piątek, 23 grudnia 2016

# Pocałunek Śmierci: Rozdział 2.

            Dione nigdy nie była piękna, była jednak bogata, a w świecie, w którym się urodziła, to właśnie pieniądze miały największe znaczenie. Dzięki nim zyskała szansę znalezienia dobrze usytuowanego męża, wkupienia się w łaski najzamożniejszych rodzin i prowadzenia dostatniego życia. Mimo wszystko dziewczyna w duchu zazdrościła rówieśniczkom mijanym na ulicy. Sama miała co prawda ładną figurę, odpowiednią do noszenia modnych sukien. To jednak nie na ciało mężczyźni zwracali uwagę. W pierwszej kolejności patrzyli na twarz. A Dione miała twarz pospolitą, a może nawet brzydką. Mysie blond włosy, ciemne oczy, które wyglądały śmiesznie w zestawieniu z bladą cerą o skłonnościach do zaczerwienienia – to sprawiało, że przy innych kobietach wypadała raczej niekorzystnie.
            Mimo wszystko już w wieku czternastu lat była zaręczona i marzyła o jednym z tych wielkich ślubów, o których czasem śpiewano pieśni lub opowiadano podczas biesiad. Pech chciał, że przyszły mąż tuż przed uroczystością wybrał się na polowanie i już nigdy z niego nie wrócił. Dione musiała więc zacząć szukać innego kandydata na małżonka, by nie skończyć jako stara panna. Nie spieszyła się jednak i pozwalała, by otaczali ją adoratorzy. Bo mimo tego, że nie grzeszyła urodą, miała w sobie niewyobrażalną siłę, dzięki której zauważano ją nawet w tłumie. Nie bez znaczenia był jej status społeczny i dobra pozycja rodziny, to jednak przede wszystkim osobowość Dione sprawiała, że kilku mężczyzn chciało się z nią ożenić. Rodzice nie spieszyli się z inicjowaniem kolejnego małżeństwa, dzięki czemu Dione miała szansę korzystać z ostatnich chwil wolności. Wiedziała, że później, gdy zostanie żoną, celem jej życia stanie się danie mężowi męskiego potomka.
            Miała dziewiętnaście lat, gdy rodzice uznali, że najwyższy czas, by się ustatkowała. Poważnie rozważali dwóch z pięciu adoratorów i nawet zaczęli prowadzić pierwsze ustalenia. Dione nie potrafiła sama stwierdzić, u boku którego z mężczyzn pragnęłaby spędzić resztę życia. Obaj byli nieco starsi, pochodzili ze szlacheckich rodzin i stanowczo żadnego z nich nie kochała. Wiedziała jednak, że ślubów nie zawiera się na skutek prawdziwej miłości. To był przywilej tylko dla biedaków, którzy przy wyborze małżonka nie musieli kierować się interesownością. Czekała więc cierpliwie na decyzję rodziców, wiedząc, że obojętnie, co postanowią, pisane jej będzie życie pełne wygód. Właśnie o tym rozmyślała podczas jednego z długich spacerów, kiedy to nagle złapał ją deszcz. Na chwilę uniosła głowę ku niebu i zapragnęła jak najszybciej dostać się do domu, ale uniemożliwiła jej to długa suknia i buty przeznaczone raczej do noszenia na wystawnych przyjęciach niż do biegania po błotnistych łąkach.
Następnego dnia pojawiła się okropna gorączka. Dione spędziła cały dzień przykryta kilkoma kocami, nieustannie drżąc z zimna. Rodzice specjalnie zatrudnili do pomocy służącą, która miała spełniać każde zachcianki ich chorej córki. Ale Dione nie miała wielkich wymagań. Pragnęła jedynie wyzdrowieć. Opuściła ją cała wewnętrzna siła, dzięki której dawniej wydawała się atrakcyjna. Choroba nie mijała, a wręcz zdawała się rozwijać z każdą kolejną godziną. Rodzice zaczęli więc szukać znachorów. Żaden z nich nie potrafił pomóc, aż w końcu swoje usługi zaoferowała pewna zielarka.
Zawitała do ich miasta kilka tygodni wcześniej i nikt nie wiedział, z jakiej wioski przywędrowała. Większość kobiet utrzymywała, że to heretyczka trudniąca się wróżbiarstwem, a może i czarownica. Nic dziwnego – zielarka była piękna, tak piękna, że każdy mężczyzna był w stanie dopuścić się dla niej grzechu. Mówili: anioł, podczas gdy ich żony z zazdrością szeptały: wiedźma. Wszyscy tylko czekali, aż nieszczęśniczka zostanie wysłana na próbę wody, a potem skończy na stosie. Rodzice Dione nie mieli więc zamiaru skorzystać z oferowanych przez kobietę usług.
Ale wtedy pojawił się ból. Najpierw to była jedynie głowa. Dione nie potrafiła się skupić, patrzyła nieprzytomnie na adoratorów i choć jeszcze niedawno marzyła o ślubie z którymś z nich, teraz chciała tylko, żeby zostawili ją w spokoju. Kiedy do gorączki, osłabienia i bólu głowy dołączył jeszcze ból pachwiny, a potem także szyi, Dione zrozumiała, że nie spotkała jej choroba spowodowana biegiem w zimnym deszczu. Któregoś dnia udała, że śpi i podsłuchała rozmowę rodziców. Poznała prawdę.
Dżuma. Epidemia ogarnęła całą Europę, pojawiła się nawet w kraju Dione – Wielkiej Brytanii. Żyjąc w tak bogatej rodzinie, dzięki pieniądzom i wysokiemu statusowi społecznemu dziewczynie zawsze udawało się wyjść z kłopotów. Wystarczyło komuś zapłacić albo użyć wpływów. Ale nie tym razem. Ogarnął  ją strach. Wiedziała, że nie ma dla niej ratunku. Że może pożegnać się z marzeniami o ślubie, o dzieciach i o dostatnim życiu. Rodzice też byli przerażeni. Tak przerażeni, że w końcu wezwali do siebie zielarkę, a sami opuścili dom.  
Kobieta spędzała w pokoju Dione długie godziny. Zostały tylko we dwie – Dione znajdująca się na granicy życia i tajemnicza, piękna kobieta o niezwykłych zdolnościach. Czasami przypatrywała się Dione ze smutkiem albo trzymała ją za rękę, dodając otuchy. Któregoś dnia zdobyła się nawet na to, by z matczyną czułością złożyć na policzku dziewczyny pocałunek.
Najpierw Dione poczuła ulgę. Zniknęła gorączka, dreszcze i ból. Pierwszy raz od dawna mogła racjonalnie myśleć. Ale potem ulga ustąpiła miejsca zdziwieniu. Skoro zielarka jednym pocałunkiem potrafiła uzdrawiać, to czemu nie zrobiła tego o wiele wcześniej? Czemu pozwoliła, by Dione cierpiała przez te ciągnące się w nieskończoność dni?
Wstała, ale kiedy spojrzała na łóżko, krzyknęła. Zobaczyła tam siebie i już wiedziała, że jest jedynie duchem, że w jakiś sposób tym pocałunkiem zielarka zakończyła jej cierpienia, jednocześnie nadając kres życiu. Choć jeszcze kilka dni temu Dione była pewna, że i tak umrze, teraz, kiedy przez chwilę trwała w złudzeniu, że powrót do zdrowia jest możliwy, nie potrafiła pogodzić się ze śmiercią.
Zaczęła płakać, protestować, bezradnie przyglądać się ciału, w którym przez dziewiętnaście lat mieszkała jej dusza. Ale wtedy obok łóżka pojawiła się smuga. Biała smuga ze światła, delikatny próg stworzony z refleksów. Emanowało z niego piękno, miłość oraz zrozumienie i był to najcudowniejszy widok w całym życiu Dione. Poczuła, że całe zło, które kiedykolwiek wyrządziła, że każdy jej występek może zostać wybaczony. Światło było dobre, bezgranicznie dobre i niezwykle wyrozumiałe. I mogło przyjąć nawet kogoś takiego jak ona. Zrobiła krok, potem następny, a łzy smutku przemieniły się we łzy radości. Zielarka jednak pociągnęła Dione za rękę. Trzymała mocno, mimo głośnych protestów. Próg ze światła zniknął, a Dione została na ziemi, czując, jakby ktoś wyrwał jej kawałek duszy. Jego miejsce zajęła niewyobrażalna, bolesna tęsknota.
Zielarka oznajmiła, że nie jest czarownicą. Że jest kimś zupełnie innym – śmiercią. To dlatego tak wyglądała. Emanowała z niej magia z innego, pozaziemskiego świata. To było piękno zrodzone ze świetlistego progu i przyciągało wszystkich śmiertelników, wzbudzało zachwyt oraz pożądanie. Jako śmierć zielarka poruszała się po Ziemi, zakańczając ludzkie życia pocałunkiem. Był to obowiązek, który musiała wypełniać, aby na świecie panowała równowaga. Ale istniał pewien problem – tęskniła za światłem za każdym razem, gdy na nie patrzyła, za każdym razem, gdy jakiś śmiertelnik przekraczał wrota ziemskiego życia. Pragnęła wreszcie sama znaleźć się po tamtej stronie. Musiała więc wyznaczyć swojego następcę.
Dione wielokrotnie zastanawiała się, czemu wybór padł na nią. Wokół było przecież tyle ludzi, tyle pięknych, dobrze urodzonych kobiet, tyle silnych, odważnych mężczyzn. Z jakiegoś powodu to jednak ona wydała się zielarce najlepszą kandydatką na śmierć. Patrzyła więc bezradnie, jak kobieta, która odebrała jej życie, odchodzi ze łzami w oczach, niemal biegnie w stronę jasnego progu. Światło zniknęło równie szybko, jak się pojawiło, a Dione utknęła w ziemskim świecie, nie rozumiejąc, jak do tego wszystkiego doszło.
Usiadła bezradnie na podłodze, obok swojego martwego ciała. Czuła, że teraz jest inaczej, że jej ciało to już nie to samo, które nosiło duszę przez całe ziemskie życie. Próbowała skupić się i znaleźć wewnątrz siebie odpowiedź, co zrobić. Ale tak naprawdę nie miała na nic siły i pragnęła jedynie przekroczyć świetlisty próg, obarczając obowiązkiem niesienia śmierci kogoś innego.
W takim stanie znalazł ją Jasper. Wtedy nie wiedziała jeszcze, jak ma na imię. On też miał w sobie piękno białego światła. I było inaczej, niż gdy patrzyła na zielarkę. Bo Jasper był mężczyzną i w jednej chwili pozwolił Dione uwierzyć, że go kocha. Wydawał jej się cudownym wybawicielem, który pojawił się znikąd. Czekał cierpliwie, aż przestanie płakać, a potem po zaczął opowiadać.
Miał z nią wiele wspólnego, choć nie był śmiercią. Sam niósł zarazy i wszelkie choroby. Decydował, kto umrze, a kogo przez kilka dni pomęczy nieszkodliwa dolegliwość. Cała epidemia również była jego dziełem. Wystarczyło wymyślić odpowiednia chorobę, pocałować w czoło kilka osób, a potem wszystko działo się już bez jego ingerencji. Ale choć to Dione odpowiadała za zakańczanie ludzkich istnień, nie miała wpływu na decyzje Jaspera. Jeśli chłopak postanowił skazać kogoś na śmierć z powodu choroby, czarny anioł był zmuszony dopełnić swojego obowiązku. W innym wypadku nieszczęśnik znajdował się w zawieszeniu pomiędzy światami – poza życiem, ale zbyt daleko od świetlistego progu. W tym stanie mógł przetrwać całe wieki, w wiecznej męce i bezsensie egzystencji, póki wreszcie śmierć nie wykonałaby swojej pracy.
Dione bardzo się to nie podobało. Nie tylko sam fakt, że musiała zostać na tym świecie, że nie mogła spotkać się z białym światłem. Znów jej życiem kierował jakiś mężczyzna, tym razem pod postacią zarazy. Co prawda Dione mogła zakańczać życia starszych osób, samobójców, ofiar straszliwych wypadków. O tym decydowała sama. Ale kiedy tylko Jasper oznajmił, że tchnął w kogoś chorobę śmiertelną, ona musiała wykonać wyrok bez cienia protestu. Przypomniała sobie kata ze swojego miasteczka. Mężczyznę, który zdecydował się na hańbiącą pracę, by móc utrzymać rodzinę. Jednocześnie skalał nie tylko swoje dobre imię, ale także imię przyszłych pokoleń. Nie dość, że przypieczętował los swoich dzieci i wnuków, to jeszcze codziennie zabijał ludzi – nie zawsze winnych, czasem kogoś, kogo znał z widzenia. Dostawał rozkaz i musiał go wykonać, tak po prostu, bez cienia protestu. Dione też stała się katem na usługach Jaspera.
Dopiero po jakimś czasie odkryła nowe możliwości, jakie otworzyły się przed nią, gdy została aniołem śmierci. Mogła zrezygnować ze swojej ludzkiej powłoki i przybrać postać czarnego podmuchu wiatru, który przemieszczał się po ziemi z błyskawiczną prędkością. Nie odczuwała też bólu, bo ból stworzono z myśl śmiertelnikach - miał ich ostrzegać przed zagrożeniem. Jeśli tylko chciała, zaglądała w umysły istot ludzkich, poznawała ich najskrytsze pragnienia. Najbardziej jednak cieszyła ją możliwość rozszczepiania swojej duszy. Wystarczyło, że oddzieliła od siebie kilka odłamków, czarnych podmuchów, które przemieszczały się po świecie z zadziwiającą prędkością i wypełniały za nią wszelkie obowiązki. Nie czuła co prawda, jakby sama znajdowała się w miejscach, w których one przebywały, ale mogła je kontrolować. Niemal jakby były to jej dzieci, czarne wysłanniczki. Sama w tym czasie zajmowała się przede wszystkim myśleniem, jak wrócić do światła. Bo choć miała w sobie jego pierwiastek i to właśnie on dawał jej te wszystkie nadludzkie możliwości, pragnęła jak najszybciej znaleźć się po drugiej stronie wśród wszystkich innych dusz.
Podczas gdy ona poszukiwała swojego następcy, Jasper po prostu cieszył się życiem. Co prawda rzadko widywała na jego twarzy radość – zazwyczaj była całkowicie pozbawiona wyrazu lub gościł na niej krzywy uśmiech. Mimo wszystko zielonooki chłopak nie sprawiał wrażenia, jakby miał zamiar kiedykolwiek opuścić Ziemię. Dione nie potrafiła tego zrozumieć, ale Jasper upierał się, że to dlatego, że sama nigdy nie spróbowała odebrać komuś życia. Twierdził, że wypełnianie powinności, do której zostali stworzeni, potrafi dostarczyć niewiarygodnej przyjemności. Dione nigdy nie zdecydowałaby się sprawdzić, czy chłopak rzeczywiście ma rację, gdyby nie to, że tak bardzo była w niego wpatrzona. Uwielbiała, kiedy znajdował się w pobliżu, bo wtedy czuła, jakby przebywała tuż na progu białego światła. Coś przyciągało ją do Jaspera i nie chodziło wcale o pożądanie, a raczej o jakąś dziwną fascynację. Chciała nawet sprawdzić, czy on czuje to samo, spróbowała więc zajrzeć do jego myśli. Ale umysł zielonego anioła znajdował się za barierą, nie miała do niego dostępu. Z początku sądziła, że to dlatego, że Jasper nie jest człowiekiem, potem jednak przekonała się, że on bez większych trudności wynajduje najskrytsze myśli w zakamarkach jej umysłu.
Jej rodzina w końcu też zachorowała. Epidemia słabła, mimo wszystko wciąż pojawiały się kolejne ofiary. Dione złożyła więc pocałunki na policzkach rodziców. Chciała się pożegnać, dlatego nie wysłała do tego zadania swoich odłamków duszy. W momencie, gdy wypełniała obowiązki śmierci, poczuła energię wstępującą w jej ciało. To było tak niewiarygodne i uzależniające uczucie, że przez następne godziny myślała tylko o tym, by odebrać życie komuś jeszcze. Zastanawiała się, czemu czarne podmuchy nigdy nie przekazały jej tej cudownej siły, doszła jednak do wniosku, że to dlatego, że same potrzebują jej, by samodzielnie funkcjonować.
Zaczęła szukać kolejnych umierających ludzi. Na szczęście dosłownie co chwilę znajdywał się ktoś, kto potrzebował wreszcie oddzielić się od ciała. Dione w szaleńczym pędzie odbierała życie jednemu po drugim. Dopiero, gdy była wręcz przepełniona tą niewiarygodną energią, na chwilę się zatrzymała. Wtedy dostrzegła zachwyt w oczach kolejnej konającej osoby. Nie potrafiła poznać jego przyczyny, póki nie zajrzała do myśli śmiertelnika. Zrozumiała wtedy, że to ona jest przedmiotem tej fascynacji, że z jakiegoś powodu umierający człowiek wyniósł ją na piedestał i okrzyknął aniołem. Chciała poznać przyczynę jak najszybciej. Pierwszy raz, odkąd została aniołem śmierci, pomyślała, by przyjrzeć się swojemu odbiciu.
Gdy była jeszcze człowiekiem, wolała nie patrzeć na swoją twarz. Unikała wszelkich zwierciadeł, odwracała głowę od mijanych jezior czy naczyń z wodą. Ale teraz wszystko się zmieniło. Dotarło do niej, że z chwilą gdy otrzymała cząstkę światła, zyskała nie tylko nieziemskie umiejętności, ale także nieziemskie piękno. Była kobiecym odpowiednikiem Jaspera, równie doskonałym. Patrzyła z zachwytem na swoje oczy, które teraz stały się całkowicie czarne. Z fascynacją oglądała idealne kości policzkowe, idealny nos i włosy w anielskim blond odcieniu. Zauważyła nawet, że choć swoją ziemską figurę uważała za ładną, tak naprawdę jako śmiertelniczka wyglądała doprawdy marnie. Teraz jej ciało było idealne w każdym calu, stworzone według boskiej proporcji znanej już starożytnym Grekom.
Przez całe swoje ziemskie życie nigdy nie miała jednego – urody. Otrzymała od losu naprawdę wiele, ale piękno zawsze znajdowało się poza jej zasięgiem. Teraz stała się najbardziej zjawiskową istotą, jaka kiedykolwiek chodziła po Ziemi. Byłą równie piękna co jej poprzedniczka, równie piękna jak Jasper. Wyglądała tak niewiarygodnie, że nie mogła przestać zachwycać się samą sobą. Dotarło do niej, że gdy przekroczy świetlisty próg, to wszystko zniknie, że stanie się znów swoją ziemską wersją. A może po drugiej stronie wszyscy byli równie piękni? Wtedy też nie wyróżniałaby się z tłumu, nie wzbudzałaby należytego zachwytu. Jej niewiarygodna uroda zniknęłaby, zespoliła z urodą innych.
Czemu miała tęsknić za światłem, skoro sama nosiła jego cząstkę w sobie? Czemu miała tak szybko zrezygnować ze wszystkich możliwości, jakie dawało jej bycie śmiercią? Czemu dobrowolnie pragnęła wyrzec się urody, na zawsze pożegnać z cudownym uczuciem towarzyszącym składaniu na policzku śmiertelników pocałunków? Przecież mogła pozostać na Ziemi jakiś czas i dopiero potem odejść. A może i nigdy.
Kiedy uświadomiła sobie to wszystko, coś na zawsze się w niej zmieniło.
Odzyskała całą swoją ziemską siłę, znów chodziła z dumnie uniesioną głową. Odkryła, jak niewiarygodny wpływ może wywierać na śmiertelników, z jakim zachwytem spełniają każdą jej prośbę, każdą jej zachciankę. Wszyscy byli nią zafascynowani, tak samo jak fascynowali się Jasperem. Podążali za nią bezmyślnie, z zachwytem wymalowanym na twarzy, a ona miała świadomość, że los wszystkich tych ludzi leży w jej rękach.
Znalazła sobie nową rozrywkę. Gdy widziała, że zielone pnącza powoli zaciskają się na czyjejś białej duszy, odnajdywała tę osobę i starała się ją poznać. Wzbudzała zaufanie, rozkochiwała, skłaniała do wyjawienia największych sekretów. Pławiła się w uwielbieniu, w poczuciu władzy, jaką miała nad takim śmiertelnikiem, a potem zakańczała jego życie, pokazując, że to wszystko było kłamstwem, że jej nigdy nie zależało, że tylko grała dalej w swoją własną grę i czerpała z tego satysfakcję. Uwielbiała widzieć ten ból w oczach śmiertelników. Co prawda znikał w tej samej chwili, gdy pojawiał się próg światła. Ale to nie miało znaczenia. Ludzie mogli zapomnieć o bólu, ale Dione nigdy nie zapominała smaku triumfu.
Mogłaby co prawda zatrzymać się w tamtym momencie, ograniczyć jedynie do psychicznego znęcania się nad innymi. Tak się jednak nie stało. Któregoś dnia zapragnęła znów napełnić się energią śmiertelników i tym sposobem odwiedziła konającego mężczyznę.  Przytrzasnął go wóz, gdy coś spłoszyło konie na drodze. Dione podeszła bliżej, by przyjrzeć się umierającemu i nieostrożnie oparła się o ścianę powozu. Mężczyzna znajdujący się w środku, ten człowiek upstrzony krwią i marzący o szybkim końcu, krzyknął rozdzierająco, a Dione aż się wzdrygnęła. Potem jednak jej oczy zabłysły. Od tej pory tęskniła  za podobnymi krzykami. Do tej pory z nostalgią wspominała czasy nowożytnie, kiedy to zaczęły się masowe procesy inkwizycyjne, a stosowanie tortur w ramach przesłuchań stało się codziennością. Krzesła z kolcami, but hiszpański, łamanie kołem… Dione fascynowało, że człowiek mógł zrobić drugiemu człowiekowi coś tak okrutnego i jeszcze nie widzieć w tym niczego złego. Jakiś głupiec napisał Constitutio Criminalis Carolina, myśląc, że tortury to niesprzeczne z moralnością narzędzie do wydobycia z oskarżonych prawdy. Naiwność ludzka była jednak bez znaczenia. Liczyło się tylko to, że Dione miała okazję zaznać ogromnej rozrywki. Potem to minęło, ludzie trochę się uspokoili. Szybko jednak wymyślali kolejne rewelacje. Rewolucja Francuska, Wiosna Ludów, wojny światowe… To był prawdziwy raj dla takiej sadystycznej istoty, jaką Dione się stała.
W ten sposób mijała jej wieczność. Podróżowała od miasta do miasta, zawsze z Jasperem. W każdym miejscu zostawali przez kilka lat, a potem ruszali w dalszą podróż. Mogli być kim chcieli, za każdym razem robić coś zupełnie innego, poznawać kolejne miejsca lub wracać po latach w znajome strony i patrzeć, jak bardzo świat się zmienił. Cząstki ich dusz odpowiadały za porządek na całym świecie, oni skupiali się tylko na najbliższym otoczeniu. Czasami nawet wspólnie kogoś uśmiercali. Chwilę się pobawili, a potem Jasper zgotowywał nieszczęśnikowi zawał czy wylew, Dione czekała jeszcze dłuższą chwilę, by panika i ból na dobre zagościły w oczach śmiertelnika. A potem wreszcie go całowała. Odchodził jak wszyscy, a ona i Jasper już widzieli na horyzoncie kolejną ofiarę. Dione szybko wyparła z pamięci wspomnienia swojej ludzkiej postaci, nędznej, przeciętnej pod każdym względem dziewczyny z zamożnej rodziny. Życie po śmierci miało przecież zdecydowanie więcej zalet.
 ~*~

Myślę, że wyraźne zmiany są widoczne już w pierwszym akapicie. Uznałam, że trzeba jakoś lepiej uzasadnić wybór Dione i jej przemianę w bezwzględną sadystkę. Rozdział był pisany praktycznie od początku, niewiele zostało z jego pierwotnej wersji, ale mam nadzieję, że mimo wszystko wychwyciłam wszystkie błędy czy powtórzenia.

Następny rozdział Teorainn pojawi się jakoś w pierwszym tygodniu nowego roku, na PŚ jak zwykle trzeba będzie poczekać jeszcze dłużej. W tym czasie mam zamiar nadrobić wszystkie zaległości u Was i odpowiedzieć na komentarze pod rozdziałami, bo jakoś ciągle nie mogę się za to zabrać. A że pojawię się tu dopiero za jakiś czas, to jest to idealny moment, by podziękować Wam za to, że kolejny rok jesteście ze mną i zostawiacie tyle miłych komentarzy. Życzę Wam nie tylko odpoczynku od pracy czy szkoły i czasu spędzonego z rodziną podczas tych świąt, ale także, żebyście w kolejnym roku mieli równie dużo weny i świeżych pomysłów na pisanie kolejnych świetnych opowiadań.
 



11 komentarzy:

  1. Zdecydowanie lepiej zostało to opisane. Nie tak szybko, jako proes, choć może lepiej byłoby napisać więcej na temat smiertelnego życia Dione. Niemniej własciwir to tez pokazuje jej stosunek wobec tego, kim była kiedyś - uważa to za zupełnie nieistotne. Zgrzyta mi jeszcze zupełnie nagłe przejśćie z takiego ogólnego wprowadzenia w życie nastoletniej Dione w konkretny dzień, w któym zachorowała na dżumę. W jednym akapicie. Trzeba by jakoś to zmienić. Było też kilka literówek (np "a" zamiast "ą", brak jakiegoś "o" czy coś w tym stylu).
    Jeśli chodzi o plusy: podobało mi sie odniesienie się do historii i własnie to, o czym wspomniałam na samym początku: że pokazałas przemianę Dione jako proces. Swietny pomysł z tym światłem i z widzeniem tego samego w Jasperze, co pewnie było w jakims sensie "podpucha". Ciekawe, czy Dione kiedyś dojrzy jeszcze raz chęć pójścia w to prawdziwe, białe światło...
    Z niecierpliwością czekam na nowe rozdziały obu opowiadań! Zapraszam Cię serdecznie na niezaleznosc-hp.blogspot.com na nowość i zyczę Wesołych Świąt Bożego Narodzenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zastanawiam się, czy nie umieszczać w kolejnych rozdziałach takich retrospekcji z jej śmiertelnego życia, ale muszę się jeszcze zastanowić, czy będzie to miało jakiś wpływ na fabułę i czy warto. Mi też trochę to przejście do dnia choroby się nie podoba, ale myślałam nad tym długo i jakoś nie mogłam wymyślić, jak to lepiej zrobić. Jak coś mi przyjdzie do głowy, to poprawię. Pewnie to jest kwestia kilku zdań dosłownie, ale nie mam weny jakoś póki co.


      Ech, myślałam, że tyle razy już to sprawdziłam, że błędów nie będzie, ale w takim razie sprawdzę całość jeszcze raz jutro i usunę błędy.

      Dziękuję za komentarz!

      Usuń
  2. Na Anioła... Naprawdę odmieniłaś ten rozdział :D
    Był dopracowany w każdym szczególe, i o ile poprzednia wersja się mi podobała, tak tą jestem wprost zachwycona :D
    Jeśli pojawiło się jakieś pytanie odnośnie decyzji itp., zaraz w tekście miałam odpowiedź.
    Bardzo podobało mi się to jak pokazałaś, że Dione się zmienia i jak wyglądała za życia ziemskiego. Ukazało to tę metamorfozę z bogatej dziewczynki z przeciętną urodą do sadystycznej bogini śmierci zafascynowanej tym światem, w którym się znalazła jak i swoim wyglądem, zdolnościami, mocami.
    I fajnie, że wyjaśniłaś, dlaczego odłamki jej duszy nie dostarczają energii Dione, po prostu muszą same ją pochłaniać, aby egzystować.
    Znalazłam dwie literówki, gdzieś na początku tekstu, ale to nic ;)
    I piszesz w tak cudnym, dla mnie stylu, do którego ja wciąż dążę, od początku mojej przygody z pisaniem. Nie pojawia się język potoczny, słowa są dobrze dobierane, a całość jest na jednym stopniu pisania, w sensie, że nie ma tak jak u mnie, że raz poetycko, później normalnie, a potem wyniośle. Wszystko jest spójne i proste, nie przesadnie poetyckie czy wyniosłe. Takie humanistyczne, bym powiedziała - mam nadzieję, że mnie zrozumiesz hehe :P

    Pozdrawiam ciepło, Wesołych, ciepłych i rodzinnych Świąt, aby spadło choć troszkę śniegu ;) i przede wszystkim spokoju i zdrówka :3
    Weny i inspiracji!

    anielskie-dusze.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ostatnio zaczęłam bardziej zwracać uwagę na logikę zachowania postaci, dlatego musiałam zmienić ten rozdział niemal całkowicie i zrobić z Dione niezbyt urodziwą śmiertelniczkę, żeby to wszystko miało jakiś sens.

      Literówki poprawię jak najszybciej, czyli pewnie jutro. Dziękuję za tyle miłych słów! Dają mi ogromną motywację do dalszego pisania :))

      Usuń
  3. Faktycznie, trochę tu inaczej, ale zdecydowanie lepiej. Całość jest dokładniej rozpisana i dopracowana. Podoba mi się przemiana Dione. Jest taka stopniowa - każdy, kolejny etap doskonale uzasadniony. I super!
    Dione za życia była... przeciętna, choć to może złe słowo. W końcu pochodziła z bogatej rodziny, więc nawet gdyby była najgorsza i urodą nie grzeszyła, to myślę, że w tym przypadku pieniądze nie byłyby bez znaczenia. Jednak one nie uchroniły ją przed epidemią i śmiercią. W sumie nie wiem, czy tego nie uchwyciłaś, czy raczej ja z pośpiechu nie doczytałam, ale czym kieruje się osoba piastująca "stanowisko" śmierci, kiedy wybiera swojego następcę? To musi być ktoś niezwykły, czy po prostu na kogo trafi? Bo tak dochodzę do wniosku, że wybór Dione nie był zbyt trafny. Kiedy dziewczyna dostrzegła uroki tego nowego "życia" trochę tak jakby jej... odbiło? Zachłysnęła się swoją mocą, a Jasper tylko ją w tym wspomaga. W każdym razie jestem ciekawa, czy kiedyś jednak poczuje potrzebę przeskoczenia do tego innego świata.
    Cóż, czekam na kolejny rozdział.
    Wesołych Świąt!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma żadnych kryteriów w wyborze następcy. Tamta zielarka wybrała Dione może ze współczucia do jej cierpienia podczas epidemii, a może z innych powodów. W każdym razie chciała wreszcie odejść do światła i Dione wydała się jej odpowiednią kandydatką na następcę. Oczywiście wybór był bardzo nietrafiony, ale to już inna kwestia.

      Póki co Dione nie tęskni do światła, tym bardziej, że wciąż ma przy sobie Jaspera, który nosi w sobie jego namiastkę. No i jako sadystka, która uwielbia pławić się w podziwie śmiertelników raczej szybko nie zrezygnuje z takiego życia. A czy w ogóle kiedyś zmieni zdanie... zobaczymy.

      Dziękuję za komentarz!

      Usuń
  4. Kiedy kolejny rodział? Znów robi się poślizg...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak to? Przecież nie minęły jeszcze dwa tygodnie od wstawienia poprzedniego rozdziału. Tym razem pilnuję terminu i w czwartek dodam kolejny;))

      Usuń
  5. Baaardzo mi się ten rozdział podoba! Naprawdę świetnie przedstawiłaś sylwetkę Dione, co znakomicie wprowadzi nas do dalszej akcji. Teraz już naprawdę rozumiem, co się działo z tą dziewczyną, dlaczego zaczęła postępować tak, a nie inaczej. To mega ciekawe, że większość złych postaci kiedyś była po stronie dobra, nie miała nic wspólnego z egoizmem, brutalnością czy okrucieństwem. Dione miała przed sobą całkiem niezłą przyszłość. Pewnie wyszłaby za mąż, wychowywałaby dzieci, może nawet z czasem jej małżeństwo zostało przypieczętowane uczuciem, bo i tak nieraz bywało w przypadku aranżowanych przez rodziców związków. Tymczasem jej poprzedniczka uznała, że to właśnie ona powinna teraz przejąć obowiązki śmierci. Ciekawe dlaczego? Może właśnie zielarka wyczuła w niej te kompleksy, to pragnienie czegoś więcej i trochę zbyt pochopnie przekazała jej tę rolę? Dione otrzymała urodę, której tak bardzo pożądała, ale wszyscy przecież widzimy, jakie są tego skutki.
    Wiesz, interesuje mnie bardzo ta fascynacja Dione Jasperem. Wiem, że ciągnie ją do światła, którego przez chwilę doświadczyła po zakończeniu swojej ludzkiej egzystencji, a zielony anioł nosi jego znamiona. Ale czy tu chodzi o coś jeszcze? No i wychodzi na to, że Jasper jest dużo bardziej zatwardziały w swoim okrucieństwie. On też kocha zsyłać na ludzi te wszystkie choroby, ale nie chce wyjść ze swojej roli, cieszy się nią. Ciekawe jest to, że Dione, mimo czerpania ogromnej przyjemności ze swoich śmiertelnych pocałunków, pragnie kiedyś znaleźć zastępcę. To pokazuje, że jest jeszcze dla niej nadzieja, że całe dobro jeszcze w niej nie umarło.
    Naprawdę dobrze Ci wyszedł ten rozdział. Chyba rzeczywiście decyzja o poprawieniu tej historii wyjdzie jej na dobre :)
    Pozdrawiam,
    rude-pioro.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Faktycznie widać, że rozdział został poprawiony. Czytało się go o wiele lepiej, był taki bardziej realny. Wydaję mi się, że w poprzedniej wersji twoja bohaterka była ładna i zgrabna od zawsze, a po śmierci i staniu się Śmiercią (brzmi jakoś tak nie po polakowemu) stała się jeszcze piękniejsza. Tutaj jednak pokazałaś, że czegoś jej w życiu brakowało, a więc tym samym też stało się to taką kotwicą przy życiu wiecznym, nawet jako taka, a nie inna osoba (nie wiem czy ją można nazwać osobą, czy to wystarczająco adekwatne), taka która odbiera innym życie i nie zamierza już podążać w stronę światła.
    Zafascynowało mnie też jej zamiłowanie do sadyzmu. Zawsze interesowało mnie skąd to się w ludziach bierze. Jaki czynnik czy wydarzenie z naszej przeszłości sprawia, że lubimy torturować innych, czy na przykład decyduje o tym, że jeden facet lubi z łóżku dać klapsa, a drugi nie wyobraża sobie nawet mocniej ścisnąć kobiety za pierś i zachłanniej pocałować, bo już tym, zdawałoby mu się, że odbierze jej szacunek. Z drugiej strony są też mężczyźni gotowi chodzić na czworaka z obrożą na szyi i kobiety o specyficznych upodobaniach. Są dzieci, które mordują zwierzęta, podpalają, duszą, pomimo że nie wychowywały się w domu pełnym przemocy. Osobiście wydaje mi się, że takie zaburzenia, upodobania, czy też fascynację w każdym mają inne podłoże i coś innego je zapoczątkowało. Jak było u Dione? Ona sama pamięta jak to było? Co ją w ten dziwny sposób "skrzywiło"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bym nie nazwała tego "skrzywdzeniem jej", bo ona nie lubi być krzywdzona, wyraźnie woli być na piedestale. Nie doszukiwałabym się więc w niej skłonności masochistycznych. Ona wyraźnie woli krzywdzić innych. Tak naprawdę powodów do takiego zachowania może być wiele. Są dorośli ludzie, którzy znęcają się nad innymi, bo nad nimi znęcano się w dzieciństwie i odwrotnie - dorośli, którzy krzywdzą, choć w życiu sami takiej krzywdy nigdy nie zaznali. Psychika ludzka jest nieodgadniona, a ta Dione wydaje się być bardzo zawiła. Najbardziej jednak zaciekawiła mnie jej relacja z Jasperem. Czyżby widziała w nim równego sobie rywala? Kogoś z kim warto się zarówno zmierzyć, jak i iść do łóżka?

      Usuń