Lennan
zamierzał opuścić dom bez słowa, ale matka zatrzymała go w progu. Odwrócił się
w stronę rodzicielki z wymuszonym uśmiechem. Tym razem zdecydowanie nie miał
ochoty na rozmowy, bo bardzo było mu spieszno do lasu, gdzie pewnie już czekała
na niego Deirdre.
–
Idziesz do warsztatu? – zapytała Carry z dziwnym wyrazem twarzy. Dopiero po
chwili Lennan uzmysłowił sobie, że był to niepokój.
–
Nie… Do lasu.
–
Znowu? Ostatnio spędzasz tam większość czasu.
Carry
miała rację i właśnie dlatego Lennan skrzywił się, słysząc te słowa.
Rzeczywiście, całe jego życie ostatnio sprowadzało się właśnie do spotkań z
Deirdre. Już dawno nie przyjął żadnego zlecenia, a więc nie przyniósł do domu
dodatkowych pieniędzy. Miał wyrzuty sumienia, że zmuszał matkę do samodzielnego
utrzymywania rodziny jak za czasów, kiedy był jeszcze za mały, by pracować.
Mimo wszystko nie potrafił siedzieć w warsztacie, jeśli mógł ten czas spędzić z
Deirdre.
Wiedział,
że cała ta znajomość zrobiła się nieco niebezpieczna. Świat nie powinien się
kręcić wokół jednej osoby. Oczywiście, tak właśnie przedstawiano prawdziwą,
bezgraniczną miłość we wszystkich bajkach i legendach, które chłopak słyszał
już za najmłodszych lat. Ale nie tak powinno wyglądać życie. Bo jeśli tej
jednej osoby nagle z jakiegoś powodu zabraknie, wszystko przestanie istnieć.
Zostanie się zniszczonym, pozbawionym celów, jak pusta skorupa, jakich pełno
mógł znaleźć przy brzegu morza. Już raz coś takiego przechodził. O jeden raz za
dużo.
Nie
mógł powiedzieć, że miłość do Deirdre była silniejsza. Bo choć chciałby
zapewniać dziewczynę, że łączące ich uczucie jest stokroć razy mocniejsze niż
to, które żywił do Laveny, to nie była prawda. Lavenę kochał całym sercem. Mógł
dla niej zrobić wszystko. Chciał stale znajdować się tuż obok, nawet jeśli
mieli cały dzień spędzić w milczeniu. Wtedy też sądził, że razem spędzą całą
przyszłość, więc kontakty z innymi ludźmi uchodziły za zbędne, jedynie
zabierały czas, który mógł spędzić z ukochaną. Nie chciał powtórzyć tego błędu.
Póki co zdawało się jednak, że postępuje dokładnie tak samo. Wiedział, że na
własne życzenie skazuje się na cierpienie, tym bardziej jeśli miałoby okazać
się, że Teorainn nigdy nie uda się
pokonać.
–
Matko, muszę iść. Naprawdę.
–
Lennanie, nie możesz ciągle chodzić na spacery. Ile czasu minęło od rozstania z
Laveną? Przecież już było tak dobrze, poznałeś Breenę, zacząłeś spędzać całe
dnie w warsztacie. A teraz…
–
Nie chodzę tam, żeby rozpaczać po rozstaniu. Tam jest Deirdre. Kocham ją.
Naprawdę ją kocham. I ona kocha mnie.
Cały
czas patrzył w ciemne oczy, takie same jak jego. W kącikach dostrzegł drobne
zmarszczki i zdał sobie sprawę, że matka, chociaż była piękną kobieta, z każdym
dniem się starzała. Praca i życiowe doświadczenie dodawało jej lat, przez co
wyglądała zdecydowanie dojrzalej niż jej rówieśniczki. W gęstwinie czarnych
włosów już od dawna dało się dostrzec siwe kosmyki.
–
A co z Breeną?
Nikt
do tej pory go o to nie zapytał. I właściwie nie było się temu co dziwić, bo
przecież nie miał przyjaciół, którym mógłby się zwierzać. Jedynymi bliskimi mu
prócz rodziny ludźmi były Deirdre i właśnie Breena. Kiedy matka wspomniała o
tej drugiej, Lennan poczuł w swoim sercu niepokojące ukłucie. Zdał sobie
sprawę, że to wyrzuty sumienia. Od dawna przeczuwał, że nie obędzie się bez łez
i zranionych uczuć. Sam doprowadził do takiej sytuacji. Owszem, Breena mu
pozwoliła, ale gdyby miał w głowie dość rozsądku, nie leczyłby złamanego serca
zainteresowaniem ze strony innej kobiety!
Pokręcił
głową. Nie potrafił odpowiedzieć na zadane pytanie. Nie chciał zastanawiać się,
co będzie z Breeną. Życzył jej jak najlepiej. Pragnął, by znalazła kogoś, kto
potraktuje ją lepiej, niż on to zrobił, kto naprawdę będzie ją kochał, a nie
tylko wykorzystywał. Wiedział na pewno, że nie zamierza spędzić z tą dziewczyną
reszty życia. Nie, życie pragnął spędzić z Deirdre.
–
Naprawdę muszę iść.
–
Idź. Ale uważaj na siebie.
–
A co mogłoby mi się stać? – zaśmiał się cicho.
Nie
odpowiedziała, tylko popatrzyła na niego z jakimś niepokojącym wyrazem twarzy.
Malowało się na niej wiele uczuć, ale Lennan zdołał odczytać jedynie troskę.
Tak
jak przypuszczał, Deirdre już siedziała na polance, w ich stałym miejscu
spotkań. Kiedy tylko go zobaczyła, jej twarz rozświetlił uśmiech. Uwielbiał,
kiedy się uśmiechała. Ta dziewczyna uczyniła go słabym, sprawiła, że zamiast
być mężczyzną, stał się uległy, miękki. Aidan na pewno skrzywiłby się, gdyby
poznał myśli w głowie swojego starszego brata. Zawsze miał Lennana za silnego,
niezłomnego. Bardzo by się zdziwił, gdyby tylko poznał prawdę.
Deirdre
podbiegła do Teorainn i przycisnęła
do niej swoje czoło. Zrobił to samo i spojrzeli sobie w oczy. To było ich
powitanie, najbliższy kontakt, na jaki mogli sobie pozwolić. Właściwie nawet
nie widział tęczówek Deirdre ani rysów jej twarzy, bo była zbyt blisko. Całość
składała się z dwóch plam – dużej, jasnej i ciemnej na wysokości oczu. Mimo
wszystko było coś cudownego w myśli, że są tak blisko. Za blisko by ich oczy
mogły rozróżnić szczegóły. A jednocześnie za daleko…
–
Spóźniłeś się – stwierdziła z lekkim uśmiechem. – Zdążyłam upolować jelenia.
Z
triumfalnym wyrazem twarzy wskazała na martwe zwierzę przebite strzałą, które
leżało pod drzewem. Lennana zawsze zadziwiało, że taka delikatna dziewczyna z
dobrego domu, może odnajdywać przyjemność w zabijaniu leśnej zwierzyny. Musiał
jednak przyznać, że Deirdre z łukiem w ręce wyglądała jeszcze piękniej. Była
wtedy taka wojownicza i samodzielna. Zupełnie inna niż Lavena.
–
Przepraszam, rozmawiałem z matka…
–
Przecież nie jestem zła – przewróciła oczami. – Za bardzo się przejmujesz
wszystkim, co mówię.
Miała
trochę racji, więc ta uwaga sprawiła, że nieco się skrzywił. Nie chciał być
taki. Właściwie nawet zaczęła go irytować uległość i podporządkowywanie się
drugiej osobie.
–
Patrz, co mam – postanowił zmienić temat. Uniósł łopatę, którą zabrał z domu.
–
Zamierzasz posadzić drzewo?
Po
jego twarzy przemknął cień uśmiechu. Pokręcił głową.
–
Zamierzam do ciebie przyjść.
Na
te słowa jej oczy zabłysły. Do tej pory żadne z nich nawet nie myślało o
przekroczeniu bariery. A może myśleli, tylko żadne nie odważyło się głośno tego
przyznać. Tak naprawdę brak dotyku z czasem stał się uciążliwy. Lennan nie mógł
pozbyć się myśli, że chciałby wreszcie pocałować Deirdre. Albo chociaż dotknąć
czubka jej palca. Wystarczyłoby mu nawet odgarnięcie kosmyka z jej twarzy.
Kogo
on właściwie próbował oszukiwać? To zupełnie by mu nie wystarczyło. Chciał mieć
Deirdre prze sobie już na zawsze i zdecydowanie nie tylko po to, by odgarniać
kosmyki z jej twarzy. Teorainn Diamond
wszystko jednak utrudniała.
Ale
potem pomyślał, że jeśli rzeczywiście granica przypomina ściany domostw, musi
mieć swój koniec. Wystarczyło zrobić podkop i już mógł przejść do ukochanej.
Mogliby spędzać czas raz w Ádh a raz
w Mór. Przedstawiłby ją swojej rodzinie
i poznałby jej rodziców. Cahan już nie krzywiłaby się, sądząc, że ich związek
nie ma przyszłości, a oni tak po prostu byliby szczęśliwi.
–
Dziwię się, że sama o tym nie pomyślałam. Szczerze mówiąc, po prostu
zaakceptowałam istnienie Teorainn.
Nie myślałam, by ją pokonać.
–
I mówi to ta sama osoba, która w dzieciństwie całe dnie poświęcała na
znalezienie przejścia?
–
To było co innego. Zawsze wyobrażałam sobie, że jest tu jakaś niewidzialna brama
i wystarczy ją znaleźć. Nie brałam pod uwagę bardziej oczywistych rozwiązań.
–
W takim razie dobrze, że masz mnie.
Deirdre
usiadła na trawie i w milczeniu się mu przyglądała. Właściwie nie miała innego
wyjścia. Pewnie gdyby wcześniej przedstawił jej swój plan, sama też zdobyłaby skądś
łopatę i próbowała pomóc mu kopać. Nie mógł jednak pozwalać na to, by kobieta,
którą kochał, podejmowała taki wysiłek fizyczny i to jeszcze w kosztownej,
sięgającej samej ziemi sukni, która zdecydowanie nie ułatwiałaby wykonywania
podobnej czynności.
Tego
dnia było bardzo ciepło, ale na szczęście drzewa skutecznie osłaniały od słońca
i zapewniały częściowy chłód. Mimo tego na czole Lennana już po chwili pojawiły
się krople potu. Niedbale je otarł, myśląc o tym, że każdy wysiłek jest warty
spotkania z Deirdre. Kiedy tylko w jego głowie pojawiła się wizja ich
pocałunku, zaczął wykonywać gwałtowniejsze, szybsze ruchy, by jak najprędzej
urzeczywistnić marzenia.
–
Spokojnie, aż tak nam się nie spieszy… – odezwała się Deirdre, kiedy jego ruchy
stały się naprawdę chaotyczne.
–
Nie wytrzymam bez ciebie – stwierdził. Skrzywił się, gdy dotarło do niego, jak
bardzo niemęsko zabrzmiały te słowa. Na szczęście Deirdre jedynie się
uśmiechnęła.
Zaczęła
coś nucić pod nosem. Była to melodia, której nie znał, zresztą nic dziwnego,
skoro pochodził z innego świata. Uświadomił sobie, że głos Deirdre należał
raczej do zwyczajnych. Dziewczyna trafiała czysto w dźwięki, ale jej barwa była
przeciętna, a skala bardzo wąska. Deirdre i tak już została hojnie obdarzona
przez naturę, otrzymując urodę i talent do kreowania świata przy pojedynczych
szarpnięciach strun harfy.
Pogrążony
w myślach zdjął koszulę, która powoli zaczynała mu się lepić do pleców.
Usłyszał, że Deirdre ze świstem wciągnęła powietrze, więc spojrzał na nią
zdziwiony.
Podeszła
znów do Teorainn Diamond i uniosła
dłoń, którą przycisnęła do niewidzialnej bariery. Miał długie, chude palce.
Dopiero w tamtej chwili Lennan to dostrzegł. Dłonie Laveny były o wiele
mniejsze. Breeny tak samo.
–
Chciałabym móc teraz cię dotknąć.
Niemal
czuł, jak kładła rękę na jego torsie i powoli przesuwała po nim palcem. Całe
jego ciało przeszył dreszcz, gdy tylko o tym pomyślał. Od razu powrócił do
kopania, czując przypływ sił. Znajdował się już w dole o głębokości kilku łokci.
Bez przekonania zaczął szukać punktu tuż przy granicy i zgodnie z
przypuszczeniami natrafił na opór. Tak jak sądził, Diamentowa Granica sięgała
głębiej.
~*~
Nie zdążyłam jeszcze odpowiedzieć na komentarze pod poprzednim postem, nadrobię to w weekend, to samo tyczy się zresztą maili. Akapity znów żyją własnym życiem, ale to już chyba standard.
Rozdział mi się mi się podobal, choc szczerze mówiac, Leannan mnie trochę zdenerwował. Mianowicie zachwouje się dosć egoistycznie. mówi o miłości do Deirde tak, jakby fakt istnienia tego uczucia wszystko usprawiedliwiał. Jakby to, że coraz starsza matka pracuje sama, nie miało wobec tego żadnego znaczenia. jakby tego nie dostrzegał, to jeszcze, ale skoro dostrzega... Mam nadzieję, że weźmie to pod uwagę, a nie tylko fakt, że znów zapomniał o Brennie. To wszytsko nie świadczy o nim za dobrze.
OdpowiedzUsuńAle podoba mi sie za to, że na spotkanie z Deirde wziął tę łopatę i zaczął jako pierwszy próby przekroczenia granicy. Dziwi mnie, że D. mówi, że o tym nie myslała - szczególnie ze robila to całe dziecinstwo - ale podejrzewam, że to swoistego rodzaju mechanizm obronny... Który nie będzie działał wiecznie. POdejrzewam, że nawet jakby się dokopali do jadra planety, na której się znajdują, nie przekroczyliby granicy. Muszą pomyślec o czymś innym. a Deirde, która poluje na zwierzęta, nie mialaby nic przeciwko kopaniu, tego jestem akurat pewna. Co do błędów, to często powtarzałaś jej imię.
POzdrawiam i czekam na cd ;)
I tak dziwię się, że dopiero teraz L. zaczął Cię denerwować, bo mnie irytuje swoim zachowaniem już od wielu rozdziałów ;p On w ogóle ciągle szuka dla siebie jakichś usprawiedliwień - najpierw wymówką na wszystko było złamane serce, a potem w każdej innej sytuacji też potrafił się usprawiedliwić.
UsuńDeirdre zawsze skupiała się na bardziej dosłownym znalezieniu przejścia, więc podkop mógł w ogóle nie przejść jej przez myśl. Próbowała znaleźć raczej jakąś szczelinę w Teorainn czy nawet niewidoczne drzwi. Ale podkop oczywiście byłby zbyt prostym rozwiązaniem. Jeszcze długo się będę musieli męczyć z barierą.
Na początku planowałam wyrazić swój zachwyt przy użyciu takich słów jak: "cfjkvjfvbfdvbhfhvb", ale potem stwierdziłam, że mogą być one średnio zrozumiałe, więc wróciłam do poczciwego języka polskiego. ;D
OdpowiedzUsuńZ każdym rozdziałem to opowiadanie staje się lepsze- nie wiem, jak Ty to robisz. Kiedy już myślę, że nie da się bardziej przekroczyć skali... Czeka mnie miła niespodzianka. Zaskakujesz. Stylem - przyjemnym, lekkim. Oryginalnością. Każdy rozdział czyta się z wielką przyjemnością (rym był niezamierzony, ale chyba odezwał się we mnie duch Mickiewicza ;D).
Nawiązując do najnowszego rozdziału: sposób, w jaki opisałaś miłość L. do D. jest po prostu... czapki z głów. Nie myślałam, że można opisać to tak... realnie (nie znajduję dobrego słowa). Niby bez "ochów" i "achów", ale uczucie chłopaka i tak wybrzmiewało z każdego słowa. Rozmowa z matką i uświadomienie sobie zaniedbywania obowiązków to naprawdę świetna scena.
I oczywiście samo spotkanie w lesie. Powiem Ci szczerze- tak wciągnęło mnie to opowiadanie, tak kibicuję L. i D., że w tej chwili sama z chęcią chwyciłabym za łopatę! :D
Sama jestem zaskoczona, jak bardzo pochłonęła mnie ta historia - czuję się jak 13-latka, "jarająca się na maksa, bo to totalny wypas' rozdziałem, słowo daję hahahah
Cóż mogę jeszcze powiedzieć? Chyba jedynie poprosić Cię o ograniczenie lennanowskiego zdejmowania koszuli, bo będzie ze mną źle...
To się chyba nazywa zauroczenie fikcyjnym bohaterem...
Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział!
Pozdrawiam,
Kasia
Hah, cieszę się, że to opowiadanie wzbudza w Tobie tyle emocji. Największym komplementem dla autora jest chyba właśnie świadomość, że czytelnicy utożsamiają się z bohaterami, przeżywają wraz z nimi ich różne sytuacje, martwią się ich losem i im kibicują.
UsuńBardzo dziękuję za komentarz!
Nadal trochę dziwnie mi się czyta o tej miłości Lennana do Deirdre. Może to dlatego, że mało było wstawek o tym jak Lennan o niej myśli, gdy jest w domu, albo jak za nią tęskni, albo że dziewczyna zaczyna mu się coraz bardziej podobać i tym podobne. Mam wrażenie, jakby ich miłość wynikła nagle, bez takiego naturalnego przejścia między przyjaźnią, zauroczeniem a miłością. Dlatego, gdy Lennan mówi, że chce spędzić z Deirdre życie albo że ją kocha, to ja nie do końca umiem w to uwierzyć.
OdpowiedzUsuńNatomiast coraz bardziej podoba mi się wątek granicy. To jest coś co rozwijało się bardzo wolno (bo wcześniej dużo o niej wspominałaś, ale tylko wspominałaś), a teraz nagle ruszyło z kopyta. Teraz fakt istnienia granicy staje się coraz ważniejszy dla fabuły i bohaterów, a ja z coraz większą niecierpliwością oczekuję na odpowiedź, czy da się ją przekroczyć. Wydaje mi się, że podkopanie się pod Teorainn byłoby zbyt proste, ale rozumiem, że Lennan od czegoś musiał zacząć. Mam nadzieję, że to nie będzie jego jedyny pomysł :D
Pozdrawiam i czekam niecierpliwie na następny ;-)
Każda miłość jest trochę inna. W Deirdre powoli budziło się uczucie, Lennan tymczasem długi czas niczego nie zauważał. Może też dlatego, że w międzyczasie był zbyt pochłonięty Breeną i opłakiwaniem resztek wspomnień o Lavenie i ciągłym użalaniem się nad swoim losem.
UsuńWcześniej o granicy było znacznie mniej wzmianek, bo nie była aż tak wielką przeszkodą. Była czymś, co fascynowało Deirdre, a poniekąd też Lennana, ale jednocześnie nie utrudniała im aż tak kontaktu, póki tylko rozmawiali i nie potrzebowali niczego więcej.
Pomysłów będzie jeszcze kilka i to już w najbliższych rozdziałach :))
Lennan jako jedyny zauważył, że Teorainn zaczyna być uciążliwy dla ich dwojga... Że jednak "dotyk" jest ważny, a słowa miłości i patrzenie sobie ciągle w oczy nie wystarcza. Odczuwa brak bliskości. Nie mówię tylko o seksie, ale o zwyczajnym pocałunku, wtulenia się w ramiona partnera, czy też proste odgarnięcie włosów za ucha ukochanej.
OdpowiedzUsuńI raczej nie sądzę, aby podkop to załatwił. Zbyt proste, zbyt oczywiście... Ale cóż, dla miłości człowiek może posunąć się do wszystkiego :)
Bez bliskości ten związek nie ma żadnej przyszłości i nawet jeśli wcześniej Lennan i Deridre wmawiali sobie, że to nieprawda, to teraz wreszcie pogodzili się z rzeczywistością. Nie pozostaje im nic innego, jak próbować pokonać granicę.
UsuńWciąż nie jestem do końca przekonana co do miłości Lennana. Nie wątpię, że kocha Deirdre, udowadnia to swoim zachowaniem, ale jakoś u niej przebiegło to tak naturalnie, że przyjęłam to za fakt oczywisty, tymczasem on tak jakoś nagle zdał sobie sprawę z własnych uczuć. Ale i takie rzeczy się zdarzają, w końcu czasem człowiek wypiera pewne rzeczy, nawet nie zdając sobie z tego sprawy :) A Lennan miał już raz złamane serce i być może nawet podświadomie bronił się przed kolejnym związkiem.
OdpowiedzUsuńMimo wszystko martwi mnie jego zachowanie. Niby tak się pilnuje, żeby relacja z Deirdre nie pochłonęła go całkowicie, bo przecież przy Lavenie bardzo się sparzył. Tymczasem zaniedbuje obowiązki, zaniedbuje rodzinę, ponieważ chce jak najwięcej czasu spędzać z dziewczyną. Rozumiem to, naprawdę, człowiek zakochany nie myśli do końca jasno, ale tak mi szkoda jego matki. I Aidana, bo myślę, że on też czuje, że brat nie poświęca mu już tyle czasu co kiedyś. Ma nadzieję, że Lennan znajdzie w tym wszystkim coś na kształt złotego środka.
Cóż, chyba nikt nie wierzył=, że da się zrobić podkop przy Diamentowej Granicy. Mimo to gorąco i uparcie mam nadzieję, ze jest jakiś sposób na przebrnięcie przez tę barierę. Że Lennan kiedyś weźmie Deirdre w ramiona i oboje będą szczęśliwi.
Świetny rozdział. Czekam na ciąg dalszy, szczególnie jestem ciekawa Cahan i jej milczącego przyjaciela :)
Pozdrawiam <3
Nie chciałam, żeby oboje zakochali się w ten sam sposób. A że Lennan w międzyczasie był zajęty znajomością z Breeną i jeszcze rozpaczał po Lavenie w dużej części też dla samego rozpaczania i użalania się nad sobą, a niekoniecznie z powodu złamanego serca, uznałam, że mógłby w jednej chwili, nieoczekiwanie zdać sobie sprawę z własnych uczuć.
UsuńLennan może mówić, że nie pozwoli, by relacja z D. za bardzo go pochłonęła, ale tak naprawdę już tak się stało. Może upierać się, że to nieprawda, ale faktów nie zmieni.
Kiedy kolejne części :D już nie mogę się doczekać
OdpowiedzUsuńBędzie krótko, bo przeczytałam dwa pod rząd i z tego rozdziału zapamiętałam tylko tyle, że L. nie wyobrażał sobie D. kopiącej doły w tak pięknej, drogiej sukni, ale już polującą ją sobie wyobrażał, a nawet i widział :) Myślenie mężczyzn jest... no, świetnie je tutaj pokazałaś, bo w ich spojrzeniu często brak logiki :)
OdpowiedzUsuńTwoje odpowiadanie na komentarze w weekend jest genialne. Ogólnie fajna gra słów, bo nie napisałaś konkretnie, w który weekend to się stanie. Ja natomiast zawsze się wpierdolę takimi obietnicami jak "dziś", "jutro", "ten tydzień" i potem okazuje się, że poległem. Chyba powinienem się zacząć od Ciebie uczyć i to nie jest przygana xD
OdpowiedzUsuńNo to młodzi widzę zabrali się do pokonywania granic. Ogólnie ostatnio jakoś tak rozmyślałem o Twojej powieści, bo podoba mi się motyw niewidzialnej, ale istniejącej granicy i zastanawiałem się czego ona może być metaforą. Dwa różne światy już są, więc nie ma co oddzielać ich dodatkowo granicą. Co więc ta granica dzieli, gdyby to brać na chłopski, a nie baśniowy rozum.
Z tymi weekendami wyszło całkiem przypadkiem. Chodziło mi oczywiście o weekend, w którym publikowałam rozdział, ale wyszło jak wyszło - zresztą nic nowego. Ale Twój komentarz zmotywował mnie na tyle, że od razu postanowiłam nadrobić wszystkie zaległości ;p
UsuńJa tego nie postrzegałam właśnie w ten sposób - że granica dzieli dwa światy. Ona właśnie dzieli jeden, ten sam świat, który tak naprawdę jest taki sam po dwóch stronach. Tak samo wygląda klasa druga czy pierwsza na obu częściach wyspy. Granica nie pozwala jednak spotkać się ludziom, którzy w innej rzeczywistości mogliby być razem, a jednocześnie w przypadku L. i D. to nie ona sama jest tak naprawdę największą przeszkodą.