czwartek, 5 stycznia 2017

# Teorainn: Rozdział 27.


           
            Nie mogła przestać myśleć o tym, jak bardzo chciałaby go zobaczyć. Wspomnienie jego ciemnych oczu, uśmiechu, a także niskiego tonu głosu już chyba zawsze miało tkwić w jej głowie. Lennan był jak uciążliwa choroba, której nie sposób się pozbyć. Kiedyś, gdy tuż przed snem mama opowiadała Deirdre historie o silnym uczuciu między dwojgiem ludzi, miłość wydawała się o wiele mniej kłopotliwa. Tymczasem prawda wyglądała zupełnie inaczej. Gdziekolwiek Deirdre spojrzała, cokolwiek robiła, od razu przypominała sobie Lennana. Kiedy wspominała przeszłość, nie było tak źle. Najgorsze okazały się chwile, w których wymyślała swoje własne idealne momenty, rozmaite przebiegi zdarzeń układające się w romantyczną historię. Przez jakiś czas zastanawiała się nawet, czy po prostu nie oszalała. Nie sądziła, by jakakolwiek inna dziewczyna mogła zachowywać się podobnie.
            Kiara dopiero się obudziła i teraz leniwie przeciągała się w miękkiej pościeli. Jej zazwyczaj starannie upięte loki były mocno poczochrane. Dziewczyna nie była idealna tylko, kiedy się budziła. Potem przez cały dzień stanowiła uosobienie perfekcji.
            – Jak się spało? – zapytała Deirdre z lekkim uśmiechem. Starała się skupić na wysłuchaniu odpowiedzi, ale właśnie w tym momencie wyobraziła sobie, jak może wyglądać Lennan tuż po wstaniu z łóżka.
            – Bardzo dobrze. Jak zawsze. Świetnie, że mogłam tu przyjść. Potrzebowałam z kimś porozmawiać po kłótni z Cahan. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak ona ostatnio mnie irytuje…
            Deirdre pokiwała głową. Poprzedniego dnia wysłuchała długich zażaleń. Chociaż jako dobra przyjaciółka powinna była naprawdę się przejąć, w głębi duszy przeżywała raczej problemy związane z nieodwzajemnioną miłością. Właściwie to myślała tylko o tym, żeby zakończyć temat kłótni bliźniaczek, by wreszcie nadszedł moment, w którym Kiara zapyta, co słychać u Deirdre.
            To była kolejna rzecz, którą należało dopisać do listy negatywnych skutków zakochania – miłość zdecydowanie nie wpływała dobrze na przyjaźnie. Kiedy Deirdre patrzyła na Kiarę, przyszło jej na myśl, że chciałaby, aby dziewczyna jak najszybciej poszła do domu. Wtedy Deirdre mogłaby jeszcze trochę powspominać, całkowicie pogrążyć się w swoich myślach i wszelkich kłopotach związanych z Lennanem.
            – Kiedy wstałaś? – Kiara chwyciła w rękę piękną, kremową suknię, którą zamierzała tego dnia założyć. Deirdre tymczasem już dawno była ubrana, jakby z samego rana miała się gdzieś udać.
            – Jakiś czas temu. Nie wiem dokładnie. Po prostu dzisiaj jest to przyjęcie i muszę pomóc w przygotowaniach…
            Oczywiście większością spraw zajmowała się kucharka i służąca, ale Deirdre nie zamierzała o tym wspominać. Blair zazwyczaj wymagała od córki tylko tego, by pojawiła się na przyjęciu i zachowywała należycie. No i oczywiście, żeby popisała się przed gośćmi grą na harfie. Kiara nie musiała jednak o tym wiedzieć, a znając jej dobre wychowanie, na pewno nie zamierzała przeszkadzać Deirdre i przesiadywać w jej domu zbyt długo.
            I kolejny punkt do listy – miłość skłania nas czasem do kłamstwa i bezpodstawnego zachowania nawet w zupełnie błahych sprawach.
            – Och, w takim razie będę zaraz wychodzić – postanowiła Kiara zgodnie z oczekiwaniami. – Mogłaś powiedzieć, że masz tyle na głowie, to w ogóle bym nie przychodziła…
            – Spokojnie, zdążę – uśmiechnęła się Deirdre. Czuła się okropnie ze świadomością, że okłamuje przyjaciółkę i próbuje pozbyć się jej z domu.
            Zgodnie z obietnicą Kiara ubrała się, uczesała i opuściła dom Deirdre, jeszcze raz przepraszając za sprawianie kłopotu. Potem drzwi się zatrzasnęły i dziewczyna została w domu sama. Miała cały wolny ranek oraz popołudnie i nic szczególnego do roboty. Zresztą co to za różnica? Nawet, gdyby czekało ją mnóstwo spraw do załatwienia, Lennan i tak nie zniknąłby z jej głowy.


            Trzeba było słuchać matki, stwierdziła jakiś czas później, kiedy siedziała przy stole i przypatrywała się parom tańczącym w jadalnej izbie. Trzeba było słuchać matki i trzymać się z daleka od tej przeklętej Diamentowej Granicy. Trzeba było od razu przyjąć oświadczyny Oisina i nie marzyć o jakiejś bezsensownej miłości jak z opowieści zasłyszanych w dzieciństwie. Albo trzeba było posłuchać matki jeszcze wcześniej, kilka lat temu, gdy powtarzała, że słuchanie tych wszystkich historii służącej na pewno nie wyjdzie mi na dobre.
            No i proszę, teraz miała tę swoją wielką miłość. Co do tego nie było wątpliwości – Deirdre pokochała Lennana całym sercem, chociaż nie tak wyobrażała sobie idealnego kandydata na męża. Jej wymarzony kochanek był blondynem klasy pierwszej, który z pewnością zachwyciłby matkę i bez problemu zdobył uznanie ojca. Miał mieć szlachetne nazwisko, dużo podróżować i zajmować się czymś, czym zwykle trudnią się osoby klasy pierwszej. No i przede wszystkim miał pochodzić z Ádh.
            Tymczasem trafiło na ciemnowłosego chłopaka z drugiej strony, który ani nie miał szlachetnego nazwiska, ani nie był nadzwyczaj zamożny, w dodatku zajmował się czymś, co na pewno nie spodobałoby się Blair. Deirdre nie sądziła, by Lennan dużo podróżował, w dodatku chłopak nie wiedział zbyt wiele o zachowaniu na wystawnych przyjęciach czy podczas zwyczajnej rozmowy osób najwyższej klasy. Tak właśnie wyglądała ta cała miłość. Niosła ze sobą same kłopoty.
            W dodatku wszyscy irytowali Deirdre. Kiedy jeden z młodzieńców zaprosił ją do tańca, z trudem zmusiła się do uśmiechu, a kiedy kolejny postanowił nawiązać rozmowę, miała ochotę wylać na niego trochę czerwonego wina stojącego na stole. Właściwie przez cały wieczór skutecznie odstraszała od siebie wszystkich adoratorów, co na pewno nie spodobało się Blair. Deirdre widziała karcące spojrzenia posyłane przez matkę ponad stołem, ale starała się je ignorować. Kolejny punkt do listy – nieustanna irytacja.
            To było jedno z najgorszych przyjęć w całym życiu. Nie żeby inne stanowiły dla niej przyjemne urozmaicenie wieczoru. Nienawidziła siedzieć przy stole, tańczyć i silić się na uprzejmości pod nadzorem matki. Tym razem jednak pragnęła położyć się i pogrążyć w myślach o Lennanie. Jakby to właśnie przed tym nie uciekała od samego rana. Okropne, że zdawała sobie sprawę, co byłoby dla niej najlepsze i zamiast znaleźć zajęcia na cały dzień, już po chwili poddawała się wyniszczającemu ją pragnieniu, szukała wymówki, by spędzić czas w samotności i mieć czas na wspominanie czy fantazjowanie.
            – Kochanie, może byś coś zagrała? – zaproponowała Blair, uśmiechając się oszałamiająco. Pewnie w oczach innych uchodziła za troskliwą matkę. Nie była zła i naprawdę kochała córkę, ale Deirdre nie mogła zrozumieć, jakim cudem nikt nie zauważył, że każde przyjęcie to jedynie przedstawienie z doskonałą choreografią i nienaganną grą aktorską.
            Zazwyczaj posłusznie podchodziła do instrumentu i już po chwili tworzyła swoje własne, niezwykłe melodie. Tym razem jednak nie mogła bez cienia protestu spełnić prośby i po prostu zasiąść do harfy. Nie, kiedy wiedziała, że melodie będą dotyczyły Lennana i nieodwzajemnionej miłości. Nawet jeśli i tym razem goście nie mieli niczego zrozumieć, Deirdre nie chciała otwierać przed nimi swojego serca, zdradzić najbardziej intymnej i największej tajemnicy w swoim dotychczasowym życiu. Mogłaby spróbować zagrać coś zupełnie innego, ale wyszło by to puste, nudne, bez wyrazu.
            Pokręciła głową, patrząc matce prosto w oczy. To tylko jedno przyjęcie. Na następnym zagra. Kiedy już otrząśnie się z tej niedorzecznej miłości, kiedy jej serce zapomni, co to znaczy kochać. Przecież wszyscy słyszeli już, jak grała. Jeden raz mogli obejść się bez tego.
            Ale matka zacisnęła wargi i wyglądała na naprawdę rozgniewaną. Oczywiście przy gościach nie dałaby po sobie niczego poznać, ale Deirdre zbyt dobrze znała tę kobietę by nie dostrzec lekkiego drżenia powieki i rozgniewanego spojrzenia. Miała świadomość, że kiedy ostatni z gości opuści izbę, Blair zacznie krzyczeć. Ale nie teraz, przy nich była idealną gospodynią. Przy nich musiała pokiwać głową i przyjąć odmowę córki. Deirdre doskonale o tym wiedziała.
            – Przepraszam, matko, ale naciągnęłam sobie palec podczas grania. Muszę zrobić kilka dni przerwy. Dzisiaj nic z tego nie wyjdzie. Byłoby pełno fałszów. Nie chcę się ośmieszać przy gościach.
            – Dasz radę, jesteś dzielna. – Głos Blair obniżył się nieznacznie. To nie wróżyło niczego dobrego. Goście przysłuchiwali się rozmowie, panowała kompletna cisza. Deirdre wiedziała, że w tej sytuacji matka nie będzie zbyt długo upierać się przy swoim.
            – Proszę, nie każ mi występować, kiedy wiem, że nie wyjdzie to tak dobrze, jakbym chciała. Następnym razem zagram tak pięknie jak jeszcze nigdy, obiecuję. Ale dzisiaj po prostu nie mogę. Nie dam rady…
            Spuściła głowę i wiedziała, że wygrała. Ktoś westchnął, widocznie oczarowany tym, jak bardzo Deirdre przejmuje się występami. Tylko Blair przejrzała kłamstwo, ale nie dała tego po sobie poznać. Uśmiechnęła się promiennie i skinęła głową. Wciąż jednak zaciskała wargi. Deirdre nie chciała myśleć, co się stanie po przyjęciu. Nienawidziła kłócić się z matką.
            Po chwili goście powrócili do jedzenia, rozmów i picia wina. Deirdre przez chwilę siedziała bez ruchu, wpatrując się w jakiś punkt i modląc w duchu, żeby żaden młodzieniec przypadkiem do niej nie podszedł. Dostrzegła jednak Oisina. Szedł w jej kierunku. To była ostatnia osoba, którą chciała w tym momencie widzieć. Przecież zdradził tajemnicę. A obiecał! I nawet nie mogła na niego nakrzyczeć w takim miejscu. Matka byłaby zła, że zrobiła widowisko wśród tylu zgromadzonych gości. Zresztą w tej kwestii Deirdre całkowicie zgadzała się z Blair – nie zamierzała dopuścić, by inni dowiedzieli się o jej prywatnych sprawach.
Trudno było jednak pohamować złość, tym bardziej, że miała ku niej jeszcze jeden powód. Wszyscy goście zachowywali się, jakby ona i Oisin już byli zaręczeni. Słyszała to w zdaniach jakie wypowiadali, a nawet dostrzegała zrezygnowanie w spojrzeniach pozostałych adoratorów, jakby tamci już stracili szansę na jej rękę. Miała ochotę krzyknąć, że to nieprawda, że kocha kogoś innego, że nigdy nie wyjdzie za Oisina. Mimo wszystko milczała.
            Młodzieniec usiadł obok i utkwił w niej swoje łagodne, szare oczy. Poczuła, jak napinają się jej wszystkie mięśnie.
            – Chyba nie za dobrze się bawisz. Jeszcze gorzej niż zwykle. I czemu nie chciałaś grać? Nagły przejaw buntu, czy może coś się stało z harfą? Mam nadzieję, że nie uszkodziliśmy jej, kiedy…
            – Z harfą wszystko w porządku – przerwała mu gniewnie. – Szkoda tylko, że z nami nie jest.
            – O co ci chodzi?
            – Powiedz mi, Oisinie. Na czym polega przyjaźń? Bo mnie zawsze się wydawało, że na wzajemnym zaufaniu. I na tym, że jeśli się komuś coś obieca, to nie idzie się zaraz potem do innych ludzi i nie mówi o wszystkim!
            Trochę za bardzo podniosła głos i kilka najbliższych osób odwróciło głowę w ich stronę. Po chwili zajęli się jednak własnymi sprawami. Pewnie w oczach zebranych wyglądało to tak, jak mała sprzeczka z narzeczonym.
            Oisin wyglądał, jakby nie wiedział, co powiedzieć. Zresztą pewnie tak było. Raczej nie zastanawiał się nad konsekwencjami tamtych czynów. A może przeczuwał, że będzie z tego kłótnia, ale sądził, że Deirdre dowie się o wszystkim dużo później. No cóż, w takim razie musiał się czuć rozczarowany.
            – I co, czemu milczysz?
            Mówiła cicho, spokojnie. Nie zamierzała robić scen i krzyczeć tak, by jej głos rozniósł się po izbie. Zresztą już dawno nauczyła się, że więcej można zyskać, zachowując spokój. Nawet słowa wypowiedziane bez podnoszenia głosu potrafią skuteczniej ranić.
            – To nie tak, chciałem tylko pomóc. Cahan i Kiara przyszły do mnie, żeby…
            – Wiem, że przyszły i wiem, co mówiły. Ale to nie oznaczało, że masz od razu o wszystkim im opowiedzieć.
            – Przecież się przyjaźnicie. Sądziłem…
            – To źle sądziłeś. Może i przyjaźnię się z całą waszą trójką, ale są sprawy, o których nie chcę mówić wam wszystkim. Poza tym byłeś zły, że mam przed tobą sekrety. Teraz wiem, że dobrze robiłam, zachowując pewne rzeczy dla siebie. Widocznie mam niezawodną intuicję.
            Nie odezwał się. Wiedziała, że go zraniła i to bardzo. Przez chwilę miała wyrzuty sumienia, ale odpędziła je pospiesznie, przypominając sobie, co takiego zrobił Oisin. Może chciał dobrze, ale to niczego nie zmieniało. Zachowała się okrutnie, prawie jak matka, ale przyjaciel na to zasłużył. Przynajmniej dzięki temu nie ruszył za nią, kiedy dumnie podniosła się z ławy i oddaliła na drugi koniec jadalni.
            Wiedziała, że jej się przygląda. Czuła jego spojrzenie na plecach, kiedy podeszła do jednego z adoratorów i zaczęła z nim rozmawiać. Oczywiście nadal była zdenerwowana i gdzieś w podświadomości myślała o Lennanie oraz wszelkich kłopotach z nieodwzajemnioną miłością, ale jednocześnie chciała jak najbardziej zdenerwować Oisina i pokazać mu, że potrafi przetrwać kolejne przyjęcie matki bez niego i to w dodatku dobrze się bawić. To była oczywiście tylko gra aktorska, ale miała nadzieję, że chłopak dał się nabrać. W końcu zdolności do ukrywania prawdy odziedziczyła po matce. A Blair zdecydowanie była w tym mistrzynią.
           

             

9 komentarzy:

  1. Biedna dziewczyna. Jak jest sama, to myśli o Leannie, jak zjmuje się czymś innym - to i tak nie może się skupić i chce o nim myśleć, co ponownie doprowadza ją do szału, bo nie może nic z tym zrobić, i tak w kółko. Nawet jakby Osin nie zrobił tego, co zrobił, to chyba musiałaby znaleźć sobie kogoś, aby się wyżyć, w takim jest nastroju.... Osin chciał dobrze, w to akurt wierzę, choc rozumiem też Deirde i to, dlaczego jest zła... Cięzka sytuacja. A Blair na 100% gotuje się ze złości, ciekawe, czy orzyniesie to jakieś poważniejsze konsekewncje?
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Naprawdę dobrze opisujesz uczucia targające Deirdre. Kiedy tylko zdała sobie sprawę, co tak naprawdę czuje do Lennana, wszyscy wiedzieli, że nie ma mowy o tym rodzaju zakochania, które sprawia, że chodzi się z głową w chmurach. Deirdre jest aż za dobrze świadoma przeszkód, które stoją na drodze do jej ukochanego. Już nawet Diamentowa Granica nie ma aż takiej powagi, jak sama pozycja społeczna Lennana czy sam fakt, że on zdaje się nie odwzajemniać jej uczuć. Nic dziwnego, że dziewczyna czuje się zwyczajnie zagubiona... i nieszczęśliwa, co jest stanem niemal odwrotnym do miłości. Cóż, niestety za bardzo uwierzyła w obraz idealnego uczucia, idealnego związku i porozumienia dusz, a chociaż nie twierdzę, że takie coś zupełnie nie istnieje, to jednak naiwność Deirdre sprawiła, że teraz cierpi. Tak naprawdę nie wiadomo, jaka czeka ją przyszłość. Wie, że niemal fizycznie niemożliwe jest, by była z Lennanem, ale mam jakieś takie wrażenie, że ta świadomość jeszcze bardziej odpycha od niej myśl od ożenku z Oisinem. Co teraz będzie w takim razie?
    Nie twierdzę, że Oisin nie popełnił gafy, zdradzając Kiarze i Cahan tajemnicę ich przyjaciółki, jednak z drugiej strony Deirdre traktuje go naprawdę niesprawiedliwie. Ma prawo być zła, ale przecież on nie zadziałał celowo, nie chciał jej w żaden sposób zaszkodzić, a już na pewno wzbudzanie jego zazdrości jest ciosem poniżej pasa. Trochę mi go szkoda, jest taki w nią zapatrzony, a ja jestem niemal stuprocentowo pewna, że z tego nic nie będzie.
    Aż się boję, jaką Blair zrobi aferę po tym przyjęciu... Bo przecież jakim prawem Deirdre odmówiła grania? Chryste, ta kobieta jest okropna. Chyba tego współczuję bohaterce najbardziej: posiadania nieczułej, egoistycznej matki. To powinna być jedna z najbliższych osób, dająca jej wsparcie, tymczasem zachowuje się, jakby była największym wrogiem.
    Czekam niecierpliwie na ciąg dalszy :)
    Pozdrawiam,
    rude-pioro.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Deirdre z jednej strony ma świadomość, że wiele przeszkód stoi na drodze jej szczęścia z Lennanem, a z drugiej będzie się jeszcze nieraz naiwnie łudzić, że to nie ma większego znaczenia.
      Oisin na pewno nie zasłużył sobie na takie traktowanie, tym bardziej, że nie wyjawił tajemnicy Deirdre celowo. Po prostu dziewczyna musiała na kimś odreagować swój zły humor, co oczywiście jej nie usprawiedliwia.
      Blair w swoim własnym mniemaniu jest dobrą matką, która stara się zapewnić Deidre wszystko, co dla niej najlepsze. Inną kwestią jest, że B. i D. mają zupełnie rozbieżne definicje "idealnego życia"
      Dziękuję za komentarz

      Usuń
  3. Podoba mi się jak opisałaś emocje i uczucia Deirdre. To normalne, że kochając bez wzajemności mamy ochotę non stop o tej osobie myśleć, wyobrażać sobie ją w różnych sytuacjach, fantazjować o tym, jak przytula, całuje albo że po prostu jest obok. Ten fragment, gdy D chce jak najszybciej pozbyć się przyjaciółki, żeby móc po prostu w ciszy pomyśleć, był totalnie autentyczny i kupiłam go całą sobą.
    Co do kłótni (o ile można to tak nazwać) z Oisinem, to uważam, że D trochę przesadziła. Chłopak się wygadał, bo był pewny, że przyjaciółki wszystko już wiedzą. Nie zrobił tego umyślnie i myślę, że to go trochę tłumaczy. Ale z drugiej strony, taki wybuch pasuje do D., więc był tu jak najbardziej na miejscu. Ciekawa tylko jestem jak będzie przebiegać rozmowa D. z matką po tym balu. Coraz bardziej nie lubię tej Blair... Ale niestety w świecie tych bogaczy i ludzi na poziomie częściej chyba o takie, niż takie jak matka Lennana. Ależ teraz widać różnice między tymi dwiema kobietami!

    Lecę dalej ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślę, że nawet kochając z wzajemnością mamy ochotę non stop myśleć o tej drugiej osobie ;))
      Deirdre przesadziła i to nawet nie trochę, a bardzo. Nie jest osobą o mocnych nerwach i cała ta sytuacja z nieszczęśliwą miłością sprawia, że trudno jej kontrolować emocje.

      Dziękuję za komentarz!

      Usuń
  4. Chyba marny ze mnie romantyk, bo szczerze irytowało mnie w kółko powtarzanie tego samego. Zauważyłem, że często tak robisz i to nie tylko w tym opowiadaniu, ale także we wcześniejszych. Chodzi mi o to, że akcji jest niewiele, właściwie nic się nie dzieje i wypełniasz tekst opisem uczuć, który się powiela od kilku już rozdziałów i nic nowego do opowiadania nie wnosi, bo nie są to jakieś nowe uczucia, a w kółko te same.
    Kolejna sprawa to, nie przytoczę dokładnie, ale przy panu O. było takie "chyba tak sądził", "najprawdopodobniej tak uważał", "mógł tak myśleć", a mnie brakowało konkretów. Narrator wszechobecny, wszechwiedzący, a taki niezdecydowany i wszystko jedynie przypuszczający. Nie wiem czy miałaś taki cel, bo być może było to zamierzone.
    Dziewczyna jest bardzo do matki podobna, pewnie dlatego łatwo u nich o zgrzyty. Zauważyłem też, że nie lubi tych cech w matce, które sama posiada. Nie lubi jak matka stawia na swoim, ale sama lubi stawiać na swoim. Nie lubi aktorstwa, ale aktorzy. Nie popiera pozorów, a sama je stwarza. Zalatuje więc od niej straszną hipokryzją.
    Co do pana na O, to chcę rychłego małżeństwa i by dał pannie D popalić. Choć może nie koniecznie tego chce, a po prostu chcę jakieś akcji, by coś się zaczęło dziać, bo póki co bohaterowie trochę kręcą się w kółko. Początkowe rozwijanie akcji rozumiem, że było powolne i o nie nie mam pretensji, a potem gdy już sądziłem, że coś się zacznie, nagle to ucichło, a punkt widzenia bohaterów stał się taki jak większości polskich wokalistek - w kółko tylko jojczą o tym jak kochają, jak tęsknią i jak to ich coś dzieli z tą drugą połówką i przez to miłość boli, jest niemożliwa itd.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, niestety mam taką tendencję do opisywania podobnych przeżyć wielokrotnie. Muszę nad tym popracować, ale gdybym chciała dokonać takich zmian w "Teorainn", musiałabym napisać to opowiadanie praktycznie od początku. Ale już kilka osób zwróciło mi na to uwagę, więc będę o tym pamiętać przy pisaniu kolejnych tekstów.
      A akurat z Oisinem to było celowe, bo narrator wcale nie jest wszechwiedzący. W zależności od rozdziału przybiera punkt widzenia danej postaci, zazwyczaj D. albo L., w tym wypadku akurat Deirdre, więc nie mógł wiedzieć, co dokładnie kryje się w głowie O.

      Usuń
  5. W postaciach drugoplanowych brakuje mi wymiarowości. Blair jest, ale poza tym to jakby nie żyła. Wcisnęłaś w nią podobne cechy jakie miała matka Jo. Zabrakło ludzkości, jakiś cech pozytywnych, słabości, pasji. To kobieta, która tylko wyprawia przyjęcia i chwali się przed znajomymi uzdolnioną córką. Podobny niedosyt czuję przy Oisinie. On też tylko jest, ale poza tym to życia w nim nie ma. Jest tylko dobrym przyjacielem i na tym jego rola się kończy, a w życiu, każdy człowiek odgrywa wiele ról. Nie ma tak, że mamy tylko jedną. U ciebie te postacie drugoplanowe mają jeden wymiar, są tylko po coś, bo przydają się do tworzenia charakteru głównych bohaterów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do tej jednowymiarowości Blair to jednak trochę się nie zgadzam, bo o ile matka J. rzeczywiście została przedstawiona jako kobieta bez zalet, to B. może jest chłodną osobą i dyktuje córce, co ma robić, ale jednak przede wszystkim zależy jej na tym, by D. się ustatkowała i żeby niczego jej w życiu nie brakowało. Jednowymiarowy jest za to ojciec, którego praktycznie w tej historii nie ma. Jeśli kiedyś zabiorę się za gruntowne poprawki, to będę musiała dużo się namęczyć, żeby w ogóle był zauważalny w tej historii. A Oisin jest bardzo bezosobowy, taki był zamysł, ale trochę przekoloryzowałam, bo rzeczywiście, powinien mieć jakieś widoczne wady, pasje czy cokolwiek.

      Dziękuję za komentarz!

      Usuń