Deirdre
szła w stronę portu z narastającą w sercu obawą. Chciała opowiedzieć o
wszystkim Lennanowi już poprzedniego dnia, ale nie była w stanie wymknąć się podczas
uczty. Nieustannie czuła na sobie baczne spojrzenie matki i nieco dyskretniejszy
wzrok Oisina. W dodatki wyjście z uroczystości weselnej przyjaciółki byłoby z
jej strony ogromnym nietaktem. I nawet nie chodziło o to, co wypadało robić
damie, a czego zdecydowanie nie. Po prostu Deirdre nie chciała okazać
ignorancji jednej z najważniejszych dla siebie osób. Lennan mógł poczekać,
chociaż przez cały wieczór była przy nim myślami. W chwilach, kiedy tańczyła w
objęciach innych młodzieńców, jak i kiedy grała na harfie lub odpoczywała,
siedząc przy stole.
Kiara
odpłynęła, gdy uroczystości dobiegły końca. Machała z pokładu statku wszystkim
gościom i choć było widać, że jest naprawdę szczęśliwa, w jej oczach błyszczały
również łzy smutku. Oczywiście, obiecała, że będzie jak najczęściej odwiedzać bliskich,
ale teraz jej życie miało wyglądać zupełnie inaczej, na pierwszym miejscu
znalazł się Alan i rodzina, którą wkrótce mieli stworzyć. Deirdre nigdy nie
sądziła, że wchodzenie w dorosłość może być aż tak trudne. Ale skoro oznaczało
porzucenie wszystkiego i wierne podążanie za mężem, wymagało naprawdę wiele
wyrzeczeń.
Przez
myśl przemknęło jej, jak to będzie z nią i z Lennanem, kiedy przekroczą Diamentową
Granicę. Po której stronie zamieszkają? Czy ona również będzie zmuszona
zrezygnować ze wszystkiego, co było jej bliskie i rozpocząć nowe życie w Mór? Ale tak naprawdę wcale jej to nie
przeszkadzało. Cahan marzyła o wypłynięciu w długi rejs i Deirdre była pewna,
że wkrótce to nastąpi, Kiara opuściła wyspę, a rodziców i tak dziewczyna mogła
odwiedzać w każdej chwili. Poza tym dzięki przeprowadzce Oisinowi łatwiej
byłoby zapomnieć o nieodwzajemnionej miłości.
Jej
serce zabiło szybko i niespokojnie, kiedy dostrzegła Cahan stojącą na brzegu
tuż obok małej, drewnianej łódki. Chciała jak najszybciej znaleźć się przy
Lennanie, tulić go przez całą wieczność. Niejednokrotnie wyobrażała sobie ich
pocałunek i była to myśl słodka i niezwykle piękna.
Obok
Cahan stał jakiś młody mężczyzna. Wyglądał na kogoś z klasy trzeciej, ale nie z
tej najniższej warstwy na stałe uwiązanej na roli. To musiał być człowiek nieco
zamożniejszy, członek jakiejś załogi, sądząc po osadzie z morskiej soli na
kołnierzu jego koszuli i zapachowi morza, jakim przesiąkło mu ubranie. Równie
dobrze mógł to być jednak ktoś z klasy średniej, ale z jej najbiedniejszego
odłamu. Tacy ludzie też często zaciągali się na statek. Deirdre zastanawiała
się, jak Cahan, wysoko urodzona dziewczyna, poznała kogoś takiego i w końcu
przemknęło jej przez myśl, że pewnie przyjaciółka płynęła z nim któregoś razu
jednym statkiem. Dziewczyna poczuła ukłucie niepokoju. A jeśli młodzieniec
zamierzał rozpowiedzieć wszystkim o tej wyprawie? Miała nadzieję, że Cahan
dobrze mu zapłaciła. W innym wypadku dobre imię rodu Lancaster mogło zostać
splamione.
–
Zorganizowałaś nam podróż – uśmiechnęła się Deirdre, kiedy podeszła do
przyjaciółki.
–
Oczywiście, że tak. Przecież zawsze dotrzymuję obietnic – wzruszyła ramionami.
– Zorganizowałam nawet przewoźnika – wskazała na swojego towarzysza, a potem
zwróciła się w jego stronę. – To jest Deirdre z rodu Lancaster, którą masz przewieźć
na drugą stronę.
Deirdre
wzdrygnęła się. Jeśli istniała jakakolwiek szansa, że wcześniej młodzieniec jej
nie rozpoznał, teraz przestało to mieć znaczenie. Cahan, widząc zdenerwowanie
malujące się na twarzy przyjaciółki, lekko się uśmiechnęła.
–
Nie przejmuj się nim. Nikomu nic nie powie, nawet wiedząc, kim jesteś. Z natury
w ogóle się nie odzywa. Poza tym dobrze mu płacę.
Dziewczyna
przez chwilę zastanawiała się, w jakich okolicznościach Cahan miała okazję
przetestować lojalność chłopca okrętowego, ale doszła do wniosku, że chyba wcale
nie chce się tego dowiadywać. Czasem odnosiła wrażenie, że porywcza Cahan
skrywa niebezpieczne tajemnice. Bo niby czemu jej oczy lśniły niebezpiecznie,
kiedy wypływała w kolejny rejs? I czemu czasami po powrocie bywała przygnębiona
albo dziwnie milcząca? Szczególnie ostatnio…
Ale
nie mogła dłużej się nad tym zastanawiać, bo Cahan weszła do łódki. Zrobiła to
z wdziękiem i ogromną wprawą i było widać, że już niejednokrotnie wykonywała tę
czynność. Deirdre była o wiele bardziej niezdarna, niepewnie się chwiała. Omal
się nie przewróciła i tylko szybka reakcja chłopca okrętowego uchroniła ją
przed upadkiem i niechybnym rozdarciem kolejnej sukni. Kiedy przez chwilę
zacisnął ręce na jej ramieniu, poczuła jeszcze wyraźniejszy zapach morza.
Rzeczywiście,
młodzieniec nie odezwał się ani słowem. Zaczął wiosłować ze spuszczoną głową i
nawet przez chwilę nie spojrzał na Deirdre. Być może nauczono go, że trzeba
okazywać uniżenie w stosunku do wyżej urodzonych. Dziewczyna przyglądała się mu
w zamyśleniu. Cahan tymczasem rozsiadła się wygodnie i z przymkniętymi oczami
wystawiała twarz w stronę wiatru.
–
Och, nawet nie wiesz, jak to uwielbiam, Deirdre. Czy to nie cudowne, tak po
prostu płynąć, z dala od tych wszystkich przyjęć, kandydatów na męża i ciągłego
udawania? Nic nas nie ogranicza – ani wyspa, ani rodzice. Mogłabym tak spędzić
wieczność.
Deirdre
miała nieco odmienne zdanie na ten temat. Od kołysania łódki nieco ją mdliło,
poza tym bardzo nie podobała jej się myśl, że coraz bardziej oddalają się od
lądu. Nawet nie umiała dobrze pływać i gdyby łódka nagle się wywróciła, nie
skończyłoby się to dobrze. Dziewczyna wzięła jednak głęboki oddech i odpędziła
przerażające myśli. Nie mogło się jej stać nic złego. Przecież to był
szczęśliwy dzień. Szczęśliwy dla niej i Lennana.
Z
niepokojem spojrzała na wiosłującego chłopaka, ale on rzeczywiście wciąż
milczał i nawet nie wyglądał, jakby zwracał uwagę na pasażerki łódki. Widocznie
Cahan miała rację, twierdząc, że tego człowieka wystarczyło przekupić
odpowiednią ilością pieniędzy. Niestety to oznaczało, że za jeszcze większą
sumę sekret mógłby wyjść na jaw. Zerknęła na Cahan, która nadal miała
przymknięte oczy. Zdziwiło ją, że dziewczyna tak nagle zmieniła nastawienie do
związku z Lennanem. Może wreszcie zrozumiała, że chłopak był jedyną osobą,
która mogła uszczęśliwić Deirdre, a może po prostu dotarło do niej, że ten
związek może mieć przyszłość. Może z chwilą, gdy uświadomiła sobie, że Diamentową
Granicę da się jakoś pokonać, zaczęła postrzegać całą tą sytuację w nieco inny
sposób…
–
Uspokój się, Deirdre – mruknęła Cahan, nawet nie otwierając oczu.
–
Jestem spokojna.
–
Nieprawda. Cały czas się wiercisz i gnieciesz materiał sukni. Naprawdę nie masz
powodów, żeby się przejmować. Nie utoniemy.
W
tym momencie łódka gwałtownie się zakołysała. Deirdre krzyknęła i mocno
zacisnęła palce na burcie. Cahan powoli otworzyła oczy i wybuchnęła głośnym
śmiechem. Przez twarz wiosłującego młodzieńca również przemknął cień wesołości,
ale chłopak szybko zdołał to ukryć i znów wydawał się krążyć myślami gdzieś
bardzo daleko.
–
Właśnie o tym mówię. – Cahan wyszczerzyła do Deirdre swoje drobne, nieco krzywe
zęby.
–
Nie jestem przyzwyczajona do takich podróży – dziewczyna wzruszyła ramionami,
próbując zachować resztki godności.
–
W końcu przywykniesz. Będziesz musiała, jeśli zamierzasz częściej widywać się z
Lennanem…
W
tym momencie łódka znów się zakołysała. Tym razem zdecydowanie gwałtowniej.
Uderzyła w coś z głuchym odgłosem i nieco się cofnęła. Deirdre udało się
pohamować krzyk. Spojrzała na Cahan, sądząc, że ta znów się uśmiechnie, ale ona
wbijała spojrzenie w twarz chłopaka marszczącego brwi.
–
Co się dzieje? – To pytanie chyba było skierowane do niego, ale nim zdążył odpowiedzieć,
Cahan wstała i pospiesznie doskoczyła do krawędzi łódki. – Nie wiem, co nas
zatrzymało. Niczego tu nie widzę.
Spojrzała
z wyczekiwaniem na ich przewoźnika, który znów zaczął wiosłować. I po raz
kolejny łódka zakołysała się i zmieniła kierunek. Niepokój w sercu Deirdre
narastał z każdą chwilą.
–
Nie mogę w to uwierzyć – westchnęła Cahan. – To Teorainn. Tutaj też się ciągnie. Ale gdzieś musi się kończyć. –
Odwróciła się znów w stronę chłopca okrętowego. – Trzymaj się blisko granicy i
płyń na południe, póki opór nie ustąpi.
Chłopak
w milczeniu powrócił do wiosłowania. Deirdre wyciągnęła przed siebie rękę,
mocno wychylając się z łódki. Rzeczywiście, jej palce napotkały opór. Do tej
pory sądziła, że granica obowiązuje tylko na lądzie, ale widocznie sięgała
nieco dalej. Na szczęście brzeg Ádh stawał
się coraz bardziej odległy, a to oznaczało, że koniec Teorainn jest coraz bliżej.
–
Rozsiądź się wygodnie – mruknęła Cahan, z powrotem zamykając oczy. – To może
być długa podróż.
I
rzeczywiście, płynęli i płynęli. Co jakiś czas za mocno odchylone wiosło
uderzało w granicę, która zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Deirdre traciła
cierpliwość, a przy okazji także dobry humor. Obawiała się, że jeśli droga do
Lennana będzie zabierała tyle czasu, nie będą mogli odwiedzać się zbyt często.
No chyba, że jak najszybciej wzięliby ślub i zamieszkali po jednej stronie.
Słońce
znajdowało się coraz niżej i w końcu niebo zaczęły zdobić smugi różu i fioletu.
Był to doprawdy piękny widok, ale tym razem miał w sobie coś naprawdę
przygnębiającego. Oznaczał, że czas nieubłaganie mija, a Diamentowa Granica nie
ma końca. Cahan spojrzała na Deirdre ze smutkiem.
–
Musimy wracać. To chyba nie ma sensu.
–
Nie możemy! – Poderwała się na nogi, zapominając, że przebywa na łódce.
Wszystko zaczęło się niebezpiecznie kołysać, więc pospiesznie usiadła. – To
niemożliwe, żeby Teorainn nie miało
końca. Musi mieć koniec, bo inaczej…
Urwała
w pół zdania, pospiesznie mrugając i próbując odgonić łzy. Wstyd jej było, że
płacze w obecności jakiegoś nisko urodzonego, całkiem jej obcego człowieka.
Cahan objęła przyjaciółkę i pogłaskała po włosach. Kiedy Deirdre była mała i
miewała koszmary, przychodziła do Blair, a wtedy matka tak samo głaskała ją po
głowie i szeptała do ucha uspokajające słowa.
–
Obawiam się, że tak nie przekroczysz granicy. Musi być jakiś sposób, żeby ją
pokonać. I znajdziemy go. Na pewno coś wymyślimy. Ale widzisz, że nie ma sensu
płynąć dalej. Musimy wrócić do domu, nim rodzice zaczną się martwić. Poza tym
nasz wioślarz i tak już bardzo się zmęczył.
Deirdre
zerknęła w stronę młodzieńca i dostrzegła kropelki potu na jego czole oraz
lekkie drżenie mięśni. Mimo wszystko chłopak zaciskał usta i dalej wiosłował,
jakby nie chcąc okazać słabości. Deirdre zastanawiała się, czy wszyscy niżej
urodzeni byli tacy wytrwali. W końcu musieli codziennie ciężko pracować, żeby
zarobić na swoje utrzymanie. Niechętnie
pokiwała głową. Chłopak od razu zawrócił łódkę. Z pozoru kompletnie odciął się
od swoich towarzyszek, ale tak naprawdę pozostawał czuły na każdy ich gest,
każde polecenie. Może tak pracowali wszyscy chłopcy okrętowi? Deirdre
postanowiła później zapytać o to Cahan.
Na
brzeg dotarli, gdy było już zupełnie ciemno. Cahan podała chłopakowi dwie srebrne
monety i skinęła na Deirdre. Obie udały się w stronę domu. Chłopak został w
porcie i zajął się cumowaniem łódki.
–
Zawsze tyle mu płacisz?
–
Nie, zwykle dostaje jedną monetę. Ale dzisiaj zasłużył na większe wynagrodzenie
– wzruszyła ramionami.
Deirdre
chciała zapytać, jak często Cahan musi wręczać pieniądze chłopcowi okrętowemu i
za co zazwyczaj mu płaci, ale nie była pewna, czy chce poznać odpowiedź na to
pytanie. Zacisnęła usta, nim wypowiedziała pytanie na głos i dalszą drogę
pokonały w milczeniu.
Tym
razem niemal całą drogę biegła, tak bardzo nie mogła doczekać się kolejnego
spotkania z Lennanem. Nie widzieli się zaledwie trzy dni, ale jej wydawało się,
że minęła cała wieczność. Ostatnie spotkanie zamazało się w jej pamięci i
dziewczyna mogłaby przysiąść, że z Lennanem rozmawiała w poprzednim wcieleniu,
a nie zaledwie kilka wschodów słońca wcześniej.
Czekał
już przy Teorainn z tym swoim lekkim
uśmiechem, który tak bardzo kochała. Stał na czarnej ziemi, która w tym jednym
miejscu wyglądała inaczej niż zwykle. Wszystko przez to, że zakrywała świeży dół
i była jeszcze nie do końca uklepana. Deirdre skrzywiła się na wspomnienie
nieudanego podkopu i długiej, męczącej wyprawy łódką.
–
Tak bardzo tęskniłam! – krzyknęła, przyciskając ręce do Teorainn.
Lennan
zrobił to samo. Patrzyli na siebie w milczeniu. Deirdre uwielbiała spoglądać w
jego oczy i po prostu się uśmiechać. Mogłaby to robić całą wieczność. Pragnęła
zapamiętać każdy szczegół ciemnobrązowej, błyszczącej tęczówki, tak bardzo
podobnej do najżyźniejszej ziemi.
–
Wydaje mi się, jakbym nie widział cię całe wieki – powiedział to, co kryło się
w jej głowie. Na te słowa jej serce zabiło radośnie i niespokojnie. – Jak udał
się ślub?
–
Chyba dobrze.
–
Chyba? – Lennan uniósł brwi.
–
Trudno było mi dobrze się bawić, kiedy w pobliżu cały czas kręcił się Oisin.
Lennan
nieco się skrzywił. Chociaż Deirdre wielokrotnie zapewniała, że nie żywi
żadnych głębszych uczuć do swojego przyjaciela, nie miało to większego
znaczenia. Oisin znajdował się tuż na wyciągnięcie ręki, podczas gdy od Lennana
wciąż oddzielała ją Diamentowa Granica.
–
Próbowałam wczoraj dostać się do Mór
– oznajmiła nagle. – Cahan wymyśliła, że możemy wziąć łódkę i dostać się do
ciebie przez morze.
–
Sądząc po tym, że wciąż jesteś w Ádh,
raczej ci się nie udało…
–
Nie. Ta granica ciągnie się w nieskończoność! Nie wiem, jak to jest możliwe.
Myślałam, że znajduje się tylko na naszej wyspie. Ale to oznacza, że
rozgranicza cały świat na dwie części… Albo przynajmniej sięga na tyle daleko,
że nie starczyło dnia, by dopłynąć do końca.
Deirdre
spuściła głowę. Czuła narastającą frustrację. Nienawidziła poczucia
bezradności. Podobało jej się, gdy mogła być niezależna i sama kierowała
własnym życiem. Dlatego tak opierała się przed przyjęciem oświadczyn
młodzieńców podpychanych jej pod nos przez matkę i właśnie dlatego tak często
chodziła z łukiem na polowanie. Wtedy mogła być inna niż wszystkie wysoko
urodzone dziewczyny. I nie chodziło wcale o to, by zrobić na złość rodzicom. Po
prostu nie chciała podążać utartą ścieżką razem ze swoimi rówieśniczkami z
klasy pierwszej.
Przez
myśl przemknęło jej, że odkąd poznała Lennan coraz rzadziej chodziła na
polowania. Być może w kołczanie zamieszkała już jakaś mysz albo pająki.
–
Nie martw się, Deirdre, coś wymyślimy. Na pewno są inne rozwiązania niż
opłynięcie wyspy.
–
Tak, a niby jakie? – spojrzała na niego z powątpiewaniem. – Podkopu też już
próbowaliśmy.
–
Można się jeszcze wspinać, prawda? – uśmiechnął się pocieszająco.
Nadzieja
w jego oczach była tak prawdziwa, że przez chwilę serce Deirdre zabiło
niespokojnie w oczekiwaniu na nadciągające spotkanie. Uwierzyła, że taki moment
rzeczywiście będzie miał miejsce w niedalekiej przyszłości. Nie chciała być
naiwna i potem po raz kolejny doświadczyć goryczy rozczarowania, ale nie
potrafiła pozostać obojętna. Kąciki jej ust uniosły się ku górze, choć długi
czas z nimi walczyła.
–
No, tak właśnie powinnaś wyglądać cały czas. Jesteś piękna, kiedy się
uśmiechasz.
Próbowała
przewrócić oczami, ale zamiast tego jej uśmiech stał się jeszcze szerszy. Gdyby
usłyszała podobne słowa od jakiegokolwiek młodzieńca czasem bywającego na
przyjęciach Blair, pewnie nie zrobiłoby to na niej żadnego wrażenia. Ale
komplementy z ust Lennana miały słodki posmak i sprawiały, że jej serce biło
jeszcze szybciej. W dodatku wypowiadał je z wyrazem twarzy kogoś, kto potrafi
złamać serce niejednej dziewczynie. Uwielbiała, gdy był taki pewny siebie, z
tym cudownym błyskiem w ciemnych oczach. Wspomnienie smutnego, zamkniętego w
sobie chłopaka wydawało się niezwykle odległe, nierzeczywiste. Aż trudno było uwierzyć,
że Lennan tak bardzo się zmienił.
–
Kogoś ci przedstawię. Poczekaj.
Lennan
wstał i zniknął między drzewami, nim Deirdre zdążyła się odezwać choćby słowem.
Zastanawiała się, kogo mógł ze sobą przyprowadzić. Jedyną osobą, która przyszła
jej na myśl, była Breena. A Deirdre zdecydowanie nie miała ochoty oglądać
kogoś, kto składał pocałunki na ustach Lennana, kto mógł go dotykać, podczas
gdy ona nie miała na to najmniejszych szans.
Ale
kiedy Lennan znów pojawił się w jej polu widzenia, zobaczyła, że to wcale nie
Breenę postanowił ze sobą zabrać. Towarzyszył mu kilkuletni chłopiec, niezwykle
do niego podobny. Deirdre wpatrywała się w ciemne oczy, w których błyszczała
łobuzerska iskra i zastanawiała się, czy właśnie tak wyglądał mały Lennan. Pewnie
wszystko się mu wybaczało, każde przewinienie. Wystarczyło, że spojrzał na
kogoś tymi swoimi oczami i niewinnie się uśmiechnął.
–
Aidan, chciałbym, żebyś poznał Deirdre.
Chłopiec
wpatrywał się w dziewczynę z szeroko otwartą buzią. To nieco onieśmieliło
Deirdre. Zaczęła się zastanawiać, czemu wywarła takie wrażenie na dziecku.
–
Skąd znasz taką ładną panią? I czemu widujesz się z nią w lesie? – Spojrzał z
zaciekawieniem na brata. – Mieszka pani w którymś z tych pięknych domów?
No
tak, Deirdre zapomniała, że jej strój jednoznacznie wskazywał na wysokie
urodzenie. Nic dziwnego, że Aidan zdumiał się, widząc, że ktoś taki rozmawia z
Lennanem. Dziewczyna nie chciała w ten sposób myśleć o miłości swojego życia –
jak o kimś gorszym tylko ze względu na majętność czy urodzenie. Zdążyła już
zapomnieć, jak wiele ją z Lennanem różni. Gdy byli razem, nie miało to żadnego
znaczenia.
–
Tak, mieszkam w pięknym domu – uśmiechnęła się do chłopaka.
–
W którym? W tym na skraju? A może w tym obok? Ten obok jest najpiękniejszy ze
wszystkich…
Aidan
zrobił jeden krok, a potem następny. I dopiero, gdy nagle napotkał opór,
zorientował się, że ma przed sobą Teorainn.
Spojrzał na Deirdre z jeszcze większą fascynacją, ciekawością i podekscytowaniem
wzmagającym się z każdą kolejną chwilą. Potem skierował roziskrzone oczy na
Lennana.
–
Ta pani jest z Ádh? Masz znajomą z
innego świata?!
–
Tak, Aidan. Dlatego właśnie spotykam się z nią w lesie.
–
Ale po co? Przecież nawet nie możesz zrobić dla niej mebli…
Lennan
ze skrępowaniem podrapał się po głowie. W takiej chwili był jeszcze bardziej
podobny do brata. Deirdre niezwykle rozczulał ten widok.
–
Nie spotykam się z Deirdre, żeby robić dla niej meble. My się kochamy, Adian.
– Ojej. To prawie jak w
bajkach, które opowiada mi mama. To znaczy, które opowiadała mi, zanim stałem
się mężczyzną – pospiesznie się poprawił, spoglądając na Deirdre. – I jak jest
w pani świecie? Są tam jakieś skarby albo niezwykłe stworzenia?
–
Właściwie to wszystko wygląda tak jak w Mór.
–
Tak samo? Ale przecież to bez sensu… – chłopiec zrobił zmartwioną minę. – W
takim razie po co w ogóle jest Teorainn
Diamnond?
–
Też chciałabym to wiedzieć… – westchnęła Deirdre. – I proszę cię, mów do mnie
po imieniu.
–
Masz służbę? I chodzisz na przyjęcia?
Jesteś bardzo zamożna? I czemu wolisz mojego brata zamiast jakiegoś bogatego
męża.
–
Aidan, nie zasypuj Deirdre tyloma pytaniami!
Lennan
podszedł do brata i przerzucił go sobie przez ramię, jakby chłopiec ważył tyle
co płatek rosnących przy ich stopach kwiatów. Aidan zaczął się śmiać i wierzgać
nogami, ale Lennan wcale go nie puścił, tylko zaczął łaskotać. Deirdre
przyglądała się temu z uśmiechem. Zawsze marzyła o rodzeństwu, z którym mogłaby
spędzać czas. Wyobrażała sobie, że rzadko by się kłócili, za to często śmiali.
Po
chwili Lennan położył się na ziemi razem z bratem, który podparł głowę rękami i
zaczął przyglądać się Deirdre. Ona tymczasem również się położyła i z uśmiechem
odpowiadała na wszystkie pytania. To spotkanie z Lennanem było inne od
poprzednich. Brak w nim było poczucia ogromnej miłości, bliskości. Deirdre
czuła się, jakby z ukochanym byli tylko przyjaciółmi. Albo jakby już od dawna
tworzyli rodzinę. I wcale jej to nie przeszkadzało. Wyobrażała sobie, że
mogliby spędzać podobne popołudnia jako małżeństwo, z własnymi dziećmi.
Najlepiej z całą gromadą.
–
Lubię cię Deirdre – oznajmił Aidan, kiedy zaczęło się robić późno i trzeba było
wracać. – Możecie wziąć ślub z Lennanem.
–
Dziękuję za pozwolenie – zaśmiał się
chłopak.
Deirdre
przyjrzała się mu uważnie. Gdy usłyszała słowa Aidana, jej serce znów szybciej
zabiło, tym razem z podenerwowania. Zastanawiała się, jak Lennan zareaguje.
Nigdy nie rozmawiali o ślubie. Ale on nie dodał nic więcej, jedynie nadal
uśmiechał się z rozbawieniem.
–
Spotkamy się jutro? – zapytał.
–
Jak zawsze – skinęła głowa, a on w odpowiedzi posłał jej jeden z uśmiechów,
które tak bardzo kochała.
Niebo
było bezchmurne i tysiące gwiazd rozświetlały mrok. Cahan rozglądała się z
niepokojem, w obawie, że ktoś mógłby ją zobaczyć. Jak zwykle wymknęła się z
domu i zmierzała w stronę portu. Wcale nie po to, żeby popływać. Sądziła, że
spotka w porcie chłopca okrętowego. Zawsze zostawał do późna i kiedy słońce już
dawno zdążyło zajść, dopiero kończył pracę. Cahan nie wyobrażała sobie harować
od rana aż do nocy. Owszem, buntowała się przed byciem damą i ciągłym bywaniem
na przyjęciach, ale robienie czegoś skrajnie innego również by jej nie
odpowiadało. Nie przywykła do ciężkiej pracy.
Na
moście dostrzegła sylwetkę chłopaka, zgodnie ze swoimi oczekiwaniami. Nie
wiedziała nawet, o czym chciałaby porozmawiać z milczącym znajomym. A właściwie
o czym chciałaby mówić, kiedy on słuchałby w milczeniu, by potem przyjąć
kolejną monetę. Może o tym, że jej siostra odpłynęła z mężem i odtąd w domu
było niezwykle pusto. Dni zlewały się ze sobą, bo Deirdre znikała w lesie i
Cahan musiała przywyknąć do samotności. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak
bardzo nienawidzi być sama. Aż do tego stopnia, że rozważała znalezienie sobie
męża tylko po to, by mieć z kim rozmawiać. Szybko jednak porzuciła ten pomysł.
Mąż oznaczał uwiązanie do domu i do jednego miejsca. Musiałaby urodzić dzieci i
spędzać czas na przyjęciach albo w ogrodzie.
Chyba
usłyszał jej kroki, bo odwrócił się, nim zdążyła się odezwać. Uśmiechnęła się
blado na jego widok, wciąż nie wiedząc, po co właściwie przyszła. Sądziła, że
wkrótce się dowie, kiedy tylko zacznie mówić. Wtedy słowa zawsze wypływały
jedne po drugich i nawet nie miała nad nimi kontroli. Czasami dowiadywała się o
sobie rzeczy, o których wcześniej nie miała pojęcia.
Znów
poczuła charakterystyczny zapach morza. Uwielbiała to, bo od razu na myśl
przychodziły jej rejsy. Co prawda o jednym najchętniej by zapomniała, ale za to
wspomnienie wszystkich pozostałych zawsze wywoływało na jej twarzy uśmiech.
Już
otwierała buzię, ale tym razem nie miała szansy, by wydobyć z siebie choćby
pojedynczy dźwięk. Chłopiec okrętowy ją uprzedził.
–
W byciu nisko urodzonym jest wiele frustrujących rzeczy – oznajmił, a ona ze
zdziwienia aż zamknęła buzię. – Muszę spuszczać głowę na widok klasy pierwszej,
nie mogę zwrócić im uwagi, kiedy robią coś, czego nie powinni. Bo przecież nie wypada
mi ich pouczać nawet, jeśli mam rację. Nienawidzę, gdy inni patrzą na mnie z
pogardą, ale tak właściwie niewiele mogę zrobić, trzeba przywyknąć.
Przez
chwilę milczał, a ona zastanawiała się, czy powinna cokolwiek powiedzieć. Nie
zamierzała bronić klasy pierwszej, choć sama do niej należała. Tym bardziej, że
całkowicie zgadzała się ze słowami chłopaka. Ona również gardziła większością
wysoko urodzonych osób i cieszyła się, że jest inna, choć tak naprawdę nie
miała pewności, czy tylko samej siebie nie oszukuje i czy rzeczywiście tak
wiele różni ją od rodziców Deirdre czy jej własnych.
–
Większość takich jak ja narzeka na niższe urodzenie, ale ja nie widzę w nim nic
złego. Nie chciałbym być taki jak zamożni ludzie. Nie chciałbym stać się
zapatrzonym w siebie człowiekiem, którego życie kręci się wokół przyjęć i
wykorzystywaniu ubogich ludzi do ciężkiej pracy. Zamiast tego mogę pływać i
przynajmniej czuję się wolny, mam ciekawe życie. Nawet jeśli zazwyczaj kładę
się spać wycieńczony.
Cahan
po części nawet zazdrościła chłopakowi. Chciałaby każdego dnia smakować tej
wolności, o której mówił. Sama mogła jej doświadczyć jedynie czasami, kiedy
akurat udało się jej wymknąć z domu albo kiedy rodzice gdzieś wyjechali. Gdyby
mogła, pływałaby nieustannie.
–
Podczas jednego z rejsów wydawało mi się, że dowiedziałem się czegoś nowego o
ludziach. O tych najzamożniejszych. Przypadkowo odkryłem, że nie wszyscy są
tacy sami. Pojedyncze osoby nie patrzą na niżej urodzonych z pogardą, nie myślą
tylko o ślubie dla wygody, dobrym imieniu rodu. Chyba byłem naiwny – zaśmiał
się, ale wcale nie wesoło. – Widać to, co mówią o nisko urodzonych, jest
prawdą. Jesteśmy po prostu głupi. A ja najbardziej z nich wszystkich, bo patrzę
na ludzi lepiej, niż na to zasługują.
Tym
razem Cahan nie zamierzała milczeć. Nie ulegało wątpliwości, kogo chłopak ma na
myśli i nie potrafiła się pogodzić z myślą, że porównał ją do ludzi, którymi
ona sama tak często gardziła. Jednak nim zdążyła się odezwać, chłopak odwrócił
się i odszedł. Wcześniej usłyszała jeszcze cichy brzęk, kiedy rzucił coś
niedbale pod jej nogi. Podniosła mały przedmiot i poczuła, że jest zimny, o
regularnym kształcie. Uniosła go wyżej, by światło gwiazd i księżyca rzuciło na
niego nieco światła. To była jedna srebrna moneta. Jedna srebrna moneta za
milczenie.
Zaśmiała
się, obracając srebro w palcach. Ale jej samej tak naprawdę również nie było do
śmiechu.
Wiedzialam niestatety, ze pomysł z przedostaniem sie za granice droga morska nie wypali. Szkoda :( scena z Aidenem bardzo mi sie podobała, stanowiła promyczek nadziei w mało ciekawej sytuacji.co do chłopca okrętowego-nie dziwie sie,ze sie tak zAchowal. Cahan potraktowała go baddzo brzydko, mówiąc o nim w ten sposob do Deirde. Ale zaskoczyło mnie, ze postanowił powiedzieć az tak dużo. Zastanawia mnie wlasciwie, po co Cahan przedstawiła mu Deirde z nazwiska... No ale. Musze przyznać, ze ich wątek coraz bardziej mnie interesuje. Zastanawiamsie rownież, dlaczego ani Deirde, ani L.nie próbują szukac odpowiedzi w książkach, jakichs legendach....
OdpowiedzUsuńZapraszam na Niezaleznosc na nowy rozdział i pozdrawiam.
Kiedy kolejny rozdział? Znowu wszystko idzie z opóźnieniem. Wypadałoby dotrzymać terminów.
OdpowiedzUsuńWypadałoby przestać się czepiać.
UsuńNiestety czułam, że droga morska tutaj nie wypali. To by było zbyt proste, poza tym pewnie nie tylko Deirdre starała się przedostać przez granicę. Gdyby to było takie łatwe, to pewnie już od dawna ludzie podróżowaliby między tymi światami. Coraz bardziej ciekawi mnie, czy jest w ogóle możliwe, by jakoś tę granicę pokonać. Wątpię, by udało się to zrobić wspinaczką ;d Zresztą, jak? Po drzewach?
OdpowiedzUsuńPodobał mi się Aiden w tym rozdziale i te jego pytania. "Nawet nie możesz zrobić dla niej mebli" haha. Wygrał ten rozdział.
Lecę do następnego ;)
Zacznę od końca albo raczej od zamarudzenia o tym, że nie masz odnośników do kolejnych rozdziałów w spisie treści.
OdpowiedzUsuńA od końca, to podoba mi się to co spotkało Cachan. Zgodzę się też z chłopcem okrętowym, tylko on doszedł do podobnych wniosków znacznie wcześniej niż ja, zanim zaznał niektórych rzeczy na własnej skórze. Ja jako biedny zazdrościłem ludziom, którzy mieli domy, rodziny, samochody, markowe ubrania. Potem gdzieś tam zawsze fascynowały mnie kobiety z wyższych sfer, te lepiej ubrane, bardziej eleganckie, używające poprawnej mowy, dbające o siebie aż nadmiernie. Dla takiej kobiety stałem się kimś innym, założyłem firmę, po latach kupiłem dom i... cóż, będąc na niektórych grillach w ogrodzie, weselach, chrzcinach, parapetówkach i innych takich często odnoszę wrażenie, że choć mam do czynienia z ludźmi bogatymi i z tych wyższych sfer, to albo są oni totalnymi prostakami, którzy wcale nie różnią się, często nawet mową, od tych prostaków ze zwykłych osiedli albo są typowymi ludźmi, którzy ten majątek przejęli, a w rzeczywistości w dupie byli i nic nie widzieli, i w życiu nigdy by sobie nie poradzili, gdyby nie rodzice, ich poglądy, to też raczej powtarzanie cudzych racji, zamiast wyrobienie sobie własnego zdania. Oczywiście nie wszyscy, nie wszystkich należy mierzyć jedną miara, ale jednak za nasz pogląd o danym środowisku, otoczeniu, klasie odpowiada przewaga, a tam przeważają właśnie tacy ludzie i gdybym cofnął czas, to też bym się chyba nigdy nie bawił w mierzenie wyżej i został niskim-średnim. Życie wtedy byłoby spokojniejsze, z większą ilością czasu wolnego, ze zmartwieniami zupełnie innej rangi. Popieram więc kop jaki wymierzył Cachan i to że był z nią szczery, bo ta jego przemowa znaczyła tyle co "nie będą tobą zainteresowany, nie pasujemy do siebie, ty nie zmierzysz się z moim światem, a ja nie mam ochoty walczyć w tym twoim".
Chłopiec okrętowy też zrobił to czego D&L nie zrobili. Zmierzył siły na zamiary. Oni w przeciwieństwie do niego porywają się z motyką na słońce i nawet Aidan to zauważył mówiąc "nawet nie możesz zrobić dla niej mebli". Miłość tych dwojga jest więc możliwa, mogła się zdarzyć. To taki sam mezalians jak córka hrabiego i syn pokojówki. Jednak i w jednym i drugim przypadku granice są zbyt duże, by je pokonać i być w tej miłości szczęśliwym. Miłość więc mogła się zdarzyć, fascynacja i namiętność tym bardziej, ale związku z tego nie będzie, a jak będzie, to będzie to związek bardzo nieszczęśliwy.
Pozdrawiam i mam nadzieję, że jeszcze mnie pamiętasz. Czytałem też o Twojej pracy i podziwiam, że jest to coś dla siebie. Oczywiście można napisać o wszystkim, ale ja nie umiałbym pisać na siłę. Podobnie jak z pracą na produkcji. Miałem kiedyś możliwość i choć zarobki były, jak na tamte czasy, świetne, to nie, zerwałem się stamtąd najszybciej jak tylko się dało, gdy tylko znalazłem coś nowego. Nie umiem po prostu robić czegoś co nawet w najmniejszym stopniu nie sprawia mi satysfakcji, no chyba, że muszę to zrobić i nie mam wyjścia, wtedy z racji konieczności... Podziwiam więc, że w takim czymś się odnajdujesz.