Dione nigdy nie była piękna, była
jednak bogata, a w świecie, w którym się urodziła, to właśnie pieniądze miały
największe znaczenie. Dzięki nim zyskała szansę znalezienia dobrze usytuowanego
męża, wkupienia się w łaski najzamożniejszych rodzin i prowadzenia dostatniego
życia. Mimo wszystko dziewczyna w duchu zazdrościła rówieśniczkom mijanym na
ulicy. Sama miała co prawda ładną figurę, odpowiednią do noszenia modnych
sukien. To jednak nie na ciało mężczyźni zwracali uwagę. W pierwszej kolejności
patrzyli na twarz. A Dione miała twarz pospolitą, a może nawet brzydką. Mysie
blond włosy, ciemne oczy, które wyglądały śmiesznie w zestawieniu z bladą cerą
o skłonnościach do zaczerwienienia – to sprawiało, że przy innych kobietach
wypadała raczej niekorzystnie.
Mimo wszystko już w wieku czternastu
lat była zaręczona i marzyła o jednym z tych wielkich ślubów, o których czasem
śpiewano pieśni lub opowiadano podczas biesiad. Pech chciał, że przyszły mąż
tuż przed uroczystością wybrał się na polowanie i już nigdy z niego nie wrócił.
Dione musiała więc zacząć szukać innego kandydata na małżonka, by nie skończyć
jako stara panna. Nie spieszyła się jednak i pozwalała, by otaczali ją
adoratorzy. Bo mimo tego, że nie grzeszyła urodą, miała w sobie niewyobrażalną
siłę, dzięki której zauważano ją nawet w tłumie. Nie bez znaczenia był jej
status społeczny i dobra pozycja rodziny, to jednak przede wszystkim osobowość
Dione sprawiała, że kilku mężczyzn chciało się z nią ożenić. Rodzice nie
spieszyli się z inicjowaniem kolejnego małżeństwa, dzięki czemu Dione miała
szansę korzystać z ostatnich chwil wolności. Wiedziała, że później, gdy
zostanie żoną, celem jej życia stanie się danie mężowi męskiego potomka.
Miała dziewiętnaście lat, gdy rodzice
uznali, że najwyższy czas, by się ustatkowała. Poważnie rozważali dwóch z
pięciu adoratorów i nawet zaczęli prowadzić pierwsze ustalenia. Dione nie
potrafiła sama stwierdzić, u boku którego z mężczyzn pragnęłaby spędzić resztę
życia. Obaj byli nieco starsi, pochodzili ze szlacheckich rodzin i stanowczo żadnego
z nich nie kochała. Wiedziała jednak, że ślubów nie zawiera się na skutek prawdziwej
miłości. To był przywilej tylko dla biedaków, którzy przy wyborze małżonka nie
musieli kierować się interesownością. Czekała więc cierpliwie na decyzję
rodziców, wiedząc, że obojętnie, co postanowią, pisane jej będzie życie pełne
wygód. Właśnie o tym rozmyślała podczas jednego z długich spacerów, kiedy to
nagle złapał ją deszcz. Na chwilę uniosła głowę ku niebu i zapragnęła jak
najszybciej dostać się do domu, ale uniemożliwiła jej to długa suknia i buty
przeznaczone raczej do noszenia na wystawnych przyjęciach niż do biegania po
błotnistych łąkach.
Następnego
dnia pojawiła się okropna gorączka. Dione spędziła cały dzień przykryta kilkoma
kocami, nieustannie drżąc z zimna. Rodzice specjalnie zatrudnili do pomocy
służącą, która miała spełniać każde zachcianki ich chorej córki. Ale Dione nie
miała wielkich wymagań. Pragnęła jedynie wyzdrowieć. Opuściła ją cała wewnętrzna
siła, dzięki której dawniej wydawała się atrakcyjna. Choroba nie mijała, a
wręcz zdawała się rozwijać z każdą kolejną godziną. Rodzice zaczęli więc szukać
znachorów. Żaden z nich nie potrafił pomóc, aż w końcu swoje usługi zaoferowała
pewna zielarka.
Zawitała
do ich miasta kilka tygodni wcześniej i nikt nie wiedział, z jakiej wioski
przywędrowała. Większość kobiet utrzymywała, że to heretyczka trudniąca się
wróżbiarstwem, a może i czarownica. Nic dziwnego – zielarka była piękna, tak
piękna, że każdy mężczyzna był w stanie dopuścić się dla niej grzechu. Mówili: anioł, podczas gdy ich żony z zazdrością
szeptały: wiedźma. Wszyscy tylko
czekali, aż nieszczęśniczka zostanie wysłana na próbę wody, a potem skończy na
stosie. Rodzice Dione nie mieli więc zamiaru skorzystać z oferowanych przez
kobietę usług.
Ale
wtedy pojawił się ból. Najpierw to była jedynie głowa. Dione nie potrafiła się
skupić, patrzyła nieprzytomnie na adoratorów i choć jeszcze niedawno marzyła o
ślubie z którymś z nich, teraz chciała tylko, żeby zostawili ją w spokoju. Kiedy
do gorączki, osłabienia i bólu głowy dołączył jeszcze ból pachwiny, a potem
także szyi, Dione zrozumiała, że nie spotkała jej choroba spowodowana biegiem w
zimnym deszczu. Któregoś dnia udała, że śpi i podsłuchała rozmowę rodziców. Poznała
prawdę.
Dżuma.
Epidemia ogarnęła całą Europę, pojawiła się nawet w kraju Dione – Wielkiej
Brytanii. Żyjąc w tak bogatej rodzinie, dzięki pieniądzom i wysokiemu statusowi
społecznemu dziewczynie zawsze udawało się wyjść z kłopotów. Wystarczyło komuś
zapłacić albo użyć wpływów. Ale nie tym razem. Ogarnął ją strach. Wiedziała, że nie ma dla niej
ratunku. Że może pożegnać się z marzeniami o ślubie, o dzieciach i o dostatnim
życiu. Rodzice też byli przerażeni. Tak przerażeni, że w końcu wezwali do
siebie zielarkę, a sami opuścili dom.
Kobieta
spędzała w pokoju Dione długie godziny. Zostały tylko we dwie – Dione
znajdująca się na granicy życia i tajemnicza, piękna kobieta o niezwykłych
zdolnościach. Czasami przypatrywała się Dione ze smutkiem albo trzymała ją za
rękę, dodając otuchy. Któregoś dnia zdobyła się nawet na to, by z matczyną
czułością złożyć na policzku dziewczyny pocałunek.
Najpierw
Dione poczuła ulgę. Zniknęła gorączka, dreszcze i ból. Pierwszy raz od dawna mogła
racjonalnie myśleć. Ale potem ulga ustąpiła miejsca zdziwieniu. Skoro zielarka
jednym pocałunkiem potrafiła uzdrawiać, to czemu nie zrobiła tego o wiele
wcześniej? Czemu pozwoliła, by Dione cierpiała przez te ciągnące się w
nieskończoność dni?
Wstała,
ale kiedy spojrzała na łóżko, krzyknęła. Zobaczyła tam siebie i już wiedziała,
że jest jedynie duchem, że w jakiś sposób tym pocałunkiem zielarka zakończyła
jej cierpienia, jednocześnie nadając kres życiu. Choć jeszcze kilka dni temu
Dione była pewna, że i tak umrze, teraz, kiedy przez chwilę trwała w złudzeniu,
że powrót do zdrowia jest możliwy, nie potrafiła pogodzić się ze śmiercią.
Zaczęła
płakać, protestować, bezradnie przyglądać się ciału, w którym przez
dziewiętnaście lat mieszkała jej dusza. Ale wtedy obok łóżka pojawiła się
smuga. Biała smuga ze światła, delikatny próg stworzony z refleksów. Emanowało
z niego piękno, miłość oraz zrozumienie i był to najcudowniejszy widok w całym
życiu Dione. Poczuła, że całe zło, które kiedykolwiek wyrządziła, że każdy jej
występek może zostać wybaczony. Światło było dobre, bezgranicznie dobre i
niezwykle wyrozumiałe. I mogło przyjąć nawet kogoś takiego jak ona. Zrobiła
krok, potem następny, a łzy smutku przemieniły się we łzy radości. Zielarka
jednak pociągnęła Dione za rękę. Trzymała mocno, mimo głośnych protestów. Próg
ze światła zniknął, a Dione została na ziemi, czując, jakby ktoś wyrwał jej
kawałek duszy. Jego miejsce zajęła niewyobrażalna, bolesna tęsknota.
Zielarka
oznajmiła, że nie jest czarownicą. Że jest kimś zupełnie innym – śmiercią. To
dlatego tak wyglądała. Emanowała z niej magia z innego, pozaziemskiego świata.
To było piękno zrodzone ze świetlistego progu i przyciągało wszystkich
śmiertelników, wzbudzało zachwyt oraz pożądanie. Jako śmierć zielarka poruszała
się po Ziemi, zakańczając ludzkie życia pocałunkiem. Był to obowiązek, który
musiała wypełniać, aby na świecie panowała równowaga. Ale istniał pewien
problem – tęskniła za światłem za każdym razem, gdy na nie patrzyła, za każdym
razem, gdy jakiś śmiertelnik przekraczał wrota ziemskiego życia. Pragnęła
wreszcie sama znaleźć się po tamtej stronie. Musiała więc wyznaczyć swojego
następcę.
Dione
wielokrotnie zastanawiała się, czemu wybór padł na nią. Wokół było przecież
tyle ludzi, tyle pięknych, dobrze urodzonych kobiet, tyle silnych, odważnych
mężczyzn. Z jakiegoś powodu to jednak ona wydała się zielarce najlepszą
kandydatką na śmierć. Patrzyła więc bezradnie, jak kobieta, która odebrała jej
życie, odchodzi ze łzami w oczach, niemal biegnie w stronę jasnego progu.
Światło zniknęło równie szybko, jak się pojawiło, a Dione utknęła w ziemskim
świecie, nie rozumiejąc, jak do tego wszystkiego doszło.
Usiadła
bezradnie na podłodze, obok swojego martwego ciała. Czuła, że teraz jest
inaczej, że jej ciało to już nie to samo, które nosiło duszę przez całe
ziemskie życie. Próbowała skupić się i znaleźć wewnątrz siebie odpowiedź, co
zrobić. Ale tak naprawdę nie miała na nic siły i pragnęła jedynie przekroczyć
świetlisty próg, obarczając obowiązkiem niesienia śmierci kogoś innego.
W
takim stanie znalazł ją Jasper. Wtedy nie wiedziała jeszcze, jak ma na imię. On
też miał w sobie piękno białego światła. I było inaczej, niż gdy patrzyła na
zielarkę. Bo Jasper był mężczyzną i w jednej chwili pozwolił Dione uwierzyć, że
go kocha. Wydawał jej się cudownym wybawicielem, który pojawił się znikąd.
Czekał cierpliwie, aż przestanie płakać, a potem po zaczął opowiadać.
Miał
z nią wiele wspólnego, choć nie był śmiercią. Sam niósł zarazy i wszelkie
choroby. Decydował, kto umrze, a kogo przez kilka dni pomęczy nieszkodliwa
dolegliwość. Cała epidemia również była jego dziełem. Wystarczyło wymyślić
odpowiednia chorobę, pocałować w czoło kilka osób, a potem wszystko działo się
już bez jego ingerencji. Ale choć to Dione odpowiadała za zakańczanie ludzkich
istnień, nie miała wpływu na decyzje Jaspera. Jeśli chłopak postanowił skazać
kogoś na śmierć z powodu choroby, czarny anioł był zmuszony dopełnić swojego
obowiązku. W innym wypadku nieszczęśnik znajdował się w zawieszeniu pomiędzy
światami – poza życiem, ale zbyt daleko od świetlistego progu. W tym stanie
mógł przetrwać całe wieki, w wiecznej męce i bezsensie egzystencji, póki
wreszcie śmierć nie wykonałaby swojej pracy.
Dione
bardzo się to nie podobało. Nie tylko sam fakt, że musiała zostać na tym
świecie, że nie mogła spotkać się z białym światłem. Znów jej życiem kierował
jakiś mężczyzna, tym razem pod postacią zarazy. Co prawda Dione mogła zakańczać
życia starszych osób, samobójców, ofiar straszliwych wypadków. O tym decydowała
sama. Ale kiedy tylko Jasper oznajmił, że tchnął w kogoś chorobę śmiertelną,
ona musiała wykonać wyrok bez cienia protestu. Przypomniała sobie kata ze
swojego miasteczka. Mężczyznę, który zdecydował się na hańbiącą pracę, by móc
utrzymać rodzinę. Jednocześnie skalał nie tylko swoje dobre imię, ale także
imię przyszłych pokoleń. Nie dość, że przypieczętował los swoich dzieci i
wnuków, to jeszcze codziennie zabijał ludzi – nie zawsze winnych, czasem kogoś,
kogo znał z widzenia. Dostawał rozkaz i musiał go wykonać, tak po prostu, bez
cienia protestu. Dione też stała się katem na usługach Jaspera.
Dopiero
po jakimś czasie odkryła nowe możliwości, jakie otworzyły się przed nią, gdy
została aniołem śmierci. Mogła zrezygnować ze swojej ludzkiej powłoki i przybrać
postać czarnego podmuchu wiatru, który przemieszczał się po ziemi z
błyskawiczną prędkością. Nie odczuwała też bólu, bo ból stworzono z myśl
śmiertelnikach - miał ich ostrzegać przed zagrożeniem. Jeśli tylko chciała,
zaglądała w umysły istot ludzkich, poznawała ich najskrytsze pragnienia.
Najbardziej jednak cieszyła ją możliwość rozszczepiania swojej duszy.
Wystarczyło, że oddzieliła od siebie kilka odłamków, czarnych podmuchów, które
przemieszczały się po świecie z zadziwiającą prędkością i wypełniały za nią
wszelkie obowiązki. Nie czuła co prawda, jakby sama znajdowała się w miejscach,
w których one przebywały, ale mogła je kontrolować. Niemal jakby były to jej
dzieci, czarne wysłanniczki. Sama w tym czasie zajmowała się przede wszystkim
myśleniem, jak wrócić do światła. Bo choć miała w sobie jego pierwiastek i to
właśnie on dawał jej te wszystkie nadludzkie możliwości, pragnęła jak
najszybciej znaleźć się po drugiej stronie wśród wszystkich innych dusz.
Podczas
gdy ona poszukiwała swojego następcy, Jasper po prostu cieszył się życiem. Co
prawda rzadko widywała na jego twarzy radość – zazwyczaj była całkowicie
pozbawiona wyrazu lub gościł na niej krzywy uśmiech. Mimo wszystko zielonooki
chłopak nie sprawiał wrażenia, jakby miał zamiar kiedykolwiek opuścić Ziemię.
Dione nie potrafiła tego zrozumieć, ale Jasper upierał się, że to dlatego, że
sama nigdy nie spróbowała odebrać komuś życia. Twierdził, że wypełnianie
powinności, do której zostali stworzeni, potrafi dostarczyć niewiarygodnej
przyjemności. Dione nigdy nie zdecydowałaby się sprawdzić, czy chłopak
rzeczywiście ma rację, gdyby nie to, że tak bardzo była w niego wpatrzona.
Uwielbiała, kiedy znajdował się w pobliżu, bo wtedy czuła, jakby przebywała tuż
na progu białego światła. Coś przyciągało ją do Jaspera i nie chodziło wcale o
pożądanie, a raczej o jakąś dziwną fascynację. Chciała nawet sprawdzić, czy on
czuje to samo, spróbowała więc zajrzeć do jego myśli. Ale umysł zielonego
anioła znajdował się za barierą, nie miała do niego dostępu. Z początku
sądziła, że to dlatego, że Jasper nie jest człowiekiem, potem jednak przekonała
się, że on bez większych trudności wynajduje najskrytsze myśli w zakamarkach
jej umysłu.
Jej
rodzina w końcu też zachorowała. Epidemia słabła, mimo wszystko wciąż pojawiały
się kolejne ofiary. Dione złożyła więc pocałunki na policzkach rodziców.
Chciała się pożegnać, dlatego nie wysłała do tego zadania swoich odłamków
duszy. W momencie, gdy wypełniała obowiązki śmierci, poczuła energię wstępującą
w jej ciało. To było tak niewiarygodne i uzależniające uczucie, że przez
następne godziny myślała tylko o tym, by odebrać życie komuś jeszcze.
Zastanawiała się, czemu czarne podmuchy nigdy nie przekazały jej tej cudownej
siły, doszła jednak do wniosku, że to dlatego, że same potrzebują jej, by samodzielnie
funkcjonować.
Zaczęła
szukać kolejnych umierających ludzi. Na szczęście dosłownie co chwilę znajdywał
się ktoś, kto potrzebował wreszcie oddzielić się od ciała. Dione w szaleńczym
pędzie odbierała życie jednemu po drugim. Dopiero, gdy była wręcz przepełniona
tą niewiarygodną energią, na chwilę się zatrzymała. Wtedy dostrzegła zachwyt w
oczach kolejnej konającej osoby. Nie potrafiła poznać jego przyczyny, póki nie
zajrzała do myśli śmiertelnika. Zrozumiała wtedy, że to ona jest przedmiotem
tej fascynacji, że z jakiegoś powodu umierający człowiek wyniósł ją na
piedestał i okrzyknął aniołem. Chciała poznać przyczynę jak najszybciej.
Pierwszy raz, odkąd została aniołem śmierci, pomyślała, by przyjrzeć się
swojemu odbiciu.
Gdy
była jeszcze człowiekiem, wolała nie patrzeć na swoją twarz. Unikała wszelkich
zwierciadeł, odwracała głowę od mijanych jezior czy naczyń z wodą. Ale teraz wszystko
się zmieniło. Dotarło do niej, że z chwilą gdy otrzymała cząstkę światła,
zyskała nie tylko nieziemskie umiejętności, ale także nieziemskie piękno. Była
kobiecym odpowiednikiem Jaspera, równie doskonałym. Patrzyła z zachwytem na
swoje oczy, które teraz stały się całkowicie czarne. Z fascynacją oglądała
idealne kości policzkowe, idealny nos i włosy w anielskim blond odcieniu.
Zauważyła nawet, że choć swoją ziemską figurę uważała za ładną, tak naprawdę jako
śmiertelniczka wyglądała doprawdy marnie. Teraz jej ciało było idealne w każdym
calu, stworzone według boskiej proporcji znanej już starożytnym Grekom.
Przez
całe swoje ziemskie życie nigdy nie miała jednego – urody. Otrzymała od losu
naprawdę wiele, ale piękno zawsze znajdowało się poza jej zasięgiem. Teraz
stała się najbardziej zjawiskową istotą, jaka kiedykolwiek chodziła po Ziemi.
Byłą równie piękna co jej poprzedniczka, równie piękna jak Jasper. Wyglądała
tak niewiarygodnie, że nie mogła przestać zachwycać się samą sobą. Dotarło do
niej, że gdy przekroczy świetlisty próg, to wszystko zniknie, że stanie się
znów swoją ziemską wersją. A może po drugiej stronie wszyscy byli równie
piękni? Wtedy też nie wyróżniałaby się z tłumu, nie wzbudzałaby należytego
zachwytu. Jej niewiarygodna uroda zniknęłaby, zespoliła z urodą innych.
Czemu
miała tęsknić za światłem, skoro sama nosiła jego cząstkę w sobie? Czemu miała
tak szybko zrezygnować ze wszystkich możliwości, jakie dawało jej bycie
śmiercią? Czemu dobrowolnie pragnęła wyrzec się urody, na zawsze pożegnać z
cudownym uczuciem towarzyszącym składaniu na policzku śmiertelników pocałunków?
Przecież mogła pozostać na Ziemi jakiś czas i dopiero potem odejść. A może i
nigdy.
Kiedy
uświadomiła sobie to wszystko, coś na zawsze się w niej zmieniło.
Odzyskała
całą swoją ziemską siłę, znów chodziła z dumnie uniesioną głową. Odkryła, jak
niewiarygodny wpływ może wywierać na śmiertelników, z jakim zachwytem spełniają
każdą jej prośbę, każdą jej zachciankę. Wszyscy byli nią zafascynowani, tak
samo jak fascynowali się Jasperem. Podążali za nią bezmyślnie, z zachwytem
wymalowanym na twarzy, a ona miała świadomość, że los wszystkich tych ludzi
leży w jej rękach.
Znalazła
sobie nową rozrywkę. Gdy widziała, że zielone pnącza powoli zaciskają się na
czyjejś białej duszy, odnajdywała tę osobę i starała się ją poznać. Wzbudzała
zaufanie, rozkochiwała, skłaniała do wyjawienia największych sekretów. Pławiła
się w uwielbieniu, w poczuciu władzy, jaką miała nad takim śmiertelnikiem, a
potem zakańczała jego życie, pokazując, że to wszystko było kłamstwem, że jej
nigdy nie zależało, że tylko grała dalej w swoją własną grę i czerpała z tego
satysfakcję. Uwielbiała widzieć ten ból w oczach śmiertelników. Co prawda
znikał w tej samej chwili, gdy pojawiał się próg światła. Ale to nie miało
znaczenia. Ludzie mogli zapomnieć o bólu, ale Dione nigdy nie zapominała smaku
triumfu.
Mogłaby
co prawda zatrzymać się w tamtym momencie, ograniczyć jedynie do psychicznego
znęcania się nad innymi. Tak się jednak nie stało. Któregoś dnia zapragnęła
znów napełnić się energią śmiertelników i tym sposobem odwiedziła konającego
mężczyznę. Przytrzasnął go wóz, gdy coś
spłoszyło konie na drodze. Dione podeszła bliżej, by przyjrzeć się umierającemu
i nieostrożnie oparła się o ścianę powozu. Mężczyzna znajdujący się w środku,
ten człowiek upstrzony krwią i marzący o szybkim końcu, krzyknął rozdzierająco,
a Dione aż się wzdrygnęła. Potem jednak jej oczy zabłysły. Od tej pory tęskniła
za podobnymi krzykami. Do tej pory z
nostalgią wspominała czasy nowożytnie, kiedy to zaczęły się masowe procesy
inkwizycyjne, a stosowanie tortur w ramach przesłuchań stało się codziennością.
Krzesła z kolcami, but hiszpański, łamanie kołem… Dione fascynowało, że
człowiek mógł zrobić drugiemu człowiekowi coś tak okrutnego i jeszcze nie
widzieć w tym niczego złego. Jakiś głupiec napisał Constitutio Criminalis Carolina, myśląc, że tortury to niesprzeczne z moralnością
narzędzie do wydobycia z oskarżonych prawdy. Naiwność ludzka była jednak bez
znaczenia. Liczyło się tylko to, że Dione miała okazję zaznać ogromnej
rozrywki. Potem to minęło, ludzie trochę się uspokoili. Szybko jednak wymyślali
kolejne rewelacje. Rewolucja Francuska, Wiosna Ludów, wojny światowe… To był
prawdziwy raj dla takiej sadystycznej istoty, jaką Dione się stała.
W
ten sposób mijała jej wieczność. Podróżowała od miasta do miasta, zawsze z
Jasperem. W każdym miejscu zostawali przez kilka lat, a potem ruszali w dalszą
podróż. Mogli być kim chcieli, za każdym razem robić coś zupełnie innego,
poznawać kolejne miejsca lub wracać po latach w znajome strony i patrzeć, jak
bardzo świat się zmienił. Cząstki ich dusz odpowiadały za porządek na całym
świecie, oni skupiali się tylko na najbliższym otoczeniu. Czasami nawet wspólnie
kogoś uśmiercali. Chwilę się pobawili, a potem Jasper zgotowywał
nieszczęśnikowi zawał czy wylew, Dione czekała jeszcze dłuższą chwilę, by
panika i ból na dobre zagościły w oczach śmiertelnika. A potem wreszcie go
całowała. Odchodził jak wszyscy, a ona i Jasper już widzieli na horyzoncie
kolejną ofiarę. Dione szybko wyparła z pamięci wspomnienia swojej ludzkiej
postaci, nędznej, przeciętnej pod każdym względem dziewczyny z zamożnej
rodziny. Życie po śmierci miało przecież zdecydowanie więcej zalet.
~*~
Myślę, że wyraźne zmiany są widoczne już w pierwszym akapicie. Uznałam, że trzeba jakoś lepiej uzasadnić wybór Dione i jej przemianę w bezwzględną sadystkę. Rozdział był pisany praktycznie od początku, niewiele zostało z jego pierwotnej wersji, ale mam nadzieję, że mimo wszystko wychwyciłam wszystkie błędy czy powtórzenia.
Następny rozdział Teorainn pojawi się jakoś w pierwszym tygodniu nowego roku, na PŚ jak zwykle trzeba będzie poczekać jeszcze dłużej. W tym czasie mam zamiar nadrobić wszystkie zaległości u Was i odpowiedzieć na komentarze pod rozdziałami, bo jakoś ciągle nie mogę się za to zabrać. A że pojawię się tu dopiero za jakiś czas, to jest to idealny moment, by podziękować Wam za to, że kolejny rok jesteście ze mną i zostawiacie tyle miłych komentarzy. Życzę Wam nie tylko odpoczynku od pracy czy szkoły i czasu spędzonego z rodziną podczas tych świąt, ale także, żebyście w kolejnym roku mieli równie dużo weny i świeżych pomysłów na pisanie kolejnych świetnych opowiadań.
Następny rozdział Teorainn pojawi się jakoś w pierwszym tygodniu nowego roku, na PŚ jak zwykle trzeba będzie poczekać jeszcze dłużej. W tym czasie mam zamiar nadrobić wszystkie zaległości u Was i odpowiedzieć na komentarze pod rozdziałami, bo jakoś ciągle nie mogę się za to zabrać. A że pojawię się tu dopiero za jakiś czas, to jest to idealny moment, by podziękować Wam za to, że kolejny rok jesteście ze mną i zostawiacie tyle miłych komentarzy. Życzę Wam nie tylko odpoczynku od pracy czy szkoły i czasu spędzonego z rodziną podczas tych świąt, ale także, żebyście w kolejnym roku mieli równie dużo weny i świeżych pomysłów na pisanie kolejnych świetnych opowiadań.
Zdecydowanie lepiej zostało to opisane. Nie tak szybko, jako proes, choć może lepiej byłoby napisać więcej na temat smiertelnego życia Dione. Niemniej własciwir to tez pokazuje jej stosunek wobec tego, kim była kiedyś - uważa to za zupełnie nieistotne. Zgrzyta mi jeszcze zupełnie nagłe przejśćie z takiego ogólnego wprowadzenia w życie nastoletniej Dione w konkretny dzień, w któym zachorowała na dżumę. W jednym akapicie. Trzeba by jakoś to zmienić. Było też kilka literówek (np "a" zamiast "ą", brak jakiegoś "o" czy coś w tym stylu).
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o plusy: podobało mi sie odniesienie się do historii i własnie to, o czym wspomniałam na samym początku: że pokazałas przemianę Dione jako proces. Swietny pomysł z tym światłem i z widzeniem tego samego w Jasperze, co pewnie było w jakims sensie "podpucha". Ciekawe, czy Dione kiedyś dojrzy jeszcze raz chęć pójścia w to prawdziwe, białe światło...
Z niecierpliwością czekam na nowe rozdziały obu opowiadań! Zapraszam Cię serdecznie na niezaleznosc-hp.blogspot.com na nowość i zyczę Wesołych Świąt Bożego Narodzenia :)
Zastanawiam się, czy nie umieszczać w kolejnych rozdziałach takich retrospekcji z jej śmiertelnego życia, ale muszę się jeszcze zastanowić, czy będzie to miało jakiś wpływ na fabułę i czy warto. Mi też trochę to przejście do dnia choroby się nie podoba, ale myślałam nad tym długo i jakoś nie mogłam wymyślić, jak to lepiej zrobić. Jak coś mi przyjdzie do głowy, to poprawię. Pewnie to jest kwestia kilku zdań dosłownie, ale nie mam weny jakoś póki co.
UsuńEch, myślałam, że tyle razy już to sprawdziłam, że błędów nie będzie, ale w takim razie sprawdzę całość jeszcze raz jutro i usunę błędy.
Dziękuję za komentarz!
Na Anioła... Naprawdę odmieniłaś ten rozdział :D
OdpowiedzUsuńBył dopracowany w każdym szczególe, i o ile poprzednia wersja się mi podobała, tak tą jestem wprost zachwycona :D
Jeśli pojawiło się jakieś pytanie odnośnie decyzji itp., zaraz w tekście miałam odpowiedź.
Bardzo podobało mi się to jak pokazałaś, że Dione się zmienia i jak wyglądała za życia ziemskiego. Ukazało to tę metamorfozę z bogatej dziewczynki z przeciętną urodą do sadystycznej bogini śmierci zafascynowanej tym światem, w którym się znalazła jak i swoim wyglądem, zdolnościami, mocami.
I fajnie, że wyjaśniłaś, dlaczego odłamki jej duszy nie dostarczają energii Dione, po prostu muszą same ją pochłaniać, aby egzystować.
Znalazłam dwie literówki, gdzieś na początku tekstu, ale to nic ;)
I piszesz w tak cudnym, dla mnie stylu, do którego ja wciąż dążę, od początku mojej przygody z pisaniem. Nie pojawia się język potoczny, słowa są dobrze dobierane, a całość jest na jednym stopniu pisania, w sensie, że nie ma tak jak u mnie, że raz poetycko, później normalnie, a potem wyniośle. Wszystko jest spójne i proste, nie przesadnie poetyckie czy wyniosłe. Takie humanistyczne, bym powiedziała - mam nadzieję, że mnie zrozumiesz hehe :P
Pozdrawiam ciepło, Wesołych, ciepłych i rodzinnych Świąt, aby spadło choć troszkę śniegu ;) i przede wszystkim spokoju i zdrówka :3
Weny i inspiracji!
anielskie-dusze.blogspot.com
Ostatnio zaczęłam bardziej zwracać uwagę na logikę zachowania postaci, dlatego musiałam zmienić ten rozdział niemal całkowicie i zrobić z Dione niezbyt urodziwą śmiertelniczkę, żeby to wszystko miało jakiś sens.
UsuńLiterówki poprawię jak najszybciej, czyli pewnie jutro. Dziękuję za tyle miłych słów! Dają mi ogromną motywację do dalszego pisania :))
Faktycznie, trochę tu inaczej, ale zdecydowanie lepiej. Całość jest dokładniej rozpisana i dopracowana. Podoba mi się przemiana Dione. Jest taka stopniowa - każdy, kolejny etap doskonale uzasadniony. I super!
OdpowiedzUsuńDione za życia była... przeciętna, choć to może złe słowo. W końcu pochodziła z bogatej rodziny, więc nawet gdyby była najgorsza i urodą nie grzeszyła, to myślę, że w tym przypadku pieniądze nie byłyby bez znaczenia. Jednak one nie uchroniły ją przed epidemią i śmiercią. W sumie nie wiem, czy tego nie uchwyciłaś, czy raczej ja z pośpiechu nie doczytałam, ale czym kieruje się osoba piastująca "stanowisko" śmierci, kiedy wybiera swojego następcę? To musi być ktoś niezwykły, czy po prostu na kogo trafi? Bo tak dochodzę do wniosku, że wybór Dione nie był zbyt trafny. Kiedy dziewczyna dostrzegła uroki tego nowego "życia" trochę tak jakby jej... odbiło? Zachłysnęła się swoją mocą, a Jasper tylko ją w tym wspomaga. W każdym razie jestem ciekawa, czy kiedyś jednak poczuje potrzebę przeskoczenia do tego innego świata.
Cóż, czekam na kolejny rozdział.
Wesołych Świąt!
Nie ma żadnych kryteriów w wyborze następcy. Tamta zielarka wybrała Dione może ze współczucia do jej cierpienia podczas epidemii, a może z innych powodów. W każdym razie chciała wreszcie odejść do światła i Dione wydała się jej odpowiednią kandydatką na następcę. Oczywiście wybór był bardzo nietrafiony, ale to już inna kwestia.
UsuńPóki co Dione nie tęskni do światła, tym bardziej, że wciąż ma przy sobie Jaspera, który nosi w sobie jego namiastkę. No i jako sadystka, która uwielbia pławić się w podziwie śmiertelników raczej szybko nie zrezygnuje z takiego życia. A czy w ogóle kiedyś zmieni zdanie... zobaczymy.
Dziękuję za komentarz!
Kiedy kolejny rodział? Znów robi się poślizg...
OdpowiedzUsuńJak to? Przecież nie minęły jeszcze dwa tygodnie od wstawienia poprzedniego rozdziału. Tym razem pilnuję terminu i w czwartek dodam kolejny;))
UsuńBaaardzo mi się ten rozdział podoba! Naprawdę świetnie przedstawiłaś sylwetkę Dione, co znakomicie wprowadzi nas do dalszej akcji. Teraz już naprawdę rozumiem, co się działo z tą dziewczyną, dlaczego zaczęła postępować tak, a nie inaczej. To mega ciekawe, że większość złych postaci kiedyś była po stronie dobra, nie miała nic wspólnego z egoizmem, brutalnością czy okrucieństwem. Dione miała przed sobą całkiem niezłą przyszłość. Pewnie wyszłaby za mąż, wychowywałaby dzieci, może nawet z czasem jej małżeństwo zostało przypieczętowane uczuciem, bo i tak nieraz bywało w przypadku aranżowanych przez rodziców związków. Tymczasem jej poprzedniczka uznała, że to właśnie ona powinna teraz przejąć obowiązki śmierci. Ciekawe dlaczego? Może właśnie zielarka wyczuła w niej te kompleksy, to pragnienie czegoś więcej i trochę zbyt pochopnie przekazała jej tę rolę? Dione otrzymała urodę, której tak bardzo pożądała, ale wszyscy przecież widzimy, jakie są tego skutki.
OdpowiedzUsuńWiesz, interesuje mnie bardzo ta fascynacja Dione Jasperem. Wiem, że ciągnie ją do światła, którego przez chwilę doświadczyła po zakończeniu swojej ludzkiej egzystencji, a zielony anioł nosi jego znamiona. Ale czy tu chodzi o coś jeszcze? No i wychodzi na to, że Jasper jest dużo bardziej zatwardziały w swoim okrucieństwie. On też kocha zsyłać na ludzi te wszystkie choroby, ale nie chce wyjść ze swojej roli, cieszy się nią. Ciekawe jest to, że Dione, mimo czerpania ogromnej przyjemności ze swoich śmiertelnych pocałunków, pragnie kiedyś znaleźć zastępcę. To pokazuje, że jest jeszcze dla niej nadzieja, że całe dobro jeszcze w niej nie umarło.
Naprawdę dobrze Ci wyszedł ten rozdział. Chyba rzeczywiście decyzja o poprawieniu tej historii wyjdzie jej na dobre :)
Pozdrawiam,
rude-pioro.blogspot.com
Faktycznie widać, że rozdział został poprawiony. Czytało się go o wiele lepiej, był taki bardziej realny. Wydaję mi się, że w poprzedniej wersji twoja bohaterka była ładna i zgrabna od zawsze, a po śmierci i staniu się Śmiercią (brzmi jakoś tak nie po polakowemu) stała się jeszcze piękniejsza. Tutaj jednak pokazałaś, że czegoś jej w życiu brakowało, a więc tym samym też stało się to taką kotwicą przy życiu wiecznym, nawet jako taka, a nie inna osoba (nie wiem czy ją można nazwać osobą, czy to wystarczająco adekwatne), taka która odbiera innym życie i nie zamierza już podążać w stronę światła.
OdpowiedzUsuńZafascynowało mnie też jej zamiłowanie do sadyzmu. Zawsze interesowało mnie skąd to się w ludziach bierze. Jaki czynnik czy wydarzenie z naszej przeszłości sprawia, że lubimy torturować innych, czy na przykład decyduje o tym, że jeden facet lubi z łóżku dać klapsa, a drugi nie wyobraża sobie nawet mocniej ścisnąć kobiety za pierś i zachłanniej pocałować, bo już tym, zdawałoby mu się, że odbierze jej szacunek. Z drugiej strony są też mężczyźni gotowi chodzić na czworaka z obrożą na szyi i kobiety o specyficznych upodobaniach. Są dzieci, które mordują zwierzęta, podpalają, duszą, pomimo że nie wychowywały się w domu pełnym przemocy. Osobiście wydaje mi się, że takie zaburzenia, upodobania, czy też fascynację w każdym mają inne podłoże i coś innego je zapoczątkowało. Jak było u Dione? Ona sama pamięta jak to było? Co ją w ten dziwny sposób "skrzywiło"?
Ja bym nie nazwała tego "skrzywdzeniem jej", bo ona nie lubi być krzywdzona, wyraźnie woli być na piedestale. Nie doszukiwałabym się więc w niej skłonności masochistycznych. Ona wyraźnie woli krzywdzić innych. Tak naprawdę powodów do takiego zachowania może być wiele. Są dorośli ludzie, którzy znęcają się nad innymi, bo nad nimi znęcano się w dzieciństwie i odwrotnie - dorośli, którzy krzywdzą, choć w życiu sami takiej krzywdy nigdy nie zaznali. Psychika ludzka jest nieodgadniona, a ta Dione wydaje się być bardzo zawiła. Najbardziej jednak zaciekawiła mnie jej relacja z Jasperem. Czyżby widziała w nim równego sobie rywala? Kogoś z kim warto się zarówno zmierzyć, jak i iść do łóżka?
Usuń