Deirdre
prosiła Lennana, by więcej nie przychodził do lasu, póki złamanie choć trochę
się nie zagoi. Mimo wszystko sama zaczęła pojawiać się na ich polanie już po
kilku dniach, co zdawało się nie mieć większego sensu.
Mogłaby co prawda udać
się na polowanie, ale porzuciła łuk i kołczan już dawno temu. Pierwszy raz od
kilku lat zdarzyło się, że matka musiała posyłać służbę na targ w celu
zakupienia najlepszej dziczyzny. Do tej pory mięso pojawiało się w kuchni
niemal po każdej wizycie Deirdre w Collie
Fada. Teraz dziewczyna chodziła do lasu o dowolnej porze i nie myślała o
zabijaniu saren czy innej zwierzyny. Rodzice nie wypowiadali się na ten temat,
chociaż Deirdre czasem dostrzegała troskę goszczącą w oczach Edana albo
zmarszczone brwi Blair.
Zaszeleściły krzaki i
oczom Deirdre ukazała się utykająca sylwetka Lennana. Chłopak niezdarnie
podpierał się na dwóch drewnianych kulach i robił jeszcze więcej hałasu niż
zazwyczaj. Spojrzała na jego nogę umocowaną do drewnianej konstrukcji za pomocą
kawałków materiału, który kiedyś chyba był biały, a obecnie przybrał kolor
zbliżony do szarości.
– Miałeś nie
przychodzić, póki nie wydobrzejesz.
Pokręciła głową i
starała się sprawiać wrażenie poirytowanej jego bezmyślnością, ale tak naprawdę
bardzo się ucieszyła. Już wystarczająco dużo czasu spędzili oddzielnie, kiedy
Blair upierała się, że nie puści córki do lasu. Tylko tego brakowało, żeby
zaledwie dzień po cofnięciu tej decyzji zakochani znów mieli spędzać cały czas
osobno z powodu złamanej nogi Lennana.
– Chyba nie sądziłaś,
że cię posłucham?
Znał ją tak dobrze, jak
nikt inny. Poczuła łzy pod powiekami. Wcale nie był to łzy wzruszenia. Deirdre
czuła wściekłość. Narastającą wściekłość na samą siebie. Jakby nie było, sama
przyczyniła się do wypadku Lennana. Mogła go powstrzymać, gdy zaczął
wspinaczkę. Przecież wiedziała, że to wcale dobrze się nie skończy.
– Oj nie rób takiej
miny – uśmiechnął się, ale ona nie była w stanie odwzajemnić tego gestu.
Wpatrywała się uważnie
w jego twarz, w cienie pod oczami, plamy na skórze, które choć na razie były
widoczne tylko w doskonałym świetle, świadczyły o zmęczeniu i wielu
zmartwieniach. Lennan wciąż pozostawał tym samym chłopakiem, którego pokochała
całym sercem, ale nie mogła nie zauważyć, że nieco stracił na urodzie. Problemy
codziennego życia odcisnęły na chłopaku swoje piętno, które z każdym kolejnym
dniem pełnym trosk stawało się coraz wyraźniejsze.
– Nie możesz ciągle być
taka smutna. Zmartwienia nie służą urodzie.
Uśmiechnął się do niej
czule. Chyba próbował być zabawny, ale ona zamiast się uśmiechnąć, zaczęła rozmyślać,
czy również się taka stała. Czy pod jej oczami pojawiły się cienie, czy jej
włosy stały się wyblakłe i zniszczone? Czy jej ciało powoli się zapadało, jakby
ona sama znikała kawałek po kawałku z każdym kolejnym dniem?
Lennan najwyraźniej uznał,
że nie uda mu się niczego osiągnąć, bo postanowił zmienić temat. Nadal uśmiechał
się pogodnie, a Deirdre nie rozumiała, co mogło być tego powodem. Pamiętała ich
pierwsze spotkanie, kiedy to Lennan pozostawał ponury i zdawało się, że
przygnębienie nigdy go nie opuści. Nieoczekiwanie role się odwróciły i teraz to
on próbował tchnąć w ukochaną cząstkę własnej radości.
– Mam coś dla ciebie –
oznajmił.
Nieporadnie wstał i
ruszył w kierunku pobliskich zarośli. Deirdre z bólem obserwowała zmagania
ukochanego. Chciałaby go wyręczyć i sama pójść we wskazanym przez niego
kierunku, ale to było niemożliwe. Zastanawiała się, czemu Lennan w ogóle
postanowił wstać i kiedy patrzyła na grymas bólu, który usiłował zamaskować
kolejnym łagodnym uśmiechem, dotarło do niej, że Lennan naprawdę nie powinien
był ruszać się z domu. Całkiem możliwe, że takie wyprawy do lasu mogły jeszcze
pogorszyć jego stan.
W końcu chłopak wydobył
spomiędzy splątanych pędów jakiejś rośliny, której nazwy Deirdre nie znała,
przedmiot owinięty w biały kawałek materiału. Dziewczyna przyglądała się
ukochanemu ze zmarszczonym czołem, kiedy z trudem przedostał się z powrotem pod
Teorainn. Nieporadnie usiadł i sądząc
po głuchym odgłosie, zetknięcie z ziemią musiało się okazać bolesne.
Deirdre wpatrywała się
w tajemniczy przedmiot tkwiący w rękach chłopaka i nie miała pojęcia, jak ta
rzecz miałaby poprawić jej humor. Ale Lennan nie dał jej wiele czasu do namysłu
i już po chwili odwinął białe płótno.
Oczom dziewczyny
ukazała się mała, starannie rzeźbiona harfa. Chociaż instrument nie nadawał się
do grania ze względu na wielkość i niewystarczającą ilości strun, można było
śmiało nazwać go arcydziełem. Drewniane zdobienia wykonano z niesamowitą
precyzją, a całość tworzyła coś cudownego i niezwykle pięknego.
– Pamiętasz, jak
obiecałaś, że coś dla mnie zagrasz? Ja obiecałem, że pokażę ci jedną ze swoich
prac. Ty dotrzymałaś słowa, więc ja też musiałem.
– Lennan…
Nie była w stanie
powiedzieć nic więcej, bo łzy przysłoniły jej cały świat i spłynęły do gardła,
odbierając mowę. Wpatrywała się w harfę i nie mogła uwierzyć, że to silne
dłonie Lennana były w stanie stworzyć coś takiego. Oczywiście, nigdy nie
wątpiła, że chłopak ma talent, ale zawsze tak nieporadnie poruszał się w lesie,
wszystko co robił było pozbawione gracji i wyczucia… Lennan stanowił przykład
typowego, silnego mężczyzny. A jednak tkwiła w nim niezwykła wrażliwość i
czułość na estetykę.
– Deirdre, czemu ty
znowu płaczesz? – chłopak zaśmiał się, ale w jego oczach błyszczała troska.
– Nie, to nic –
dziewczyna tylko pokręciła głową. – Nic złego się nie stało. Po prostu to jest
takie piękne… I… Kocham cię tak bardzo. I nawet nie wiesz, jak mnie denerwuje,
że przez ciebie zrobiłam się taka wrażliwa.
– Na szczęście nikt
oprócz mnie cię teraz nie widzi. Możesz udawać, że znowu tylko polowałaś na
sarny – wyszczerzył do niej zęby.
Za to właśnie tak
bardzo go kochała. Mógł załamać się z powodu złamanej nogi czy dlatego, że Teorainn wciąż pozostawała barierą nie
do pokonania. Zamiast tego skupił się na tym, by za wszelką cenę poprawić
ukochanej humor. Deirdre zastanawiała się tylko, czy wszystko to było jedynie
maską pozorów, czy może Lennan rzeczywiście tak się czuł. Może z jakiegoś powodu
wciąż był szczęśliwy.
– Próbowałam dowiedzieć
się czegoś o Teorainn – podjęła
przykry dla nich temat. Lennan od razu zmarszczył brwi. – Wszyscy ludzie
jedynie znają stare podania. Nikt nie interesował się tym bardziej. Dopiero my…
Ale u was podobno znajduje się duża biblioteka. U nas nie ma czegoś takiego. Ludzie
trzymają książki w swoich domach i wszyscy są zbyt skąpi, by udostępniać je
ludziom. Mógłbyś pójść i się rozejrzeć.
– Nie sądzę, żeby to
miało większy sens.
– Wiem, że istnieje
niewielka nadzieja, ale mimo wszystko…
– Nic nie znajdę.
Lennan z jakiegoś
powodu nagle stracił humor. Optymizm błyskawicznie go opuścił i teraz chłopak
ze złością wpatrywał się w swoją unieruchomioną nogę. Z pewnością musiało być
mu nie wygodnie, kiedy tak siedział na leśnej ściółce, nieustannie podpierając
ciało rękami, bez możliwości zmienienia pozycji.
– Mógłbyś chociaż
spróbować. – Starała się, by w jej głosie nie dało się dosłyszeć wyraźnego
wyrzutu. Nie była pewna, czy zdołała to zrobić. Jakby nie patrzeć, Lennan i tak
się starał. Dowodem tego była chociażby jego złamana noga.
– Deirdre… – spojrzał
jej prosto w oczy. Dostrzegła w jego ciemnych tęczówkach coś niepokojącego. –
To nie przyniesie żadnych efektów, bo nie umiem czytać.
Nie wiedziała, co
odpowiedzieć. Po raz kolejny zdołała zapomnieć, że Teorainn nie jest jedynym, co ich od siebie oddziela. Tak wiele
czasu spędzała z Lennanem, że czasami naprawdę wydawało jej się, jakby oboje
pochodzili z tej samej klasy. Tymczasem on był przecież tylko zwykłym rzemieślnikiem,
nawet jeśli szczególnie drogim jej sercu.
– Mogę cię nauczyć –
zaproponowała nieśmiało. Tak naprawdę wiedziała, że nie w tym tkwi problem.
– Jasne – wzruszył
ramionami. – Kiedyś mnie nauczysz.
Wydawało się, że to kiedyś jest terminem niespełnionym,
dniem, który nigdy nie nadejdzie. Lennanowi nie była potrzebna umiejętność
czytania. Nie spędzał czasu na
studiowaniu ksiąg, które były dla niego zdecydowanie za drogie. Może gdyby
mieszkał razem z Deirdre i wspólnie stworzyliby rodzinę, może wtedy ta zdolność
wreszcie by się mu na coś przydała. Ale do dziewczyny powoli docierało, że
chwila, kiedy naprawdę się dotkną, może nigdy nie nadejść. Nie chciała
powiedzieć tego na głos, czy chociażby dopuścić do świadomości, ale mimo
wszystko gdzieś w głębi serca czaiła się obawa. I w sercu Lennana na pewno też
tkwiła. Obawa, że Teorainn nigdy nie
zniknie i że żadne z nich nie zdoła jej przekroczyć.
– Nienawidzę tego! –
krzyknął nagle Lennan.
Poderwał się na nogi
tak gwałtownie, że Deirdre aż się wzdrygnęła. Nawet nie spodziewała się, że
człowiek ze złamaną nogą może tak szybko wstać. A jednak Lennan zdołał to
zrobić i chyba nawet nie poczuł bólu. W jego oczach tkwiła za to ogromna złość,
niemal furia, które zaczęła przerażać Deirdre.
– Nienawidzę! –
krzyknął po raz kolejny, jeszcze głośniej. Spłoszone ptaki poderwały się z
pobliskich gałęzi i pospiesznie odleciały.
Lennan z całej siły
uderzył w Diamentową Granicę. Deirdre dostrzegła czerwone plamki, które się na
niej pojawiły i powoli zaczęły spływać w kierunku ziemi. Potem przeniosła wzrok
na wciąż uniesioną rękę Lennana. Przetarł sobie skórę aż do krwi. On również
utkwił spojrzenie w poranionych kostkach, ale zdawał się kompletnie nie
przejmować bólem. Wciąż pozostawał w niebezpiecznym uniesieniu.
– Proszę cię, uspokój
się – wyszeptała. Jego złość ją przerażała.
I nagle Lennan opuścił
ramiona, rozluźnił palce i utkwił wzrok w czubkach swoich butów. W tamtej
chwili przypominał brata, małego, zagubionego chłopca, który pragnie, by ktoś
wskazał mu drogę. Bezwładnie opadł z powrotem na leśną ściółkę i wciąż nie
podnosił wzroku. Harfa leżała nieco dalej, wciąż piękna i na szczęście nie
zniszczona w tym nagłym ataku złości.
– Nienawidzę tego –
powtórzył po raz kolejny, tym razem spokojniej. – Teorainn Diamond odgradza mnie od wszystkiego, na czym naprawdę mi
zależy. Pomogłaś mi przetrwać najcięższe chwile w moim życiu, a teraz zaczynają
się jeszcze gorsze, bo nie mogę cię dotknąć. Mam złamaną nogę, pracuję przez to
wolniej i gorzej chodzi mi się po lesie. Teorainn
Diamond wszystko niszczy.
– Nieprawda.
Przysunęła się jeszcze
bliżej granicy, najbliżej jak tylko mogła. Było jej niewygodnie, bo cały bok
gniotła niewidzialna bariera, ale to nie miało większego znaczenia. Deirdre
chciała po prostu znaleźć się tak blisko Lennana, by naprawdę mogli uwierzyć,
że nic ich od siebie nie oddziela. Nie wiedziała, skąd nagle pojawił się w niej
ten głęboki upór, skoro zaledwie chwilę wcześniej sama utraciła całą nadzieję.
Może to dlatego, że wtedy Lennan zdawał się podtrzymywać ją na duchu, a gdyby
on również zrezygnował, nie byłoby dla nich ratunku.
Odnalazła w swoim sercu
cały upór, jaki do tej pory nosiła przez te wszystkie lata. Nagle chęć
buntowania się przeciw światu, obowiązującym zasadom i poglądom innych ludzi
mogła przerodzić się w coś dobrego. Wojownicza Deirdre nie odeszła na zawsze,
po prostu na moment się zagubiła, opętana nie do końca szczęśliwą miłością i
innymi problemami. Na szczęście powoli odnajdywała właściwą drogę i znów była
gotowa walczyć. Aby dodać sobie sił, skierowała jeszcze wzrok na harfę.
Instrument był cudowny i jedyny w swoim rodzaju nie tylko ze względu na
umiejętności Lennana. Także dlatego, że chłopak wykonał go specjalnie dla niej.
– Teorainn wiele zniszczyło – potwierdziła. Lennan powoli uniósł
głowę, a ona z uporem wpatrywała się w jego piękne, niemal czarne oczy. – I
zniszczy pewnie jeszcze wiele, znacznie więcej. Ale to bez różnicy. Możemy
łamać nogi, krzyczeć ze wściekłości czy rozpaczać z powodu braku dotyku. To nie
ma znaczenia, bo nawet jeśli nigdy się nie dotkniemy, wciąż będziemy się
kochać. Diamentowa Granica nas nie pokona.
Ja mam wielka nadzieje, ze masz rację, Deirde, bo jesteście gotowi na szczęście. Ten rozdział wzbudził we mnje wiele skrajnych emocji, o co Ci pewnie chodziło, i b podobała mi sie dynamika trgo spotkania. Ta zmiennośc, to było takie ludzkie. Byc moze Leannan poprosi kogoś o pójście do tej biblioteki? Wciąż nie tracę nadziei, choc cos mi mowi, ze zakonczenie jie Będzie radosne, a przynajmniej nie w stu procentach. Bardzo mnie ciekawi, jak to rozwiążesz. Zapraszam na nowosc na Niezaleznosc i pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że rozdział wzbudził emocje, właśnie o to chodziło. W ogóle te ostatnie rozdziały pisało mi się chyba najlepiej z całego opowiadania. Nawet nie pomyślałam o tym, że Lennan mógłby poprosić kogoś o pójście do biblioteki. Choć z drugiej strony niewiele osób klasy drugiej umie czytać, więc trudno by było mu znaleźć kogoś, kto mógłby pomóc.
UsuńRozdział był naprawdę emocjonujący. Bardzo naszej dwójce współczuje, że muszą przechodzić takie katusze. Od ich szczęścia dzieli jedna wielka Diamentowa Granica, która nie ma końca. Lennanowi widać bardzo zależy na dziewczynie, skoro połamany przyszedł na spotkanie. I jeszcze w dodatku zrobił dla Deirdre drewnianą harfę... Ciekawe, co się stanie dalej. Czekam na następny rozdział.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :*:*
Z swoim werterowskim sposobem myślenia Lennan nie mógłby nie przyjść. Rzeczywiście bardzo zależy mu na Deirdre, choć nie wiadomo, czy gdyby ich miłość nie miała przeszkód, zależałoby mu równie mocno. On w pewnym sensie lubi być nieszczęśliwy, nawet jeśli tego nie przyzna.
UsuńJakoś tak mi smutno, gdy o nich czytam. I zaczynam się obawiać, że nie szykujesz dla nas szczęśliwego zakończenia. Ok, Deirdre może nauczyć Lennana czytać. Ale czy to coś da? Czy w tych książkach naprawdę znajduje się odpowiedź? Mam co do tego obawy. Dziwi mnie tylko, że do tej pory nikt tak na poważnie nie zainteresował się granicą. Przecież ludzi zawsze ciekawi to, co zakazane albo niewyjaśnione! Są poszukiwacze, naukowcy itp. Zawsze znajdzie się ktoś "ciekawy". A tutaj nie?
OdpowiedzUsuńLecę dalej!
Może i ludzie kiedyś się interesowali, ale widocznie szybko nauczyli się, że granicy nie da się pokonać. Zresztą akurat w przestrzeni, w której rozgrywa się to opowiadanie, raczej brak naukowców. Najpoważniejsze problemy mogliby tu rozwiązywać co najwyżej druidzi. Ale jacyś ciekawscy ludzie może rzeczywiście powinni się znaleźć. Jak teraz o tym myślę, to przede wszystkim jakieś dzieci powinny być zainteresowane niewidzialną granicą.
UsuńCoraz krótsze te rozdziały...
OdpowiedzUsuńPodobał mi się pomysł z tym, by chłopak nie umiał czytać. Fajnie, by też było, gdyby dziewczyna się w czymś nie sprawdziła. Wyszłoby wtedy, że są z innych światów i do innych rzeczy zostali stworzeni, co innego potrafią, co innego sprawia im przyjemność, a co innego drażni. Może gdyby się o tym przekonali, to zaczęliby rozumieć, że trudno byłoby im o tyle kompromisów, bo taki związek to nieustanne kompromisy, i odwidziałaby im się ta cała miłość.
Pozdrawiam i po resztę wpadnę, gdy opublikuję rozdział u siebie, a jeszcze nie będę mógł zasnąć lub jutro, gdy będę sam w domu i będę miał błogi spokój i czas na czytanie.
Rzeczywiście, te końcowe rozdziały są dosyć krótkie. Nie chciałam na siłę sklejać ze sobą oddzielnych scen, żeby tworzyły dłuższe rozdziały, wiec uznałam, że lepiej to podzielić na krótsze części i tyle.
UsuńD i L są tak skupieni na tej granicy, że nie zauważają wszystkich różnic między sobą. A prawda jest taka, że to nie granica jest największym problemem. To może być co najwyżej dobry pretekst, żeby wmawiali sobie, że gdyby nie istniała, mieliby idealne życie. A prawda jest taka, że to życie nie byłoby idealne, bo oni dosłownie są z dwóch różnych światów i tak wiele ich dzieli, że ta miłość pewnie długo by nie przetrwała. Albo może i by przetrwała, ale na pewno nie byłoby to życie idealne tak, jak im się w tym momencie wydaje.