała się w tę nieprzyjemną sytuację. Jakkolwiek Lennan zachowywał się wobec niej okropnie, tak jednak od samego początku był szczery co do swojej wzajemności. Nie mogę winić Breeny za to, że miała nadzieję, ale mimo wszystko powinna sobie odpuścić. Cieszę się, że rozmowa z Carry dała jej nieco ukojenia, bo chociaż na tyle zasłużyła.
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa, co z kolei dzieje się w głowie Lennana. Jaki właściwie jest jego stosunek do Breeny i Deirdre? I czy faktycznie przestał kochać Lavenę? A mówią, że to umysł kobiety pełen jest tajemnic...
Czekam na ciąg dalszy <3
Breena jest sama sobie winna, bo świadomie weszła w ten dziwny układ, ale z drugiej strony potrafię ją zrozumieć. W końcu nie jest łatwo tak po prostu odsunąć się od osoby, która nam się podoba; powiedzieć: dość i zapomnieć, że istniała. Nie dziwię się, że Breena mimo wszystko starała się przekonać do siebie Lennana i go rozkochać. Ta jej złość i gniew też jest dla mnie zrozumiała, bo jest ludzka. Nawet bardzo. Podejrzewam, że ja też uniosłabym się w pierwszej chwili honorem i wyładowała na takim Lennanie swoja złość. W końcu nie jest łatwo być odrzuconym. Zastanawiam się tylko, co powiedziała Breenie mama Lenanna... Jakich słów użyła, żeby naprawić tę relację. To rzeczywiście nie jest normalne, że mama wtrąca się w tak prywatne sprawy syna, ale ja się o to czepiać nie będę. Różne są relacje mama-syn i różne rodziny. Dla jednych najlepszym kumplem jest kolega z podwórka, dla innych rodzic albo rodzeństwo. A jeśli mama czuje, że może jakoś pomóc swojemu synowi, to czemu nie? Poza tym wydaje mi się, że w tych miastach, które przedstawiasz panuje zupełnie inny klimat niż w naszym rzeczywistym świecie. To jest po prostu inna rzeczywistość. I mnie taka bliska zażyłość matki i syna tutaj akurat pasuje ;D
OdpowiedzUsuńCzekam na kolejny! ;)
A na "Pocałunek śmierci" zajrzę, jak już będzie kilka(naście) rozdziałów do przodu ;)
Czytałem sobie tak tą "Diamentową granicę" na nockach, przed snem, gdy żona brała kąpiel i ja się nie mogłem jej doczekać i robiłem wszystko, byleby nie zasnąć. Udawało mi się to, więc to znaczy tyle, że rozdziały nie są nudne :)
OdpowiedzUsuńTeorainn to inny świat, obcy nam czytelnikom, w całości stworzony przez ciebie i wiemy o nim tyle ile sama nam zdradzisz jawnie lub przemycisz między wierszami. Trochę to porównuję do "Prawdziwej Legendy' TM i choć jej świat jest brutalniejszy to i w twoim jest jedna wielka drama. Świat "Prawdziwej..." dzieli różnica klas, poglądów, czy różnice wynikające z płci, a u ciebie choć jest to wszystko, to jest jeszcze podział na pół, przez granice, która jest równie niemożliwa do przejścia co same ludzkie uprzedzenia i to w czym ich wychowano, w jakim kulcie, czy pieniądza czy uczucia. Oczywiście zawsze i wszędzie zdarzali się buntownicy, ale większość raczej podąża za tłumem i przykładem wyniesionym z domu.
Z jednej strony jestem zdania jak matka głównej bohaterki mojego opowiadania ("Jabłka i śniegi"), że mieszanie klas, ludzi niewykształconych z dziedzicami rodzin nieinteligenckich, to coś najgorszego co tylko może się przytrafić i to nie tylko tym dwojga zakochanym, ale ich rodzinom. Zakochani, jeśli się kochają naprawdę i tkwi w tym siła, to jakoś sobie z tym poradzą, ale ich matki, ojcowie, młodsze rodzeństwo, gdzie jedno ma mniej rzeczy materialnych od drugiego, a drugie ma mniej wolności od pierwszego, tu tkwi dopiero ten ból całości. I mimo lat jakie minęły, bo to już nie XIX czy XX wiek, że już nie mówmy o starożytności czy średniowieczu, to ciągle ten problem istnieje. Co prawda nie można już młodym zabronić ślubu, ale problem spędzenia choćby świąt przy jednym stole wciąż pozostaje i nie oszukujmy się, że jest inaczej. Dlatego poniekąd zgadzam się z tym, że każdym człowiek powinien sięgać po to co dla niego dobre, co dla niego jest właściwe i możliwe do sięgnięcia, dlatego głupotą była przyjaźń podyktowana ciekawością, rozpoczynanie jej, wiedząc, że nie można liczyć na nic więcej i tu nie chodziło już tylko o różnice klas, a o granicę.
Z drugiej strony jako wolontariusz, trener boksu zarówno dla dzieci z rodzin biednych i patologicznych, jak i w prywatnej szkółce szkoleniowej jestem zdania, że za dużo już mamy murów, że powinno się je burzyć, albo chociażby przeskakiwać i budować mosty.
Coś też mi podpowiada, że miłość nie zna niemożliwego, że dla niej słowo niemożliwe nie istnieje i że jeśli ludzie naprawdę się kochają, to są w stanie dopiąć swego. Historia w końcu zna pracownice karczmy co rodziły bękartów królewskich z miłości, a nie tak jak żona króla czy królewicza z obowiązku. Historia zna związki lokajów i pokojówek z właścicielami, z pracodawcami. Historia mówi też o rzymskich pretorach co wiązali się z brankami, z niewolnicami, mówi o żołnierzach co niewolnicą zwracali wolność ślubem i nie wymagali trwania przy swoim boku. Czemu więc u ciebie miałoby nie zdarzyć się coś co zburzyłoby granice w drobny mak, choćby na krótki moment, bo wiadomo, że potem może nie być tak pięknie jak bohaterowie sobie będą wyobrażali i może być rychłe rozstanie jeszcze przed zaślubinami.
Reszta komentarza za moment, bo najpierw muszę zjeść, skoro się już przygrzało :)