poniedziałek, 10 kwietnia 2017

# Teorainn: Rozdział 33.


           
            Na polanie w lesie zebrało się dużo osób. Niektórzy wyglądali na przejętych, szczególnie mama Kiary, która nerwowo przygryzała wargi. Nawet Cahan nie stała z dumnie uniesioną głową, jak to miała w zwyczaju, ale nerwowo bawiła się materiałem sukni. Tym razem miała odpowiednią długość, aby matka i siostra były zadowolone. Dziewczyna spięła nawet włosy i w tamtej chwili bardziej niż kiedykolwiek przypominała drugą bliźniaczkę.
            Nieco dalej stało kilka osób nieznacznie odsuniętych od rodu de Burgh i Lancasterów. Prawdopodobnie była to rodzina Alana, bo wszyscy mieli podobne rysy twarzy. Tymczasem narzeczony Kiary stał na środku, czekając na przyszłą żonę. On także był zdenerwowany jak jeszcze nigdy wcześniej, chociaż na jego twarzy gościł lekki uśmiech. Bo przecież i tak wszystko miała pójść po jego myśli. Kiara nie należała do osób, które nagle zmieniały zdanie, poza tym naprawdę pragnęła tego małżeństwa. Co mogłoby się nie udać?
            W końcu zjawiła się panna młoda, krocząc powoli w swojej różowej sukni, z wiankiem na włosach, które wyjątkowo tego dnia postanowiła rozpuścić. Kilka osób zadzwoniło dzwonkami, które miały odstraszyć złe duchy, a uśmiech na twarzy Alana stał się jeszcze szerszy. Było wprost idealne.
            Deirdre położyła rękę na ramieniu Cahan, która nerwowo dygotała. Chyba jeszcze nigdy nie widziała jej w takim stanie. Ale nic w tym dziwnego, bo nigdy wcześniej Cahan nie musiała mierzyć się z perspektywą rozstania z siostrą i nie patrzyła, jak bliźniaczka rozpoczyna zupełnie nowe życie.
            – Będzie dobrze – szepnęła.
            – Wiem. Przecież moja siostra zawsze jest taka perfekcyjna. Ślub też musi wyjść idealnie. – Cahan usiłowała niedbale przewrócić oczami, ale nie do końca jej to wyszło.
            Nagle głosy umilkły i na do pary młodej dołączył druid. Wszyscy patrzyli z szacunkiem na mężczyznę w podeszłym wieku. Był naprawdę stary, chociaż nikt nie umiał określić, ile dokładnie liczy wiosen. Krążyły pogłoski, że dzięki modlitwom do drzew i piciu specjalnych wywarów z leśnych ziół, mężczyzna zdołał oszukać śmierć.
            Powoli nakreślił na leśnej ściółce kilka znaków w języku ogam, tuż pod rozłożystym dębem, który miał być świadkiem przysięgi zakochanych. Zaczął mruczeć pod nosem śpiewne modlitwy, a tłum jedynie obserwował wszystko w milczeniu. Nikt prócz kapłanów nie znał zawiłych formułek. Jeśli modlono się do drzew i bogów to własnymi słowami. Tylko druidzi doświadczali wtajemniczenia w tajniki kultów religijnych.
            W końcu melodia dobiegła końca i druid odwrócił się w stronę zgromadzonych. Uniósł ręce z szerokim uśmiechem.
            –  Fáilte! Cieszę się, że mogliśmy zgromadzić się w tym miejscu, by drzewa były świadkami cudownego wydarzenia. Oto bogowie po raz kolejny sprawili, że dwoje ludzi zapragnęło połączyć swoje istnienia do momentu, gdy ich dusze nie odrodzą się w kolejnych wcieleniach.
            Kiara spojrzała na Alana, a on ujął jej ręce w swoje dłonie. Dziewczyna jeszcze nigdy nie była tak szczęśliwa, a jednocześnie tak pełna niepokoju. Nie miała pojęcia, jak to będzie wieść zupełnie inne życie, niż takie, do którego do tej pory zdążyła przywyknąć.
            Tymczasem druid przystąpił do dalszej części obrzędów. Powołał dąb na świadka, a potem wydobył z kieszeni długi kolorowy sznur. Stare, kościste palce nieco się trzęsły, dlatego związanie rąk zakochanych dłuższą chwilę zajęło. W końcu udało się to zrobić i wszyscy mogli podziwiać namacalny dowód nierozerwalności dwóch istnień. Po raz kolejny odezwały się dzwonki, chociaż w tak pięknej chwili istniało nikłe zagrożenie pojawienia się złych duchów.
            – Jeśli jesteście pewni swojej decyzji, to odpowiedni moment, by wypowiedzieć przysięgę. Te same słowa powtarzali wasi rodzice, dziadkowie i wszyscy przed wami, abyście i wy mogli je teraz wypowiedzieć i w ten sposób dopełnić obrzędu.
            Druid uroczyście uniósł ręce w kierunku zebranych. Mama Kiary cicho szlochała, nie wiadomo, czy ze wzruszenia, czy ze smutku, że odtąd nie będzie już mieszkać z córką. Mąż nieco mechanicznie gładził ją po plecach i ocierał łzy spływające po bladych ze zdenerwowania policzkach.
            – Bogowie – rozpoczął Alan, patrząc prosto w oczy Kiary. – Bądźcie mi świadkami, że choć teraz należę do siebie, od tej chwili należeć będę do Kiary i wszystko, co moje, będzie też jej. Będę wołał głośno jej imię, patrzył rano w jej oczy, pierwszy łyk wina z mojego pucharu oddam jej, tak jak i pierwszy kęs mięsa. Do niej będzie należeć każdy mój dzień i każda moja noc, moje życie i moja śmierć. Będę troszczyć się o nią równie mocno, co ona o mnie, stanę się jej tarczą i podporą. Nie będę jej oczerniać ani ona nie będzie mówić źle za moimi plecami. Kiaro, to jest mój ślub do ciebie. To jest małżeństwo równych sobie.
            Dziewczyna powtórzyła te same słowa drżącym głosem, a wtedy Alan nieporadnie chwycił lewą dłoń narzeczonej. Węzeł ograniczał ruchy młodzieńca, ale mimo wszystko zdołał przekręcić Claddagh tak, że symbol dłoni i serca znajdował się po wewnętrznej stronie. Od tej chwili zakochani oficjalnie stali się małżeństwem. Druid mógł rozwiązać sznur, a goście zaczęli głośno krzyczeć.
            – Cudowna ceremonia – westchnęła Blair, która stała tuż za swoją córką. Dziewczyna milczała.
            Blair powstrzymała się przed przewróceniem oczami. Czy córka nie zareagowała, bo nie zrozumiała, co matka chciała jej zasugerować, czy też zrozumiała doskonale i właśnie dlatego uparcie wpatrywała się przed siebie? Blair wyobrażała sobie, że mogłaby być teraz na miejscu rodu de Burgh, wpatrywać się w Deirdre stojącą przed dębem. Jej córka mogłaby patrzeć w oczy Oisina i wypowiadać piękne słowa przysięgi, a potem zamieszkaliby w jego domu i ich życie byłoby wprost idealne. Blair już widziała czwórkę, a może nawet piątkę zdrowych i szczęśliwych wnuków, Deirdre mieszkającą w najlepszych możliwych warunkach, urządzającą wystawne przyjęcia i zapraszającą na nie swoją rodzicielkę. Mogłaby wtedy powiedzieć Blair „od początku miałaś rację, dziękuję ci za twoje dobre rady”, a wtedy kobieta skromnie pokręciłaby głową i oświadczyła, że po prostu wypełniała swój obowiązek.
            Wiele razy próbowała uświadomić córce, że upieranie się przy zawarciu związku z prawdziwej miłości nie ma sensu. Miłość przychodziła z czasem, a w niektórych przypadkach nie pojawiała się w ogóle. Ważne było jednak, by trwać u czyjegoś boku, a nie spędzać życie w samotności i niedostatku. Blair nie sądziła, by Kiara kochała Alana. Oczywiście, zakochała się w nim, to dało się zauważyć w jej przepełnionych szczęściem oczach. Ale na miłość, prawdziwą miłość, było zdecydowanie za wcześnie. Miała pojawić się z czasem lub też nie nadejść nigdy, gdy zakochanie zastąpi jedynie przywiązanie i głęboka przyjaźń.
            W tym czasie druid skończył odmawiać modlitwę dziękczynną do drzewa oraz związanych z nim bogów i z szerokim uśmiechem oświadczył, że to czas na zabawę. Tłum skierował się w stronę domu de Burgh, gdzie czekały już zastawione stoły i kilku uzdolnionych muzyków.
            Deirdre przemierzała całą drogę w milczeniu. Myślała o tym, jak bardzo zazdrości Kiarze. Chciałaby móc znaleźć się na jej miejscu, patrzeć w oczy Lennanowi, wypowiedzieć świętą przysięgę, a potem już tylko spędzić z nim wieczność. Najpierw należało jednak znaleźć jakieś przejście przez Teorainn, pokonać barierę w jakikolwiek sposób. Nie sądziła, by Blair ucieszyła wiadomość, że córka wybrała kogoś o niższym urodzeniu. Deirdre jednak z chęcią wyrzekłaby się wszelkich luksusów i służby. Wystarczyła jej miłość Lennana. Poza tym wtedy nikt nie broniłby jej biegać po lesie i polować na zwierzęta. Jako osoba należąca do klasy średniej nie budziłaby aż takiego zgorszenia swoim nietypowym zachowaniem.
            Ale póki co Lennan przebywał w zupełnie innym świecie. Deirdre zastanawiała się, co robił właśnie w tej chwili, kiedy ona słuchała przysięgi Kiary. Możliwe, że spędzał czas w warsztacie i rzeźbił kolejne niezwykłe kształty. A może pomagał matce przy stoisku z sukniami albo opiekował się bratem?
            – Witaj, Deirdre – z zamyślenia wyrwał ją głos Oisina.
            – Oisinie – ukłoniła się, choć zrobiła to nieco niechętnie. Wolała, by nikt nie przeszkadzał jej w chwilach, w których myślami przebywała z ukochanym.
            – Jak podobała ci się ceremonia?
            – Bardzo piękna. Widać, że Kiara i Alan są naprawdę szczęśliwi.
            – Ich rodziny także – skinął głową młodzieniec.
            Przez chwilę szli w milczeniu. W końcu Oisin odezwał się po raz kolejny, próbując podtrzymać rozmowę, ale Deirdre odpowiadała krótko i oschle. Zdawała sobie sprawę, że traktuje chłopaka niesprawiedliwie, bo przecież w żaden sposób nie zawinił, ale już dawno jego obecność tak bardzo jej nie irytowała. Nagle dostrzegała te wszystkie rzeczy, które przez długi czas pozostawały dla niej niewidoczne. Wydawało jej się, że Oisin nieco dziwnie chodzi, zbyt ciężko stawiając stopy na podłożu, lekko kiwając się na boki. W dodatku ciągle słyszała jego oddech. Czemu tak głośno oddychał? No i jeszcze zdania, które wypowiadał, czasami wydawały się takie pozbawione emocji albo po prostu nie na miejscu. Deirdre nie potrafiła pojąć, jak mogła wcześniej tego nie zauważyć. W dodatku jej przyjaciel wcale nie był aż taki przystojny. Czy te wszystkie przyglądające się mu ukradkiem dziewczyny tego nie dostrzegały?
            Dotarli na miejsce po chwili, która dla Deirdre ciągnęła się niemal w nieskończoność. Dziewczyna przeszła istną katorgę podczas tej krótkiej wędrówki. Była zła, że Oisin ciągle znajdował się w pobliżu, czuła okropną gorycz od momentu, kiedy kopanie dołu przy granicy okazało się nie przynosić zamierzonych efektów, nie mogła się pogodzić z myślą, że jej przyjaciółka wkrótce opuści wyspę, a przede wszystkim po prostu zazdrościła Kiarze, że miała to, czego ona mogła nigdy nie dostać – szansę miłości na całe życie.
            Stoły były suto zastawione. Goście westchnęli na widok ogromnych półmisków pełnych dziczyzny, warzyw i kaszy. Chociaż wszystko znajdowało się na dworze, zapach posiłków pozostawał naprawdę intensywny. Deirdre spojrzała z obrzydzeniem na otyłego mężczyznę, który niewątpliwie nie mógł się już doczekać, aż zasiądzie do posiłku. Nawet nie wiedziała, kiedy zrobiła się taka krytyczna i okrutna.
            Państwo młodzi powoli podeszli do stołu. Wszyscy z zachwytem wpatrywali się w Kiarę, w jej suknię, uczesanie i promienną twarz. Deirdre uważnie śledziła tylko błękitne oczy. Dostrzegła w nich ogrom szczęścia i poczuła nieprzyjemne ukłucie w sercu.
            – Chyba powinnam się cieszyć, a jakoś nie potrafię – wyznała Cahan, która nagle zjawiła się u boku przyjaciółki. – Nie mogę się pogodzić z myślą, że moja siostra wyjedzie. Przecież od urodzenia byłyśmy razem. Niemal zawsze.
            Deirdre skinęła głową. Czuła się lepiej ze świadomością, że nie tylko ona nie cieszy się tym na pozór pięknym dniem. Przyglądała się ponuro młodej parze, która chwyciła ozdobne kielichy i powoli uniosła je do ust. Uroczyście upili łyk miodu zwanego Bunratty Meade, który mieli spożywać przez najbliższy miesiąc. Goście wydali zadowolony okrzyk i wreszcie rozpoczęła się uczta.
            Deirdre nie była głodna. Nie miała też ochotę na tańce, które niebawem z pewnością miały się rozpocząć. Najchętniej wróciłaby do domu i tam spędziła cały dzień. Albo pobiegłaby do Teorainn i cieszyła się obecnością Lennana. Może wymyśliliby wtedy, jak do siebie dotrzeć, może niebawem to oni staliby na polanie przed druidem i wypowiadali uroczyste słowa przepełnione miłością.
            Oisin usiadł tuż obok, wyrywając Deirdre z zamyślenia. Była zła, że nie wybrał jakiegoś innego miejsca, ale sądząc po spojrzeniu Blair, jakie kobieta posłała córce ponad stołem, była z tego jak najbardziej zadowolona. Oisin też uśmiechał się promiennie, jakby do tej pory koszmarny humor przyjaciółki umknął jego uwadze.
            – Wszystko wygląda tak smakowicie! – Zatarł ręce. – Co ci nałożyć, Deirdre? – zapytał, jak przystało na dobrze wychowanego młodzieńca. Dopiero później zamierzał wybrać potrawy dla siebie.
            – Nic. Nie jestem głodna.
            – Jak to? Nie będziesz nic jadła? Przecież noc jest długa. Musisz mieć siły na tańce.
            – Ale ja wcale nie chcę tańczyć – westchnęła z irytacją.
            Oisin nagle spoważniał. Wpatrywał się w Deirdre oczami, które wiele dziewczyn uważało za piękne, podczas gdy dla niej były zwyczajne i pospolite.
            – Co się stało, Deirdre? Uraziłem cię czymś? A może nadal gniewasz się o wyjawienie twojej tajemnicy? Nie wiem, co mam jeszcze zrobić, żebyś mi wybaczyła.
            – Nie, w ogóle nie o to chodzi – przerwała mu, chociaż wspomnienie dawnej kłótni sprawiło, że Oisin jeszcze bardziej zaczął ją irytować. Większość dziewczyn twierdziła, że to chłopak bez wad, tymczasem Deirdre z łatwością wynajdywała kolejne.
            – Deirdre…
            Na szczęście przerwała mu Blair, która głośno zachęciła córkę, do zagrania na harfie. Tym razem dziewczyna poczuła do matki ogromną, bezgraniczną wdzięczność. Jeszcze nigdy tak bardzo nie ucieszyła ją perspektywa zagrania przed tłumem ludzi, którzy potem mieli szeptać do ucha Blair przesadzone komplementy. Zresztą to Kiara poprosiła przyjaciółkę o zagranie na swoim ślubie, a Deirdre nie zamierzała w takiej sytuacji odmówić.
            Podeszła powoli do niskiego stołka ustawionego przy harfie. Przez myśl przemknęło jej, że gdyby Lennan mieszkał w Ádh, pewnie siedziałaby na czymś innym, ozdobnym i niezwykle pięknym.
            Starała się uspokoić, nim tknęła palcami pierwszą strunę. Jej ręce zawisły przy instrumencie, w niecierpliwym oczekiwaniu na rozpoczęcie gry. Deirdre czuła nawet radosne podenerwowanie w sercu, ale musiała wziąć kilka głębokich oddechów. Nie chciała, by melodia na ślubie Kiary wyrażała same negatywne uczucia. Chociaż ludzie zazwyczaj pozostawali głusi na prawdziwy przekaz utworów, na pewno potrafiliby wychwycić smutek melodii. A przecież na ślubie powinna gościć jedynie radość.
            Długo zastanawiała się, czy podoła zadaniu. Zazwyczaj grała dokładnie to, co czuła, ale w tej wyjątkowej chwili musiała postępować wbrew sobie. Zamknęła oczy, wiedząc, że goście coraz bardziej się niecierpliwią. Blair wierciła się niespokojnie na krześle, przygryzając wargę. I nagle Deirdre przypomniała sobie chwilę, gdy Lennan wyznał jej miłość.
            Zalał ją płomień. Istny płomień, który był tak niespokojny, tak porywczy, że sam napędzał jej palce. Przez chwilę z niepokojem zastanawiała się, czy nadążą, kiedy tak mknęły po kolejnych strunach. Ale nie miała powodów do obaw. Muzyka, która płynęła prosto z serca, zawsze wychodziła doskonale. Tak było też i tym razem. Deirdre chłonęła całą sobą wspomnienia o miłości o tej cudownej chwili kiedy po prostu stali i patrzyli sobie z Lennanem w oczy. Trwało to długo. Bardzo długo. Gdyby znalazła się w podobnej sytuacji z kimś innym, na pewno odczułaby skrępowanie. Ale nie przy Lennanie. Z nim mogłaby stać w milczeniu całą wieczność. Spojrzeniem wyrażali to, czego nie mogli sobie powiedzieć dotykiem. I nawet słowa okazały się zbędne.
            Kiedy skończyła grać, dostrzegła łzy w oczach Kiary. Potem rozejrzała się po zebranych i ze zdziwieniem uświadomiła sobie, że inni także płaczą. Nawet Blair dyskretnie wycierała oko, choć pewnie udawała, że po prostu coś jej do niego wpadło. Zapanowała cisza. Rozległy się oklaski, a potem prośby, by Deirdre kontynuowała grę. Zgodziła się. To było lepsze niż rozmowy z Oisinem albo bezczynne siedzenie przy stole.
            Nie wiedziała, jak długo siedziała przy harfie. Po jakimś czasie dołączyli do niej inni muzycy i goście zaczęli tańczyć. Zerkała na nich z lekkim uśmiechem. W końcu palce zaczęły boleć coraz bardziej i musiał przerwać grę. Z ociąganiem podniosła się ze stołka i ruszyła w stronę stołu.
            Drogę zastąpił jej jednak Oisin, który zachęcająco wyciągnął rękę. Naprawdę nie miała ochoty na tańce, a już tym bardziej z nim. Pokręciła głową, ale on nadal stał niewzruszony w tym samym miejscu, z wyciągniętą przed siebie dłonią. Kilka osób zaczęło zerkać na Deirdre z zaciekawieniem, więc ustąpiła, by nie robić z siebie widowiska.
            Dłoń Oisina na jej talii wydawała się kompletnie nie na miejscu. Palce, które splótł z jej palcami były nienaturalnie miękkie. Ręka Lennana miała stwardniałą od pracy skórę. To bardziej jej się podobało. Mężczyzna z taką dłonią to prawdziwy mężczyzna.
            Oisin tańczył doskonale. Od zawsze był świetnym tancerzem i chociaż ona sama nie miała problemów z wykonywaniem płynnych ruchów, bez oporów pozwalała mu prowadzić. Przez myśl przemknęło jej, że niedawno go pocałowała. Nie miała pojęcia, czemu coś takiego nagle przyszło jej do głowy, ale na to wspomnienie lekko się wzdrygnęła. Oisin wydawał się odpychający. Jak to możliwe, ze miała ochotę na jego pocałunki?
            – Nie udało mi się wcześniej zapytać – przerwał milczenie, czyniąc taniec jeszcze gorszym do zniesienia. – Co się dzieje, Deirdre?
            Z początku chciała mu powiedzieć, że to przez niego, że irytuje ją każdy jego gest, każde jego słowo, że nie jest w stanie znieść jego obecności, bo z jakiegoś powodu wolałaby przebywać jak najdalej. Kiedy już otwierała buzię, dotarło do niej, że te słowa byłyby bardzo okrutne. Oisin nie zasługiwał na takie traktowanie.
            – Nie wyjdę za ciebie – powiedziała zamiast tego. Młodzieniec pomylił kroki i stanął jej na stopie. Zdarzyło się to pierwszy raz, odkąd się znali.
            – Czemu?
            – Po prostu nie mogę.
            Patrzyła wszędzie tylko nie w jego oczy. Było jej go szkoda, ale nie zamierzała zmieniać decyzji tylko dlatego, by nie urazić uczuć przyjaciela. Tym bardziej, że zamierzała spędzić życie u boku Lennana.
            – Ale przecież powiedziałaś, że…
            – Że jeśli nie zakocham się w kimś innym, to za ciebie wyjdę. I zamierzałam to zrobić. Ale się zakochałam. Właściwie nie, nie zakochałam. Ja kogoś kocham. Rozumiesz?
            Nagle Oisin wydał jej się mały, mimo szerokich ramion i wysokiego wzrostu. Jakimś cudem skulił się w sobie i przypominał zagubionego chłopca. Patrzyła na to wszystko z niezadowoleniem i narastającymi wyrzutami sumienia. Nie chciała nikogo krzywdzić. Ale tak właściwie to nie była do końca jej wina. Od początku powtarzała Oisinowi, że go nie kocha, próbowała uświadomić to matce, która nie słuchała i wszystkim wokół.
            – Który to z nich? I dlaczego z nim nie tańczysz?
            Rozejrzał się po gościach, a ona podążyła za jego spojrzeniem. No tak, na ślubie obecni byli wszyscy najwyżej urodzeni. Oisin zakładał, że to spośród takich kandydatów Deirdre wybrała tego, z którym chciała spędzić resztę życia. Tak bardzo się mylił! Lennan nie dość, że nie mógłby pojawić się na przyjęciu ze względu na Teorainn, to jeszcze należał do klasy średniej. Przez chwilę Deirdre zastanawiała się, co będzie, gdy jakoś pokonają barierę i przedstawi Lennana matce. Co powie Blair na widok sznurowanych butów, koszuli z przeciętnego materiału i dłoni zniszczonych pracą? Odsunęła jednak te myśli w najgłębsze zakamarki umysłu. To i tak nie miało żadnego znaczenia.
            – A co za różnica, kto to?
            – Chciałbym wiedzieć…
            – Żebyś mógł go nienawidzić? Czy może żebyś zawsze na jego widok czuł się okropnie? – parsknęła. Przestraszyła się swojej oschłości i gwałtownie zamilkła.
            Nie zamierzała zaprzeczać przypuszczeniom Oisina. Bo jak miała mu wytłumaczyć, kim jest miłość jej życia i jak się poznali? To nie była historia, którą należało opowiadać szerokiemu gronu osób. Najlepiej było zachować ją dla siebie. Zresztą dla Oisina naprawdę było lepiej, kiedy wiedział naprawdę niewiele.
            Nadal tańczyli, ale teraz między nimi zaległa cisza. Dźwięki fujarek i delikatnych dzwonków wciąż rozbrzmiewały poprzeplatane tonem violi o mocno zużytych strunach. Wesołe melodie nie pasowały do obecnej sytuacji, ale Deirdre starała się udawać, że nic się nie zmieniło. Zdobyła się na wymuszony uśmiech, a Oisin uczynił to samo. Przez chwilę dziewczynie mignęła twarz Blair, która wyglądała na naprawdę zadowoloną.
            Ktoś nachylił się w stronę kobiety i szepnął jej do ucha jakieś słowa, a ona pokiwała głową. Nagle kilka par oczu zwróciło się w stronę Oisina i Deirdre. Dziewczyna pospiesznie odwróciła wzrok. Wyobrażała sobie, co mogą o nich mówić. Tak bardzo się mylili…
            Jakiś młodzieniec poprosił ją  taniec, a ona opuściła ramiona Oisina, patrząc na drugiego adoratora z ogromną wdzięcznością. Potem wiele razy zmieniała partnerów, prowadząc na pozór beztroskie rozmowy i udając, że dobrze się bawi. Oisin zniknął gdzieś w tłumie i więcej go nie zobaczyła.


            Deirdre usiadła przy stole, uspokajając oddech. Bardzo zmęczyły ją skoczne tańce i musiała choć chwilę odpocząć. Na krzesło obok opadła Cahan. Miała zarumienione policzki i poszarpaną suknię. Nie przywykła do tak długich strojów, dlatego materiał podarł się przy tańcu. Blond włosy wysunęły się z koka i teraz kilka kosmyków opadało na niebieskie oczy, takie same, jak tęczówki Kiary.
            – Gdyby tak wyglądały wszystkie przyjęcia naszych rodziców, z pewnością dobrze bym się bawiła – wysapała. – Szkoda, że zazwyczaj tylko siedzi się przy stole. Taniec jest taki cudowny!
            Spojrzała z uśmiechem na Deirdre, która odpłynęła myślami. Nie słyszała słów przyjaciółki i jedynie bezmyślnie pokiwała głową. Cahan od raz zmrużyła oczy i zaczęła się przyglądać dziewczynie z uwagą.
            – Coś się stało – bardziej oznajmiła niż zapytała.
            – Powiedziałam Oisinowi, że za niego nie wyjdę.
            – Co zrobiłaś?!
            Cahan krzyknęła tak głośno, że kilka głów odwróciło się w jej stronę. Deirdre od razu poczuła gorąco na twarzy, ale przyjaciółka wcale nie wyglądała na skrępowaną. Jedynie machnęła ręką, jakby zachęcając pozostałych gości, by powrócili do zabawy i znowu jęła wbijać spojrzenie swoich oczu w twarz Deirdre. Ten spontaniczny okrzyk zwrócił jednak także uwagę panny młodej, która niemal natychmiast przybiegła do stolika.
            Kiara również wyglądała na zmęczoną, ale była także bardzo szczęśliwa. W poplątanych włosach tkwiły pozostałości wianka, który dziewczyna zdjęła w trakcie jednego z żywszych tańców. W przeciwieństwie do siostry Kiara nie miała problemów z tańczeniem w sięgającej kostek sukience, która nadal prezentowała się tak, jakby dopiero co przywieziono ją od kupca. No może z tą małą różnicą, że była nieco pognieciona i zdążyła przesiąknąć zapachem gości oraz jedzenia.
            – Wszystko w porządku? – zapytała Kiara.
            – Tak – Deirdre tylko wzruszyła ramionami.
            – To czemu Cahan tak krzyczy?
            – Bo Deirdre właśnie zerwała zaręczyny.
            Kiara gwałtownie zamrugała i otworzyła buzię, ale nic nie powiedziała. W tamtej chwili nie prezentowała się jak prawdziwa dama, idealna panna młoda, ale jak mała dziewczynka, która właśnie usłyszała coś niewiarygodnego.
            – Nie przesadzaj, Cahan. To nawet nie były oficjalne zaręczyny. Nadal noszę pierścień jak dziewczyna nieznająca przyszłego męża. – Deirdre pomachała dłonią przed twarzą przyjaciółki, a ta jedynie przewróciła oczami.
            – Właściwie to bardzo romantyczne – stwierdziła Kiara. Oczy błyszczały jej podekscytowaniem, choć nie wiadomo, czy wywołał je ślub czy może dopiero co zasłyszana nowina. – Deirdre tak długo szukała miłości swojego życia, aż wreszcie znalazła ją po drugiej stronie Teorainn. Będzie taka szczęśliwa z Lennanem!
            Cahan nic nie odpowiedziała. Przygryzła wargi i najwidoczniej postanowiła, że lepiej milczeć. Deirdre była jej za to wdzięczna. Ostatnie, czego potrzebowała, to kłótni. Po chwili przez twarz dziewczyny przemknął cień. Wszystko przez to, że do głowy przyszła jej myśl, którą uparcie próbowała odgonić już od wielu dni. Ona jednak powracała ciągle i ciągle, jak złe duchy, które nie boją się nawet dźwięku dzwonków.
            – Boję się, że wcale nie będziemy szczęśliwi – wyznała po chwili wahania. – Lennan próbował przekopać się do Ádh, ale bariera sięga zbyt głęboko. A co, jeśli nigdy się nie spotkamy?
            Kiara spuściła głowę. Najwidoczniej nawet dla marzycielki wierzącej w romantyczne historie, wiara w szczęśliwe zakończenie okazała się bezsensowna. Deirdre czekała, aż Cahan przypomni, że od początku ją ostrzegała. I pomyśleć, że wtedy Deirdre miała do przyjaciółki ogromny żal za szczere słowa! Ale Cahan wcale nie wyglądała, jakby zamierzała wspomnieć o swoich racjach. Przez chwilę jej oczy zaszły mgłą. Wyglądała wtedy zupełnie niewinnie i krucho. Przypominała delikatną, uległą Kiarę. Jednak już po chwili Cahan zmrużyła oczy i tajemniczo się uśmiechnęła.
            – Jest wiele innych sposobów, by dostać się na drugą stronę.
            – Jeśli zamierzasz mnie zmuszać do wspinania się po drzewach…
            – Oczywiście, że nie! Już prędzej zmusiłabym do tego Lennana. Myślałam o czymś prostszym. – Deirdre posłała przyjaciółce nic nie rozumiejące spojrzenie, a ta tylko westchnęła z frustracją. – Żyjemy na wyspie. Otacza nas morze. Wystarczy wsiąść do łódki i problem sam się rozwiąże.
            Rzeczywiście. To było takie proste! Takie proste, że nikt wcześniej o tym nie pomyślał. Czasami ludzie patrzyli tylko na to, co mieli przed oczami. A gdyby spojrzeć szerzej… Jedna mała łódka mogła rozwiązać problem, z którym zmagało się wiele pokoleń.
            – Cahan, jesteś genialna! Tylko skąd my weźmiemy łódkę? Trzeba będzie porozmawiać z kimś w porcie. Najlepiej dyskretnie, żeby rodzice o niczym się nie dowiedzieli.
            – Tym się nie martw. Sama się wszystkim zajmę.
            Cahan wydawała się bardzo pewna siebie. Przez chwilę Deirdre zastanawiała się, czemu oczy przyjaciółki niebezpiecznie błysnęły, ale doszła do wniosku, że nie ma sensu nad tym rozmyślać. Zamiast tego pozwoliła, bliźniaczką pociągnąć się za ręce i poprowadzić w kierunku tańczącego tłumu. Deirdre wirowała, wpadając w objęcia kolejnych mężczyzn. I chociaż wcześniej nie czuła się dobrze na weselu, nagle zaczęła doskonale się bawić. Nadzieja dodała jej sił, napełniła optymizmem. I już nic jej nie przeszkadzało. Odsunęła jak najdalej myśl, że już wkrótce rozstanie się z Kiarą, starała się nie zauważać Oisina, którego wyraźnie zdziwiła ta nagła zmiana nastroju i chwytała chwilę. A może po prostu wiedziała, że w tańcu czas płynie szybciej. W tamtej chwili bardzo chciała, by nadszedł już kolejny dzień. Dzień, w którym wsiądzie do łódki i po raz pierwszy naprawdę spotka się z Lennanem.

~*~

Ostatnio pod każdym postem przepraszam za zaległości i obiecuję je nadrobić, co jest trochę bez sensu. Nie jestem w stanie regularnie do Was wszystkich zaglądać i odpowiadać na komentarze pod postami czy maile. I tak wychodzi na to, że mam po prostu takie "zrywy", kiedy w ciągu 1-2 dni nadrabiam wszystkie zaległości, a potem przez kilka tygodni znów nie mam czasu na blogowanie. Aż do wakacji pewnie tak to będzie wyglądało, ale na pewno będę wszystko czytać i o nikim nie zapomnę, także jak długo u kogoś się nie pojawię czy nie odpiszę na maile, to spokojnie - wcześniej czy później na pewno to zrobię, o wszystkim pamiętam, tylko z organizacją czasu po prostu jest trochę gorzej ;))

Rozdział wstawiony na szybko, bez poprawek, więc pewnie są błędy. Poprawię je w najbliższych dniach.



11 komentarzy:

  1. Na poczatku zabrakło ki wstępu mowiacego wiecej o lesie, pogodzie, otoczeniu; zebranych ludziach. Choćby jeden tego tup akapit załatwiłby sprawę. Ponadto opis uroczystości przypadł mi do gustu, ba-wlasnie czegos takiego brakowało, opisu ich tradycji, naprawdę dobrze to przedstawiłaś. Podobały mi się bardzo słowa ślubowania. Mam nadzieję, ze K.brdzie szczęśliwa. Deirde chyba powoli zaczyna rozumieć, jak wielka przeszkoda jest bariera...stad jej złość, choc nie wiem; dlaczego az tak bardzo czuje sie wściekła akurat wobec O., az nieładnie tak. Przesadza troche. Pomysł z przepłynieciem do sąsiedniej krainy jest oczywisty, ale tez wydaje mi sie to za łatwe; chodziłyby chyba na ten temat jakies plotki... wlasnie, Troche mnie dziwi,ze nikt o tej barierze nie mowi. Chyba w jakichś książkach albo miejskich legendach powinno byc cos na ten temat i wydaje mi sie, ze młodzi powinni zainteresować sie tematem pod tym względem.
    Choc ja oczywiscie rozumiem, z kim dziewczęta maja udać sie w morska podróż ^^ i jak najbardziej popieram.
    Błędów troche było,np pod koniec "bliźniaczką" zamiast "bliźniaczkom"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do tego rozdziału musiałam zrobić całkiem obszerny research. Ale przy okazji dowiedziałam się wielu ciekawych rzeczy o kulturze celtyckiej, choć połowy z nich nie wykorzystałam w opowiadaniu. Słowa przysięgi to nie do końca moja zasługa, ale oryginalny tekst przysięgi jedynie w nieco bardziej swobodnym tłumaczeniu :))
      Ludzie nie mówią o Teorainn, bo tak im łatwiej. Każda strona żyje swoim życiem i nie próbuje nawiązywać znajomości z ludźmi zza granicy, bo większość osób jest świadoma, że to i tak do niczego by nie prowadziło.
      Dziękuję za komentarz!

      Usuń
  2. Coś z tym ukłuciem zazdrości jest. Moja najlepsza przyjaciółka odmówiła mi bycia chrzestną u mojego dziecka, bo sama nie mogła zajść w ciąże mimo wieloletnich starań, a tę pierwszą, jako jeszcze nastolatka poroniła. Nie miałam jej tego za złe, sama nie wiem jakbym się zachowała będąc w jej sytuacji. Myślę, że taka zazdrość w pewien sposób jest zdrowa, bo daje nam samym znać o tym, że jeszcze czujemy, że jest w nas jakaś ludzkość, empatia, że nie jesteśmy tacy... obojętni na to co się dzieje także z nami.
    Z jednej strony kibicuję twoim bohaterom, chciałabym by tę granicę co ich dzieli zburzyli. Nawet ślubu im życzę, ale mimo tego nie chciałabym dla nich szczęśliwego zakończenia. Są z innych światów, takie połączenia są trudne i to akurat wiem z autopsji. Różnice zdań, poglądów, inne spojrzenia na wiele spraw, to nie znika z wiekiem, ani z żadnym czasem wspólnie spędzonym. Oczywiście są momenty, gdy ludzie zbliżają się do kompromisów, ustępują, ale są też takie, gdzie za wszelką cenę starają się przeforsować swoje zdanie, gdy chodzi np o ich dzieci, ich rodziny, ich pieniądze. Teraz jest dla twoich bohaterów pięknie, bo ich jedynym problemem jest granica. Postawili sobie za cel ją przekroczyć i żyją tym celem. Co gdy ją przekroczą? Nagle okaże się, że zniknął jeden problem, a na jego miejsce wskoczyło kilka innych. Znam małżeństwo, które za młodu, jeszcze przed zawarciem małżeństwa mocno się zadłużyło - i ona i on. Żyli celem spłacenia tych długów, pracą, wyjazdami, dodatkowymi zleceniami. Spłacili je i gdy się wydawało, że mogą już być tak w pełni szczęśliwi, żyć dalej, zrobić jakiś kolejny krok okazało się, że ona chce pożyć, bawić się, powyjeżdżać, pozwiedzać, a on chce dzieci, rodziny, obiadów co dnia, gdy wraca z pracy. Rozwiedli się. Tą historią z życia wziętą, chcę powiedzieć, że twoich bohaterów granica może nie tyle dzielić, co właśnie łączyć, a po jej przekroczeniu może okazać się, że nie mają z sobą za wiele wspólnego i że bycie razem jest ciągle niemożliwe.

    https://takamilosc.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie ja też odnoszę podobne wrażenie, choć może sam niepotrzebnie sobie wmówiłem, że to będzie dramat, a nie romans z happy endem. Nie wiem dlaczego sobie to wmówiłem, skoro wszystkie wcześniejsze opowiadania tej autorki jednak były ze szczęśliwym zakończeniem. Coś mi jednak podpowiada, że tym razem będzie inaczej.
      Czuję po prostu, że może się zdarzyć tak, że już gdy pokonają ten trud, przedostaną się na jedną ze stron, to wyniknie inny problem. Być może tylko jedna osoba będzie mogła raz przejść na drugą stronę i pozostanie decyzja kto ma opuścić rodzinę - ona czy on.
      Może też być tak, że granica zniknie, a oni i tak nie będą mogli być razem i to nie dlatego, że jest u nich różnica klas. Może być tak, że nie będą potrafili z sobą żyć w zgodzie, bo wiele ich różni, przyciąga inność, zakazany owoc, niemożliwy związek - taki ogólny, podniecający romantyzm zbudowany na wielu czynnikach. Kiedy związek stanie się możliwy, to wszystko co im się w sobie podoba, może nagle przeistoczyć się z zalet w wady.

      Pozdrawiam i czekam na kolejny. Znowu jakoś tak zniknęłaś i jeszcze nie czytałem czy o tym informowałaś czy też nie. Tak czy inaczej, ja czekam na twój powrót.

      Usuń
    2. Póki zazdrość nie prowadzi do zawiści może się okazać zazdrością pozytywną. Co innego, jeśli zaczyna się kogoś nienawidzić tylko dlatego, że on ma coś, czego my nie mamy.
      Rzeczywiście, póki co Lennan i Deirdre są tak skupieni na pokonywaniu Teorainn, że nie widzą niczego innego. Gdzieś tam pojawiają się co prawda jakieś przebłyski, że nawet jeśli się uda, to pewnie rodzina odwróci się do Deirdre, że ludzie będą krzywo patrzeć na mezalians, że będzie trzeba zdecydować się, po której stronie zamieszkać i że któraś rodzina na pewno poczuje się urażona.
      Nie mogę zdradzić zakończenia, powiem tylko tyle, że z Waszymi pomysłami zgadza się tylko po części, z drugiej strony jednak daleko mu będzie także do zakończenia takiego jak w KNJ czy "Buncie"
      Dziękuję za komentarze!

      Usuń
  3. Podobało mi się to jak opisałaś ten ślub. Najbardziej chyba to, że pojawiły się fragmenty dotyczące zwyczajów, jakie panują pośród mieszkańców. I przysięga! O tak ona była świetna. Tylko cały czas nie mogę pozbyć się wrażenia, że życie Kiary wcale nie będzie takie idealne jak się wszystkim wydaje. Coś mi nie gra w tym jej mężu... Poza tym sama dawałaś nam odczuć w tekście, że coś tu nie gra. Jestem tylko ciekawa co.
    A jeśli chodzi o Deirdre, to uważam, że bardzo dobrze, że powiedziała Oisinowi na czym stoi. Powinien wiedzieć, że nie ma u niej szans, poza tym do żadnych oświadczyn przecież nie doszło. Aż zacieram rączki na fragment, gdy Deirdre mówi matce, że ostatecznie odrzuciła idealnego Oisina. Blair chyba zawału dostanie ;D
    Czyżby Cahan zamierzała zapłacić znajomemu z łódki za przekroczenie granicy wraz z przyjaciółką? Chyba nie bez powodu pojawił się tutaj wątek morza ;-)

    Czekam na kolejny! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie, co do męża, to on pochodził z innych stron, nie? Z jakieś innej wyspy. Zastanawiam się czy tam panują takie same zwyczaje, a ludzie wyznają takie same poglądy. Oczywiście jeśli to bliska wyspa, to wiele obyczajów, świąt, itd może być wspólnych, ale nie wszystko musi być takie same. Interesuje mnie jaka rola żony tam jest pożądana, bo nawet dwa państwa jakie odziela Teorainn zdają się różnie do tego podchodzić i nie sądzę, by różnica między matką L a matką D, to był tylko wynik klasy społecznej z jakiej pochodzą. Matka L jest taką poręczycielką, opiekunką, myślę, że dla męża była równą partnerką, choć jednak pozostawała na jego utrzymaniu. Matka D ma postawę roszczeniową, lubi błyszczeć, jakby rola żony była czymś sztucznym, jakąś rolą do odegrania, a mąż był w tym tylko podnóżkiem i finansował zachcianki. Świat L kojarzy mi się więc z równością, takim partnerstwem, gdzie raz jedno raz drugie ma racje, gdzie są normalne sprzeczki i taka normalność. Świat D to system matriarchalny (mam nadzieję, że nic nie pomyliłem i że to jest wtedy, gdy baba rządzi). Czas może na świat, do którego teraz wejdzie Kiara. Mam się spodziewać patriarchalizmu czy od razu patriarchatu i mocnego despotyzmu oraz tyrani?

      Usuń
    2. Tak jak już wyżej napisałam - przysięga niestety nie mojego autorstwa. Celtowie taką wymyślili, ja ją tylko trochę zmieniłam, bo język polski w tym wypadku daje większe możliwości niż angielski. Mąż Kiary nie jest "z innych stron". Trochę niedokładnie to opisałam. Kraj, w którym toczy się akcja, to kraj złożony z kilku wysepek znajdujących się od siebie w niewielkich odległościach. Dlatego kultura raczej wszędzie jest taka sama. Inaczej jest w przypadku świata D. i L., bo chociaż kiedyś podobno była to jedna kraina, granica znajduje się już na świecie tak długo, że wytworzyły się dwie kultury, które wbrew pozorom jednak wiele różni. Świat D nie do końca jest matriarchalny, po prostu Blair jest akurat taką silną osobowością, ale z pewnością jest inny niż świat Lennana. W jego świecie jest więcej współpracy i zrozumienia w rodzinie, choć z drugiej strony sytuacja wyglądałaby nieco inaczej, gdyby pochodził z klasy pierwszej.
      Blair zawału nie dostanie, ona raczej nie należy do tych wrażliwych kobiet. Za to z pewnością będzie wściekła.

      Usuń
  4. Okay, wyczytałem już, że masz zrywy jak ja. 1-2 dni czytam, 1-3 dni publikuję z kilka postów, a potem kilka tygodni pochłania mnie praca, rodzina i życie prywatne. Na komentarze jednak staram się odpisywać zawsze, dlatego ustawiłem tą publikację na przycisk, a nie samoczynną, a to znacznie ułatwia systematycznoć :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może z tą publikacją niesamoczynną to rzeczywiście jest dobry pomysł. Chociaż u mnie systematyczność nie działa przede wszystkim dlatego, że na komentarze zazwyczaj odpisuję na końcu. Wolę najpierw nadrabiać zaległości u innych, a dopiero potem u siebie, ale może odwrócenie tej kolejności rzeczywiście wyszłoby mi na dobre i regularnie zaglądałabym na blogspota...

      Usuń
  5. Jestem trochę z opóźnieniem, ale ostatnio moja obecność na blogosferze jest bardzo niska. Życie prywatne przewyższa jak na razie szalę i sama nie wiem, kiedy u mnie wszystko się unormuje. Ale widzę, że z barakiem czasu nie jestem sama, więc wiem, że mnie zrozumiesz :)
    Rozdział przeczytałam nie czas temu i teraz nie wiem, co napisać, więc przepraszam jeśli komentarz wyjdzie nieskładny, krótki..

    Bardzo spodobał mi się sposób ukazania ślubu. Właściwie zastanawiałam się, czy pokażesz nam ślub Kiary. Widać, że para jest w sobie zakochana, ale boje się, że może okazać się to przez chwilę i zauroczenie minie.
    Oj biedna Blair, że nie doświadczy takiego wydarzenia córki. D. całkowicie zauroczona L. i raczej matce dziewczyny nie spodoba się fakt, że zakochała się w mężczyźnie z niższej klasy i do tego pochodzi z innego świata.
    I w końcu D. zaczyna dostrzegać trudności związanej z barierą. Podkop się nie udał, co było raczej oczywiste. Jestem ciekawa, czy pomysł Cohen będzie dobry. Z tymi statkami nawet nie jest taki zły pomysł. Nawet mam odrobinę nadziei, że to może się udać^^

    Pozdrawiam serdecznie :*

    OdpowiedzUsuń